Pan Ignacy Lajkonik szedł sobie ulicą, pogrążony w myślach. Nic nie układało się tak, jak powinno. Poradził sobie wprawdzie z bałwanami i z podatkami (nie mógł się zdecydować, która z tych spraw cieszyła go bardziej), ale zaraz potem nie otrzymał intratnego zlecenia, które pozwoliłoby mu nie martwić się bałwanami i zapłacić podatki. Pani Chandra wciąż nie mogła ani wrócić z Indii, ani nawet określić, kiedy można się będzie jej spodziewać. Karol z Pauliną coś się nie pojawiali i właściwie trudno było powiedzieć, dlaczego. Natomiast co do akwizytorek, które kiedyś nawiedziły pana Ignacego wczesnym rankiem, to również się nie pojawiały, ale zamiast nich w skrzynce co jakiś czas pojawiały się znaczące liściki.
Wszystkie te sprawy tak zaprzątnęły głowę panu Lajkonikowi, że nie zwrócił uwagi na jadący samochód i wmaszerował na jezdnię tuż przed nim. Samochód zaczął z piskiem opon hamować, a pana Ignacego tak to zaskoczyło, że zamiast uciekać – stanął jak wryty na środku jezdni. Na usprawiedliwienie pana L. powiedzmy, że było to miejsce bez zaznaczonego przejścia dla pieszych, ale od zawsze piesi przechodzili tam przez ulicę, a kierowcy wiedzieli, że trzeba tu uważać. No, ten konkretny kierowca nie wiedział. Ale na szczęście jechał tak przytomnie, że zatrzymał się – jak na kiepskiej komedii – zderzakiem tuż przy kolanach pana Ignacego. Dosłownie tak blisko, że pobrudził mu tym zderzakiem spodnie!
Drzwi się otworzyły i szofer wyskoczył z samochodu z soczystym słowem na ustach. Podbiegł do pana Lajkonika, zmierzył go wzrokiem… i zamilkł, a w jego oczach pojawiło się zastanowienie. Również i pan Ignacy, przygotowany na solidną połajankę, popatrzył ze zdumieniem na kierowcę.
– Kostek? Konstanty… Statys?
– Konik? Ignacy Lajkonik?
I obaj panowie – zamiast rozpocząć ku uciesze gapiów i czytelników zajadłą pyskówkę – padli sobie w ramiona. Kierowcą okazał się bowiem serdeczny kolega pana Ignacego z akademika, matematyk i gitarowy bard, Konstanty Statys. Obaj panowie swego czasu spędzali godziny na długich Polaków rozmowach przy piwie, rzadziej miodzie-trójniaku, a najdziwniejsze było to, że przypadli sobie do gustu, mimo że Lajkonik studiował kierunek humanistyczny, a Kostek – ścisły. Konkretnie analizę matematyczną. Niestety ich drogi się rozeszły i od zakończenia studiów jakoś nie mieli ze sobą styczności.
– Ignac, spieszysz się gdzieś? Nie? To wsiadaj, pogadamy, nie będziemy tak stać – rzucił pan Konstanty, kiedy już wyściskali się wylewnie i udali, że nie dosłyszeli mruknięcia starszego, apoplektycznego pana na temat gejów, którzy stają się coraz bezczelniejsi. Pan Lajkonik otrzepał dyskretnie nogawki i wsiadł do samochodu, uśmiechnąwszy się szeroko. Ruszyli. – No i co tam u ciebie? – zagaił pan Statys. Pan Ignacy streścił mu, jak sprawy stoją, a kiedy opowiadał, jego uwagę przyciągnęły dwie kości do gry, dyndające na sznurkach pod lusterkiem. Zakończył więc swoje opowiadanie pytaniem o ten gadżet, albowiem cała reszta wnętrza samochodu, jak również sam Kostek, wybitnie nie pasowali do tych kostek.

Kolega uśmiechnął się pod nosem. – Zawsze byłeś spostrzegawczy. Zgadza się, to nie głupawa ozdoba, to coś w rodzaju godła. Wiesz z czego pisałem magisterkę? Z teorii prawdopodobieństwa. Tak się składa, że temat mi się spodobał i po dyplomie zacząłem drążyć głębiej. No i doszedłem do… niezłych wyników!
