« Żar-Ptak Żywiec ptakami stoi »

Wiktoryna

Czy pomyślałby kto, kiedy matusia słabować zaczęła, że z takiej oto przyczyny się to działo, że na świat przyjść miała ona – Wiktoryna?
Kiedy już wiadomym się stało, co za przypadłość matusię zgnębia, tatko tylko się za głowę łapał, że bliżej im już do wnuków niańczenia niż własnych dzieci piastowania. I nawet na matusię podejrzliwym okiem spozierał. Ale matusia dziarsko uśmiechała się tylko i powtarzała, że sobie poradzą, bo zawsze dzielna z niej kobieta była…
Tak i się stało.
W noc wypominkową, kiedy księżyc najcudniej przyświecał, o samej północy przyszła Wiktoryna na świat. Mała była i nieruchawa jakaś, to i babka, co to ją zawsze w takich razach wołano, dając Wiktorynie klapsa w chudą pupinę, a nie doczekawszy się i jęku najcichszego, orzekła, że dziecko i jednej nocy nie przetrzyma, dodając, że to i dobrze może, bo taki pomiot w dziadowską noc zrodzony, od samego Biesa podarkiem być może niefortunnym. Na odchodne – grosze srebrne chowając za stanik i popluwając trzy po trzy od uroku – księdza jeszcze doradziła zawołać, coby się dusza pogańska po świecie nie tułała na utrapienie żywym a pobożnym…
Takoż i tatko, babki, co ją tu Mądrą zwano, usłuchał i smętnie w chudym trzosiku gmerając, po kapelana biec najstarszemu synowi nakazał…
Czy to z przyczyny ciemności okrutnych na świecie nagle powstałych, czy, że lebiedze prawie po drodze do urodziwej jego dziewuchy było, dziś już powiedzieć trudno, dość, że do duchownego dopiero posłannik nad ranem trafił…
Księżulo jak raz z nocnych modłów powrócił, choć we wsi gadali, że prędzej od tej wdowy zza górki, a że, ponoć poczęstunkiem zadusznym, podchmielony był, przywłokę do wszystkich diabłów posłał, sam pod ciepłe piernaty czym prędzej wracając. Po prawdzie, gdy już otrzeźwienie na niego przyszło, pięknie się u kleryka swego za zgrzeszenie nieświadome bluźnierstwem wyspowiadał, zadaną pokutę odklepał i na wieczór dnia następnego w rodzicielskie obejście się przyturlał…
Niebożątko zaś, tymczasem umyte, nakarmione i w najpiękniejsze kaftaniki odziane, na ostatnią posługę czekające, wraz ze słoneczka wstaniem ani myślało do umierania się brać. Nawet sobie całkiem śmiało poczynać zaczęło, gębusią słodką bąble puszczając i krzywymi nożynami majtając chwacko.
Matusia, co już się była prawie i pogodziła z Mądrej wyrokiem, nowej jakiejś nadziei w ciepłym blasku dnia nabrała, a, nie śmiejąc jeszcze głośno swoich przeczuć do tatka wypowiedzieć, tylko na niego pozerkiwała, prosząc w duchu Pana Boga, żeby tę kruszynkę już może w swojej łaskawości ocalił. Jakoś tak – sama przed sobą nawet wstydząc się wyznać – bardzo czegoś to chucherko pokochała…
Takoż, pod sam wieczór, kiedy ksiądz osobiście do izby się wtarabanił, Wiktoryna dawno już, słodko przez płaski nosek posapując, spała. Jedno rzuciwszy dziecku spojrzenie, na jego różowe jagódki pojrzawszy, oddechu równego wysłuchawszy, orzekł kapłan w duchu, że z ostatniej posługi nici. Zasępił się też srodze, ale poznać po sobie rozczarowania lichym zarobkiem nie dając, szturchnął małą, a gdy otworzyła jasne oczęta, pokropił wodą i formułkę stosowną wypowiedziawszy, ochrzcił niebogę Wiktoryną, wcale się nikogo o zdanie nie wypytując. Rodzice z nieśmiałości przed księżymi sukniami, ani zaprotestować śmieli, choć imię brzydkie im się wydało i wcale do swojskiej Ańdźki, którą już sobie był tatko po swojej matusi nieboszczce umyślił – niepasujące.
Spełniwszy, co należało, kapłan po obejściu się zakręcił i rękę łaskawie wystawił, a dostawszy groszy srebrnych trzy, skrzywił się nieznacznie, chuchnął w garść i do mieszka na szyi zawieszonego ofiarne schował. Zaraz też w drogę ruszył, od poczęstunku wymawiając się nocką ciemną a mokrą, która bynajmniej nie przeszkodziła mu w całkiem przeciwnym niż plebania kierunku, na ową wdowią górkę, podążyć…
Sprawę z Bogiem i ludźmi wygrawszy, rosła sobie tymczasem Wiktoryna z dnia na dzień zupełnie do innych dzieci podobna, mniejsza tylko od rówieśników może i w jednym inna całkiem… W tym, że mówić wcale a wcale nie chciała.
Że głucha nie była, to zaraz wszyscy wymiarkowali, bo na swoje imię reagowała jak należy. Głupią też nie okazała się – rozumiała, czego chcą od niej, a że dobre z niej dziecko było, prawdziwą wyręką starszawym już mocno rodzicom się być okazywała.
