Dramatis Personae
(imiona i nazwiska zmienione w ramach Programu Ochrony Świadków)
Pan Maks – kuzyn Pani Quackie, osoba przemiła, choć impetyczna, kierowca i spiritus movens ekskursji
Pani Maksowa – jego żona
Pan Albert – jego serdeczny przyjaciel, emeryt
Pani Albertowa – jak się można domyślić, jego żona
Pani A. – córka pana Maksa
Pan Ł. – jej małżonek, zacności wielkiej człowiek
Pigulęta – ich dzieci, sztuk dwie, wnuczęta pana Maksa
I na przyczepkę:
Wasz niezawodny Quackie
Obrazek 1
Niedziela, po przyjeździe
Cała zacna kompania wybiera się na zakupy do Moutiers, miejscowości położonej 27 km od Les Menuires i jakieś 1,5 km niżej, aliści okazuje się, że w niedzielę (dimanche) wszystkie supermarkety są zamknięte. Z czego zgaga i gorycz ogólna, promyk nadziei (a może w Albertville?) rozwiewają tubylcy, twardo stojący na stanowisku, że w niedzielę wszystkie sklepy wielkopowierzchniowe odpoczywają, takoż ich pracownicy, w Albertville również. Po zwiedzeniu Moutiers zacna kompania mocno nie w sosie udaje się z powrotem do Les Menuires; po drodze Pigulęta dają pokaz możliwości dzieci do lat 4, niezadowolonych z faktu zakutania w ciepłe ciuchy i zapakowania do fotelików samochodowych. Mało karczmy nie rozwalą, ale na szczęście ich Rodzice, wykazujący się nadludzką cierpliwością, znajdują liczne sposoby na odwrócenie uwagi od niewygód.
Obrazek 2
Poniedziałek, Val Thorens
W związku z tym, że w Les Menuires nie ma śniegu (zielono, brązowo i czarno jest, przyprószono od czasu do czasu jak pączki cukrem-pudrem z wierzchu), zacna kompania udaje się do Val Thorens, ok. 9 km dalej i 0,5 km wyżej. Tam jest śnieg. Otwarte jest tam jakieś 25-30% stoków i wyciągów. Dojeżdżamy do Val Thorens – okazuje się, że nie ma gdzie zaparkować, parkingi na świeżym powietrzu są zamknięte, parkingi podziemne w centrum mają za niski wjazd (jako że zacna kompania porusza się Bordowozem marki VW Transporter, który nijak nie zmieści się w bramce o wysokości 1,96 m, a nawet 2,14 m ). Zniecierpliwiony pan Maks wysadza pasażerów w dogodnym miejscu, a sam jedzie poszukać miejsca do zaparkowania. Tymczasem pan Quackie wraz z panem Albertem ustawiają się do kasy po odbiór zamówionych wcześniej karnetów narciarskich, recte skipassów. Odbiór nastąpić ma na podstawie wydrukowanych wcześniej voucherów; które mają numery, które z kolei muszą znajdować się na liście potwierdzonych numerów voucherów, przesyłanej przez pośrednika (sprzedawcę) do firmy obsługującej wyciągi. I tutaj nieprzyjemność – okazuje się, że numery voucherów pana Alberta i jego żony znajdują się na owej liście, natomiast numery voucherów pana Maksa i jego żony – nie. Pana Quackiego łapie szczękościsk ze zdenerwowania. Na szczęście przemiła pani w kasie z uśmiechem objaśnia, że takie rzeczy się zdarzają, należy po prostu zadzwonić na awaryjną linię pośrednika (numer na voucherach) i sprawę wyjaśnić. Pan Quackie dzwoni, okazuje się, że linia awaryjna nie działa. Na szczęście nasz bohater przypomina sobie o istnieniu „normalnej”, nie-awaryjnej infolinii pośrednika, której numeru nie ma wszakże na voucherze. Sytuację ratuje telefon do przyjaciela w Polsce, siedzącego akurat przy komputerze z Internetem. Już po drugim telefonie na infolinię pan Quackie zostaje przełączony do kierownika, który obiecuje natentychmiast przesłać listę uzupełnioną o numer voucheru państwa Maksostwa. Następuje nerwowe oczekiwanie, podczas którego zjawia się przy kasach zgrzany i zirytowany pan Maks. Zaparkowawszy kilkaset metrów dalej, zasuwał on był w butach narciarskich pod górkę (nie posiadając jeszcze skipassu). Poinformowany o powadze sytuacji, zgrzyta zębami tak, że z pobliskiej turni schodzi nieduża lawina. Tymczasem biurokracja narciarska pracuje pełną parą i oto pani w kasie otrzymuje niezbędne potwierdzenie, wydaje upragnione skipassy i pięknie uśmiecha się na pożegnanie. Wjeżdżamy wagonikami kolejki na lodowiec Peclet, z którego aktualnie prowadzi w dół jedna trasa – czerwona, czyli średnio trudna, jednak zacina kąśliwy śnieżek, ograniczający widoczność, a stok jest pełen muld, co jak na początek jeżdżenia stanowi dość wymagającą kombinację. Pan Albert o mało się nie załamuje, reszta towarzystwa podnosi go na duchu i ostatecznie wszystkim udaje się zjechać na dół, aczkolwiek bez specjalnej przyjemności. Tamże okazuje się, że w związku ze wydłużonym czasem oczekiwania (zawirowania z voucherami/ skipassami oraz muldami i sniegiem) cała reszta kompanii wykorzystała już wszystkie możliwości gier, zabaw i zajęć na świeżym powietrzu (zwłaszcza jeżeli chodzi o Pigulęta), czas więc wracać. Narciarze zbierają się w niesławie, reszta w nieco lepszych humorach.