– No proszę – podchwycił pan Ignacy – a do jakichże to?
– Ha! A do takichże! – i tu pan Konstanty klepnął z rozmachem w podłokietnik – Zatrzymajmy się tutaj, to ci opowiem, zresztą mam tu coś do załatwienia.
Stanęli na dużym parkingu niedaleko nowo wybudowanego stadionu, którego projektanci spisali się na medal, ale nieco wyszczerbiony, mianowicie zapomnieli o toaletach. Dlatego wokół stadionu niebieściły się budki znanej firmy, a okoliczni mieszkańcy ze złośliwymi uśmieszkami powtarzali dowcip o tym, jakiej też złowonnej substancji wart jest projekt.
– Wyobraź sobie, stary – zaczął pan Kostek – że zająłem się tym, co na moim poletku najbardziej dochodowe. Znaczy grami losowymi. Jak widzisz, z sukcesem – ten samochód właśnie wygrałem na loterii, tej ze świstakiem. Bo widzisz – tu przysunął się bliżej do pana Lajkonika i zniżył głos – przez te wszystkie lata pracowałem nad formułą, nad systemem obliczeń, wiesz, rachunek różniczkowy, zaawansowane funkcje… słowem, taką, która pozwoli mi wygrywać praktycznie we wszystkie losowe gry! I jestem blisko… A ten samochód to, że tak powiem, efekt uboczny. A dzisiaj przyjechałem tutaj, żeby poeksperymentować i zrobić parę ostatecznych obliczeń. Chodź ze mną, przyda mi się twoja pomoc…
Panowie wysiedli z samochodu i spacerowym krokiem ruszyli w kierunku wejścia na stadion. Po drodze pan Konstanty tłumaczył panu Ignacemu, intensywnie gestykulując: – Wszystko jest funkcją! Wszystko można obliczyć! Weźmy na przykład takie losowanie we Frotto. Prawdopodobieństwo trafienia kompletu liczb jest takie, jak trafienia lotką do dartów w pięciozłotówkę schowaną na boisku piłkarskim, i to właśnie mam zamiar sprawdzić. Tutaj –¬ tu wręczył panu Lajkonikowi nieduży, okrągły kartonik – jest cel. A ja mam lotki. Staniesz na środku boiska, zakręcisz się parę razy dookoła osi z zasłoniętymi oczyma, a potem rzucisz przed siebie ten żeton, jak umiesz najmocniej. Wtedy wchodzę ja i zaczynam rzucać lotkami. A potem zobaczysz.
I tak też zrobili. Najpierw pan Ignacy rzucił przed siebie żeton, nie wiedząc, gdzie rzuca, a potem na białej kropce, na białej kropce, wyznaczającej farbą środek futbolowego boiska, stanął pan Kostek. Odchylił ramię i wyrzucił lotkę po stromej paraboli – poleciała wysokim łukiem, mignęła metalową częścią w słońcu i z impetem wbiła się… no właśnie, czy w murawę? Pan Lajkonik truchcikiem podbiegł do miejsca, z którego wystawały małe, czerwone skrzydełka, chwycił lotkę i bez słowa zaniósł ją koledze. Na metalowym szpikulcu tkwiło małe, żółte kółeczko z tektury.
Kiedy pan Konstanty zobaczył to i pojął, co widzi, na jego obliczu odmalowało się najpierw bezkresne niedowierzanie, potem bezsilna wściekłość, a w końcu beznadziejna rozpacz. Wydał z siebie głuchy jęk, nogi się pod nim ugięły i opadł na murawę, ukrywszy twarz w dłoniach.
– Kostek! Konstanty! Co się stało? O co chodzi? – dopytywał przestraszony pan Ignacy – Dlaczego tak? Przecież trafiłeś?
Pan Statys nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, aż w końcu wymamrotał przez dłonie kilka wyrazów, które ciężko było uznać za spójną wypowiedź – Najniższe prawdopodobieństwo… Jeżeli tutaj się udało… To we Frotto już nie… Prawdopodobieństwa się mnożą… Dwa ułamki dają ułamek do kwadratu, o wiele mniejszy… Nic dwa razy się…
Pan Lajkonik pokiwał na to głową. Delikatnie pomógł koledze wstać i zaprowadził go na trybuny, posadził załamaną, skurczoną postać na ławeczce i poszedł do samochodu po apteczkę. „Kto wie, może będą tam jakieś środki uspokajające?”, pomyślał.