Przywykli też wszyscy rychło do tej jej milczącej obecności i tylko matusia czasami użaliła się w duchu, że pewnie już Wiktorynie przy nich panienką zostać przyjdzie, bo który chłop taką niemowną i niepyskatą zechce. Głośno jednak nic nie mówiła, żeby dziecku dobremu przykrości nie robić. Litość swoją i przywiązanie szczere okazywała, całusy częste wyciskając na rumianych córusi policzkach. Tatko też – choć z sentymentem się nie zdradzał – dużo serca do Wiktoryny miał. Po prawdzie – więcej nawet niż do któregoś z synów. Niczego też Wiktorynie odmówić nie potrafił, a choć i powiedzieć, czego chce, nie umiała, już tam on swoje sposoby miał, żeby się domyśleć…
Żyli więc sobie w trójkę pomalutku, jak Pambóg przykazał i ani się matusia z tatkiem obejrzeli, kiedy na Wiktorynę lata przyszły.
Ani też pomyśleli, że mimo tej skazy swojej, takie powodzenie wśród okolicznych kawalerów mieć będzie. A żeby prawdę rzec i nic nie ocyganić – to i nie tylko u kawalerki, bo i wdowiec niejeden bogobojny a stateczny na Wiktorynę pojrzawszy, zęby sobie podostrzał.
Po szczerości, to tatko krzywym trochę okiem na tych absztyfikantów zerkał, nie zdradzając się, że poniewierki dla tej swojej wychuchanej jedynaczki bardzo się obawiał. Matusia też najchętniej by Wiktoryny w świat nie puszczała, ale nie mogła przecież tak całkiem od ludzi aniołka swojego jasnego odgrodzić.
Oboje jednak w duchu liczyli, że ich ta córuś ukochana do samej śmierci dochowa.
Wiktoryna, choć nie mówili, widziała, że się staruszkowie gryzą i, za dobroć dostaniętą, na przekór im robić nie chciała.
Kiedy więc inne panny za chłopcami się uganiały, ona po polach i lasach samotnie biegała, słuchając bajęd wiatru w kłosach i chichotu kłobuków po dziuplach. A że to Pan Bóg mowy jej poskąpił, słuchaniem obdarował w nadmiarze. Potrafiła też z kroków samych odgadnąć, kto przez mostek się zbliża, jaki ptak na deszcz śpiewa, a który i kiedy na słońce. Po skrzypieniu drzew poznawała, że srogo nazajutrz przymrozi, albo, że pluchato będzie…
Żyła zatem sobie z dnia na dzień, po obejściu się kręcąc, a im w lata bardziej wchodziła, tym snadniej jej to szło. Już i tatko z matusią nachwalić się jej nie mogli, bo to i krowinę ich, co ją Gładką nazwali, bo boki miała zawsze błyszczące, wydoić potrafiła, i koniczkowi – Siwemu – obroczku podsypać. A kurki, a gąski, a kaczorki też przy niej krzywdy nijakiej nigdy nie zaznały…
Dwa też Wiktoryna miała najulubieńsze zajęcia.
Pierwsze to grajków było słuchanie. Bo też i pięknie jej te skrzypeczkowe strunki do serduszka grały, barabanki wyhukiwały gadki najcudniejsze, a ligawki porykiwały bajkowo. Smętek też się wtedy do jej duszy wkradał albo radowanie okrutne. A gdy czasem na zabawę zawędrowała, spódnice kolorowe tak jej furkotały, buciczki podbite tak postukiwały, aż jej się w oczach z tej kolorowości ćmiło…
Drugim najulubieńszym zajęciem było pod lipą siadanie i brzękania podsłuchiwanie. Osobliwie pszczółek złotych, muszek zielonych, a i tych komarów żerczych, a tak delikatnych zarazem, jak te, nie przymierzając, wigilijne dzwonki. Siadywała też często na ławeczce, co to ją jeszcze świętej pamięci dziaduś wystrugał dla babusi, i – a to wiśnie drylując, a to mak przebierając, a to i nic czasem nie robiąc – słuchała sobie.
Tak też ją pod tą lipą rozłożystą, przygoda, można by powiedzieć, największa spotkała, kiedy to młodzieniec szykowny wielce o drogę Wiktorynę zagaił. Nietutejszy był, wiedziałby przecież, że ona mu odpowiedzieć nie zdoła. Uśmiechnęła się więc tylko i na chałupinkę pokazała. Młodzieniec obcesowo dość i niegrzecznie całkiem ramionami wtedy ruszył i do chałupy się skierował.
Ale, odchodząc, takie spojrzenie płomienne jej rzucił, że się Wiktoryna nic a nic pogniewać na niego nie mogła, choć i chciała.
Nie poszła za nim wtenczas, choć nogi same się rwały z ciekawości, czego też chcieć mógł nieznajomy. A i z czegoś innego jeszcze. Bo choć brzydki był młodzieniec jak sto nieszczęść – nosaty, uszaty i dzybaniasty – coś w nim Wiktorynę ujęło. Może te oczyska czarne, jak węgle się żarzące, a może te usta jakby malinowym sokiem skropione…
Od tego dnia inaczej się jakoś Wiktorynie żyć zaczęło. Niby po dawnemu wszystko szło, ale niespokojności w niej jakieś rodzić się poczęły. I żałość nawet czasem myśli mąciła, gdy wokół widziała tyle dziewcząt szczęśliwych, ze swoimi kawalerami prowadzających się. Do niej też posyłali parę razy, ale tatko z matusią, niby wolną rękę w decyzji jej dając, z ulgą przyjmowali odmowę.
Najpierw Wiktoryna odmawiała, bo jakoś to życie z rodzicami miłe jej było bardzo. Milsze od nieswojego domu, obcych kątów i głosów nieznanych.
A potem…
Nikogo już Wiktoryna nie chciała, o młodzieńcu nieznanym tylko myśląc od czasu do czasu i głupią się w duchu nazywając. Nic jednak poradzić na to nie umiała, że jej serce do tego jednego, jedynego przylgnęło i odpuścić nie chce.
Roiła też sobie w dziewczęcej główce, że on jakimś królewiczem zaklętym jest, którego tylko jej przychylność od niepoczciwego czaru wyzwolić może.
