Jak wiecie…. hm… nie wiecie. To powiem, jestem teraz w/na Bawarii.
Dzisiaj kosiłem trawniczek. Tutejsze trawniczki albowiem wymagają koszenia, czy trzeba, czy nie trzeba.
Ogólnie Bawarczycy koszą te trawniczki usilnie, chociaż na ogół mają hektary trawy do koszenia i krowy też mają, a nawet króliki, kaczki i kury. Jednak trawniczek przy domu koszony być musi. Przy tym ocena, kiedy owo zjawisko ma być koszone, jest zależna od wielu czynników. Najważniejszym czynnikiem są góry na horyzoncie. Generalnie, gdy są niebieskie, to trzeba łapać co popadnie i kosić!
Innym czynnikiem jest sąsiad, który nie wytrzymał i pierwszy wyciągnął z garażu kosiarkę. Bawarczyka powstrzyma przed hałasowaniem jedynie święto kościelno-państwowe.
Wreszcie ostatnim kryterium jest wystające ponad murawę źdźbło trawy. Pokazują go palcami, kiwają głowami w skupieniu, powtarzając qu-cu, qu-cu, co w tłumaczeniu na niemiecki, znaczy gut so, czyli że rzecz oczywista, znaczy wyrosło.
Ja u swoich gospodarzy kosiłem trawkę tydzień temu, ale nie skończyłem. Niestety kosiarka zrobiła kaput i odmówiła współpracy. Został skrawek na pięć minut. Zajrzałem do paliwa, filtra, kabelków i świecy, ale nic to nie dało. Zaprowadziłem ją do lokalnego majstra, który powiedział, że nechste Woche, Mittwoch. OK, niech będzie następny tydzień, tylko dlaczego aż w środę? No bo zaraz jest weekend, Endewoche, potem Montag i Diennstag, a w Dienstag jest Feiertag, dlatego będzie gotowe w Mittwoch. No, wytłumaczył niekumatemu Polakowi! Feiertag to wiem, wolne, tylko nie dla mnie. 😀
Dopytałem Antonii, co to za święto i okazuje się, że podobnie jak i w Polsce jest to dzień Wniebowzięcia NMP. No ale nie ważne, ważne, że na środku trawniczka została kępka niedokoszonej trawy!!! AAAAAA!
I tak ta trawka sobie rosła, a kosiarka w warsztacie. Okazało się, że w środę, czyli dzisiaj, była gotowa, świecę jej majster wymienił i działa.
Gorąco jak diabli, wcale się nie paliłem do włóczenia tego żelastwa po trawie, ale Antonia po prostu nie mogła ścierpieć tej niedokoszonej kępki, co jej duszę zatruwała przez prawie cały tydzień, a co gorsza po drugiej stronie domu wystają już nowe źdźbła!!!! Co prawda zgodziła się, że rano jest chłodniej, ale zamiast kosić tak wcześnie, to powinienem wtedy pójść sobie na spacer, bo wiadomo, chłodniej!!!
Szybko zrozumiałem, że zbolała bawarska dusza nie jest w stanie wytrzymać dłużej, serce jej pęknie, a co gorsza jakiś sąsiad pokaże palcem na taki straszny trawnik!
Skosiłem więc wszystko, żeby już nic strasznego się nie stało. W słońcu było ze 40 stopni. 😀
I teraz wszystko jest jak trzeba, tylko jutro sąsiedzi wywloką swój okrutny sprzęt i od rana wezmą się za swoje ogródki. 🙂
« Od Sappady do Wierzchosławic i Tarnowa. | Mili panowie, mili panowie, mili panowie Em... » |
16
sie 2023
Witaj Dreptaku na Wyspie!
To te Bawarczyki nie wiedzą, że teraz jest moda na ekologiczne niekoszenie?
Nie mogłeś opowiedzieć o wyższości kwietnej łąki nad skoszoną trawą?
O! Dobry wieczór na Twoim pięterku, Dreptaku Zenonie:)
No tak, niewystrzyżona kępka może spędzać sen z powiek 😉
Mam nadzieję, że kosiarka zadowolona z rekonwalescencji:)
Nigdy chyba nie zrozumiem tej zaciekłości, z jaką niektórzy eksterminują wszelką zieloność z własnego otoczenia. Wszystkie miejskie trawniki są traktowane podobnie i na nic się zdają protesty mieszkańców.
