W jakąś sobotę lub niedzielę byłam z synem na nartach na górze Chełm.
Na górę wyjeżdża się 4-osobowymi kanapami, wyjazd trwa ponad 10 minut, więc Makówka zazwyczaj zagaduje do „współkanapowców”.
I tak się kiedyś „zgadałam” z pewnym panem, że bywa, że jeździ w tygodniu, gdyż często pracuje w weekend, a w tygodniu ma wolne. Mój syn w tygodniu nie ma czasu. Szybka wymiana kontaktu na fb i już na Messenger umawiamy się na wyjazd na narty. Pierwszy raz to było nocne jeżdżenie przy 17-stopniowym mrozie — pisałam o tym na Wyspie. Drugi raz 17.01.24.
Wyjeżdżamy o 7.30 (dla śpiocha Makówki środek nocy!).

O godzinie 8.59 podchodzimy do kas. Wyciąg rusza o godzinie 9.

Za moimi plecami dwa szczyty Beskidu Wyspowego.
Na pierwszym planie Lubogoszcz 968 m n.p.m, za nim po lewej stronie z tyłu Luboń Wielki 1022 m n.p.m. Na obu górach wielokrotnie byłam, szczególnie z Luboniem mam dużo miłych wspomnień.

O godzinie 9.17 na górze jeszcze mało ludzi.

Wkrótce robi się niestety dość tłoczno. Dużo dzieciaków. Jeden taki kiepsko jeżdżący wjechał we mnie z boku. Chyba jakoś między narty, gdyż nasze narty były tak poplątane, że mieliśmy problem jak się rozplątać. Dzieciak „zeznał”, że nic mu nie jest. Makówka ma wygięty kijek i trochę obolałą lewą część Makówki.



Skończyła się ważność 4-godzinnego karnetu. Zostajemy jeszcze na górze.
A tam taki kociołek. Na fb zadałam pytanie „co jest w tym kociołku?” Odpowiedzi były bardzo różne. Napiszcie, proszę, swoje pomysły — porównamy.

Przy górnej stacji oprócz zaglądnięcia do kociołka można również pojeździć na takim rumaku.

Obejrzeć złotą armatę.



Zrobić fotkę przy ratraku (czyż mogłam się oprzeć, skoro tak pasuje do mojej kurtki i czapki?).

Stąd można pójść na Śnieżnicę. Jest blisko, ale w butach narciarskich jakoś nie miałam ochoty iść na sam szczyt.

Kawałek jednak idziemy.


Na koniec uzasadnienie tytułu, oprócz tego co opisałam wyżej.
Kiedyś gdzieś w jakimś komentarzu na fb napisałam „tak bym pojechała na narty, ale nie mam z kim”.
Odezwał się kolega z LO i zaproponował mi wspólny wyjazd z grupą turystów i narciarzy.
I tak poznałam tę grupę (tą drugą, oprócz koła PTTK), z którą jeżdżę na różne wycieczki w góry, ale i też byłam na Teneryfie i Cyprze. Jak również np. w teatrze albo różnych grillowych imprezach.
Obrazek wyróżniający – „V” przy górnej stacji wyciągu w Kasinie.
Dobry wieczór na stabilnym, ośnieżonym pięterku. Masz zdrowie do tych nart!
P.S. Oczywiście, bigos!
A na fb były różne odpowiedzi, ale jedną z nich było „KACZKA”.
Jak się domyślasz taką odpowiedź dała koleżanka z naszego Stowarzyszenia.
Ośnieżonym rozumiem, ale stabilnym?
Zaczął padać śnieg, więc nie wiem, czy jutro nie będę „musiała „jechać na narty.
Dobry wieczór na Twoim pięterku, Makówko:)
Ocho! widzę, że rumak stracił dla Ciebie głowę.
A w kociołku jest poncz z tych, co nie umieją jeździć na nartach.
Dobry wieczór Leno!
Rumak stracił głowę, choć to chyba głowę powinien stracić KSIĄŻĘ NA OGNISTYM RUMAKU.
Z tych, co nie umieją jeździć na nartach? Aż tak bym dla nich nie była okrutna.
Chyba ten bezgłowy rumak taką makabreskę mi podsunął…
Znaczy nie zgadłam?
To „coś” to chyba drewniana imitacja motoru.
Ja myślę, że w pobliskim magazynie wojskowym zabrakło jednego motoru, więc wystrugali taki, żeby się sztuka zgadzała… 😉
Powiedziałbym, że to idealne wyczucie czasu, być wyrychtowanym, w butach i z całym sprzętem, na minutę przed otwarciem kas. No i jak trzeba odpowiednio wycyrklować z wyjazdem z Krakowa!
Widzę, że wybór jest wszechstronny, od niebieskiego do czerni, wspaniale, chociaż podejrzewam, że gdybym ja tam pojechał, to pierwsze pół dnia spędziłbym na trasie zielonej 😉 A Ty którą jeździsz najchętniej?
Widoki naokoło piękne, no i pogoda jak złoto, chmurki dość symboliczne, nic, tylko jeździć!
Obstawiam, że w kociołku jakiś sycący i syczący gulasz, nic tak na stoku nie dodaje energii. Bo chyba nie bigos?
Ten moped to stacjonarny, czy jeżdżący? Bo jakby tak działał, i dało się po śniegu przejechać.
O złotej armacie już rozmawialiśmy, dzięki za dopowiedzenie. Co prawda myślałem, że ona ma jakieś ekstra układy do dośnieżania, nie tylko kolor medalowy, ale i tak fajna 🙂
Ej, to Ty z bolącą połową Makówki jeszcze zasuwałaś w butach narciarskich po śniegu? Bójsięboga, jak mawia Mama Quackie! Masz może buty ze skiwalkiem? Bo jak nie, to wyczyn dodatkowo godzien szacunku.
A co do poznawania to prawda, jeżdżenie w grupie pozwala nawiązać i scementować przyjaźnie, ja też mam na bieżąco (wirtualny) kontakt z paroma osobami poznanymi na nartach, jeżdżącymi od lat w jednej ekipie!
Odpowiadam po kolei.
Tak faktycznie udało się dojechać wyjątkowo „w punkt”.