Innym razem książątkiem go sobie przedstawiała, co to przez złą macochę-królową do boru przepędzony został i tam żywot prostego człowieka wiedzie.
A jeszcze, że dobrym zbójcą jest, co bogaczy po traktach łupi, aby ubogim w ich niedoli ulżyć.
Kiedy indziej zdawało jej się znowu, że to rycerz może jaki, co się ze snu stuletniego obudził, by sprawdzić, czy już czas zło jemu i kompanom naprawiać nadszedł.
Ale tak naprawdę to wiedziała Wiktoryna, że pewnie przejazdem tu tylko do tej ich wioseczki zabłądził i nigdy już nie powróci, bo i czego niby…
Na tę myśl, że nigdy go już ujrzeć by nie miała, serce się w niej krajało i smutek wielkimi kroplami się w nią wlewał. A choć starała się nie pokazywać niczego po sobie, to wiedziała, że i tatko, coraz drobniejszy z lat się robiący, i matusia, co ją ziemia krzyżem coraz bardziej przyciągała, czuli, że smutna jest i nieswoja czegoś. Może i nawet odgadywali trosk powody, ale, że nie nawykli o takich rzeczach rozprawiać – milczeli.
A jednak stało się jeszcze inaczej. Bo oto któregoś wieczora, gdy pod swoją lipką siedziała, szmer kroków obcych, a jakby znajomych z daleka ją doleciał.
A choć i oddechu jej zabrakło w oczekiwaniu nadziejnym, głowy nie podniosła i nie obróciła, jak dopiero, gdy głos usłyszała upragniony.
Potem to już szybko poszło. W rok niecały żoną tego wyśnionego rycerza-księcia została, co się zwyczajnym kowalczykiem z sąsiedniej wsi okazał być. A choć rok to i niedługo w narzeczeństwie, Wiktorynie czas ten bardzo powoli w tym jej kochaniu niecierpliwym upływał.
Bo też i Jasiek – bo Jasiek jemu było, tak całkiem zwyczajnie i niebajkowo ani trochę – choć brzydki jej się z początku wydawał, niepokój dziwny w sobie miał, a gdy usta otwierał, piękność jakaś z niego biła niespotykana.
To on pierwszy, gdy już zrozumiał, jak tego swojego imienia nieludzkiego nie lubi, Wisienką ją nazywać zaczął. To on nauczył się odgadywać, czego ona pragnie szybciej nawet i więcej niż matusia z tatkiem. To on ani myślał starutkich rodziców jej na samotność skazać albo i na poniewierkę po kątach obcych i ugadał się z braćmi, żeby móc w jej domu pozostać…
Na weselisku hucznym, na wiele okolicznych wsi głośnym, nikogo też zabraknąć nie mogło. Ani księżula, co już się był w latach jak i w tuszy bardzo posunąć zdążył, a na spoczynek przeszedłszy, u swojej wdówki za górką zamieszkał. Ani Mądrej, co to kiedyś duszyczkę wiktorynową niewinną przed pogaństwem ratować chciała. Ani nawet bab rozdrożnych i dziadów proszalnych, co na tę uroczystość z bliższych i dalszych wiosek tłumnie przybyli. Tańcom też i końca nie było i jedno Wiktorynie się chociaż z tych rojeń dziecinnych sprawdziło, że trzy dni i trzy noce na jej weselisku goście tańcowali…
Kiedy wreszcie wszyscy porozjeżdżali się do domów, a Wiktoryna została całkiem samiusieńka z tym swoim wymarzonym Jaśkiem, strach ją jakiś głupi dopadł i onieśmielenie, może z tego, że się wielu okrutnych historii o tej pierwszej nocy od starszych mężatek nasłuchała. Tak wielkie przestraszenie nią targało, że nawet pokusa głupia ją naszła, żeby do matusi i tatka o pomoc stukać, a może i z izby wybiec i choćby pod łóżkiem u rodziców się skryć. Dobrze, że się Wiktoryna ostatkiem sił przytrzymała i zacisnąwszy ze strachu zęby i oczy, pod pierzynę wskoczyła…
Co tam dalej było, to mniejsza, dość powiedzieć, że, po pierwszym niewinnym onieśmieleniu panieńskim, bardzo się Wiktoryna w tym ich szczęściu małżeńskim rozsmakowała…
Jedynym, co jej najwięcej sen z powiek przez następne miesiące po zamążpójściu spędzało, to żeby Jaśkowi dzieci normalne dać, nie takich jak ona odmieńców. A żeby się z każdej strony zabezpieczyć, i do Boga się w modlitwach zwracała, i Mądrej grosza na odczynianie nie skąpiła. Nowy kapłan przychylnym okiem na taką młodej niewiasty bogobojność patrzał i chętnie modlitwą wspomagał. Mądra swoją powinność też czyniła z powagą, różne Wiktorynie zadając obowiązki.
Tak to wspólnymi siłami, chociaż nic o sobie nawzajem nie wiedząc, ksiądz i Mądra się do wiktorynowego i jaśkowego szczęścia przyczynili, bo rok po roku – szóstkę pięknych i zdrowych dzieci Wiktoryna powiła…
Jedyną żałością Wiktoryny było, że tatko z matusią, wnuka pierwszego, niestety, tylko doczekawszy – prawie razem – z tego świata odeszli.
Ale mąż dobry i dzieci akuratne wynagradzały jej ten niestatek w wielnasób.
Przeżyli też ze sobą latek niemało, w zdrowiu i poszanowaniu wzajemnym, a Wiktoryna, całkiem naprzeciw matusinym wróżbom, i pokłócić się i zapyskować mężowi, jak było trzeba – umiała – choć i jednego nawet słowa przez całe życie nie wyrzekła…

