Oficjalnie kampania prezydencka jeszcze się nie rozpoczęła, ale popyt na bohaterów – a nawet superbohaterów – trwał w najlepsze. Kandydaci z lewa i z prawa, jeszcze teoretycznie nie współzawodniczący, mimo że praktycznie tak, przechadzali się przed kamerami, prężąc muskuły i wciągając brzuchy, które z wyraźną ulgą wypinali znowu, jak tylko kamerzysta się odwracał. Ponieważ w tym celu niezbędne było wciągnięcie powietrza, zdarzało się często, że kandydat sprowokowany do dłuższej wypowiedzi zaczynał sinieć. Dlatego większość stacji TV wprowadziła na ten okres niebieskie filtry, automatycznie opuszczające się na obiektywy po upływie 2 minut.
Pan Ignacy Lajkonik obserwował to wszystko z mieszaniną rozbawienia i zazdrości. Rozbawienia, bo widok dorosłych facetów, postępujących jak wyżej, bawił go niezmiernie, a zazdrości, bo gdzieś tam głęboko w marzeniach on też by chciał tak poprężyć się i powciągać, o przechadzaniu i kamerach nie wspominając. I oto pewnego sennego, deszczowego popołudnia przed panem Ignacym pojawiła się gdzieś hen, z siódmego wymiaru, tajemnicza postać, odziana w gustowną czerwoną pelerynkę. Superbohaterski wizerunek mąciły nieco ślady sierści na nogawkach kostiumu, ale ze względu na porę roku było to całkowicie usprawiedliwione. – Ignacy! – zwróciła się do niego spiżowym głosem postać – Znam twoje najskrytsze pragnienia! Nie prosiłeś, ale i tak będzie ci dane! – Po czym postać wykonała skomplikowany gest dłonią, pan Lajkonik poczuł jakby delikatne mrowienie, przepływające od głów do stóp, i postać siup! zniknęła znowu kędyś tam, gdzie takie pojawianie się i znikanie traktowane jest naturalnie. Pan Lajkonik uszczypnął się mocno, pamiętając, że popołudnie jest senne, ale nie obudził się wcale, bo nie spał. Zabolało go tylko.
Pan Lajkonik westchnął, poskrobał się w głowę i poszedł do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbatę z sokiem malinowym. Nalał do kubka nieco wrzątku, włożył do niego torebkę z ekspresowym Rawlinsonem, po chwili dopełnił przegotowaną letnią wodą i sięgnął po butelkę z sokiem. Cóż za rozczarowanie! Butelka była pusta! Nie było rady, trzeba było iść do sklepu. „Ech, może i dobrze, trochę się dotlenię” pomyślał pan Ignacy i po chwili już raźno maszerował do osiedlowego spożywczaka.
Po drodze minął grupkę trudnej młodzieży, wyrażającej swoje frustracje za pomocą nieparlamentarnych wyrażeń i popadania w nałogi. Młodzież właśnie zatrzymała nauczycielkę w średnim wieku i usiłowała skłonić ją do datku na rzecz nałogów. Pan Lajkonik popatrzył w ich kierunku, zmrużył oczy i gniewnie sapnął. Młodzież jakby rozstawiło po kątach, a nauczycielka spiesznie udała się ku swojej klatce. Lajkonik wybałuszył oczy: młodzi ludzie w dresach stali jak wryci, nie poruszając się. Spod kapturów sportowej odzieży błyskały tylko ich przerażone oczy.
To był przełomowy wieczór w życiu pana Ignacego. Od tej pory wyprawiał się co noc, żeby paraliżować wzrokiem, przewracać oddechem, a wszystko w obronie słabszych i dla dobra społeczeństwa. Pierwsze, jak zwykle, zauważyły to media, które nie uwierzyły w zapewnienia policyjnych oficjeli, że akurat w tym mieście statystyki zapobiegania i wykrywania poprawiły się dzięki ofiarnej pracy funkcjonariuszy. Potem jakiś przypadkowy gimnazjalista nagrał komórką szczególnie spektakularny – i nieudany – napad na bank. Jeszcze potem dwóch czatujących pod rezydencją słynnej gwiazdy paparazzich sfotografowało pana Ignacego w akcji, kiedy udaremniał próbę kradzieży brylantowej kolii z owej rezydencji. Co prawda sama gwiazda przyznała, że kolia była sztuczna, ale niedoszły złodziej i pan Lajkonik o tym nie wiedzieli, a w obu przypadkach liczyły się intencje.