Obrazek 3
Czwartek, Val Thorens
Na walnym zebraniu zacnej kompanii ustalono taktykę; mianowicie do 10 grudnia (oficjalna data otwarcia stacji narciarskiej w Les Menuires; przesunięta z 3 grudnia ze względu na brak śniegu) skład narciarski: pan Maks, pan Albert z żoną oraz pan Quackie jeździć będzie samochodem do Val Thorens, podczas gdy reszta oddawać się będzie rozkoszom wczasów z pominięciem sportów zimowych w Les Menuires. Skład jak wyżej udaje się więc rano Bordowozem do Val Thorens. W związku z opadami śniegu parkingi znów są pozamykane, a miejscowa policja przegania chętnych do parkowania z dogodnych zakamarków i zatoczek. Ekipa nasza znajduje miejsce na parkingu odśnieżonym w nikłym stopniu, zaraz koło Hiszpanów (Ola, muchachos!), którzy z kolei mimo łańcuchów mają kłopot z zaparkowaniem. Udzieliwszy pomocy przedstawicielom bratniego narodu hiszpańskiego, skład ze stękaniem przywdziewa rynsztunek narciarski i na piechotę wyrusza w kierunku stoku. Okazuje się tam, że jedyny wyciąg krzesełkowy w dół stoku nie działa (mimo zapewnień policjantów, którzy skierowali nas na ten parking, że zaraz będzie działać); zatem czeka nas wędrówka w butach narciarskich w górę stoku, z nartami na ramieniu. Klnąc, na czym świat stoi, zabieramy się do wspinaczki, gdy przejeżdża koło nas tubylec na skuterze śnieżnym. To nie byle jaki tubylec, ale jeden z członków Securite des Pistes, czyli służby zapewniającej bezpieczeństwo na stokach. Zatrzymujemy go, pytając, kiedy ruszy wyciąg poniżej nas i wyrażając nieukontentowanie z powodu wprowadzenia w błąd przez miejscowych policjantów. Okazuje się, że najpierw w/w służba musi potwierdzić, że stokami od wyciągu można bezpiecznie jeździć, a dopiero potem można go otworzyć. Zmotoryzowany tubylec mówi, że nie wiadomo, kiedy to będzie, a po krótkiej konsultacji przez radio oferuje żonie pana Alberta i panu Maksowi podwiezienie w górę stoku wraz z dwiema parami nart, podczas gdy panowie Albert i Quackie nadal wspinają się mozolnie na piechotę. Inkryminowani panowie widzą jednak po chwili, że skuter zatrzymuje się i pan Maks zsiada, a tubylec uwozi żonę pana Alberta w siną dal. Następuje moment konfuzji, spotęgowany w ciągu najbliższych minut przez dwa wydarzenia, a mianowicie a) rusza wyciąg w dole stoku, b) przychodzi SMS od pani Albertowej „Skuter mu się zepsuł!” Konfuzja sięga szczytu, ponieważ poniewczasie orientujemy się, że skuter uwiózł nie tylko pana Maksa i żonę pana Alberta, ale także narty – pana Maksa i Quackiego, podczas gdy pan Quackie niesie narty pani Albertowej. Tym samym jedyną osobą, która ma PRZY SOBIE WŁASNE narty, jest pan Albert, cała reszta, rozproszona wzdłuż stoku, ma wyłącznie narty CUDZE. Na szczęście w następnej chwili nadchodzi wybawienie, istny deus ex machina – pan na popsutym skuterze wraca w dół stoku
, wioząc oboje pasażerów i narty. Wszyscy zakładają własne narty i zgodnie zjeżdżają w dół stoku; reszta dnia upływa na miłym szusowaniu.