245 komentarzy

  1. Lena Sadowska pisze:

    Zapraszam na nowe pięterko:)
    Takie opowiadanko z elementami naszej gwary, usłyszane kiedyś od sympatycznego Dziadziołka:)

    Miłego czytania:)

  2. Quackie pisze:

    Aaale mi to przypasowało.

    Czytam właśnie (na raty, kręcąc na rowerze) „Wniebogłos” Aleksandry Tarnowskiej, który też się dzieje na wsi, tylko chyba trochę później, bo po II wojnie, ale przed elektryfikacją (a może w trakcie, nie wiem, jestem w połowie), i tam bohaterem jest chłopiec o pięknym, a może nawet magicznym głosie! Widzisz, jak się to uzupełnia?

    A po drugie ten fragment o wyobrażaniu sobie drugiej osoby jest znakomity, nawet nie to, że współczesny – ponadczasowy!

    Więc całość bardzo mi, jak to się teraz (chyba wciąż jeszcze) modnie mówi, rezonuje.

    • Lena Sadowska pisze:

      Dziękuję, Quacku.
      Kiedy słuchałam tej opowieści, pomyślałam sobie, że fajnie byłoby ją spisać i – zamiast iść spać – jeszcze tej samej nocy zanotowałam ją. To opowieść o matce Dziadka, od którego ją usłyszałam:)

      Tytuł książki, którą wspominasz, nie jest mi obcy – czytałam o niej, ale jakoś nie miałam okazji przeczytać. Rzeczywiście dziwnie się skojarzenia czasem nawzajem uzupełniają:)

      Cieszę się, że opowiadanko przypadło Ci do gustu:)

      • Quackie pisze:

        Tak, i stylizacja całkiem nawet podobna tu i tam.

        • Lena Sadowska pisze:

          W swoim opowiadanku starałam się jak najmniej zmieniać, bo uznałam, że właśnie w tym cały urok opowieści:)

          • Quackie pisze:

            No, rozumiem, że styl oryginalny, od Dziadka, nie że Ty coś stylizowałaś.

            • Lena Sadowska pisze:

              Pół na pół:)
              Dużo jest jego wyrażeń, a ja je łączyłam w całość. Zależało mi na pokazaniu tej specyficznej stylistyki naszej gwary, nadużywania „i” w różnych funkcjach językowych, zdań wielokrotnie złożonych. Choć nie było tak, że przesadnie kalkulowałam, raczej zdawałam się na instynkt. Można powiedzieć, że prowadziła mnie swoista melodyka naszego języka:)

  3. Tetryk56 pisze:

    Miał kowalczyk niesłychany fart! Overjoy
    Bardzo fajna opowieść!

