« Adolf (2) Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka »

Oskar (3)

Bo te staruchy to zawsze dziwne były…
Łaziło tylko toto z kąta w kąt. Powolne takie. Ślamazarne.
Mruczało coś do siebie. Mamrotało. Albo śmiało się – jeden chyba Bóg wie – do czego.
Ale co jemu do takich? Mało go to tak naprawdę obchodziło. Ani nie gadał z nimi, ani nic.
Czasem tylko, jak co zmajstrowali, szedł z Ane do pomocy.
Ale to rzadko bywało. Właściwie… dwa razy był. Raz staruch coś do sedesu wrzucił, przytkało i wierzchem poszło, to musiał pomyć podłogi. A drugi – też do podłóg, bo okna nie zamknęli, a burza była, jak starucha na ćwiczenia zabrali… Ot i tyle.
Po prawdzie to Ane sama powinna to załatwić ale… leniwa jest. Tylko do wrzeszczenia na niego nigdy sił jej nie braknie…

Pracował, jak co dnia. Wprawę już ma – to i szło.
Czasem tylko okiem na któreś drzwi rzucił. Ot, tak. Bez myśli żadnej. Robotą swoją zająć się musiał.
Tak.
Żeby to on miał tyle pieniędzy – ani dnia by tu nie został. Pieprznąłby tymi mopami, wiadrami, szmatami, i tyle by go widzieli!
I co im, tym staruchom, z tego całego bogactwa… Ani się nie zabawią, ani nie pojedzą, ani nawet na dziewczynki nie pójdą… Co to za życie… Tylko dreptanie, diety, ćwiczenia…
Ale tak to już jest z bogatymi…

A przecież i u niego zapowiadało się całkiem nieźle! I widoki na dobre życie były…
To – nie!
Musiał się ten Alejandro przyplątać! Z tą swoją niby-żoną!
Stary całkiem oszalał! Jak mu zaczęła przed oczami tym chudym tyłkiem wywijać, cyckami trząść… Aż się ślinił cały! Tfu!
I żeby jeszcze było na kogo! A to na taką szczapę!

Tak się z tej krzywdy rozzłościł, że za mocno chlapnął wodą i musiał od nowa wycierać. I polerować.
Nawet mu tak w głowie mignęło, że ani się obejrzy, jak przyleci tu ta ciućma i zacznie jazgotać. Tylko jej miotły brakuje – wiedźmie jakiejś!

Nie miał Oscar szczęścia w życiu. Oj! Nie miał! Nawet w takich głupotach…

Matkę tylko tyle pamięta, że miękka była. Lubił się w jej wielki brzuch wtulić, nakryć się spódnicami i siedzieć cichutko jak myszka… póki stary do domu nie wrócił napity i chętny. Zawsze chętny był. Do wódy i do bab.
Bez turbacji brał go za kark i wyrzucał do sieni. Jak szczeniaka. Potem Oscar słyszał skrzypienie i jęki matki. Bał się, ale raz krzyczała głośniej niż zawsze, to złapał, co miał pod ręką i wpadł do pokoju. Nigdy nie zapomni śmiechu starego, leżącego na kwiczącej matce. Nigdy nie zapomni jej tłustych, białych półdupków, rozlanych na boki. I nigdy nie zapomni kopniaka, którego oberwał od starego, kiedy rzucił się na niego z drutem od wiadra. Przeleciał wtedy aż do sieni, rozwalając cienkie drzwi i zatrzymał się dopiero na progu.
Od tej pory matka zabroniła mu włazić pod spódnicę, a stary zamykał naprawione drzwi na kruczek. I patrzył na niego jakoś tak… spode łba…
Potem matka zniknęła. Trwało trochę, zanim zrozumiał, że ta piękna muzyka i smaczne jedzenie to był pogrzeb. Zanim zrozumiał, że matka już nigdy nie wróci…

Zaraz pojawiła się Juanita.
Zła była jak pies, a wrzeszczała głośniej od matki. Jego traktowała jak popychło.
A potem nagle zaczęła być dla niego miła. I patrzyła tak jakoś… ślimacznie.
On nie rozumiał, ale stary zaraz przyuważył, co się święci. W ciemię bity nie był. I przegnał Juanitę. Do teraz dzwonią mu w uszach bluzgi, którymi ich błogosławiła…

Po niej nastała Marija. Ta dobra dla niego była. Jedzenia nie żałowała. I ludzkim głosem odezwała się czasem. Brudny przy niej nie chodził… obszyła zawsze, a i kupiła czasem jakiś łach.
To się staremu nie spodobało. Wykrzykiwał, że o bękarta lepiej się frasuje jak o chłopa. Że pewno myśli sobie jego – Oscara – na kochanka wyhodować.
Marija dłużna nie pozostała. Co też się wtedy działo! Garnki latały. I talerze. Nawet krzesłem Marija rzuciła. Potem ją stary zawlókł do pokoju i pół dnia wrzaski i sapania słychać było.
Jak stary zasnął, Marija wylazła cichcem z pokoju, zebrała swoje szmaty, pogłaskała go po głowie, zakręciła się na pięcie i… tyle ją widzieli.
Tak po prawdzie, to żal mu Mariji było. Nawet sobie trochę w kątku zakwilił. Ale tylko trochę…