Ten drogowskaz co jest na zdjęciu dotyczy tras turystycznych (albo może i rowerowych), nienarciarskich. Otwarte były dwie trasy, więc jeździłam oboma, ale najpierw tylko jedną, bo na drugiej były zawody.
Ja jeżdżę KAŻDĄ. Pochwalę się -w Górach Skalistych jeździłam nawet czarnymi. W Sappadzie -również.
Szacunek. Ja zwykle zjeżdżam czarną raz, żeby potem się nie tłumaczyć, dlaczego nie, na ogół niebieskie i czerwone zupełnie mi wystarczą.
Nie jeżdżę stylowo, nie jeżdżę bardzo szybko, ale…no dobra pochwalę się. W Sappadzie był facet, który na AWF uczył narciarstwa, pływania itd. Moją jazdę skomentował tak -jak na kobietę w hm..pewnym wieku całkiem dobrze, ale najważniejsze, że płynnie dostosowujesz jazdę do warunków i w każdym momencie to ty rządzisz nartami, a nie one tobą.
O toto, kontrolować narty, złote słowa.
Jak bardzo ostro i lód to nawet robię „chamski pług”, ale jakoś zjadę.
Mam tak samo, tzn. miałbym, gdybym jeździł. Zawsze można narty w „V”, byle się zorientować, że trzeba.
Cd odpowiedzi.
Widoki faktycznie cudne, to jest blisko szczytu Śnieżnicy. Pogoda ładna była na początku, potem się zachmurzyło. Widać to na obrazku wyróżniającym, bo „V” robiłam pod koniec.
Tak serio to w kociołku była pewnie zamarznięta woda albo…nic.
Och, co za zmyłka z tym kociołkiem!
Znaczy – nie zajrzałaś? Spać bym nie mogła….
A ja chciałam jeszcze zapytać, co nabroił ten Mikołaj przy armacie, że został zaklęty w kamień?
Nie dało się podnieść tej klapy.
To raczej kamień dostał czapeczkę, aby mu nie było zimno.
Ten moped to chyba tylko taka drewniana reklama tego Muzeum co tam jest, ale teraz było pusto i głucho.
Nie wiem co to skiwalk. Mam bardzo stare buty zapinane na JEDNĄ klamrę.
Pewnie nikt w takich już teraz nie jeździ.
Większym wyczynem było wyłażenie w tych butach po metalowych schodkach.
No to tym bardziej godne podziwu! (A skiwalk to taki mechanizm, który prostym sposobem, np. odpięciem jednej klamry albo przekręceniem pokrętła, odblokowuje but w kostce, tak że można wygodniej chodzić).
Ależ skąd! Dlatego wszyscy się dziwią, dlaczego ja pod kasy idę w zwykłych butach i narciarskie dopiero przebieram na miejscu.
Faktycznie szło mi się fatalnie, ale czego się nie robi …dla towarzystwa, albo … „ja nie dam rady?”
No, dobrze, że na stoku jednak kontrolujesz narty, bo jakbyś pojechała na zasadzie „ja nie dam rady?!?”, mogłoby być kiepsko.
Ostatnio któryś brat Quackie przysłał taki filmik, jak pan jeździ na dziko poza stokami i spada, hm, z kilkanaście metrów z urwiska, na szczęście prosto w miękką, głęboką zaspę, więc wychodzi bez szwanku. Ale, jak to się mówi, spodnie do zmiany.
Poza stokami to nawet nie próbowałam. Chyba że na biegówkach.
I jeszcze słówko o poznawaniu.
Postanowiłam sobie dziś (jak zwykle gdy idę tą trasą) skrócić drogę i przejść dość stromymi schodkami. Pokonałam kilka pierwszych, ale im wyżej szłam, tym bardziej niesporo mi szło – tak były śliskie, oblodzone, zaśnieżone i nieposypane. W pewnym momencie stanęłam, zastanawiając się, co robić. Rozejrzałam się. Wokół – żywego ducha.
– No tak! – powiedziałam do siebie głośno. – Najgorzej to mieć wyślizgane podeszwy.
I roześmiałam się.
I za mną też rozległ się śmiech.
A potem jakiś chłopak podał jedną rękę mi, drugą swojej dziewczynie, i wciągnął nas na szczyt schodów:)
Szliśmy jeszcze kawałek razem, więc nie tylko zdążyłam podziękować, ale także dowiedzieć się o moich ratownikach paru rzeczy. Między innymi tego, że właśnie idą do urzędu ustalać datę ślubu:)
Pięknie. Czy chłopak miał jakieś raczki przy butach, że Was tak skutecznie pociągnął?
Nie:) U nas się tego nie praktykuje. My chodzimy (z różnym skutkiem jak możesz przeczytać wyżej) na tym, co obuwniczy da:)
Chłopak był uprzejmy i silny – to w zupełności wystarczyło;)
Ja w góry chodzę jednak w raczkach. Raczkach, bo raków nie posiadam.
Ja na ryby chodziłam w woderach. Jak nie posiadałam łódki 😉
Wzór rycerskości! 🙂
Co za romantyczna historia Leno!
O tak!
Szklana góra. Książę. Księżniczka. I… czarownica 😉
A nie czarodziejka? Czuję się troszeczkę rozczarowany!
Nie czaruj 😉
Kochane i kochani, umykam, dobranoc wszystkim!
Spokojnej nocki, Quacku:)
Właśnie się dowiedziałam, że jutro muszę być dwie godziny wcześniej tam, gdzie miałam być dwie godziny później, więc:
miłych snów, Wyspo:)
To i ja mówię dobranoc.
Witajcie!
Jak zwykle dyskusja się rozwija gdy ja już muszę iść spać…
Witam, jadę na bad.
Bad w sensie angielskim czy raczej niemieckim? 😉
A czym się różnią?
Bad po angielsku to zły/ zła.
Bad po niemiecku to kąpiel albo zdrój 🙂
A to miało być skrócone „badania”. Pisałam z autobusu, bez okularów, bo okulary zostawiłam w domu
No wiadomka 🙂
Przypomniał mi się taki szmonces:
W przedziale kolejowym z początku u. wieku jedzie dwóch Żydów, mimo wyraźnej różnicy zamożności nawiązują rozmowę. Ten bogaty jechał „do wód” i chętnie o tym mówił:
– Teraz jadę do Baden, potem do Baden-Baden, a na koniec do Wiesbaden.