    • Lena Sadowska pisze:

      Dzięki, Tetryku:)
      Jak przytoczyłam Smarkactwu to zdanie o zamartwianiu się, że kto taką „nemowną i niepyskatą” zechce, to zgodnie orzekło, że to przecież marzenie każdego faceta 🙂

  4. Quackie pisze:

    Kochani, umykam, dobranoc!

  5. Lena Sadowska pisze:

    Mili Wyspiarze, pożegnam się już, bo padam nanos:)

    Miłych snów, Wyspo:)

  6. Makówka pisze:

    Nie zauważyłam nowego wpisu i przywitałam się na starym.
    Witajcie!
    Deszcz,pozalewane miasta, powódź w Grecji

  7. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Lence podniesienia z nosa, Makówce dopłynięcia do brzegu a Quackowi zasobnej Gieni! Życzenia na dzień dobry Happy-Grin

  8. Quackie pisze:

    Dzień dobry już oficjalnie. Tutaj słońce, aż musiałem roletę zaciągnąć. Poza tym dzień jak co dzień. Aha, no i środa 😉

    Pani Gieniu, poprosimy.

    Koffie

  9. Makówka pisze:

    Jedziemy,mijamy zalane pola.
    Pada cały czas.
    Nie widać gór.

  10. Makówka pisze:

    Dojechaliśmy na miejsce,mieliśmy zwiedzać Meteory,ale drogi zalane i zamknięte przez policję.
    Leno opowiadanie przeczytam po powrocie do hotelu.

  11. Makówka pisze:

    Wracamy.Z policja nie ma dyskusji,droga zamknięta.

  12. Quackie pisze:

    Jestem po pracy, dzisiaj musiałem trochę podgonić po wczorajszej wizycie u lekarza (która się przeciągnęła nieco – byłem kilka minut przed umówioną godziną, a czekałem nieco ponad pół godziny na wejście). Ale jest dobrze, jak do końca tygodnia skończę to, co zaplanowałem, to będzie bardzo dobrze.

    Aha, następny weekend, nie ten najbliższy, tylko od 15 do 17 września włącznie, nie będzie mnie zupełnie, do domu zapewne będę wracał tylko na noc. Targi książki.

    A teraz już na przerwę.

  13. Tetryk56 pisze:

    Zaczynamy Klub Książkowy…

  14. Makówka pisze:

    Dobranoc

  15. Quackie pisze:

    Umykam również, dobranoc, do jutra!

    A Makówce lepszej pogody życzę!

  16. Lena Sadowska pisze:

    Też zajrzałam, żeby się pożegnać. Miałam dziś bardzo zaganiany dzień, więc:

    dobrej nocki, Wyspo:)

  17. Quackie pisze:

    Dzień dobry, zaczyna się pochmurno, zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie.

    No więc śniadanie, kawa etc. Od przedwczoraj pilnie notuję wszystko w aplikacji, która mi liczy kalorie, mam nadzieję, że wiarygodnie… Pani Gieniu, a pani by mogła policzyć?

    Koffie

  18. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Sądząc po proporcjach, nie liczyłbym na liczenie kalorii przez Gienię! Overjoy

  19. Makówka pisze:

    Deszczowe dzień dobry!

  20. Makówka pisze:

    Leno przeczytałam wczoraj Twoje opowiadanie,ale już nie mogłam skomentować.
    Bardzo fajne opowiadanie, świetnie napisane.Najbardziej podobało mi się jak niemowa potrafiła napyskowac mężowi.

    • Lena Sadowska pisze:

      Cieszę się, że Ci się podobało.
      Mówienie bez słów to przecież nasza specjalność;)

      Dzień dobry, Makówko:)

  21. Makówka pisze:

    Różnie bywa z Internetem, więc dlatego mało się odzywam i dlatego dopiero teraz wyraziłam moją pozytywną ocenę opowiadania.
    Brawa dla Leny!

  22. Tetryk56 pisze:

    Dziś wieczorem nieco się oderwę 😉
    Była kiedyś w krakowskich teatrach kameralna sztuka pt. „wszystko o kobietach”. Teatr Ludowy poszedł za ciosem i wystawił „Wszystko o mężczyznach”. Dowiem się czegoś o sobie? Thinking

  23. Quackie pisze:

    Dzień dobry, praca całkiem udana. Teraz na przerwę.

  24. Makówka pisze:

    Dobranoc Wyspo!

  25. Quackie pisze:

    Skończyłem czytać „Wniebogłos”, dobre, ale ciężkawe, o śmierci i jej postrzeganiu na polskiej wsi około połowy XX w., z opisami obrzędów i cytowaniem pieśni pogrzebowych.

