Nie znam spełnienia swego, jak nie znam śmierci swojej.
Wśród jakich drzew sandałowych i pośród jakich aniołów,
mądrym żądłem języka struny wspierając gardłowe,
Żar-Ptak o piórach z płomieni tokuje i niepokoi?
Pod niebem zoologicznym zwierzęcy zziajany park
łączy gwiaździsty znak lwa z lwicą zażartą i żywą;
miłosne gaje przebiegam. Ziemia do lotu się zrywa,
niebo powoli opada. Zderzają się obok mych warg.
Czy tu mnie skrzydło uderzy i oczy porazi blaskiem,
gdzie różą wiatrów gorącą czerwiec napęczniał i kwitnie?
Przebiegam czujna i patrzę: w trawie dziewczęce przepaski
i celne łuki myśliwskie w innej zgubione gonitwie.
Miły mnie dojrzał i wybrał – i oto kroczy jak lew:
„Okręt odpływa dziś w czułość, czeka z szumiącą banderą!”.
Daremnie. Wiem: nie pojadę. Nie tutaj jeszcze, nie teraz
metalem roztopionym ptasi zachłyśnie mnie śpiew.
Bo oto łopot przelotu. Trzepot i popłoch we snach.
Mięciutki księżyc łaskocze zgubiony w przelocie puch.
W oddali przeciągły bulgot. To tokowanie. I znów
nie znam spełnienia swego, jak śmierci swojej nie znam.
W bitwę mnie pogoń prowadzi z zielonych miłosnych gajów,
Żar-Ptak z piór rozżagwionych zatacza koła nad bitwą,
wodzowie sprawdzają zbroję, sławę węszący zaszczytną,
przykrywam przyłbicą twarz, pomna rycerskich zwyczajów,
i ciężki wyciągam miecz – a okiem kołuję w górze.
Pędzi spiżowy mój wódz i głosem wrogów roztrąca:
„Okręt odpływa w zwycięstwo, czeka z banderą szumiącą!”.
Daremnie. Wiem: nie pojadę. Żar-Ptak zatonął mi w chmurze.
Zdejmuję sennie przyłbicę i idę świadoma strat
w pełne podziemnych wspomnień i snów wiejących od ścian
ciche, zastygłe podziemia. Zmęczenie dławi mi krtań,
a za mną smugą surową wiersze znaczą mój ślad.
W kamieniołomach smutku wyrzekam się ptaków i spełnień,
dotykam kolumn bazaltu: – „Panie, – powtarzam śpiewnie, –
wypróbuj mnie smutkiem, rozpaczą, dnem zatracenia i zguby,
lecz szczęściem już nie doświadczaj, nie przetrwam bowiem próby”.
I nagle – łopot przelotu. W oddali głos mi się roi,
w zielone soczyste gaje wybiegam znów, i znowu
mądrym żądłem języka struny wspierając gardłowe,
Żar-Ptak o piórach z płomieni tokuje i niepokoi.
Lecz nie ma rzeczy zupełnych – i żadna dlatego rzecz
nie wtrąci mnie w miłość doszczętną, zwątpienie doszczętne ni gniew,
blask piór mnie nie porazi, nie zakołysze mną śpiew,
i skrzydło mnie nie uderzy i nie odrzuci wstecz.
Zuzanna Ginczanka (1937)
Coś o ptaku, i o czułości, i o przeczuciach — myślę, że będzie pasował każdemu z nas…
Ha, jest i księżyc, i ptak ze wschodnich baśni, i emocji całe mnóstwo. Przepiękny wiersz!
Dobry wieczór na Twoim pięterku, Tetryku:)
Byłam ciekawa Twojego wyboru:)
Żar-Ptak…
Odniesień sporo:)
Przede wszystkim do Czudziesnoj (Wałszebnoj) Żar-Pticy z rosyjskich baśni ludowych – stworzenia tyleż tajemniczego, co – magicznego:)
Utożsamiany nie, jak mogłoby się zdawać, z Feniksem, lecz Raraszkiem (Rarogiem) – prasłowiańskim potężnym, demonicznym bogiem ognia, zwanym też Ognistym Wichrem albo Ognistym Sokołem.
To odwołanie nie mogło być obce naszej patronce – wszak mieszkała na Ukrainie (Polską wówczas zwanej;)).
Kolejne skojarzenie to Ognisty Ptak I. Strawińskiego – balet-baśń.
W mojej (ale nie pani Ginczanki) głowie kojarzący się dwutorowo – raz z oglądanym baletowym przedstawieniem, na które zabrali mnie Rodzice, dwa – z cudnymi rycinami muzycznego filmu animowanego o tym samym tytule:)
A sam wiersz… Cóż, czuję pewien niedosyt w potraktowaniu tematu, bo tu tytułowy bohater zdaje się być przede wszystkim symbolem jakiegoś mitycznego, zniewalającego mężczyzny-ukochanego, władcy serca i duszy podmiotu lirycznego:); reprezentanta najbardziej destrukcyjnych działań, a jednocześnie (a może właśnie z tego powodu) – pożądanego i wyczekiwanego:)
To nie jest zarzut, bo co ważniejszego od miłości mogło absorbować dwudziestolatkę. W dodatku tak świadomą własnej fizyczności:)
Bardzo podoba mi się obrazowanie, zwłaszcza to:
Ziemia do lotu się zrywa,
niebo powoli opada. Zderzają się obok mych warg.
