« Dziaberliada Makówka i Bizancjum. »

Dominik

Nocny świat oglądany przez taksówkowe okno zawsze wygląda trochę dziwacznie.
Zwłaszcza gdy jeszcze parę godzin wcześniej mrużyło się oczy przed blikującymi plamkami turkusu harcującego na rozhuśtanym Jeziorze i pozwalało słońcu błądzić po wypukłościach nagiego, pachnącego roztartym tatarakiem ciała.
Jeszcze masz styl i makijaż… – wybrzmiewa we mnie, gdy na świetlną mapę miasta nakłada się sitodruk odbitej we wklęsłej powierzchni twarzy.
Jeszcze wciąż grasz to, co chcesz… – kontynuuje natrętnie, by niespodzianie zakończyć żałosną nieco i dawno zapomnianą konkluzją:
Dancing Queen…
A księżyc wcale nie jest papierowy – zauważam przekornie, bo natychmiast iskierka przeskakuje na słowa kolejnego tekstu Kondratowicza.
I całkiem dobrze trzyma się nieba – droczę się, by zagłuszyć łzawe grande finale zbyt dosłownie wpisujące się w wyświetlany właśnie kadr:

Znów taksówką sama jadę w świat,
w którym nie liczy się nic
prócz paru szaleństw i bzdur.

Nim na dobre grzęznę w depresyjnych ołowiach, widmo za oknem całkowicie odwraca moją uwagę.
Nie do wiary! To on. To naprawdę on! Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy…
Kurs dobiega końca. Płacę rozgadanemu kierowcy, który całą drogę przynudzał opowieściami o siostrze szwagra, wymuszając na mnie pomruki z rodzaju:
no no! aha… co pan powie?.
Wysiadam.
Stoi pod wielkim kasztanowcem i zaciąga się dymem.
Nie potrafię się powstrzymać, by nie przejść obok.
Tak. Jestem ciekawa jego reakcji. Zastanawiam się, czy mnie pozna. Parę kroków wystarczy, bym zrozumiała, że kompletnie mnie nie pamięta. Może to i dobrze.
Wchodzę do kawiarni i idę na górę. Stolik, który zarezerwowałam, okupuje nastoletnie trio. Podchodzę i wymownie wskazuję tekturkę z napisem:

REZERWACJA

Gapią się, udając, że nie rozumieją. Nie mam zamiaru dyskutować. Wzruszam ramionami i schodzę na dół.
Nim ponownie docieram na miejsce, stolik jest wolny, a właściciel wylewnie mnie przeprasza.
Z niesmakiem wysłuchuję jego kajań. Jeśli już koniecznie musi, czego nie jestem wcale taka pewna, zwykłe przepraszam w zupełności by mi wystarczyło.
Dobrze chociaż że nie rwie się do całowania rączek. Chyba nie zdołałabym nie wyrwać mu ich i nie obetrzeć odruchowo. Ani powstrzymać grymasu obrzydzenia.
Właściciela cechuje ekspresja wodogrzmotu. Niestety – to nie metafora.
Dziękuję mu, na wszelki wypadek chowając ręce za siebie. Odchodzi wreszcie, przyjąwszy wcześniej zamówienie, a ja mogę zająć strategiczną pozycję.
Lubię słuchać stąd muzyki. Wędrujące ku górze dźwięki brzmią lepiej niż między spłaszczającymi je ścianami.
Odkryłam to miejsce tak dawno temu, że wśród personelu funkcjonuje jako moje. To nawet miłe, że trzymają je do ostatniej chwili nawet, kiedy nie dzwonię.
Zaglądam tu, zresztą, często. Przeważnie siedzę sama. Dzielenie uwagi między nieustannie brzęczących rozmówców a muzyków rozprasza mnie.
Dziś szczególnie zależy mi na samotności. Rzadko mam okazję, by posłuchać dobrego saksofonisty.
Światła przygasają, głosy cichną, a na scenie zaczyna się ruch.
Skinieniem głowy dziękuję kelnerce za przyniesioną herbatę i wracam do obserwowania sceny.
Jakoś nie dziwi mnie, gdy facetem z saksofonem okazuje się on.
Przypadki nie istnieją…
Przyglądam się jego sylwetce odcinającej się od jasnozielonego tła draperii. Dobrze skrojona marynarka nie jest w stanie ukryć muskulatury uniesionych rąk manipulujących przy wywiniętym rurowym korpusie…

Ręce są ważne. Palce błądzące po chropawościach pulpitu nieustannie, ale nie – nerwowo. Kreślące koła i spirale. Pieszczące szyjkę saksofonu, by rozbujać resztę ciała do rytmu intermezza z Artezjanki Bizeta.
Kiedy otwiera oczy i trafia w pustkę, kaskadowy, szaro-miedziany dźwięk uskakuje na ułamek sekundy, by wraz z odnalezieniem pożądanego widoku wskoczyć na swoje miejsce.
Kończy efektownym glissando i przechodzi płynnie do suity z Hary’ego Janosa.

Wsłuchuję się w pierwsze frazy znanej melodii przefiltrowane tubą altowego saksofonu. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu.
Jestem ciekawa, dokąd mnie powiedzie.
Interesująco snuje swoją opowieść.
Choć chyba brakuje mi nieco folkowego zacięcia, które zapamiętałam z operowej wersji Kodalyego.
A może to kwestia uprzedzeń. Ponieważ jego interpretacja jest doskonała. Taki efekt osiąga tylko Artysta przez wielkie a, który ma tak opanowaną technikę, że może o niej zapomnieć i skupić się na czarach z tematem.
Początek sprawia, że czuję się nieco zawiedziona. Zbyt to wszystko zegarmistrzowskim mi się jawi. Jakby nawet odgięcie małego palca miał wyliczone z aptekarską dokładnością…

*

Finiszuje efektowną improwizacją No women no cry Marleya i schodzi ze sceny.
Oklaski wdzierają się między wibrujące jeszcze w powietrzu dźwięki, szarpiąc iluzoryczną membranę.
Milczenie saksofonu nie przerzedza tchnącej mandarynkową nutą liści kaffiru, gęstej od emocji atmosfery.
Staje się kolejnym elementem kreacji. Kontynuacją granej na wewnętrzny użytek etiudy.

Nie sądziłam, że będzie mnie w stanie zainteresować cokolwiek poza brzmieniem. A już na pewno nie anatomiczne szczegóły.
A jednak.
Ruch ramion przywodzi mi na myśl taniec Marleny Dietrich z Maroka, a miękko rozkołysanych bioder nie powstydziłby się jedyny seksowny mężczyzna w rajtuzach – Niżyński.
Jest też coś niebywale pociągającego w geście, którym dotyka klawiszy. Niemal perwersyjnego chwilami. A na pewno czułego aż po kres intymności.
Nie myślałam, że spotkam jeszcze mężczyznę o tak ponętnym ruchu palców.
Do tej pory uważałam, że ta umiejętność zarezerwowana jest wyłącznie dla rzeźbiarzy i… piekarzy.
Żałuję, że lorgnon to już tylko rekwizyt przebrzmiałej epoki. Ileż wrażeń mogłoby dostarczyć mi podpatrywanie, jak czyni się muzyka. Czuję się pozbawiona wzrokowego bodźca i przez to – paradoksalnie – niedosycona.
Na szczęście uczucie zawodu nie odbiera mi zdolności obserwacji…

*

Każdy kolejny krok wprawia go w coraz większe onieśmielenie. Rozgląda się po sali i podchwytuje spojrzenie, które magnetyzowało go podczas całego występu. Bez którego tracił poczucie równowagi, a dźwięki rwały się i plątały, gmatwając myśli i myląc, znaną przecież na pamięć, ścieżkę między przyciskami. Nie odrywając wzroku od jej oczu, wędruje między stolikami do wyjścia.

Pozwalam mu jeszcze chwilę czuć tę więź, która niechcący nawiązała się między nami w trakcie występu.
Kontakt urywa się, gdy znika w wąskim przejściu. Przyglądam się, jak sunie – wyżęty, jakby raptem uszło z niego powietrze.
Ta nagła metamorfoza mnie bawi. A jego w niezwykły sposób uczłowiecza. Pewnego siebie kreatora zmienia w zagubionego, wyrwanego z kontekstu debiutanta.
Mimo tego jego chód wciąż nie traci miękkości, a ciału nie można odmówić gibkości nieświadomego własnego uroku kocura. Drapieżnika, który podczas rzadkich chwil zabawy pozwala swoim mięśniom na całkowite odprężenie.
Nie jest młody, ale ma w sobie coś chłopięcego, co dziwi tym więcej, że postury jest atletycznej. Bardziej pasowałby do teamu ciężarowców niż na muzyczną scenę. A przecież w sportowej marynarce i dżinsach wcale nie wygląda jak przebieraniec. Więcej – trudno wyobrazić go sobie w bardziej odpowiednim stroju, który dodaje mu, zaskakującej – jak finezja u chirurga o grubaśnych, wykoślawionych paluchach – gracji.

*

Chwyta klamkę i energicznie otwiera drzwi. Chłodne powietrze koi osmagane ciepłymi oddechami policzki. Rozgląda się i dostrzega schody. Są strome, ale wspina się, przeskakując bez większego trudu po kilka stopni. Od razu odnajduje interesujący go stolik i jedyną ważną tego wieczoru twarz. Waha się, ale desperacja bierze górę nad odruchem natychmiastowej ucieczki. Lawiruje wśród nonszalancko porozstawianych siedzisk.