Uboższy współtowarzysz, jadący do Rzeszowa (w jidysz: Rajsze) uznał, że jest obiektem żartów, i postanowił się zrewanżować:
– A ja jadę do Rajsze, potem do Rajsze-Rajsze, a potem do Wysrajsze…
A to znałem, nie wiedziałem tylko z tym Rzeszowem (myślałem, że ten biedniejszy sobie wymyślił nazwę, żeby puentą przygwoździć rozmówcę).
A wiesz, gdzie jest Kroke?
A to akurat pamiętałem, bo kiedyś sprawdzałem ze względu na Kroke Band 🙂
Widok Lubonia przywołuje piękne wspomnienia:))) Ty wiesz, że od kiedy mieszkam we Wrocławiu, tylko raz, wiele lat temu, byłam w Gorcach? a tak je lubiłam kiedyś, dzis tylko wspominam z nostalgią.
Mam nadzieję, ze lewa część Makówki już ma się lepiej?
Witaj ikroopko!
Miło, że zajrzałaś. Z Luboniem mam szczególnie miłe (sentymentalne) wspomnienia.I z dzieciństwa i takie sprzed kilkunastu lat.
Teraz ikroopko mogę odpowiedzieć na drugą część komentarza.
Lewa część Makówki ma się lepiej. Dziś obie części jeździły na nartach.
Dzień dobry, dzisiaj nieco spóźnione. Organizm robi wrażenie, jakby sądził, że dzisiaj już sobota
Kawa koniecznie. Pani Gieniu, pani już wie, co.
Gdzie jestem?
Taż przecież łatwo zgadnąć.Na nartach.
Na Facebooku widać
Po pracy. Od poniedziałku już tylko indeksy, przypisy etc. A potem jeszcze raz redakcja tekstu samemu po sobie.
A teraz już na przerwę.
No to jestem 🙂
Nieco zajęte piątkowo dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór. U mnie nie-tak-bardzo zajęte, ale trochę też 🙂
Już wolna i szybka jak szczygiełek:)
Dobry wieczór, Quacku:)
No to wolna czy szybka?
Ach ta wieloznaczność słów!
Pleksi, Quacku 😉
Dobry wieczór!
U mnie akurat odrobinę luźniejszy 🙂
U mnie już też:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Wróciłam!
Dziś jednak jakoś tak nie wiedzieć czemu zmęczona.
Warunki były takie hm…wymagające uwagi. Wczoraj lało, dziś przymarzło. Zostały twarde grudki mimo ratrakowania, dość zdradliwe jak się na taką wjedzie.
Ratrakowanie od 15-17. Kupiliśmy karnet wieczorny (17-21) i o 17.02 siadaliśmy na krzesełku. Na początku był sztruksik i grudki.
Potem -resztki sztruksiku i grudki na przemian z „kaszką” i prawie lodem.
Hmmm, można pojechać na takich grudkach, trochę jak na minilawinie
tzn. zabić człowieka nie zabije, ale np. kolano można skręcić… Więc pewnie pod koniec to bym uważał albo wręcz sobie darował. Ale póki sztruksik, to musiało być miło 
Niestety od początku na sztruksiku były te twarde grudki.
A potem bardzo szybko -koleiny, lodzik, „kaszka”-na przemian. Trzeba było jednak uważać.
Darować? Jak zapłaciłam za 4 godziny jazdy?
Okej, okej, jak uważałaś i wszystko się dobrze skończyło, to cacy przecież.
Pamiętam wszakże, jak takie grudki się zebrały w pryzmach na boku stoku (bo je jeżdżący zawsze odgarniali na bok, zacinając, aż się skończyło „na bok”) i jak się próbowało na nich zakrawędziować, to puszczały, obsypując się w dół, a człowiek jechał za nimi albo na nich.
Raz mnie niebezpiecznie „poniosło”. I to był moment kiedy to „narty mną rządziły”, ale udało mi się nie „glebować” choć mało brakowało.
Ano właśnie. Ale dobrze, że wszystko się szczęśliwie skończyło.
Widzę, że każda dziedzina ma swoją nomenklaturę:)
U nas na taki pobrużdźony najeziorny lód mówi się grys, ten poprzecznie sprasowany to gnejs, przeźroczysty i gładki – glas, a nieprzeźroczysty ale gładki – glanc🙂
Wszystko jakoś tak śmiesznie na gie🙂
Dobry wieczór, Makówko:)
Ponoć Innuici mają kilkadziesiąt określeń na śnieg…
🙂
Hinduscy farbiarze znają kilkanaście kolorów zieleni, a nasze tkaczki tyleż – błękitu:)
Dobry wieczór Leno!
Sztruksik jest po ratrakowaniu. Nigdy „sam z siebie”.
Tak, domyśliłam się, Makówko:)
Ale zdaje się, że na taki „suchy” śnieg, twardy (ale jak mocno zaciąć dobrze naostrzoną krawędzią, to chwyci) i przewiany, chociaż z „proszkiem” na powierzchni, mówi się „gips”. Też na „gie” 🙂
🙂
A na zwały grubego lodu – gruz 😉
A na dzieciaka, który zajeżdża nam drogę na stoku: „Gdzie jedziesz, gówniarzu!”
(nawet dwa razy na „gie”!)
Na tamtego co mi wjechał w narty w środę w Kasinie nie mogłam tak, bo zaraz za nim podjechała bojowa mamusia.
Wrrr. Miałem kiedyś nieprzyjemność z bojowym tatusiem, któremu nie dało się przetłumaczyć, że dzieciak jeździ niefajnie i zajeżdża drogę.
I to się pokrywa, bo u nas na takiego, co pcha się na lód, mówi się:
„Gdzie włazisz, gówniarzu!” 🙂
Ach! I to jest prawda – na takie bańki lodowe (średnicy pieczarki-kani) na jeziorze mówi się „grzyb” 🙂
Znaczy – nigdy się nie potknąłeś/pośliznąłeś na takiej i nie rozbiłeś sobie nosa/czterech liter, szczęściarzu… 🙂
Na chwilę opowiem coś nie o nartach.
Makówka dziś pojechała na bad.(ani niemieckie, ani angielskie) tylko banalną mammografię. Pod koniec badania zepsuł się aparat. Mnie i kilkunastu kobietom w poczekalni nakazano iść do domu i obiecano, że będą dzwonić kiedy należy przyjść.