No i stało się – pan Ignacy stracił anonimowość. Stał się SuperLajkonikiem, do którego uderzali po pomoc już nie tylko sąsiedzi z osiedla, prezes spółdzielni mieszkaniowej i burmistrz, ale nawet wojewoda, a któregoś dnia nawet sam minister spraw… No, wszystko jedno, spraw bardzo ważnych, inaczej nie byłby ministrem. A pan Lajkonik z czasem odkrył, że potrafi również i inne rzeczy – jak podnoszenie przewróconego TIRa, zatrzymanie pociągu tuż przed autobusem, który utknął na niestrzeżonym przejeździe, czy też przytrzymanie walącego się budynku, w którym bawiły się dzieci. Miało to swoją cenę, bo co to za superbohater, który pracuje od 8.00 do 16.00? Po którejś z rzędu nieprzespanej nocy (i złapaniu piromana, który podpalał stodoły w okolicznych wsiach) Pan Lajkonik powiedział sobie: „Dosyć. Nie może być tak, że tyle od siebie daję i nic z tego nie mam. Czas wystawić rachunek!”.
Tymczasem kampania prezydencka rozkręcała się, kandydaci na kandydatów stali się już kandydatami rzeczywistymi, a ich wierne medialne bulteriery zaczęły wywlekać spod dywanu brudy: a to dziadka, który służył nie tam, gdzie trzeba, a to tatusia, który bardzo brzydko współpracował, a to skandal obyczajowy z udziałem żony… I tego samego ranka, kiedy pan Ignacy doszedł do wspomnianego wyżej wniosku, wszystkie media zaczęły wałkować kolejny podrzucony przez jeden ze sztabów wyborczych temat, mniejsza o to, jaki. Kampania i bez tego była wystarczająco obrzydliwa. Zbieżność tych dwóch faktów sprawiła, że panu Lajkonikowi błysnęła myśl: „A gdyby tak…???”
A ponieważ był superbohaterem, od myśli do czynów przeszedł nader szybko. Za pomocą telekinezy rozwiesił plakaty wyborcze (a po kampanii w ten sam sposób je posprzątał!), teleportacja pozwoliła mu przenosić się po kraju z jednego spotkania wyborczego na drugie, a telewizja – tzn. wszystkie stacje – rzuciły się na nowego, niezależnego kandydata, jak tylko okazało się, że zmęczeni czarnym PiaRem wyborcy z ulgą witają pojawienie się pana Lajkonika w gronie pretendentów. Zauważ, drogi Czytelniku, że panu Lajkonikowi udało się to wszystko bez przekraczania limitów budżetowych na kampanię wyborczą i machlojek z wpłatami od emerytów, studentów i bezrobotnych!
Wspierana w ten sposób kampania odniosła sukces i pan Lajkonik wprowadził się do Pałacu Prezydenckiego. Dość szybko okazało się, że na tym stanowisku nie będzie miał zbyt wielu okazji do użycia supermocy, tym bardziej, że oficerowie BORu nie nadążali za teleportacjami i prezydent Lajkonik został postawiony przed wyborem – albo zrezygnuje z błyskawicznego przenoszenia się z jednego miejsca w drugie, albo szef ochrony poda się do dymisji. Wprawdzie pan Ignacy mógł z powodzeniem chronić się sam, ale przecież musiał kiedyś spać, a poza tym nie chciał, żeby z jego powodu ktoś stracił pracę.
A potem to dopiero się zaczęło. Pan Lajkonik siedział za pięknym, rzeźbionym biurkiem, z buteleczką Balsamu Łomżyńskiego dla kurażu pod ręką i usiłował rozwikłać kwestię ułaskawienia pewnego pana. Prokuratura, wspierana przez policję, CBŚ i jeszcze parę organizacji, twierdziła, że to niebezpieczny bandyta, winien udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, zabójstw i grubych przekrętów, również podatkowych, który powinien siedzieć w więzieniu jak najdłużej. Z kolei adwokaci, rodzina i sąsiedzi tego pana oponowali, że to przyzwoity biznesmen, prowadzący liczne interesy i zatrudniający kilkuset ludzi, a jego pobyt w więzieniu sprawi, że budżetowi państwa ubędzie podatkowych przychodów, za to przybędzie bezrobotnych na zasiłku.
