W sobotę, 8 września wybrałyśmy się do Willis Tower. Majeczka bardzo nalegała. Była ciekawa tych balkoników. Tyle jej o nich naopowiadałam…
Nie lubię jeździć do Downtown swoim samochodem. Większość ulic, to jednokierunkowe, wielopasmowe giganty. Nigdy nie wiem, w którą stronę mam skręcić, a jak mi zamkną którąś z ulic, to mogę pół dnia jeździć, zanim trafię gdzie trzeba. Poza tym, parkingi są tam tak pieruńsko drogie, że chyba wszystko musiałybyśmy oglądać w biegu, żeby nie stracić majątku na nie. Naszą zwykłą trasą stała się jazda samochodem do kolejki w Rosemont. Parking od 1 do 14 godzin, kosztuje $5. Plus $9 za bilety na kolejkę (na dwie i to w dwie strony) i to jest mniej-więcej cena parkingu w Downtown za godzinę.
W sobotę też tak zrobiłyśmy. Całą drogę od kolejki do Willisa Majeczka robiła zdjęcia. Czasami musiałam ją przemocą ściągać z jezdni, bo się zatrzymywała na środku, żeby coś tam „pstryknąć”. Byłyśmy już niedaleko tego Willis Tower, kiedy Majeczkę zatrzymał jakiś „cudowny widok”. Stałam przed przejściem dla pieszych jak ta sierota. Światło z zielonego zmieniło się na czerwone… I wtedy podszedł do mnie jakiś facet i zapytał, czy się zgubiłam i czy nie potrzebuję pomocy. Uśmiechnęłam się słodko i powiedziałam, że czekam na koleżankę. Wskazałam Majeczkę. Przeprosił, że mnie zaczepił, a ja mu grzecznie podziękowałam za chęć niesienia pomocy. Podeszła Majeczka i zapytała, czy to jakiś mój znajomy. Opowiedziałam o co chodziło. Była zdumiona… Z czymś takim się jeszcze nie spotkała… a tutaj to normalne.
W Willis Tower jak zwykle było dużo ludzi. Do pierwszej widny nie czekałyśmy długo. Krótka jazda i stanęłyśmy w kilometrowej kolejce. Najpierw kontrola. Przechodziłyśmy przez takie bramki jak na lotnisku. Trzeba było wyjąć wszystko z kieszeni i położyć do specjalnego pudełka, które wędrowało przez skaner. Za bramkami obowiązkowe zdjęcia. Robią je każdemu. Oczywiście nie pojedynczym osobom. Jak była grupka 6 osób, to brali ich razem. Mnie zrobili zdjęcie z Majeczką. Jak ktoś chciał, mógł je sobie przy wyjściu wykupić. Potem dopiero do kas (kolejna kolejka). Już z biletami skierowali nas do takiego korytarza i kolejnej kolejki – do kina. Tego też nie można było ominąć. Próbowałam wytłumaczyć, że ja już to widziałam, a Majeczka nie rozumie po angielsku, to jaki jest sens oglądania… Obejrzałyśmy. Jest to film o historii Chicago. Od wielkiego pożaru w 1871, gdzie spłonęła duża część miasta, po dzień dzisiejszy. Oczywiście dużo miejsca w tym filmie zajmuje budowa Willis Tower (przedtem Sears Tower).
