Pan Ignacy Lajkonik po raz kolejny zaparkował samochód na podwórzu gospodarstwa pani Moniki. Po raz kolejny, bo tak się złożyło, że przez kilka ostatnich miesięcy często podróżował między swoim blokiem, a domem siostry: a to zawoził większą ilość dietetycznej karmy dla Pciucha, który ostatnimi czasy roztył się był całkiem niezdrowo, a z kolei w sklepie zoologicznym niedaleko mieszkania pana Ignacego ogłoszono promocję na tę karmę, a to przywoził większą ilość słoików z zaprawami – znakomitymi śliwkowymi powidłami, konfiturą z dzikiej róży oraz dżemami z malin i truskawek. Niestety truskawki antygrawitacyjne po kilku latach od odkrycia straciły swoje szczególne właściwości, a szkoda, bo wożenie słoików dżemu z takich owoców było bardzo łatwe, lekkie i przyjemne. Właściwie można je było transportować nawet rowerem.
Na miejscu słoiki były rozdysponowywane między bliższą (pani Chandra, Karol i Paulina), a czasem, przy urodzaju, nawet dalszą (kuzynka Euforia) rodzinę, przy czym pan Lajkonik w miarę możności nie zapominał również o przyjaciołach. Obdarowany słoiczkiem malinowego dżemu pan Modest, owocowo-warzywny fachowiec w każdym calu („Ja już, panie Ignacy, dwadzieścia siedem lat tym towarem handluję!”) po skosztowaniu nie krył zachwytu i zapowiedział, że zrewanżuje się panu Lajkonikowi – i pani Monice – czymś równie dobrym, lecz żeby nie psuć niespodzianki, nie powiedział, czym mianowicie.
Poza słoikami z zawartością lub bez (bo przecież w odwrotną stronę jechały puste) panu Ignacemu zdarzało się tego roku wozić również narzędzia pana Tadeusza – popsute do serwisu w mieście, a kiedy okazywało się, że niektóre z nich nie nadają się do naprawy – nowe ze sklepów w mieście, no i oczywiście parę razy przyjechać do pani Moniki bez ładunku. Dla przyjemności, jak zwykle.
Żeby jednak nie było za różowo, było w tym jeżdżeniu coś, co się panu Lajkonikowi nie podobało. To znaczy efekty były jak najbardziej pozytywne, ale dlaczego tak się działo – tego nikt nie wiedział. Otóż pan Ignacy, człowiek w pewnych sprawach skrupulatny, zapisywał sobie przebiegi na kolejnych trasach, zresztą w jak najbardziej praktycznym celu: dzielił potem liczbę zatankowanych litrów paliwa przez liczbę przejechanych między tankowaniami kilometrów i już wiedział, ile pali jego samochód. W nowszych modelach takie wyliczenia prowadził komputer pokładowy, ale auto pana Lajkonika nie należało do nowszych, a prawdę mówiąc, niewiele brakowało, żeby zostało uznane za zabytek i otrzymało żółte tablice rejestracyjne. Dlatego też właściciel sprawdzał spalanie ręcznie.
Tymczasem z wyliczeń wynikało, że stopniowo ono maleje, a właściwie to inaczej: spalanie utrzymywało się na tym samym poziomie, ale malała… odległość, jaką przejeżdżał za każdym razem pan Ignacy. No, może nie za każdym, ale co pewien czas droga robiła się wyraźnie krótsza. Co w tym dziwnego, zapytacie? Przecież przez cały czas buduje się autostrady, drogi ekspresowe, obwodnice miast i miasteczek – i podróże są coraz krótsze. Otóż nic z tych rzeczy! Pan Lajkonik jeździł przez cały czas, opisywany w tym opowiadaniu, tą samą drogą, na której od lat nie zaszła żadna zmiana, ani na lepsze, ani na gorsze. W zasadzie pan Ignacy nie miał powodów do zmartwienia, wszak za każdym razem tankowanie starczało mu na dłużej… a jednak sytuacja ta gnębiła go nieco, ponieważ jako człowiek dociekliwy lubił rozumieć, co się z nim dzieje i dlaczego.