Stałam na schodach i rozmawiałam przez telefon, gdy dzwoni pani z recepcji „czy jest pani daleko?”. „Pół piętra niżej”.
Pan technik jakoś podpychając ramię aparatu postanowił dokończyć moje badanie (brakowało dwóch zdjęć).
Wchodzę i zadowolona, że nie będę musiała przyjeżdżać drugi raz radośnie pytam „To, co rozbieramy się?”
„Pani się rozbiera! Ja nie!”
No cóż, gdybym była młodą laską…eh
A swoją drogą jak dobrze, że 15 minut gadałam przez telefon na schodach !
No proszę, i niech ktoś tylko powie, że długie rozmowy telefoniczne się nie opłacają!
Ja np. rozmawiałem dzisiaj w sumie chyba półtorej godziny z Kumą (przez Messengera, Kuma po drugiej stronie Wielkiej Wody) i też bardzo sobie chwalę, mimo że żadnej -grafii nie miałem.
I jeszcze to, że postanowiłam nie iść z telefonem, bo było ślisko tylko stałam na schodach.
Odpowiedź pana technika bardzo mnie ubawiła.
Miałaś farta:)
A Twoja opowieść przypomniała mi pewne zdarzenie, co doprowadziło mnie do refleksji, że faceci to jednak dziwni są…
Opowiedz proszę!
Kochani, umykam, jutro mam zamiar spać długo (ale nie żeby przesadnie długo, pewnie mnie jednak o jakiejś ludzkiej porze zerwą, bo Junior przyjechał i musimy jutro załatwić parę spraw).
Dobranoc!
Spokojnych snów, Quacku:)
Umykam i ja.
Dobranoc!
Dobranoc, Makówko:)
To i ja – bo co tu będę tak sam siedział, nie? – pójdę już…
Miłej nocki, Wyspo:)
Słonecznie witam!
Dzień dobry, jak u Makówki słonecznie (gratulacje), to u nas wręcz przeciwnie – raz śnieg, raz deszcz i wiatr świszcze w szparach.
Kawa zdecydowanie. Poprosimy!
Witajcie!
Po śniadanku, po zakupach, jak to w sobotę.
Pogoda faktycznie piękna na wycieczkę.
Koło PTTK jest teraz na wycieczce w dolinie Będkowskiej, grupa turystyczna (ta, co ją poznałam „dzięki nartom”)jutro idzie na Pilsko.
Ale ja dziś odsypiałam i odrabiam „zaległości domowe”, a jutro mam karnawałową imprezę 8 lat naszego Stowarzyszenia.
No jednak szkoda słońca, ale …
Miłej soboty życzę!
Skoro dziś nie jestem na nartach to sobie bodaj wirtualnie pojeżdżę.
Odkąd Zocha przestała się pojawiać na Wyspie te Zaazulki biedne nie pojawiają się na Wyspie.
Uff, wróciłem z krucjaty po sklepach, wszystko już wiemy, teraz pewnie pobędę – na ile rzeczywistość pozwoli, jak zwykle 🙂
Ponieważ jest Junior, rzeczywistość może być wymagająca 🙂
A my kontynuujemy maraton teatrałny… 🙂
To już będziesz miał do napisania dwie recenzje?
🙂
Ja tymczasem znów popełniłem ciasteczka francuskie (z gotowego ciasta, żeby nie było), zmieniając tym razem tylko nadzienie.
Uwagi:
1. Ciastka z suszonymi daktylami małżonka ocenia jako za twarde, mnie pasują.
2. Ciastka z suszonymi morelami są bardzo smaczne.
3. Ciastka z suszonymi śliwkami nieco mniej, ale nadal do przyjęcia.
4. Ciastka z czekoladą mleczną Ritter Sport mają tendencję do kipienia bokami, a jak czekolada ta się przypiecze, jest niedobra.
5. Ciastka z czekoladkami Milka-gwiazdki – nadzienie wręcz rozrywa ciasto, ale nie wybuchowo na szczęście, no i trzeba uważać, żeby nie przetrzymać za długo w piekarniku, bo czekolada na wierzchu się przypali.
6. Ciastka z czekoladą wedlowską Jedyna są znakomite, nic nie kipi, nic się nie wylewa, tylko trzeba je jednak ostudzić pched spochyciem, bo mochna sobie popachyś jęsych i poddiebiedie…
Brawo Ty!
Quacku zaczynasz robić na Wyspie konkurencję Lenie?
A skąd, Lena robi wszystko od podstaw, a ja biorę gotowe ciasto, gotową czekoladę i tylko to łączę i piekę wg przepisu (20 minut, 200 stopni). Prościej się nie da 🙂
Używam także gotowego mrożonego ciasta francuskiego:)
Najczęściej do słonych farszów – na bazie twarogu, zapuszkowanych rybek, zmiksowanych warzyw:)
Dobry wieczór, Makówko:)
Tu też notuję.
A jakby tak zapiec farsz z pesto? Mnóstwo ostatnio słoiczków widuję w sklepach i w takiej rozmaitości, że nie wiadomo, co wybrać.
Na francuskim cieście nie próbowałam, ale zapiekam pesto na bagietkach:)
Smaruję dwu-, trzymilimetrową warstwą powierzchnię, nakładam drobno posiekaną wędlinę, oliwki, plastry świeżych warzyw, cieniutkie plasterki mozzarelli i wstawiam do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na siedem-dziesięć minut (aż ser zacznie się topić).
Tak, to wariacja na temat grzanek. Takie najbardziej podstawowe, na chlebie albo bułce, z kiełbasą (zwykłą lub salami) i żółtym serem, to dzieci sobie nawet same robią.
Aczkolwiek z tym pesto brzmi, no, oczywiście znacznie lepiej.
To taka zdrowsza alternatywa dla sosu majonezowego:)
Brzmi pysznościowo:)
Jeśli mogę coś podpowiedzieć, to suszone owoce można sparzyć wrzątkiem (nie tylko w celach higienicznych) i poczekać chwilę, aż zmiękną do pożądanej/lubianej konsystencji, a potem osuszyć delikatnie papierowym ręcznikiem lub lnianą ściereczką:)
Jest też specjalna czekolada do wypieków:) Nie płonie, nie kipi, nie wybucha, nie pyskuje i nie obraża się;)
Tak czy inaczej – smacznego, Quacku:)
Zaintrygowałaś mnie. Gdzie można nabyć takową czekoladę? Albo, jeżeli na ogół wszędzie, to jak wygląda/ się nazywa?
