« Tatuaż NN Jest taki dzień... »

Irlandzki zamek

Pewnej sierpniowej soboty namówiłem żonę i pojechaliśmy do Zamku Ardgillan leżącego ok. 35 km na północ od Dublina.  Najpierw jedzie się wypasioną obwodnicą M50, potem zjazd na autostradę M1, z niej na drogę lokalną główną, następnie na lokalną podrzędną, która wiedzie do nadmorskiego miasta Skerries, aby w niepozornej wiosce, gdy pośród dachów zaczynają się ukazywać białe grzywy fal morskich, skręcić w bramę zamkową i w cieniu rosnących przy wąskiej drodze drzew dostojnie sunąć kolejny kilometr do wyznaczonego parkingu. Z którego widać już całkiem spory kawał naszego irlandzkiego morza. 

   Parking rozległy, wkoło drzewa, samochodów przybywa, patrzymy, w którą stronę idą ludzie, ruszamy za nimi.  Ścieżka prowadzi przez mały zagajnik, wychodzimy na rozświetloną słońcem polanę, skąd widok rozciąga się rajski.  Ogromna połać równo skoszonego trawnika otoczona starodrzewem obniża się ku widocznemu w oddali morzu, na końcu soczystej zieloności widzimy szarą bryłę zamku. Idziemy dalej, nasz krok staje sie coraz bardziej dostojny, sacreble!  Z bliska widzimy, że to co dumnie nazywa się Zamkiem jest otoczonym ogrodami nieco większym dworem z dobudowanym w XIX wieku skrzydłem.  Druga obserwacja dotyczy ludzkiego tłumu (głównie rodziny z dziećmi),  który towarzyszył nam od parkingu:  w niewielkiej odległości od zabudowań dworskich obecni właściciele posiadłości urządzili plac zabaw, dzięki czemu cała dokazująca czereda skręciła na prawo, aby oddać się plenerowemu szaleństwu, my natomiast poszliśmy na lewo, skoro polityczne lewo tak nam bliskie sercu.

   Z ławeczki przed głównym wejściem rozkoszujemy się widokiem szarego morza, które znowu sie odsłoniło i to znalazło się bliżej niż poprzednio. Bocznym wejściem (w pomieszczeniach wokół głównych drzwi trwa remont, niemal cały dziedziniec otoczony jest tymczasowym ogrodzeniem) wchodzimy do zamku, przemykamy obok bufetu i kierujemy się do recepcji. Jesteśmy tu sami, co bynajmniej nie jest powodem do zmartwień. Od znudzonego recepcjonisty, który głośno słucha radia, kupujemy bilety i  otwieramy wskazane drzwi do pierwszego pokoju, rozglądamy się, splendoru nie widać, to nie ten błysk i szpan, który znam chociażby z pałacu w Kozłówce lub zamku Książ.  Meble nieco poszarzałe, z zadrapaniami i otarciami, których nikt nawet nie próbował maskować, deski podłogowe zdecydowanie wytarte, na ścianach i suficie zacieki.  No tak, remont, który trwa w innym skrzydle niedługo dotrze tutaj. Szybko się do tych niedoskonałości przyzwyczajam, uświadamiając sobie rychło, że to one dodają temu wnętrzu autentyzmu. Pali licho przetarcia i pęknięcia! Dzięki nim zniknęło poczucie, że zwiedzamy wypucowane muzeum, którego celem jest ściąganie jak największej liczby zwiedzających.  W tych nieco egzotycznych wnętrzach splendoru nie widać, jest za to autentyzm, a każdy mebel, gzyms kominka czy zasłona okienna  pamięta czasy ostatnich mieszkańców, którzy – takie mamy wrażenie – właśnie przed chwilą wyszli pospacerować po parku. Zatem my,  korzystając z ich nieobecności, zapuścimy się w dalsze pokoje, zgadując, jakie było ich przeznaczenie. I tak z pokoju historycznego, pośrodku którego ustawiono podświetlane gabloty z szablami, a na ściana zawieszono ryciny z portretami siedemnasto-  i osiemnastowiecznych przodków przechodzimy do kolejnego, którego przeznaczenia trudno się od razu domyślić: wokół prostokątnego stołu stoją krzesła, z kominka dochodzi woń sadzy,  na ścianach portrety wąsatych mężczyzn zasłużonych dla rodu i zamku.