Po drodze, w przejściu pod trybunami pan Ignacy zobaczył niskiego mężczyznę w roboczym kombinezonie, który z wysiłkiem pchał przed sobą wielką maszynę z okrągłymi szczotkami wystającymi od dołu.
– Dzień dobry – ukłonił się grzecznie pan Lajkonik
̵
1; A dobry, dobry – mężczyzna zatrzymał się i otarł pot z czoła, rad z chwili oddechu – ale mógłby lepszy być. Panie, co tu się działo wczoraj!
– Oo? A co się działo? – zaciekawił się pan Ignacy. Mężczyzna spojrzał na niego niepewnie, ale w końcu uznał, że pytanie musiało być szczere – Widać, że z pana szanownego żaden kibic. Nasi grali, nasi z tymi tam, no, z Brakowa. Panie, kibole szaleli, co to nie leciało na boisko! Nie żeby butelki, tego to pilnują, ale papier toaletowy, jakieś cynfolie, a na końcu, jakby się zmówili, rzucali takie grube konfeti.
Zaalarmowany pan Lajkonik wyjął z kieszeni mały, okrągły kartonik.
– Takie? – zapytał.
– O, to to! I ja to, panie szanowny, muszę teraz sprzątać. Dobrze, że zamiatarka jest, bo jakbym tak mietłą musiał zasuwać…
Ale pan Ignacy już wiedział, że musi powiedzieć swojemu koledze coś ważnego o prawdopodobieństwie i zbiegach okoliczności. Pożegnał się grzecznie, obrócił na pięcie i poszedł szybkim krokiem z powrotem na stadion. Włożył rękę do kieszeni i namacał znajomy kształt – to indyjski słoń, którego nosił w charakterze breloczka do kluczy, żeby ich nie zapomnieć (słonie, jak wiadomo, mają doskonałą pamięć). Pogładził wypolerowaną kamienną figurkę i uśmiechnął się sam do siebie: Jak to dobrze, że są jeszcze rzeczy, których nie można policzyć i ująć w matematyczne wzory!
_____________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry! Tak jak ostatnio napisałem, trudno jest po czasochłonnej pracy nad czyimś obszernym tekstem wrócić do własnego stylu i toku. Mam nadzieję, że się udało i kolejny odcinek przeczytacie z przyjemnością.
Dobry wieczór:) “Kości zostały rzucone”……a Senatorowa dalej się odchudza:(
Co za skojarzenie! Ja mimo to będę się upierał przy “dzień dobry”, a to ze względu na to, że jest całkiem jeszcze jasno jak na tę porę dnia i roku.
A niech będzie i dzień:) Mnie, jak temu szeregowemu, wszystko się jakoś kojarzy….A każdego, kto rozumie kombinacje i permutacje, warto zabić! O!!
Jak już jesteśmy przy zabijaniu…..może by tak zagrać?? Dawno nie grałem. Akordeon się kurzy…:(
Przyznam się, że muzyki akordeonowej nie lubię… wróć, nie lubiłem, dopóki nie usłyszałem zespołu Motion Trio – np. tutaj – http://tnij.org/kb6s
Wirtuozeria! Instrument jak instrument, wydaje dźwięki i nic więcej. Przyjęło się, że to plebejskie, ot, taka sobie rozbudowana harmoszka….co prawda, racji w tym wiele:)
PS Pisząc “zagrać” miałem na myśli jakąś grę losową…..Akordeon tylko się skojarzył:)) Jak Senatorowa!:)))
Ha, a ja, jak widzę w jednym komentarzu “zagrać”, “zabić” i “akordeon”, to o grach losowych w ogóle nie myślę!
Rozumiem….Rozglądasz się natychmiast za jakimś muzykusem…i gwintówkę pucujesz?:)
O to to. Albo wręcz przeciwnie – widzę ulicznego akordeonistę, rzępolącego kolędę albo i co innego, a naokoło niego poskręcane w agonii ciała tych przechodniów, którzy posiadają jakąś wrażliwość muzyczną.