Szczerze mówiąc, te mądre żądła języka, pióra z płomieni, nasuwają mi też skojarzenie z „uprawianiem (nie lubię tego frazeologizmu) sztuki”, które może mieć równie niszczący wpływ na artystę, ale staram się w tę interpretację nie brnąć, odsuwam ją od siebie, bo wolę czytać dobry wiersz o miłosnych rozterkach niż taki sobie (to celowo użyty eufemizm) o szarpaninie z kryzysami twórczymi 😉
To jeszcze coś napiszę, skoro już się „wkręciłam” w ten wiersz, bo nie tak łatwo pozbyć się natręctw:)
O interpretacji na rzecz sztuki zdają się świadczyć też choćby ten metaforycznie odpływający okręt i rozmywający się w chmurach Żar-Ptak – idea, temat, motyw, a także ścieżki pośród jałowych krajobrazów usypane z surowych wierszy i nieokiełznany pęd ku zielonym soczystym gajom:)
Nie o tym jednak chciałam. Ale to już – niżej:)
Dzień dobry! O tak, to zderzanie się ziemi z niebem jest bardzo sugestywne i wieloznaczne, w każdym razie sugeruje mocne przeżycia.
Tak. Sam obraz zderzenia nieba z ziemią jest bardzo pomysłotwórczy:)
Może oznaczać konfrontację marzeń z rzeczywistością, tempo realizacji, także z perspektywy pragnącego. A może być po prostu metaforą pocałunku:)
Dzień dobry, Quacku:)
Wiedziałem, że mogę liczyć na ciekawy i fachowy komentarz z twojej strony!
Ja nie odbieram tego wiersza jako opisu kryzysu twórczego. U młodego, wrażliwego człowieka (wszak nie tylko dotyczy to kobiet!) zdarzają się często fale entuzjastycznej nadziei. I często łamią się z hukiem. Tematy mogą być różne: miłość, wena twórcza, kwestie wiary czy ideologii nawet. Ciekawym, rzadziej chyba poruszanym akcentem jest powiązanie nieodpartego na pozór pragnienia ze świadomością nieuniknionej rezygnacji.
Ja to powiązanie nieodpartych pragnień ze świadomością nieuniknionej rezygnacji nazwałabym raczej realną oceną własnych możliwości:) Pesymistyczną nieco i asekurancką, ale jednak – oceną. Bo to jest wpisane w życiorys każdego twórcy – te ciągłe zwątpienia, wahania, płochliwe cofanie się i straceńcze rzucanie w nurt, by skonfrontować siebie we własnym dziele z otoczeniem.
Takie wystawianie siebie (poprzez dzieło) na widok publiczny nie jest łatwe, a każdy akt kreacji (w znaczeniu tworzenia, nie – stwarzania kolejnej wersji siebie) nie przychodzi bezboleśnie, upubliczniony – pozostaje poza gestią kreatora, zdany na łaskę i niełaskę odbiorcy.
I temu procesowi oceny jednakowo poddawane są wytwory talentu, intelektu (obraz, wiersz, itp.) jak i serca czyli – miłość:)
Tetryku, czyżbyś kobiety nie uważał za [młodego, wrażliwego] człowieka?
Trochę sobie żartuję, ale gdybyś trafił na jakąś krwiożerczą wojującą feministkę, musiałbyś się porządnie nagimnastykować, żeby wytłumaczyć, że nie tylko nie jesteś seksistą, ale że również doskonale wiesz, które słowa są przejawem mocji, a które – nie są 😉
A równie interesującym zagadnieniem jest utożsamianie aktu spełnienia z aktem śmierci, jeśli już tak sobie o smaczkach w Żar-Ptaku rozmawiamy:)
Bardzo muzyczne jest to biblijne niemal frazowanie:
Nie znam spełnienia swego, jak nie znam śmierci swojej.
I gnomiczne – maksimum treści w minimalnej formie.
Dzień dobry, Tetryku:)
Dobry wieczór, Leno!
Cóż rozważania w wierszu dotyczą domyślnie autorki, raczej utożsamiającej się z podmiotem lirycznym — a ona był niewątpliwie młodą, wrażliwą kobietą, stąd moje podkreślenie, że problem nie wiąże się z płcią. Krwiożercze wojujące feministki zagrażają każdemu, kto płeć zauważy więc staram się unikać takich kontaktów 😉
Zrozumiałe, że tobie, aktywnej twórczyni, silniej kojarzy się ten problem z odbiorem twórczości niż z innymi relacjami.