Dobrze że myśli wciąż jeszcze pozostają własnością myślącego.
Jest tu. Nim wychyna z wąskiego przejścia, wiem, że się pojawi. Miewam czasami takie irracjonalne przeczucia.
To irracjonalne nie jest.
Odgadłam ciąg dalszy, gdy tylko spojrzał w moim kierunku. To mnie obrał sobie na prima spectatora. Mam wrażenie że nieświadomie.
Może po prostu odnajduje we mnie coś swojskiego, a przez to bliskiego i bezpiecznego.
Zawsze łatwiej wywnętrzać się przed kimś życzliwym, a choćby tylko – znajomym.
Każdemu zależy na zrobieniu dobrego wrażenia. Szczególnie pierwszego.
Mężczyźni przeważnie zyskują aprobatę obu płci niemal natychmiast.
Kobietom jest trudniej. Powiedziałabym nawet, że sympatia kobiet względem nowo przybyłej bywa odwrotnie proporcjonalna do sympatii obecnych mężczyzn.
On również ją dostaje. Trochę na kredyt…

*

Oddaje ukłony i uśmiechy mijanym gościom lokalu. To jeden z elementów tej profesji. Nie zmusza się do tego rodzaju gestów. Naprawdę lubi bezpośredni kontakt ze słuchaczami. Nieczęsto się do tego przyznaje, ale tak naprawdę woli grać w klubach. Są mniej bezosobowe niż duże sale. Lepiej mu się występuje w kameralnym otoczeniu.
Dociera w końcu do wybranego wcześniej stolika. Przysiada na odsuniętym krześle i odkłada instrument. Sięga do kieszeni po papierosy. Ma kłopot z zapalniczką, ale po kilku potrząśnięciach może wreszcie wypełnić płuca dymem.
Z każdym haustem spływa na niego spokój. Odpręża się. Odwraca nieznacznie głowę i obserwuje interesujący go profil. Z bliska wydaje mu się równie atrakcyjny.

To także przeczuwam którymś tam, niezdefiniowanym zmysłem.
Jak i zainteresowanie, którym obdarowuje akurat mnie.
Nie chcę tego – wzdragam się.
I natychmiast przychodzi refleksja: na pewno?
Czy nie nazbyt pochopnie odżegnuję się od odruchów życzliwości?
Odruchów, o których informuje mnie, używając niewerbalnego kodu, choć wydaje mu się, że wciąż pozostaje poza zasięgiem mojego rozumienia, co w nim zachodzi.
Czy naprawdę szczerze?
Nie.
To niekonwencjonalne zainteresowanie pierwszy raz od bardzo dawna wywołuje emocje. Nieważne – pozytywne czy negatywne, istotne, że w ogóle – jakieś.
Nagle znieczulający stan hibernacji ustępuje miejsca odczuwaniu…

*

Lokuje się w niszy stworzonej przez dwie stykające się barierki. Jest niemal niewidoczny. To daje mu poczucie bezkarności. Niewidziany – może patrzeć.
Noc jest ciepła, ale po duchocie dolnej sali wydaje się być chłodna i rześka. Olbrzymi lipcowy księżyc wyznacza złotawy szlak między dachami kamienic.
Bezwiednie sięga po kolejnego papierosa, unosi do ust i przypala. Drugą rękę kładzie mimochodem na saksofonie i odruchowo bawi się jedną z klapek.

Może powrót dawnej percepcji sprawia, że zaczynam dostrzegać rzeczy, które od jakiegoś czasu starałam się ignorować. Z lepszym lub gorszym skutkiem, ale – odsuwałam niektóre spostrzeżenia na jakieś tam, bliżej niesprecyzowane potem. Chyba znowu po prostu mi się chce. To pewnie dlatego, patrząc na jego muskające saksofon palce, doznaję nagle wrażenia, że właśnie jestem świadkiem rozmowy między dwiema przenikającymi się na wskroś istotami. Dialogu, w którym dwa odrębne jestestwa stają się jednością, nie zatracając swoich tożsamości. A nawet – przeciwnie – w tym zespoleniu dopiero indywidualizmem eksplodują…

*

Nadejście kelnerki zmusza go do oderwania ręki i odwrócenia głowy. Składa zamówienie i chwilę wodzi wzrokiem po obrośniętych bluszczem ścianach. Jego czoło marszczy się i wygładza pod wpływem podejmowanej właśnie decyzji. Wstaje nagle i podchodzi do sąsiedniego stolika. Pochylone głowy unoszą się, a twarze rozjarzają uśmiechami. Przeczekuje małe zamieszanie z powitaniem i zestawianiem stolików i sadowi się na upatrzonym wcześniej miejscu. Jest usatysfakcjonowany.

Patrzę, jak wyraz skupienia ustępuje miejsca beztrosce. Zadowolenie wypływa z niego niby hydrazyna i nie mogę powstrzymać uśmiechu. Nie myślałam, że siedzenie obok mnie może być atrakcją wieczoru. Nie staram się być wredna. Raczej zdumiewa mnie, że jeszcze komuś się chce. Wykonywać manewry. Zabiegać.
Nie jest to nieprzyjemne. Sama jestem zaskoczona, ale nie jest to nawet obojętne.
Nie, żebym od razu traciła zmysły i wołała o sole trzeźwiące, ale ze wszystkich osób od pół godziny okupujących mój stolik, jego bliskość jest najmniej niemiła…

*

Przysłuchuje się rozmowie. Od czasu do czasu wtrąci parę słów, ale uczestniczy raczej na pół gwizdka. Jest zajęty. Obserwowaniem. Uświadamia sobie, że to trudne i jednocześnie zdaje sobie nagle sprawę, że krzesło, na które polował, nie jest wcale tak atrakcyjne, jak mu się wydawało. Niemal dotyka wprawdzie jej ramienia, ale pozycja sprawia, że nie widzi oczu, a na kontakcie wzrokowym zależy mu najbardziej.

Ze stoickim spokojem znoszę kolejną fazę na chęć pobycia ze mną, a nie – przy mnie. Dziwię się nawet trochę, bo prawie nie irytuje mnie tym, że szuka fizycznego kontaktu. Wierci się, jakby pragnął zwrócić moją uwagę. Zdaję sobie z tego sprawę, ale stwarzam dystans.
Świadomie.
Nie chcę, by widział moją twarz z tak bliska.
Nie ma we mnie kokieterii ani lęku przed dostrzeżeniem mankamentów urody.
Nie o to chodzi.
Zbyt mało czasu upłynęło od jego występu.
Wciąż jeszcze czuję się skrępowana przeżyciem, które we mnie uruchomił i boję się, by nie odczytał jego śladu w twarzy. By nie zrozumiał wszystkiego opacznie i nie wziął tego, co jest efektem gry za wrażenie wywołane jego osobą.
Bo ja to oddzielam.
Ale tłumaczenie mu tego jest ponad moje siły.
Wolę już wyjść na arogantkę…

*

Wreszcie zjawia się kelner z zamówieniem, ma więc pretekst, by obrócić się w pożądanym kierunku i prawie otrzeć o jej wyprostowane plecy wspartą na drewnianej ramie krzesła ręką. Sięga po swoją szklankę i niechcący potrąca saksofon. Jej dźgnięte znienacka przedramię odrywa się od podłokietnika i unosi w obronnym geście, a na twarzy pojawia się pełne protestu zaskoczenie.
Bąka słowa przeprosin i z niedowierzaniem przygląda się rozciągającym się w uśmiechu ustom. Mimicznemu wykrzywieniu towarzyszy krótkie parsknięcie i niemal bezdźwięczny śmiech, który i jego prowokuje do roześmiania się.

Stawia w końcu jednak na swoim.
Przecież!
Mam jeszcze chwilę, nim obrócę się i znajdę się z nim twarzą w twarz.
Jestem mistrzynią w pośpiesznym zakładaniu masek, więc na pewno zdążę i tym razem.
W gruncie rzeczy tak niewiele trzeba, by oszukać drugą osobę. Wystarczy odwrócić uwagę od newralgicznego punktu. Na przykład muśnięciem rozświetlonego saksofonu.
I już można czuć się w miarę bezpiecznie…

*

Myśli, że wyszło lepiej, niż się spodziewał. Z wdzięcznością gładzi instrument i podchwytuje cień kolejnego uśmiechu. Lekko ironicznego. Nie zraża go to. Wręcz przeciwnie – nagle nabiera śmiałości i proponuje przyśpieszony kurs gry na saksofonie. Drgnienie ust i poparta jeszcze jednym uśmiechem odmowa także go nie deprymują. Wyciąga rękę i ponawia propozycję. Na kolejny przeczący ruch głową – odpuszcza.

Kusi.
Nie powiem, że nie kusi przyłożenie warg do ustnika i sprawdzenie, co czyni ten instrument tak wyjątkowym i bliskim mu.
Kiełkuje we mnie niedorzeczne przekonanie, że wciąż jeszcze jest tam drobinka mocy, którą kuglarsko uwięził, odprawiając swoje gusła na scenie. Że na uwolnienie czeka ostatnia, niemal zastygła już kropla magicznego dźwięku.
Może jest we mnie pragnienie odkrycia sekretu zaklętego w przedmiocie.
Gdyby nie odstręczająca wizja jego zaciskających się na ustniku warg i zębów uderzających o ebonitowy wlot, może nawet uległabym pokusie…
Choćby po to, by zintegrować się z narzędziem zdolnym do kreowania emocji.
Przekonać się, jak bardzo indolentnym medium jest pióro. Moje pióro…

*

Nie pyta, czego się napije. Rozsiewający się wokół żywiczny zapach przełamany bielą chityny mówi sam za siebie. Skanduje do ucha pochylającemu się kelnerowi zamówienie i czuje ciepło muskającego go jej łokcia. Jest ciasno, więc zdają się być skazani na mimowolny kontakt. Nie przeszkadza mu to. Wręcz przeciwnie – faktura skóry przyprawia go o miły dreszczyk, wykwitający gęsią skórką, a gorzko-migdałowy zapach podsuwa skojarzenia, które wypełzają na twarz, choć wolałby, żeby tego nie zauważyła.

Rozdymające się nozdrza skutecznie odwracają moje myśli od twórczych rozterek.
Dają mi do zrozumienia więcej niż wyartykułowane deklaracje.
W tym przekonaniu utwierdzają mnie jego przygięte plecy i zagarniający ruch ramion.
Chyba nawet wolę taką reakcję od czczej paplaniny.
Słowa wywołują najwięcej nieporozumień.
Trzeba być prestidigitatorem, by fałszować kod gestów.
On tego nie potrafi.
I chyba nawet nie chce.
Czy raczej – jest w tym chciejstwie ambiwalencja.
Bo jakoś trudno mi uwierzyć, by z premedytacją kalkulował, czy bardziej opłaci mu się moja przenikliwość, czy brak domyślności…

*

A przecież nie umie zapanować nad własnym ciałem. Brnie w te fantazje, podsycane wypitym alkoholem i jej bliskością.
Zazwyczaj po koncercie jest wyciszony. Szczególnie gdy daje z siebie wszystko. Nieczęsto się zdarza, by aż tak zależało mu na przekazaniu tego, co czuje. Zazwyczaj unika autentycznych improwizacji. Porusza się po dobrze znanej przestrzeni, prawie nie pozwalając sobie na odstępstwa od wyuczonego podczas żmudnych ćwiczeń repertuaru. Właśnie to perfekcyjne przygotowanie daje mu ów pozorny luz, na który tak często nabierają się jego słuchacze.