Obrazek 4
Środa i czwartek przed wyjazdem, Les Menuires
Zaczyna padać deszcz, a od 1800 m wzwyż – zmrożony deszcz lub paskudny, mokry śnieg. Pan Quackie jeździ bohatersko na nartach, ale w pewnym momencie znajduje się ok. 200 m poniżej punktu, w którym mieszka zacna kompania. Powrót polega na tym, że należy wjechać gondolą i zjechać prostą, zieloną trasą do domu; to trochę czasochłonne, ale o wiele bardziej przyjemne od podchodzenia z nartami. Pan Quackie jedzie więc gondolą, a zaraz za nią skręca w zieloną trasę. Nie bierze jednak pod uwagę, że dokładnie na tej wysokości zebrały się najgorsze opady. Śnieg i deszcz ze śniegiem zacinają w gogle, które co chwilę wymagają przecierania. Dwa razy pan Quackie wyjeżdża poza trasę, na szczęście wyjeżdżone do szarości fragmenty stoku pozwalają mu wrócić na właściwy szlak. Tutaj przychodzi mu na myśl wczorajsza przygoda pana Maksa, który wyjechał poza stok, wywrócił się, a następnie musiał odkopać narty z zaspy i wracać na piechotę dobre 150 m w identycznej pogodzie. Quackie wraca do domu mokry od deszczu i topniejącego śniegu.
Następnego dnia wydaje się, że pogoda jest lepsza; niestety w rzeczywistości wcale nie jest, może poza tym, że zniknął deszcz, natomiast śnieg podwiewany jest w zadymkach na chłopa wysokich, które ograniczają miejscami widoczność do 20-30 metrów. W tej sytuacji Quackie dla bezpieczeństwa znajduje na stoku towarzystwo w osobie polskiego instruktora narciarstwa z uczennicą, i zjeżdża powoli za nimi. Po drodze uczennicy udaje się wjechać pod siatkę zabezpieczającą urwiste zbocze; gdyby nie wspólna interwencja obu panów, kto wie, gdzie by ostatecznie wylądowała. Pan Quackie wraca do domu na 100% przekonany, że to ostatni raz na nartach podczas tego wyjazdu.
Góry pokazały, że ich słoneczne oblicze jest tylko jednym z wielu, a ludzie nie zawsze są tu mile widziani.
Obrazek 5
Piątek przed (?) wyjazdem, Les Menuires
Od rana Mama Quackie oraz jej kuzynka, czyli Ciotka pana Quackie (zamieszkała we Francji), bombardują SMSami, zapowiadającymi ogólną katastrofę klimatyczną w ogóle (i faktycznie, huragan Joachim wiał tego dnia z prędkością ok. 130 km/h, a w porywach do 210 km/h), a śniegową – w szczególe w 3 Dolinach. Około południa pan Albert przynosi hiobową wieść – kierowcy autobusów, którzy mieli wyjechać w sobotę wczesnym rankiem, otrzymali polecenie wyjazdu w piątek o 20:00, ponieważ w sobotni ranek (jedyna!) droga prowadząca na niziny zostanie na cztery godziny zamknięta. Czynniki oficjalne, indagowane przez pana Quackie, nie potwierdzają tej informacji, ale również nie wykluczają takiej możliwości, tym bardziej, że w piątkowy poranek doszło do zamknięcia drogi na dwie godziny z powodu wypadku czy też lawiny, a na noc prognozy przewidują opady śniegu, które pogrubią pokrywę o pół metra. Po krótkiej naradzie zapada decyzja – nie ryzykować wyjazdu w sobotni poranek, ale wyjechać jak najszybciej w kierunku Polski, nocując po drodze. Zacna kompania w ekspresowym tempie pakuje się i opuszcza Les Menuires ok. 18:00 w zadymce jeszcze większej niż w ciągu dnia. Na szczęście od wysokości 1000 m npm. w dół nie pada już śnieg, tylko deszcz, a temperatury są dodatnie. Mimo to Alpy wyciskają na czole zacnej kompanii pożegnalnego całusa, żegnając ich w Annecy burzą z piorunami i gradem lub zmrożonym deszczem.
Podsumowanie
Z 13 zaplanowanych dni na nartach zacna kompania wykorzystała 5 dni jeżdżenia pełną gębą (4-6 godzin dziennie), 4 dni jeżdżenia tak sobie (1-2 godziny dziennie), a przez 4 dni nie jeżdżono w ogóle. Wnioski: uważać z otwarciem sezonu i nie wykupywać skipassów z wyprzedzeniem, ponieważ może to przynieść straty finansowe.
