Jeżeli ktoś z P.T. Czytelników chciałby mieć zagwarantowaną optymalną pogodę na urlop, radzę zwrócić się do agencji, z której usług skorzystaliśmy w tym roku. Oczywiście, nie podam tu na nią namiarów – nadmiar sprzecznych oczekiwań mógłby przesycić możliwości i tych tytanów branży – potrzebujący mogą je otrzymać ode mnie prywatnymi kanałami! 😉 Powiem krótko: przez dwa tygodnie spędzone na jeziorach nie było dokuczliwych upałów – nawet gdy temperatura podchodziła pod 30oC silny wiatr przyjemnie chłodził ciała, ulewny deszcz padał tylko raz, przez około półtorej godziny późnym popołudniem, a posiąpiło chwilowo ze dwa razy. Wiał przeważnie optymalny wiatr 3 – 4 oB, tylko półtora dnia dręczyły nas bardzo słabe powiewy; wtedy, na szczęście, było już chłodniej.
Nie obyło się rzecz jasna bez przygód. Na niebyt fortunnie wybranym, bo na cyplu zbyt blisko głównego szlaku, pierwszym postoju przepływający statek popodrzucał nas na fali tak skutecznie, że żwirek z dna zablokował nam miecz (a miecz zablokowany jest równie bezużyteczny, jak zostawiony w domu!) i musieliśmy wrócić do stanicy, gdzie jacht został podniesiony i dopiero w powietrzu udało się ten kawał stalowej blachy wysunąć ze szczeliny. Niestety, jachty, na których pływamy, są coraz starsze… trzyma nas przy tym modelu jedna istotna cecha: zanurzenie zaledwie 30 cm pozwala dobić do prawie każdego brzegu. Proponowane alternatywy, znacznie nowocześniejsze i lepiej wyposażone, mają z zasady co najmniej półtora raza większe zanurzenie. Problem ten jest tym ważniejszy, że susza powoduje obniżenie lustra mazurskich jezior – w wielu miejscach, gdzie kiedyś wychodziliśmy suchą nogą, teraz nawet z Sasanki trzeba było brodzić w płytkiej wodzie.
Na szczęście więcej problemów technicznych nie było. Dzięki silnym wiatrom, mimo falstartu mogliśmy trochę pomyszkować na boki od głównej trasy, odwiedzić Folwark Łuknajno (nadal pysznie smażą rybki!), przenocować na Śniardwach, a i tak w szóstym dniu rejsu byliśmy na najdalej na północ wysuniętym akwenie Szlaku Wielkich Jezior, przy Kociej Wyspie na jeziorze Święcajty (tam z kolei, w Ogonkach jest restauracja „Sambor” – jedno z naszych ulubionych żerowisk). Po drodze jeszcze zanocowaliśmy na Tajtach – jeziorze, które dotychczas mijaliśmy bokiem, przeskakując od kanału Niegocińskiego pod most ku Kisajnu bez stawiania masztu. Tym razem zrobiliśmy sobie przerwę i zwiedziliśmy Tajty: urocze, nieduże jeziorko ukryte za wąskim przesmykiem bardzo nam się spodobało jako miejsce na nocleg. Tak bardzo, że w powrotnej drodze nocowaliśmy tu ponownie.