Na ścianie w saloonie, na Dzikim Zachodzie – “nie strzelać do pianisty, gra jak potrafi!!”:)
Mnie do akoredonu zniechęcili domorośli muzykanci i dworcowi grajkowie. A co do gier losowych, można tak jak Mama Quackie – obstawiać tę samą kombinację od trzydziestu lat. Też nie wychodzi ; )
Można. Kiedyś czasami grywałem w totka i liczby jednego zakładu zawsze się powtarzały. Też na to nie wygrałem.
Żeby już skończyć z akordeonem…Ja lubię te z klawiaturą guzikową, może dlatego, że bajan przypominają:)
To chyba trochę tak, jak znaleźć się na wielkim pustym placu bez parasola, kiedy zaczyna padać deszcz – czy stoisz w miejscu, czy biegniesz przed siebie, i tak zmokniesz. Żadna strategia nie gwarantuje, że zostaniesz suchy. To znaczy, oczywiście jest takie prawdopodobieństwo, tylko że bardzo małe.
Fakt, wybór niewielki:)
Wieczór dobry:))) Różniczkowanie nam Autor zafundował.. O matko jak dobrze, że ten koszmar mam już za sobą. Dawno:)))
Dobry wieczór:)) Jak mnie tu matematyką zajechało, tom się za workiem z kapciami aż obejrzał! To całe życie za człowiekiem lezie!:(
Niedawno przestała mnie po nocach straszyć:)))
Ja – mimo że kończyłem mat-fiz – zatrzymałem się na pojęciu pochodnej funkcji i dalej ani w ząb, w tej mierze. Ale jak to brzmi – różniczka! Swego czasu definiowana jako wyniczek z odejmowanka ; )
Chwała Ci, że nas silniami nie postraszyłeś:))) Piękne… różniczkowanie:))))
Dzięki uroczemu tekstowi oswoiłem sobie nowe słowo – “złowonny” . Chwycę je na lasso, potem zobaczymy. Ucieknie czy zostanie. Owszem – jest w słownikach (bo sprawdzić musiałem) ale któż się ośmieli użyć, tylko mistrzowie sięgają po takie językowe cymesiki.Jakże w kontekście utrafione i do całości pasujące jak skromny drobiazg do eleganckiej lecz takoż bezpretensjonalnej kreacji.Nad puzzlami posiedzę jeszcze, bo nie wszystko z opowiastki zrozumiałem. Może gołębiem pocztowym się posłużę aby pytanie zaniósł.
Dobry wieczór:) Piękne słowo, Wańkowiczem pachnie.
Jej, za jedno słowo tyle komplementów!Co do puzzli – służę, tutaj lub w gołębniku : )
Zaraz komplementy! Uprzejmy pan – troszkę przesadził:)
A ja tak sobie już kilka lat gram i gram… i… Oczywiście, że nic:( Nie w Lotto, ani w Frotto:))) Pocieszam się jednak, że kto nie ma szczęścia w grach to ma w .. Noo w czym innym:))) I Panu Ignacemu znowu trzeba przyznać rację,” że są jeszcze rzeczy, których nie można policzyć i ująć w matematyczne wzory..” 🙂
Pana Ignacego to ja sobie czytam, odchodzę, wracam i jakoś nie bardzo śmiem komentować. To tak jak z kolorami….jak je opowiedzieć?:)
Myślałam, że tylko ja tak mam:) I zawsze chciałabym przewrócić stronę…cdn
Życie jest formą istnienia białkaAle w kominie czasem coś załkatylko trochę inaczej. No i też to, że rzeczywistość mimo licznych prób wciąż nas wyprzedza o krok.
Nooo!!!! Mówże Ty, brachu, pacierze!!!
Jeszcze jak tę lichę wyciągnie!!!
Może jeszcze “..do łezki łezka, aż będziesz ciemnogranatowa..”??!! Idę kule piłować!!!
No ładnie, ja tu się staram każdemu odpowiedzieć, spieszę się, cytuję z głowy, a Senator na mnie kule piłuje.Życie jest formą istnienia białka, tylko w kominie czasem coś załkaO jedno “ale” od razu groźby karalne, hm?