Następna była Katia. Cicha i niemowna wcale. Ale diabła swego pod skórą miała. Nigdy się staremu w niczym nie sprzeciwiła. Nawet inaczej – sama go do knajpy posyłała. I dobrze to mówią, że cicha woda brzegi rwie – nie żałowała sobie Katia uciechy. Nie żałowała. Przyprawiała staremu rogi, aż miło! Łajdaczyła się z kim popadnie i jak popadnie. A wygląd to takiego anioła miała, że nikt by, w te oczka patrząc, nie uwierzył, że takie bezeceństwa wyprawiać mogła.
No i się dowyprawiała!
Jak jej brzuch wyżej nosa urósł, to stary dureń taki dumny zaczął chodzić, że aż śmiech brał.
To i się śmieli wszyscy wokoło.
Wreszcie i stary się pomiarkował i – przegnał…
Od tej pory bab już w ich gospodarstwie nie było.
Po prawdzie to i starego też bardziej już do gorzałki ciągnęło niż do czego innego…

Oscar się cieszył. Stary spotulniał trochę. Nawet go jakby polubił…
I łapy przestał wyciągać, choć wcześniej różnie tam bywało. Czasami tylko, jak bardzo pijany do domu wrócił, wczepiał się Oscarowi we włosy i potarmosił trochę. Ale co to tam było za tarmoszenie. Śmiechu warte!

Już myślał, że jakoś starego dochowa i kiedy sam zostanie, to się za jakąś rzetelną dziewuchą rozejrzy.
Marzyła mu się taka dupiata, cycata. Jak matka. Żeby było za co złapać i żeby w łóżku o gnaty się nie obijać. Nawet sobie taką upatrzył, ale ani się obejrzał – już mu ją jakiś miastowy panek zdmuchnął.
Niby sam sobie winien był, bo dziewucha aż udami za nim tarła, ale co mógł poradzić? Stary – póki żył, o żadnej babie w domu ani słuchać nie chciał. Jego to był dom – to i jego prawo.
Nie, żeby się tam czasem Oscar przy jakiejś nie zakręcił. Aż tak źle to nie bywało, ale do domu zakaz sprowadzania miał…
Tak więc czekać musiał tylko cierpliwie, ale nadzieja była, bo stary coś ostatnimi czasy trochę słabować zaczął.
Już nawet o testamencie raz czy dwa zagajał…
To – nie! Musiał się ten Alejandro napatoczyć! Z tym swoim małym kurwiszonem.
Szybko wyczuła, że stary rzewnym okiem na nią łypie.
I jak nie zacznie się przymilać, ocierać. Nawet mu czasami pomacać dała.
Oscar by nie gadał, żeby sam nie widział.
No i doczekał się.
Z godziny na godzinę stary go z domu wysiudał. Że niby za żonę stryja się brał. Tak szczurza morda jedna go do starego obmówiła!
W samej koszuli i portkach został. Nawet sandałów nie zdążył wzuć, bo akurat ze spania wstał…

Jak głupi wtedy przed siebie poszedł. Nawet i nie splunął.
Do Marca poszedł. Rozpowiedział, co i jak, choć nigdy gadatliwy nadto nie był. Wtedy go coś tak naszło. Może to przez tą cavę…
Marco zanocować mu pozwolił i obiecał pomóc.
Oscar nie wie, co tam między nim i starym zaszło, ale parę dni później dostał na bilet i z papierkiem wylądował tutaj.

Na początku nawet mu się podobało…
Najbardziej, że robota nieciężka, a pieniądz niezgorszy. Bo co to dla niego było – takie skrzydło oporządzić? Phi! W cztery, pięć godzin ze wszystkim się gracko uwijał i do następnego poranka wolne miał. Tym bardziej, że ani okna, ani pokoje staruchów to nie była jego działka. On tylko holami i klatkami się zajmował…

Druga rzecz to jedzenie. Żywić się tutaj mógł, jeśli taka jego wola była. A czemuż by nie miała być? Chyba całkiem by musiał głupi być, żeby zarobione wydawać, jak tu za darmo wszystko miał. I smacznie. Może trochę boso, ale smacznie. To korzystał.

I jeszcze, że dla siebie pokój tylko miał. Małe to było, bo małe, ale czyste i po godzinach, co chciał robić mógł… nikt mu tu nosa nie wtykał…
Po prawdzie to przez pierwszy miesiąc czas wolny głównie na spaniu mu schodził. Zanim przywykł do tego wstawania na pierwszą…
Za pierwszą wypłatę prezent kupił i do Marca się wybrał. Marco rozpytywał go o wszystko. Trochę się nawet podobno o niego zamartwiał, ale jak Oscara zobaczył, to mu zamartwianie z miejsca przeszło i już tylko się cieszył.