Ależ skąd:)
Przecież miłość przede wszystkim jest aktem wielokrotnego kreowania:)
Tyle tu „elementów” do transformowania: kochający, kochany, ich indywidualne uczucia, ich wspólne uczuciowe przeżycia, perspektywa tych przeżyć jednostkowych i w duecie… 😉
A poważnie – obiekt pożądania/miłości bywa najtrudniejszym do wykreowania „dziełem”, bo tu nie działa „prawo własności”:)
Już kiedyś, przy pierwszym czytaniu tak bardzo uderzył mnie pewien fragment, że aż sobie sprawdziłam, z którego roku jest ten wiersz.
Ponieważ czytając wspomniany wyimek, przemknęła mi myśl: „Bacz, o co się modlisz!”.
Nie sugeruję, bynajmniej, że autorka – tu:
„Panie, – powtarzam śpiewnie, –
wypróbuj mnie smutkiem, rozpaczą, dnem zatracenia i zguby,
lecz szczęściem już nie doświadczaj, nie przetrwam bowiem próby”.
mniej czy bardziej świadomie, mniej czy bardziej młodzieńczo-butnie, mniej czy bardzie ironicznie wreszcie – zaprojektowała swój los.
Złożyłabym to raczej na karb tych przebłysków profetyzmu, odprysków platońskiego furor poeticus…
Wobec uświadomienia sobie tragizmu późniejszych wydarzeń, przytoczone słowa nie tylko nie tracą siły rażenia, ale ich sens staje się jeszcze bardziej makabryczny…
I z tym Cię zostawiam, Tetryku:)
Dobrej nocki:)
W sumie to jest straszne, bo takich tropów trochę się odnajduje w różnych wierszach, jak poetki i poeci – działając może w imieniu zbiorowej pod- lub nieświadomości? – przewidują, przeczuwają swoją (i nie tylko swoją) przyszłość.
Aż by się chciało (ale z drugiej strony – strach!) poszukać takich tropów we współczesnej poezji.
Za jedno z takich profetyzujących, antycypujących wręcz dzieł uważam „Nienasycenie” Witkacego, o czym już chyba kiedyś wspominałam.
Też bym się chyba takich poszukiwań nie podjęła, Quacku:)
Proszę, nie zostawiaj mnie!
Nie od dziś wiadomo, że marzenia są najpiękniejsze właśnie jako marzenia, w stadium realizacji tracą często wiele z pierwotnego uroku — czasem nawet ich spełnienie staje się udręką… Wydaje się, że takie doświadczenie szczęściem z perspektywą pewnego i rychłego końca tego doświadczenia mogła mieć na myśli Autorka.
Podobny motyw — choć znacznie mniej dramatycznie, a bardziej jednoznacznie określony — przedstawiała w swej „Fotografii” Maria Jasnorzewska-Pawlikowska.
marzenia są najpiękniejsze właśnie jako marzenia, w stadium realizacji tracą często wiele z pierwotnego uroku — czasem nawet ich spełnienie staje się udręką
Realizacja, próby realizacji marzeń są często udręką, stresem, ale i celem życia.
Mam tu na myśli wszelakie marzenia -odwzajemnionej miłości, podróżowania, chęci życia w demokratycznej, postępowej Ojczyźnie…
Myślę, że wiele zależy od tego, jak bardzo pragnie się, by marzenie stało się rzeczywistością:)
Poza tym, istnieją marzenia, o które jakoś „łatwiej” zawalczyć, godząc się z tą potencjalną „udręką” w trakcie ich realizacji. Inne – po skalkulowaniu (brzydko mówiąc) zysków i strat wydają się zbyt „stratożercze”, by podjąć się ich urzeczywistnienia:)
Jak to jednak dobrze, że dla każdego te kalkulacje znaczą coś innego:) Bo dzięki temu są ci „szczęśliwi w miłości”, „szczęśliwi zawodowo”, „szczęśliwi hobbystycznie” i mnóstwo innych jeszcze, „szczęśliwych po swojemu” 🙂
Dobry wieczór, Makówko:)
Ja wyczuwam w wierszu Z. Ginczanki raczej ironię, trochę młodzieńczego sarkazmu i – no, trudno, niech się sypią gromy:) – lekkie zagrywanie pod publiczkę, bo to bardzo efektownie i błyskotliwie umieścić w jednym szyku „cudowność” cierpień skontrowaną „torturą” szczęścia:)
Jak napisałam wyżej – nie czynię z niczego zarzutów ani pod adresem podmiotu lirycznego, ani – autora.