Rozważania przerywa mi uczucie niemal zmaterializowanego niepokoju.
Nagle dostrzegam w jego zachowaniu coś nienaturalnego.
Jego mimika zdradza, że jest równie zaskoczony własnymi reakcjami.
Po tak pełnym występie powinien być wyczerpany. Zamiast błogości spełnienia wyczuwam w nim napięcie. Emanuje energią i niezdrową nerwowością. Miota się, jakby nie wiedział, co zrobić z nagromadzonymi nagle pokładami mocy. Pragnie uwolnić ją, ale sam chyba nie potrafi przewidzieć, czym by się to mogło skończyć. Boi się ryzyka. I pragnie zaryzykować…

*

Dzisiaj nie jest wyciszony.
Może to dlatego, że go poniosło. Właściwie od połowy występu wszystko było jedną wielką, bezwstydną kontyngencją. Jeszcze teraz czuje złość, że tak dał się podpuścić. I wstyd mu, że pragnienie, by zwrócić na siebie uwagę, wzięło górę nad rozsądkiem.
A przecież czuje, że dopiął swego. Zrozumiał to już w chwili, gdy pozwolił pierwszemu spontanicznemu dźwiękowi przepłynąć ponad głowami zasłuchanej publiczności.

W realnym życiu, poza sceną niczego nie da się skalkulować – nawiedza mnie myśl tak absurdalnie jałowa, że aż się żacham.
Co nie przeszkadza mi brnąć w bezproduktywne oczywistości.
Niby zawsze można próbować. Układać plany. Stosować się do z góry ułożonych harmonogramów.
Zawsze jednak przychodzi chwila, gdy wszystko rozsypuje się w proch. I każdą z tych drobinek trzeba mozolnie, pyłek po pyłku, zbierać, jeśli chce się odzyskać choć pozór kontroli nad własnym życiem.
Nie ma opcji, by zaimprowizować i bez konsekwencji ustąpić miejsca kolejnemu chętnemu na eksperymenty.
Efekty nieprzewidzianego są realne i długofalowe…

*

Niby nigdy niczego nie zakłada z góry. Ale…
Wchodząc na scenę, zawsze rozgląda się za tym jednym, jedynym słuchaczem, pod którego za chwilę zagra. Szuka z nim kontaktu i to do niego kieruje pierwsze takty. Wie, że jeśli tamten nie odwróci wzroku – jest dobrze i publiczność nie wyjdzie w trakcie występu.
Z nią jest inaczej. To chyba dlatego, że wypatrzył ją wcześniej, kiedy stał pod wiekowym kasztanem i koncentrował się przed występem. Palił ostatniego przed wyjściem papierosa i powtarzał kolejność utworów.
Przeszła obok i całe skupienie diabli wzięli.

Podążam za jego spojrzeniem i patrzę na rozświetloną koronę imponująco bujnego drzewa.
Rozpamiętuje to spotkanie pod kasztanem – dociera do mnie.
Jakby znaczyło więcej niż zrobienie paskudnego testu, który miał tylko udowodnić coś błahego.
Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że nie sądziłam, że będzie to takie okrutne.
Czy to zwalnia mnie od odpowiedzialności? Postanowiłam poigrać sobie z pamięcią, ani podejrzewając, że może nastąpić ciąg dalszy.
A powinnam była przewidzieć. W moim życiu wszystko ma następstwa. Niczego nie mogę zrobić bezkarnie. Każda decyzja odbija się suchą burzą z piorunami.
I nie pomaga nawet świadomość ciężaru podejmowanych decyzji. Najbłahszy wybór wywołuje trudną do zatrzymania lawinę zdarzeń.
Może jestem ulubienicą bogów, bo wzniecony we mnie ogień płonie tak intensywnie, że nie potrafię zniknąć im z oczu – pokpiwam.
Co innego mi pozostaje…
Najbardziej przykre jest to, że nie ja jedna doświadczam skutków…

*

Jeszcze teraz czuje tamten niepokój, że wcale nie przyszła, by posłuchać, jak gra. Nadal tkwi w nim okruch niezrozumiałej paniki, kiedy rozglądał się za nią po wejściu na scenę. I znowu doznaje ulgi, identycznej jak wtedy, gdy odnalazł ją wreszcie po dobrej chwili, bo wpadł na pomysł, by unieść głowę. I ponownie kiełkuje w nim tamta radość, którą odczuł, widząc ją wpatrzoną w podium. Spojrzał na nią. Nie umknęła wzrokiem. Uśmiechnęła się nawet, więc też odpowiedział uśmiechem.
Pochmurnieje, bo po kilku pierwszych dźwiękach skuliła ramiona i powoli opuściła głowę, a towarzyszący temu błysk rozczarowania zapiekł go mocniej niż siarczysty policzek.

Ile można!
Dłubać we własnych odczuciach. I babrać się w cudzych.
Próbuję znaleźć temat zastępczy.
Zerkam na niego i wpadam w kolejną pułapkę tej cholernej empatii, z którą nie wiem, co robić.
Że też on musi roztrząsać takie sprawy właśnie teraz!
Wiem, że nie zagadam tematu pierwszą lepszą błahostką. Nie, gdy ma taki wyraz twarzy.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że poczuł się urażony moim znudzeniem. Nie zawsze potrafię ukryć wszystko dostatecznie szybko.
Poza tym, nie przyszłam tu po to, by cokolwiek udawać. Przyszłam poczuć. I nie kamuflować się. Wystarczająco często muszę być profesjonalnie obojętna.
Od nikogo nie wymaga się, by starał się nie urazić uczuć artysty znużoną miną…

*

Wciąż dygoce na wspomnienie tamtej chwili. Ponownie ogarnia go złość, że wzięła go za przeciętniaka. Za jeszcze jednego grającego poprawnie, ale bez wzlotów muzyka. Za szaraczka, który odcina kupony od dawno przebrzmiałej sławy. I nadal szaleje w nim tamta przekora, chęć udowodnienia, zmuszenia jej do ponowienia kontaktu wzrokowego, która sprawiła, że popłynął.
Rozpamiętuje tamten nagły, instynktowny impuls, który wprawił w wibracje nie tylko ciało, ale także mózg.
Żeby przerwać prowadzące donikąd dywagacje pochyla się i półgłosem pyta o smak drinka.
I znowu czuje się jak na scenie, kiedy spontaniczną ekwilibrystyką zmusił ją do wzięcia głębokiego oddechu i wolnego ale konsekwentnego uniesienia głowy.
I wreszcie myśl, której nie mógł uchwycić tyle czasu, materializuje się prostym pytaniem: czy wie, że to dla niej złamał wszystkie zasady?

Gdy tak na niego patrzę, mam niemal pewność, że uważa swój występ za wielkie ustępstwo od jego pojmowania, czym jest prawdziwa sztuka.
Czasami narzuca się sobie ograniczenia, nie bacząc na opłakane skutki – stwierdzam.
Mniej złośliwie niż mogłoby się wydawać.
Na szczęście nie jest bufonem i w gruncie rzeczy zdaje sobie sprawę, że wyszło mu to na dobre. Przestał zachowywać się jak inżynier. Dał sobie możliwość przypomnienia, jak to było, gdy jeszcze ekspresja była ważniejsza od programu.
Wiem, że jestem wredna i trochę niesprawiedliwa. Czepiam się niuansów. Choć ja nie uważam tego za drobiazgi.
I on chyba też nie, skoro dał się ponieść, widząc moje niezadowolenie.
Chyba pora mu to jakoś zrekompensować. Niech poczuje się doceniony.
Choćby w kwestii drinków…

*

Widzi w jej spojrzeniu aprobatę, więc uśmiecha się.
Za chwilę znowu pójdzie grać.
Nie. Wcale nie musi. Chce.
Przygląda się ruchliwym figurkom krzątających się po scenie muzyków.
Nim wstaje, nachodzi go ochota, by jeszcze raz poczuć goryczkę migdałów, więc pochyla się i pyta, czy ma jakiś ulubiony kawałek. Wymienia kilka tytułów, a on oddycha z ulgą, gdy konstatuje, że większość jest mu znana, a dwa czy trzy ma nawet w swoim repertuarze.
Pragnie, żeby pytanie jak najszybciej zatarło się w jej pamięci, więc zmienia temat.
Udany gambit wprawia go w jeszcze lepszy nastrój.

Czuje się dowartościowany.
Może wreszcie uda nam się porozmawiać bez tego ciążącego od początku spotkania napięcia.
Choć przez ten kwadrans, który dzieli go od ponownego wyjścia na scenę.
Nie odpuszczą mu. Zagranie z dobrym muzykiem ma swój smaczek. Niektórzy przyjeżdżają tu właśnie po to, by pograć w nieoficjalnej części. Nie ma w tym niczego dziwnego. Ostatecznie bywają tu od lat i znają się doskonale. To nawet zabawne – obserwowanie wymyślnych kombinacji, by nie urazić się nawzajem odmową, ale jednak razem nie zagrać. Bo w tym środowisku – jak wszędzie – są układy i układziki.
Infantylne to bardzo, ale…

*

Do stolika podchodzi basista i pyta, czy nie chce z nimi zagrać.
Nie waha się ani chwili. Muzyka to jego żywioł. Po to tu, zresztą, przyjechał. Pograć.
No, może nie do końca tylko po to.
Podnosi się z przepraszającym uśmiechem i sięga po saksofon. W ostatniej chwili przed odejściem pochyla się ponownie i pyta, czy ona tu jeszcze będzie, gdy wróci. Ma ochotę poprosić, by poczekała i ta chęć rysuje się na jego twarzy. Wraz z zawstydzeniem czy może – niepewnością.
Wydaje się sobie nagle śmieszny i najchętniej po prostu by uciekł.