Prezydent westchnął i odsunął akta na bok. Za chwilę czekało go jeszcze spotkanie ze związkowcami, a potem z biznesmenami – obie grupy chciały prezydenckiego poparcia przed debatą w Sejmie, obie miały swoje argumenty, obie szermowały milionami złotych, jakie miało kosztować państwo przyjęcie postulatów przeciwnika… Nawet supermoce nic tu nie mogły pomóc! A wieczorem szykował się bal, na którym prezydent miał oczarowywać głowy zaprzyjaźnionych państw, przemawiać w pięciu językach (z których znał może jeden, a i to po łebkach) i rozwiewać nieufność, jaką darzyli go zagraniczni prezydenci. Mimo oficjalnych zapewnień i szerokich uśmiechów żaden z nich nie czuł się bezpiecznie w towarzystwie osoby obdarzonej supermocami; „Co innego komiks, a co innego protokół dyplomatyczny” miał się wyrazić jeden z polityków.
Pan Lajkonik wytrzymał w ten sposób jeszcze kilka tygodni, po czym złożył rezygnację. Gazety pełne były tytułów: „Prezydent czy hochsztapler?”, „Czy supermoc zwróci superwydatki na nowe wybory?”, „Superkrótka kadencja” czy wreszcie „Lajkonik do Lajkonina!”. Ale pana Ignacego nic a nic to nie obchodziło. Wrócił na swoje osiedle i po staremu pijał herbatę z sokiem malinowym. Trudna młodzież obchodziła go szerokim łukiem i w ogóle zachowywała się jak nietrudna – nigdy nic nie wiadomo. A fakty były takie, że przez te kilka tygodni kadencji nieużywane supermoce zanikły niemal zupełnie. Na szczęście dla pana Lajkonika, wystarczyło ich jeszcze do oczarowania przemiłej pani z bloku naprzeciwko, którą już dawno chciał poznać.
______
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry! Co do osoby, która udzieliła panu Ignacemu supermocy, to jest to znany również z innych opowiadań pan Z., czyli Zoe z kontrowersji, użytkownik, który nie zachowuje bezpiecznego dystansu do tworzonych przez siebie fabuł, ale w odróżnieniu ode mnie umieszcza w nich siebie samego. Zoe podróżuje przynajmniej w siedmiu wymiarach, co pomaga mu przemieszczać się pomiędzy fabułami, wymiarami, a nawet pomiędzy snem a jawą. Wydawałoby się, że skoro panu Lajkonikowi nie powiodła się prezydentura, to opowiadanie nie kończy się dobrze. Otóż nieprawda, proszę zauważyć, do czego użył końcówki supermocy! Opowiadanie sprzed dwóch lat bez mała – pierwotnie opublikowane 22 marca 2010 r.
Widzę product placement tu i ówdzie. Ale oczywiście najlepszym produktem, jeśli można to tak nieładnie wyrazić, jest sam bohater opowieści. Nie wyglądał mi na polityka. Ale cóż. Każdy może mieć chwilę słabości w życiu, nawet pan Lajkonik. Ukłony.
Ech, prawda z tą polityką. Ale cóż – nadzwyczajne możliwości budzą nadzwyczajne pokusy : ) A co do product placement, to właściwie tylko Balsam Ł. chyba? A i to tylko dlatego, że bloger pod tym nickiem był obecny przez pewien czas na kontrowersjach (a potem przestał w dość niefajnych okolicznościach).
Zauważyłem również markę herbaty.Blogera pamiętam. Dostał poparcie i zdaje się potem popierających wykpił. Dla pokus oczywiście mam zrozumienie. Zwłaszcza że pokusy od kudłatego pochodziły.
: ))))) Marka herbaty to mój pomysł, inspirowany brytyjskim dżentelmenem, tatusiem Nel Rawlinson. Czy być to może, żeby ktoś faktycznie produkował herbatę pod taką marką???
jeszcze nie spotkałam … ale może to będzie dla kogoś inspiracja ?:))))
Czytywałam BalsamaŁ. na liiil.pl i przyznam, że podobały mi się jego opowiastki. Nie wiem czy jeszcze pisze cokolwiek ?