Pewnego jesiennego dnia pan Lajkonik zabawił jednak u siostry nieco dłużej, bo też i znakomicie mu się siedziało i gadało z Moniką i Tadeuszem, przy aromatyzowanej zielonej herbacie. W związku z tym wyjechał od nich tuż przed północą, czego na ogół nie robił, ponieważ wolał jeździć przy świetle dziennym. Widoczność, bezpieczeństwo i takie tam. Ponieważ jednak pogoda wydawała się sprzyjająca, tym razem nie martwił się zbytnio późną porą. Włączył sobie ulubioną składankę przebojów z lat osiemdziesiątych i ruszył raźno do domu. Ujechał może kilkanaście kilometrów, kiedy drogę zagrodziła mu duża tablica ze znakiem A-14 „Roboty drogowe” i napisem: „Budujemy dla nas. Dziękujemy za cierpliwość.” Pan Ignacy przeszedłby nad tym do porządku dziennego i grzecznie podporządkował się znakom, lecz ponieważ był wyczulony na niuanse językowe, zaintrygował go napis, który – według jego pamięci – zwykle brzmiał „Budujemy dla WAS.” Zatrzymawszy się na poboczu, wysiadł z samochodu i zaczął bacznie obserwować robotników.
Dziwni to byli robotnicy, oj, dziwni. Po pierwsze, poruszali się tak, jakby bardzo się śpieszyli, a nie wolno, z rozwagą i częstymi przerwami, a to na posiłek, a to na papierosa (co pan Lajkonik zaobserwował nie raz i nie dwa podczas swoich podróży remontowanymi drogami krajowymi). Po drugie, przy tej robocie podśpiewywali. Pan Ignacy nadstawił uszu na znajomą melodię, oczekując jakichś bezeceństw, w celach wyłącznie badawczych, ma się rozumieć, ale zamiast tekstu wulgarnego lub choćby sprośnego, usłyszał ze wszech miar kulturalny. A nawet kulturowy! „Czy Nieznośną lekkość bytu/ Adaptował Inarritu/ Ależ owszem, czemu nie, jemu też należy się!” śpiewali robotnicy, a arytmetyczny ciąg dalszy pan Lajkonik już znał. Po trzecie wreszcie, robili coś dziwnego: wycinali wielkimi tarczowymi piłami potężne płaty drogi i odkładali je na pobocze, skąd ładowano je na ciężarówki i wywożono. Po chwili wycinanie się skończyło i zaczęło naciąganie: do dwóch brzegów drogi po obu stronach wyciętego kawałka przyczepiano liny i dwa ciągniki powoli, powolutku, żeby nie urwać, ruszyły ku sobie, aż wycięte brzegi się spotkały.
Pan Ignacy obserwował tę krzątaninę z rosnącym osłupieniem, której jednak przeszło w irytację. Energicznym krokiem ruszył w kierunku starszego pana, który wydawał się nadzorować całość robót.
– Dobry wieczór. Co się tu wyprawia?
Kierownik najpierw bacznie obejrzał pana Lajkonika od stóp do głów, po czym zapytał nieufnie:
– A pan to kto? Inspektor z Głównej Dyrekcji?
– Nie, proszę pana, zatroskany obywatel! Jeżdżę tą drogą dość często i teraz już rozumiem, dlaczego odległość mi się skraca. Ładnie to tak, zabierać drogę innym?
– Ależ! Skoro się panu skraca, to chyba dobrze? – zapytał chytrze kierownik.
– Może i dobrze, ale wolałbym wiedzieć, kto, co i dlaczego! – zagrzmiał pan Ignacy, zdenerwowany, że rozmówca tak go podszedł.