Bo Oscar okupił się trochę. Nawet się tam sam z siebie podśmiewał, że tak z pańska zaczął wyglądać. Żal mu nawet trochę tego grosza na takie durnoty było, ale nie mógł przecież wciąż w tych samych portkach i koszuli łazić. Jemu to by nawet i nie przeszkadzało, ale ta zgaga – szefowa raz i drugi mu docięła, że jak łachmyta chodzi.
No to kupił dwie pary spodni materiałowych – niebieskich i czarnych, trzy koszule z flaneli kolorowe, trochę bielizny i skarpet. I buty takie pantoflowe. To mógł Marcowi oddać tamte, co na drogę pożyczył. Że buty kupił, to dobrze, bo Marco nogi miał mniejsze, to i piły go mokasyny okrutnie…
Później dopiero sobie pomyślał, co zarazie do jego ubioru było, jak do pracy on zawsze w kombinezonie przychodzi… Ale wreszcie wymiarkował, że jej najpewniej o te wspólne posiłki chodziło. Prawda, że się z doktórstwem nie mieszali, ale spotykali się przecież w przejściu…
Nawet mu tam taka jedna w oko wpadła. Tak wpadła, bo planów z nią przecież nijakich mieć nie mógł, bo i gdzie… Ładna była, gładka. Na miejscu wszystko miała jak trzeba. Żeby tylko jeszcze z dwadzieścia kilo więcej… Jak miód by była…
Tak tylko sobie czasem myślał, jak mu się nawinęła. Ale to nieczęsto się zdarzało…

Marco prezent zaraz rozpakował i spróbowali na miejscu. Taki sobie był – po szczerości. Ani równać się mógł z miejscowymi winami…
Pogadali sobie… Marco siostrę swoją wspominał i płakał, że tak jej się szybko z tego świata zeszło, bo dobra z niej była kobieta. Powiedział, że Oscar całkiem w nią poszedł, a po starym to tylko wielki jest i krzepę jego ma…
Miło było z krewniakiem się spotkać, bajęd posłuchać…
Na koniec Marco w jednym zasmucił go srodze – oto stary dom na Alejandra przepisał i ten kawałek winniczki.
Zgryzł się też Oscar bardzo, bo w duchu liczył jednak na trochę serca od starego…

Po kilku miesiącach przywykł do nowego życia. Trochę znajomości rozmaitych pozawierał. Mieszanych… Czasem nawet jakąś dziewuchę zaprosił do siebie.
Ale – tak z ręką na sercu – to mu te miastowe dziewuchy nie smakowały. Raz, że jedna przez drugą chudsze być chciały, dwa, że po jednej nocy o perspektywy go wypytywać zaczynały. Najpierw nie wiedział, co to, bo słowo trudne było i nijak go spamiętać nie mógł, żeby kogo dopytać. A jak już zapamiętał, to nie bardzo i pytać było kogo.
Wreszcie pojął, że one o to, co on dalej z sobą zamierza, pytały.
A co on im miał odpowiadać, jak – sam dobrze nie wiedział…
Ale powoli docierało do niego, że całe życie sprzątaczem nie będzie.
Na początku te swoje pieniądze to mu się zdawały duże. Na początku. Jak jeszcze myślał, że stary go nie ukrzywdzi.
Bo w duchu liczył przecież, że do domu powróci. Lubił przy winorośli chodzić…
Jak się okazało, że nic z tego nie będzie – pomarkotniał…
Aż na pomysł wpadł, że sam sobie ziemię kupi, szczepy od starego weźmie, a i Marco przecież mu nie pożałuje i jakoś to będzie.
To go na jakiś czas zadowoliło. Póki nie porozmawiał z Marco i nie dowiedział się, ile teraz taka ziemia kosztuje…
Widząc jego markotną minę, Marco mu nawet propozycję uczciwą złożył, że na raty odda, byle część choć od razu wpłacił, a on na resztę poczeka…
Ale Oscar nawet i tej części nie miał. Obliczył sobie, że rok musi zbierać nie jedząc, nie pijąc, a Marco tyle czekać nie mógł…

Jakoś mu też zapał do pracy opadł…
Ta ziemia mu się po nocach śniła. Kawałek taki, co już był go sobie obejrzał na zaś, a Marco przytaknął, że najlepsze miejsce wybrał…
Obiecał też, że ten jego kawałek będzie się starał jak najpóźniej sprzedać, chyba, że już wyjścia nie będzie miał…
Oscar to rozumiał i pretensji nijakiej mieć nie mógł. Marco ręki do winogron nie miał, a dzieci gromadę i żonę słabującą wiecznie. I jeszcze długi jakieś w banku…