… sprawdziłam…. ostatni tekst B.Ł. jest z lutego br….. :))))
Wyjątkowo powiem, bo to raczej mnie ludzie z daleka się kłaniają pierwsi łukiem, ale niech będzie: Dzień dobry!Przyjemny zbieg okoliczności, kilkanaście minut temu skończylem czytać powyższego Lajkonika w pierwszym wydaniu (sześć gwiazdek mi się przy okazji wcisnęło), a tu dodruk na konkurencyjnej Wyspie, moim zdaniem – warto się go obawiać i z nim liczyć – słusznie. Praktycznie wszystko, co wyszło spod pióra (lotnych w szybującą górę skrzydeł) Tego Pana jest warte nie tylko uważnego przeczytania, ale czytania regularnego, odkrywającego.Rzadka cecha w dzisiejszych czasach, pisać, żeby zostało na dłużej.Pozdrawiam ze zwichrowanych wzgórz
Dzień dobry! Witam na Wyspie. Co do Lajkonika, to tych odcinków jest ze czterdzieści – dokładnie tyle : )Nie bardzo wiem, kogo i dlaczego należy się obawiać, niespotykanie spokojny ze mnie człowiek, a z pana Ignacego też dość pokojowy.Pozdrawiam znad morza, gdzie też powiewa, a i wzgórz nie brakuje.
Mnie się należy obawiać, to przecież jasne, doprawdyż muszę się przedstawiać? A fanem Lajkonika jestem od samego początku, powiedziałbym nawet od samego początku do końca, chociaż rzecz jasna nie chciałbym, aby ten ostatni kiedykolwiek nastąpił
Kurczęż, co za konspira! To nie można było jakoś czytelniej się przedstawić, sir? A co do wzgórz, to ja naprawdę nie jestem aż takim znawcą literatury kobiecej, żeby się z marszu orientować, gdzie leżą te zwichrowane >:^ ) ale jak się pogrzebie trochę w literaturze przedmiotu, to i podmiot się staje jaśniejszy.
A ja cichutko siedziałam…. :)))) Wiedząc, iż jest to ulubieniec pcia obojga, od Sylwestra nie widziany..:)))))
Jaka znowu konspira, po prostu wrodzona skromność. Proszę zauważyć, że płeć piękna Pana ubiegła i niepodpisane mistrzostwo natychmiast rozpoznała.
Płeć piękna ma nade mną przewagę intuicji, ja musiałem skojarzyć, sformułować hipotezę, zerknąć tu i tam, zebrać dowody, i wreszcie doznać olśnienia (Pańską obecnością, rzecz jakże jasna).
Prawidłowe reakcje na wyjątkowe zjawisko są zawsze mile widziane.Kłaniam się Panu, Wyspiarzom i sobie.
I dlaczego?? Tak rzadko?? A tak miło Pana widzieć. Dobra, niech będzie czytać:))) Witam z radością nieukrywaną.
Panie Dzik, jakoś tak znajomo Pan pisze:))))) W jednym racji nie ma pan zupełnie Wyspie nic nie wiadomo o konkurencji i konkurowaniu…. a i o żadną rękę nie zabiega :)))))
… chociaż Pańska ręka byłaby chwalebną zdobyczą :))))) !
Ja zasadniczo nie jestem zainteresowaną stroną, ale z tego, co mi wiadomo, to ten Pan jest już zajęty ; ))
.. się wie, Kwaku :)))))))) ; to była taka przenośnia iżby użył ręki do pisania częściej na Wyspie :)))))
Aaaaa, jasne, że tak, zdobycz dla Wyspy – oczywiście!
Prawdopodobnie w kolejnym odcinku dowiemy się, jak p.Ignacy poznał p.Chandrę. Czy tak? :)))
Nieee, jeszcze nie… Pani Chandra pojawia się DOPIERO dziesięć opowiadań później. To się proszpani suspens nazywa : ))
Troszkę p.Ignacy się mnie naraził. Bo; mając taką moc, winien bardziej owocnie ją spożytkować, np. w parlamencie..:))))
Z tym to jest tak, że nec Hercules contra plures, więc mając przeciw sobie cztery i pół setki z okładem, pan Lajkonik nawet supermocą by nic nie wskórał. To musiało być pojedyncze stanowisko, głowy państwa w tym wypadku.
:)))” i Herkules d.pa, kiedy wrogów kupa ” takie tłumaczenie lepiej sie nadaje do naszego Sejmu :)))))
Prawda:)))))
A ja, w myśl zasady, że cokolwiek powiesz po łacinie, zabrzmi mądrze, zdecydowałem się na inną wersję… ale nie przeczę, że i tak by można w tym kontekście.
Panie Q, a pamięta pan takie płytki zakładane na ekran telewizora, które miały dawać złudzenie odbioru w kolorze??:))))
Niestety nie – i w ogóle pierwsze słyszę o takim wynalazku? Kojarzę tylko przeróżne filtry na monitory kineskopowe do komputerów, ale nie po to, żeby dawać jakiekolwiek złudzenie, tylko żeby chronić przed promieniowaniem.