Po filmie kolejka do następnej windy. Całe szczęście już do tej, która w ciągu 60 sekund zawiozła nas na 103 piętro, na taras widokowy…
Mam lęk wysokości. Może powinnam się wstydzić? Majeczka postała trochę w kolejce do tych „balkoników” i poszła. Ja robiłam jej zdjęcia. Oddała mi swój aparat, żeby nie było go na zdjęciu. Potem jeszcze chciała zrobić zdjęcia z tego „balkoniku”. Musiałam jej ten aparat podać. Nie podejdę do krawędzi bliżej niż na dwa kroki. Majeczka nie mogła zejść, bo zaraz by ktoś ten balkonik zajął. Musiałam podejść. Trzymałam się ściany i podałam aparat na wyciągniętej na maksa ręce i z zamkniętymi oczami. Za plecami usłyszałam cichy chichot tłumu, a jeden facet ryknął pełną piersią. Uśmiechnęłam się tylko, bo co innego mogłam zrobić… Pomyślałam, że chyba zabawnie to wyglądało…
Wyszłyśmy w końcu z tego budynku. Wracając natknęłyśmy się na zamkniętą dla ruchu kołowego ulicę. Jakiś facet zatrzymywał ludzi i tłumaczył, że tu się kręci film i przez około 10 minut nie będzie można przejść na drugą stronę. Poza tym pilnował, żeby nikt nie podchodził do skrzyżowania i nie wyglądał zza rogu. Stanęłyśmy grzecznie i czekałyśmy. Ktoś z tłumu zapytał faceta jaki film kręcą. Dowiedzieliśmy się tylko, że jakiś bandycko-napadacki. Za moment usłyszeliśmy strzały…
Najpierw przejechało kilka samochodów osobowych, potem samochód z kamerą na wysięgniku. Do samochodu „doczepiony” był motor z kierowcą. Przelecieli pędem. Motocyklista jechał slalomem. Za nim pędził drugi motor i cała kawalkada wozów policyjnych migających światłami. Zaraz za skrzyżowaniem całe „towarzystwo” przyhamowało gwałtownie i zaczęło w tempie jechać do tyłu. Wyglądało to tak zabawnie, że ludzie stojący razem z nami ryknęli śmiechem. Myślałam, że już pójdziemy dalej, ale nic z tego. Musieliśmy jeszcze poczekać. Za może 5 minut wszystko powtórzyło się jeszcze raz. Strzały… samochody… motory… I znowu za skrzyżowaniem gwałtowne hamowanie.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie ominąć tego filmowania, bo oni mogą tak jeszcze długo jeździć w te i nazad. Na szczęście facet powiedział, że jak chcemy, możemy przejść, byle szybko. No i poszłyśmy… Do kolejki miałyśmy już tylko dwa kroki.
Majeczka „opstrykała” również kolejkę. Jedzie ona częściowo pod ziemią (od Jackson do Division i Logan Square – Belmont), częściowo nad ziemią (od Damen do California) i na ziemi (od Addison do O’Hare). Nie lubię jechać nad ziemią. Jedzie się po dachach, a miejscami nad dachami domów. Oczywiście nie w pełnym tego słowa znaczeniu. To stara linia, ciągle reperowana. Jak tak śmigamy górą, zawsze przypominają mi się wszystkie wypadki na kolejce. Co prawda nie zdarzyły się jeszcze tej części nadziemnej, ale zawsze może być ten pierwszy raz…
Na niedzielę mieliśmy zaplanowany wyjazd na Indian Summer – Festiwal Indiański…
Pojechaliśmy wcześnie rano, żeby zdążyć na indiańską mszę. W tym roku dla chętnych wstęp był wolny, trzeba było tylko kupić przybory szkolne. Nie było ważne co. Mógł być nawet jeden długopis. Miało to iść do indiańskich szkół. Przy wejściu nikt tego nie sprawdzał. Stały wielkie pojemniki i każdy, kto coś przyniósł oddawał to osobom stojącym obok. My kupiliśmy.
Muszę przyznać, że się rozczarowałam. Początek był jak zawsze. Obracaliśmy się na wszystkie strony świata i pozdrawiali indiańskie bóstwa. Potem, też jak zwykle, ze sceny popłynął ku nam Duch Indiański. Mistrzowie ceremonii chodzili między ludźmi z miseczkami dymiącymi wonnym dymem. Przekazywali wszystkim Ducha (dym). Byłam podekscytowana. Ciekawiło mnie, o czym dziś będą opowiadać, o jakich wierzeniach i zwyczajach. Na scenę organizator zaprosił dzieci. Usiadły też starsze osoby. Potem wyszła stara Indianka i przez ponad pół godziny czytała historię o… Jezusie. Przestałam słuchać. Zabrałam Majeczkę i męża i poszliśmy sobie. Jak będę chciała słuchać o Jezusie, pójdę do kościoła. To nie są pradawne wierzenia Indian!!! Ani ich odwieczne zwyczaje!!!!