Rodzina ostatnich właścicieli nosiła nazwisko Taylor i przybyła tu z południowej Anglii w czasach, gdy królewski urzędnik Cromwell zaprowadzał w Irlandii imperialny “nowy ład” rugując dotychczasowych katolickich właścicieli i oddając (nie za darmo, nie za darmo)  posiadłości nowobogackim protestantom z Albionu.  Protoplasta tej linii rodu był albowiem geodetą zatrudnianym przez Cromwella i korzystając z okazji “wymierzył dla siebie” niewielki kąsek kolonialnej ziemi, którą później zostawił potomnym. Jak dowiadujemy się z zadrukowanych tablic rozstawionych w kolejnych pomieszczeniach, jeden  z Taylorów był protestanckim duchownym, to on dokupił ziemi i rozbudował Ardgillan. Z kolei jego dzieci przyczynili się  do powstania pierwszej irlandzkiej linii kolejowej z Dublina do Droghedy (ok. 60 km) odsprzedając spółce kolejowej pas swojej ziemi przeznaczonej pod torowisko. Pociągi jeżdżą tamtędy do dziś. Kolejnym potomkiem, o którym z dumą donoszą rodowe księgi był pewien brytyjski generał, któremu zmarło się na przełomie XIX i XX wieku, a wdowa po nim, zażywna 70-letnia Lady Jane  brała udział w długich negocjacjach pomiędzy firmą braci Wright a brytyjskim ministerstwem obrony, w którym zasiadało wielu wpływowych kolegów nieboszczyka generała. Zadaniem Lady Jane było doprowadzenie do podpisania kontraktu na zakup kilkudziesięciu samolotów, za co miała przyobiecaną prowizję w wysokości 1,5% wartości kontraktu. Niewykluczone, że pisząc kolejne telegramy do ministerialnych bonzów korzystała z pokoju z wielkim stołem na środku i mniejszym sekretarzykiem przy oknie wychodzącym dokładnie na wschód, w stronę zamorskiej Anglii. I tu ciekawostka: jej telegramy były zaszyfrowane i po jakimś czasie przybyli do Zamku Ardgillan zaniepokojeni urzędnicy poczty, aby od szacownej rezydentki doprosić się wyjaśnień. Ostatecznie z kontraktu nic nie wyszło, samoloty kupiły od Wright’ów amerykańskie siły obrony, a Anglicy podczas I Wojny Światowej pluli sobie w brodę, że zmarnowali okazję.  Za fiasko w negocjacjach słusznie obciążano pewnego zadufanego lorda, który w krytycznym czasie pełnił funkcję ministra obrony.

   Zostawmy politykę, przejdźmy do jadalni, bo tu czekają nas bardziej smakowite kąski. Tutaj prawdopodobnie częściej przebywali goście, bo pomieszczenie urządzone jest z większą dbałością a nawet przepychem. Na ogromnym stole rozstawione talerze i wazy czekają na pachnącą zawartość,  dolną część ścian osłania misternie rzeźbiona boazeria, nad kominkiem wisi lustro w ramie ze szlachetnego drewna, pod sufitem zwieszają się dwa żyrandole.  Tu i ówdzie złocenia, których w poprzednich pokojach nie zauważyłem. Z prawej strony kominka stoi wypchany niedźwiedź, ale to gość tymczasowy. Sprowadzono go tu, aby przeczekał  remont głównego hallu, gdzie zazwyczaj mieszka.   Ktokolwiek projektował urządzenie jadalni, zadbał o jej estetyczną spójność:  aby nie burzyć symetrii pomieszczenia, w ścianie na lewo od kominka zainstalowano niewidoczne przejście do komnaty z której służba wnosiła gotowe posiłki.  Pomysł zasługuje na uznanie, mimo, że ukryte drzwi dostrzegłem bez trudu. Nie będąc jednak pewnym, czy mogę je otworzyć, wróciłem do recepcji, aby zapytać o pozwolenie pchnięcia. Pozwolenie otrzymałem,  takoż i pchnąłem. W przygotowalni zajętej przed dwa drewniane blaty ciągnące się wzdłuż pomieszczenia od pierwszej chwili dało się poczuć wchłonięty przez miękkie drewno zapach mięsiwa i ziół.  Przez parę minut staliśmy tam i z niedowierzanim wciągaliśmy zaskakująco przyjemne zapachy potraw, jakie dymiły tam 100 i 200 lat temu.  Jako praktyk budowlany zrozumiałem, że zapachy te zostały tam wskutek braku dostatecznej wentylacji. To nie była kuchnia, gdzie wielki okap nad paleniskiem pełni funkcję kanału wentylacyjnego. Kuchnia znajdowała się poniżej, zeszliśmy do niej po kamiennych  schodach. Widziałem już (na żywo i w filmach) wielkie pałacowe kuchnie z paleniskami, wielkimi okapami, zestawem stołów, półek, haków, gablot i kufrów na naczynia. Ta przypominała salę tortur, co nie jest aż tak dalekie od prawdy, biorąc poprawkę na to, że torturom podlegały zwierzęta a oprawcami byli kucharze. W sąsiednim pomieszczeniu wciąż stały wielkie koryta, pnie do rąbania tuszy, we wgłębieniu  pośrodku kamiennej podłogi znajdowała się kratka odpływowa, nietrudno sobie wyobrazić proceder jaki się tam odbywał. Ustronny kącik z hakami, na których – dla podkreślenia autentyzmu –  wiszą teraz wypchane zające i bażanty dopełniają obrazu grozy. Zresztą nie tylko o los zwierząt chodzi, kolejna tablica informowała o tym, że kuchenna służba wchodziła do zamku osobnym wejściem przypominającym loch, pracownikom tej części zamku w żadnym wypadku nie wolno było korzystać z głównego wejścia i pokazywać się “na pokojach”. A biorąc pod uwagę tutejszy klimat i niedostatek światła (wszak to piwnica), choroby oczu i bóle głowy były zmorą kuchennego personelu.

 Na szczęście my mogliśmy wrócić na pokoje, zanim popsuł nam się wzrok. Za pierwszymi drzwiami odkryliśmy bibliotekę. Było na co popatrzeć: wszystkie ściany od podłogi po sufit zabudowane były regałami wypełnionymi książkami. Jedyne połacie, których książki nie wypełniały to okno i kamienna rama kominka. Nawet drzwi wejściowe pokryto odpowiednio uformowaną i pomalowaną dekoracją udającą grzbiety książek.  Przyznam, robi to imponujące wrażenie. Zrobiłem kilka zdjęć, bo nadal nikt się za nami po zamku nie szwendał. Ludzi spotkaliśmy dopiero, gdy wyszliśmy na kawę do ogrodu i usiedliśmy z filiżankami pod okazałą araukarią zwana tutaj „monkey puzzle”. Ale to później, na razie kończymy to niezwykłe zwiedzanie, obiecując sobie wrócić w progi Zamku Ardgillan.