. były takie cudeńka, mnie to szczęśliwie ominęło, bo dość długo nie miałam, z wyboru, telewizora…… nabyłam, gdy przyszła pora na dobranocki dla małolata :)))
Ja pamiętam, jak wysyłałam Tatę do sąsiadki, żeby zobaczył jaka to fajna rzecz, ale niestety nie chciał kupić:)))) I miał rację, bo zdaje się, że obraz był rozmazany deczko:))))?
I proszę, jakie bogactwo odniesień….. po pierwsze : do “Złego” Tyrmanda….. po drugie… szczery patriotyzm i optymizm, bo oto wybory wygrał Lepszy, a bez czarnej teczki, disco polo i szperaczy archiwalnych ….
… i te media jakies takie kulturalne…. nie rozszarpały pana Ignacego ? :))))
Ha, dopóki był nowością i atrakcyjną alternatywą, to go hołubiły, ale potem – “Lajkonik do Lajkonina” to jeszcze łagodnie… Nic dziwnego, że się zniechęcił.
noooo, mają sporą wprawę do wysyłania kogoś dokądś :)))))
Dobry wieczórPierwszym polskim supermenem, jeśli sie nie mylę,był Jan Walczak – As z Hydrozagadki.
Chyba tak – w filmie. Ale skąd się wziął, tego w filmie nie powiedziano. Ani nie przyleciał z Kryptona, ani nie był milionerem-sierotą, ani nie ugryzł go pająk, więc skąd? W ogóle chciałbym powiedzieć, że w PRL był on podejrzany, mimo że ideologicznie słuszny – jak to możliwe, że MO sobie nie radziła i jakiś superman musiał jej pomagać?
No, nie powiedziane. Nie wiadomo, skąd się wziął. MO była zawsze przedstawiana z miłością, w “Ewa chce spać” na przykład równieżOstatnio dokompletowałam sobie trochę PRL0wych komedii, to jestem na bieżąco.
Hydrozagadka była jednak jedyna w swoim rodzaju. Nie tylko ze względu na superbohatera, ale także te rozkoszne absurdy – maharadża z haremem, duet Szykulska-Pluciński (“zdejm kapelusz”), krokodyl tresowany przez nazistę : ))))
I czołówka wyśpiewana przez Igę Cembrzyńską, jedyna w swoim rodzaju.
Ach, no przecież – tam zdaje się nie ma ani jednego napisu, tylko wszystko jest śpiewane?!?
Na dowód:http://www.youtube.com/watch?v=OVN1xfVcFxo&feature=related
Dobry Wieczór.:)))Z przyjemnością przeczytałam raz jeszcze. Czerwona pelerynka bardziej niż z Zoe, kojarzy mi się z Super Kubakiem, który okazał się dziewczyną..:)))Pana Lajkonika wolę bez cudownych mocy. Uważam, że wystarczająco posiada przymiotów własnych, żeby oczarować nie tylko okoliczne damy, ale też wszystkich czytelników.:))) Chociaż… Przecież to jest właśnie w Panu Ignacym cudowne, czyli moc posiada wrodzoną. Autorem oczywiście.:)))
Autor ma dużo osobistego uroku : ) i udzielił go po prostu swojemu bohaterowi, a ponieważ bohatera nie ogranicza rzeczywistość w takim stopniu jak autora, ma szanse rozwinąć tę moc do jeszcze większych rozmiarów : )))
Przecież wiem, Quackie.:))) Od dawna, żeby nie powiedzieć, że od początku, jestem oczarowana.:))) Czarować może tylko ten, kto ma moc a Ty ją Mistrzu posiadasz.:)))PS: Nie chciało mi się liczyć, ale teraz już wiem, że na Panią Chandrę muszę czekać jeszcze 10 tygodni.:)) A na ciąg dalszy następny jak długo?:))
Tak myślę, że jeżeli pojawi się jakiś ciąg dalszy, to może gdzieś koło Wielkanocy? Raczej po niż przed.
Dobranocka dla pana Igacego :)))))http://www.youtube.com/watch?v=7je9F-bEfMQ
I lampkę zapalę , może troszkę mocy użyczy jej pan Ignacy, żeby nam sie dobrze spało ?:)))))
Mam nadzieję, że po Wielkanocy będzie lepiej pod względem pisarskim i retrospektywa zostanie zawieszona do następnej okazji, żeby ustąpić miejsca bieżącym tekstom. Tymczasem dobranoc wszystkim!