Poszliśmy pooglądać wioskę indiańską i stragany z ich produktami. To było ciekawsze. Ale uraz we mnie pozostał. Jak można tak spieprzyć tak wspaniałą imprezę?!!!
Nie pokazuję za dużo zdjęć z Indian Summer, bo przecież jest o tym oddzielna galeria. Nie ma co dublować imprez.
Nie muszę chyba mówić, jak Majeczka tam szalała. Dla niej było wszystko jedno jaka była ta msza. I tak nic nie rozumiała. Za to indiańskie stroje zauroczyły ją, tak samo jak mnie. Na paradzie sama nie wiedziała co ma fotografować. Te kolorowe stroje…
Muszę przyznać, że chociaż Majeczka nie zna angielskiego, świetnie sobie radziła z porozumiewaniem się z tubylcami. Zapomniałam napisać, że na tym festiwalu umówiłam się ze swoimi amerykańskimi koleżankami. Dużo starsze ode mnie i tak jak Ro, od urodzenia tu mieszkające, a nigdy nie były na Indian Summer. To był ich pierwszy raz. I właśnie one zaczepiły jakiegoś Indianina z zapytaniem, czy mogą sobie zrobić z nim zdjęcie. Zgodził się. Majeczka od razu ustawiła się jako druga w kolejce. Po paradzie najpierw zaczepiła jedną Indiankę. Pokazała jej aparat, potem palcem na nią i na siebie. Indianka skinęła głową. Zrobiłam więc im zdjęcie i podziękowałam. Zanim się obejrzałam, Majeczka już zaczepiła drugą…
Pokazałam też Majeczce park w Milwaukee. Jest tuż za terenami wystawowymi. Wystarczyło przejść przez bramę. Przy bramie siedziała osoba z obsługi i każdemu wychodzącemu stemplowała rękę. Ten park jest w galerii z ubiegłorocznego festiwalu. Chciałam tylko pokazać ptaszka, którego spotkaliśmy koło mostu. Siedział na głazie i ani drgnął. Zrobiłam mu kilka zdjęć, bojąc się, że zaraz ucieknie. Nie uciekł. Wychodziłyśmy z parku, a on jeszcze siedział…
Wracaliśmy do domu. Spodobał mi się budynek jacht – klubu. Prawdę mówiąc, gdyby małżonek nie pomylił drogi, nawet bym nie wiedziała, że jest on tak ciekawy. No i te autostrady…
I to był koniec drugiego tygodnia pobytu Majeczki…
A tak w ogóle, to powinnam napisać to na wstępie. Jeszcze przed pierwszą częścią „Majeczki w USA”.
Przede wszystkim należą się od nas podziękowania Bożence. Co prawda sama się do mnie nie wybrała, ale to dzięki niej Majeczka przyjechała do nas i miałyśmy takie wspaniałe wakacje pełne wrażeń.
Mogę tylko napisać DZIĘKUJĘ BOŻENKO!!!
A teraz druga sprawa. W swoich galeriach umieszczam nie tylko swoje zdjęcia, ale i zdjęcia Majeczki (te ładniejsze to jej). Mam na to jej pozwolenie.
Jak to „No comments” ? Czekam i czekam, już prawie czekistą zostałem, a tu ciągle „No comments”, Mira, co Cię tak zacięło ???
Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że powinnam dać pierwszy komentarz. Poza tym nie było mnie w domu. Musiałam jechać na zakupy
Nienawidzę tego. Łażenie po sklepach jest dla mnie niespotykaną mordęgą. Gdybym mogła, zrezygnowałabym z nich kompletnie. A mówi się, że zakupomania do domena kobiet. Może nie jestem kobietą?
Nie wiem, czy te moje komentarze między zdjęciami nie są za długie. Jestem gadułą i nie umiem powiedzieć czegoś w dwóch słowach. A chciałabym Wam przedstawić całe nasze wakacje, nawet to, gdzie nie robiłyśmy zdjęć.