Obok biblioteki znajduje się pokój muzyczny, czego się domyśliliśmy widząc trzy ciut pogięte i zakurzone trąby (waltornie?) rzucone w kąt. Drugim akcentem  świadczącym o związkach tego pomieszczenia z muzyką była dość prymitywnie sklecona harfa zamknięta  w przeszklonej gablocie. Stosowna tablica informowała o znaczeniu tego szlachetnego instrumentu w historii Irlandczyków dzielnie znoszących brytyjską niewolę i nie porzucających myśli o wyzwoleniu. W trudnych chwilach duchowym wsparciem dla mieszkańców dworów i dworków porozrzucanych po zielonej wyspie byli lirnicy przynoszący wieści ze świata w postaci melorecytacji przy dźwiękach strun szarpanych zmarzniętymi rękami.  Jak nietrudno się domyślić, działalność  emisariuszy nie podobała się brytyjskim panom, co doprowadziło do małych prześladowań a w konsekwencji do zakazu posiadania harfy uznanej odgórnie za instrument o charakterze wywrotowym.  Ale duch przekory jest silniejszy, harfa przetrwała, dążenie do niepodległości również.  Państwo irlandzkie powstałe w 1921 roku złotą harfę ustanowiło swoim godłem. Wcześniej konieczne było porozumienie się rządu z firmą Guinness, której logo już od końca XXVIII wieku stanowi właśnie złota harfa. Dogadali się. Kto chciałby się spierać przy szklanicy Guinnessa?  Nieczęsty to przypadek, aby browar miał logo tożsame z godłem państwowym. Slainte! 

…widok rozciąga się rajski.
Fragment ogrodu, na drugim planie bryła zamku.
Akcesoria z pokoju patriotycznego wzmożenia.
Służba się spóźnia albo drży w przedsionku przed niedźwiedziem.
Tajemne przejście zostało sforsowane
Książki, których nikt nie czyta
Monkey puzzle i ślady trwającego remontu.

210 komentarzy

  1. Laudate pisze:

    Leniwa niedziela stała się okazją do spisania wrażeń z wizyty w zamku. Tutejsze budowle arystokratyczne tym się różnią od polskich, że właściciele mogli w nich mieszkać bez zakłóceń przez kilka wieków. W niektórych przypadkach nadal tak jest. Historia znajduje odbicie we wnętrzach, dlatego to co widziałem w pokojach zamku Ardgillan wydało mi się tak fascynujące i w pewien sposób egzotyczne.

  2. Laudate pisze:

    PS. jak mogę zmienić literki na mniejsze? ( bo coś jakby nie wyszło z edycją…)

    • Tetryk56 pisze:

      W edycji przy wybraniu teksty z prawej strony Typografia, po rozwinięciu Rozmiar tekstu: Resetuj. Już zastosowałem.
      Na ogół lepiej jest wprowadzać niesformatowany tekst — wtedy są stosowane formaty domyślne, całkiem ok.

  3. Tetryk56 pisze:

    Ciekawe miejsce, ciekawy opis.
    Jakoś trudno mi wyobrazić sobie, że po przyjęciu opłaty ktoś otwiera dworek i „buszujcie sobie do woli”. U nas z pewnością obawiano by się, że pozostawiony sam sobie zwiedzający jeśli nie wyniesie harfy pod kurtką, to przynajmniej oskrobie złocenia…

  4. Quackie pisze:

    Pyszny opis, w porównaniu z Polską brakuje pań w fartuszkach, siedzących w kątach pokoi i mających baczenie na zwiedzających. Ale skoro – jak napisałeś – ludzie sobie ufają…

    Rozumiem, że remontowane części były wyłączone ze zwiedzania? A były już jakieś wyremontowane, żeby można było porównać mniej więcej stan przed i po?

  5. Lena Sadowska pisze:

    Nieco późniejsze dobry wieczór na nowym pięterku, Wyspo:)

    Spacerek przesunięty o pół godziny zaowocował wędrówką nocką prawie ciemną. Prawie, bo jednak, choć niebo czarne, czarne, gwiazd był wielki dostatek:) Od jakiegoś czasu zasypiam sobie w towarzystwie Pasa Oriona, który zagląda przez moje sypialniane okno, a dziś towarzyszył nam już także od początku spacerku:) Niezbyt chłodnego, ale rześkością zapowiadającego nadchodzącą jesień:)

    • Tetryk56 pisze:

      Licealna koleżanka siostry popełniła kiedyś wiersz, zaczynający się od
      Późną nocą przychodzi do mnie,
      kładzie się blaskiem na moich włosach
      […]
      mój romantyczny kochanek
      Księżyc

      (całości oczywiście nie pamiętam). Ponoć udało się jej nawet wmówić wychowawcy (rusycyście), że to odnaleziony niedawno rękopis KIG! 😉

      • Lena Sadowska pisze:

        🙂
        Bardzo to ładne i, rzeczywiście, w jakiś sposób pasujące do adoratora Srebrnej Natalii:)

        A Ty, Tetryku, masz od paru dni wyjątkowo gwieździsty nastrój:) Wczoraj zaprosiłeś nas na spacer po Księżycu, dziś wspominasz o jego nocnej wizycie:)

        Pas Oriona także od wieków był owiany tajemniczością:) Symbolizował prasłowiańskiego boga magii i dozgonnej wierności – Welesa:)

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór. Tu też rześko, może niedługo nawet przestanę zostawiać uchylone okno na noc? Chociaż w drugiej połowie tygodnia ma znów być ciepło.