Dzień dobry. Na kawę zaproszę nieco później ponieważ właśnie wybiegam aby na czczo zostać wykrwawionym przez wampira w przychodni. Tak więc poranne espresso i mentosek nieco się opóźnią.
Niech moc będzie z Tobą :))) i nie daj sobie za dużo utoczyć:)))
Wiosenne dzień dobry bardzo:)))
Dzień dobry, ale niewątpliwie roboczy. Zobaczymy, może uda się od czasu do czasu zajrzeć na Wyspę?
Dzień dobry:)) Mój Boże, Mistrz Quackie nadmiarem pracy mnie zaraził (żeby tak jeszcze ochotą do niej!!) i, niestety, będę mógł dopiero wieczorkiem na Wyspę znów zawitać! Okropność!!:((
Jejku jej, nie wiedziałem, że to zaraźliwe? Może jest na to szczepionka?
Jest, owszem, ale poza moim zasięgiem, bo mnie klucz od barku zabrali!:(
Mistrzu Incitatusie, ale oddadzą, jak się z pracą uporasz?
A skąd!! Mnie już dawno zabrali. Prewencyjnie!!:(
Oj, to będę Cię musiał do siebie zaprosić, co prawda koniaczki mnie byli wyszli, ale i wiskacze też… będzie trzeba urządzić wykopaliska, bo nawet nie jestem pewien, co tam w barku zostało ; )
PS. Mój barek nie ma kluczyka w ogóle. Ciekawym, czy kiedykolwiek trzeba będzie dorobić albo w ogóle przenieść do szafki zamykanej na klucz? (mam na myśli Juniorów).
Ojciec mój nauczył mnie koniaki lubić. Kiedyś, widząc mnie krzywiącego się nieco po chlapnięciu z balonika kolejnej dawki, pokazał mi czego w koniaku szukać.I kategorycznie zabronił doszukiwać się w nim alkoholu:)
Dzień oby dobry.:)))Zupełnie zapomnieliście o najważniejszym przykazaniu Montenegrowca.:))) Ktoś niemieckojęzyczny mi potrzebny. Co znaczy Wieviele Tage hat ein Jahr? (Kein Schaltjahr)? Co za barbarzyński język! Ratunku, bo się całkiem załamię.:)));)
“Ile dni ma rok? ( ale nie przestępny)”
Bardzo Ci dziękuję Quackie.:))):*Z angielskim, którego też nie znam, jakoś sobie radzę, ale niemiecki poza moim zasięgiem. Moje słownictwo ogranicza się do filmów wojennych, np. Achtung! i ich liebe dich.:))) Jak to będzie, żeby nie było Ja ciebie też kocham?:)))
Niemiecki jest prosyty i precyzyjny.Lekcja 1http://www.youtube.com/watch?v=8D28dqca4xg
I jeszcze materiały do Lekcji 1http://nadjakseruje.blox.pl/2005/07/Niemiecki-jest-prosty.html
Dzień dobry ! Jakoś tak się dziwnie składa, że poniedziałki to ja mam bardzo pracowite…
.. poranna tura zaliczona…. trochę przerwy i znowu…. aż do wieczora.:)
Witam:))) Otarłszy kroplisty pot z czoła zabieram się znowu do pracy!
Narzekacie na zapracowanie to i ja dołożę swoją cegiełkę.:((Mam dość poprawiania cudzych tekstów, większość to pisanie od nowa, mnóstwo błędów ortograficznych, stylistycznych… Na tekst, bo przecież nic nie robisz, co to dla ciebie, nie umiem odpowiedzieć. Wszystko to za free oczywiście. Mózg mi się lasuje, przed oczyma kaki mroczki a nie umiem odmówić.:(( Się wyżaliłam, czas do roboty.:)))
Witaj, Jasminko:))) Nie marudź, popatrz jak wszyscy zasuwają! Sami Pstrowscy, sztuka w sztukę, a ja od dziś to już chyba Stachanow!:(
PS Tośki gdzieś nie widziałaś??:
Witaj Senatorze.:))):*Nie widziałam.:(( Może już wyjechała, bez laptopa?Czasem trzeba pomarudzić, coby nie pęc!.:)))
Może coś dla porównania – swego czasu w jednym wydawnictwie kazano mi zrobić korektę wkładki do CD ROMu, czyli paska o długości siedmiu kwadratów, każdy o proporcjach wkładki do CDR właśnie. Piekielność zlecenia polegała na tym, że z jakiegoś powodu składacz (inaczej DTPek) mógł mi to wydrukować TYLKO na długości (wysokości) kartki A4. Teraz wyobraź sobie, jakiej wielkości był korygowany tekst – i co ile minut musiałem ostrzyć ołówek na igiełkę. Aha, oczywiście robiłem to za pomocą jubilerskiej lupy, mrużąc jedno (nieużywane) oko. Na pół dnia straciłem kompletnie ostrość w jednym oku, a co za tym idzie – zgranie obojga oczu, jeżeli chodzi o głębię ostrości, a więc i trójwymiarowe widzenie. Koszmar to był. Jedyne, co mnie ratowała, to złośliwa radość, że facet, który mi to tak wydrukował, będzie musiał wprowadzać poprawki na ekranie z wydruku. Chociaż nie wiem, czy czasem sobie tego nie zeskanował w wysokiej rozdzielczości, żeby jednak nie psuć SOBIE oczu (moje było można).