Dzień dobry 🙂 Mirko, Twoje „gadulstwo” jak dla mnie jest miłe, dobrze się je czyta tym bardziej, że masz ciekawe rzeczy do powiedzenia.

Miłej niedzieli Życzę wszystkim.
Dzień dobry 🙂 Dla Ciebie to nie są już nowe relacje 🙂 Podczas pobytu Majeczki rozmawiałyśmy przez Skype, a i pisemną relację miałaś zdaną 🙂
Witaj nocny Misiaku 😀
Witajcie!
Taki tu mamy zwyczaj, że autor wpisu „przyklepuje” go pierwszym komentarzem, a piętru niżej sygnalizuje nową jakość – to jest pomocne dla odświeżających stronę 😉
Miral, absolutnie nie nazywaj tego gadulstwem! To wena twórcza! A treści, przy tym, interesujące a nawet nieco egzotyczne 🙂
Witam! Teraz już będę wiedziała. Człowiek się uczy całe życie i głupim umiera 🙂 Następnym razem „przyklepię”. Obiecuję.
Myślałam, że jestem gaduła, a to wena twórcza!!!
Dzień dobry ! 🙂 Oddali mi dziś poranną godzinę i z przyjemnością poświęciłam ją na ” Majeczka w USA cz.4″… Dzięki piękne Miro.. zdjęcia ciekawe a i Twoje komentarze równie interesujące . 🙂
Dzień dobry Wiedźminko 😀 Może nie pozwolimy jej wiosną zabrać? Się np. oprotestujemy 😀
Indiańskie stroje sa rzeczywiście bardzo kolorowe i mają różną fakturę. Czy to są naturalne barwniki czy tylko wykorzystanie dostępnych materiałów ? 🙂
Nie wiem czym oni teraz malują te stroje, ale kiedyś rozmawiałam z Indiańcem i pytałam go o to. Powiedział mi jakich roślin, sproszkowanych skał i czegoś tam jeszcze się używa do malowania tych materiałów. Oczywiście nie pamiętam. Poza tym nie znam angielskich nazw wielu znanych mi roślin. A na skałach to już w ogóle się nie znam.
A zaczął mi tłumaczyć, jak mu powiedziałam, że to niemożliwe, żeby w sposób naturalny uzyskać takie żywe i dziwne kolory. Na filmach Indianie na ogół ubrani są w skóry. Indianie mieli swoje sposoby na wytwarzanie tkanin. Nie były to takie krosna jak u nas i nie z takich włókien jak nasze. Moczyli te swoje tkaniny w różnych wywarach i dzięki temu ich wizytowe stroje były tak bajecznie kolorowe.
Dięki Miro… śliczne te kolory i byłabym bardzo rozczarowana, gdyby się miały okazać przemysłową podróbką 🙂
Tylko Tetryk, Kwak i ja nie zaspaliśmy dzisiaj ?
Humm, małżonka mnie dzisiaj obudziła, radosnym „Ooo, to dzisiaj zmiana czasu jest?!?!! I nic mi nie powiedziałeś???!?!?” 🙂
Najważniejsze, że radosnym 😆 Witaj 😀
Bożenka się zgłosiła rannym świtem 🙂
Witaj… a jednak zaspany gamoń ze mnie 🙁
Nie martw się, miła Zenek miał dziś jeszcze gorzej! 😉
Udało mi się zdobyć całkiem świeże wiadomości… będą po południu 🙂
Nooo nareszcie.. Coś to ostatnio p.Tetryku źle ucho nadstawiałeś 😀 Witaj..:D
Jeszcze raz witajcie :)Rano się zgłosiłam, żeby powiedzieć dzień dobry, ale przyznaję, że nie czytałam tekstu dokładnie, bo jest mi to już znane. Przejrzałam tylko zdjęcia, ale teraz zauważyłam, że Mirka składa mi podziękowania. To miłe, ale mam wątpliwości czy nie przecenia mojego udziału w tej wyprawie Majeczki. Przecież ja niczego specjalnego nie zrobiłam. Jedna zaprosiła, druga pojechała i już.