Od dotarcia na Święcajty wiatr znacznie osłabł, do tego stopnia, że trasa Kocia Wyspa – Ogonki – powrót na Kocią Wyspę zajęły nam cały dzień żeglugi! Następnego dnia na szczęście było nieco lepiej, wiatr pozwolił nam dotrzeć do Sztynortu gdzie powstała niedawno całkiem sympatyczna jadłodajnia pod firmą „Córka Rybaka”, polecona nam przez właścicieli „Rybaczówki”. Po zjedzeniu zacnej porcji rybek dotarliśmy na nocleg na Fuledzki Róg. Następnego dnia opływaliśmy ten cypel przez kilka godzin…
Na szczęście po południu wiatr się pojawił i bez przeszkód kontynuowaliśmy włóczęgę. Nie bójmy się tego stwierdzenia: włóczęgę, od knajpy do knajpy! Kolejne nowe warte odwiedzenia miejsce znaleźliśmy w pobliżu Śniardw (trzeba było przejść 1,5 km od portu w Niedźwiedzim Rogu). W wioseczce o zachęcającej nazwie Głodowo pan Mirosław Gworek prowadzi „Gościniec” – pięknie odrestaurowany (Unia!) obiekt, ale co najważniejsze, szef jest miłośnikiem lokalnych tradycji i nawet wydał własną książkę kucharską z przepisami m.in. smażenia ryb. I on to naprawdę umie!
Jedynym smutnym akcentem tego sezonu było stwierdzenie, że w „Złotej Rybce” niestety ryby przegrywają z gustami mas klienckich i nie są już tak dobre jak dawniej. Szkoda! Przez 18 lat była dla nas jednym z głównych celów…
Dodam jeszcze słowo na temat śmieci. Niestety – zaśmiecanie przyrody trwa. Z każdego postoju córa zbierała dwa do trzech worków śmieci – takie pozytywne hobby – które odwoziliśmy w stosowniejsze miejsca. Zdarzało się jednak, że wróciwszy po pary dniach w to samo miejsce, znajdowaliśmy nowe w całkiem sporej ilości. Cóż, słyszeliśmy też opowieść o tym, jak miejscowy aktywista znalazłszy w lesie (państwowym) porzucony worek ze śmieciami, przeszukał go i znalazł wewnątrz wyrzuconą przez adresata pocztówkę. Adresatem okazał się… nadleśniczy z sąsiedniego nadleśnictwa…
Zdjęć mam niewiele – załodze przeszła już chęć podróżowania z wielką torbą rozmaitego sprzętu i prawie nie fotografowali. Te, które pokazuję, zrobiłem komórką – wybaczcie więc nienajlepszą jakość zwłaszcza tych przy słabszym świetle.
Dzielę się z wami radością wypoczynku na żaglach – niechaj i wam się udzieli uczucie relaksu!
I to się nazywa prawdziwy urlop!
Tak sądzę…
Otóż to!
Dzień dobry na nowym… na nowej rei
Otóż nigdy mi się jeszcze nie zdarzyło spędzać nie to że wakacji, ale w ogóle – czasu, pod żaglami, w sensie nocowania na łódce. Owszem, zdarzało się płynąć do Jastarni pod żaglami, ale zawsze był start i meta, Gdynia – Jastarnia – Gdynia (albo miasto Hel zamiast Jastarni). A tak, żeby bazą był pokład łódki, a przystanki na brzegu – tylko tymczasowymi miejscami pobytu, to nie. Aczkolwiek znam ludzi, również spoza Wyspy, którzy tak mają i lubią. Nie mówię, że sam bym nie lubił – musiałbym spróbować i ocenić.
Może kiedyś – dołączysz?
Hmmm, brzmi kusząco. A ile miejsc ma taka łódka, na jakiej pływacie, i jakiej dopuszczalnej wielkości (i wagi) mogą być załoganci? Poza tym coś chyba trzeba umieć robić na jachcie, a ja z żagli to mam doświadczenie raptem z windsurfingiem.
Z miejscem nie ma problemu – dwa sezony pływaliśmy we czwórkę. Co do kwalifikacji też nie ma problemu – wystarczy być gotowym do wykonywania (niekiedy) poleceń. Waga mile widziana z uwagi na balastowanie
Czy droga powrotna „w samej koszuli” będzie w następnym odcinku?