    I zacząłem czytać świeżutkie „Tysiąc księżyców” Sebastiana Barry’ego w przekładzie Krzysztofa Cieślika, autor jest Irlandczykiem, a rzecz się dzieje w USA po wojnie secesyjnej, na razie tylko napocząłem i smakuję tamten świat.

    W przerwach, po troszku (inaczej się nie da, bo gęste) skubię „Przestworzone rzeczy” Johna Lennona (tak, TEGO Lennona) w przekładzie Filipa Łobodzińskiego (tak, TEGO Łobodzińskiego), który cuda tam porobił. Aczkolwiek na jeden łyk się po prostu nie da, bo chyba bym zwariował 😀

    • Lena Sadowska pisze:

      Czytałam kiedyś autobiografię Ozzy’ego Osbourne’a i niemal od pierwszej strony zastanawiałam się, jak ten człowiek był w stanie przeżyć… 🙂

      • Quackie pisze:

        Ten Lennon to nie jest autobiografia, tylko rozmaite, głównie miniaturowe teksty, ogromna większość kompletnie odjechana, przeinaczona, prawem skojarzenia, rymu i fantazji odautorskiej – aczkolwiek są i felietony na tematy ówczesne i z życia Lennona (np. o jego związku z Yoko, o Bitelsach etc.).

  26. Lena Sadowska pisze:

    Podwuspacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Które pewnie będzie też dobronocnym:)

    Po pierwszym spacerku zrobiliśmy sobie ze Smarkactwem seans filmowy, a że tenże nie mógł obyć się bez pojadania różnych kinowych smakołyków, uznaliśmy, że wszystkim nam przyda się jeszcze przedsenny spacerek, więc – wybyliśmy:)
    Przejeżdżaliśmy przez ciche, wygaszone Miasteczko, które wyglądało, jakby szykowało się do snu:) Za opłotkami zrobiło się jeszcze ciemniej, bo pan Księżyc zeszczuplał dwurogo, a gwiazdom, mimo bardzo zbiorowego wysiłku, nie udało się rozjaśnić szaty pani Nocy:)
    Trochę już chłodnieje w pierwszych godzinach nowego dnia, ale przespacerowaliśmy się lipową alejką, dostrzegając jej urok, gdy tylko wzrok przywykł do półmroku.
    Wracaliśmy w wyśmienitych humorach, upojeni świeżym powietrzem i kroplą niesamowitości:)
    Smarkactwo (nie wyłączając Psiuły) padło niemal natychmiast po powrocie, a ja wreszcie znalazłam chwilę na wyciszenie i zajrzenie na Wyspę:)
    Pobiegam jeszcze po schodkach i za moment pewnie też padnę, więc:

    miłych snów, Wyspo:)

  27. Makówka pisze:

    Witam!

  28. Makówka pisze:

    Wschodzące słońce odbija się w kałużach.

  29. Makówka pisze:

    Jedziemy oglądać wodospady i kąpać się w ciepłych źródłach.
    Miłego dnia !

  30. Quackie pisze:

    Wygląda, że będzie słonecznie, więc jeżeli chodzi o mnie, przydałyby się napoje chłodzące. Kawa… mrożona?

    Pani Gienia z pewnością ma taką i taką. Poprosimy!

    Koffie

  31. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Jechałem dziś nad Wisłą przez piękną, malowniczą mgłę. Wrażenia prawie jak z nocnego spacerku Leny, tylko ludzi spotykanych więcej 🙂

  32. Quackie pisze:

    No i koniec pracy na dzisiaj, w zasadzie zostały jeszcze tylko wątpliwości odesłane do konsultacji, jak konsultantka odeśle i naniosę – mogę wysyłać rzecz do klienta 🙂

    I przerwa.

  33. Lena Sadowska pisze:

    Wyjątkowo cieplutkie dobry wieczór, Wyspo:)

    I bardzo zmęczone, ale już pospacerkowo-domowe.
    Ostatnie dni dały mi się we znaki:) Przeleciały nie wiadomo kiedy i poleciały nie wiadomo dokąd. O ile dobrze policzyłam – od wtorku spałam w sumie sześć i pół godziny:) Jutro zamierzam wywiesić Święty Napis i biada temu, kto go zignoruje;)
    A nocka przepiękna – o zapachu dębowych liści z oczeretową muzyką w tle:)

  34. Lena Sadowska pisze:

    A teraz lecę na przygotowane przez Smarkactwo (straciłam rozeznanie, co teraz będę jadła… chyba śniadanie… na wszelki wypadek napiszę ogólnie) jedzonko:)

  35. Makówka pisze:

    Dobranoc!

  36. Quackie pisze:

    Tymczasem kontynuuję „Tysiąc księżyców”, coraz lepsze, ale chyba dobrze się nie skończy. Swoją drogą, klimat wracających po wojnie secesyjnej, po pierwszym zachłyśnięciu się abolicjonizmem, klimatów rasistowskich i proniewolniczych jakoś dziwnie mi się kojarzy z naszą współczesnością Worry

  37. Quackie pisze:

    Rano jedziemy na przegląd autka, więc będę zapewne gdzieś koło południa. Ale jeszcze nie idę spać.

