Był sobie Dziad i Baba, stara bajka się chwali
On się Dzianem nazywał, na nią Mery wołali.
Bardzo starzy oboje, na retajer już byli
Filowali nie bardzo, bo lat wiele przeżyli.
Mieli hauzik maleńki, peintowany co roku
Porć na boku i stepsy do samego sajdłoku.
Plejs na garbydż na jardzie, starą piczes co była
Im rok rocznie piczesów parę buszli rodziła.
Kara ich była stara, Dzian fiksował ją nieraz
Zmieniał pajpy, tajery, i dzionk służył do teraz.
Za kornerem na stricie przy Frankowej garadzi
Mieli parking na dzionki gdzie nikomu nie wadził.
Z boku hauzu był garden na tomejty i kabydż
Choć w markecie u Dżima Mery mogła je nabyć.
Czasem ciery i plamsy, bananusy, orendże
Wyjeżdżała by kupić na hajłeju na stendzie.
Miała Mery dżob ciężki, pejda też niezbyt szczodra
Klinowała ofisy za dwa baksy i kworda.
Dzian był różnie: łaćmanem, helprem u karpentera
Robił w majnach, na farmie, w szopie i u plombera.
Ile razy Ajrysze zatruwali mu dolę,
Przezywając go green horn, lub po polsku grinolem.
Raz on z frendem się fajtując takiego dał im hela
Że go kapsy na łykend aż zamknęli do dziela.
Raz w rok- w krysmus lub w ister się zjeżdżała rodzina
Z Mejnów Stela z hazbendem, Dziejn i Łoter z Bruklina.
Był Dzian z Mery bardzo tajerd i bizy
Nim pakiety ze storu poznosili do frizy.
A afera to wielka, boć tradycji wciąż wierni,
Polskie hemy, sosydże i porkciopsy z bucierni.
I najlepsze rostbify i salami i stejki,
Dwa dozeny donatsów, kieny w baksach i kejki.
Butla Calvert, cygara, wszak drink musiał być z dymem
Kidsom popkorn i soda wraz ze słodkim ajskrymem.
Często, gęsto Dzian stary prawił w swoich wspominkach
Jak za młodu do grilu dziampnął sobie na drinka.
To tam gud tajm miał taki, że się trzymał za boki
Gdy mu bojsy prawili fany story i dżołki.
Albo jak to w dżulaju brał sandwiczów i stejków
Aby basem z kompanii jechać na bicz do lejku.
Tam po kilku hajbolach zwykle było w zwyczaju
Śpiewać stare piosenki ze starego, het kraju.
Raz ludziska zdziwieni – łot sy meter? – szeptali
Że u Dzianów na porciu coś się bolbka nie pali.
A to śmierć im do rumu przyszła tego poranka,
On był polski, krajowy, ona Galicyjanka.
Feliks Konarski “Ref-Ren”
(więcej tu: http://www.antoranz.net/BIBLIOTEKA/REFREN/REFRSTRT.HTM)
Witajcie!Autor tego wiersza koniec od II WŚ mieszkał w Chicago i przedstawia “tamtejszą polszczyznę”.Natknąłem się na to w dyskusjach na blogu Balsama i spodobało mi się, a na własne teksty – wybaczcie! – chwilowo brak pomysłu.
Zrozumiałem PRAWIE wszystko. Nie wiesz może, cny Autorze, co to są “kieny w baksach”?
Zrozumiałeś prawie wszystko Quackie?:)))) To tłumacz!, może być bez “kieny w baksach”, jakoś przeżyję.:)))))
Przetłumaczyć mogę, ale kfilkę to potrwa : )
Mnie też źródła tych kienów nie udało ustalić, intuicja mi mówi że to jakieś słodycze w woreczkach.
Aaaa, jasne! “Candy” wymawiane z amerykańska, z upodobnieniem jako /ken’ i/ (podobnie jak “twenty” /tuen’ i/).