Kraków kultywuje kwietne łąki tu i ówdzie, bo kosiarze zajęci są drzewami w pobliżu trasy przyszłego tramwaju… 🙁
Rozumiem Twoje rozgoryczenie, Tetryku. Do tej pory nie mogę patrzeć na budynek, pod który wycięto lasanek starych drzew…
A ja idę się ogarnąć po spacerkowej przygodzie…
Witaj, Zenonie!
Świat jest różnorodny, co najlepiej widać z niejakiego oddalenia…
Mam nadzieję, że Kneź się nie pogniewa, że tak tu ze swoją myszą spacerkową wyskakuję:)
Ale temat pokrewny, też częściowo trawniczkowy, więc…
Czasem zastanawiam się, co niektórzy ludzie mają w tych swoich głowach…
Wyszłyśmy sobie jak zwykle, zaczynając od przeddomowego trawniczka właśnie, a potem ruszyłyśmy w kierunku lekko zmęczonego nieużytku. Choć Rude za smyczą średnio przepada, chodziło nam się całkiem całkiem. Do czasu. W pewnej chwili w przysuszonych krzakociach zaszeleściło i wypadł z nich wilczobuldog, po czym z warczącym gulgotem rzucił się na Psiułę. Miał do nas jakieś czterdzieści centymetrów, i zdążył ją chapnąć za końcówkę ogona. Ruda nie z tych, co to się nie potrafią odgryźć, więc nim zdążyłam zareagować – chapnęła agresora za nos i dopiero wtedy rozszczekała się i rozwarczała. Agresor zaskomlał i odskoczył. Przysiadł na tylnych łapach, warczał i chyba szykował się do skoku, więc, niewiele myśląc – chwyciłam Rudą pod pachę i zaczęłam odchodzić. Nie było to wcale proste – Psiuła, wciąż warcząc i jazgocąc, szarpała się i wyrywała, a przy łokciach czułam kłapanie wilczobuldogich szczęk. Tak, przy łokciach, bo agresor próbował chapnąć (chyba) Psiułę, biegając wokół nas i podskakując. Ta odkłapywała mu się konsekwentnie, próbując odbić się od mojego brzucha i uwolnić. Zrobiłyśmy zaledwie parę kroków, gdy z innego gąszczu wyszeleścił jakiś typas i zastąpił mi drogę. Taki młody byczek sterydowym drobiem karmiony. Zamiast zająć się swoim pupilem, zaczął się na mnie wydzierać. Cofnęłam się o krok, zatrzymałam i powiedziałam spokojnie, choć wszystko we mnie kipiało, a szarpiąca się Psiuła nie ułatwiała sytuacji:
– Zabierz psa!
Na początku nic do niego (do nich raczej) nie docierało – stalli i jazgotali na mnie obaj, z tym, że wilczobuldok jakby ciszej… i ciszej. W końcu znowu przysiadł na zadzie tuż przy moich nogach i już tylko powarkiwał. Czego nie można powiedzieć o właścicielu. Zwłaszcza kiedy dojrzał krew na nosie pupila. Myślałam, że mi przyłoży. Darł się i darł, Psiuła wyrywała się i wyrywała, a ja stałam i czekałam, aż wszyscy się zmęczą, a gdy tak się stało i zapanowała względna cisza, dodałam:
– Widzę, że tobie też przydałby się kaganiec.
A potem z duszą na ramieniu i Psiułą w objęciach wyminęłam typasa i ruszyłam do domu.
Nie poszli za mną…
A teraz przyglądam się pięknym, czerwono-siniejącym esom-floresom na własnym brzuchu…
I cieszę się, że wszystko tak się skończyło.
Kozak z ciebie!
Dzięki, Tetryku, chociaż raczej zadziałała adrenalina. Tak zwany w*urw okazał się silniejszy od strachu.
Dopiero po wejściu do domu, odpięciu psa i obejrzeniu, czy nic mu tamten nie zrobił (nic, nawet kitka nienaruszona:)), poczułam, że muszę usiąść:)
No co za typasy! Obaj! Ale ten czworołapy (nie)wychowany przez dwunożnego, zapewne.
Nic, tylko jakiś gaz pieprzowy ze sobą nosić na te spacerki
Na dwunożnych typasów mam paralizator (bo gaz mi się nie sprawdzał, zwłaszcza przy wietrznej pogodzie), te czworonożne staram się omijać z daleka, przeważnie z pozytywnym skutkiem:)
Zastanawiałam się, czy (już z domu) nie zadzwonić na policję, ale pewnie już po nich nawet ślad nie został…
A! próbowałam też z żelem pieprzowym, ale okazał się jeszcze mniej przewidywalny przy większym wietrze:)
Och, dobrze wiedzieć!