  6. Lena Sadowska pisze:

    Interesująca opowieść:)
    Coś w tej harfie jest, skoro znana już w Mezopotamii, stała się atrybutem biblijnego króla poety Dawida, a Juliusz Słowacki uczynił ją główną bohaterką swojego baśniowego poematu:) Jakaś moc może, którą dobry harfista potrafi wydobyć także poruszając struny nie tylko w instrumencie, ale i w słuchającym… 🙂

    Dobry wieczór na Twoim pięterku, Laudate:)

    • Tetryk56 pisze:

      Coś jest — jest wiele strun do poruszenia, a porusza się je bardzo intymnie, prawie głaszcząc — to nie fortepian, gdzie się strunę wali młotkiem! 😉

      • Lena Sadowska pisze:

        Tak. I moim zdaniem interakcja z harfą jest bardzo intymna. Bezpośredni kontakt ze strunami daje też opuszkom większe możliwości niż gładkość zimnych klawiszy:)

  7. Makówka pisze:

    Dobranoc Państwu!

  8. Quackie pisze:

    Umykam, dobranoc wszystkim!

  9. Lena Sadowska pisze:

    Dobrej nocki, Wyspo:)

  10. Makówka pisze:

    A kuku!
    Wcale jeszcze nie śpię!

  11. Quackie pisze:

    Dzień dobry, nowy tydzień, nowe wyzwania. I trochę starych też.

    Pani Gieniu, poprosimy, bez kawy nie razbieriosz.

    Koffie

  12. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    We mnie coraz lepiej, a dookoła — sami widzicie! 😉

    • Makówka pisze:

      Najważniejsze, aby w Tobie było całkiem ok. Aby w nas wszystkich było ok.
      Ta paskudna pogoda to chyba tylko w Krakowie, bo nad morzem dalej ładnie chyba.
      Zdrowiej Tetryku!

  13. Makówka pisze:

    Pochmurnie witam!

  14. Laudate pisze:

    Witajcie Szanowni Wyspowicze, wczoraj wieczorem wciągnęły mnie inne umówione zajęcia, zatem odpowiem zbiorowo. Jakże miło, że opowieść o zameczku Wam sie spodobała – niewątpliwie jest to jakaś egzotyka, postaram się częściej zaglądać w podobne miejsca i dzielić z wami wrażeniami. Co do remontu: rozpoczął się w tym roku, więc jeszcze nie udostępniono komnat odnowionych i jak się spodziewam prowizorka jeszcze trochę potrwa, bo właścicielem posiadłości jest tutejszy odpowiednik powiatu, zatem (jak to znamy z PL) administracja, inspekcje, poszukiwanie pieniędzy spowolnią cały proces. Gdyby stało się inaczej – odszczekam!

  15. Laudate pisze:

    Z harfistów znam jednego, zapamiętanego jeszcze z lat 80-tych. Nazywa się Andreas Vollenweider a w repertuarze ma całkiem żywe, taneczne kawałki. Znajdzie ktoś na YT?

  16. Quackie pisze:

    A teraz już na przerwę.

  17. Makówka pisze:

    Jestem taka zakręcona, że zamiast pojechać na ulicę Wielicką, pojechałam na ul. Wadowicką. Ulice mi się pomyliły! No i Urzędy -miałam iść do Urzędu Miasta załatwiać zaświadczenie o głosowaniu w innym mieście, a wpadłam do NFZ i wtedy sobie uświadomiłam błąd.

    Już będąc podpytałam panią o aktualny numer tel. do sanatorium. Okazało się, że mam dobry numer, ale w ciągu dnia nikt nie ma czasu odbierać telefonu. Można próbować wieczorem.

    W Przychodni dowiedziałam się, że najbliższy termin do mojego lekarza pierwszego kontaktu jest na listopad.

    Bodaj w banku wszystko poszło po myśli.

    Aha zapomniałam, że szukałam przez godzinę skierowania do IO. Świstek utonął gdzieś w papierach spraw, które aktualnie załatwiam.

    Termin MR w Gliwicach potwierdzony, termin wizyty lekarskiej -przesunięty, więc musiałam przesunąć termin echa serca.

    To tak jakby się ktoś pytał jak mi minął dzień…

    • Quackie pisze:

      O rany, zgrać to wszystko, to jest sztuka…

      Ja też zgrywam (w listopadzie i grudniu), ale nie na takim poziomie.

      • Makówka pisze:

        Jeszcze:
        -Służebność drogi dojazdowej do Stróży (pozmieniała się numeracja i teraz trzeba dopasowywać co jest co), więc fruwają mi po pokoju różne akty notarialne i umowy.
        -„Złoty Indeks” na AGH
        -Wyjazd na marsz do Warszawy.
        -bad przed rezonansem nie wcześniej niż 7 dni
        -Gdańsk
        -Gliwice
        -przyjaciółka z USA w Krakowie
        -Kołobrzeg

  18. Lena Sadowska pisze:

    Dobry wieczór, Wyspo:)

    Dzień z tych urywających głowę, więc wpadłam tylko, żeby się przywitać:)
    I pożegnać:)

    Dobrych snów, Wyspo:)

  19. Makówka pisze:

    Dobranoc Wyspo!