– Panie szanowny, spokojnie – łagodził kierownik. – Już mówię, otóż te kawałki, co pan widzi, nie znikają w siódmym wymiarze (tu pan Lajkonik łypnął na niego podejrzliwie), ani nie są sprzedawane na aukcjach jako kawałki autostrady biegnącej wzdłuż Muru Berlińskiego, tak, wiem, że takiej nie było, ale nie takie rzeczy się sprzedają na aukcjach. Z tych kawałków, proszę pana, układamy drogę do naszej wsi. Niby zaledwie dwadzieścia kilometrów w bok od krajówki, a to, panie kochany, polna droga, dziewiętnasty wiek. Trochę popada albo posypie i najwyżej traktorem pan przejedzie, bo zwykłym osobowym strach!
– Hm – mruknął pan Ignacy, nie dość jeszcze udobruchany. – Ale takimi inwestycjami to się chyba zajmują różne Zarządy Dróg i Inwestycji, o ile mi wiadomo?
– Ha! I tu pana mam! – zawołał triumfalnie jego rozmówca, po czym zniżył głos do konfidencjonalnego szeptu:
– Dwa lata temu drogę do naszej wsi wpisano do planu inwestycji w gminie. Już się cieszyliśmy, że w styczniu, najdalej w marcu zaczną ją kłaść i nareszcie człowiek będzie miał łączność ze światem, a tu… – kierownik zmełł w ustach nieprzystojne słowo, przeżuł i wypluł. – Wie pan, że dwie wsie dalej mieszka ten… Ktoś Ważny?
Pan Lajkonik delikatnie pacnął się dłonią w czoło. – No pewnie! Przecież widziałem w gazecie zdjęcia domu i gospodarstwa tego Kogoś i nawet się dziwiłem, że to tak blisko siostry, a nic wcześniej nie słyszałem.
Kierownik tylko machnął ręką – Niewielu słyszało, przynajmniej dopóki służbowe auto Kogoś Ważnego nie miało stłuczki tu niedaleko. No ale stłuczka stłuczką, a co z naszą drogą, jak pan myśli? Już po minie widzę, że pan domyślny. Tak jest, nasza droga wypadła z planu, za to do Kogoś Ważnego pociągnęli nowiuśką asfaltówkę, z poboczami, słupkami i latarniami. Pan wie, jaka za przeproszeniem cholera nas trzasnęła? No to nie czekaliśmy już dłużej…
– …tylko wzięliście sprawy we własne ręce – dokończył za niego pan Ignacy.
– Otóż to, otóż to – ucieszył się kierownik – Miło mi, że pan rozumie!
Tymczasem ciągniki skończyły ściąganie brzegów drogi i robotnicy pośpiesznie kończyli robotę, zwijali sprzęt oraz słupki. Pan Lajkonik wrócił do samochodu i już po chwili kierownik szarmanckim gestem pokazał, że można jechać. Wyprzedzając kolumnę ciężarówek, ciągników i innych drogowych maszyn, przez uchylone okno dosłyszał, że robotnicy zmienili repertuar. Teraz nie było już mowy o kulturalnych perwersjach, teraz z gardeł płynęła inna, całkiem cenzuralna, a nawet optymistyczna pieśń:
„Róbmy swoje
Bo jeżeli ciut się chce…”
________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry. No to zaczynam nowy rok od powrotu. Po 4 latach i 106 dniach wraca pan Ignacy, może niekoniecznie z hukiem, ale zawsze. Nie obiecuję, że wraca już na stałe, ale kto wie, kto wie – w miarę natchnienia i możliwości autora?
Aha, teraz oddalam się na pewien czas od komputera, ale oczywiście wrócę jeszcze 🙂
Z radością witam na Wyspie powróconego pana Ignacego! Świetny początek roku zapowiada przynajmniej na Wyspie rok udany!
Ależ owszem, czemu nie!
Wyspie też należy się!
Oby! I jeżeli to ma być dobra wróżba, to cieszę się podwójnie
Dzień dobry. Tekst taki długi, że na spokojnie przeczytam wieczorem. Chyba .
Miłej lektury kiedykolwiek
Niestety muszę z lekturą poczekać na kompa. Na telefonie nie cierpię czytać dłuższych tekstów.
Spoko. Nie ma daty przydatności do spożycia
Opowiadanie piękne