Jest mi coraz trudniej pisać z tego miejsca, widać pojemność „palucha” się wyczerpała. Odezwę się wobec tego dopiero jutro, prawdopodobnie pod wieczór, bo nie wiem kiedy dotrę do domu. Pięknej niedzieli życzę.Jestem z Wami całym serduchem
Puls prawidłowy?? Miłego Bożenko 😀
Nie bądź taka skromna Bożenko 🙂 Po pierwsze, znam Majeczkę dzięki Tobie. Po drugie, kiedy po niecałym miesiącu znajomości zaczęłyśmy mówić o jej przyjeździe do mnie, to Ty poręczyłaś za nią (przynajmniej w pewnym sensie), bo byłaś u niej w domu, a potem ona przyjechała do Ciebie. Jestem narwana, ale aż taką wariatką nie jestem, żeby zapraszać do siebie na miesiąc byle kogo. Wysyłając zaproszenie oparłam się na Twojej ocenie. I nie zawiodłam się. I za to Ci dziękuję.
A na serwerze ciągle czas letni!?
Ach, Mistrzu Ceremonii, jak się logowałem, w kokpicie wyświetlił mi się komunikat „Aktualizacja WordPressa nie powiodła się. Skontaktuj się z …” [bodajże administratorem strony]. Czy wiesz coś może o tym? Czy to może hocki klocki związane ze zmianą czasu?
wiem, nie przejmujcie się tym – to zmyła po wczorajszej aktualizacji motywu.
Szanowni, idę rzeźbić w dyniach, będę podchodził co jakiś czas do komputera z żółtymi od miąższu paluchami 😀
a co z miąższem dyni? zupa, marmolada czy śmieci ? 🙂
Większość tych włóknistych, pardon, bebechów, do śmieci. Ale część miąższu w tym roku na zupę, Pani Quackie się zdecydowała po latach patrzenia, jak się marnuje…
Zupa dyniowa jest pyszna!
Noo, to spróbujemy 😀
Jak komu 🙂 Ja nie lubię zupy dyniowej. Nie gotuję i nie jadam 🙂 Ale nad gustami się nie dyskutuje 🙂 Życzę smacznego 🙂
Dzień dobry. 🙂
Ja nie proszę, ja się domagam z takimi komentarzami, Miral
Mam wrażenie, że tam z Wami jestem. 🙂 Skoromność, powiadają, jest cnotą niewieścią, ale bez przesadyzmu. 😆 Podpisuj które zdjęcia robiłaś Ty, które Majeczka a my ocenimy. 🙂 Żartuję oczywiście.
Co do „No comments” to WINA Tetryka, bo kazał czekać na komentarz Autorki.
Misiek się nie bał, odważny jest. 😆
Też nie zaspałam. Wstałam jak przeważnie, po 11-ej.
Kapie z dachu i świeci. Co to jest ❓ 😆
Mnie nie denerwuje, dobrze?? Bo ja mam 25 cm warstwę tego białego, ale nie pamiętam, jak to to się zwie..
Witaj 😀
Witaj Skowroneczku. 😆
Nie będziesz miała błota potymbiałego. 😆
Białe Błota to pod Bydgoszczą, na wylocie w stronę Poznania! 😉
Błoto potymbiałe ma przewagę nad Białym Błotem, bo bywa w całej Polsce. 😆 ;p
PS: Pomyliłam nazwę. Powinno być błotoprzedtymbiałe. 😆
PS2: Może byś zamieścił, chyba na Wyspie nie było, instrukcję jak się torturuje dynie ❓ 🙂 Chyba, że Tetrykowy Zenek w końcu wylezie z krzaczorów i weźmie się za odśnieżania u Skowroneczka, to popotem. 😆
PS3: Oczywiście po tym, jak już nacieszymy się relacją Miral. 🙂
A nie ma najmniejszego problemu. Tylko że tu już kolejka jest, Zenek stoi, z nogi na nogę przedreptuje, to ja się może nie będę wpychał. Ale zasadniczo Halloween jest w przeddzień Wszystkich Świętych, to może jakoś wtorek-środa?