Cudne!!!:))))))Proszę o tłumaczenie!!!:)))))
… Bardzo starzy oboje, na emeryturze już bylikochali się już nie bardzo, bo lat wiele przeżyliMieli domek maleńki, malowany co rokuGanek z boku i schody do samego chodnikaŚmietniki na podwórku, starą brzoskwinie co byłaim rok rocznie owoców wiele litrów rodziłaSamochód mieli stary, John naprawiał go nieraz zmieniał dętki, opony i gruchot służył do teraz.Za rogiem na ulicy przy Frankowym warsztacie mieli parking gdzie gruchot ten nikomu nie wadził…
Ciąg dalszy nastąpi, czy mam czekać na tłumaczenie Quackiego, Tetryku?:)))Za dotychmiast serdeczne dziękuję!:)))))
Ha, a ja trochę inaczej… Proponuję wkleić całość po przetłumaczeniu – Ty swoją, ja swoją : )))
Wspaniały pomysł!!! Jestem oczywiście ZA. Czekam cierpliwie.:)))
Też macie problemy z wejściem na Wyspę?Tym razem miałam też nowość. Tekst się pojawił, ale komentarze nie.
Z boku domu był ogród z kapustą i pomidoramichoć w markecie u Jima Mary mogła je nabyćczasem wiśnie, śliwki, banany i pomarańczewyjeżdżała by kupić na postoju przy autostradzieRobotę miała Mary ciężką, płacę też niezbyt szczodrąSprzątała biura za dwa i ćwierć dolaraJohn był różnie: strażnikiem, pomocnikiem u cieśli,robił w kopalniach, na farmie, w sklepie i u hydraulikaIle razy Irlandczycy zatruwali mu dolę,Przezywając go żółtodziobem, lub po polsku grinolem. Raz walcząc razem z kumplem zrobił im takie piekłoże go gliny na weekend aż zamknęli do pierdlaRaz w rok – na Boże Narodzenie lub Wielkanoc się zjeżdżała rodzinaZ Maine Stela wraz z mężem, Jane i Walter z Brooklyn’uBył John z Mary bardzo zajęci i zmęczeninim paczki ze sklepu poznosili do zamrażarki…
Eleganckim wierszem poproszę! Quackie też będzie łaskaw!! Prozą to i Pan Jurdain potrafił!:))
Górna warga ku górze…:))))Witaj Senatorze Jeszczenieśpiący.:))))
Przekład, drogi Senatorze, jest jak kochanka: albo wierny, albo piękny. Zaletą tego pastiszu nie jest treść, ani nastrój liryczny tylko ilustracja amerykanizmów stosowanych w “Jackowskiej” polszczyźnie. Przedstawione tłumaczenie dosłowne miało za cel uwypuklić te podstawienia, przy zachowaniu oryginalnych fragmentów bez zapożyczeń.Nie jestem biegły w układaniu wierszy, być może Ty lub Quackie zrobicie z tego tłumaczenie artystyczne …
Dzieci już śpią po Dobranocce, to zapytam.:)))))Którą Panowie by wybrali? Piękną, czy wierną?:))))Oczekuję odpowiedzi ŻADNĄ, bom wierny.:)))))
Rozumiem. Znaczną część tych dziwacznych słów pojąłem drogą dedukcji, aliści jako człek dumny z nieznajomości języka Cromwella, znacznej ich części dostosować do codzienności nie potrafię:)
Świetnie Tetryku…… Anglicy na taki język maówili pinglish chyba :))))Też PRAWIE wszystko zrozumiałam. :)))) Dzieki za tłumaczenie … :))))
afera to wielka, boć tradycji wciąż wierni,Polskie szynki, kiełbasy, kotlety z masarnii najlepsze rostbefy, i salami, i stekidwa tuziny pączków, worki cukierków i ciastkabutla Calvert, cygara, wszak drink musiał być z dymem dzieciakom prażona kukurydza i woda sodowa wraz ze słodkimi lodamiCzęsto, gęsto John stary prawił w swoich wspominkachJak za młodu do grilu(?) skoczył sobie na drinka.To tam tak dobrze się bawił, że się trzymał za bokigdy mu chłopaki prawili anegdotki i dowcipyAlbo jak to w lipcu brał kanapki i stekiaby autobusem z firmy jechać na plażę nad jeziorotam po kilku szklaneczkach zwykle było w zwyczajuŚpiewać stare piosenki ze starego, het kraju.
Raz ludziska zdziwieni – What’s the matter?(O co chodzi?) – szeptaliŻe u Johnów na ganku coś się żarówka nie pali.A to śmierć im do rumu przyszła tego poranka,On był polski, krajowy, ona Galicyjanka.
What’s the matter przetłumaczyłabym jako Ło matko!!!, wyrażające bezgraniczne zdziwienie.:)))))
Oops! Śmierć do pokoju przyszła, oczywiście :((
Chętnie wypiję rum, bez herbaty, w pokoju.:))))) Wiele lat tego nie robiłam.:)))))
A czy to tłumaczenie mogłoby być jako całość, a nie w odcinkach, Tetryku?