Wyrazy najgłębszego, Quackie.:(( Moje kaki moczki przy Twoich to Pan Pikuś!Tylko, że… Tobie za to zapłacili, jak mniemam a mnie nie.:))) Wredna jestem.:(( To przez ten wiatr pewnie.:(( Czekam na zlecenie za euro, od razu poczuję się lepiej i marudzić nie będę, jak wyrachowaniec jakiś.:)));)
Oj, wiesz, to było raz na pół roku, które spędziłem tam na etacie, ale przytoczyłem, żeby Cię podnieść na duchu, że tak źle to jeszcze nie masz. Życzę zleceń za dobre ojro!
Tosiaaaaa!!! Wróć!!! Ja wszystko cafam!!!:)
:))) Czego krzyczy ha? Taż jestem:) I niczego nie cofaj bo będzie, jak w tym dowcipie——Cofaj, cofaj, cofaj a teraz już nie cofaj, tylko wyjdź z auta i zobacz coś zrobił,jak powiedziała pewna żona do męża:)) Wybyłam na weekend a dziś nadrabiam, udając, ze sprzątam. Pozdrawiam::):):)
Uffff! Żywie niebożę, a jużem myślał, że….tfu! na psa urok, nawet nie napiszę com myślał!
A trzeba było jęzor na supeł zawiązać. Natomiast jeśli chodzi o myślenie to nie myśl tyle bo myśliwym zostaniesz! Ps. Długo mnie nie było więc muszę odrobić zaległe uprzejmości.A co mi tam… Hi, hiii, hi.
Ty byś się nad cierpiącym katusze nie zlitował, no nie? Jeszcze byś go klinami rozsadził!:)
:))) Napisz niebożątku, coś to pomyślał Senatorze, moze uda Ci się jakoś naprawić swoje faux-pas. Dobijać mnie wszak chciałeś, poić sokiem z kapusty, zamiast prawdziwego medykamentu, ot co:)))))))))))))))
No i tu masz moje wsparcie. A co do syndromu dnia następnego to są dwie szkoły kochana Tosiu. I tu posłużę się rosyjskimi przysłowiami:Szkoła pierwsza: “Cziem atrawiłsia tiem lieczys'” / czym się otrułeś tym się lecz?Szkoła druga: “Wodka jemu nie wriediła no kliny razdawili” / wódka mu nie szkodziła ale kliny go rozsadziły/.Hi, hi, hi:)))))))
Sok z kiszonej kapusty jest znakomitym remedium na dolegliwości powodowane odwodnieniem organizmu, a dobijanie cierpiących katusze przez tysiąclecia uważane było za humanitarny gest! Prawda, Stan??:)
A co Ty Senatorze taki rozdarty? I tego senka też cafasz?A co do cofania samochodu to ja znam inną wersję w której kierowcą była żona. “Cofaj, cofaj jeszcze nic nie słychać a resztę sie wyklepie!”
Twojemu blogowi nic nie jest. No i się zaczyna!!!
No dobra, pracusie, dość odpoczywania! Widział kto Skowronka??
Witaj Senatorze….. mam budzić Ptaszynę ?:(
Budzić!! Bezlitośnie! Noc się robi i zaraz trzeba iść spać!!:))
Ha ! na Twoją odpowiedzialność ??:))
Na moją?? Trudno….