No. Tak się rozżalił, że ani się obejrzał, jak całą robotę zrobił. Spojrzał na zegarek. Prawie godzinę wcześniej skończył niż zwykle.
Stał chwilę niewiedzący, co robić. Wreszcie ocknął się i postanowił wracać do siebie.
Szczęśliwy jakiś dzień miał, że na tą zołzę się nie napatoczył jeszcze.
To i nie było co licha kusić…
Zebrał sprzęt i ruszył do składzików.
Cicho mijał kolejne drzwi.
Hol był oświetlony, to i najpierw nic nie przyuważył. Dopiero jak podszedł zupełnie blisko…
Światło zobaczył. Zdziwił się – skąd światło? Podejrzenia nabrał, że chyba jakiś staruch zamknąć się zapomniał…
Choć… Nigdy nie bywało.
Te cholerne staruchy kota na tym punkcie miały.
Więc – co?
Zwolnił, przygarbił się. Teraz przydało się, że dał się na gumowe laczki namówić, choć śmierdziały niemożebnie… Jak kot mógł się skradać…
Ani się obejrzał, jak pod drzwiami się znalazł.
Otwarte było…
Wahanie miał. I myśl taką pierwszą – uciekać!
Szarpnął się raz i drugi, bo zdecydowany – co robić – nie był…
Ale inne pomyślenie go naszło. Niespodziewanie całkiem: że co, jak ten tam… pochorował się…
Nie lubił ich, tych staruchów, ale… To przecież też człowiek był. Do końca swoich dni nie darowałby, żeby taki przez niego umarł. Bo on się bał zaglądnąć…
Westchnął sobie. Wiadra odstawił cicho i trzy kroki w przód dał. Przez próg żurawia zapuścił. Oddech nawet wstrzymał… Spokojnie mu być się zdawało, to się ośmielił i dalej zaszedł. Nawet i ciekawości wielkiej nie czuł, jak to taki bogaty staruch mieszkać może. Za bardzo się bał chyba…
Tyle, że nikogo nie ma – przyuważył.
Już wychodzić miał i swoimi sprawami się zająć, kiedy te drugie drzwi wypatrzył. Na swoje nieszczęście chyba. Bardziej dla świętego spokoju – jak z czego innego – głupi łeb tam wetknął…
Światło przez drzwi wpadło… Wtedy zobaczył…
Człowiek to był… śpiący…
Strach go zdjął czegoś… Najpewniej, że się tamten rozbudzi i wrzasku narobi. Nieprzyjemności…
I tu już całkiem zdurnieć musiał, bo zamiast nogi za pas brać – bliżej polazł!
Staruch spał ciągle.
Nawet pomyślał sobie, że jak zabity… Może i za to go pokarało, że poszanowania należytego nie okazał…
A szeptało mu coś, żeby uciekał…
Sam nie wiedział, co za siła kazała mu łóżko obejść i nad leżącym się pochylić. Jeszcze ucho Oscar przyłożył i sam oddychać przestał, żeby słyszeć lepiej… Od razu poznał…
Nie żył… Staruch nie żył!
Najpierw przestraszył się trochę. Ale zaraz pomyślał, że nic tu po nim. Już nie pomoże. Tyle, co może zrobić, to zawiadomić Ane.
Wychodzić już zamierzał…
I wtedy to zobaczył! Serce mu mało nie wyskoczyło.
Skrzynka!
Skrzynka ze skarbami!
A jakże! Słyszał i on o staruchu, co całe swoje bogacto trzymał w wielkiej zielonej skrzynce. Żelaznej… na wielgachną kłódkę zamkniętej.
Byli tacy, co zarzekali się, że widzieli, jak staruch otwiera ją wielkim kluczem, wyjmuje złote monety i liczy sobie.
Inni kłócili się, że to nie monety, ale papierki. Masy całe pieniędzy sznurkiem powiązane.
Jeszcze inni gadali, że widzieli, jak staruch złote łańcuchy, pierścienie, bransoletki na siebie nakłada. I drogocennymi kamieniami obsypuje się.