Muszę cię zasmucić – więcej zdjęć nie będzie. Na pocieszenie dedykuję ci klucze ptaków 😉
Maksiu, ustawa nie ma tu nic do rzeczy. Po pierwsze – nic się nie zmieniło od 19 lat, kiedy regularnie co roku jeździmy na Mazury. Po drugie: biwakuję przy niewielkiej wyspie, która nie ma statusu rezerwatu. Ktoś, kto tu się dostaje z piwem, puszkami i mnóstwem innego dobytku, musiał to przywieźć łódką; tąże łódką sam odpłynął, a puste puszki i butelki pozostawia w krzakach, bardziej skrupulatni pakują je w worek i tenże worek zostawiają. Czy na tej łódce raptownie brakło miejsca na puste puszki?
Czy leżąca na środku wysepki rozpieprzona lodówka to też wina ustawy? Doprawdy taniej ją było wywieźć do gminy!
Oceniłem znana mi okolicę w gminie Szczytno . Zlikwidowanie kontenerów , to kłopot śmieciowy dla turystów , w tym również dla takich jak ja okresowych ” tubylców ”
Tetryku, cel Twego pisania został osiągnięty: uczucie relaksu udzieliło mi się w ilościach znacznych. (Owszem wspomagam się napowietrzonym Chianti, ale to drobiazg 🙂 Fotki bardzo klimatyczne, gdybyś nie uprzedził, nie poznałbym, że z komórki. Piękna mgła, prawie jak nasza 🙂
I to jest właśnie piękne w różnorodności Mazur: każdy w nich znajdzie coś dla siebie!
Dzień dobry

Spakowani!!! Wyjeżdżamy na długi weekend!!! Odezwę się w poniedziałek
Udanego urlopu!
Bawcie się świetnie!
Dzień dobry. Tu pogoda analogiczna, tylko… wczoraj o godzinie grubo nieprzyzwoitej zostałem wyciągnięty do znajomych. W rezultacie dzisiaj leczę kaczora.
Witajcie! Kaczora nie ma co leczyć – on jest nieuleczalny – trzeba go wykończyć!
Aleś mnie przestraszył! Dłuższą chwilę trwało, zanim zrozumiałem.
Lepiej późno niż wcale
„Hej Mazury, jak wy cudne!

Gdzie jest taki drugi kraj!
Tu zapomnisz chwile trudne
Tu przeżyjesz serca maj…”
Jako że to moja „mała ojczyzna”, moje miejsce na ziemi, nie pozostaje mi nic innego jak stwierdzić, iż jest to cudowna kraina! 🙂
Zapewne Ukratka i Maksia nie muszę o tym przekonywać, mam jednak nadzieję, że relacja Ukratka i choćby tekst piosenki zachęci innych do odwiedzin 😉
Co do nieczystości, to po pierwsze składam ukłon w stronę córki Ukratka
Gdyby większość społeczeństwa miała TAKIE podejście … (marzenie) byłoby o wiele czyściej . Niestety sterty śmieci zalegają w lasach, na plażach, przydrożnych rowach. Być może ustawa też się do tego przyczyniła ( częstotliwość opróżniania kontenerów ?) Niemniej jednak uważam, że główna przyczyna tkwi w naszych nawykach i kulturze!
Pozdrawiam miło i miło
PS. Fotki śliczne 🙂 Zdecydowanie wolę zachody niż wschody słońca 🙂
Witaj, Kopciuszku! Miło cię znów widzieć!
Ze śmieciami w lesie nie jest oczywiście tak, że problem jest wyłącznie mazurski – niestety, można to obserwować wszędzie w Polsce, zwłaszcza w miejscach modnych turystycznie (np. Tatry) 🙁
Zachody i ja znacznie częściej oglądam – a znana jest zasada, że lubimy to, co znamy!
Dzień dobry. Dzisiaj (a właściwie wczoraj) zastosowałem metodę Bożenki w praktyce – i działa!
Poza tym chłodnawo, a ulicę nam zamknęli pod domem – kolarze będą jeździć.
Witajcie!
Quacku, w razie potrzeby spróbuj się przedrzeć na rowerze!
Taki mam plan. Albo na piechotę. Swoją drogą dobrze, że nigdzie dzisiaj nie musimy jechać.