Ona jest zazwyczaj w guzikach:)
Ja kupuję w przyosiedlowym wielobranżowcu, na wagę, bo różne rodzaje mają, ale pewnie w wielu marketach można ją znaleźć.
Nazywa się:
Czekolada do pieczenia
Czekolada do ciast
Czekolada do wypieków (i polew)
Czekolada cukiernicza.
Dobra, dopytam w razie czego.
Poślizgowe dzień dobry, Wyspo:)
Umykamy na błyskawiczny spacerek z nadzieją, że nie pourywa nam głów, bo wiatr straszliwy:)
To może żagielek i zaimprowizujesz jakiś bojer? Dopóki wiatr sprzyja, przynajmniej?
Stary sztormiak i aluminiowa miednica.
Ale to już może jutro, bo dziś zamierzam się domowić do upadłego:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Oto mi duch! Kibicuję i czekam na relację
Mam nadzieję, że poślizg był w czasie, nie w przestrzeni?
Gęstość przestrzeni skutkowała poślizgiem w czasie:)
Sypiący nieustannie śnieg przywiódł chyba stosowne służby do refleksji, że nie warto się go pozbywać na bieżąco, więc warunki były fatalne – jeździło się w tempie chodzenia, a chodziło w tempie siedzenia:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dzień cały sypało dziko, więc wszelkie jednostki poruszały się niczym w miodzie. Wiatr nie pomagał. Pod wieczór połowicznie ustało. Dokładniej – sypanie. Wicher nie odpuszczał.
Spacerek bardzobliskoplenerkowy cieszył Rudą Anakondę nieziemsko. Pańcio już tak zachwycone nie było, dźwigając w butach coraz więcej sypiącego się wierzchem śniegu:) W graciku Rude zrzuciło wylinkę, pańcio zmieniło kozaki i skarpetki na tenisówki, i jakoś dobrnęli (wszystkie czszy) do Cywilizacji:)
Krótka potyczka tłuczka do mięsa z furtkowym skobelkiem zakończyła pozadomowe ekscesy:)
Sobotnie dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór.
Tu znów odwilż, która wieczorem (tam, gdzie jej nie posolono albo nie odśnieżono) malowniczo zamarzła. Co i raz słychać karetki pogotowia.
Czy wylinka była ze śniegu? I czy się ją liczy do tych wszystkichczszech?
Tłuczek ze skobelkiem kojarzy mi się z tym powiedzeniem, że jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie.
U nas natomiast zamarło wszelkie życie. Nawet pługów nie ma.
Wylinką był kubraczek szczelnie pokryty śniegiem, takoż ustrojona czapa i dwa (reszta zaginęła w akcji) bambosze:)
Och! tłuczek do mięsa od lat ratuje mnie przed przymusowym uwięzieniem między furtką a klatkowymi drzwiami:) Rozbijam nim lód, który namarza pod furtką, uruchamiam zalodzony skobel…
Zdarza mi się też (do czego przyznaję się ze skruchą) odbijać nim zamrażarkowy/zamrażalnikowy lód:)
U Chmielewskiej był również używany jako środek obrony osobistej, jeśli dobrze pamiętam
O widzisz! To już wiem, do czego jest ten otworek w trzonku;)
Opisy tych wszystkich pyszności przeczytałem już po kolacji.
I dobrze…
Mówisz, że lektura przed kolacją mogłaby skusić Cię do galoady po nocnych sklepach w poszukiwaniu ciasta francuskiego?
😉
Na jakiej sztuce byłeś Tetryku?
Farsa „Via-gra” Freda Apke – niby trochę lżejsze…
Niby?
Kochani, dzisiaj umykam jeszcze przed północą i lampką.
Dobranoc!
Dobrej nocki, Quacku:)
Dobrej nocy Wyspo!
Spokojnych snów, Wyspo:)
Dzień dobry!
Wstawać śpiochy! Kelnereczka idzie ze śniadaniem!
Witajcie!
Wyspany, wukąpany — wieczorem impreza! 🙂
No patrz Pan! Tak samo jak ja! Czyżbyśmy wybierali się na TĄ SAMĄ IMPREZĘ?
Udanego imprezowania, Makówko i Tetryku:)
I – dzień dobry:)
Dzień dobry, dzisiaj opór potrwał do południa i przypominajki, że mam wziąć lekarstwo 🙂
Słońce,ale dziś nie
8 lat KOD wygrało z nartami.
Jadę zatem.Milej niedzieli,pa
Pa, pomyślności!
Niedziela całkiem pomyślna po takiej sobie sobocie – znalazłem okulary, co do których byłem przekonany, że je wczoraj zgubiłem w jakimś beznadziejnym miejscu (tj. takim, że bez szansy na odnalezienie). Takoż znalazłem rozmaite rzeczy o mniejszej ważności (łatwiej zastępowalne), których nie było na tzw. swoim miejscu (definicja: „swoje miejsce” jest to miejsce, które przychodzi do głowy małżonce, kiedy stwierdzi, że coś leżącego na wierzchu ją wkurza i trzeba to schować; prywatnie nazywam takie zjawisko „syndromem wiewiórki”, patrz: wiewiórka z „Zimy Muminków”).
Czyli ogólnie bardzo na plus, bo okularów nie muszę ponownie zamawiać u optyka
Podzielam Twoją okularową radość, Quacku:)
Ja mam lekką schizę na punkcie „swoich miejsc”:)
Jak sto lat temu stwierdziłam, że maszynkę do mięsa będzie się wkładało do prawej szafki przy zlewie na dolnej półce, a serwetki do lewej dolnej szuflady, to i tak się wkłada do dziś:)
I podobnie jest ze wszystkim, czym zawiaduję ja.