I nagle coś go napadło, żeby otworzyć tą skrzynkę. Omotało i kusiło i już nie myślał nawet, co i ile tam znajdzie… Byle otworzyć…
Byle do tych skarbów się dobrać, popatrzyć, choć dotknąć sobie…
Nawet do głowy mu nie przyszło, żeby klucza szukać. Pamiętał, że w rupieciarni widział kiedyś stary topór. Strażacki – Ane mówiła.
Nie namyślał się też wcale. Z pokojów wybiegł i pognał przed siebie. Ani dbał – zobaczy go kto, czy nie zobaczy.
Pod schowkiem nie wiedzieć kiedy się znalazł. A jak drzwi otwierał – ręce mu się trzęsły, że nie wiem, ale w parę chwil wypatrzył, co chciał.
Dobrze pamiętał!
Wybiegł na zewnątrz.
Jak wariat musiał wyglądać, kiedy tak gnał z tym toporem w garści…
Wpadł do pokoju i, nie bacząc na hałas, zamachnął się i uderzył. Ostrze jak w masło weszło. Trzasnęło. Zgrzytnęło. Uderzył znów i część pokrywy odskoczyła. Cudem chyba jakimś!
Coś jasnego zobaczył… Tyle – że nie złoto – zrozumiał…
Na kolana upadł i do środka zaglądnął…
Obrazki.
Wszystko na podłogę wyrzucał. Jakby go coś popędzało. Zamknięta część mu przeszkadzała, to natężył się i oderwał kawałek gołymi rękami.
I znowu ręce w bogactwie zanurzył…
Kasety… Płyty… Obrazki…
Pieniędzy nie było.
Pieniędzy nie było.
Pieniędzy nie było.
Osłabiło go to. Na piersiach ciężko się zrobiło. To zwalił się obok i, na śmieci popatrując, sapał głośno. Złość jakaś tępa motać go zaczynała.

Z godzinę może tak siedział… A może dziesięć minut… Powoli rozumieć zaczynał, że pieniędzy nijakich tam nie ma… I naraz śmiać mu się czegoś zachciało okropnie…
No to się roześmiał. Po obrazek sięgnął… Okiem rzucił… Ale co jego mazanie jakieś obchodzić mogło… Choćby i najpiękniejsze…
Już odrzucić miał, kiedy zdjęcie jakieś błyszczące w oczy mu wlazło. To spojrzał. Bez ciekawości wielkiej… Raz… drugi… I… nie zrozumiał. Nie zrozumiał, na co patrzy…
Niby oczy widziały, a on nie pojmował – co widzą…
Siedział tak i miętosił obrazek w ręce…
Jakoś tak nagle do niego dotarło. Aż się zadławił…
Co za plugastwo! Co za plugastwo jakieś!
Pomieścić mu się nie chciało, żeby coś takiego… coś takiego… wydało mu się, że… chyba… całkiem z tego żalu zgłupieć musiał… Bo jak?
Nie rozumiał… Te dzieci… wstrętne to było! Wstrętne! I… nie po bożemu jakieś… A już najgorsze… te oczy… o litość wyjące… o zmiłowanie…
Aż ciarki go przeszły…
I myśl jedna w głowie zakołatała… Uciekać…
Sił jakoś nie miał…
No to siedział i, powoli, na palcach – żeby łatwiej – przepowiadał wszystko raz jeszcze…
Obrazki… Nie bogactwa… Śmieci… Nie pieniądze…

Aż pojął wreszcie, co to dla niego znaczy…
W skrzynce nie było pieniędzy.
Nie było pieniędzy – nie będzie ziemi.
Nie będzie ziemi…

A potem to już się działo tak, jakby śnił…
Wstał. Nie rozglądnął się nawet. Bo i po co… Tylko topór podniósł z podłogi… I wyszedł…
W korytarzu o wiadra się potknął, to się nachylił i zabrał… Co mu tam potem zołza miała brzęczeć nad uchem, że porządku nie pilnuje po sobie… Jeszcze by mu z zapłaty potrąciła, że marnuje…
Do składówki wrócił. Wiadra przepłukał. Szmaty rozwiesił. Zlew po sobie umył. Przebrał się i do pakamery poszedł… topór na miejsce odłożyć… Wszystko na klucz zamknął – jak zawsze. I tyle…

Ciężko mu jakoś było… Do stołówki noga za nogą… bez radości zwykłej – by można powiedzieć – się pokierował…
Z oddali wrzask jakby babski go doleciał… A i nie obejrzał się nawet… czego…

Szum tylko w głowie słyszał. I śmiechy.
I głos jakiś, co mu raz po razie powtarzał: ziemi nie będzie.

84 komentarze

  1. Lena Sadowska pisze:

    Witam na nowym obrazkowym pięterku:)
    Tym razem trzecia odsłona opowiadanej historii.

  2. Quackie pisze:

    Dzień dobry. No tak, teraz to wszystko dopełnia i wyjaśnia, co, kiedy i dlaczego. Ostatni kawałek puzzla trafił na swoje miejsce.

    I bardzo to wiarygodne.

    Tylko właściwie jeszcze nie do końca wiem, gdzie. Hiszpania? Argentyna? Brazylia?

    • Lena Sadowska pisze:

      Dziękuję.
      Miałam nadzieję wejść w głowę Oscara na tyle dobrze, by było widać jego, nie – mnie:)

      A który z europejskich krajów bada(ł) przeszłość swoich chm… rezydentów z entuzjazmem odwrotnie proporcjonalnym do wysokości przeznaczanych na ten cel gratyfikacji oraz posiada regiony winiarskie? 🙂

  3. Makówka pisze:

    Przeczytałam. Tak. Całość się dopełniła.
    Jednak…nie umiem komentować.
    Całość zbyt mnie przygnębia.