Leje całkiem porządnie, zaczynam współczuć kolarzom, na termometrze za oknem +14…
…ale ponieważ każda sytuacja wydaje się mieć złe i dobre strony, pozwolicie Państwo, że się wydrę:
MISIEEEEK! WYŁAŹ Z LODÓWKI, LATO SIĘ KOŃCZY!!!!
Może jakaś FOKA ,albo Harpia ma klucz do gabinetu Pancernego ? A może to Misiek zgarnął trzydzieści parę milionów PLN w LOTTO i odpłynął z Harpiami np. na Kanary ? Tak wiele ostatnio się dzieje , że we wszystko można uwierzyć …….
Byłbym skłonny uwierzyć, tylko kierunek raczej inny – na Spitsbergen albo inną Ziemię Franciszka Józefa…
Wszystko jest możliwe , zimno i gorąco też . Szósty września 2015 roku , godz. 16 . Warszawa – Wola , trzecie piętro z temperaturą za oknem 10 stopni !!! A jeszcze niedawno , o tej porze było 30 …
W sumie teraz jest w miarę słonecznie, bez deszczu i jak dla mnie, może być to 16 stopni (ale nie 10, jak w Warszawie!), lepiej tak niż upał trzydziestostopniowy i wilgotność jak w saunie.
Przed południem było słonecznie , z temperaturą ponad dwadzieścia . Po obiadku , ciepełko trafił szlag i przyszła zima (?)
Powiedzmy ostrożnie „jesień”.
Jestem również zwolennikiem ciepełka w granicach kilkunastu stopni , ale dzisiaj , to jakaś anomalia, żeby w ciągu paru godzin, tak radykalnie spadła temperatura…
Zazwyczaj duży spadek temperatury = gwałtowna zmiana ciśnienia = gwałtowne zjawiska pogodowe, jak burze etc. Tym razem, jak tuszę, nic takiego nie miało miejsca?
Nie wiem co się dzieje , w tej chwili , jest 7 stopni i dalej temperatura się obniża . Może jednak skoczyć na te Kanary i poczekać aż zacznie rosnąć ?
Gęś piekłam. Mąż w kominku rozpalił. Jesień, jak nic.
Gęś to na Marcina, czyż nie?
Jedno drugiego nie wyklucza. Poza tym trening czyni mistrza.
U Was też taka cudna pogoda?
12oC, silny wiatr przegania ciężkie chmury, coraz to pada – brrrr…
Kiedyś , jeden mądry człowiek radził , aby zbić termometr , ale jestem szkotem i opuszczę roletę . ….
Było 16, przyszły chmury i błyskawicznie spadło do 14, a na noc telewizja zapowiada burze… Obecnie grzmi gdziś między Toruniem a Włocławkiem, a także między Gorzowem a Wrocławiem, ale w okolicach Berlina płytki, acz dość szeroki front, który może równie dobrze kierować się ku nam.
O matko… jutro BB na Litwę jedzie… Wie ktoś jaka tam pogoda?
Ciężki dziś będzie poniedziałek, ale Wyspiarzom życzę DZIEŃ DOBRY!
Dzień dobry wszystkim wyspiarzom
po czym pogryzła opakowanie od kawy 

Co byście powiedzieli na filiżankę kawy z rana?
A tak przy okazji…
W piątek do mojej szuflady w biurku dostała się mysz (albo inny gryzoń)
Czy myszy jedzą kawę?
Zbożową jedzą, kiedyś kiedyś tacie na gospodarstwie się dobrały do szafy
Witajcie!
Skoro kozy czy owce nauczyły Beduinów używania kawy, to czemu mysz nie maiłaby zasmakować choćby w aromacie? Bądź człowiekiem, zostaw jej choć ze dwa ziarenka…
Ja to bym jej zostawił ale już nie wróciła, może pija tylko arabikę albo „zbożówkę”?