Dzień dobry.. Na ten balkonik to ja bym się tylko i wyłącznie wczołgała na tyle, aby oczami zerknąć w dół i rakiem wycofać się 😀
Ze Wszystkimi się przywitałam? Ze Wszystkimi 😀
Senatorze z Tobą też /to tak na wszelki/ 😀
Kochani, co się tu działo! Za jakiś czas wejdę, jak się uspokoi, i opowiem
Miałam powiedzieć, że byłam na spacerze i, że chmurbrak, wiatrobrak, i słoneczność, i, że wredna zima oberwała wszystkie liście na rajskiej jabłonce. Na szczęście jabłuszka oszczędziła.
Miałam, ale teraz umieram z niepokoju i ciekawości. Mam wrażenie, że cały świat wstrzymał oddech… A co najmniej Wyspa.
Dynia oprotestowała rzeźbienie ?
Śmiejesz się, Tetryku. 🙁 A jeśli zdążył już jej wykroić zęby i odgryzła Mu palec ❓
A jeżeli rodzinie zaszkodziła zupa dyniowa, którą zachwalałeś, to będzie na Ciebie.
Nie, nic z dynią w ogóle. Tzn. byłem właśnie w połowie rzeźbienia dyni nr 1, kiedy przyszedł SMS od Najjuniora, który w ubiegły wtorek pojechał na wycieczkę szkolną „Będziemy koło 13.00”. Według wszelkich rozkładów i planów wycieczki byłem pewien, że będzie to godzina 13.00 w poniedziałek, więc wysłałem odpowiedź: „OK, daj znać, jak już będziecie blisko Trójmiasta, jakieś 60-100 km wystarczy.” Na co przychodzi następny SMS: „Jesteśmy koło Redy”. Co oznacza, że są już, teraz, DZISIAJ, jakieś 20 km od Gdyni. Nastąpiła błyskawiczna akcja „jedziemy po Najjuniora”, połączona z telefonami potwierdzającymi do znajomych rodziców dzieci, które były z nim na tej wycieczce (okazało się, że znakomita większość poinformowała rodziców o wcześniejszym przyjeździe już na wyjezdnym), po czym odebraliśmy go spod szkoły, która jest teraz ładny kawałek od nas. Przy okazji w łeb wzięły plany popołudniowe dotyczące obiadu, musieliśmy zamówić go z zewnątrz, właśnie skończyliśmy jeść, teraz bierzemy się za rozpakowywanie. Czeka nas jeszcze batalia pt. „Jutro dziecko odpoczywa po wycieczce kontra Jutro dziecko normalnie idzie do szkoły”. Ufff
Czyli… Nie było się czego obawiać. Rodzicielska normalka.
Następnym razem, będą kolejne, nie strasz.
Ulżyło, że zupa dyniowa Wam nie zaszkodziła.
Nie strasz, nie strasz. Masz nadzieję na jeszcze jeden wieczór bez dwójki (zapewniam Cię, że Starszy, mimo że humorzasty nieznośnie, solo jest do opanowania w stopniu nieporównanie łatwiejszym, niż kiedy jest ich dwóch), a tu taki szpas, i to już, teraz, zaraz. Ja tam jestem w stanie się dostosować, ale małżonka w ogóle nie ma elastyczności w tym względzie, więc nerwy były.