    • Lena Sadowska pisze:

      Też nie chciałam iść, ale spanie przyszło do mnie:)
      Już ledwo widzę, więc wybacz, ale umknę jednak.

      Dobrej nocki, Quacku:)

  38. Lena Sadowska pisze:

    Dobranoc, Wyspo:)

  39. Quackie pisze:

    Dzień dobry, na razie nieco pochmurnie, ale zapowiada się raczej ładnie.

    Poranna witaj zmiano. Jak wstaniesz.

    Poprosimy o kawę!

    Kelnereczka

    • Lena Sadowska pisze:

      U nas dwadzieścia trzy stopnie i słońce:)
      A śniadanko dziś ja robiłam – świeżutkie buły z ziarnami i paprykowo-oliwkową pastą z tofu la tych bezbiałkowych, z koperkowo-rzodkiewkowym twarożkiem la tych co mogą i krupniczek z wczoraj la tych rudych 🙂

      Dzień dobry, Quacku:)

  40. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Co najmniej kilka rzeczy do ogarnięcia: sobota w biegu! 😉

    • Lena Sadowska pisze:

      Mój pośniadanny ranek też był biegany, popołudnie planuję spędzić na ucinaniu i podkładaniu mojej koronkowo-jedwabnej (uszytej już – tralala 🙂 ) sukienki:)

      Dzień dobry, Tetryku:)

  41. Quackie pisze:

    Okazało się, że przegląd potrwa 3 godziny, więc chwilowo wróciłem do domu (potem jeszcze odbiór auta i jakieś, hm, zakupy?).

  42. Makówka pisze:

    Słonecznie witam!

  43. Tetryk56 pisze:

    Ruszam na Kopiec Piłsudskiego…

  44. Lena Sadowska pisze:

    Sobotnio wyciszona Wyspo – pomykam do mojej robótki, ale będę zerkała:)

  45. Lena Sadowska pisze:

    Zajrzałam, a teraz wracam do pracy:)

  46. Quackie pisze:

    A mnie w międzyczasie zmorzyło i padłem… chyba… na półtorej godziny?

  47. Tetryk56 pisze:

    Wróciłem zKopca, wróciłem z zebrania, zupka się grzeje…

  48. Lena Sadowska pisze:

    A teraz na spacerek:)

  49. Lena Sadowska pisze:

    Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Nocka pogodna, księżycowa:)
    Nim zapadła, podziwiałyśmy sobie jarzębinowe i kalinowe korale. Te drugie straciły już całą szklistość – wydoroślały, nabrały rumieńców i matu, te pierwsze posyłały w naszym kierunku jasnoczerwone uśmiechy:)
    Na głogach w tym roku owoców brak, choć późną wiosną kwitły bujnie. Za to dzika róża ustroiła się już pięknie. Do listków jej w koralach barwy (zawłaszczonej przez Francuzów jako paryska czerwień) cynobrowej:)
    Krótko mówiąc – dzisiejsza przechadzka w odcieniach czerwieni:)

  50. Quackie pisze:

    Dobranoc wszystkim!

  51. Lena Sadowska pisze:

    Miłych snów, Wyspo:)

  52. Makówka pisze:

    Witam!
    Zimno,ciemno!

  53. Makówka pisze:

    Jedziemy okrężną drogą przez góry w kierunku Meteorów, bo najkrótsza droga zalana, zamknięta.
    Ładny wschód słońca.

  54. Makówka pisze:

    Przewodnikiem dla polskiej grupy jest b.mily młody chłopak.Absolwent archeologii na UJ.

  55. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Niedziela to czas odsypiania! Pleasure

  56. Tetryk56 pisze:

    Zmykam do wieczora 🙂

  57. Lena Sadowska pisze:

    Bardzoniedzielnociepłe dzień dobry, Wyspo:)

    Ranek odrobinę zaspany, ale po zwyczajowej mocnej herbacie i cukierku – oprzytomniał:)
    Przedpołudnie leśno-plenerkowe, popołudnie domowe, a wieczór szykuje się pizzowy:)

  58. Quackie pisze:

    Ufff, jestem.

    No więc było tak: wczoraj małżonka gadała przez telefon z kuzynem (który pojawiał się już na Wyspie – w opowiadaniach, nie w komentarzach – jako Szyper), że może byśmy się zobaczyli dzisiaj, a on się zapalił do pomysłu i powiedział, że jeszcze potwierdzi… ale wczoraj nie przedzwonił.