To, drogi Autorze, nie o jakoweś ale chodzi, a o parę tekstów popełnionych przez, skądinąd znakomitych, autorów! Na hasło owego łkania i gorejącej liszki dobywam zza pasa naboje jako ów Wojewoda za krzakiem i rozglądam się w czyją głowinę (bo “łeb”, jak Mickiewicz, nie napiszę!) palnąć! A jeszcze jak mnie rozrzewniona Pani Łucja Prus – na obu wielkich Skaldach wsparta – przed oczami stanie, to mogę i długą serią pociągnąć!!:)
I jeszcze mnie się, jak zwykle, interpunkcja popieprzyła!!:((
To ja się wycofuję na z góry upatrzone pozycje, zasłaniając się patelnią od strony, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Naleśniki smaży??
Nie całkiem. Raczej wykonuję manewr zwany “po wywiadówce”.
Sempiternę chroni….:))
:))) Tak przy okazji, dnia pewnego.. należy opublikować ” Do łezki łezka,aż będę niebieska w smutnym kolorze blue, jak chłodny jedwab, w kolorze nieba zaśpiewa kolor blue….” Ku radości wielkiej Senatora:))))))
Podskubać??:))
Podusia z puchu się Panu marzy? Lepsza z chmielu.. :))))
:)) Z chmielu to zupa!:))
Też:))), ale Stan chory:(
Seria zastrzyków dobrze Mu zrobi!:))
Nie nazwę Pana brzydko!! Noo!! Stan wróci i będzie się działo:))))
Hm hm, chciałem powiedzieć, że w związku ze słusznymi uwagami pewnego Czytelnika nieco zmieniłem tekst w dwóch miejscach. Odwrotnie niż Ministerstwo Prawdy z powieści Orwella, ja takie zmiany anonsuję.Mam nadzieję, że tym, co nie mieli jasności, zmiany poprawią odbiór tekstu.
Dzie co zmienił, no dzie??!!
Też nie widzę. Może zmęczenie? Jak nam Autor tekst będzie co parę godzin zmieniał to ja w ogóle zgłupnę:)))
Przecinków nie liczyłem, może jeden skasował i dumnie wielkie zmiany obwieszcza?:(
Już nie będzie, zostawia jak jest, mimo że nie jest idealnie.
Znaczy, że spokojnie mogę udać się w stronę łazienki z nadzieją, że jutro będzie ten sam??? Dobranoc :)))
Dobranoc:)))
Mnie się podobało.A otwierającą komentarze dyskusję z senatorem I. chciałbym spuentować zagadką: P: Dlaczego tak niewielu ludzi gra na fortepianie? O: Bo karty się ślizgają na wypolerowanym pudle…
Ale w karty to już nie jest gra losowa – a może nie całkiem losowa ; )
DzieńDobry:)) Jak ktoś ma szczęście, to w drewnianym kościółku cegła mu na główkę spadnie:))
Dzień dobry! Mnie osobiście kiedyś tramwaj ochlapał : ) Było bardzo świeżo po deszczu, tory były w głębokich prowadnicach, które wypełniły się wodą, a tramwaj nadjechał z impetem… Mimo wszystko pierwsze zdanie brzmi trochę jak ta cegła w drewnianym kościółku : )))
Trening czyni mistrzem, sam talent to za mało:)))
Dzień dobry:)) O rany, a co tu dyskusja tak kuleje??!!:(
Od rana miałem sporo roboty, a potem musiałem po Panią Q. jechać na lotnisko, więc się nie udzielałem specjalnie.