Nic to, w porównaniu. 🙂
Przyjaciel z żoną wyjechali na wczasy. W domu został prawie dorosły syn. Nigdy nie było z Nim żadnych problemów. Do czasu. Musieli skrócić wyjazd, bo niemiecka policja, w Wellingen mieszkają, zawiadomiła, że muszą NATYCHMIAST wracać, bo Ich jedynaka omal pociąg nie rozjechał. Siedział przy torach i machał nogami, nie całkiem trzeźwy. Samobójstwo popełnić chciał ❓ Nie. Osiemnastka kolegi, odprowadzili na dworzec i zostawili. Co przeżyli (rodzice) tego nikt im nie odbierze. 😆
Aaa. No tak. Kuzyni pani Q., wszyscy co najmniej o dekadę starsi, powtarzają nam „małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot” i wygląda, że mają rację
Zapewniam, że to minie. O trudach dorastania nie muszę Ci wspominać, pamiętamy przecież jak było. 🙂 Jedyna metoda to próbować to przetrwać. Duuuuuuuużo Miłości, próby nietracenia kontaktu z nastolatkiem, na szczęscie się udaje i będzie kiedyś dobrze. 🙂 Pozostaną wspomnienia. Wszyscy będziecie się kiedyś z tego śmiać. 🙂
Przypomniało mi się inne powiedzenie. 🙂
Małe dzieci są tak słodkie, że chciałoby się je zjeść. Jak dorastają, żałuje się, że się tego nie zrobiło. 😆
Witaj Jasmine :-)) To i tak dobrze się skończyło,bo kiedyś na jednym z peronów w dużym mieście żegnało się dwóch facetów,nadjechał pociąg,jeszcze buzi,buzi,wreszcie w ostatniej chwili skok jednego z nich do wagonu,a drugi zaczął ryczeć ze śmiechu !!! Podszedł do niego policjant i pyta :czego tak się pan cieszy,że pożegnał pan przyjaciela? Nie proszę pana…nam się wszystko popieprzyło-to ja miałem jechać,on mnie odprowadzał !!!
Witaj Max. :lol::*
Jakoś mnie to nie dziwi. 🙂 Bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić, że mogłabym być na miejscu tego, który wskoczył do odjeżdżającego pociągu. 😆
Tysiące razy umierałam ze strachu myśląc czy wsiadłam do właściwego pociągu/autobusu, czasem okazywało się, że nie. 😆
Poza tematem/tematami. 🙂
Cały czas dostaję info, że automatyczna aktualizacja wordpressa nie powiodła się. Czy czymś mi to grozi ❓ Skutków nie widzę.
Jak mogę zapobiec takim komunikatom na przyszłość ❓
Mistrz Tetryk tłumaczył nieco wyżej, to zmyłka, która nie ma żadnych praktycznych skutków. Komunikaty sugeruję wyniośle zignorować 😉
Dziękuję. :):* Informację Mistrza Tetryka raczyłam przegapić. 🙁
Z sugestii skorzystam. 😆
Za dużo mnie się zrobiło na Wyspie, ale jeszcze chcę coś powiedzieć, wybaczcie. 🙂
Do Miral. 🙂
Wiele razy, nie jestem w stanie zliczyć ile, spotkałam się się z bezinteresowną życzliwością tu, w Polsce. 🙂 Jakim cudem Majeczka się nigdy wcześniej z tym nie spotkała ❓ 🙂 Nie zdarzyło mi się też, żeby obcy człowiek nie odpowiedział na mój uśmiech uśmiechem. 🙂 Stereotypy rządzą ❓ 🙂
Nie wyraziłam się chyba dość jasno. Nie chodziło mi o to, że jak się w Polsce do kogoś zwrócisz o pomoc, to się ludzie odwracają i uciekają. Pomogą, nie ma sprawy. Bardziej miałam na myśli to, że jeśli stoisz niepewnie się rozglądając, ludzie sami się zainteresują, czy nie mogliby Ci jakoś pomóc. I to jest właśnie ta subtelna różnica.
Poza tym dowiedziałam się od swoich amerykańskich koleżanek, że nie wszędzie w USA tak jest. Kay jeździła wiele lat jako kierowca ciężarówki, na długich trasach po całych Stanach. Mówiła, że w niektórych miastach jest wręcz odwrotnie niż tutaj. Nikt ci nie pomoże i nikogo nie interesuje, że masz problem.
Zrozumiałam. 🙂 Nie prosiłam. 🙂 Ci ludzie to też Ty i ja. Nie ważne gdzie mieszkamy. 🙂
Wszędzie są ludzie i, jak mawia moja Przyjaciółka, taborety. 🙂
Zapraszam powyżej, gdzie Zenek objawił się cichcem, zaskakując nawet autora
No to lecim 🙂