Czego (z czysto egoistycznych pobudek) Ci życzę 
Jak miło znowu poczytać o panu Ignacym
Przeczytałam jednym tchem… o zwijaniu asfaltu na noc słyszałam, ale żeby go naciągać?
Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści i pojawią się nowe odcinki
A dziękuję 🙂 I owszem, dowcip o podkieleckim Wąchocku, gdzie zwijają asfalt na noc, odgrywał tu jakąś rolę 🙂 Co do weny i nadziei… Zobaczymy.
U mnie ciągle zimno. Wychodziłam karmić swoje pierzaste i przy okazji spojrzałam na termometr, 23C na minusie. Dobrze, że się wiatr trochę uspokoił, bo odczuwalna byłaby jeszcze niższa

Muszę też przyznać, że jak pomyślę jaki będzie rachunek za ogrzewanie, to robi mi się gorąco
Te różnice temperatur u Was są doprawdy szokujące
klimat kontynentalny w pełnej krasie.
No niestety… zima w całej krasie. I jak patrzyłam na prognozy, w ciągu najbliższych 10 dni nie za dużo się zmieni
Od niedzieli ma być cieplej, ale ciągle na minusie… 

Ale za to wiosna coraz bliżej i tego się trzymajmy
Ogrzewanie myślą? To mogłaby być przyszłość!
Najgorzej, że ogrzewanie myślą działa krótko i potem robi się jeszcze chłodniej
Powinnaś dopracować koncepcję. Jest naprawdę rewolucyjna!
Bo jakby była dopracowana, i wszyscy Wyspiarze by pomyśleli o Tobie ciepło, to żaden mróz by nie był straszny!
Mam nadzieję, że i tak Wyspiarze myślą o mnie ciepło
Nawet w upały…

Najgorzej, że to rozgrzewa tylko serducho, ale nogi marzną…
Myślą, myślą.

Trudno to dopracować… jakbym ciągle myślała o rachunkach, to bym zgłupiała…
Chyba wolę już marznąć

Ciekawa historia pana Ignacego , który faktycznie odkrył wielką aferę z wycinaniem asfaltu na drodze publicznej do wymoszczenia dojazdu do stodoły jakiemuś sołtysowi .Upraszczam sprawę , ale warto przy okazji wspomnieć , krytykując „słusznie miniony ” Okres ,że w przedwojennej Polsce nie mieliśmy ani ,kilometra dróg asfaltowych . Wszystko zostało wyasfaltowane po wojnie . Mieliśmy ok. dwudziestu kilometrów ” betonki ” z Warszawy do Wyszkowa ,ze względu na obiekty wojskowe wokół Radzymina i to było wszystko . Drogi bite , to tzw. brukowane kocie łby i szuter . Żartuję ,ale cała sprawa z wycinką asfaltu , może zaowocować komisją śledczą … Oj będzie się działo w 2018 roku za sprawką pana Ignacego … Dobry wieczór 🙂
Dobry wieczór. Zobaczymy, czy ktoś się zorientuje w tej wycince. I zauważ proszę, że ci robotnicy to lokalni mieszkańcy, wycinający ku wspólnemu pożytkowi, a nie tylko dla korzyści sołtysa
Zgoda . Napisałem , że upraszczam sprawę . Jest to już moja fantazja

Małżonek przed chwilą mnie pytał, kiedy będę latała z tą walizką/plecakiem… jest widno, to mógłby mi zrobić zdjęcia dla upamiętnienia takiego wyczynu… czy on nie jest wredotą?

Odpowiedziałam, że czas na bieganie z walizką już minął
Czekaj, to może wrzuć walizkę do bagażnika samochodu i objedź Wasz kwartał parę razy. Może to trochę co innego niż własnonożne bieganie, ale w końcu w samochodzie też jest ogrzewanie…

Trzeba mu było powiedzieć, że dla facetów czas jest wydłużony o 1 dzień!
Tak jest! Dla panów – promocja noworoczna!
Bo jak inaczej zrobi mi zdjęcia?
Kiedyś była moda na wynajdywanie różnych szczytów , w tm szczytu głupoty … Podobał mi się szczyt prędkości : tak biegać wokół własnej chałupy , aby na zakrętach widzieć własne plecy . Trzeba przyznać , że nie jest to szczyt głupoty , może warto w Nowym Roku spróbować ??
Och. Co za prędkość trzeba by rozwinąć w tym celu!
Ja słyszałam o kilku szczytach prędkości. Jeden jest podobny do „Twojego”, Maksiu – biegać dookoła słupa, żeby z przodu była d… (powiedzmy że) plecy


skleroza aż tupie…
A drugi szczyt prędkości to: wyskoczyć z pędzącego ekspresu, „przelecieć” córkę dróżnika i zdążyć na ten sam ekspres
Słyszałam też o szczycie lenistwa – położyć się na nagiej kobiecie i czekać na trzęsienie ziemi…
To może jeszcze szczyt precyzji – w rękawicach bokserskich złapać komara za jądra…
Kiedyś znałam więcej „szczytów”, ale cóż… starość nie radość
Znałem inny szczyt lenistwa: przepłakać cały seans komedii, gdy siadając w fotelu przytniesz sobie przyrodzenie, a podnieść ci się nie chce…
Też to znałam
Dzień dobry.