_______________________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dobry wieczór. Wyszło nieco przydługo i epizodycznie; wybrałem co smakowitsze części do opisania. Niezależnie od tego, kiedy się dało jeździć, to na całego i w przepięknych okolicznościach przyrody. Szkoda tylko, że tego “kiedy się dało” było tak mało.
Szanowny Panie Q! Z niejakim ukontentowaniem przeczytałem tę smakowitą relację i z nie mniejszym ukontentowaniem stwierdzić mogę, iż wiek mój (stateczny, zaznaczam, gdyby ktoś chciał się wyzłośliwiać!!) – skutecznie chroni mnie przed przedwczesnym wykupywaniem skipassów, a także przed pozostałymi atrakcjami, które stały się zacnego grona wojażerów udziałem! Proponuję tedy co rychlej wiek mój (stateczny, zaznaczam!) osiągnąć i pozostawiwszy w spokoju boazerię, tudzież ewentualne parapety, imnąć się wędkarstwa! Kaprysy skuterów śnieżnych wobec cudów jakie potrafi wyczyniać łódź wędkarska, są doprawdy jak muśnięcia Zefira przy podmuchach Boreasza! O radości związanej z zakolczykowaniem kolegi haczykiem za dowolnie wybrane ucho już nawet nie wspominam, albowiem słowa wypowiadane przez ozdobionego tą podstawową wędkarską biżuterią są zwykle pełne wyrazu….i wyrazów…. skrzętnie omijanych we wszystkich (z małymi wyjątkami) słownikach! Tu kreślę się z wyrazami należnego szacunku Szczerze, psiakość, zazdrosny Incitatus!
Och, jak być może wspominałem, wędkarzem zapalonym i zawołanym jest brat Pani Q., od niego się nasłuchałem opowieści np. o niezamierzonym piercingu w wardze za pomocą haczyka ; ))) Chyba wolę narty.
Cóż, de gustibus….:(
Nic się nie martw, Quackie, następnym razem pójdzie lepiej :)))http://www.youtube.com/watch?v=PMFPUqLnN-4
Muszelki? Zgoła inna pora roku : ) Poza tym mniej więcej tak samo, tylko że tutaj raczej wola dorosłych kierowała wszystkich po narciarskie “muszelki”, a dzieci się musiały dostosować.
Istny horror meteorologiczno-organizacyjny. Można było dla urozmaicenia nastroju wspomnieć coś chociaż o narciarkach, ot proste, bystre obserwacje niewyżytego narciarsko urlopowicza, który z braku laku przedstawia opisy przyrody i fauny okolicznej.Ukłony.
DobryWieczór:)) Wolę zjazdy absolwentów, od nawet najlepszych stoków alpejskich. Toleruję również Stocki niekoniecznie narciarskie :))
Cześć:) Ja też toleruję Stocki, tylko mój organizm już nie! Wymienić??:)
Oczywista oczywistość!!! Najlepiej na Armagnac de Castelfort, rocznik 1960. :))
Nie udawaj, wiesz, że pytałem czy wymienić organizm:) Markiz ma ponoć niewąskie chody w NFZ, może pomoże??:))
Chyba bym się nie zdecydował, zbyt się przez te lata przywiązałem do swoich kości :))))
Też do swoich jakiś tam sentyment czuję:)
Stateczku, bo Ci porwę tę flaszeczkę :)))))
Ha. Skoro nad kreską nie wspomniałem, dla większego dramatyzmu, to chociaż pod kreską się przyznam, że po nartach prym wiodło wino miejscowe na zimno i ciepło, a wieczorami – szkocka i żołądkowa gorzka miętowa. Poza tym hulanki i swawole, tylko tańców brakło.
Dobre wino nie jest złe. Nawet stołowe się czasem trafi, że wargi oblizywać można.Też jestem zdania, że hulanki hulankami ale tańce to stanowczo przereklamowana forma tychże 🙂
Francuzi są na tyle uprzejmi, że wprowadzili limity produkcyjne, w związku z czym producentom po prostu NIE opłaca się produkować sikacza, bo go nikt nie kupi. W ten sposób i po stołowym człek się oblizuje. Poza tym jak się wyjeździ na nartach, to fizycznie jest się usatysfakcjonowanym i tańce są po prostu niepotrzebne : )
Dobry wieczór:) “Momentów” nie dał żadnych:( Skąpy, cy cóś??