I bardzo słusznie z paralizatorem!
Paralizator wydaje mi się najbardziej bezpieczny i to dla obu stron, bo da się go użyć dopiero w niemal bezpośrednim kontakcie.
Owszem. Czyli potencjalny napastnik nie może powiedzieć, że nie napastował (albo tego nie próbował), bo jak inaczej znalazłby się w zasięgu ręki.
A co do trawniczków, to nie wiem, jak jest w Bawarii, ale słyszałem taką historię z USA:
Młode małżeństwo imigrantów z Polski po ładnych paru latach tułania się po wynajmowanych mieszkaniach zaoszczędziło, zdobyło zdolność kredytową i nabyło domek w trochę lepszej dzielnicy domów jednorodzinnych. Przeprowadzali się w środku lata, trwało to ładnych parę dni, potem rozstawiali meble i rzeczy w środku, wszystko oczywiście po pracy, bo w USA trudno wziąć urlop „na przeprowadzkę”, a zwykłego bezpłatnego brać nie chcieli (m.in. dlatego, że już zaczęli płacić raty za domek). Krótko mówiąc, po jakichś dwóch tygodniach od wprowadzenia się na nowe miejsce, ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyli. Miła starsza pani przedstawiła się jako przedstawicielka czegoś w rodzaju lokalnego komitetu dzielnicowego i uprzejmie poprosiła, żeby zadbali o trawnik, bo niekorzystnie się odróżnia od całej reszty sąsiedztwa. Popatrzyli i faktycznie: trawa od paru tygodni niekoszona, wyrośnięta i pożółkła, a wszędzie naokoło zielone dywaniki. Obiecali się tym zająć, ale po zamknięciu drzwi wzruszyli ramionami – w końcu mieszkają w kraju wolnych, ojczyźnie dzielnych ludzi, no nie? Olali sprawę, ale trzeba trafu, że po kilku dniach mąż wspomniał o tej wizycie koledze w pracy.
– No i co? – zapytał kolega. – Skosiliście?
– A skąd – wzruszył ramionami mąż.
– Rany, musicie skosić, jak najprędzej! – przeraził się kolega.
Po czym okazało się, że takie komitety na zasadzie układów sąsiedzkich mają całkiem sporą władzę (nad trawnikami i ogólnie porządkiem). Szermują argumentem, że zaniedbany trawnik to paskudna sprawa, która obniża wartość nieruchomości – i to nie tylko tej jednej, ale także okolicznych, z widokiem na tę nieskoszoną – i ponoć zdarzało się już, że ludzie wygrywali sprawy sądowe o odszkodowanie za utratę wartości działki. Wieść gminna niesie, że zdarzało się również, iż takie komitety potrafiły doprowadzić do cofnięcia kredytu przez bank i wykurzenia sąsiadów-abnegatów z okolicy.
Następnego dnia trawnik został skoszony i podlany.
Tyle historii z USA, nie wiem, czy w Bawarii chodzi o przysłowiowy niemiecki ordnung, czy może również wchodzą w grę podobne układy i niewypowiedziane groźby.
Jak zauważył wyżej Tetryk – świat jest różnorodny i czasem nie ma innego wyjścia jak zastosować się do ogólnie przyjętych zasad, choćby były najbardziej niezrozumiałe…
A mnie przypomniało się opowiadanie Londona „Złoty mak”, bodajże:)
Tam problem dotyczy łąki, ale takiej niekoszonej, a – pustoszonej przez przechodniów:)
Mnie najbardziej uderzyło, jak iluzoryczna jest ta amerykańska „wolność”, tak powszechnie chwalona, również przez polskich libertarian.
Sporo zależy od praw konkretnego stanu, ale moje obserwacje też sprowadzały się do wniosku, że nazywanie tego kraju „państwem policyjnym” ma podstawy.
Będąc w USA też słyszałam, że na lepszych osiedlach masz obowiązek dbać o otoczenie domu. Jak nie masz siły albo zdrowia powinieneś kogoś wynająć. Jak nie masz na to pieniędzy „komitet osiedlowy” zapyta Twoją rodzinę czy może Ci pomóc. Albo wtedy pomogą Ci przeprowadzić się do „gorszej ” dzielnicy.