Dzień dobry. Aż się boję zgadywać, jakiego przyśpieszenia dostałaby mysz po kawie…
To chyba było duuże przyspieszenie, bo po zjedzeniu kawy już nie wróciła
Może własnie zbliża się do granicy niemieckiej?
Ja to raczej podwójny nerwosol poproszę.
Nie wiem jakie upodobania mają gdańskie myszy , bo mazurskie , uwielbiają wszelkiego rodzaju mydła i kremy do golenia .Są to takie czyścioszki , że zostaje tylko opakowanie jako ślad po zawartości wnętrza . Myślę , że gdańskie myszy mogą być z gatunku koktajlowo -rozrywkowych , lub agencji , tych no ,jak ich zwą ??
Mysz koktajlowa? Łaaał!
Per analogiam do pomidorków
Niektóre ” Instytuty Naukowe ” bez koktajlowych myszek , mają problemy z dofinansowaniem . Jest to niezwykle pożyteczny gatunek , zasługujący na pieczołowitą ochronę …..
Jeszcze mi się przypomniało, że czasem po zbyt wielu koktajlach się widzi myszki, ale zazwyczaj białe. Chyba że się jest w kraju anglojęzycznym, wtedy różowe słonie.
Można widzieć i ze strachu 🙂 W gdańskiej Katowni, w celi nr dwa, za łydką manekina niektórzy widzą białą myszkę
Zaciekawiłaś mnie, spojrzę następnym razem, tylko muszę zapamiętać, żeby porządnie wytrzeźwieć przed.
A to zapytaj też o ściętą głowę na murze, co odrasta jak się wejdzie na wieżę 😉 choćby ochroniarza 🙂
Dzień dobry
A właściwie u Was dobry wieczór (czy noc)
Wróciliśmy, rozpakowali i już zmywarka i pralka chodzą 

Po tych „wakacjach przydałby się tydzień wolnego, żeby odpocząć… a to jutro do pracy
U mnie temperatury stabilne… Na wyjeździe nie schodziło poniżej 32C. Nie muszę chyba pisać, jak się przyjemnie łaziło w tym kurzu i upale


Przed wyjazdem wyłączyliśmy klimatyzację i już od dwóch godzin nie możemy schłodzić chatki. Trochę spadło, ale i tak jest powyżej trzydziestki. Mam nadzieję, że zanim będziemy szli spać, to ochłodzimy…
Ogólnie wyjazd mogę zaliczyć do udanych, pomimo tej spiekoty. I chyba za rok się tam znowu wybierzemy, bo nie obleźliśmy wszystkiego
Witaj, Miralko!
Witaj Ukratku


Poczytałam, pooglądałam. Cudne wrażenia i zdjęcia!!! Nie znać, że z komórki
Na Mazurach nie byłam od wielu lat, ale pamiętam, że są cudne
Problem ze śmieciami jest chyba wszędzie. Pisałam już nieraz jak tutaj jest brudno. Niby są służby, niby sprzątają, a i tak tony odpadków walają się wszędzie. Najgorzej jak wiatr zniesie takie puste puszki, czy reklamówki gdzieś daleko w trzciny. Służby już tego nie zbiorą i tak leży latami…
Tak sobie myślę, że te brudasy zawsze wybierają czyste miejsca, ale nawet nie pomyślą, żeby je zostawić tak, jak zastali. Naświnią i idą szukać czegoś czystego…
Ludzie zdaje się wszędzie są tacy sami…
Chyba tak… wszędzie można spotkać porządnych i tych brudasów… i żadne kary tego nie zmienią…
Witajcie!
Bożenko – a gdyby ci się przyśnił jakiś przystojny masażysta?
Dzień dobry. Nic mi się nie śniło, ani masażyści, ani masażystki, ani nawet – od biedy – masarze.