Być może Panowie zauważyli, że byłem sam na tym wyjeździe, a pozostali panowie z zacnej kompanii – z żonami? To najwyżej mógłbym o cudzych momentach pisać, a to z kolei niedelikatne : )
Być może Panowie zauważyli, że byłem sam na tym wyjeździe, a pozostali panowie z zacnej kompanii – z żonami? To najwyżej mógłbym o cudzych momentach pisać, a to z kolei niedelikatne : )
Witam!!! A samotnych pań nie było tam? Trzeba było sobie którąś przygruchać, to i własne “momenty” by się znalazły. pozdrawiam:))
W takiej sytuacji wstyd się przyznać, ale cierpię na groźną chorobę. Monogamia się nazywa ; )
Nu ja temu rekinu zaraz! Ot nachał jeden!!:(( Monogamia, cny Quackie, z czasem może przejść:)
PS Się podeprę protezą: “Bigamia polega na tym że ma się o jedną żonę za dużo. Monogamia też.”Oscar Wilde.
Senatorze, ależ w ten sposób można dojść do abstynencji i celibatu! ; )
Pozwolisz kolejny cytat? Dobrałem się!:) “A u takich norników preriowych naukowcy znaleźli gen odpowiadający za tworzenie się receptorów w mózgu, dlatego monogamia u nich zjawiskiem powszechnym.” Być nornikiem, a fuuuuuuj!!!!:( film Rozmowy nocą.
Hyhy, to się nazywa stronniczy dobór argumentów. Jakże inaczej by to wyglądało, jakbyś się powołał na łabędzie albo bociany! ; )))
Czyżbyś chciał bym wyciągnął Ledę i łabędzia??:)))
Hihi, to z kolei przykład POLIgamii, chociaż jednocześnie mitologii, żeby nie powiedzieć mitomanii ; )
🙂 Czy Ty aby nie jesteś malkontentem? I tak źle, i tak niedobrze….
Nieee, Leda z łabędziem – całkiem dobrze! I tak lepiej niż łabędź wyposażony w LEDy ; )))
Dobry wieczór! Można było, owszem, ale też i stok nie plaża, żeby wdzięki podziwiać – taka prawidłowość, że im bardziej pada, tym skrzętniej się wszyscy osłaniają.
Wdzięki nie na stoku, ale w hotelu lub schronisku się podziwia, gdzie każdy zrzuca wierzchnie odzienie.
Żeby to tylko wierzchnie…..Niektórzy w zapale…..:)))
Jestem skromna i nieśmiała, więc tylko o wierzchnim pisałam :))
To się zgadza. Na przełomie stycznia i lutego jedziemy z Panią Q. na tydzień do Włoch, tam sobie napodziwiam w hotelu : )))
Nie taniej w domu??:))))))))
W domu taniej, ale z kolei w hotelu Juniorów nie będzie!
No tak, to się równoważy!:)
Uffffff… Zmęczyłam się.:))))) Nie długość tekstu mnie znużyła, o nie!, dla mnie mógłby być o wiele dłuższy, ale sama myśl o takim wypoczynku.:)))))Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że to komplikacje w pigułkę zebrane a poza tym i napawać się, i odpocząć od szarości dnia codziennego można było.Pomyślało mi się w związku, że bałabym się zabrać na taką wyprawę dzieci do lat 4-ech, dla których katorgą jest godzina jazdy samochodem.:)
Bardzo cenna uwaga, plus za spostrzegawczość : ) Pigulęta otóż, o czym nie wspomniałem, leciały do Genewy, a z powrotem z Genewy, wraz z rodzicami, samolotem : )))
Widać uśmiech aprobaty połączony z kiwaniem głową na tak? Tak, to jestem za.:)))Spostrzegawczość w tym przypadku iście kobieca, żadna w tym moja zasługa, taka się ulęgłam.:)))
No cóż. Europa. Ale to nie szkodzi. Nigdzie nie jest lepiej. Przyjemność i Przygoda niczym, bezpieczeństwo wszystkim. Należy dmuchać na zimne.http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Silver_Queen_Gondola_Nima1.JPG&filetimestamp=20100907005726 ASPEN Topola osika (Populus tremula) ang. Common Aspen, Trembling Aspen, Eurasian Aspen inne nazwy: osika, topola drżąca
Chyba raczej na gorące??:)
Dmuchanie na śnieg ??? “Bezpieczeństwo wszystkim” ??? Pisze to uczestniczka rajdu poza granice poznania ???
