W niedzielę, 3 kwietnia, małżonek był przybity i zdenerwowany. Po południu więc zaproponowałam mu przejażdżkę. Oczywiście chciałam jechać nad Lake Michigan sprawdzić, czy są już przelotne ptaki. Po drodze małżonek zaczął marudzić, że do Zion jest daleko i zajedziemy o zachodzie. Nie wiadomo po co… Zjechałam z autostrady dużo wcześniej i pojechałam do Fort Sheridan. Też nad Lake Michigan… Z parkingu poszliśmy nad jezioro, chociaż wiedzieliśmy, że wybrzeże tutaj jest ogrodzone i do samego jeziora dojść nie można. Po deszczach było mokro i czasami musieliśmy sporo obejść, żeby nie leźć po błocku. Za wysoką skarpą, na plaży zobaczyłam siedzącą dziewczynę. Niedaleko od niej jakaś druga osoba leżała na piasku i wyglądało, że śpi. Zdziwiłam się, bo co parę kroków wisiała na siatce tabliczka zakazująca wchodzenie na skarpę. Jak oni tam weszli?!!! Kawałek dalej sprawa się wyjaśniła. Ktoś „rozszył” siatkę na złączu i była dziura. Nie wchodziliśmy. Zakaz jest zakazem. Ostatecznie roślinność ma się tam odnawiać i trwały prace nad umocnieniem tej skarpy, żeby się nie osuwała.
Idąc wzdłuż siatki doszliśmy do głębokiego parowu. Od razu zauważyliśmy, że coś tam lata. Nietoperz!!! Jakiś taki nieduży i jasnobrązowy. Jeszcze takiego nie widziałam. A tym bardziej w dzień. Próbowaliśmy go obcykać, ale skubaniec nawet na moment nie zawisł w powietrzu. Latał po parowie jak szalony… robił w powietrzu esy-floresy i zupełnie nie można było za nim nadążyć. Zeszliśmy trochę po śliskim, gliniastym zboczu, żeby być bliżej. Niewiele to dało…
W pewnym momencie małżonek się pośliznął i zaczął zjeżdżać w dół… to na zadku, to na kolanach. Zatrzymał się dopiero na drzewie. Trudno mi opisać jak bardzo był wściekły. Wdrapał się z powrotem na górę. Spodnie, kurtkę, plecak ze sprzętem, a nawet trochę aparat miał umazany błotem. Najpierw zajął się aparatem. Dobrze, że w plecaku ma różne rzeczy i miał czym czyścić. Ja starałam się zebrać z jego garderoby grubsze pokłady błocka. Dopiero wtedy zauważyłam, że miał trochę nacięty łuk brwiowy. Jak mi powiedział, to nic takiego, po prostu przydzwonił w drzewo… Aż mi się słabo zrobiło, bo gdyby tak mocniej!!! Ładną mu wymyśliłam rozrywkę!!!
Małżonek postanowił jeszcze połazić, żeby błoto chociaż trochę wyschło i żeby można było to otrzepać. W lasku zobaczyliśmy jakieś malutkie ptaszki. To znaczy najpierw je usłyszeliśmy, a dopiero potem zobaczyli… Te maluchy były niewiele większe od koliberków!!! Mysikróliki złotogłowe!!! Je też ciężko było złapać w kadr. Nie usiedziały nawet chwilki i plątały się w gałęziach, czyli bardzo trudne do „wyłowienia”…
Trochę czasu nam zeszło na to „polowanie”, ale to dobrze, bo małżonek zdążył przeschnąć. Przynajmniej nie wysmarował mi błockiem siedzenia w samochodzie…
CDN…
Zapraszam na wędrówkę przy Lake Michigan
Wam przynajmniej nic nie grozi
Bezpiecznie, w domowym zaciszu można sobie pooglądać