Każdy zachowuje się czasem jak rozkapryszone dziecko – uśmiecham się.
On też.
Przecież wiem, że chce, bym została.
I zostanę.
Nie odmówię sobie przyjemności posłuchania, jak gra. Szczególnie gdy jeszcze chwilę temu z obojętną miną pytał o moje ulubione standardy jazzowe.
Nie zrezygnuję z wysłuchania któregoś.
Ale on o tym nie wie.
I chyba wolę, by tak pozostało.
Przynajmniej na razie…

*

Nie lubi słyszeć odmowy, więc w końcu daje za wygraną. Rzuca jej tylko jeszcze jedno, na poły proszące, na poły zawadiackie spojrzenie. Chciałby, żeby było wyłącznie zawadiackie, zdaje sobie jednak sprawę, że prośby jest w nim więcej. To peszy go jeszcze bardziej. Odwraca się zniecierpliwiony i odchodzi, bezwiednie naciskając dźwigienki w saksofonie.

Patrzę, jak oddala się, nie wykrztusiwszy w końcu prośby, którą miał na końcu języka.
Szkoda, że tak boi się spróbować.
I nawet nie musi być niedowartościowany albo zakompleksiony.
Może mu po prostu zależeć.
W zasadzie obie opcje są do bani.
Zakompleksiony facet jest na dłuższą metę nie do zniesienia. Szczególnie gdy tę indolencję próbuje tuszować nadmierną pewnością siebie.
Nie chciałabym użerać się z takim typem prywatnie.
Dość mam tych pseuomacho w pracy. Nieuków, którym wydaje się, że należy im się więcej z racji płci. Na szczęście szef szybko takich wyczuwa.
Nie uśmiecha mi się też nadmierne zaangażowanie. Za wcześnie…
Smyrganie miotełek po mosiężnych czynelach przywodzi na myśl przesypujące się ziarenka ryżu w porcelanowej kokilce.
Unoszę głowę i przyglądam się, jak wchodzi na scenę.
Wciąż jest w nim to tygrysie przyczajenie, które czyni go tak atrakcyjnym…

*

Jeszcze parę kroków, kilka porozumiewawczych znaków i może znowu dać upust niepokojowi, który rozsadza go od wewnątrz. Rozpoczyna łagodnym I can’t make you love me, wciąż mając w pamięci rdzawy nieco tembr głosu Bonnie Raitt, na który niespodziewanie nakłada się przejmujące zamszowym ni to tenorem, ni barytonem i pieszczącymi ucho wibrującymi falsetami wykonanie Georga Michela.
Pragnie oddać te przeciwieństwa, zawrzeć je w kolejnych dźwiękach.
Jest krok za podzwaniającymi w tle klawiszami, które po chwili cichną, pozwalając mu opowiedzieć własną wersję utworu.

Zamknę oczy, aby nie widzieć,
Miłości, której nie czujesz, gdy mnie przytulasz…
A kiedy nastanie świt, zrobię co trzeba.
Daj mi czas do rana, żebym przestał o to walczyć,
A przestanę…

płynie ku mnie odrobinę skrzypiąco i od razu wracam na ziemię.
Sentymentalne kawałki zawsze działają na mnie trzeźwiąco. Nie przepadam za lukrem. Nawet w piosenkach.
Może dlatego tak przypada mi do gustu jego nieco chropawa interpretacja.
Trochę pieprzu, ciut mięty

*

Nim przebrzmiewa ostatni dźwięk, wie, że poprowadził ją, dokąd chciał, tak jak kiedyś jego samego uwiódł swoją grą Mark Maxwell.
Nie udałoby mu się zaczarować publiczności, gdyby nie pianista.
Plączą wspólnie jeszcze kilka kawałków.
Wreszcie bębniarz podrzuca temat z No men no cry, grany trochę pod Jimmy’ego Saxa. Dołącza chętnie, zaciekawiony, jak poradzi sobie pianino.

O tak!
Stanowczo wolę ten szorstki nieco standardzik. Plumkające w tle pianino to majstersztyk sam w sobie. Nie każdy wie, że czasem brak uderzenia wybrzmiewa pełniej niż zbyt ekspresyjne walnięcie w klawisz.
A swoją drogą – nie podejrzewałam go o aż takie poczucie humoru.
Pierwszy raz naprawdę trochę się odkrył. Wyjrzał z tego szaro-burego kokonu smutasa i pokazał kilka cynobrowych plamek na skrzydełkach.
Gdybym chciała brnąć dalej w tandetną metaforykę, do której ostatnimi czasy miewam dziwne ciągoty, dodałabym, że w ogóle pokazał, że ma jakieś skrzydełka.
Zamiast tego próbuję odgadnąć z pierwszych nut tytuł następnego utworku…

*

Na deser zostawia Can you feel the love tonight, które robiło tak wielką furorę po Królu lwie, że postanowił zaaranżować numer na saksofon.
Jest zadowolony z tej interpretacji. Dzięki niej w pewien sposób zawłaszczył tę piosenkę. Jest jego. Swoboda, z którą ją wykonuje, przekłada się na jakość. Jego ciało reaguje jak żywy przekaźnik. Z każdego ruchu emanuje przyjemność. Melodia prześlizguje się po skupionych twarzach. Jest jak nieśmiały ale zalotny powiew letniego wietrzyku.

Łzawa nieco w oryginale balladka Eltona Johna nie psuje dobrego wrażenia.
Niełatwo z takiej miłości, co rośnie wokół nas wycisnąć choć odrobinę komizmu, a nawet – dramatyzmu.
Polskiemu tłumaczowi należy się seria pokłonów do samej ziemi, że nie scukrzył się w tym ulepku na amen.
Właściwie tylko jasna noc się zgadza – myślę.
Podoba mi się, że aranżacja nie narzuca zbyt nachalnie słów kasowego przeboju.
Wszystkie te zaczarowane chwile co to pomagają przetrwać, gdy niepokój nagle serce szarpie i wystarczy razem być, jakoś do mnie nie przemawiają.
To sztuka uczynić tak znany motyw niepowtarzalnym, nie deformując tematu…

*

Schodzi ze sceny, pozostawiając falującą po właśnie dogranej piosence ciszę.
Nadal nie czuje zmęczenia. Jest nabuzowany, jakby to był jeden z jego pierwszych występów, początek kariery, kiedy każdy koncert rozpamiętywał minuta po minucie, zastanawiając się, co mógł zrobić lepiej. Musiało upłynąć dużo czasu, nim nauczył się, że po wszystkim niczego nie jest już w stanie zmienić. Niby rozumiał to zawsze, ale… rozumieć a zrozumieć to dwie różne rzeczy.

Znowu patrzę, zafascynowana jednością człowieka i instrumentu.
Przez chwilę doznaję wrażenia, że widzę unoszące się wokół dźwięki. Metalicznie połyskujące płatki, miękko osiadające na włosach i ramionach. Platynowe iskierki pryskające jak spod kowalskiego młota. Obłoczki puchu wydmuchiwane z dźwięcznika i wirujące niczym skrawki duszy ulatującej w przestworza.
Obraz duszy ulatującej skrawkami w przestworza nawet mnie przyprawia o mdłości.
Macham głową, by odpędzić tę wizję, nim zrobi się naprawdę nie do zniesienia.
Biorę w karby własną wyobraźnię. Nie po to trzymałam ją na uwięzi cały wieczór, by teraz pozwolić surrealistycznym fantasmagoriom zawładnąć sobą i – odpłynąć.
Żeby chociaż nie były tak tandetnie sentymentalne – ubolewam nad własnymi inklinacjami do kiczu.
Podnoszę się ze swojego miejsca i sadowię w ukrytym w półmroku kątku.
Może jego zawiedziona mina wróci mi trzeźwość myślenia…

*

Wewnętrzny niepokój jątrzy go, odkąd zniknęła z zasięgu jego wzroku. Jeszcze w połowie Can you… była tam, na górze. Wychylona lekko, z zastygłym półprofilem, wsłuchiwała się w jego grę. Nie wie, kiedy przymknął oczy. Gdy je otworzył – natknął się na pustkę. To go tak zaskoczyło, że mrugnął kilkakrotnie, nim uwierzył, że istotnie jej tam już nie ma.
Idzie teraz, ściskając saksofon, który przejął temperaturę jego ciała, i z zafrasowanym uśmiechem odpowiada półgębkiem na słowa gratulacji i komplementy. Jest zniecierpliwiony. Chmurny i sfrustrowany.

Nie. To na nic.
Nim wrócę do rzeczywistości, muszę poświęcić sobie choć parę minut.
Pochylam głowę i pozwalam doznaniom zaszaleć. Cierpliwie znoszę nagły chłód wstrząsający ciałem, który po chwili rozpełza się po skórze drobnymi ukąszeniami, i ociera urojonym szalem z materii do złudzenia przypominającej kaszmir. Wdycham zapach szafranowej melodii wciąż kłębiącej się w głowie. Słyszę chlupotanie wyimaginowanych fal i czuję na ramionach pacnięcia nieistniejących kropli deszczu.
Zaciskam powieki.
Dosyć!
W hulający po mózgu obrazek wdziera się jego rozżalenie…

*

Złości się, bo nie na takie zakończenie wieczoru liczył. Wyrzuca sobie, że nie odmówił, nie został obok niej. Na półpiętrze zwalnia kroku, jakby chciał odwlec moment rozczarowania i ten odruch irytuje go jeszcze bardziej. Przyśpiesza. Głównie po to, by udowodnić sobie, że wcale tak bardzo mu nie zależało. Nie zależy… By ona tam była. Przybiera obojętny wyraz twarzy i wbija wzrok w rozmazany odległością punkt. Sam sobie wydaje się groteskowy w tej niemej manifestacji niemocy, więc postanawia przestać się wygłupiać.