Jak czegoś nie ma na „swoim miejscu”, znaczy, że nie ma w całym domu, i trzeba dokupić:)
A w Smarkackich przyległościach się nie szarogęszę – Smarkacka przestrzeń = Smarkacki problem:)
Ja bym nie miał żadnych uwag do „swojego miejsca”, gdyby się nie zmieniało co pół roku, a na moje uwagi, że przedtem było gdzie indziej, słyszę „ale teraz jest tu!”, bez żadnego trybu
Mam trzy szafy akcesoriów rękodzielniczych, gdybym zmieniała im miejsce co jakiś czas, dostałabym kręćka
Jużdomowe dzień dobry, Wyspo:)
Do czternastej się wycieczkowałam:) Był kulig… I ognisko… I łbawanek…
Rozgrzałam się po powrocie i teraz się swetrzę. Na niebiesko, bo na szaro już skończyłam:)
Na początku miałam z tym lekki problem. Smarkactwo małe nie jest, więc po parunastu rządkach ciężar robótki objawił się bólem rąk. I wtedy wpadłam na pomysł, żeby to, co zrobiłam, położyć na wielkim, okrągłym deklu, a dekiel (zawsze i wszędzie siedzę po turecku) na kolanach. To dało mi możliwość obracania udzianego bez konieczności podnoszenia całości. Poszło o wiele sprawniej i o wiele mniej boleśnie:)
Szare, jako się rzekło, mam całe, niebieskiego – kadłubek. Tera bierę się za pierwszy rękaw:)
Dzień dobry.
Nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi robótkami i deklem, ale cieszę się, że usprawniłaś i odboleśniłaś proces 🙂
🙂
To, przez co przeciąga się (szydełkiem albo na drutach) nitkę z kłębka to oczka. Konkretna ilość oczek to rządek. Gdy się przeciągnie nitkę (od lewej do prawej – jak przy pisaniu) przez cały rządek, trzeba tę zrobioną część odwrócić (nie tak jak przy pisaniu), żeby kontynuować, i im więcej tej zrobionej części, tym jest cięższa:) Jeśli rządek ma dziesięć oczek, nie jest to specjalnie odczuwalne, ale gdy ma sto dziesięć, to przy wciąż uniesionych rękach czuje się ten rosnący ciężar:)
Ten proces to akurat pamiętam dobrze. Sam nie drutowałem, ale mam jeszcze pamiątkowy sweterek (już za mały) mozolnie wydłubany przez moją mamę. Wieczory wtedy były długie, zimy straszne, mieszkanie niewielkie – napatrzyłem się. Szacunek Leno za wytrwałość.
Dziękuję:)
Akurat dzierganie to jedna z szybszych i mniej wymagających wytrwałości robótek:)
Chyba najbardziej pracochłonne i wymagające precyzji jest koralikowanie, szczególnie gdy koralik ma 2-3 mm:)
I też mam kilka takich wspomnieniowych robótek mojej Mamy:)
Witajcie Imprezowicze i Pracusie.
Z pewną taką nieśmiałością się odzywam, bo nie należę ani do jednych ani tym bardziej do drugich 🙂
Nawet na nartach nie jeżdżę, bo na mojej wyspie to raczej egzotyczny sport.
Pozdrawiam i przypominam: już za dwa miesiące kalendarzowa wiosna! (Ale dziergany sweterek na pewno się przyda)
Ukłony
Witaj, Laudate:)
To jest nas już dwoje, bo i ja ani do jednych, ani do drugich nie należę:)
Robię, jeśli lubię, więc to bardziej rozrywka niż praca:)
A sweterek spróbowałby się nie przydać, skoro robiony na zamówienie;)
A ja powoli na niedzielną przerwę…
No to zmykamy się spacerzyć:)
Śnieżnie, bezwietrznie, przyjemnie:)
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór!
I lakonicznie do tego! 😀
🙂
Sprawozdanie zdałam na dzień dobry, póki jeszcze miałam siłę.
Teraz jestem już tak padnięta (kogutka o czwartej, osiem godzin z dziatwą, półtora rękawa, spacer z Rudym), że ledwo widzę na oczy:)
Kogutka! Jak to cudnie brzmi (ale nie o czwartej).
Osiem godzin z dziatwą brzmi jak etat przedszkolanki
🙂
Bo emocjonalnie to one zbyt dorosłe nie są…
Dlatego, skoro już się nadarzyła możliwość zimowej atrakcji za półdarmo (ktoś się odwołał w ostatniej chwili), czszaa było brać:)
No w sumie. Też bym brał, jakbyktotak na Kaszubach urządzał, względnie blisko…
Toteż jak wczoraj popołudniu znajomy organizator dał znać, że się im grupa odwołała, nawet się nie zastanawiałam. Niektóre z tych dzieciaków nie tylko że na kuligu nigdy nie były, one nawet dużych sań z bliska nie widziały, że o dotykaniu żywego konia nie wspomnę:)
A to mi przypomina, jak dawno temu nieco od nas młodsze kuzynki przyjechały z większego miasta do naszego mniejszego i z wypiekami na twarzy obserwowały krowy na pastwisku (to był czas, kiedy suburbia w naszym mieście były jeszcze mocno rolnicze).
Ale tak, bardzo dobrze, niech poznają i taką przyrodę 🙂
Dokładnie:)
Będę zmykać, Quacku.
Dobranoc:)
Będę się żegnać, bo już mi się same zamykają oczęta:)
Dobrej nocki Wyspo:)
Spokojnej!
Teraz dotarłam do domu, bo czekałam 40 minut na autobus.
Cudnie było!
Dobranoc!
Spokojnej.
To i ja umykam, zmywarka pełna (po brzegi) i zapuszczona.
Wszyscy śpią? To może ja też pójdę?
Dobranoc!
Dzień dobry!
Zaczynamy nowy tydzionek od kawy i śniadania, a wszystko zapewnia niezawodna pani Gienia 🙂
Poprosimy!
Witajcie!
Pani Gienia już u mnie była. 🙂
Witajcie słonecznie!
Do mnie Gienia dopiero idzie. Jestem przejedzona po wczorajszej imprezie.
Udomowionejuż dzień dobry, Wyspo:)
Póki ikry i ochoty,
Czszaa brać się roboty!
Płonne modły i nadzieje –
Rękaw sam się nie dodzieje…
😉
Pani Odwilż niepodzielnie władała cały dzień. Grzęzłyśmy w tym śniegu lepkim i ciężkim, nasączonym niczym urodzinowy tort:)
A pod koniec spacerku nadszedł Lekki Mrozik i zamienił drożynki i szosy w niekończące się ślizgawki:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
W Krakowie teraz rozpaczliwie leje.
Natomiast jak byłam na spacerku wokół zamarzniętego jeziora nie padało i było bardzo ślisko.