To moja osobista refleksja – refleksja osoby, która „wie więcej”, bo przypadkowo (podkreślam – przypadkowo) dane jej było urodzić się później, więc o tę „wiedzę przeszłego” bogatszej:)
A właśnie w Fotografii MPJ odnajduję ten dramatyzm: cichutko, z pomocą kilku najprostszych słów, bez słownej ekwilibrystyki i prób robienia efektu – wyłania się bardzo tragiczna w swej wymowie refleksja…
Ale tu może także jestem „skażona” bardzo osobistym doświadczeniem, bo jednak każda, najkrótsza nawet chwila szczęścia warta jest według mnie późniejszego cierpienia po jego utracie:) Mało tego, ja zawsze w wyrażeniu:
cierpienie–szczęście
wstawię znak nierówności rozdziawieniem skierowanym ku szczęściu:
cierpienie < szczęście
🙂
Oczywiście, że marzenia zawsze są piękniejsze niż ich realizacja:) To chyba również dlatego tak wiele marzeń nigdy nie zostaje urzeczywistnionych, właśnie z obawy przed „zbrukaniem” ich:)
Myślałam, że napisałam wcześniej, ale najwyraźniej tylko miałam napisać, więc dopisuję teraz, że…
Bez obaw, Tetryku, nie zostawię Cię, póki mnie o to sam nie poprosisz 😉
🙂
Dzień dobry! Ja już po odessaniu, wszystko wg planu i bez nieprzewidzianych wypadków.
Pani Gieniu, poproszę coś na wzmocnienie (i odtworzenie odessanej krwi), a wszystkim innym – wedle potrzeb!
Witajcie!
Trochę odespany — szczęśliwie bez ognisto-ptasich snów, trochę dokarmiony (dzięki, Gieniu!) dotarłem do Wyspy.
Ty odespany, ja odessany!
Witam w biegu
Powodzenia!
Tetryku piękny wiersz.
szczęściem już nie doświadczaj, nie przetrwam bowiem próby
Chyba jednak chcę dalej poddawać się takim próbom
Pozdrawiam z pociągu.
Ponieoczekiwaniewybyciodomowe dzień dobry, Wyspo:)
No to się poplenerkowałam niespodzianie:) Bez czeredy Smarkacko-Psiułowej, więc – zupełnie inaczej, ale też fajnie:)
Pani Aura uraczyła nienachalnym ciepełkiem, lekkim wietrzykiem i bezdeszczem, a Znajomi podkarmiali, zagadywali, zabawiali, więc czułam się chciana-i-pożądana towarzysko oraz pogodowo 🙂
W domciu cisza i spokój. I względny porządek, bo krasnoludki szybko odwykły od pustej chaty i nie załapały, że wybyłam na dłużej 😉
Tutaj deszcz na zmianę z nie-deszczem (ale też nic specjalnego wtedy).
🙂
Jak się okazało, pogodowy fart to mam głównie ja, bo z różnych stron dochodzą mnie echa o fatalnej pogodzie i przebąkiwania o tęsknocie za wygrzaniem się w domowym ciepełku:)
Dzień dobry po pracy, zaraz na przerwę, tylko jeszcze pochodzę po szczebelkach…
Już w autokarze,jedziemy do hotelu.
Fajno!
Dobranocka za chwilkę!
Quack się żegna, a ja mówię śródnocne dobry wieczór, Wyspo:)
A ja dalej jadę i jadę i jadę…
O, matko!, Maczku!
To gdzie ten hotel jest, skoro od pięćdziesięciu czterech minut do niego jedziesz?
Księżyc zgarbaciał, to idę mierzyć i ciąć. Mier! mier! ciach! ciach!
🙂
Uważaj na paluszki! 😉
Miło, że tak się o mnie troszczysz, Tetryku. Dziękuję.
Będę uważać, bo zależy mi, by skończyć, com zaczęła, a bez paluszków w tym konkretnym przypadku – ani rusz! A wydaje mi się, że ta sukienka będzie jeszcze bardziej efektowna niż poprzednia:)
W każdym razie tkanina – czerwony jedwab w kremowe róże – daje tę możliwość… 🙂
Oo! Musimy się umówić na demonstrację 🙂
Pokojową? 😉
Bez cienia agresji, oczywista! 🙂
🙂
Miłych snów, Wyspo:)
Dzień dobry, zaraz wybywam – na chwilę. Spacerek czy coś, bo pogoda się zrobiła b. ładna.
Ale oczywiście poproszę najpierw Panią Weekendową.
Witam!
Witajcie!
Za chwilę wybywam na knucie…
Spacerek po Sopocie, a przedtem obchody 4 urodzin ArtInkubatora 🙂 I lody, i zwiedzanie w Państwowej Galerii Sztuki wystawy rzeźb ze szkła (właściwie może lepszym określeniem byłoby „obiektów artystycznych”, bo towarzyszą im filmy dokumentujące proces powstawania i rzeźbienia sensu stricto to tam niewiele albo wcale). Jestem już z powrotem.
Czyli i ciało i dusza usatysfakcjonowane 🙂
Malowałam kiedyś szklane bryły na zamówienie pewnej firmy. Niby zajęcie banalne, ale nie pozbawione odrobiny ryzyka, gdy trzeba było upieczone pomalowańce wyjmować z piekarnika;)
Dzień dobry, Quacku:)
Znaczy farba termoutwardzalna?
Może wrzucę parę fotek tego szkła, ale pięterka nie będę robił.
A jakże:) Dopiero później wzbogaciłam się na tym malowaniu na tyle, by kupować takie farby, które pieczenia nie wymagały:)
Pewnie. Chętnie obejrzę, choćby u patronki:)
I po knuciu, bez przeżyć artystycznych.