Ano właśnie. Co to za pomoc
Kochani, umykam już, dobranoc wszystkim!
Czekam na lampkę i zaraz umykam.
Dobranoc!
Po(d)lampkowe dobranoc, Wyspo:)
Dzień dobry. Pochmurno i chłodno
Pani Gieniu, coś dobrego dla każdego poprosimy!
Witam!
Witajcie!
Za oknem hałasują maszyny i ludzie układający rury ciepłownicze, do wczoraj wtórował im amator wiercenia w ścianach bloku. Na szczęście w dawkach niezabójczych 😉
Chyba to dobry”pretekst”, aby wyjść na spacer?
Z parasolem?
A tu się wypogodziło, ale na szczęście niezbyt ciepło.
Praca całkiem przyzwoicie, poza tym jak zwykle parę spraw (dzisiaj drobniejszych) załatwionych.
Jutro będzie więcej załatwiania.
A na razie przerwa!
Bezekscesowopospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Pan Żar-Z-Nieba rozgościł się na dobre i nic go, jak dotąd, nie jest w stanie przepędzić:) Nawet groźne pomruki poirytowanej pani Burzy, która końcem końców postanowiła wyszumieć się gdzie indziej:)
Słowem – we dnie słonecznie i upalnie, teraz już tylko upalnie:)
Sama nie mogę w to uwierzyć, ale wieczornie dostałam jakiegoś takiego legata:)
Drugie pół dnia (co robiłam pierwsze pół, Niektórzy też wiedzą, albo mogą się domyślać;)) ogarniałam swój twórczy dobytek – fini… fini… finiiiito:) Miałam jeszcze w planach uszycie dwóch nowych kompletów podkładek do kuchennych szuflad, bo stare już się trochę (głównie od prania) zszargały, ale jakoś zapał mi nieco oklapł.
No i siedzę, bezproduktywnie nieco, gapię się na dyszącą, obficie skropioną wodą Psiułę i zastanawiam się nad sposobem zmobilizowania samej siebie do czegokolwiek:)
Dość niepokojący ten mój stan, zważywszy, że zazwyczaj to pomysłów mam więcej niż czasu na ich realizację… 🙂
A ja odwrotnie niż Ty jakoś wykrzesałam z siebie energię na dawno planowane porządki tu i ówdzie, ale pewnie za chwilę zapał mi oklapnie.
To – gratuluję:)
Mi najbardziej daje się we znaki ta bezplenerkowość, na miejskich spacerach nie mogę się zresetować tak jak lubię, bez ciągłego czuwania i oglądania się, czy coś, ktoś, gdzieś, bo jednak ludzi z psami jest sporo, a trasy tych spacerów z oczywistych względów się przecinają:)
A spacery po własnym domu już mi się trochę znudziły;)
Dobry wieczór, Makówko:)
Dobry wieczór Leno!
Ostatnio moje „plenerki” to Bagry, czyli zalana dawna żwirownia.
To jednak bardzo miejski plener, a mnie się marzy taki z dala od miasta.
Innymi słowy – nosi Cię.
Kogo nosi? Mnie czy Lenę?
Bo jeśli chodzi o mnie to „lato mija, a ja w mieście”.
Nosi Ciebie, Makówko, w sensie, że Bagry to za mało i chciałabyś dalej. Znaczy „nosi”, czujesz swego rodzaju niepokój i pragniesz podróżować. Napisałbym „roznosi”, ale to za mocne chyba.
Nie za mocne. Prawdziwe. Chciałabym wyjechać z miasta w wesołym gronie znajomych, aby nie mieć czasu myśleć o przykrych sprawach.
Też mi się marzy, Makówko, ale póki jestem unieruchomiona, to i wszelkie wybycia w marzeniach pozostaną (chlip!).
Dzięki:)
Misiaczkowanie zawsze koi:)
A ja kończę htmlizować trzeci tom…
A ja już (mam nadzieję, tfu, tfu przez lewe ramię, żeby nie zapeszyć) swoje pokończyłam:)
A Ty, Tetryku, to odpoczywasz chociaż czasami:)?
Wygląda na to, że Tetryk jedynie odpoczywa wtedy gdy siedzi na żaglówce.
Po sezonie, w wysprzątanym na błysk, zamkniętym od zewnątrz hangarze, coby dostępu do żadnej roboty nie było 😉
Krasnoludki!
Znasz jakieś? Przydałyby się czasem takie…
Oj mnie bardzo też by się przydały.