Dzień dobry

Miralko
Wyrazy współczucia dla małżonka.
Zdjęcia bardzo udane. Myślę, że nad tymi mysikrólikami musieliście się nieźle nagimnastykować, bo złapać takiego malucha to pewnie duża sztuka…
Nie widziałem jeszcze nietoperza, który by latał w środku dnia, może go coś/ktoś wypłoszył?
Dzień dobry, Krzysiu
Albo sam ogonek, albo miejsce po ptaszku, czy też rozmazana plama… ale tak to jest, gdy się pstryka ptaszki 

Nawet nie napiszę ile zdjęć mysikrólika poszło do kosza
A co do nietoperza… to też tak myśleliśmy. Co prawda to nie był środek dnia, ale było jeszcze zupełnie widno. Gdy ci ludzie zeszli na dno parowu, znikł jak kamfora. Czyli znowu ktoś go wypłoszył.
Mogę jedynie dodać, że małżonkowi nie wyskoczyła „śliwa”, a jedynie miał zasiniony kącik oka (oprócz rozciętego łuku brwiowego). Mógł się pochwalić kolegom w pracy, że to żona mu przydzwoniła, bo był niegrzeczny

Witajcie!
Wyrazy współczucia dla małżonka! Dobrze jednakowoż, że to drzewo tam było, a nie parędziesiąt metrów niżej!
Niektóre drzewa w parowie są przewiązane czerwonymi wstążkami – co to za oznakowanie? Za cienkie na oznaczenia do wyrębu…
Dobrze, że małżonek się zatrzymał, ale też i prawda, że tylko się zsuwał, a nie spadał. Najwyżej „dojechałabym” do niego i weszlibyśmy na górę po schodach z drugiej strony parowu
Zjechał tak do połowy, może nawet dalej…
Co te wstążeczki oznaczają, nie mam zielonego pojęcia. Widziałam już na drzewach różne kolory. Te na pewno nie są do wycięcia, bo w takich parkach niczego się nie wycina. Na dole parowu widać potężne drzewa powalone przez wiatr. Tego też nikt nie zbiera. Nawet takie, które mogą być niebezpieczne dla turystów, obsługa parku albo lekko odsuwa, albo rozcina, ale nie zabierają tego nigdzie. Ma samo murszeć i zasilać glebę.
Dobrze macie – w waszych puszczach nie ma Szyszek…
Szyszek? Chyba nie bardzo rozumiem co masz na myśli, Ukratku…
Ale jak się domyślam, coś politycznego 
Nie myl Szyszki z szyszką
Dzień dobry.
Wow.
To z nietoperzem super. Mysikrólik też rewelacja. Barwy fotek jeszcze jesienne. Ale to już chyba niedługo pojawi się zieleń.
Już się ta zieleń pojawia
Ostatecznie od 3 kwietnia trochę czasu minęło 

Dzięki
Dzień dobry


Może by tak kawki na dobry początek dnia?
A potem… można się dalej użerać z tym życiem…
Dzień dobry. Również oklaski za nietoperza. Pejzaże z pierwszego zestawu natomiast mają w sobie niebywały klimat, ciekawe, czy ktoś je maluje na olejno, jakiś amerykański Turner by się zdał, tak mi się kojarzy ich nastrój. Jeszcze lekka mgiełka i…
Co do zjazdu ze skarpy, to i mnie się w życiu zdarzało (chociaż bez rozciętego łuku brwiowego), aczkolwiek rzadko. Wyjazdy w teren z rodzicami geologami nauczyły mnie jeszcze w dzieciństwie ostrożnego chodzenia po takich miejscach. Zdrowia i szybkiego gojenia!
A ja niestety znad Lake Michigan wracam popracować.
I proszę nie podglądać, panie Z.!