Dobre knucie to jest prawdziwa sztuka, więc ja nie wiem, czy bez przeżyć?
Co najmniej dwie sztuki. Kija 😉
Dzień dobry, Tetryku:)
Kija to raczej dwa końce. Ale wszystko się zgadza, bo koniec, jak wiadomo, wieńczy dzieło. A dzieło to sztuka.
A knucie to prasłowiańskie kije. A jeden kij to knut🙂
A knuć/knować pochodzi od prsł. kъnъ/kъnь = kien czyli obcięty, ociosany pień. Stąd mamy też konar i knieję🙂
Przypadek? Nie sądzę!!!
Witaj, Leno!
Zaskoczyłaś mnie tą etymologią. Śmiejemy się z pana Jourdain, a sami nie wiemy, czego używamy…
Ale przyznaj, że nasza proza jest bardziej poetycka niż Molierowa poezja 😉
Pokociołkowe dzień dobry, Wyspo:)
Poplenerzyłam się dziś w miłym towarzystwie, a w bonusie był ogniskowy kociołek:)
Ten taki wielogodzinny, co to się wrzuca wszystko, co pod ręką, a wychodzi potrawka, że palce lizać?
Tak. Trzy godziny w ognisku wystarczyło, by zmiękł. I rzeczywiście – zawartość palce lizać:)
Miałam się nie znęcać, ale…
W schowanku z liści słodkiej kapusty umościły się dwa rodzaje żeberek – surowe i wędzone, swojska, cudnie pachnąca gorczycą kiełbasa w grubych plastrach, natymiankowane skwary z boczku, ziemniaki w ćwiartkach, młode marchewki, seler i pietrucha do smaku, wszystko posolone kamienną solą i doprawione czarnym (u nas mówi się: „prawdziwym”:)) pieprzem.
🙂
Och, pamiętam takiego sylwestra w domu jednej znajomej, gdzie właśnie przez kilka godzin w ogrodzie sobie coś takiego bulgotało
To musiało być fajne przeżycie, również kubko-smakowe:)
Nas parę lat temu zasypało w drodze do sylwestrowej chałupki, a gdy wreszcie dojechaliśmy, okazało się, że nie ma prądu i spędziliśmy ten czas na rozpalaniu starej płyty i podgrzewaniu na niej tego, cośmy przywieźli. To był super sylwester:)
Muzę też ogarnialiśmy gardłowo, przygrywając sobie na improwizowanych instrumentach pochodzenia głównie kuchennego:) Było ciemno jak w piekle (światło płomieni ze wspomnianej płyty) i równie gorąco:)
Brzmi trochę, no, survivalowo. Czyli, jak mawia Tata Quackie, „niedźwiedzie mięso!” 🙂
Szwagier z żoną wspominają podobnego Sylwestra na działce nad jeziorem (tej, co teraz została zrewitalizowana), kiedy z parą swoich kuzynów pojechali w przekonaniu, że domek jest używalny, a domek był się nieco zestarzał, i szwagierka w szpilkach („Trza być w butach na Sylwestrze!”) przebiła obcasem zmurszałą deskę w podłodze w którymś miejscu.
Ale akurat z kuchnią nie mieli wtedy problemu.
Ba! Survival to moje drugie imię;)
Kiedyś trener organizował wyjazd podopiecznym, moje Smarkactwo też pojechało, a przy odbiorze ten-że trener poinformował mnie, że na pytanie, czy było ciężko, moje Smarkactwo wydęło pogardliwie usta i, prychając, odparło:
– Ciężko? Ciężko to jest na wakacyjnych survivalach z mamelkiem… 🙂
Hm, czy Ty wtedy WIEDZIAŁAŚ, że tam nie będzie prądu?!?
W tej chałupce sylwestrowej? Nie, Quacku:)
Ale brak prądu mi nie przeszkadza. Szczególnie gdy jest czym i w czym napalić. Natomiast bardzo źle znoszę brak wody, bo bez mycia nie ma (dla mnie) życia:)
Uf, bo już myślałem, że to był zaplanowany survival wtedy.
Wynajęliśmy komfortową chałupkę w lesie, ale z powodu śnieżycy była awaria prądu. Przebijać się przez zwały śniegu do tej chatki było bliżej niż – do cywilizacji. Poza tym, tak się zakopaliśmy w jednej z zasp, że baliśmy się cokolwiek kombinować, gdy już udało nam się ruszyć. Woleliśmy pojechać prosto niż zawracać pośród drzew w nieznanym terenie. Tym bardziej że cały czas sypało, więc nie mieliśmy pojęcia, jak wygląda to, co zostawiliśmy za sobą:)
A było to na Alasce
Nie tamtym razem:)
Spacer po miasteczku,cerkiewka,minilatarnia,potem pływanie w morzu.
Udanego pobytu:)
Dzień dobry, Makówko:)
Miasteczko, cerkiewka i minilatarnia.
Wiem.
To Szuflandia!
Wybywam na wieczór. Do zobaczenia!