    Dlatego rano się zebraliśmy i pojechaliśmy na plażę do Rewy, trochę się poopalać, trochę może popluskać w morzu (nie ja), trochę porozglądać z aparatem za ptaszkami (owszem, ja). I otóż około 11.30 zadzwonił onże Szyper, że właśnie jadą na działkę (pod Trójmiastem, w kierunku Kartuz) i może byśmy podjechali. Na takie dictum zebraliśmy się z plaży i pojechaliśmy tamże, w las, nad jezioro (ale nie tak blisko jak w naszym miejscu) i dopiero teraz wróciliśmy 🙂

    • Tetryk56 pisze:

      Wiadomo, Szyper jest od tego, żeby sterować…

    • Lena Sadowska pisze:

      Czyli dzień udany, a w perspektywie może jakieś ptasie pięterko się szykuje?

      Dobry wieczór, Quacku:)

      • Quackie pisze:

        Och, no więc z ptakami to nie tym razem, raptem dwie czy trzy pliszki (chyba górskie) i brodźce piskliwe, pstrykane rozpaczliwie szybko, po co ci ludzie łażą po plaży i płoszą, hę? Poza tym mewy śmieszki i zwykłe gołębie, tyle że na plaży.

        Aleeee… Mogę się cofnąć w czasie do lipca i postawić (nieduże) ptaszkowe pięterko z kolejnego wyjazdu do Żywca, bo tego jeszcze nie grałem.

  59. Kneź pisze:

    Zaczytałem się i przez to zaliczyłem 3 minuty spóźnienia do obowiązków. 🙂

  60. Lena Sadowska pisze:

    Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Dziś zajrzała do nas lipcowa pani Nocka, więc jest ciepło i przyjemnie:)

    Na spacerku zahaczyłyśmy o alejkę czerwonych dębów, które gasły sobie nieśpiesznie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca… Właściwie – same wyglądały jak mini-zachody słońca:) A czapeczki na ich żołędziach to prawdziwy majstersztyk pani Natury:)
    Noc zawstydziła gwieździstą szatą nawet samego pana Księżyca, więc z rzadka wyglądał zza konarów, rozjaśniając uśmiechem firmament.

    Żal było wracać, ale skoro obiecało się pizzowy wieczór…
    Okazał się równie udany, bo ciasto na spód według nowego przepisu wyszło całkiem fajne – cieniutkie, gdzie trzeba pulchne, gdzie trzeba – chrupiące:) Zapach bazylii i oregano połączony ze świeżymi pomidorami i papryką zahipnotyzował nie tylko Psiułę – moje Smarkactwo odmówiło wyjścia z kuchni przed zjedzeniem wszystkiego do ostatniego okruszka:)
    A moje dłonie wciąż pachną olejkiem z roztartej bazylii, więc Psiuła nie opuszcza mnie ani na krok, węsząc czujnie i podejrzliwie popatrując, czy aby nie ukryłam choć malutkiego kawałka, którym mogłabym się z nią podzielić:)

  61. Lena Sadowska pisze:

    Spokojnych snów, Wyspo:)

  62. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Lato wróciło, może i pogoda ducha (duchów?) się poprawi?

  63. Quackie pisze:

    Dzień dobry, tutaj też powrót lata, ale ponieważ okna mam od wschodu, już się pokój zaczyna nagrzewać = rolety w dół.

    Pani Gieniu, poprosimy śniadanie stosowne do poniedziałku i nowych wyzwań!

    Koffie

  64. Makówka pisze:

    Słonecznie witam z plaży!

  65. Quackie pisze:

    Po pracy i na przerwę.

  66. Lena Sadowska pisze:

    A teraz na wspomniany spacerek:)

  67. Makówka pisze:

    Pa,pa,dobranoc!

  68. Quackie pisze:

    Pojeżdżone, wypocone, spłukane.

    To teraz tutaj.

  69. Lena Sadowska pisze:

    Jużdomowe dobry wieczór, Wyspo:)

    Kolejna ciepła Nocka wyszła nam na spotkanie w zdziczałym daaaaawno, daaaawno temu sadku, który dziś bardziej przypomina tarninowo-ałyczową czyżnię:) Może zwabiła ją woń, bo wokół pachniało niezwykle uwodzicielsko – odrobinę miodowo przejrzewającymi już śliwkami i odrobinę dymnie czeremchową korą. Po zapomnianej leśnej drodze stąpało się niczym po kobiercu – miękko i łagodnie. Z granatowo-seledynowego gąszczu dobiegały tajemnicze szelesty i chroboty, ale tym razem nie próbowałyśmy zejść z naszej dywanowej drogi, by zaspokoić ciekawość. Słuchałyśmy szmeru opadających z rzadka listków i skrzypu drewniejących już nawłoci i bardzo nie chciało nam się wracać do cywilizacji:)

  70. Quackie pisze:

    No to zapraszam na nowe pięterko – rano i później.

  71. Lena Sadowska pisze:

    Dobrej nocki, Wyspo:)

  72. Lena Sadowska pisze:

    Mili Wyspiarze, ostatni tydzień należał do tych czasożerczych, więc dopiero dziś dziękuję wszystkim za ciepłe przyjęcie mojego opowiadanka oraz wszystkie sympatyczne uwagi i rozmowy:)

Skomentuj Makówka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)