Miłe wrażenia z podróży ??? Hejka Panie Q:)))
No właśnie miłe – i niemiłe też. Z przewagą jednak miłych, o ile dobrze rozumiem : )
Aha, to już wiem czemu od wczoraj z patelnią latasz:) Nic Ci to, biedaku, nie pomoże:))
Akurat! Jak jest żona, to ona za mną lata z patelnią, więc ja nie mogę się wtedy tąż patelnią osłaniać. Patelnia miała być na Senatorskie piłowane kule, a w wariancie łagodnym – na szczecinę z solą ; )
Szczecina z solą stanowczo przereklamowana! Dawno, dawno temu postanowiłem sprawdzić tę legendę i zrobiłem dwa naboje do ojcowej śrutówki. Miał ci mój Tata maszynkę do kręcenia nabojów, a właściwie dwie, jedna do śrutowych, druga do kulowych, alem ja tej na tekturowe gilzy potrzebował. Poczynam tedy elaborację – spłonkę wcisnąłem, odważony proch wsypałem, przybitka wojłokowa, bardzo gruba sól, tekturowa przybitka, dźwignia na dół trach!…i nabój gotowy! Repeto – są dwa!! No, na strzelnicę i z 10 metrów walę!! Tarcza czyściutka. Cóż, jeszcze raz, teraz z pięciu! – jakieś takie maciopcie rysy ze dwie, trzy…i to wszystko. Strzelałem z szesnastki, solny pocisk ważył ok 15 g. Szczeciny nie dawałem bom na sól liczył. I się przeliczyłem!
Ja to znałem tylko z opowieści Taty Quackie, który w młodości takiej bardziej cielęcej znał leśniczego, który stosował taką metodę na złodziei drewna, nie mając za bardzo podstawy prawnej do aresztowania, natomiast mając jak najbardziej realny obowiązek pilnowania drewna. Działać to miało ta, że szczecina w formie drobnych igiełek wbijała się w miękkie (docelowo w gluteus maximus ostrzeliwanego), a sól zaogniała te mikroranki, powodując ponoć swędzenie, kłucie i pieczenie ponad wszelkie wyobrażenie. Jeżeli chodzi więc o tarczę, trzeba by to wypróbować tak jak Pogromcy Mitów – na jakiejś galaretowatej masie, zastępującej w tego rodzaju eksperymentach ludzkie ciało. Na tarczy większego wrażenia i obrażeń to nie uczyni, jak sądzę. Niemniej zdaję sobie sprawę, że to tylko dywagacje teoretyczne, które nijak nie mogą mieć przewagi nad praktyką.
Do papierowej tarczy strzelałem! Może grubszą sól mieli? Ale wiesz co, ja te maszynki mam, pozwolenie mam, broń mam, a i bardzo gruba morska sól też w domu jest. Ukręcę znowu ze dwa naboje i wiosną pojadę na strzelnicę wypróbować.
To ja dopytam ojca, może coś więcej sobie przypomni? No i jaka szczecina – chyba ze świni?
O szczecinę z dzika łatwo, sam mam tego spory pęk. Ja kiedyś polowałem i niejeden dzik przeze mnie zbyt wcześnie rozstał się z tym łez padołem:( Szwagier strzela dalej.
Słoneczne dzień dobry:))) a szczególnie zapracowanym.. Ufff nareszcie chwila wytchnienia .. i do domku.. Głodna jestem!! Czy pan Ignacy smacznie gotuje?? :))) Może by tak; stoliczku nakryj się?:)))
Dzień dobry po raz drugi, dobrego ponoć nigdy zbyt wiele:)))
Dobry wieczór, mogę?? :))))
Dobry Wieczór:)) Czarodziejkę całkiem zawirusowało??? Może trzeba podesłać jej wiaderko prądu???
Lapcia koniakiem w nałóg wpędziła i teraz nie może się z pijaczyną w żaden sposób dogadać!:(
Dobry wieczór Stateczku:)) Czuje się już troszeczkę lepiej, ale cherla okropnie.. Pogadać się z nią nie da, bo się męczy:( Jedyna pociecha, że laptop poszedł w kompetentne ręce i… , że za parę dni /mam nadzieję/ odezwie się na Wyspie:)
Żebyż jeszcze ten naprawca abstynent był!!:))
Wiedźminka gdy wyzdrowieje, w ucho Ci da…:))))) pstryczka, bo to Jej ukochany Siostrzeniec lapcia wziął w swe ręce:)))
Grunt to rodzinka….!!:)))
Naturalnie!!:)))
Grzecznie. Dziękuję:))))
Grzesznie dziękuje:)))))( po korekcie)
:))) Bardzo dziękuję Markizie..:))) Dlaczego Markiz milczkiem się stał???:)))
Bez mruczanki.. Dobranoc:)))
Dobranoc:))
Dobranoc również!