Przyjemności!(?)
Miłego wybycia, Tetryku:)
I – dobry wieczór:)
Wino z Grekami właścicielami hotelu
Dobranoc
Spokojnej! (Chociaż po tym winie szanse oceniam jako nikłe 😉 )
Dobrej nocki, Makówko:)
Dość zaabsorbowane dobry wieczór, Wyspo:)
Ale – mam nadzieję, że za jakieś pół godziny znowu stanę się panią swojego czasu. Przynajmniej – do rana;)
A ja nie wiem, do której dzisiaj posiedzę, jedno jest natomiast pewne, że jutro mam zamiar spać do oporu.
Umykam, oczy mi się kleją. Dobranoc!
Zapeszyłam:)
A teraz jestem już tak zmęczona, że powiem tylko:
dobrych snów, Wyspo:)
Witam z plaży.
No no, ładna plaża!
Ładna,na fb są zdjecia
Tak, właśnie to mam na myśli.
Quacku jak masz ochotę możesz ujawnić coś z fb na Wyspę jakby ktoś był ciekawy.
Dziś od śniadania pływanie,plażowanie, pływanie…
Akurat muszę na chwilę wyjść, ale jak wrócę…
A ja witam z poplaży. I z polasu. I z pojeziora:)
Ale nie powiedziałam jeszcze w tej kwestii ostatniego słowa i może wieczorkiem… kto wie, kto wie…
A tymczasem – udanego plażowania, Makówko, i – dzień dobry:)
Dzień dobry! Owszem, to było spanie do oporu.
A teraz było powstanie.
Poprosimy coś na ząb i do popicia!
Witajcie, powstańcy!
Wyklęty, powstań ludu senny…
I tak właśnie pokonuje się opór powstańców 🙂
Miłego dnie, Panowie:)
Ja tam raczej muszę pokonać opór JAKO powstaniec (in spe) 🙂
Tak sobie właśnie pomyślałam, Quacku, skoro wczoraj groziłeś, że będziesz spał do oporu 😉
Bardzo mnie łapki świerzbią na moją kolejną robótkę, ale obiecałam Smarkactwu te buły domowego wypieku, więc… 🙂
Umykam na trochę:)
Działaj, oczywiście!
Ja już jestem i chwilę pobędę przy komputerze.
A ja słucham szkolenia dla obserwatorów wyborów, a potem zmykam na debatę wszystkich partii opozycyjnych… Ale zaglądam! 😉
A ja kończę właśnie etap I obecnego zlecenia. Od jutra etap II. A potem etap I nowego. I tak w koło Macieju
Buły upiekłszy (właśnie się studzą), ciasto (placek na kruchym spodzie z dostaniętymi jeżynami) wstawiwszy, więc też chwilkę mawszy:)
W ogóle dziś był Dzień Darów:)
Smarkactwo przyniosło (od znanej już Wyspiarzom wdzięcznej pani Sąsiadki Dziadków) jeszcze gorące kartacze, takie z surowej bulwy, z pikantnym farszem, posypane chrupkimi skwareczkami, więc obiadek był palce lizać:)
Dostaliśmy też ogródkowe jeżyny (te, co się właśnie ciastują), takąż paprykę i pomidory, więc na dniach będzie albo pizza, albo leczo:)
Paprykę można by również zrobić faszerowaną? Czy to nie ten gatunek, co się nadaje?
My sami jeszcze nie wiemy, co to za papryka:)
Wygląda jak przerośnięte (solidnie) papryczki chili, więc mamy lekkie obiekcje przed spróbowaniem. Ale, jak znam życie, to właśnie mi przypadnie w udziale ta… chmmmm… przyjemność 🙂
Na wszelki wypadek szykuj jogurt!
Nie zamierzam wgryzać się w nią jak w jabłko:) Uszczknę tylko odrobinkę. Jeśli to jest chili, poczuję przecież natychmiast:)
Ja bym się na wszelki wypadek zaopatrzył.
U nas tylko Junia lubi ostre, im ostrzejsze, tym lepiej, reszta raczej unika.
Do wieczorka! 🙂
A ja muszę się za chwilę na chwilę oddalić (ale jeszcze wrócę).
Jestem z powrotem, z tym że akurat właśnie się zaczyna wieczorna przerwa.
A ja siedzę na balkonie i patrzę jak słońce zachodzi za Olimp
To masz olimpijskie wczasy!
Makówka jako to słońce zniknęła za Olimpem…
Wreszcie poplenerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Zamiejski świat pozłociał i przycichł.
Jezioro straciło nieco ze swej buńczuczności, a Las odrobinę spoważniał, jakby w oczekiwaniu na rychłe nadejście kolorowego szaleństwa:)
Odkarmione perkozy, łabędzie i kaczki kołysały się leniwie na falach, niewiele robiąc sobie z obecności przybrzeżnych intruzów:) Tylko rybitwy – jak zawsze głodne, krzykiem dawały znak o wypatrzeniu kolejnego żerowiska i pikowały w taflę, wdając się w pyskówki natychmiast po przełknięciu upolowanej zdobyczy:)
Tęskna konfrontacja wspomnień z rzeczywistością tym razem nie rozczarowała, bo i księżyc wyszedł pod koniec spacerku i odprowadził nas do samego domu, moszcząc sobie wygodne nadokienne przycuplisko, jakby chciał powiedzieć, że dziś zostanie z nami… 🙂
Pięknie! I ptaszki, i księżyc, i w ogóle!