Jak leje, to się ociepla. To w końcu się odśliszczy.
U nas stabilnie: -2, bezśnieżnie, bezdeszczowo:)
Teraz plus 5. To jest skandal taka pogoda w styczniu!
Dobry wieczór!
Taki Dyzio Marzyciel na odwrót – jakby się grzęzło w ciężkim, nasączonym (np. alkoholem) torcie 😀
U nas zaś deszcz zmył większość białego, a częściowo zmroziło, więc tam, gdzie zupełnie nic nie było, jest sucho, a częściowo szklanka. Miejscami. Dziwne to.
Albo Tata Muminek na chmurkach:)
Właśnie sypnęło garstką śniegu i tyle. Biało jest i miejscami też bardzo ślisko.
Oj. To nie wychodź bez wyraźnej potrzeby (tak, wiem, spacer z P. nią jest). Nie wiem, czy to nie najgorsze, lód popudrowany tylko z wierzchu (gorzej to tylko czarny lód, niewidzialny na ciemnym podłożu).
Dzięki za troskę, Quacku.
Staram się ograniczać przemieszczanie do minimum:)
Lód, popudrowany, czarny, ten na śniegu – każdy jest niebezpieczny. I te przetarte z błota, mokre posadzki przy wejściu do sklepów…
Ciebie, Leno, przynajmniej poezja uskrzydla 😉
I niebanalne komplementy 😉
Dzięki, Tetryku:)
Och, brr, niestety tak! [Edit: to oczywiście odpowiedź Lenie, nie Tetrykowi!!!]
Wiedziałam od razu, Quacku, ale i tak parsknęłam śmiechem:)
Miałem dzisiaj taką niewesołą refleksję: jak to jest, że 55 minut, z zegarkiem w ręku, uczciwego pedałowania, spala ok. 220 kCal, a wystarczy durny batonik, żeby przyswoić ze dwa razy tyle? Toć to nieuczciwe.
I szersza refleksja jest taka, że to oznacza, że jeżeli łatwiej (lokalnie) pozyskać energię, niż ją stracić, to znaczy, że (lokalnie) opanowaliśmy entropię. Ale to na dłuższą metę trudna sprawa jest.
Nic się nie martw, kiedyś się rozproszy ta pozyskana energia…
No wiem, ale per saldo, w społeczeństwie ona rośnie.
I odsetek osób z nadwagą/ otyłych (wiem, to są tam różne kategorie) takoż, w tym ja.
I tak oto batonik stanie się pretekstem do rozważań o prawach termodynamiki?
Kiedyś, kiedyś dawno temu jakaś taka wieczorno-nocna rozmowa była o entropii i entalpii, ale zupełnie nie pamiętam skąd się wzięła.
A teraz? Z batonika? I …pedałowania?
Ano, i całkiem niewesoło mi z tym.
Z drugiej strony wolałbym, żeby nic mi się nie stało, jak mnie coś opęta i będę rozpaczliwie próbował w sensownym czasie spalić więcej tych kCal
O, widzisz, jazda na nartach oznacza spalanie rzędu 300-600 kCal na godzinę. Już wiem, co robię nie tak!
I o ileż przyjemniejsze jak pedałowanie w pokoju!
Nie wiem, czy idę dobrym tropem, ale czy to znaczy, że zamienisz stacjonarny rower na stacjonarne narty, Quacku?
😉
Mnie się bardzo spodobał Twój tok rozumowania Leno. Nie wiem jak Quackowi?
Bardzo, a jest coś takiego, jak stacjonarne narty?!?
Biegówki też są fajne. Nie bądź grymaśny Quacku!
A tak serio na biegówkach też trochę umiem, ale to nie jest to co makówki lubią najbardziej.
Czy tylko u mnie za oknem tak rozpaczliwie leje?
To ma być zima? Ten paskudny deszcz spłukuje cały śnieg ze stoków.
Nie, tu też. Może nad stokami akurat tak nie pada? Albo – jeżeli są wyżej – pada właśnie śnieg? Nie tak to jest, że jest pewna granica, zależna od ciśnienia i temperatury, powyżej której pada śnieg, a poniżej – deszcz?
Chełm to zaledwie 648 m.n.p.m.
Tak to jest. Byłem kiedyś w sierpniu w rumuńskich Karpatach, w górach Făgăraș, gdzie w nocy spadł śnieg jakieś 5 minut drogi powyżej naszych namiotów…
No więc właśnie.
Makówko, są jakieś całodobowe webcamy na tych stokach, gdzie jeździsz, żeby zerknąć, czy tam pada i ewentualnie, co pada?
Wszystkich wynartowało, to i ja się pożegnam i wrócę do zszywania skończonego sweterka:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Wszystkich?
Fani narciarstwa to tylko Quacki i ja!
No to na dobranoc Quacku pojeździmy sobie wirtualnie!
Nie fanów nart też zapraszam.
Śpijmy dobrze i szusujmy przez sen. Dobranoc!
Spokojnej wszystkim, tym razem definitywnie. Może mi się przynajmniej przyśnią narty?!
I co ? Przyśniły się?
Kurczę, problem polega na tym, że nie pamiętam :/
Dzień dobry, po nocy PRAWIE nie ma śladu po śniegu ani lodzie. Jakieś smętne resztki. I na razie nie ma perspektyw na nowe opady, więc w sumie kalejdoskop. A na jutro zapowiadali odwilż, o ile dobrze pamiętam.
Pani Gieniu, poprosimy z kawką.
Makówka i jej bolące gardło mówią dzień dobry.
Och. Zdrowia!
Zdrowiej, Makówko.
Dobry wieczór:)
Dobry wieczór. Staram się. Bardzo mi zależy na wyjeździe w piątek do Sejmu.
Witajcie!
Przez resztę tygodnia będę poza domem, zatem i z dala od komputera. Będę zaglądał z telefonu, proszę jednak o zaopiekowanie się lampką 🙂
Dobra, przynajmniej do piątku (bo na weekend wybywam).
Zrozumiałam, że w piątek już będzie Tetryk.
A, no to by było idealnie (w piątek jeszcze też będę, wybywam w sobotę o świcie).
Przelotne dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry! A ja właśnie po pracy i na przerwę.
A my już po spacerku i suszeniu:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Ja nie chcę być chora, ja do piątku MUSZĘ być zdrowa!