Europa, ale potrafi być dzika, jak się nie uważa. Uważałem, a mimo to w zadymce… na stoku… w sytuacji niby bezpiecznej… potrafi przyjść do głowy, że w najbardziej nawet cywilizowanej Europie jak się objawi taki Karadhras, złośliwość gór upostaciowana… ciarki przechodzą.
Było, minęło:http://merlin.pl/W-strone-Pysznej_Stanislaw-Zielinski/browse/product/1,623134.htmlRomantyzm tamtych lat. To można śnić, ale tylko śnić.
CHYBA kiedyś czytałem. Na pewno czytałem Wawrzyńca Żuławskiego, nie pamiętam tylko czy “Tatrzańskie tragedie”, czy “Sygnały ze skalnych ścian”.
Nie czytaj takich rzeczy. To Ci niepotrzebnie zaśmieca rozum. Teraz już nie ma. I nie będzie. Wszystkiego najlepszego i Wesołej Zabawy.
Czyż nie w tym także tkwi urok takich wypraw?Odrobina adrenaliny, zwłaszcza gdy wszystko się dobrze kończy, jeszcze nikomu nie zaszkodziła.:)Można tego zaznać nie wyjeżdżając aż tak daleko. Przypomniał mi się mój powrót z Krakowa, półtora roku temu, gdy po piętach deptała nam powódź. Niby nic a się trochę bałam, tym bardziej, że nie obyło się bez komplikacji.Wszystko dobre co się dobrze kończy.:) Jest potem o czym opowiadać.:)
Mi przypomniało się, kiedy byłam piękna i młoda (teraz tylko została uroda), pojechałam w Tatry na obóz wędrowny. Pierwszy dzień w Zakopanem poszliśmy zwiedzać okolice. Popatrzyliśmy na góry i rozpoznaliśmy Giewont. Chcieliśmy go zobaczyć od podnóża, więc ruszyliśmy na przełaj przez tę “małą górkę” (Sarnia Skała). O szlakach nie mieliśmy zielonego pojęcia. W połowie drogi dwoje z nas się wycofało, ale ja byłam uparta i z jeszcze jednym chłopakiem poszliśmy dalej. Dotarliśmy na szczyt dumni z siebie, ale zanim wróciliśmy do domu, już się zmierzchało. Kierownik wycieczki wściekły i zdenerwowany, już chciał wzywać GOPR. Wszystko jednak skończyło się szczęśliwie, a ja mam co wspominać.
Też byłem młody i przystojny! Teraz już tylko “i” zostało! Ja w góry nie mogę, mam lęk wysokości. Wejdę na pierwszy stopień drabiny, spojrzę pod nogi i czuję nieodpartą chęć rzucenia się w tę otchłań! Brrrr!!:(
Dokładnie takie same miałam uczucie, gdy patrzyłam z balkonu na ósmym piętrze wieżowca. Musiałam uciekać, bo nie wiem czym by się to skończyło. Później się przyzwyczaiłam i mi przeszło. Ale w Tatrach mogłam chodzić nad przepaściami i nie miałam lęku. Ale byłam odważna, co? Pękam z dumy!!!!!!!!!!
Lęk przestrzeni…..na Kozich Wierchach ujawnił się u jednej z koleżanek. To był horror, bo trzeba było jakoś ją na dól sprowadzić…. :((( i przekonac, ze nie będzie leciała motylkiem….
Byłam tam, mam piękne zdjęcia. Ale nasz kierownik wyprawy był mądry. Zanim wyruszyliśmy w trasę, zabrał nas nad jakąś przepaść i każdej osobie indywidualnie pokazywał piękny widok jaki roztaczał się pod nogami. Później zrozumiałam dlaczego to zrobił.
Wiesz Dziewiątko, to nie była nasza pierwsza wyprawa na górskie szlaki, więc przeżylismy i lęk i zaskoczenie….
Wcale się nie dziwię Wiedźminko. Z górami żartów nie ma. Ale przede wszystkim chciałam się przywitać w ten wtorkowy poranek i życzyć wszystkim pięknego dnia:))
Faktycznie bardzo obrazkowo, dowcipnie opisałeś. Z największą przyjemnością przeczytałam..:))) Może warunki szusowania nie były zbyt komfortowe, ale zmiana klimatu.. i ta – odmiana…:) A jak uzębienie pana Maksa, szkliwo nie ucierpiało ?? :)))Sześć km, ode mnie sezon narciarski został otwarty. Śniegu, ponoć, pod dostatkiem. Znajomi wczoraj byli pierwszy raz w tym roku i zachwyceni, bo tłoku na stokach jeszcze nie ma.PS Dlaczego takie krótkie??? Przewróciłam kartkę.. a tam KONIEC :)))
Czyżby Zieleniec?? O cie florek, ile tam teraz stoków! Właściwie jakbym napisał więcej, to bym zakłócił dramaturgię całości. No bo o popijawach kulturalnych wieczorami co można napisać? O grach towarzyskich? O filmów oglądaniu? O budowaniu bałwana i autopsji tegoż po odwilży? O Pigulętach, co nie chciały jeździć na niczym, aż się przełamały? O zakupach jednych i drugich? Przecież gdzie tu gór piętrzenie i problemów?