Tak:)
To był sympatyczny dzień:)
Rano zrobiłam sobie próbną jazdę, bo już od paru dni polekowe zawroty głowy mi nie dokuczają:) Potem odrobinę pokucharzyłam, a wieczorem udało mi się (wreszcie) wybyć na spacerek:)
A ja dzisiaj tylko dokończyłem te półtorej strony, co mi zostało z piątku, potem jeszcze przygotowałem i wysłałem pliki do konsultacji… I to właściwie wszystko. A, jeszcze byłem na obiedzie w restauracji wietnamskiej i dostałem danie nie dość, że pyszne, to jeszcze tak obfite, że zjadłem tylko 95%, więcej nie mogłem.
Czyli też pracusiowo-smakowity dzień:) Fajnie:)
Jakoś tak wypadło. Wczoraj było bardziej rekreacyjnie.
A w przerwie między kucharzeniem a przedspacerkiem udało mi się zrobić mały post na kartkę… Było cieszko, bo znowu zaktualizowało mi aplikację do obrabiania zdjęć, ale ogarnęłam:)
Jeśli zatem ktoś miałby ochotę przekonać się, że nie byłam gołosłowna, opowiadając o dzisiejszych jedzonkowych zabawach, to może sobie jutro zerknąć na kartkę… 🙂
Jutro, powiadasz…
Konkretnie 04.09.23 o 1.11 🙂
No nie doczekam, trudno, zerknę jutro.
Jasne:)
Zresztą, o jedzonku najbezpieczniej rano;)
Na kartce niepokojąco brak nowego wpisu…
A, że jutro! Ok, to mogę spokojnie iść spać — bo jutro do pracy 🙁
Nie idę jeszcze spać, ale skorzystam z domowych ciszy i spokoju, i sobie trochę podziałam fatałaszkowo:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry, dzień się zaczyna chłodno i nieco pochmurnie, ale z jakiegoś powodu wcale nie mrocznie i nie dołująco.
Piękno jest w oku patrzącego?
Pani Gieniu, poprosimy trochę tego piękna, może być na kanapkach.
Pani Gienia potraktowała Twoją prośbę bardzo sumiennie – po zejściu na dół zastałam na kuchennym stole dwie przekrojone buły z pestkami dyni, posmarowane masłem i ustrojone piramidką dobroci (liściem sałaty, plastrem żółtego sera, plastrem salami, plastrem pomidora) posypaną mieszanką zielonej pietruszki, selera naciowego, soli i czarnego pieprzu:) A w celu kompletnego niezatkania się obok stał kubełek zbożówki z mlekiem:)
Dzień dobry, Quacku:)
To się nazywa przebudzenie! Dobry wieczór, Leno!
No i tak powinno być!
Deszczowo witam.
Tak!Deszcz pada!
Coś podobnego!
Chociaż w tamtej części świata to pewnie patrzą na ten deszcz jak na błogosławieństwo.
Tak.Od wielu miesięcy nie padało
Mimo wszystko – miłego dnia, Makówko:)
Witajcie!
Pierwszy dzień w pracy ma swoje prawa…
Dzień dobry, Tetryku:)
Miłego wzajem!
Jest miły – dziękuję:)
Pada,pada,pada.
Plaża pusta,buty ubłocone, czuję się jak w Polsce.
Może jak ciepło, to nie tak nieprzyjemnie, jak w Polsce (podczas deszczu)?
Wcale nie jest ciepło.
Jest paskudnie.
Ała

A ja po pracy i na przerwę.
Dobranoc Wyspo!
Koleżanka z pokoju już poszła spać,będę musiała wyłączyć komórkę,aby ja jakieś telefony do mnie nie zbudziły.
Tu 22:13.
Spokojnej!
Całkiem ciepłe dobry wieczór, Wyspo:)
Spacerowałyśmy złotą alejką, gdzie pośród słonecznych brzóz kurczyły się od wieczornego chłodku drobne osiki. Przy bezwietrznej pogodzie miło słuchało się ich listkowego koncertu – zwabiły nawet garbatego kawalera, który dziś wystąpił w starozłotej szacie, przyćmiewając nawet najbardziej gwiezdne damy ze swojego orszaku:)
Teraz wyleguje się w konarach wielkiego kasztanowca i zawadiacką miną daje wszystkim wokół do zrozumienia, że dobrze mu tak 😉
Tak mu dobrze, że dobrze mu tak!
A opis jak zwykle przepiękny!
🙂
Uwielbiam dwuznaczność tego sformułowania.
Dziękuję. Ja podobnie znajduję Twoje Dobranocki, Quacku.