    Natomiast „wejście w głowę ” Oskara udało Ci się znakomicie.

  4. Lena Sadowska pisze:

    Dziękuję.

    Rozumiem te opory doskonale.
    Dlatego staram się nikogo nie zamęczać opowieściami o tym, co robiłam kiedyś i czym, od niedawna, znowu się zajmuję:)

    Witaj na nowym pięterku, Makówko:)

    • Makówka pisze:

      Witaj Leno!
      Czytanie tego jest bardzo ciekawe. Tak jak ciekawi mnie bardzo czym kiedyś i teraz znów się zajmujesz? Próbuję się jedynie domyślać.

      Napisałam, że nie umiem komentować, bo to wymagałoby zbyt głębokie wnikanie w psychikę „bohaterów”.

      Takie zachowanie strusia -przeczytać, dowiedzieć się i …szybko schować głowę pod poduszkę i …zapomnieć.

      • Lena Sadowska pisze:

        Cieszę się, że znajdujesz opowieść ciekawą.
        Na następne pytanie odpowiedziałam Ci, zdaje się, poprzednim razem, choć i bez tego chyba nietrudno się domyślić, na czym podobne zajęcie może polegać.

        Nie jest zbyt pochlebnym dla autora, który ślęczy nad tekstem, szlifuje każdy wers, podejście – przeczytać (…) i zapomnieć, ale różni bywają odbiorcy i różne ich potrzeby lekturowe. Mam zasadę odniesienia się do każdej tematycznej wypowiedzi, ale bez zbędnego wciągania w polemikę tego, kto polemizować nie chce.
        🙂

        • Makówka pisze:

          Jeśli odpowiedziałaś to mogło mi umknąć gdy byłam „wyjechana”, przepraszam.

          Zapomnieć nie tekst, ale fakt, że na świecie jest dużo biedy, nieszczęścia, cierpienia, ale i zła i podłości.

  5. Makówka pisze:

    Jestem w Krakowie, w domu. Korzystam z laptopa, więc bez trudu wchodzę na Wyspę.
    Gdybym przestała pisać to będzie znaczyć, że wyjechałam i znowu z komórki mogę tylko czytać na Wyspie, a pisać -nie.
    Nie wiem czemu tak się dzieje, bo wtedy gdy nie mogę pisać na Wyspie nie mam problemu z pisaniem na WhatsApp lub Messenger.
    Wszystko wskazuje na to, że dziś (albo już jutro?) wyjadę. Planowany wyjazd jest około północy.

  6. Lena Sadowska pisze:

    A my za chwilę będziemy się sposobić do nieodległego, miejskiego spacerku:)

  7. Tetryk56 pisze:

    Taa, gdyby taką nowelę przedstawić do realizacji filmowej, ewentualny producent zapewne mocno by się zastanawiał, czy akceptowalne przez widownię prawdopodobieństwo splotów wydarzeń nie zostało przekroczone. No i poziom obrzydliwości zdjęć byłby trudny do wyważenia. Literatura ma jednak swoje przewagi nad obrazem — silniej oddziałuje na wyobraźnię. Napisane świetnie.

    • Lena Sadowska pisze:

      Witaj, Tetryku:)

      Dziękuję. Zawsze staram się, by pod względem formalnym tekst był jak najlepszy.

      Przecież to historia, jakich wiele: zbyt pewny bezkarności kat nagabuje ofiarę, a przypadkowy przechodzień ulega ludzkiemu odruchowi chęci niesienia pomocy potrzebującemu. Nawet – dwa razy: najpierw schorowanemu człowiekowi, potem – sobie…
      I myślę, że w ogóle nie zaistniałaby potrzeba pokazania zdjęć:)

      • Tetryk56 pisze:

        Historia, jakich wiele? W tym samym miejscu i czasie, jak w greckiej tragedii, spotykają się ponownie były zbrodniarz i jego ongiś ofiara, aktualnie mściciel. W to wchodzi dodatkowo zupełnie nieoczekiwanie inny nieszczęśnik, którego rolą jest wyłącznie mylenie tropów, niezwiązany bezpośrednio z dawnymi zbrodniami, a jednak też dotkliwie naznaczony. I badająca sprawę, wstrząśnięta pani inspektor, która już w pierwszej części zamyka opowiadanie w ramie czasowej.
        Może ja za mało czytam podobnych historii…

        • Lena Sadowska pisze:

          Tak, Tetryku:) Uważam, że należy do pewnego, dość banalnego schematu.
          Jej ewentualna oryginalność polega wyłącznie na takiej a nie innej kontynuacji.
          Gdyby nie wybebeszenie kufra, nikt nie uznałby śmierci pierwszego bohatera za podejrzaną. Prawda o niej wyszłaby może przy którejś rozmowie. A może by i nie wyszła…
          I nie łączyłabym jednak relacjującej osoby z żadnymi służbami:)

          Dobry wieczór, Tetryku:)

    • Quackie pisze:

      Och, akurat zdjęć wprost może nie trzeba pokazywać – tylko reakcje oglądających?