Tak:))) Najważniejsze, że wreszcie zabierają się za dojazdy i drogi, bo przecież to podstawa rozwoju turystyki:) A co ja na to poradzę?? Że lubię Twój styl pisania? Nie będę robić za zdartą płytę… I nic więcej nie napiszę..:))) O! A zjeżdżałeś kiedyś na foliowym worku?? :))) Chyba nie, bo Ty Ceper Jesteś:)))
No, ceper świętokrzyski, więc na różnościach się zjeżdżało – i na tornistrze, i na pudłach kartonowych na płask, i na sankach po pradziadku – na tych ostatnich uniosłem głowę nie w porę i w tym momencie wjechała nade mnie barierka z placu zabawa, albo ja pod nią, jak przydzwoniłem czółkiem, to ciemność widziałem przez dłuższą chwilę.
69 000!!!
Próbowałam odezwać się kilkanaście razy. Niby zatwierdziło, ale się nie ukazało. Jak tak dalej pójdzie to się poddam. Powoli mam dość!
Nalej!
Na pożegnanie Senatorze?
Hi,hi na dobranoc Jasminko, też podstawię kieliszek:)))*
Biez wodki – nie razbieriosz!!:)))
Meeh, mnie też dotyka “przepraszamy. Twojemu blogowi nic nie jest” 🙁 Jak nie jest, to wypad mi z tą planszą!
Gdyby…Blog nie istnieje, twojemu blogowi nic nie jest, brak tematów, to bym jeszcze zniosła. Szlag mnie trafia, że wszystko działa a komentarze nie dochodzą.
Onet siada, a ja z nim.. Dobranoc:)))
Kwaku…. moje gratulacje…. dowcipnie, z poczuciem humoru, piórem lekkim niby puszek ! :)))) Jestem zachwycona. ! :)))
Twój tekst wprawił mnie w doskonały nastrój, a dialogi na cztery nogi z Senatorem…. takoż. Bardzo fajnie:))))
Szanowna W.!Bardzo się cieszę, że mój tekst sprawił Ci tyle frajdy, chętnie bym takżeBLOG O PODANYM TYTULE NIE ISTNIEJE
.. och, ja jestem uparta, zawzięłam sie, że przeczytam całość i popatrz, blog się odnalazł :))))
.. i przypomniałam sobie, jak przy pierwszym samodzielnym zjeździe wbiłam się w potężną zaspę :)))) to są zawsze dobre wspomnienia :)))
…ale ja nie umiem tak czarować – blogów na ten przykład 🙁
.. a po co Ci takie czary, gdy tak pięknie czarujesz słowami :))))))
Przepraszamy, wystąpił błąd …Twojemu blogowi na pewno nic nie jest. Spróbuj za chwilę.Opis błędu: b(-101)
Ha! Mi się skojarzyło i wydawało, że tak znane, że być powinno w sieci do wyboru, do koloru, czyli wysłuchania wyśpiewanego. Nic z tego! Zatem, skoro melodię wszyscy znamy, podam tylko tekst i razem zaśpiewamy!W góryW góry, w góry miły bracieTam swoboda czeka na cięW góry, w góry miły bracieTam swoboda czeka na cięW góry, w góry miły bracieTam swoboda czeka na cięPisał kiedyś Pol WincentyMiast spokojnie czekać rentyPrzez to hasło pana PolaJakże ciężka nasza dolaKto żyw w mieście, w polu, w lesieUporczywie w górę pnie sięI tak sobie właśnie śpiewa
W góry, w góry miły bracie…O jednego tam widzicieWłaśnie wylazł, siadł na szczycieI wyciągnął wielki hebelI wygładził sobie szczebelPo czym dalejże ze szczytuZrzucać stosy akt, monitówTu uchwała, a tam bilansBo co ni ma jak se wylazłW góry, w góry miły bracie…Lecz jak szczur na wieżę w PizieJuż następny za nim lizieNagle wszystko poszło gazemBuchnął krzyk: “Hej! Chłopy, razem!”I już tam gdzie tkwił ten piewnikCałkiem nowy wlazł “taternik”Ale hola, nie na długoJuż tam w dole słychać lu-goW góry, w góry miły bracie…
W góry, w góry miły bracie…O jednego tam widzicieWłaśnie wylazł, siadł na szczycieI wyciągnął wielki hebelI wygładził sobie szczebelPo czym dalejże ze szczytuZrzucać stosy akt, monitówTu uchwała, a tam bilansBo co ni ma jak se wylazłW góry, w góry miły bracie…Lecz jak szczur na wieżę w PizieJuż następny za nim lizieNagle wszystko poszło gazemBuchnął krzyk: “Hej! Chłopy, razem!”I już tam gdzie tkwił ten piewnikCałkiem nowy wlazł “taternik”Ale hola, nie na długoJuż tam w dole słychać lu-goW góry, w góry miły bracie..