Mam wrażenie, że od schodów napływa gęsta od zawodu maź. Jego zawodu. Otrząsam się. Zmaterializowane barwy i wonie odpływają. Niechętnie ale zdecydowanie. Opanowuję skurcz mięśni wywołany dotykiem wypolerowanej poręczy krzesła.
Gwar sali znowu staje się kłębowiskiem zwyczajnych ludzkich głosów, a echo kroków bezładem, w którym przestaję odnajdować zniewalającą melodię.
Jeszcze brzęczy we mnie ten chaos doznań, ale już rozpoznaję w niechcianym harmiderze charakterystyczne szuranie jego podeszew. Rytmowi kroków towarzyszy kotłujące się w nim niezadowolenie…

*

Przed kim niby ma udawać? Przed sobą? Po co? Przecież siebie nie oszuka!
Prostuje się gwałtownie i spogląda na jeszcze tak niedawno zajęte krzesło. Jest puste.
Mimo wszystko nie potrafi ukryć rozczarowania. Krzywi usta i jego jabłko Adama cofa się gwałtownie w nagłym skurczu. Jakby chciał przełknąć coś wyjątkowo gorzkiego…

Wiem, że za moment stanie w przejściu i nie będzie umiał zataić oznak frustracji, na którą mimowolnie naraziłam go swoim zniknięciem.
Ale znam go zbyt krótko, by opowiadać o własnych zawieszeniach.
Napływ wielu bodźców naraz przetwarzany na bieżąco przez synapsy bywa czasami kłopotliwy. Szczególnie w towarzystwie osób nieprzygotowanych.
Uśmiecham się nagle, gdy uświadamiam sobie, że jeszcze pięćdziesiąt lat temu szukano by odpowiedniej jednostki chorobowej, by jakoś to usystematyzować…
Ten uśmiech mnie odpręża.
Unoszę głowę i widzę, jak zmierza w moim kierunku.
Jeszcze mnie nie widzi…

*

Zatrzymuje się i nie wie, co zrobić z rękoma. Teraz dopiero opuszczone ramiona nadają jego posturze niedźwiedziowatości, uświadamiając w pełni, jak potężnym jest mężczyzną. Z roztargnieniem unosi saksofon i przygląda mu się przez chwilę. Waży w dłoni jego ciężar i przykłada wargi do ustnika. Nabiera powietrza. Jego klatka piersiowa nadyma się, a ramiona ponownie unoszą, sprawiając, że czuje się jak rozsierdzony basior. Ta drapieżność koliduje z pączkującym w nim rozżaleniem dziecka, któremu zabrano ulubioną zabawkę i z całych sił powstrzymuje się, by nie zapłakać.

Jest taki uroczo bezradny. Zagubiony.
Mam wrażenie, że wyciągnięty niczym oręż saksofon generuje pole ochronne, które chciałby wzmocnić wydobytym dźwiękiem.
Zdaję sobie sprawę, że skojarzenie jest absurdalne, ale dobrze oddaje sens właśnie oglądanej scenki.
Zastanawiam się, czy uda mu się powstrzymać.
Chyba nie ja jedna, bo nagle przestaję cokolwiek słyszeć.
W ułamku sekundy pojawia się błysk, że to ja wyłączyłam fonię zewnętrza. Potrząsam głową i nieruchomieję. Nadal niczego nie słyszę…

*

Wokół zamiera wszelki ruch. Dopiero po chwili uświadamia sobie, że stoi przy pustym krzesełku i – ni mniej, ni więcej – właśnie sposobi się do grania. Odejmuje instrument od ust i uśmiecha się przepraszająco. Z prawej strony dobiega go szmer. Odwraca się w tamtym kierunku i napotyka kpiąco zmrużone oczy. Przekrzywia głowę i przygląda się jej, jakby nie dowierzał, że nie odeszła.

To dobry znak – cieszę się i czekam, aż mnie dostrzeże.
Ta nie do końca zrozumiała nawet dla mnie samej radość sprawia, że parskam śmiechem.
Rejestruję niemal równoczesne opadniecie saksofonu i ruch głowy, odcinającej się jaśniejszą plamą twarzy migocącej w półmroku.
To rozbrajające, że nie potrafi panować nad mimiką. Jest jak rosiczka, która, muśnięta źdźbłem trawy, tuli listki.
Nie wiem, czemu przychodzi mi do głowy akurat takie porównanie. Może to efekt nie do końca jeszcze okiełznanych fantazji.
Tak musi być, bo on nie ma w sobie nawet krzty drapieżności…

*

Dosuwa najbliższe krzesełko i przysiada obok, niewiele robiąc sobie z tego, że tarasuje przejście. Jest mu to obojętne. Mogą się o niego potykać. Mogą go potrącać. Mogą nawet tkwić mu nad karkiem. Jakie to ma znaczenie wobec faktu, że nie odeszła. Że została. Ma nadzieję, że poczekała na niego.
Lewy kącik ust drga w nieśmiało wykwitającym uśmiechu. Tlące się iskierki sprawiają, że jego oczy nabierają miedzianego blasku….

Dziwne tęczówki – myślę.
Jeszcze kwadrans temu miały barwę głębokiej zieleni. A teraz wydają się niemal czarne. Ze spiralkami metalicznego refleksu.
To pewnie efekt zmiany oświetlenia.
Noc jest chłodna, więc zapalono gazowe latarnie.
Nieprzesadnie gustuję w unoszącym się propanie butanie, ale trzeba przyznać, że lampy świetnie sprawdzają się w obu funkcjach – na górnym tarasie robi się cieplej, a czerwonawo rozżarzone klosze swoim pulsującym blaskiem przydają wszystkiemu tajemniczości.
A może nawet – romantyzmu.
Powstrzymuję nagłą chęć na ziewanie.
Nie wiem, czy dzieje się tak za sprawą zapachu, czy rosnącej temperatury, ale na mnie te latarnie działają też usypiająco.
I chyba nie tylko na mnie…

*

Nie chce mu się nawet otwierać ust. Powiedział już przecież wszystko, kiedy wysupływał z siebie pierwsze dźwięki Eltonowej ballady. Teraz wystarczy mu, że może siedzieć i patrzeć, jak unosi szklankę i dotyka wargami ocukrzonej ścianki. Wodzi wzrokiem za jej ręką, która zabłąkała się w okolice leżącego na stole saksofonu i muska teraz okrągłe przyciski. Ma ochotę przykryć te palce własną dłonią i przejąć ich pieszczotę, ale nie odważa się. Zamiast tego dotyka czary i odbiera opuszką delikatne wibracje instrumentu.

Poruszam się, by odpędzić rozleniwiającą niemoc. Lód w drinku dawno stopniał, ale naczynie wciąż ma niską temperaturę, więc zaciskam na nim palce.
Mam ochotę przytulić policzek do oziębionego szkła. Zamiast tego dotykam brzegu ustami i klnę w duchu.
Ta moda na osypywanie szklanek cukrem jest kompletnie nietrafiona.
Zgrzyta toto w zębach i paskudzi smak dobrego trunku. Gdybym chciała raczyć się czymś słodkim, zamówiłabym likier.
Zaciskam usta, żeby nie wykrzywić ich w grymasie niezadowolenia. Przełykam odrobinę alkoholu i odstawiam naczynie.
Na moment oślepia mnie błysk odbitego w saksofonie światła. Nie umiem się powstrzymać i dotykam migocącej szyjki, choć wiem, że za chwilę moje palce będą pachniały mosiądzem. Nie przepadam za kwaśnawą wonią nalotu, który pojawia się na skórze po reakcji metalu z potem. Lubię natomiast fakturę i zapach masy perłowej, więc z przyjemnością gładzę wyłożone nią klapki i dźwigienki.
Za pieszczotę odwdzięczają się milutką jedwabistością…

*

W granat nocy wdziera się chłód. Na sali jest coraz ciszej i mniej ludnie. Najchętniej zabrałby ją stąd. Wziął za rękę i poprowadził dokąd bądź. Byle dalej od zniecierpliwionych spojrzeń personelu i niemrawej namolności ostatnich, nieco już zmęczonych melomanów. Ale na to też brakuje mu odwagi. Siedzi więc obok, marząc choćby o zwykłym spacerze.
Dziwi go własna nieporadność. Zazwyczaj jest bardziej energiczny.

Zaabsorbowana grą krzyżujących się refleksów dopiero po dłuższej chwili zauważam nienaturalny bezruch. Wokół jest sennie i gnuśnie.
Zerkam na niego spod oka. Sprawia wrażenie pogrążonego w drzemce.
Wiem, że to pozory, ale zaczynam odczuwać coś na kształt irytacji dla jego niezdecydowania. Rozumiem, że może gubić się w sprzecznych sygnałach, które cały wieczór wysyłałam, ale to chyba nie powinno przeszkadzać mu w podjęciu prostej decyzji o opuszczeniu lokalu.
Właściwie nie ma tu już po co siedzieć. Ostatnie muzyczne niedobitki walczą z resztkami rozstawionego na scenie sprzętu, obsługa snuje się, nie śmiąc poganiać stolikowych opieszalców, a ci – kiwają się do własnych, wytrąconych z alkoholu melodii.
Postanawiam dać mu ostatnią szansę i sięgam po komórkę…

*

Dostrzega, że ona również porusza się niecierpliwie.
Rejestruje, jak zapina torebkę i rozgląda się za żakietem.
Powtarzając bezwiednie jej gesty, chowa do pokrowca saksofon.
Kiedy wyciąga telefon, budzi się z odrętwienia i wreszcie odważa się spytać, czy może ją odprowadzić.
Ignoruje bełkotliwe uwagi siedzącego przy sąsiednim stoliku marudera. Czeka. Napięty kark odzywa się tępym bólem.
Ona kiwa głową, chwyta więc rączkę futerału i wskazuje, by szła przed nim.

Wychodzę z mroku kawiarnianego przejścia na rozświetloną ulicę.
Unoszę głowę i przyglądam się monstrualnemu księżycowi, który wygląda jak okrągła blacha z brązu. Aż się prosi, by uderzyć w niego pałką i wsłuchać się w dygocący gong.
Nie wypowiadam tej myśli głośno.
Spoglądam pod nogi i ruszam powoli, czując we włosach jego oddech.
Jest tuż za mną, co nieco mnie deprymuje.
Zwalniam. Na szczęście orientuje się bez zbędnych tłumaczeń i wyrównuje odległość.
Idziemy nieśpiesznie w kierunku dość odległych pasów.
Stąpam ostrożnie, bo pomysł z wybrukowaniem uliczki ma może nieziemskie walory estetyczne, ale z punktu widzenia obutych w szpilki stóp jest dość niefortunny.
Dostosowuje się do mojego żółwiego tempa, za co jestem mu wdzięczna.
Milczy, pozwalając mi słuchać swojego miarowego oddechu…

*

Dopiero teraz, bardzo powoli odpręża się. Napięcie ustępuje i ogarnia go spokój.
Wsłuchuje się w podwojony odgłos ich kroków. Tarcza gigantycznego księżyca przegląda się w ciemnych szybach. Ulica jest pusta, a tworzące szpaler drzewa rzucają wielowymiarowe cienie na oświetlone z kilku stron chodniki. W oddali słychać cykanie przepalającej się lampy.
Zatrzymuje się obok niej i oboje zadzierają głowy. Wpatrują się w latarnię, która po kilku nagłych mrugnięciach – gaśnie.
Spogląda w dół i wsłuchuje się w jej cichy śmiech.