Giìeniuuuuuuu!
A gdzie szopka zniknęła?
Pojawi się dopiero dziś wieczorem, aby nie przyćmiewać triumfalnego powrotu p. Ignacego.
A, racja.
Witajcie!
Ja bym ta jeszcze poświętował, ale już jestem w pracy…
Definicja „Pracy” : praca , to pokonywanie oporu , na pewnej drodze … Zatem Przyjacielu , wszędzie tam , gdzie mamy pewien opór , na pewnej drodze , który to opór pokonujemy – to wykonujemy pracę . Sprawa jest zagmatwana dla bezrobotnych , którzy codziennie muszą pokonywać drogę do Urzędu Pracy , a według definicji są tylko obibokami . Może w ramach Kodeksu Pracy wliczać do pracy, chociaż czas liczony od momentu zamknięcia drzwi własnego lokum ??. Dzień dobry 🙂
Dzień dobry. Ja jeszcze nie w pracy, na razie w kolejce do Gieni.
Po 20-tej zapraszam do Szopki Noworocznej piętro wyżej. Póki nie skończymy filmiku, tekst będzie prywatny i dostępny tylko po zalogowaniu.
Pozdrawiam współautorkę!
To ja jeszcze tutaj – fajrant i przee-erwa.
Wspaniały tekst;-) Jak miło, że Pan Ignacy wrócił;)
Niezmiernie mi miło. „Wspaniały” to może nieco za duże słowo, ale też się cieszę z tego powrotu. Tylko się boję, żeby za dużo nadziei Wyspiarzom nie narobić.
Nadzieja jest potrzebna!
No więc – jak w dobranocce.
Zieeeew
Śniadanie.
A, nie. Najpierw wampiry.
Dzień dobry. Słońce się pokazało.
I dobrze.
Witajcie!
Pozdrawiam słonecznie!
Dzień dobry. Wyjątkowo parszywa noc, źle spałem, a to przez to, że źle się ułożyłem. Kawa koniecznie.
Pełnia była.
O. A to mi nie przyszło do głowy. Może i tak? Chociaż do tej pory nie miałem z tym najmniejszych problemów.
Siedzę w pracy i nagle przypomniało mi się, że niedawno w radiu słyszałem, że picie alkoholu po godzinie 22ej ma zabójczy wpływ na nasze neurony. Powiedzcie mi czy moje myślenie jest logiczne: Jeśli picie po 22ej jest szkodliwe, to picie po 21ej jest mniej szkodliwe a po godzinie 20ej jeszcze bardziej mniej szkodliwe. Czyli im wcześniej w ciągu dnia zaczniemy pić tym lepiej. Aż trafi się taka godzina, że picie alkoholu będzie miało zbawienny wpływ na nasz organizm. Czyli należy p….ąć tą pracą i czym szybciej otworzyć przysłowiową flaszkę aby poprawił się stan zdrowia. Powiedzcie, że mam rację
No proszę powiedzcie…
No wiesz, może to idzie w drugą stronę: po 22:00 szkodliwe, po 23:00 – mniej szkodliwe, od północy – jeszcze mniej… Niezależnie od tego, w którą stronę zmniejsza się szkodliwość, bo w gruncie rzeczy chyba wszystko jedno, pozostaje pytanie, na którą godzinę przypada minimum szkodliwości, czy rytm jest dobowy – skoro maximum o 22:00, to minimum o 10:00 rano, czy też zmniejsza się to przez całą dobę (minimum około 21:00), a potem skokowo wzrasta o 22:00?
Trochę to pokręcone co proponujesz. No ale niech będzie..;-)
Nieodparta logika bije z tego wywodu. Pewnie, że masz!!!
No to mnie uspokoiłeś. Bo ten pan powyżej (Mr.Q) zaczął coś kombinować z godzinami. Nie do końca ufam jego wywodom.
Masz rację.
No. I to jest konkret;-)
Dobry wieczór. Półtorej godziny finału u dentysty. Bez bólu, ale dość uciążliwie. Z tym że na dłuższy czas spokój – miejmy nadzieję.
Państwo pozwolą, że jednak przerwa. Muszę dojść do się.
Jasn…
Dzień dobry. Trochę czystego nieba za oknem. Może to będzie optymistyczny dzień…
Dzień dobry. Jest jakoś. Względnie i zależnie od chwili.
Kawy!
Późno się witam, bo niechcący na FB zajrzałam i mnie szlag trafił.
No ale już odtrafił i mogę wstawić ekspresik dla tych, co herbatę. Bo kawa dziś u Bożenki.
Ej, czyli że ciacha tylko do herbaty? No jak to?
Nie, no nie będę taka! Ciacha dla wszystkich, co sobie życzą.
Witajcie!
Tak mnie dzisiaj zajęli, że nie klepnąłem „Opublikuj…”.
FB należy unikać dla zdrowia 😉
Ja wiem, ale to jedno z dwóch moich okien na świat!
Mimo wszystko nie mogę żyć w zupełnej izolacji od ludzi, bo mam potem problem ze złożeniem prostego zdania.
Ale fakt – tam nieźle różnym odpala.
Dzień dobry