N’ tak, raz nie puszcza w ogóle, błąd 101 etc., a raz podwójnie…
Tak będzie prościej, jeśli oczywiście przejdzie…http://www.waligorski.art.pl/liryka.php?litera=w&nazwa=350
No i pacz, cóżeś to narobiła, skoczyłem do pana Waligórskiego i zacząłem skikać od tekstu do tekstu.. tak można godzinami!
Dobrego nigdy za wiele.:)))))
hihi Jaśminko, tego tez nie znałam :)))))
Wydawało mi się Wiedźminko, że skoro ja znam na pamięć, to i wszyscy.:)))) Stąd moje zdziwienie, że wersji śpiewanej nie znalazłam.
tak czasem bywa, Jaśminko, ale muzycznie to Ty jesteś o przynajmniej trzy długości lepsza ode mnie :)))) ja to wiem i korzystam z Twojej wiedzy :))
Dobranoc Państwu!
To ja tak testowo też napiszę: Dobranoc!http://www.youtube.com/watch?v=MrYu6imwXgw
Jak dobrze nam zdobywać góry jest mi równie znajome jak W góry.:))))))Ognisko, gitara i tym podobne klimaty.:)))))
Na Dobranoc ode mnie dziś… Mam nadzieję, że wysłuchacie, jak nie dziś, to jutro, bo według mnie warto. Wzruszyłam się.M. Grechuta – Góry Me Wysokie (Anna Chowaniec-Rybka)http://www.youtube.com/watch?v=Dk6jUEhoJrI&feature=relatedi… nie związane z tematem, ale…Bolą mnie nogi – Marek Grechuta http://www.youtube.com/watch?v=HsQ6kfTv5GY
Dobranoc. Lampka świeci, wszyscy chyba już śpią, więc magicznie życzę dobrej nocy :))))
Dobranoc!!:)))
To za wczoraj! Ten parszywiec z pół godziny mnie nie wpuszczał. Poczułem się pokonany!!
Dzień dobry:))))
Dzień dobry:))) I do pracy! Wiem, wiem: kto się ceni ten się leni, co dzień byczy się za trzech.. :)))
Niech!! Dzień dobry Pani!:)))
Dzień dobry Panu:))) I jak nastrój, świąteczny już?? :)))
Dzień Dobry.:)))))Od 5-ej udaję, że jeszcze śpię. Chyba już czas poudawać, że się obudziłam.Miłego dnia Kochani.:)))))
DzieńDobry:)) Witam w piękny słoneczny poranek, rzeźwy i bezwietrzny. Lato zwraca odsetki od zaciągniętego długu :)))
DzieńDobry:)) Witam w piękny słoneczny poranek, rzeźwy i bezwietrzny. Lato zwraca odsetki od zaciągniętego długu :)))
Piękny? Słoneczny? U mnie szaro, buro i ponuro. Ale Was witam w dobrym humorze, bo inaczej być nie może!!!
Dzień dobry!
Dzień dobry ! Słoneczko za oknem, w kuchni…. pan hydraulik wymienia baterię ….. co to będzie, co to będzie :))))
całka ? różniczka? czy porządna robota ?:)))))
Zatopiona??? :)))
:))))) jak dotąd…. sucho, a an hydraulik jednak nie rozwiążywał zadań, dość sprawnie poszła mu ta wymiana :)))
Słonecznie, mroźno i przypudrowane na tyle, że krajobraz za oknem wygląda wesolutko. No… Ja mam zimę:)))
U mnie sucho, ale i bez grama śniegu. Chociaż po zadymkach jakoś mi go nie brakuje… ; )
Witaj… u mnie też bezśnieżnie, bezwietrznie i bezdeszczowo…. :)))
U mnie zimno, słonecznie, bezśnieżnie!
No to może … piętro wyżej?