Gdy łapię się na tym, że liczę jego wdechy i wydechy, nie mogę powstrzymać uśmiechu. Tykanie kończącej swój żywot latarni wkrada się w ciszę uśpionego Miasteczka. Przystaję i wpatruję się w coraz słabiej migocącą szklaną bańkę.
Odczuwam dziwny smutek, gdy nie zapala się więcej. Przyczajam się i wstrzymuję oddech, jakbym miała nadzieję, że stanie się cud i klosz rozjarzy się, zawstydzając popatrujący z góry księżyc. Zamieram w niedorzecznym oczekiwaniu, póki nie uświadamiam sobie, jak bardzo dziecinna jest moja reakcja.
Zerkam na jego równie strapioną minę i zaczynam się rozchmurzać.
Tożsama z moją reakcja pozwala mi myśleć, że wszystko wygląda na mniej idiotyczne, niż jest w rzeczywistości. Współudział zbliża. Nawet jeśli cała straszna zbrodnia sprowadza się do okazania miłosierdzia kawałkowi ładnie wygiętego pręta zakończonego chwiejącym się fanarem.
Ruszamy wreszcie ku majaczącej na przejściu sygnalizacji.
Jest cicho. Intymnie.
I chyba właśnie dlatego odzywam się wreszcie.
Początkowo widzę na jego twarzy zaskoczenie, które szybko przeradza się w zdziwienie.
A potem dostrzegam błyski świadczące o tym, że istotnie zaczyna sobie coś przypominać. Otwiera usta, jakby chciał zadać jakieś pytanie, ale prawie w tym samym momencie rezygnuje.
Unosi głowę i w milczeniu wysłuchuje opowieści o samotnie wracającej do domu dziewięciolatce, której banda nastoletnich zwyrodnialców chciała obciąć warkocze.
Nie przerywa, kiedy napomykam o niedźwiedziowatym, przechodzącym przypadkiem wyrostku, który wtargnął między rozwydrzonych gówniarzy i rozpędził ich, używając do tego niekształtnej torby.
Nie odzywa się nawet wtedy, gdy wspominam, że potem, jakby nigdy nic, odprowadził niedoszłą ofiarę pod dom i zniknął, nim zdążyła wykrztusić choć słowo podziękowania.
Po prostu idzie obok i uśmiecha się, wymachując futerałem od saksofonu.

323 komentarze

  1. Lena Sadowska pisze:

    Dzień dobry, Wyspo:)

    Zostawiam kolejne opowiadanko. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić przy czytaniu:)

    Tymczasem – umykam do pracki, ufna, że uda mi się w przerwach zaglądać, coby Dominikowi nie było zbyt samotnie;)

  2. River pisze:

    Dzień dobry, Wyspo!
    Dzisiaj wolny dzień w pracy, to trochę w domu trzeba popracować. Odgruzowuję łazienkę i muszę skończyć krokiety z grzybami.

    Przeczytałem. Kobieta, jak to kobieta:), facet jest chwiejny i mógłby przestać palić. 🙂

    • Lena Sadowska pisze:

      Nie da się ukryć, że facet zwłaszcza podczas gry – chwiejny, a nawet – rozchwierutany. 😉

      Udanego krokietowania:)

      Dobry wieczór, Riverze:)

  3. Tetryk56 pisze:

    To nie obrazek, to cały fotoplastikon! Pięknie opisana w stereo i w kolorze historia pewnego wieczoru, pozostawiająca należyty niedosyt dla pobudzenia wyobraźni.
    Podziękować trzeba też za inicjatywę zakończenia poprzedniego pięterka 🙂
    Dobry wieczór, Leno!

  4. Lena Sadowska pisze:

    Popołudniem trochę cieszko było, więc lecimy z Rudym się resetować:)

  5. Makówka pisze:

    Niedosyt dla pobudzenia wyobraźni …ładnie to Tetryk ujął.

    No to puszczajmy wodze wyobraźni…

  6. Quackie pisze:

    Dobry wieczór, zanim dobranocka, kilka słów.

    Cały psychologiczny pejzaż tu mamy, wiwisekcję umysłów i zachowań 🙂 Czy narratorka pierwszoosobowa ma wgląd w głowę bohatera jako wszechwiedząca? Tak jakby zarazem była kimś w rodzaju bogini w tym świecie? Czy to tylko moje wrażenie po lekturze?

    Czytałem z zapartym tchem, a na końcu odniosłem wrażenie, że muzyka jest tu tylko pretekstem do pokazania tych dwojga.

    A może to wszystko jeszcze majaczenia poszczepienne, bo znów mnie trochę telepie Wink1

    • River pisze:

      Witam, Quacku.
      To przeciw grypie szczepienia?

      • Quackie pisze:

        Tak, bodajże influvac się nazywa ta szczepionka.

        • River pisze:

          Ja to się cieszę, że nie muszę brać. Dość odporny jestem na to paskudztwo.

          • Quackie pisze:

            Szczęśliwy człowiek! Zazdroszczę, małżonka jako nauczycielka na szczeblu szkoły średniej spotyka się wszakże w pracy z taką ilością ludzi, że wolimy nie myśleć, jaką mutację może przynieść do domu.

            Nie mam zresztą złudzeń, że szczepionka będzie stuprocentowo skuteczna. Raczej bierzemy ją z myślą, że w razie gdybyśmy się zarazili, złagodzi objawy na tyle, żeby przetrwać grypę w miarę spokojnie i bez powikłań.

            • Makówka pisze:

              Też się zawsze szczepię i muszę o tym pomyśleć.
              Mój organizm miałby problem z wysoką temperaturą, zaatakowanie gardła to duży problem. Liczę na złagodzenie objawów jakby co.

    • Lena Sadowska pisze:

      Dziękuję. Starałam się, by właśnie pejzażyście było:)
      Co do wszechwiedzy narratorki, to zależało mi, by te krótsze akapity dało się przypisać zarówno jej, jak i jemu:) Żeby był to taki dubletowy strumień świadomości.
      To zdradzę Ci jeszcze, że zabawiłam się też kompozycją, co robię od czasu do czasu, by nie było aż tak prozaicznie 😉

      Dobry wieczór, Quacku:)

      • Quackie pisze:

        Tak, przemieszałaś to chwilami, myląc tropy. Nie powiem, niezły rebus się z tego zrobił, taki, jaki tygrysy lubią najbardziej!

        • Lena Sadowska pisze:

          🙂
          Chciałam, żeby można to też było czytać jako jedno opowiadanko, albo dwa całkiem odrębne, więc cieszę się, że miałeś trochę rozrywki:)

  7. Lena Sadowska pisze:

    Nocne wędrowanie w chmurkach nad nami, przed nami i za nami:) Mgliwie i połyskliwie, bo sobie tam i siam kapnęło:)

    Pociepłospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

  8. laudate pisze:

    Dobry wieczór wszystkim. Leno, zaskoczyłaś mnie tym obszernym (i, jak mniemam, frapującym opowiadaniem. Dziś nie dam już rady się zagłębić w temat – za to jutro na pewno, zaraz po szychcie 🙂
    Jak to mówią szydercy: „praca jest przekleństwem klasy aspirującej”)
    Ukłony

    • Lena Sadowska pisze:

      Miło że zajrzałeś mimo zmęczenia:)
      Mam nadzieję, że czytanie nie okaże się kompletną stratą czasu, a na zachętę dodam, że takiej Leny chyba jeszcze na Wyspie nie było:)

      Dobry wieczór, Laudate:)

  9. Quackie pisze:

    Kochani, jeszcze mnie po tym szczepieniu telepie. Mimo apapu. Pożegnam się już na dzisiaj, dobranoc.

  10. Lena Sadowska pisze:

    Za chwilę północ, więc i na mnie pora:)

    Miłej nocki, Wyspo:)

  11. Makówka pisze:

    Umykam i ja.
    Dobranoc!

  12. Quackie pisze:

    Dzień dobry, mam nadzieję, że dzisiaj już się wytelepało, lekka opuchlizna na ramieniu już prawie zeszła.

    Apetyt dopisuje, więc poproszę panią Gienię! 🙂

    Koffie

  13. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Kolejny dzień jesiennego lata (albo na odwrót! 😉 ). Niech nam humory dopisują podobnie jak słoneczko u nas!

  14. Makówka pisze:

    Słonecznie witam!

  15. Lena Sadowska pisze:

    W pracce jakoś. Za to pogoda – cud, miód i maliny, więc zrobiłam sobie dodomowy spacerek:) Jakbysierpniowe słońce uśmiechało się na okrągło, zarumienione nieco listki grały z wietrzykiem w klasy, a osiedlowy trzyłapek dostał protezę, którą nie omieszkał mi się pochwalić, stając na tylnych jużobułapkach i opierając przednie na moich udach 🙂
    Fajnie czasem nie mieć wyrywanych smyczą rąk i oczu/uszu dookoła głowy:)

    Pięknopogodne dzień dobry, Wyspo:)

  16. Quackie pisze:

    Po pracy, nieco wcześniej, ale mam gości. Będę informował.

    A na razie na przerwę.

  17. Tetryk56 pisze:

    A ja znowu wybywam na knucie pozadomowe… Ech, życie…

  18. laudate pisze:

    O rety, Leno! Jak mogłaś nagromadzić w jednym opowiadaniu tyle niuansów, smaczków, reminiscencji, klimatów i tego wszystkiego poetycznego? Wymagająca lektura, wbrew pozorom.
    Czytałem powoli, smakując każde zdanie, nawet włączyłem sobie na YT piosenkę Eltona, wersja na saksofon, żeby jeszcze mocniej wejść w tę sytuację psychicznego osaczania nieśmiałego acz zdolnego obrońcy małych dziewczynek z warkoczami. Cudne!