Hangarowe wróżki Żagluszki 😉
Zagłuszki?
Tak. Zagłuszające wewnętrzny głos nawołujący do pracy.
I Ogłuszki. Gdyby Zagłuszkom coś jednak nie wyszło… 😉
Tak na marginesie, to mam nieco popsuty słuch, więc dowcip miał niejako drugie dno…
Znaczy – dokonałeś personalizacji dowcipu? 😉
Nie chcę być nietaktowna, ale ten słuchowy uszczerbek to efekt jakichś szkodliwych czynników zawodowych?
Coś w tym rodzaju 🙂
A uszczerbek raczej od radosnego słuchania hardrocka bez ograniczeń, w młodości, na kiepskich, tanich słuchawkach. Chyba?
Rozumiem. Bardziej niż mógłbyś przypuszczać – ja czytałam pod kołdrą przy latarce… 🙂
A ja nic nie słuchałam na słuchawkach w młodości, a nie słyszę na jedno ucho, a na drugie -kiepsko.
Efekt czego? Starości? Może i też guza.
My tu gadu-gadu, a ja w tym czasie wymierzyłam i przycięłam jednak te podkładki:) Szyć już dziś nie będę, bo moja maszyna akustycznie robi efekt młockarni, a wszystkie okna u sąsiadów pootwierane:)
No i pięknie.
Dumna-m!
A Tetryk pewnie już przy htmlizowaniu czwartego tomu… 😉
Htmlizowanie brzmi trochę jak karmelizowanie. Że tu i tam się odparowuje niepotrzebny naddatek?
Niewykluczone, Quacku:)
I ten efekt szklistości:) Nie wiem, czy w przypadku htmlizowania produktu też, ale oczu – na pewno 😉
Bywa, że się zdarza. 🙂
Ja w młodości dużo czytałem, leżąc na boku i podpierając głowę na ręce. Być może w ten sposób zarobiłem astygmatyzm…
Oczy mi się powoli robią szkliste, więc pożegnam się już z Szan. Państwem. Dobranoc!
Dobrej nocki, Quacku:)
To i ja będę umykać, ale, ale lampki nie było…
A my idziemy pod (oddzielny) prysznic i jeszcze tu wrócimy razem z Psiułą:)
Wróciłyśmy i mówimy:
dobrej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry, znów pochmurny, ale przynajmniej nie za ciepły.
Dzisiaj będzie pracowicie, tak czy inaczej.
Pani Gieniu, coś na wzmocnienie i kopa do pracy poprosimy!
Witajcie!
Fakt, dziś też będzie pracowicie. A jutro cały dzień spędzę na opiece.
Zaplanuj trochę wypoczynku pracusiu!
Witam Wyspę!
Dzień dobry po pracy zasadniczej (norma wykonana, jeszcze 20% do końca I etapu! Czyli jakieś 2 tygodnie) i po służbowym wypadzie do Sopotu (gdzie jutro będę właściwie prawie przez cały dzień).
Chwila przerwy.
Pobardzomiłodziennechoćwciążupalne dobry wieczór, Wyspo:)
Dzień, jako się rzekło wyżej, należał do wyjątkowo miłych. Ranek zdumiał mnie skutecznością wieczornych modłów, gdy niesympatyczny dźwięk telefonu zainicjował bardzo sympatyczne wybycie poza obręb Miasteczka:)
Było ogrodowo i jeziorkowo, a najważniejsze że – dużo chłodniej niż pośród nagrzanych słońcem uliczek i murów:)
W taki upał nawet spaliny wydają się wydzielać dużo bardziej agresywną woń, więc tym bardziej się cieszę, że dziś zostało mi to oszczędzone:)
To fajnie miałaś, podmiejsko
Bardzo:)
Jestem. Aura nadal parna i duszna. Norweski serwis meteo nadal przewiduje burze, ale na innych mapach w czasie rzeczywistym nic na nie nie wskazuje
W Krakowie popołudniu trochę padało, w Stróży -też.
Kochani, jutro od rana przygotowania, a potem obowiązki służbowe, więc się już na dzisiaj pożegnam. Dobranoc!
Za chwilę północ, a lampki dalej nie ma?
Trochę zabałamuciłam, więc – dobrej nocki, Wyspo:)
Przelotne dzień dobry! Jeszcze poproszę tę panią, co zwykle w weekend, i zaraz wybywam.
Słonecznie witam!
Witajcie!
Dzisiaj mam dyżur opiekuńczy, więc do jutra poza domem.