Dzień dobry.. Tiomnaja nocz… kak ja ljublju głubinu twoich laskowych głaz?:)))Koniec spania!!! Pobudka!!! No to lecę:))) Sama:(
Dzieńdoberek! Nareszcie jakaś rozsądna pogoda. Pokazało się słoneczko i powietrze jakieś takie mniej wilgotne.
Witaj Nadzwyczajny, jak zdrówko, lepiej?? Buziaczki:))
Dzień bez molestowania, to dzień stracony.
Witam Wszystkich w słoneczny poranek:)) Na frasunek, dobry molestunek. Byle wytrawny:))
Dzień dobry! Mimo pewnych niedogodności jestem!
Dzień dobry:))) Ja też jestem:)
Baczność!!!! :))))
No stoję, stoję, ruki pa szwam, ale może jakieś wyjaśnienie, po co tak?
Oj Quackie:))) Się zameldowali, ale niemrawi jacyś tacy OKROPNIE:))) A mnie się pracować nie chce… znaczy jestem mocno znudzona i dziury dzisiaj na pewno nie załatam:)))
No to ja już sobie robię spoczni. Pogoda za oknem nie nastraja do energicznych zachowań, raczej do snu zimowego. A mnie się na dodatek odzywa przeziębienie, nie żeby tak od razu jakaś gorączka czy coś, ale czuję, że w gardle drapie. Aha, jutro będę całkiem poza zasięgiem netu, przez cały dzień najpewniej.
Masz babo:( Nie daj się temu co Cię łapie:) Tylko jutro?? Się upewniam:))
Taak, tylko jutro, muszę jechać załatwić jedną ważną sprawę pół Polski stąd. A ze względu na podziębienie wcale mi się nie chce : ( ale to rzecz od dłuższego czasu umawiana i nie tylko ja jestem zaangażowany, więc nie ma możliwości, żeby nie jechać :^ P
Mój Boże
Mój!
Mój się Kronos nazywa:))
I co teraz ma powiedzieć taki bezbożnik jak ja?:)))))))))
Niech Dadźbóg się nad Tobą zlituje, bo grzeszysz bezbożniku.:))))
Jak jest ku temu czas i okazja, to lubie grzeszyć.
Jaśmin.Zbliża sie godzina 21.Uprzedzam. Sisiu, paciorek i chcę Cię widzieć w łóżku.
Ja o 21-ej w łóżku Kochany Markizie? Tylko i wyłącznie z Tobą. Uprzedzam. Zaśniemy nad ranem! Dasz radę?:)))
PS: Ciekawi mnie dlaczego, mimo wysłanego po wielokroć otwartym tekstem adresu mailowego jeszcze do mnie nie napisałeś. Nie to, że mam żal czy cóś w podobie…tak tylko pytam.:) NIE NARZUCAM SIE!!! No, może trochę.:)));)
Wiem, że już śpicie. Teraz zgasło światło w pokoju mojej 73-letniej mamy. Od tej pory zaczyna się cisza nocna dla staruszków.:)) Sama siebie tak traktuje. Tato odrobinę starszy ma wciąż 40 lat. Nikt, patrząc na Niego więcej Mu nie da.:))Dobranoc zatem.Zapalam lampkę życząc pięknych snów.:))
Dobranoc!
Hej! Hej! Czas wygrzebać się z pościeli. Przypominam, że już mamy piątek i to jest ta dobra wiadomość. Za oknem niestety siąpi deszcz i ogólnie jest mało optymistycznie, ale nic to, jakoś do 13-tej dociągniemy. No to po mentosku zanim kawka nakapie… Ałłeczko puk..puk:))))))))))
Fiu, fiuuu:))) Nadzwyczajny wydobrzał!!! Hurrrraaa:)))) Jasne, że po całym:))) Witaj!!:)))) I łyk gorącej.. nakapanej:)))
Żeby tak całkiem wydobrzał to niekoniecznie, ale mam ambitny program intensywnej rekonwalescencji weekendowej więc jest jeszcze nadzieja. Poza tym jak mawiają starożytni Mazowszanie: Jeśli pacjent chce żyć to nawet medycyna jest bezradna:)))))))))))
:)))))* Się przenieś piętro wyżej:))) znaczy na nowy wątek:)))