  8. Lena Sadowska pisze:

    I zapowiadanego spacerku nadszedł czas:)

  9. Quackie pisze:

    Jestem po przerwie i już idę po dobranockę.

  10. Quackie pisze:

    Otóż wydawałoby się, że jak się spało słodko do południa, to teraz człek posiedzi bez problemu do późna.

    Otóż nie. Ziewnąłem właśnie tak, że wcisnąłem spację.

    Wiem, że jest wcześnie, ale umknę już. Dobranoc!

  11. Lena Sadowska pisze:

    Pierwszowrześniowy świat przyciszony, mrugający zza zaciągniętych zasłonek, poskrzypujący zawiasami furtek:)

    Dobry wieczór, Wyspo:)

  12. Makówka pisze:

    Za chwilę umykam. Dobranoc zatem.

  13. River pisze:

    Dobry wieczór, Wyspo!

    • Lena Sadowska pisze:

      Jak preriowe wędrówki?

      Dobry wieczór, Riverze:)

      • River pisze:

        Dobry wieczór, Leno:)
        Bardzo fajnie, wiał lekki wiaterek, było ciepło, ale nie za gorąco.
        Przeczytałem Oskara. Uff, jesteś mistrzynią suspensu. 😉
        Mała dygresja, ten przepis aktualny? Może kiedyś się skuszę.

        • Lena Sadowska pisze:

          Bardzo się cieszę, że wycieczka się powiodła:)
          Po poprzedniej wydawałeś się odrobinę niepocieszony:)

          Dziękuję.
          Mistrzyni suspensu? To skutek uboczny, ale bardzo fajnie że jest:)

          Tak.
          Przepis na suszone pomidory w oleju podam Ci jutro, ok?

  14. River pisze:

    W tym miesiącu nie ma patronackiego pięterka?

  15. Lena Sadowska pisze:

    Mili Wyspiarze, jutro prackowy poniedziałek, więc:

    spokojnej nocki, Wyspo:)

  16. Tetryk56 pisze:

    Jutro do pracy, więc — dobrej nocy, Wyspo!

  17. makowka9 pisze:

    Dobranoc!

  18. Quackie pisze:

    Dzień dobry! Nowy dzień, nowy ja, nowa lista rzeczy do zrobienia.

    Kawa na rozpęd by się przydała. Poprosimy!

    Koffie

  19. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Mgłą nad Krakowem, ale mam nadzieję dojrzeć wkrótce Patrona 😉

  20. River pisze:

    Dzień dobry.

    • Lena Sadowska pisze:

      A Ciebie, Riverze, zostawiłam sobie na deser 😉

      Podam Ci obiecany przepis:
      Składniki:
      2 kg świeżych pomidorów
      ok. 3 szklanek oleju/oliwy
      1 płaska łyżeczka soli
      ulubione suszone przyprawy – od 1 łyżeczki wzwyż na półlitrowy słoik

      Pomidory przekrawasz na połowy/ćwiartki. Usuwasz łyżeczką „mokre” części (ja nie usuwam, bo są smaczniejsze, ale wtedy pomidory suszą się 2-3 godziny dłużej). Rozkładasz dość ściśle na blasze/tacce suszarki/słońcu skórką do dołu. Osypujesz solą. Suszysz:
      z termoobiegiem w 90 stopniach ok. 5 godzin przy uchylonych drzwiczkach
      bez termoobiegu w 110 stopniach ok. 5 godzin przy uchylonych drzwiczkach
      w suszarce masz instrukcję
      na intensywnym słońcu krócej, ale nie może być zbyt wilgotno i owadzio-towarzysko:)
      W piekarniku można suszyć kilka blach jednocześnie, tylko przekładać je co jakiś czas:)
      Pomidory powinny być suche, ale plastyczne (jeśli po upuszczeniu na blat pomidor rozbije się jak szklanka – znaczy – przedobrzyłeś;)), ciemnoczerwone, pachnące dość intensywnie, ale nie spalenizną:)

      Do wyparzonych (wyjałowionych w piekarniku, zawsze razem z pokrywkami:)) półlitrowych słoiczków wkładasz:
      1 ząbek czosnku/papryczka chili/kilka kaparów w occie/co lubisz
      1 łyżeczkę ulubionych suszonych ziół (bazylia, oregano, lubczyk, cząber, pieprz, itd.)
      ususzone pomidory dość luźno (one napęcznieją olejem, więc zostaw im z 15% wolnej przestrzeni)
      Olej rozgrzewasz, ale nie doprowadzasz do wrzenia (ok.120 stopni będzie ok – zobaczysz taki dymek, to znak, że wystarczy), bo zalane pomidory zaczną Ci się smażyć:)
      Zalej gorącym olejem tak by przykryć pomidory.
      Zakręć słoiki.
      Możesz je zapasteryzować w garze z wrzątkiem (na dół ściereczka, wiesz – nie?) lub w piekarniku, ale nie musisz.
      Ustaw słoiki dnem do góry na papierowym ręczniku. Powinny się zamknąć nawet bez pasteryzowania.
      Po wystygnięciu odwróć.
      Przechowuj w chłodnym, zacienionym miejscu.