Czy będzie dobry, to jeszcze nie wiem, ale na wszelki wypadek nastawiam się optymistycznie
Od czegoś trzeba zacząć…
Dobry wieczór. Niestety wcale jeszcze nie fajrant, bo dzień obfitujący w wydarzenia, na szczęście nie taki nerwowy jak wczoraj. Uf. Jeszcze rzut na taśmę, a potem przerwa.
Znowu się duszę, więc pójdę cierpieć w milczeniu.
Znaczy MOIM, bo BB nadaje, jak radio z uszkodzonym wyłącznikiem.
Pa.
Spokojnej. To ja zaraz po dobranockę…
Dzień dobry. Podobno właśnie wzeszło słońce. Cieszy, że dnia przybywa.
…bry
Ma ktoś tłumik na zbyciu?
Dzień dobry. Deszcz, owszem, a zapowiadali śnieg. Paskudnie.
Tłumik do układu wydechowego samochodu? Tłumik do broni palnej? Jaki kaliber?
Tłumik do założenia na paszczę
Witajcie!
Czu pamiętacie, jak dziadkowi Jackowi Poszepszyńskiemu wpił się w głowę potencjometr z radioodbiornika? Ech, pomarzyć…
Albo żeby chociaż pilot do hałaśliwej osoby pasował, taki z przyciskiem „wyłącz dźwięk”…
Pilot… O matko… Albo dźwiękoszczelne pomieszczenie. Dla mnie.
Minęły Święta ,minął Nowy Rok , okres znany od wieków o fali dobrych życzeń i uczynków , a tu jakby coś zamarło . Prymas Polski apeluje o sympatie dla uchodzców muzułmańskich , a w Kraju , który zadziwiał Świat hasłem : ” Obejmij mnie Czeczenio ” i przyjął przed laty z otwartymi ramionami kilkadziesiąt tysięcy islamistów , tym razem nie ma zgody nawet na kilka osób . Co się stało ? Czym muzułmanin Czeczeński , jako uchodzca różni się od Syryjskiego ? Kto o tym decyduje ? Jest karnawał , oby obfitował w bale i zabawy bez uciekania się do robienia krzywdy innym … A alergia ? Podobno daje się leczyć .Dobry wieczór 🙂
Dobry wieczór. Moja nie. Bo mam ostrą reakcję na leki antyhistaminowe.
Ja pozbył bym się kota , który jako przedstawiciel drapieżników nie tworzy dobrej atmosfery . Może mały psiaczek ?
Mam dużego. Weterana. 13letniego goldena, który dożywa swych dni.
I alergię na psa i na kota.
I na moich synów (aczkolwiek na nich to tak bardziej metaforycznie).
Miałem Lunę ,owczarka niemieckiego , która dożyła póznej starości i została uśpiona przez weterynarza w sytuacji ,kiedy już nic nie można było zwierzęciu pomóc Znam to i wiem jakie jest stresujące Współczuję Ci … Podła sytuacja .
Takie życie.
Zapraszam na drobny żarcik na nowym pięterku 😉
To ja powiem dobranoc.
Dobranoc.
Przedni pomysł
w oczach mam takie asfaltowe (podgrzane farelkami na ropę dla lepszej konsystencji) toffi/krówki ciągutki
Dobry wieczór i wszystkiego co interesujące w nowym roku 🙂