  20. Quackie pisze:

    Dzień dobry, dzisiaj będę trochę biegał po mieście, mam nadzieję, że do tego również popracuję. Przyda się kawa na rozruch i coś na ząb, więc…

    Pani Gieniu, poprosimy.

    Koffie

  21. Makówka pisze:

    Słonecznie witam!

    Gieniaaaa! Dobre śniadanie wzmacniające dodające energii poproszę!

  22. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Już bez gorączki, nadal bawię się autobusowymi puzzlami 😉

  23. Makówka pisze:

    Chwilowo w domu.
    Zaświadczenie o możliwości głosowania w dowolnym miejscu, porządek na grobie rodziców, spacer na Kopiec Kraka, kolacja i do …kina.

  24. Quackie pisze:

    Dobry wieczór, dzisiaj poprowadziłem dwie lekcje w jednej szkole, wykład + warsztaty (zbliża się Międzynarodowy Dzień Tłumacza, więc a conto), poza tym norma wykonana.

    A teraz na przerwę!

    • Lena Sadowska pisze:

      Dopiero teraz dotarłam do tego schodka. I jak się odnajdujesz w roli Wielce Szacownego Profesora, Quacku?

      • Quackie pisze:

        Całkiem nieźle. Ale tak na cały etat i na tematy zadane przez oficjalny program nauczania, to bym nie potrafił i nie lubił.

        No i głos musiałbym sobie ustawić inaczej, bo po półtorej godzinie (tzn. 2 x 45 minut) gardło mnie delikatnie drapie.

  25. Quackie pisze:

    Jestem z powrotem i dzisiaj pobędę 🙂

  26. Lena Sadowska pisze:

    Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Nocka przepiękna po równie ładnym, słonecznym dniu. I ciepła. I gwieździsta. I księżycowa:)
    Osiczynowe liście, jeszcze szaro-oliwkowe, w księżycowej poświacie wyglądały jak srebrniki, a przy odrobinie dobrej woli można się było nawet dosłuchać ich delikatnego brzęczenia. Droga, którą szłyśmy, miejscami jak bita talarami, miejscami obsiana kopczykami dukatów jakby żywcem wysypanych z tęczowego garnca. Tylko na leprechauna się nie natknęłyśmy:)

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór! Skojarzyła mi się z tym, co napisałaś, miesiącznica (inaczej: judaszowe srebrniki), ale to jednak inna roślinka. I te listki zostają na gałązkach, chyba nie spadają, jak z osiki.

      • Lena Sadowska pisze:

        🙂
        Mimo wszystko skojarzenie bardzo trafne, bo według legend to właśnie na wiotkiej, drobnej osice, która drżała ze strachu, by jej nie wybrał, powiesił się Judasz, przez co okrzyknięto ją symbolem podłości:)
        Jedne podania mówią, że od tego czasu jej liście rumienią się ze wstydu na każde wspomnienie tego wydarzenia, w innych – czerwona barwa ma symbolizować krew zaprzańca, której nawet ziemia nie chce przyjąć do siebie:)
        Jest też inna legenda o tym wydarzeniu, mówiąca, że najpotężniejsze drzewa tak bardzo gardziły Judaszem, że kolejno odmawiały mu tej „ostatniej przysługi”, i tylko filigranowa osika ulitowała się nad nieszczęśnikiem, a kiedy przyszedł jego kres, załamała gałęzie i otuliła korzeniami, kołysząc się nieznacznie, by wreszcie zaznał spokoju i ukojenia przy delikatnym szumie jej kruchych listków:) W nagrodę te u schyłku żywota, tuż przed opadnięciem przybierają kształt serca i stają się czerwonawe, a sama osika dzięki okazanemu współczuciu urasta do rangi symbolu miłosierdzia:)

    • Tetryk56 pisze:

      No szkoda! Taka pogawędka z leprechaunem to byłoby coś! 🙂

  27. Makówka pisze:

    „Zielona granica”. Właśnie wróciłam do domu.

    Dobranoc Państwu!

  28. Quackie pisze:

    Kochani, umykam tymczasem. Do jutra, dobranoc!

  29. Makówka pisze:

    Też umykam, dobranoc!

  30. Lena Sadowska pisze:

    Miłej nocki, Wyspo:)

  31. Quackie pisze:

    Dzień dobry.

    Od rana do galopu, szczegółów oszczędzę.

    Ale przyda się solidne (chociaż dietetyczne) śniadanie.

    Pani Gieniu, poprosimy. I Pani specjalność też.

    Koffie

    • Makówka pisze:

      Witam słonecznie, upalnie wręcz!

      Gienię poproszę o bardzo solidne śniadanie. Byłam na badaniach przed MR, bez śniadanka jak to przed wizytą u wampirów.
      Więc teraz zasiadam do śniadania i w realu i u Gieni.

  32. Makówka pisze:

    A Tetryk jak się odezwał o północy tak zniknął.
    Dalej „bawi się autokarami”?
    Tetryku jak zdrowie?