    • Lena Sadowska pisze:

      Happy-Grin
      Dziękuję.
      Bardzo mnie cieszy, że dało się ten Obrazek smakować.
      Właściwie ten sposób pisania jest mi chyba najbliższy, najbardziej go lubię:)

      Nagromadzić? Ależ ja nielicho przetrzebiłam to, co się zazwyczaj dzieje w mojej głowie i jej okolicach:) W opowiadaniu została tego może jedna czwarta:) A zrobiłam to trochę z lenistwa, a trochę po to, by do cna nie zanudzić ewentualnego czytelnika;)

      Dobry wieczór, Laudate:)

      • laudate pisze:

        Jeśli tak się sprawy mają, to pozostaje mi życzyć Ci więcej takiego (twórczego) lenistwa. Co prawda tegorocznego Nobla już przyznano, ale za rok i dwa znowu kogoś obdarują nagrodą. Będziemy oczywiście głosować na Ciebie. 🙂 🙂

        • Lena Sadowska pisze:

          🙂

          Skojarzyła mi się Sława T. Różewicza:

          a czy nie naruszę pana prywatności
          jeśli spytam Pana jak się pan czuje
          jako klasyk za życia kontrowersyjny
          żywy pomnik
          i co pan panie Tadku na te decyzje
          komitetu nagrody naszego polskiego
          Nobla którą niewątpliwie jest nasza
          Nike do której był pan nominowany
          bezowocnie nawet dwukrotnie
          czy pan nie czuje się dotknięty

          chwileczkę! może odpowiem na pierwsze
          pytanie! jako żywy pomnik mam
          pewne kłopoty z prostatą… prostotą
          przejęzyczyłem się to się zdarza no cóż
          jak to mówią „choroba kardynałów”
          (śmiech)
          co do drugiego pytania oświadczam
          że nie czuję się dotknięty nominacjami
          i chętnie się zgodzę na trzecią nominację
          a nawet nagrodę…

          Fragment, oczywiście:)

  19. laudate pisze:

    Dodam jeszcze, że moja opinia powstała zupełnie na trzeźwo, żadnych szczepionek też nie przyjmowałem… 🙂
    Ukłony.

  20. Lena Sadowska pisze:

    A dziś spacerek kółeczkowy, bo wśród mlecznobiałych chmur odkryłyśmy Gwiazdę-Przewodniczkę, która poprowadziła nas od (naszego) domu do (też naszego) domu:) Było ciemno, cicho i ciepło:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  21. Makówka pisze:

    Dziś było pięknie, słonecznie. Dużo osób pływało w Bagrach. Patrzyłam na nich z zazdrością, ale jednak to nie dla moich stawów.

    A teraz już pada, pada, pada…

  22. River pisze:

    Dobry wieczór.

  23. Makówka pisze:

    Czekam na lampkę i idę spać.

  24. Makówka pisze:

    Dobranoc!

  25. Lena Sadowska pisze:

    Też będę już umykać:)

    Spokojnej nocki, Wyspo:)

  26. Quackie pisze:

    Dzień dobry, trochę jestem półprzytomny, ale dzięki temu pamiętam dzisiejszy sen.

    Śniło mi się, że pracuję u mojego niegdysiejszego szefa w agencji reklamowej (mieszczącej się w olbrzymiej, wysokiej willi z jasnego kamienia, na skraju lasu, nigdy nic podobnego nie widziałem) jako informatyk odpowiedzialny za bezpieczeństwo komputerów w firmie Happy-Grin (we śnie RÓWNIEŻ się na tym nie znałem, więc symulowałem tylko jakąkolwiek pracę). I jako pracownik załapałem się na pokaz nowej technologii filmów w 3D – niezła była.

    A teraz wracamy do rzeczywistości, poproszę dość szybko kawę i coś na ząb, bo już trzeba zupełnie inaczej podejść do życia, bez symulowania, za to ze skupieniem.

    Pani Gieniu, poprosimy.

    Koffie

  27. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Deszcz, jesienny deszcz wziął Kraków we władanie i nie zamierza się dzielić. Krakusy, uzbrojeni jedynie w szmaciane tarcze na rączkach, dzielnie stawiają opór 🙂

    • Lena Sadowska pisze:

      puka deszcz
      pluszcze deszcz
      jeśli chcesz otworzę okno
      dusze przemokną świśnie wiatr
      mało wart uśmieszek wredny
      żart niewybredny grymas ust
      na mój gust niewiele znaczy
      co tu tłumaczyć jeśli chcesz
      proszę wejdź
      😉

      Dzień dobry, Tetryku:)

      • Tetryk56 pisze:

        Ja pod twoim oknem 3 godziny moknę
        z góry na mnie pada deszcz…
        Buty przemoknięte i ubranie zmięte,
        czy ty luba o tym wiesz?

        (cykliczna śpiewanka ze szczeniackich czasów 😉 )

        Dzień dobry, Leno! 🙂

        • Lena Sadowska pisze:

          Zwariowane sam na sam
          Ten nagły deszcz
          Na głowie miał włosy jak jeż
          Zwariowane sam na sam
          Nie było jej tam
          Zwariowane sam na sam
          Na dworze ziąb
          Angina zabierze go stąd
          Zwariowane sam na sam
          Czekanie bez szans
          Taki krach, a tak dobrze szło
          Pierwszy kosz – kto nie dostał go?
          (Zwariowane…
          – J. Cygan)
          😉

          Dobry wieczór, Tetryku:)

  28. Makówka pisze:

    Deszczowo witam Wyspiarzy!
    Ostatnio we snach jestem zawsze zestresowana, zmartwiona…trudno, aby było inaczej.

  29. laudate pisze:

    Pozdrawiam ze słonecznej Irlandii. Na moim mini osiedlu zagościła prawdziwa złota jesień, jako ze większość drzew to brzozy…
    W dwóch prackach już dziś byłem, za godzinkę wyjazd z kolejną interwencją, za to weekend zamierzam spędzić w swojej ulubionej drewutni (z przerwami na klawiaturę) 🙂

    • Lena Sadowska pisze:

      złocą się brzozy złocą
      no i po co i po co
      by wieść spór z topolami
      co się włóczą polami
      😉

      Dobrego dnia z równie słonecznego Miasteczka, Laudate:)

  30. Lena Sadowska pisze:

    Piątek, piąteczek, piątunio chłodniejszy, ale wcale nie mniej słoneczny. No i powoli rozżarzają się korony drzew. Uroczy widok, więc nie dziw, że i dziś skusił mnie dodomową przechadzką. Bardzo owocną, bo ułożyłam jeden wiersz i znalazłam temat na kolejny obrazek:)

    Delikatniejesienne dzień dobry, Wyspo:)

  31. Lena Sadowska pisze:

    Wolne zleciao – pora poprackować nieco:)

  32. Quackie pisze:

    Po pracy, całkiem się udało dzisiaj.

    I na przerwę.

  33. Tetryk56 pisze:

    Ja po prackach zaliczyłem jeszcze kolejny kurs likwidacyjny i już jestem udomowiony (choć niekoniecznie oswojony!) 😉

  34. Lena Sadowska pisze:

    Spacerek w półksiężycowych klimatach:) I obłocznie było. I gwiezdnie też. To sobie potuptałyśmy w naszą ulubioną Głogową Alejkę:) A tam kociębek zastrachany taki, przemarznięty, miauczący. Sama skóra i kości na nim…
    Rude go ofukało, przysiadło i popatrzyło na mnie, jakby… sama nie wiem – jak by co. No to wzięłam kociębka. Nawet nie miał siły uciekać. Chciałam go zabrać do siebie, ale z sąsiedniej alejki wychynęła Sąsiadka Od Papuga. Była na spacerze ze swoim psiułkiem i też usłyszała to miauczenie. Zadeklarowała, że weźmie znajdkę do siebie.
    I tak właśnie nie mam kociębka:)

    Poprackowe dobry wieczór, Wyspo:)

  35. Quackie pisze:

    Kochani, jutro pobudka całkiem niesobotnia, gdyż – jak wspominałem – wybywam do Bydgoszczy.

    Dlatego dobranoc wszystkim!

  36. Makówka pisze:

    Jeszcze nie ma lampki?

  37. Lena Sadowska pisze:

    Dzisiejszy dzień był przemiły ale wyczerpujący, więc:

    miłej nocki, Wyspo:)

  38. laudate pisze:

    Uważaj Quacku, aby ta wyprawa nie przeszła w stan bydłogoszczenia.
    🙂

  39. Makówka pisze:

    Skoro jest lampka należy odmeldować się.

    Jeszcze przed północą…dobranoc.

  40. River pisze:

    Dobry wieczór, Wyspo!

  41. River pisze:

    Pusto wszędzie, cicho wszędzie, no to trzeba też uciekać.
    Dobranoc, Wyspo.

  42. Makówka pisze:

    Słonecznie witam!

    Kelnereczka zbiera zamówienia.

    Kelnereczka

    • Lena Sadowska pisze:

      My – granulki z suszoną jag(boszszsz… jak to podśmiarduje)nięciną i woda (wyłącznie jedna z nas) oraz owsianka z suszonymi bakaliami (obie, stety czy niestety).
      A potem czajniczkowa (a co!) herbata i cukierek:)

      Dzień dobry, Makówko:)

  43. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Urok soboty: nie trzeba wstawać o wpół do szóstej 🙂

  44. River pisze:

    Dzień dobry, Wyspo! Przed w pół do szóstej. 🙂

  45. Lena Sadowska pisze:

    Może nie wstałyśmy (głównie ta jedna, bo ta druga, i owszem, kręciła się w pobliżu o jakichś rudych porach) ze słońcem, ale to ono zainspirowało nas do koleżeńskiego molestingu, ofiarowując się na przewodnika po nieodległych zakątkach Niecywilizacji:)
    Złoto było. I bursztynowo. I purpurowo już też.
    A teraz wspominamy niedawny wypad przy miseczce wody (ta jedna) i filiżance migdałowo wonnej czekolady ze szczyptą chili (ta druga) i przemyśliwamy, co dalej robić z tak cudnie rozpoczętą sobotą:)

    Wciążrozsłonecznione dzień dobry, Wyspo:)

  46. River pisze:

    Dzień dobry, Leno:)

  47. Lena Sadowska pisze:

    Ałajka! jak mi się pierogów z serem zachciało! Polanych gęstą, pocukrzoną i pojagodzoną kwaśną śmietanką…

  48. River pisze:

    Czas na mnie, czas zrobić jakieś zakupy. 🙂

  49. Makówka pisze:

    Malutki spacer, sklep, teraz obiad i zacznie się…tym razem nie pakowanie, ale „co do czego ubrać?”.