      Ponoć najpyszniejsze są po roku, ale u nas nigdy tyle nie stały:)
      Niektórzy dodają jeszcze ocet spirytusowy (1 łyżka na półlitrowy słoik, skropić ususzone pomidory, przemieszać; ocet winny – 2 łyżki) ale ja tego nie robię.
      Niektórzy dają sól (1/2 łyżeczki na półlitrowy słoik, posypać pomidory, przemieszać) już po ususzeniu, sprawdź, co Ci bardziej pasuje:)
      W półlitrowym słoiku mieści się ilość ususzona z około 1 kilograma świeżych pomidorów.
      Suszonych pomidorów nie musisz zalewać olejem. Możesz je przechowywać (podobnie jak grzyby:)) w suchym słoiku/torebce do żywności do ok. 8 miesięcy w zacienionym miejscu w temperaturze pokojowej.

      Jakbyś potrzebował dodatkowych informacji, dawaj znać:)
      Miłego kucharzenia i smacznego:)

      Dzień dobry, Riverze:)

  21. Lena Sadowska pisze:

    Udreptane, wyeksploatowane nieco dzień dobry, Wyspo:)

    A witam się jeszcze tutaj, bo wierszem podelektuję się dopiero po spacerku:)

  22. Quackie pisze:

    Dzień dobry po przerwie, praca wykonana i parę innych spraw takoż!

  23. Lena Sadowska pisze:

    Makówka już się przeniosła piętro wyżej, ale i tak:

    późne dzień dobry, Makówko:)

  24. Lena Sadowska pisze:

    A my na spacerek:)

  25. Quackie pisze:

    To ja po dobranockę. Zaraz wracam!

  26. Lena Sadowska pisze:

    Mili Wyspiarze, myślę, że obrazkowaniu pora położyć kres:)

    Dziękuję za życzliwe przyjęcie opowiadań, za wszystkie uwagi i komentarze.

    A teraz idę kontynuować tryptykowanie do Quacka:)

  27. Laudate pisze:

    Ja też przeczytałem wszystkie 3 części. Nie dałaś nam, Leno lektury łatwej lekkiej i przyjemnej. Chyba celowo naładowałaś te relacje taką rwaną, chaotyczna mową, aby nas trzymać w napięciu i zmuszać do czujności, bo a nuż kolejne zdanie wykrztuszone przez jednego z drugim nieszczęśnika będzie zawierać Istotne Wyjaśnienie zagadek. Skrupulatność w konstruowaniu kolejnych opowieści godna podziwu, ale mogłaś złagodzić tę prozę dodając więcej neutralnej mowy narratora. Wybrałaś inaczej i musimy to uszanować. Ten tryptyk to dawka okrucieństwa i ludzkiego nieszczęścia w skondensowanej formie. I dlatego niektórzy z nas nie byli w stanie przebrnąć przez całość, ani otwarcie komentować. Mnie też na początku „mowę odebrało”, ale to chyba dlatego, że zbierałem się do wyjazdu i nie umiałem się przestawić na komentowanie horroru. Teraz już wypoczęty po urlopie mogłem się z nim zmierzyć. Ukłony

    • Lena Sadowska pisze:

      Dzień dobry i tutaj, Laudate:)

      Miło mi że znalazłeś chwilę na przeczytanie i skomentowanie całości.
      Oczywiście, że wszystko, co napisałam – styl wypowiedzi, dobór słownictwa, wygląd bohaterów – zrobiłam celowo i świadomie. Chciałam, by te teksty miały swoją wagę, w zakamuflowany sposób oddawały moje, autorki, uczucia. Stąd taka kondensacja, nierozrzedzanie odnarratorskimi wtrętami. Zależało mi, by to właśnie sposób mówienia, myślenia, zachowania poszczególnych postaci charakteryzowały moich bohaterów. By różnice między nimi były uchwytne w tym, co i jak robią, a nie – w tym, co ja napiszę, że robią.
      Zdaję sobie sprawę z ciężkości tych tekstów, ale takie miały być – adekwatne do podjętego tematu. Miały podkreślać wagę popełnionego czynu. Z tego, co czytałam w komentarzach – udało się. Trochę może samobójczo dla autora, bo – udało się „zmusić” do niemówienia:)

Skomentuj River Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)