Dobry wieczór ! :))) humorki, jak widać, dopisują …. i tak trzymać ! :)))
Dobry wieczór, Wiedźminko:))) Czy Ty TO zauważyłaś:”..Autor ma dużo osobistego uroku : ) i udzielił go po prostu ..swojemu bohaterowi…”???!!:)
A owszem, zauważyłam i uznałam, że zgodnie z naukami, jakich mi udzielano……. z pewnikami się nie dyskutuje :))))))))) !!
No………może….:)
Ależ, Mistrzu Incitatusie, więcej entuzjazmu! ; )))
Hip hip…….hura…………………………………………………………!
No i to już jest coś! Tak trzymać, Mistrzu!!!
Jeszcze mnie wziął i pochwalił!:(
Dobry! A, jakoś tak, wiosna w powietrzu, rano i po południu słońca sporo (z zachmurzeniem i deszczem pomiędzy), plan na dziś wykonany rzetelnie…
Gratuluję Kwaku. :))) ja też zrobiłam co moje, ale pogoda ?….. bardzo zimny wiatr psuł mi pogodę…. :(((
To prawda, nacisnąłem klamkę drzwi na podwórko i zostałem otwarty razem z nimi, tak wiało. Na szczęście pracuję pod dachem…
Gratuluję. Ja zaś swego nie wykonałem i, co mnie najbardziej dziwi, psuje mi to humor.. A nie powinno!:(
Gratuluję. Ja zaś swego nie wykonałem i, co mnie najbardziej dziwi, psuje mi to humor.. A nie powinno!:(
No coż, ja tez nie tryskam entuzajzmem, mimo, że zrobiłam swoje …. więc może sie nie zamartwiajmy ?:))))) *
Gratuluję. Ja zaś swego nie wykonałem i, co mnie najbardziej dziwi, psuje mi to humor.. A nie powinno!:(
Oj. Senatorze…. po jednym dla Kwaka i dla mnie, ale dla kogo ten trzeci wpis ?:))))))
Onet oszalał!! Do tej pory jedynie dublował, od dziś widzę zaczyna iść na całość! On jest czysto głupi jak but z lewej nogi!:((
Korzystam z okazji, że blog jednak istnieje i żegnam się. Dobranoc:))) http://www.youtube.com/watch?v=PMNmhmg1YoM&feature=related
Dobranoc, spokojnych snów i miłej pobudki (o ile to nie oksymoron).
A ja swoje ciągle robię i końca nie widać, buuuu!Autorze! Nie natchnąłbyś i mnie odrobiną Mocy?
Hm, mogę spróbować, ale jakby tak letka podpowiedź, w którą stronę mam zadziałać? Bo to, szanowny T., inaczej się pomaga, jak ktoś poemat pisze, inaczej, jak skacze o tyczce, a jeszcze inaczej, jak ma czkawkę.
No, można to uznać za poemat, nawet za dwa poematy współbrzmiące (w zamierzeniu
) razem, tyle że jednoliterowy język owych poematów rażąco odbiega od tego, czym się tu na Wyspie zazwyczaj zajmujemy.
Aaa, to ten język, co to litera albo brak litery? Słyszałem, że na to pomaga rozprostowanie pozaginanych kabli, bo zera jako okrągłe jeszcze się jakoś prześlizgną, a za to jedynki, długie, proste i z haczykiem u góry, beznadziejnie więzną na takich zagięciach.
Dobranoc Kochani i do jutra.:)))
Dobranoc…. lampka już zapalona, przyda się i śpiącym i zaplątanym w kable…. :)))))
Dobranoc – a szanownemu Tetrykowi posyłam pozytywne wibracje, niech mu się kable prostują, a dwójkowe ciągi zgadzają.PS. Coś czuję pod skórą, że Markiz się niezadługo pojawi.
Dzień dobry:))))
Skowronka do raportu???:)
Pytanie; a za co? Dzień dobry Panu:))) Niedziela nie jest Pana ulubionym dniem? A wie Pan, że moim też?:)))
Dzień dobry:))) Nie wiem czy to wypada, ale pozwoli Pani, że jednak przypomnę – wczoraj był poniedziałek!:))
Dzień dobry.. Dzisiaj jest dzień wagarowicza czy jutro ? Bo nie wiem kiedy mam się ulotnić, na łono natury:)))
To chyba nie dzień a tydzień:))
Dzień dobry. Dzisiaj będę mało oryginalny: praca, praca, praca. Szczepionka nie działa.
Witaj, Mistrzu Quackie:) Może trzeba dawkę przypominającą??:)
Dzień dobry ! … zakąskę oferują pietro wyżej :))))