Mówisz, masz, Bożenko.:)))))Tłumaczenie Tetryka… Bardzo starzy oboje, na emeryturze już bylikochali się już nie bardzo, bo lat wiele przeżyliMieli domek maleńki, malowany co rokuGanek z boku i schody do samego chodnikaŚmietniki na podwórku, starą brzoskwinie co byłaim rok rocznie owoców wiele litrów rodziłaSamochód mieli stary, John naprawiał go nieraz zmieniał dętki, opony i gruchot służył do teraz.Za rogiem na ulicy przy Frankowym warsztacie mieli parking gdzie gruchot ten nikomu nie wadził Z boku domu był ogród z kapustą i pomidoramichoć w markecie u Jima Mary mogła je nabyćczasem wiśnie, śliwki, banany i pomarańczewyjeżdżała by kupić na postoju przy autostradzieRobotę miała Mary ciężką, płacę też niezbyt szczodrąSprzątała biura za dwa i ćwierć dolaraJohn był różnie: strażnikiem, pomocnikiem u cieśli,robił w kopalniach, na farmie, w sklepie i u hydraulikaIle razy Irlandczycy zatruwali mu dolę,Przezywając go żółtodziobem, lub po polsku grinolem. Raz walcząc razem z kumplem zrobił im takie piekłoże go gliny na weekend aż zamknęli do pierdlaRaz w rok – na Boże Narodzenie lub Wielkanoc się zjeżdżała rodzinaZ Maine Stela wraz z mężem, Jane i Walter z Brooklyn’uBył John z Mary bardzo zajęci i zmęczeninim paczki ze sklepu poznosili do zamrażarki Afera to wielka, boć tradycji wciąż wierni,Polskie szynki, kiełbasy, kotlety z masarnii najlepsze rostbefy, i salami, i stekidwa tuziny pączków, worki cukierków i ciastkabutla Calvert, cygara, wszak drink musiał być z dymem dzieciakom prażona kukurydza i woda sodowa wraz ze słodkimi lodamiCzęsto, gęsto John stary prawił w swoich wspominkachJak za młodu do grilu(?) skoczył sobie na drinka.To tam tak dobrze się bawił, że się trzymał za bokigdy mu chłopaki prawili anegdotki i dowcipyAlbo jak to w lipcu brał kanapki i stekiaby autobusem z firmy jechać na plażę nad jeziorotam po kilku szklaneczkach zwykle było w zwyczajuŚpiewać stare piosenki ze starego, het kraju. Raz ludziska zdziwieni – What’s the matter?(O co chodzi?) – szeptaliŻe u Johnów na ganku coś się żarówka nie pali.A to śmierć im do do pokoju przyszła tego poranka,On był polski, krajowy, ona Galicyjanka.
U Johnów skojarzyło mi się, że u mnie na wsi wciąż tak mówią starsi ludzie. Janowa, żona Jana, coś tam, u Janów, coś się wydarzyło.:) Zawsze wiadomo o kogo chodzi.:)
Bardzo dziękuję i przepraszam, że fatygowałam. Dobrej nocy wszystkim życzę!!!