No to tego… Pod kordłę i aspirynę, czy co tam Ci służy.
Kołdra ok. Na aspirynę i tym podobne jestem uczulona.
A na naturalne? Cytryna, cebula, czosnek i czaj?
To tak
Mojej znajomej przyśniło się, że jej mąż (82lata) zmalał do wielkości chomika. Trzymała go w pojemniku na chleb. Opisała to na Fb, dodając pytanie, czemu mózg produkuje takie głupoty?
Może ktoś z Was to wie? 🙂
Hmm… A może by tak wywiad z panem Freudem?
Nie pokuszę się o odpowiedź, ale osobiście zrezygnowałabym na jakiś czas z pasjonującej lektury pana Swifta… 😉
Dobry wieczór, Laudate:)
Taa, psychoanaliza czyni cuda, chyba nie będę produkował żadnych amatorskich zgadywanek… 😉
Pani Odwilż rozgościła się na dobre:) Las i Jezioro nic sobie wprawdzie z tego nie robią, ale Miasteczko z lekka zakatarzone. I chumorzaste – pęka w bogu ducha winnych przechodniów zwałami dachowego śniegu, zachlapuje oblodzone chodniki, celuje soplami…
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór.
No tak różne wirusy i bakterie rozmarzają sobie radośnie.
Byle do wiosny! (Nb. mam znajomą, która regularnie w mediach społecznościowych odlicza dni do wiosny!)
To prawda. Zwłaszcza malitia hiemem poczyna sobie nad miarę 😉
Co kto lubi:)
Moim credo jest nie liczyć godzin ni lat🙂
Ani nie odliczać? Bo wiesz, liczy się od początku, a odlicza do konkretnych dat – i może to jest jakiś sposób, czekać na przyjemne (a przynajmniej tak, zakładam, jest w przypadku tej znajomej, że uważa wiosnę za przyjemną), nastawiać się, radować…
Liczyć można też na coś lub na kogoś;)
Nie, odliczanie nie leży w mojej naturze:) Zbyt chyba jestem niecierpliwa. Ale to nie przeszkadza mi się cieszyć na nadejście, które wydaje mi się tym przyjemniejsze, że w jakiś sposób – nieoczekiwane:)
Jednocześnie nieodliczanie sprawia, że wszystkim, co zdarza się „po drodze”, mogę się cieszyć bez tego zniecierpliwienia czy niedosytu, więc nic mi nie umyka, ponieważ czekanie nie przyćmiewa bieżącego. Nie wiem, czy udało mi się klarownie wyłożyć, ale tak to odczuwam:)
Chyba tak, dość czytelne.
To jest też zdrowe podejście, w tym sensie, że jak coś przyjdzie, to masz nieoczekiwaną radość, a jak nie przyjdzie, to nic, bo przecież nie oczekiwałaś 🙂 Czasami też praktykuję.
W tym ostatnim przypadku niejakie znaczenie ma też atawistyczny syndrom nie/zapeszenia 😉
Rada-m, że się przydałam, nawet jeśli przypadkiem:)
Mam nadzieję, że niezbyt celnie?
Dobry wieczór 🙂
Skoro się przywitałam;)
Dobry wieczór, Tetryku:)
A poważnie – mało kto decyduje się na wędrówkę blisko budynków, środek i skraj chodników zaludnione za to bardzo:)
Nie musiało cię trafić w palec 😉
Trafiony palec nie byłby przeszkodą w przywitaniu:)
Czy dobrze wyczuwam niejaką wisielczość Twojego humoru, Tetryku?
Jak zwykle w punkt!
🙂
Każdy ma może inny powód do kiepskiego humoru.
U mnie chore gardło, cała Makówka chora i oprócz tego kłopoty, znowu kłopoty.
Całą energię i radość z niedzieli diabli wzięli.
„Wisielczy humor” nie jest tym samym co „kiepski humor”:)
Toteż napisałam, że ja mam kiepski. Na temat humoru Tetryka nie będę się wypowiadać, on nie potrzebuje rzecznika prasowego.
Tyle jadu z powodu żartobliwej refleksji?
Śmiem twierdzić, że humor po prostu nie potrzebuje rzecznika prasowego…
Umknę dzisiaj, nieprzyzwoicie wcześnie, ale morzy mnie potwornie…
Spokojnej nocki, Quacku:)
Quacku zapomniałeś, że Tetryk prosił o zastępstwo lampkowe?
Dobranoc!
Dobrych snów, Tetryku:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Dobranoc!
Dzień dobry!
Kawa konieczna. Za oknem – czarno, bez lodu.
Pani Gieniu, poprosimy.
Witajcie!
Nuda i lektury przerywane co jakiś czas rozmaitymi badaniami. Dobrze, że to tylko kilka dni 😉
Misio na dobre wyniki.
Oj tak, wyników pozytywnych tam, gdzie trzeba, i negatywnych we wszystkich pozostałych przypadkach, bo to różnie bywa!
Bo czasami nie należy się cieszyć z „+”, a raczej czekać na „-„.
Dołączam do takich życzeń.
Chore i pochmurne dzień dobry!
Ciszaaaa?
Jestem już, aczkolwiek tylko po to, żeby ogłosić koniec pracy na dzisiaj. Zostało mi jeszcze półtorej strony – i cały indeks, do końca tygodnia. Zobaczymy, jak to szybko pójdzie, czy zdążę np. jeszcze odbyć wycieczkę do biblioteki uniwersyteckiej, którą muszę zaliczyć, niedługą, ale muszę – czy dopiero w przyszłym tygodniu.
A teraz na przerwę.
Udanej „wycieczki”!
Proszę Szanownych Madagaskarów, zapraszam Was na nowe pięterko na opowieść ornitologiczno-obyczajową z elementami horroru 🙂
Już pędzę.
To i ja się wespnę
Wszystkim, którzy zechcieli zajrzeć, przeczytać, skomentować bardzo dziękuję.
Na koniec jeszcze (kto lubi) można sobie wirtualnie zgrabnie poszusować.
Albo porobić fikołki.
Północ się zbliża, ale jeszcze nie mówię dobranoc, bo CZEKAM NA LAMPKĘ!
Już teraz? Przed północą? No dobrze.
Dziękuję Quacku za lampkę.
Dobranoc mówię pod lampką, ale jeszcze kuknę piętro wyżej do papugi.