  33. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Nie masz pojęcia, jak ta zabawa wciąga! Bardziej niż kolejka Piko w dzieciństwie 😉

  34. Makówka pisze:

    Napisałam wczoraj, że byłam na filmie „Zielona granica”. O czym jest ten film wszyscy wiedzą. Ciekawa jestem kto już widział albo kto się wybiera?
    Zamiast pisać własne odczucia wkleję wpis Ewy Negrusz-Szczęsnej, żony Szarego Człowieka.
    Laudate mam nadzieję wybaczysz komentarz niemający nic wspólnego z irlandzkim zamkiem?
    Obrazy z tego filmu stoją mi w oczach cały dzień, choć śledząc na bieżąco relacje z granicy białoruskiej nie dowiedziałam się niczego czego bym nie wiedziała.
    Jednak na obraz Agnieszki Holland można patrzeć szerzej, uniwersalnie.

    • Makówka pisze:

      Jestem w gronie osób, które obejrzały film „Zielona granica” Agnieszki Holland.
      Byłam w kinie w niedzielę, 24 września, tego dnia w Kościele katolickim przypadał 109. Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy.
      Po obejrzeniu doszłam do wniosku, że ci, którzy wściekle atakują, widzieli po prostu jakiś inny film.
      Obraz, który ja oglądałam jest świadectwem w wielu aspektach, w niektórych bardzo niewygodnym dla władzy. Film budzi w sercu wrażliwego odbiorcy wiele refleksji – staje w obronie człowieczeństwa, pokazuje, że należy słuchać własnego sumienia. Pokazuje, kto ma za nic polski mundur, a dokładnie człowieka, który go nosi. Kto zmusza ludzi w służbie straży granicznej i policji do nieludzkich zachowań. Pokazuje też, że pomimo rozkazów można pokazać ludzką twarz.
      W filmie widzimy też aktywistów, ludzi niosących pomoc, ludzi wielkiej odwagi i determinacji, którzy z potrzeby serca pomagają osobom uchodźczym uwięzionym w śmiertelnej pułapce. Ryzykują wiele, działania niosą im zagrożenie życia, zdrowia, życia rodzinnego i zawodowego, system prawny jest przeciwko nim.
      Wiele sytuacji pokazanych w filmie jest mi znanych, od dwóch lat to wszystko było i jest dokumentowane i opisywane przez aktywistów i naocznych świadków, każdy ma dostęp do tych informacji.
      Uzupełnieniem ich relacji jest książka Mikołaja Grynberga pt. „Jezus umarł w Polsce”.
      Film jest świadectwem też w aspekcie pokazującym, jak wiele jest w nas dobra.
      Poszedł w świat, pobudza do refleksji i szukania humanitarnych rozwiązań złożonego problemu migracji.
      „13 listopada Agnieszka Holland otrzyma w Filmotece Watykańskiej nagrodę Fuoricampo podczas XXVII edycji festiwalu Tertio Millennio Film Fest, odbywającego się między 14 a 18 listopada w Rzymie pod hasłem „Harmonia różnic”.
      Nagroda Fuoricampo przyznawana jest w tym roku filmowi, który – argumentują organizatorzy – potrafił lepiej niż jakikolwiek inny „wskrzesić i wyrazić temat poszukiwania najgłębszego sensu życia oraz wstrząsnąć sumieniami poprzez ujawnienie tego, co w cieniu, i wydobycie na światło tego, co można odkryć w ludzkiej duszy poza ekranem”. ” (Kwartalnik Więź).
      Festiwal filmowy Tertio Millenio został założony przez papieża Jana Pawła II.
      Wokół trwa kampania wyborcza., brutalna, cyniczna grająca na emocjach w skrajny sposób.
      Jej siła i przekaz mnie przerażają i budzą ogromny sprzeciw.
      Myślałam, ze od czasów, kiedy wygraliśmy wolność – to nigdy więcej się nie powtórzy.
      Już widać owoce w postaci niebywałej, bezmyślnej agresji słownej i fizycznej, już były przypadki ataków na konkretne osoby.
      Język pogardy i nienawiści obecny w publicznych mediach przekracza wszelkie granice. Przekraczają je obrońcy wiary, wycierający sobie twarz katolickimi wartościami. Dla utrzymania się przy władzy można zrobić wszystko.
      Krzyk protestu Szarego Człowieka brzmi coraz mocniej i dobitniej.
      Wkrótce szósta, bolesna rocznica.

    • Lena Sadowska pisze:

      Jeszcze nie miałam okazji obejrzeć Zielonej granicy. Na pewno to zrobię, bo pani Holland jest gwarantem dobrego, niesfuszerowanego przede wszystkim w warstwie technicznej, kina. Tematyka jej filmów to inna sprawa, choć zazwyczaj opowiadane historie i w tym aspekcie mnie zadowalają. Ale jestem specyficznym odbiorcą, zwracam uwagę na różne dziwne rzeczy, a fabuła jest tylko jedną z nich:)

      • Makówka pisze:

        Nie jesteś w tym wyjątkiem. Dla mnie fabuła w każdym filmie jest mniej ważna od sposobu opowiedzenia, gry aktorskiej i przesłania.

    • Laudate pisze:

      laudate wybacza, bo są sprawy, do których opowieść o irlandzkim zamku się nie umywa. Z wielką uwagą i „przy emocjach” obserwuję nagonkę na film i jego Reżyserkę. Samego filmu jeszcze nie widziałem, ale wybieram za tydzień do Polski – więc z pewnością trafię do kina (oprócz Zielonej granicy planuję obejrzeć film Chłopi wykonany tą „dziwną” techniką malowanych scen… )

  35. Quackie pisze:

    Po pracy (oraz dwuipółgodzinnym ważnym zebraniu w wirtualu. Oraz niewielkich zakupach). I na przerwę.