Proszę bardzo, jest względnie wierszem, na ile się udało w tym tempie. Niekoniecznie artystycznie, w paru miejscach niekoniecznie wiernie…Byli raz Dziad i Baba, stara bajka się chwali On nazywał się Janek, ją Marysia wołaliBardzo starzy oboje, już na emeryturzeNienajlepiej się czuli, lat przeżywszy już dużo Mieli domek maleńki, malowany co rokuSchodki miał wprost na chodnik, ganek mały zaś – z bokuNa podwórku był śmietnik oraz stara brzoskwiniaCo rokrocznie owoców ze sto kilo rodziłaStary mieli samochód, Jan naprawiał go nierazZmieniał dętki, opony – złom im służył do terazParkowali za rogiem, tam gdzie warsztat był FrankaSam złom zawsze stał przy nim, żadna to niespodzianka.Pomidory z kapustą, rosły z boku, w ogródkuChoć u Jima Marysia mogła robić zakupyCzasem wiśnie i śliwki, pomarańcze, bananyKupowała przy drodze, tam, gdzie stały straganyPracę miała dość ciężką, a wypłatę – za małą:Dwa dolary i ćwiartkę, a po biurach sprzątała.Jan był czasem za stróża, cieśli raz pomocnikaW gospodarstwie, kopalni, sklepie i u hydraulikaIrlandczycy też często uprzykrzali mu dolęZwąc go raz żółtodziobem, raz po polsku grinolemZ kumplem łupnia im dał. Taka bitka się wszczęła,Że policja na weekend go w więzieniu zamknęłaNa Wielkanoc lub Gwiazdkę zapraszali rodzinę:Stellę z mężem wprost z Maine, Jane z Walterem z BrooklynuJan z Marysią musieli nieźle się napracowaćBy zakupy ze sklepu w zamrażarce pochować.Ważna sprawa – tradycja, żeby zaś nie zanikłaBrali szynki, kiełbasy, schabu moc od rzeźnikaWołowinę najlepszą, plus kotlety, salamiPączki, inne wypieki, torbę też z cukierkamiLitr Calverta, cygara – wszak zapalić się godziA dla dzieci był popcorn, cola, fanta i lodyJan wspomnienia snuł często, kiedy wargi umoczyłJak za młodu do baru napić czasem się skoczyłI zabawę miał przednią, wszystkie chłopy się śmiałyKiedy ktoś opowiadał anegdoty, kawały.Jak kanapki z kotletem w lipcu czasem pakowałAutobusem jechali nad jezioro plażować.Tam po szkockiej z sodową mieli wszyscy w zwyczajuŚpiewać stare piosenki ze starego ich kraju.Raz ludziska zdziwieni – Co się dzieje? – szeptaliŻe u Janków na ganku się żarówka nie paliDo pokoju śmierć po nich przyszła tego porankaOn był polski, krajowy, ona Galicyjanka.
No Quacku, bijesz mnie na kochanki :)))))I wierniejszy, i ładniejszy.
Właśnie że niekoniecznie z tą wiernością. Przy pączkach zgubiłem dwa tuziny, celowo, w sensie że mi tak łatwiej było, buszle przeliczyłem na kilogramy (orientacyjnie i niekoniecznie prawdziwie ; ), stragany są przy drodze, nie przy autostradzie… czasem tak kompromisowo wychodziło : )))
Chapeau bas Quackie!!! Żem jest pod wrażeniem, tym bardziej, że na szybko.:))))))
Ach, żeby tak zawsze było, z względnie polskiego na polski przekładać!
Zdarza mi się przekładać z polskiego na polski, zwie się to, dla zmylenia przeciwnika, korektą. Chyba byś mi nie pozazdrościł, gdybyś zobaczył z czym się męczę.:)))) Często jest to pisanie po raz drugi, zgodnie z poprawną polszczyzną.:))) Dopóki jakoś tam w miarę płacą, nie śmiem narzekać.:)))
Mnie się też zdarza to robić, aczkolwiek czasem i moje teksty wędrują jeszcze pod cudzy nóż… tzn. korektor. Miałem jednak kiedyś taką sytuację, że klient chciał u mnie zamówić polską wersję swojej angielskiej strony www, znaczy przekład. Ale stawka mu nie pasowała, za drogo znaczy. Kombinował przez dwa dni, potem zapytał, czy za redakcję z korektą bym sobie zażyczył mniej (tak, odpowiedziałem). No i dostałem do redakcji tekst z google translatora. Awantura, jaką wtedy zrobiłem klientowi, chyba pierwszy i ostatni raz w życiu, zastanowiła nawet mnie samego. Od tamtej pory zanim podejmę się redakcji i zaproponuję stawkę, zawsze proszę najpierw o tekst.
Ja “tłumaczę” tylko i wyłącznie “po znajomości”, od tego się zaczęło dawno temu, że po raz pierwszy chciałam pomóc Przyjacielowi, chcącemu opublikować swoje opowiadania w polonijnej gazecie. A potem już poleciało… Kolejne teksty z polecenia.Nigdy się nie targowałam. Nie jestem wszak fachowcem.Do dziś nie mam pojęcia ile mogłabym zażądać. Zaczynałam od 5-u zł za stronę. Tylko nie mów o tym fiskusowi.:)))))
PS: Za pomoc nie chciałam nic. To Przyjaciel wymógł na mnie zapłatę, wiedząc, że moja sytuacja pod względem finansowym nie jest zbyt radosna.:)
Baaardzo pięknie!!!