A propos’ masarzy – teściowa zrobiła ostatnio pyszne sznycelki
Może taki sen by ci bardziej odpowiadał? 😉
Moje sny zawsze są kolorowe , a najczęściej , to we śnie poszukuję swojego auta . Przedzieram się przez kolorową mozaikę różnych samochodów i za cholerę nie mogę znależć swojego. Kiedy otworzę swoje ślepia i widzę znajome sprzęty , to cieszę się , że był to tylko sen . Zdarzyło się jednak kiedyś , że moje auto sprzed bloku ,dojechało na pobliskie skrzyżowanie i tam zostało porzucone . Nowy nabywca , nie poradził sobie z blokadą kierownicy
Otóż znajomi, kiedyś mieszkający przez dłuższy czas nad morzem, a potem na stałe powróceni do Wielkopolski, mieli nissana primerę, wówczas chyba dziewięcioletniego, sprowadzonego bodaj z Luksemburga, a wyglądającego jak nówka z salonu (gdyby salony sprzedawały model sprzed 9 lat). Samochód ten miał zamek jeszcze z blokadami w drzwiach jak nie przymierzając fiat 125p, takimi grzybkami. W związku z tym bywał stosunkowo często kradziony (3 albo 4 razy przez wszystkie lata, kiedy znajomi go mieli), być może w ramach ćwiczeń złodziei uczących się dopiero fachu. Po pierwszym razie wszakże, kiedy samochód do nich wrócił (rzecz na osobną historię), znajomi zainstalowali alarm dwustopniowy – pierwszy wyłącznik w miejscu oczywistym i widocznym, drugi natomiast wręcz przeciwnie. Po odblokowaniu pierwszego wyłącznika kierowca miał coś ze 30 sekund na odblokowanie drugiego, żeby było śmieszniej, mógł nawet ruszyć, ale wtedy po 30 sekundach blokowała się kierownica, wyłączał silnik, a włączał klakson i światła, i to już nieodwołalnie – aż do całkowitego rozładowania akumulatora, ale nie tego głównego, tylko zapasowego, zainstalowanego specjalnie w tym celu. Każda kolejna kradzież kończyła się znalezieniem hałasującego, migającego samochodu w promieniu kilkuset metrów od miejsca ostatniego legalnego parkowania – w tym raz na środku skrzyżowania w małym wielkopolskim miasteczku.
Jedno nowe auto zwinięto mi po czterech dniach . Okazało się ,że zapakowano je na lawetę , wywieziono do lasu pod Warszawą i rozebrano na części . Po odnalezieniu , przywiozłem też na lawecie trochę blach karoserii . Dostałem jednak uczciwe odszkodowanie
Szczęśliwie do moich aut nikt się nie włamywał. No, były 2 wyjątki: raz próbował jeden partacz, ale tylko mi powyginał nieco blachę w okolicy zamka. Drugi raz włamałem się sam – zdumiewająco szybko i bezstratnie…
Do mojego auta też nikt się nie włamywał… tylko ja próbowałam
Jeszcze jeździłam Corollą… Moja ciotka przyjechała do mnie z Polski i zabrałam ją na zakupy. Pod sklepem kłapnęłam drzwiami i dopiero wtedy zobaczyłam kluczyki w stacyjce
W pobliżu był sklep z narzędziami i poleciałam tam, że może któryś z pracowników by czegoś użył i otworzył. Jeden ze sprzedawców powiedział mi, że im nie wolno
Ale kasjerka, po cichu powiedziała, że jej chłopak pracuje w warsztacie i może on… Obejrzał i stwierdził, że Toyot, to jeszcze nie otwierał, ale spróbuje. Biedził się dość długo i nie otworzył
W końcu wsadził mnie do swego samochodu, zawiózł do domu, wzięłam zapasowe kluczyki i normalnie otworzyłam
Przy okazji dowiedziałam się, że Toyotę nie tak łatwo otworzyć wytrychem 
Blokada automatycznie odskakuje. Trzeba najpierw wyjąć klucz, a dopiero potem można zamknąć. Tak samo jak nie da się wyjąć klucza, dopóki nie wrzuci się „park”, czyli wyłączy się biegi. 