  36. Lena Sadowska pisze:

    Nocnoletnie dobry wieczór, Wyspo:)

    Kolejny zabiegany dzień:)
    Już wreszcie domowo, na twardej kanapie ale z mięntką podusią tam, gdzie trzaa:)
    Spacerek klonowo-akacjowy dzisiaj, w okolicy zupełnie niejesiennej – rozzielenionej, poksiężycowanej i wygwieżdżonej. Z ciepłym wiaterkiem za pan brat, delikatnym szumem Rzeczułki i finiszem na drewnianym mostku podglinionym sporymi otoczakami. Nie wiem, czy kamienie specjalnie dobierane, ale tworzyły piękną, mandalową niemal, rodonitowo-unakitową mozaikę:)

    • Makówka pisze:

      Kocham Kraków, ale takich możliwości spacerkowych Ci zazdroszczę.

      • Lena Sadowska pisze:

        To także taka moja mała przyjemność, zwłaszcza po ciężkim dniu, więc staram się bywać co wieczór, nawet, gdy nogi odmawiają mi posłuszeństwa:)

        Ale u Was też są przecież urokliwe zakątki. I chyba równie niedaleko od cywilizacji jak u nas?

        Dobry wieczór, Makówko:)

        • Makówka pisze:

          Dobry wieczór Leno!
          Tak, są. Opisywałam je nieraz na Wyspie. Jednak to jest wśród cywilizacji.

          • Tetryk56 pisze:

            Makówko, gdybyś miała psiułę, a nie kota, wszystko wyglądałoby inaczej! 😉

            • Makówka pisze:

              Ależ ja miałam psy! Był taki moment, że była dwójka małych dzieci i pies (Trop) do momentu jak pies odszedł na nowotwór.
              A później mój syn przywlókł psa do domu. I były szkolne dzieci i pies(Poker)
              I to trwało wiele lat. Pokerek zginął pod kołami auta.
              Miałam również chomika i świnkę morską.
              Teraz mam kota Florka.
              Trop to był właściwie pies moich rodziców, jako dziecko bardzo chciałam mieć psa.
              Natomiast jak już miałam dzieci równocześnie pracując nie chciałam żadnych zwierząt w domu, nie chciałam dodatkowych obowiązków, ale dzieci chciały. Nie chciałam, ale potem oczywiście bardzo kochałam każde zwierzątko domowe.

  37. Lena Sadowska pisze:

    Miło z Wami ale padam na nos, więc pożegnam się już:

    dobrej nocki, Wyspo:)

  38. Makówka pisze:

    Dobranoc!

  39. Quackie pisze:

    Dzień dobry, słońce za oknem. A ja dzisiaj miałem takie trudności ze wstaniem, że wieczorem chyba się wcześniej położę Worry

    Ale na razie trzeba wstać i działać.

    Pani Gieniu, poprosimy o wsparcie gastronomiczne!

    Koffie

  40. Makówka pisze:

    Słonecznie witam!

  41. Makówka pisze:

    Już prawie południe, a Tetryk się nie przywitał.
    Wirek w pracy czy „zabawa autokarami”?
    Tetryku a zdrowie jak?

  42. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Nadal siedzę w domu, bo stany podgorączkowe nie chcą mnie opuścić. No i tkwię w łamigłówce pt. „Mały dyspozytor”…

  43. Quackie pisze:

    Dobry wieczór, praca poszła dobrze, tym razem nie miałem ani jednej „grubszej” przerwy, tylko dużo małych – i wyszło na to samo, czyli dopiero teraz skończyłem. Ale norma zrobiona, co ważne. A jutro ostatni dzień pracy w tym tygodniu (i będę mniej więcej w 1/3 zlecenia?).

    W sobotę przed południem wybywam do Gdańska na oficjalne obchody Dnia Tłumacza, wracam zapewne jakoś wieczorem.

    W niedzielę, hm, niczego nie planuję.

    Edit: no i oczywiście na przerwę teraz.

  44. Makówka pisze:

    A ja w planowaniu wyjazdów, w tym wyjazdu na MR do Gliwic w ogóle nie przewidziałam, że będę mieć zły wynik kreatyniny.
    I teraz nie wiem, czy z takim wynikiem zrobią mi rezonans z kontrastem, a bez kontrastu to raczej bez sensu.

  45. Lena Sadowska pisze:

    Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Pogoda wciąż dopisuje. Dziś było bardzo ciepło i słonecznie. Także na początku spacerku. Ale zmrok zapada już wcześniej, więc wracałyśmy w asyście Księżyca Żniwiarzy – ogromnego, o miodowej barwie:)

  46. Lena Sadowska pisze:

    Też się pożegnam i pójdę kończyć walkę z zalanym w pestkę (atramentem) piórem:)

    Dobrej nocki, Wyspo:)

  47. Tetryk56 pisze:

    Witajcie, mamy nowy dzień! Happy

  48. Quackie pisze:

    Dzień dobry, mam nadzieję. Nie wiem, jak u Was, tutaj słońce, a ja właśnie się dobudzam 🙂 No i piątek!

    Pani Gieniu, poprosimy, kawa pod ten piątek niechby była po irlandzku?

    Koffie

  49. Makówka pisze:

    Słonecznie witam!

    TooHot!