Widzisz, zadania literackie lepiej jest zostawiać fachowcom :)))
Poetą sie bywa, Tetryku, jedni mają to jak pod ręką, innym nigdy się to nie zdarza :)))) *
mnie się nie zdarza)))
Kwaku ! Niski pokłon…. :))))) * jesteś wspaniały :))))
Ależ skąd! Jak już napisałem Tetrykowi – całkiem świadomie (dla oszczędności czasu przede wszystkim) zostawiłem różne niedociągnięcia…
… ale ja to wszystko wiem, przeciez wcześniej wyjaśniałeś :)))))
Bravo, bravissimo!!!:)))))))
” na Jackowie” chyba tak dalej mówią, choć mam nadzieję, że to się zmienia. 🙂
Tetryku? Czyj jest tytuł ? Twój czy Ref-rena ?:)))
Tytuł jest mój – w źródle nie znalazłem tytułu oryginalnego. Po cichu przyznam ci się, że była to próba usprawiedliwienia się przed Senatorem :)))
Ha! Wydało się!:)))))) Też się boisz Senatora!:))))))
Zapytałam, bo moim zdaniem tytuł jest doskonały :)))))) !
Witaj, Tetryku:))) Kresy są z każdej strony, zaczynają się, ot, byle parę kroków za progiem ojcowej chaty….:)
PS Widzę, że na Wyspie za wilkołaka biegam!:)
A któż inny tak chętnie sięga po gwintówkę?:))))
Nie zapalę bolbki, zapalę, jak zwykle lampkę….. z życzeniami dobrej, cichej nocy :))))
To ja po cichutku…Dobranoc Kochani i do jutra.:)
http://www.youtube.com/watch?v=7kZ3YBpWh3w
Moje dzisiejsze odkrycie…http://www.youtube.com/watch?v=00H7NjRejqY
Oj, widzę,że do późna wczoraj zabalowaliście i teraz jeszcze śpicie! Więc ja po cichutku powiem Wam dzień dobry i się ulatniam, żeby nie budzić.
Dzień dobry Bożenko:))) Z Ciebie też ranny ptaszek?:)))
Jak czasem. Ale czasami też lubię pospać.
Dzień dobry:))) Panowie Dwaj rozwiali wszelkie wątpliwości, tłumacząc wiersz z (?) polskiego na nasze…:)))
A śnieg sypie… sypie…. I wiadomo co mnie za chwilę czeka.. :))) No to śpijcie..PS Aha, wcale cicho się nie zachowuję (!) trzaskając głośno w klawiaturę:)))
Senatorze, powiedz, że spałeś dobrze iii…dłuuuuuuugo:)
Dzień dobry:)))) Spałem marnie, ale za to kicham i kaszlę dłuuuuuugoooooo!!:))
A mówiłam; nie śpij boso:(
Dzień dobry ! :))) czy spałam długo ? niechętnie się budziłam :)))
Taki piękne sny miałaś?:)))
:((( taki ponury poranek…..
Ogólnokrajowe DzieńDobry :))) Dawno już Ireczek u nas nie gościł, może go ściągnę tym filmikiem. Uwielbia on takie klimaty :)))http://www.youtube.com/watch?v=IaN0y0sttGc&feature=related
Hmm…która to Irenka??:))))
O ile dobrze poznałem gusta Ireczka, to sądzę, iż ta ogromna :))))
Dzień dobry, witam z północnych Kresów : ) Śnieg leży, sądząc po ciemnoszarych chmurach nadciągających z zachodu, zaraz będzie go więcej. Na rozgrzewkę pomagałem dzisiaj Pani Q. porządkować, nosić meble… po niedużym remoncie w pobliżu. Jestem w każdym razie rozgrzany…
Pamiętaj abyś dzień święty święcił !!! Od guziczka do rzemyczka :))))))))
Dzień Piękny Bardzo.:)))))Tyle śniegu napadało, wszędzie biało, biało, biało…:)))))
http://www.youtube.com/watch?v=dpSu3oB2r60
A u mnie szaro i szaro :(( chyba się obrażę na panią Zimę :((
A u mnie już “zima miejska”: białe plamy na trawnikach i dachach, rozdzielone pasmami czarnego błotka … fuj! :(((
Trochę napadało i prószy drobniutki śnieżek:)
U mnie też zaczęło trochę prószyć, ale napadało tyle, co kot napłakał.