No ba! 🙂
🙂
Kochani, nie posiedzę dzisiaj.
U mnie nic się ekstraordynaryjnego nie działo, natomiast Junia ma oficjalne, urzędowe potwierdzenie swojego statusu, włącznie z nowym imieniem. Teraz musi jeszcze tylko wyrobić nowy dowód osobisty i dalej to już z górki (chociaż zapewne trochę potrwa).
Dobranoc, spokojnej wszystkim!
To super wiadomość, Quacku:)
Pogratuluj Córce ode mnie. Życzę Jej, by życie, które sobie wymarzyła, było wolne od trosk, a na swojej drodze spotykała jak najwięcej serdecznych, życzliwych osób.
I dobrej nocki:)
Przekaż jej, że się wraz z nią cieszymy i wspieramy was!
Ja też się cieszę.
Dobrej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Mam nadzieję, że słońce wzeszło nawet w Grecji…
W Grecji leje,leje,leje.
A słońce podobno w KRK, Stróży, wszędzie tam gdzie mnie nie ma.
Dzień dobry, ja szybko, zaraz muszę lecieć do lekarza (planowo, na przegląd).
Dzień dobry.
Przemoknięte,zmarznięte dzień dobry!
Zagrożenie powodziowe w Grecji!

Akurat gdy ja jestem!
Olimp chyba nie jest zagrożony?
Zagrożony nie,ale od przyjazdu schowany za chmurami.
Hmm, właśnie znajoma oznaczyła się na Facebooku jako „bezpieczna” w sytuacji kryzysowej: „niekontrolowany pożar: Alexandroúpoli, Grecja”. Mam nadzieję, że to daleko.
No i tak, mimo wizyty u lekarza udało się wykonać plan (rzutem na taśmę). A teraz już na przerwę.
A ja własnie wróciłem do domu, kolacja i zoooom
Ale była impreza…pa,dobranoc!
Spokojnej. I litościwego poranka
Całodziennie bardzo zaganiane dobry wieczór, Wyspo:)
Właściwie dopiero na spacerku udało mi się wziąć głębszy oddech:)
A cieplutko dziś było i gwiezdnie. Szmerzyście i księżycowo. Jezioro sobie szemrało swoją melodię, szuwary swoją, a nad wszystkim unosił się cichutki trzepot olszynowych listków i żywiczny, sosnowy aromat.
Spacerowałyśmy krętą ścieżynką, która wypomarańczowiała się sosnowymi korzeniami. Zdeptane szyszki turlały się po piasku, szepcąc swoje Shekere! Shekere!, a z nieoddali wtórowały im spadające z rzadka, młodziutkie żołędzie: Djemb(e)! Djemb(e)!.
Aż żal było mącić taki koncert warkotem silnika, ale… w domu też czasami trzeba się pokazać:)
Witaj, zaganiana Leno!
Dobry wieczór, Tetryku:)
To tak bardziej egzotycznie sobie szeptały?
Dobry wieczór!
Tak:) Czemu trudno się dziwić – po takiej przerwie spacerki to zupełna egzotyka;)
Tak sobie wczoraj pomyślałam, że tu już stromo się robi, a ja mam perę opowiadanek na kartce…, które, myślę, i na Wyspę by pasowały, mogłabym któreś wstawić, jeśli nikt niczego nie planuje.
Bardzo prosim!
Może jeszcze na Quacka poczekamy, bo Maczek to już chyba poimprezowo chrapie i ani Mu w głowie jakieś wpisy:)
Wstawiaj, oczywiście!
Taa, nawet o lampkę nie woła — pewno parę lampek już było
🙂
Zapraszam zatem:)
Ja tylko jeszcze tutaj pospiesznie dodam, że przeżyłem przed chwilą pozytywne zaskoczenie – pokój „komputerowy”, czyli moje miejsce pracy, jest od ulicy, a o tej porze roku mam jeszcze uchylone okno. Czasem, jak przejeżdża ulicą samochód, to słychać muzykę, zwykle bardzo rytmiczną i mało ambitną. Wyobraźcie więc sobie, jak wchodzę po rowerku i prysznicu i słyszę zza okna, na cały regulator, „Eleanor Rigby”, i to w oryginalnym wykonaniu, nie żaden remiks na 2/4 z automatyczną perkusją.
Zabrzmiał refren o samotnych ludziach, raz, drugi, i odjechał w dal. Taki to dzisiaj wieczór.
Przechwaliłem, właśnie przyjechały jakieś rapujące cosie
Och! Współczuję, Quacku.
Mam naprzeciwko kościół, pienia niosą się daleko, a latem nie sposób siedzieć przy zamkniętych oknach… Na szczęście o 18.50 jest ostatnia msza…
A roraty nie budzą czasem?
Mnie – nie:)
Śpię z drugiej strony.
Ale Smarkactwo czasami utyskiwało na „Radosne Śpiewaczki”:)
Żeby lampce nie było smutno tu też mówię:
dobrej nocki, Wyspo:)
Witam Wyspiarzy!
Powódź!