  50. Makówka pisze:

    I znowu zawirowania…
    Więc spóźniona pędzę na AGH

  51. Quackie pisze:

    Po pracy, jutro, jak się okazuje, jeszcze potrzebne jakieś zakupy rano/ przed południem, a potem jadę do Gdańska, ale w niedzielę nic nie planuję. Poza tym ma się ochłodzić i zamoczyć ponoć? Dzisiaj trochę niefajnie, nawet może nie tak ciepło, ale dość duszno i nieprzyjemnie.

    Przerwa teraz.

  52. Lena Sadowska pisze:

    Jużdomowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Dzień był piękny, słoneczny.
    Spacerek znowu pod rozgwieżdżonym niebem, w towarzystwie pana Księżyca, odstrojonego najpierw w lisią czapę, której pozbył się w połowie drogi, bo nocka także wyjątkowo ciepła:)

    Po powrocie Rude biegało z góry na dół, zaglądało we wszystkie kątki…
    A w domu cisza…
    Smarkactwo dziś wybyło i dotarło na miejsce około godziny temu.
    Cisza…
    I lekki smuteczek:)

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór. Znaczy, Smarkactwo bliżej tutejszych komyszy?

    • Tetryk56 pisze:

      Uśmiechnij się!
      Jeszcze 300 lat temu byłaby to wyprawa życia a dziś — ot, ze 3 godziny…

      • Quackie pisze:

        No. Coś w tym jest. W tej chwili, po otwarciu A1 i S5 drogę z Gdyni do Bydgoszczy albo z Bydgoszczy do Gdyni można przejechać poniżej 2 godzin (i to zgodnie z przepisami!), a pamiętam, jak w połowie lat 90′ jeździło się powyżej 3, starą DK5/ DK1. I obwodnica Trójmiasta to był jedyny luksusowy kawałek!

        • Lena Sadowska pisze:

          Od nas teraz autostradą na pociąg – godzinę dziesięć minut:)
          A pociągiem pozostałe siedem:)

          • Quackie pisze:

            Ooo, siedem? Amazed A skąd jedzie pociąg, znaczy? Pondering

            • Lena Sadowska pisze:

              Z Ełku:)
              A jeśli z Białego, to jeszcze dwie godziny trzeba dodać, bo dopiero po nich do tego Ełku dociera:)

              • Lena Sadowska pisze:

                A i do B. też się jakoś dostać trzeba, więc kolejne dwie godzinki… 🙂

                • Quackie pisze:

                  Ej, ale te dwie godzinki już były? Czy to inne dwie…?

                • Lena Sadowska pisze:

                  Można jechać z Ełku, do którego dojeżdża się autkiem (pociągu nie ma) około godziny.
                  Można jechać z Białego, do którego też trzeba dojechać (autkiem ok. dwie godziny, pociągiem też, ale trzeba wyjechać ok. sześciu godzin wcześniej i poczekać ok. czterech na dworcu:)), a z Białego pociąg zahacza o Ełk czyli – plus jeszcze dwie godziny:)

                • Quackie pisze:

                  Uff, wykluczenie komunikacyjne jak na dłoni Worry a ja myślałem, jadąc do Czerska jedynym pociągiem bezpośrednim z Gdyni, że to tu jest z tym prombel Weary

              • Quackie pisze:

                No tak, ale jak on, ten pociąg, zjeżdża na południe tak daleko, aż do Olsztyna, to co się dziwić, że to tak długo trwa 🙁

      • Lena Sadowska pisze:

        Ja bym te brzuszki dodała jeszcze z przodu cyferki, bo podróż zaczęła się ok. 13.00 a skończyła ok. 21.00:)

        Dobry wieczór, Tetryku:)

        • Tetryk56 pisze:

          Byle się tak potraktowana cyferka nie przewróciła… ∞, bo mogłoby potrwać dłużej…

          • Lena Sadowska pisze:

            Smarkactwo mówi, że czasem ma wrażenie, że to właśnie tyle trwa…

            • Quackie pisze:

              Dla porządku zapytam jeszcze, czy kiedykolwiek sprawdzało Smarkactwo taką możliwość jak BlaBlaCar? Ktoś chyba jeździ samochodem na tej trasie?

              • Lena Sadowska pisze:

                Moje Smarkactwo jest duże (gabarytowo) i ma chorobę lokomocyjną (autentyczną, nie wydumaną), więc jazda samochodem/autobusem ponad godzinę to męczarnia i dla niego, i dla kierowcy, bo trzeba robić przystanki. Pociąg to najlepsza opcja…

                • Quackie pisze:

                  Och, współczuję! Jako dziecko miałem dokładnie to samo, bardzo wrażliwy błędnik i burzliwe manifestacje. Potem mi się jakoś samo wyłączyło, ale w dorosłości dosłownie 3 czy 4 razy wróciło, zupełnie niespodziewanie i nie wiadomo dlaczego, za każdym razem w innych okolicznościach, niepodobnych do pozostałych.

                • Lena Sadowska pisze:

                  Czyli jest nadzieja, że przejdzie:)

  53. Quackie pisze:

    Kochani, oczka mi się zamykają. Dobranoc!

  54. Tetryk56 pisze:

    Z nowym dniem zapraszam na nowe pięterko. 🙂

  55. Lena Sadowska pisze:

    A teraz pożegnam się już, bo umęczył mnie ten dzień:

    dobrej nocki, Wyspo:)

  56. makowka9 pisze:

    Paaaa

  57. makowka9 pisze:

    Paaaa
    Dobranoc

Skomentuj Makówka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)