    Klasowe (z liceum) wspólne urodziny .

  50. River pisze:

    Już wróciłem. Muszę teraz rozsadzić paprotkę.

  51. Tetryk56 pisze:

    Trochę rzeczy pozałatwianych, obiad zjedzony, teraz wybieram się na koncert Marty Bizoń.

  52. Lena Sadowska pisze:

    Pierogi ulepione, ugotowane, rozdzielone:)
    I (co najmniej) w jednej trzeciej – skonsumowane:)

    • River pisze:

      Jedna trzecia? Kilograma? 🙂

      • Lena Sadowska pisze:

        Ulepiłam sześćdziesiąt (takich z krążków wycinanych zwykłą szklanką) pierogów. Dwadzieścia podrzuciłam Bratu, dwadzieścia Sąsiadce OP, a my z Rudą zjadłyśmy siedem czyli +/- jedną trzecią jednej trzeciej 🙂

        Dobry wieczór, Riverze:)

  53. Lena Sadowska pisze:

    Czszaa ten serek wydreptać:) Idziemy na spacerek.

  54. Tetryk56 pisze:

    Całkiem sympatyczny recital. Pani Marta śpiewała piosenki polskie, francuskie (Edith Piaf), żydowskie i neapolitańskie, przeplatając je z humorem opowiastkami i wspomnieniami. Do tego chwyciła dobry kontakt z publicznością. Bardzo miło spędzone dwie godziny 🙂

    • Lena Sadowska pisze:

      Super:)
      Ja ją kojarzyłam najbardziej chyba z Takiego kraju i Małego żigola🙂

      Dobry wieczór, Tetryku:)

      • Tetryk56 pisze:

        Ma dość szeroki repertuar, wiele znanych przebojów (np. „Welcome to cabaret!” czy „Rien! Je ne regrette rien!”), piosenki z folkloru żydowskiego (mieszka na Kazimierzu) i włoskiego z okolic Neapolu, a także trochę piosenek skomponowanych i napisanych dla niej.
        Stosunkowo niewiele z tego widać na youtubie… 🙁

        • Lena Sadowska pisze:

          Pamiętam, że miała w swoim repertuarze też pieśni religijne. A kojarzę ją nie z Yutubka, lecz z jakichś koncertowych relacji z Piwnicy pod Baranami:)
          Podobało mi się jej Oj, Mamo!, ale już Tak jak malował pan Chagall wolę w wykonaniu Edyty Geppert:)

  55. Lena Sadowska pisze:

    Spacerek bardzo:)
    Całe gwiazdy, pół księżyca, przejrzystość powietrzna i żadnych kociębków zastrachanych:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  56. Lena Sadowska pisze:

    Północ przyszła nie wiadomo kiedy i też będę się już żegnać:

    spokojnej nocki, Wyspo:)

  57. Makówka pisze:

    Wróciłam z imprezy klasowej.
    Super było!

    Dobranoc.

  58. Makówka pisze:

    Co taka cisza?

    Kelnereczka roznosi co kto sobie życzy.

    Dla mnie dużo picia, bo tak się objadłam wczoraj, że jeszcze nie jestem głodna.

    Kelnereczka

  59. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Niedziela, pszęPani, jest jeszcze lepsza niż sobota 🙂

    • Lena Sadowska pisze:

      Dzisiaj, przy jasnej niedzieli,
      Pogoda wkoło i słońce…
      I sady ptactwem grające,
      Dzisiaj, przy jasnej niedzieli.
      (Jasna niedziela
      – Max Elskamp;
      tł.: B. Ostrowska)

      Dzień dobry, Tetryku:)

  60. River pisze:

    Dzień dobry.

    • Lena Sadowska pisze:

      Dzień dobry, Riverze:)

      Czy też masz jakieś specjalne upodobania, jeśli chodzi o piosenki i ich wykonawców?
      Bo dziś jest NMŻ* 😉

      *Niedzielny Minikoncert Życzeń

  61. Lena Sadowska pisze:

    Lista jest, oczywiście, otwarta aż do zamknięcia🙂

    Przemyśliwajcie, a ja zniknę na chwilę, bo muszę uzupełnić zapas cukierków:)

  62. Makówka pisze:

    Pada, pada, pada…

    Ale to akurat tak bardzo mi nie przeszkadza, bo dziś cd. spotkań klasowych.

  63. River pisze:

    Miałem jechać na wycieczkę, ale strasznie spochmurniało. Worry

  64. River pisze:

    Wypogodziło się. Jadę. 🙂

  65. River pisze:

    Wróciłem. Dobry wieczór, Wyspo!

  66. River pisze:

    Byłem na wypadzie, nad jeziorem Michigan około 80 km na północ od Chicago. Było pochmurno, już miałem wracać, ale wypogodziło się. Po tym wszystkim zajechałem do sklepu. Wychodzę ze sklepu, a tu deszcz. 🙂

    • Quackie pisze:

      Oo, tak miałem w zeszłym tygodniu tu w Gdyni. Przez cały dzień pogoda, umówiłem się z gośćmi na wspólne wyjście do miasta, po czym w ciągu 15 minut przyszły chmury i lunęło całkiem mocno. Skończyło się na posiadówce w domu (przemiłej, ale trochę inaczej to planowaliśmy).

  67. Lena Sadowska pisze:

    Spacerkowanie dziś w mżystych choć całkiem ciepłych klimatach:)
    Pobrodziłyśmy w skwerkowej trawie, wlazłyśmy wszystkimi sześcioma nogami w nachodnikową kałużę-niewidkę, zgubiłyśmy jedną rękawiczkę, obeszłyśmy podpadnięty budynek, wracając znalazłyśmy dwie rękawiczki (różne, żadna nigdy wcześniej nie należała do nas), powiesiłyśmy je na gałęzi napotkanego świerczka, prawie ominęłyśmy inną kałużę-niewidkę, pobrodziłyśmy w skwerkowej trawie, przecisnęłyśmy się do zastawionej przez jakiegoś miszcza parkowania furtki i już byłyśmy prawie w domu:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  68. makowka9 pisze:

    Jestem w domu.
    Tym razem z komórki mogę wejść na Wyspę,a z laptopa w ogóle nic nie mogę zrobić,bo nie otwiera się Google.
    Dobranoc

  69. Quackie pisze:

    Umykam, dobranoc!

  70. Lena Sadowska pisze:

    Jutro wprawdzie się poniedzielę, ale też będę już umykać:)

    Miłej nocki, Wyspo:)

  71. makowka9 pisze:

    Czy ktoś wie co się mogło stać?
    Internet działa skoro wchodzę na What’s,ale nic więcej,bo nie otwiera się Chrome

  72. Quackie pisze:

    Dzień dobry, kawa PILNIE potrzebna.

    Pani Gieniu, poprosimy. I inne dobre rzeczy też.

    Koffie

  73. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Przeplatany poniedziałek: słońce, deszcz, słońce… Coś jak z ryżem i pracą 😉

  74. makowka9 pisze:

    Witajcie!

  75. Lena Sadowska pisze:

    Nocka cieplutko wyspana, śniadanko, herbatka, cukierek, spacerek z rudołkiem, trochę okołodomowych robótek – świętowania nadszedł kres:)
    A na podwórku:
    Ciut deszczyku, ciut słońca,
    Chłodku tu, tam gorąca
    🙂

    Jużśródprackowe dzień dobry, Wyspo:)

  76. Makówka pisze:

    W tej chwili wróciłam do domu.
    Chrome działa, zdjęcia ze Stambułu są, nie ma ostatnich zdjęć tzn. tych z soboty, niedzieli, dziś, ale to mniejszy problem.
    Dlatego mogę pomyśleć o jakimś opowiedzeniu o Stambule jeśli Wyspiarze wyrażą chęć.

  77. Tetryk56 pisze:

    Po pracy miałem trochę zabawy: w piątek wieczorem zaczęła nam cieknąć bateria, i proces rozwinął się raczej szybko, Strugi wody tryskały po obu końcach wylewki, a więc mniej-więcej w górę na ukos…
    Na szczęście udało mi się wymienić w sklepie baterię (kupioną 3 m-ce temu!) i zainstalować. Zobaczymy, czy ten egzemplarz będzie szczęśliwszy.

  78. Lena Sadowska pisze:

    Prackowa część dnia dobiegła końca:)
    Było satysfakcjonująco, a o to wszak chodzi.

    No to zaraz jeszcze spacerek:)

  79. Quackie pisze:

    Witajcie po pracy i jednym rodzinnym pogrzebie ze stypą. Wszystko załatwione.

    A teraz przerwa.

  80. Tetryk56 pisze:

    Ja już też w domu… Czas na kolację.

  81. Quackie pisze:

    Kochani, trochę mnie zmęczył ten poniedziałek, ze względu jw. Pożegnam się już na dzisiaj – dobranoc!

  82. Lena Sadowska pisze:

    Dziś powędrowałyśmy w uliczkę słoneczników, jeszczeniejesiennych róż i krzaczastych astrów niebieskich, które tak naprawdę są jasnofioletowe:)
    Pachniało wilgocią i klonowymi karetonoidami:) I szeleściło, bo wietrzyk też chyba wybrał się na wieczorny spacer:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  83. Makówka pisze:

    Kochani buduję…ale jeszcze chwilkę…

  84. River pisze:

    Witam Wyspę!

  85. Lena Sadowska pisze:

    Oczy mi się kleją i nie dotrwam do nowego pięterka:)

    Miłej nocki, Wyspo:)

  86. Makówka pisze:

    Kto nie śpi zapraszam piętro wyżej.

Skomentuj makowka9 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)