Obecny mój samochód – też Toyota, tyle że Sienna, ma zabezpieczenia i nie da się zakłapnąć drzwi, gdy kluczyk jest w stacyjce
Ostatnio, gdy byłam u Margaret, jej brat – Carl, przyleciał do mnie i powiedział, że chce mi pokazać coś, co znalazł na chodniku pod swoim domem. Mało nie padłam
Ktoś tankował i zapomniał wyjąć tą wajchę z samochodu i sobie pojechał. Widocznie ta rura tłukła mu się po drodze i dopiero wtedy zauważył, że wyrwał to coś na stacji benzynowej
Zatrzymał się i wyrzucił… akurat pod domem Carla. Carl, po konsultacji z listonoszem, doszedł do wniosku, że to musi być z pobliskiej stacji benzynowej. Znalazł numer telefonu i zadzwonił zapytać, czy jeden dystrybutor im nie zginął. Okazało się, że zginął
Podał swój adres, przyjechali i zabrali. Ale zdążyłam zrobić Carlowi zdjęcie z tą rurą 

Napisałam o tym pechowym kierowcy jako o mężczyźnie, ale równie dobrze mogła to być kobieta. Pewnie ci ze stacji benzynowej będą wiedzieli, bo mają monitoring…
Też mamy Toyotę, z kluczykiem bezprzewodowym. Jak się zostawi kluczyk w środku i próbuje zamknąć drzwi, to nie pozwala, za to zaczyna drzeć ryja (tzn. głośno pikać). Ostatnio nad jeziorem się tak zdarzyło i myślałem, że któreś drzwi są niedomknięte (wtedy też pika), ale wszystkie były pozamykane. Dopiero jak popatrzyłem na wyświetlacz na desce, ten przy kierownicy, to zobaczyłem komunikat „kluczyk we wnętrzu samochodu”. I dobrze, że tak się dzieje, bo jakby nie alarmował, to przecież każdy mógłby potem otworzyć samochód i odjechać.
A tak w ogóle, to dziś zaobserwowałam dziwną (dla mnie) rzecz. To że koliberki są terytorialne, wiedziałam od dawna. To że jeden odgania drugiego od karmnika też wiedziałam. Ale tego, że te malutkie kruszyny potrafią odgonić tak dużego dla nich ptaka jak kardynał, to już nie wiedziałam
Wendy, po śmierci swojej siostry zabrała z jej domu karmniki dla ptaków. W swoim miała tylko poidełka koliberków. Powiesiła ten z ziarnem tuż obok. Kardynał usiadł na gałęzi i przymierzał się do ziarenek. Na nieszczęście usiadł nad karmnikiem koliberka. Samiczka zaatakowała go momentalnie. Nie odpuściła, dopóki nie odleciał dwa drzewa dalej
Próbowała odgonić sikory, ale się nie dały. Tylko pióra się posypały. Sikory poradziły sobie z małą bojowniczką. Też ją dziobały i się darły. Odpuściła. Tym bardziej gdy zobaczyła, że się nie dobierają do „jej” karmnika 
A ta „bojowniczka” przymierzała się i do mnie, gdy za blisko podeszłam. Tylko śmignęła mi przed nosem, chociaż nie próbowała dziabnąć tym swoim dziobkiem. Może doszła do wniosku, że przeciwnik jest trochę za duży…

A ja w swojej naiwności myślałam, że te maluchy muszą się wszystkiego bać, bo są takie malutkie
Witajcie!
Kraków kompletnie bezwietrzny – chmury układają się w dziwne, wielopiętrowe kombinacje, a w bezpośredniej bliskości elektrociepłowni rozlewa się pomalutku wielka i gęsta chmura dymu…
Ale to jeszcze nie smog wawelski?
Jeszcze nie – to parę kilometrów od Wawelu, a w nieruchomym powietrzu czapa opada na bezpośrednie otoczenie kominów…
Dzień dobry i słoneczny!