Nie smutajcie, że nie ma u Was śniegu.:) Pomyślcie, że za to Wiosna dotrze do Was szybciej, jak co roku.:) Wtedy my, dziś zaśnieżeni, będziemy Wam zazdrościć.:)
Dziś, gdy byłam na spacerze, taka myśl mi przyszła do głowy…Jak bardzo, na lepsze, zmienia się moja Mała Ojczyzna. Dużo śniegu napadało a mogłabym wyjść z domu w klapkach, gdyby oczywiście nie groziło mi odmrożenie kończyn dolnych.:)))
Nykto ne je doma?:(((Mam wiersz Julian Tuwim – List do kobiety. Był już na Wyspie?
Ja nie wiem, czy był, ale jestem, chociaż nieco z doskoku (a propos – widziałaś Schlierenzauera skaczącego w rozpiętym kombinezonie? Zaczyna się dziać, com przepowiedział jakiś czas temu!). Ale ten Tuwima wiersz to nie jest “Wiosna. Dytyramb” czasami?
Schlierenzauera oczywiście widziałam. Zgadzam się z decyzją komisji, gdyby ktoś zapytał. Co przewidziałeś?, nie pamiętam, nie wiem?To nie Julian Tuwim – Wiosna. DytyrambGromadę dziś się pochwali,Pochwali się zbiegowiskoI miasto.Na rynkach się stosy zapaliI buchnie wielkie ognisko,I tłum na ulicę wylegnieZ kątów wypełznie, z nor wybiegnieŚwiętować wiosnę w mieście,Świętować jurne święto.I Ciebie się pochwali,Brzuchu w biodrach szerokich,Niewiasto! To Julian Tuwim – List do kobietyGdybym ja nie był poetą,A pani nie była kobietą,To znaczy: gdybym ja umiał…
PS: Dziś kibicowałam naszym skoczkom, jak zawsze i Daiki Ito, który, moim zdaniem był ostatnio kilka razy skrzywdzony przez sędziów. Puszczanie go przy tak silnym wietrze w plecy, gdy prowadził w konkursie… Pomyślało mi się nawet, że gdyby nie wcześniejszy protest Japończyków, decyzja komisji mogła być inna.
Idę do kurnika. Jeszcze zajrzę dziś na Wyspę.:))
Jak nie wiosna, to dawać. Na wiosnę jeszcze za wcześnie, poza tym jakby między jesienią, która skończyła się niedawno, a wiosną, miało nie być zimy, to… ?
Prognozy mówią, że będzie śnieg i coraz większy mróz przynajmniej do końca stycznia, więc jeszcze zima będzie.
Nie chcę się komuś chętnemu wciąć. Wciąż czekam na decyzję.Na publikację i tak przyjdzie poczekać ileś tam…zawsze mogę wykasować.:)))Wiersz mi się spodobał, tylko tyle i aż tyle mam na usprawiedliwienie swojej namolności.:)))
Wcinaj się, wcinaj! Nikt nie woła :))))
Znasz mnie jak Niktu Tetryku.: ))) Jak tak dalej pójdzie to ubłagam Senatora, żeby pożyczył mi gwintówkę.:))) Strzelę sobie w łeb.:))))
To nie takie proste, gwintówka jest długa i nie sięgniesz spustu przykładając lufę do głowy! No, jest wprawdzie sposób, można to zrobić używając palca u nogi!!:))))
Jestem zwinna i z palcem u nogi mogłabym, ewentualnie, dać radę.:))) Masz coś bardziej poręcznego do pożyczenia Senatorze?:)))))
Cierpliwość to jednak nie jest moja dominująca cecha.:((( Klikłam w publikuj, nie czekając na akceptację.:(((Ukaże się, jeśli się ukaże, za mniej więcej 3-4 godziny. Spać o tej porze nie będę, zatem…zawsze mogę skorzystać z opcji Usuń.:)))
Przegrałam w literaki z kimś, teoretycznie słabszym w te klocki ode mnie i mam doła.:))))))
To może w klipę lepiej pójdzie??:)))
Hej, to jest najkrótszy wpis, jaki widziałem na Wyspie! Coś się chyba pomykieciło??
To nie moja zasługa Quackie.:(((Zatwierdziło mi tytuł i treść, wiersz Tuwima. Widać co widać. Spróbuję usunąć.:(((
Udało mi się przynajmniej usunąć “Bez tytułu” i bez treści. Nie szybko zdecyduję się na kolejną próbę. To jednak nie na moje nerwy. Kopanie się z onetem, to jak kopanie się z koniem.:(((
Ktoś mnie wołał??:)))