A witam, witam. Dopiero teraz tutaj zajrzałem od rana. Toteż nie podglądam;-)
Dzięki Mistrzu Q

Od lat jeździmy na różne wycieczki. Często chodzimy po stromych zboczach, nawet takich gliniastych i jeszcze nigdy nie zdarzyło się nam takie coś. Też wiemy jak się chodzi ostrożnie po takich miejscach. Wydaje mi się, że małżonek miał głowę napełnioną żalem i jego myśli nie skupiały się wystarczająco na tym co robi. Szłam tuż za nim i jakoś nie poleciałam…
Małżonek już dawno zdrowy i nic mu nie jest. Od 3 kwietnia minęło sporo czasu i po rozcięciu praktycznie nie ma śladu, a zasinienie też już dawno zeszło
Miłej pracy!!!
A ja na pierwszy rzut oka zinterpretowałem nietoperka jako pajączka wśród traw!
Można to i tak zinterpretować. Szczególnie na pierwszy rzut okiem
Jak się rzuci drugi raz, wrażenie jest już inne

Dzień dobry
Chociaż muszę przyznać, że mniej się przejął tym rozciętym łukiem, niż aparatem. 
Dziękuję za wyrazy współczucia. Przekażę małżonkowi
Łukiem by się przejął, gdyby był Robin Hoodem :)))
No właśnie Stateczku

W sumie, to małżonek ma taką pracę, że często ma albo siniaki, albo rozcięcia, albo przypalenia. Jak sam mówi, ma grubą skórę i jest mało unerwiony, to nie przejmuje się takimi drobiazgami.
Wsiąkł poprzedni komentarz, bo nam tu fachowiec od Internetu naprawiał sieć lokalną. Pisałem wszakże, że o tyle to zrozumiałe, że skóra „sama” się naprawi, a aparat – nie.
Prawdę mówiąc, mnie też się zdarza próbować coś złapać/ powstrzymać od spadnięcia i rozbicia się, np. nogą, bo siniak sam zejdzie, a taki np. kubek albo pilot od TV sam się nie sklei.
I właściwie dlatego małżonek był wściekły. Łuk brwiowy się zagoi, spodnie i kurtkę małżonka wypierze, a rozbitego aparatu naprawić się nie da. To znaczy niby się da, ale już to nie będzie to samo. A że małżonek zapłacił za niego majątek, to i nie dziwne, że się wściekł…
Poczytam Was jak wrócę z pracy


Na razie lecę popracować
Miłego dnia!!!
No to jestem, i o ile nie wyskoczą jakieś domowe sprawy, to pobędę chwilę. Aha, już wiem, że będę musiał wyjść… na chwilę. Ale to za chwilę.
Źle mi.

Dobrze, że chociaż kordełka na miejscu.
Spokojnej, proszę pani. Kordełka to od łacińskiego „cor”, czyli „serce” oraz „deuce”, czyli równowaga (jak w tenisie – w razie czego Piter na pewno potwierdzi). Czyli razem oznacza to przedmiot, który przywraca równowagę sercu, n’est ce pas?
Ciekawa teoria…
A tak. W odróżnieniu od zwykłe kołderki, która, jak sama nazwa wskazuje, jest derką dla krów (ang. „cow”, wym. „koł”).
Nie, nie – za krowią derkę dziękuję, nie skorzystam. Mało otulna jest.
Dzień dobry
A sama skaczę pod kołderkę 
Miłego dnia życzę
Witajcie!
Dzień słoneczny, ale zimny. Wolałbym być jeszcze pod kordełką, jak Miralka…
Dzień dobry. Nie wierzę, no nie wierzę, że to już czwartek. Co dopiero był weekend..
Dzień dobry. Nie wiem, jak na zewnątrz, ale słoneczko pięknie świeci przez okna, więc w środku – ciepło i przytulnie.
A! – no przecież kawa!
Tylko nie pisz, że zmykasz popracować:-)
Nie napiszę, ale zemknę zaraz.
Ja jestem!
Ja natomiast po pracy, owszem, ale zaraz lecę dalej. Na szczęście blisko i na krótko.
Nie wspomniał… jaki dyskretny!
A co się będzie tak publicznie obnosić?
No właśnie.
Jak to było z tymi zielarzami?

Eee??
Niestety zmykam na chwilę dłuższą. Ale na dobranoc będę.
Dobrej nocy!
Ostatnio wcześniej wstaję i już mnie morzy…
Dzień dobry
Posiedziałam dziś trochę (aż mam odciski, nie powiem gdzie), ale mogę zaprosić na kolejny etap poznawania wybrzeża Lake Michigan 
Zapraszam pięterko wyżej