Spokojnego dyżuru życzę.
Dzięki 🙂
Dobry wieczór, Tetryku, średniopóźną, deszczykową nocką:)
Po części zasadniczej, a przed reprezentacyjną.
Wracam jutro!
I znowu wybywa. I jeszcze się tłumaczy (jak to zabrzmiało dwuznacznie w przypadku Quacka), że pracuje.
A my tu znowu będziemy za nim tęsknić, auuu.
Chyba nam się kroi babski wieczór, Makówko:)
Dobry wieczór:)
To może wypijemy?
albo kieliszeczku jakiejś nalewki 
Po lampce
Coś schłodzonego… Może łyczek kruszonu
?
Koniecznie coś schłodzonego. Może być łyczek kruszonu.
Udanego wybycia, Quacku, i dobry wieczór:)
Odrobinękropiące, choć nadal upalne dobry wieczór, Wyspo:)
A Psiuł mówi, że jednak będzie burza…
Dziś też dałam się skusić na mały wypad w plener, a po powrocie…
Wczoraj w trakcie naszego pobytu we wspomnianym ogrodzie, gospodarze zbierali ogórki. Niby nikt mnie nie przymuszał do pracy, ale głupio było siedzieć niczym księżniczka i patrzeć, jak inni się męczą, więc, choć bez większego entuzjazmu, ale – dołączyłam.
A dziś, po powrocie od innej koleżanki, przy furtce znalazłam wiadro pełne młodziutkich ogórków. Niedawno skończyłam je przerabiać:) Myślę, że trzy godziny (w nich osiedlowy spacerek) to dobry czas na zakiszenie i zaoctowanie bożych darów:)
A teraz – zasłużony wypoczynek:)
Wypoczywaj Leno!
Zasłużyłaś.
Mam nadzieję, że Tetryk mimo dyżuru wystawi dobranockę i lampkę?
Albo Lord ? Bo na Quacka dziś chyba nie ma co liczyć?
Dobranocka i lampka jest, więc mogę się pożegnać i umknąć.
Dobranoc!
Dobrej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Zmiana jeszcze nie dojechała. Miłego dnia.
Czyli dalej ” na dyżurze”?
I Tobie, Tetryku, miłego dnia i rychłej chwili podyżurowego odpoczynku:)
Dzięki, Leno!
Upalnie (29 stopni w cieniu) witam Wyspę!
Równie upalne (+32) dzień dobry, Makówko:)
Dzień dobry, jestem. Ponieważ sporą część wczorajszego dnia spędziłem na stojąco, kręgosłup mi dzisiaj strajkuje, może nie tak gwałtownie jak Lenie, ale jednak. Przemieszczam się powoli i dostojnie. Wziąłem końską dawkę leków przeciwzapalnych, zobaczymy, co z tego będzie.
Dziękuję, już trochę lepiej, pewnie miś i leki pomogły
Witaj, Quacku:)
Och, bardzo współczuję, Quacku. Oby jak najszybciej przeszło.
Powoli przechodzi, ostała się pewna sztywność w lędźwiach, że tak to określę. Dzięki.
Słoneczno-upalne dzień dobry, Wyspo:)
Dziś gnuśna niedziela:)
Wróciłyśmy z pozamiejskiej wizyty i jedna z nas odsypia przedpołudniowe atrakcje pod schodami, a druga snuje się po domu, szukając, czego nie zgubiła:)
Czekaj, daj pomyśleć, która to jedna, a która druga…

Teraz to już obie podłogujemy, bo ta druga z nudów postanowiła zrobić porządek w skrzyni z papierzyskami:) A ta skrzynia jest obudowana wersalką:)
Quacku, wydaje mi się, że obiecywałam nobelon o panach Em. Znalazłam go (też z nudów, jeszcze przed podłogowaniem) i mogę wstawić, jeśli nikt nie ma planów pięterkowych:)
Myślę, że na razie nie ma!
Ja nie mam.Wstawiaj!
Ok. To dajcie mi z kwadrans:)
Uff! Opiekunka wróciła, teraz coś zjem, wykąpię się i odeśpię 😉
No popatrz, poczułam się jak złota rybka – czterdzieści dwie minuty i życzenie zostało spełnione 😉
Miłego odpoczynku, Tetryku:)
Jak ja lubię kolor twoich łusek!
Tak, jest niczego sobie 😉
Po strzyżeniu trawników zapraszam na działeczkowe ognisko na nowym pięterku:)