Ponieważ w ostatnim odcinku nastąpiło zawieszenie głównej akcji, czyli suspens, w tym odcinku (opublikowanym poprzednio tutaj) równorzędnym bohaterem – oprócz obu panów – będzie właśnie ten suspens, od początku do końca.
_________________________________
Pan Ignacy Lajkonik oderwał zafascynowany wzrok od podłogi i popatrzył na gospodarza. Ten, kruczoczarny brunet w kwiecie wieku, o oliwkowej cerze i nieodgadnionym spojrzeniu, przywołał na usta swój słynny uśmiech. Na mężczyzn taki uśmiech działał niebywale skutecznie, przekonując nawet najbardziej nieufnych i sceptycznych. Dzięki niemu dochodzili do wniosku, że właściciel jest wspaniałym facetem, wybitnym umysłem i prawdziwym mędrcem – czasem nawet do granic onieśmielenia. A jak ten uśmiech działał na kobiety! Na ten temat krążyły wysoce nieprawdopodobne pogłoski, których tu nie przytoczymy ze względu na niechęć do rozbudzania niezdrowego podniecenia i rozsiewania plotek.
Pan Lajkonik poznał właściciela uśmiechu jakiś czas wcześniej – jakżeby inaczej – przez panią Chandrę, która była aktywną działaczką Towarzystwa Amatorów Orientu. W tymże Towarzystwie funkcję prezesa piastował właśnie on – Dariusz B. Szeherezad. Daleki kuzyn pani Chandry, o perskich korzeniach, który opuścił Iran już wiele lat temu w niejasnych okolicznościach. Czy nie odpowiadał mu styl sprawowania władzy przez szacha, czy też rządy ajatollahów – nie było wiadomo. Było natomiast wiadomo, że udało mu się przewieźć do nowego domu sporo elementów wyposażenia, w tym również podziwiany właśnie przez pana Ignacego dywan, podejrzewany przez gości o szlachetne pochodzenie z samego Tebrizu, jak na oryginalny kobierzec przystało.
Pan Szeherezad, pytany o proweniencję dywanu, zazwyczaj tylko dyskretnie się uśmiechał, nie TYM słynnym uśmiechem, ale zaledwie jego cieniem. Dzisiaj wszakże potwierdził panu Ignacemu, że to nie tylko „Tebriz”, ale nawet prawdziwy „Haris”, po czym najnaturalniej w świecie zaproponował mu zabawę w obserwowanie wzorów, w jakie układały się sploty dywanu. Okazało się, że prześledzenie całej „ścieżki”, od jednego do drugiego brzegu dywanu, zajmuje nawet pół godziny, tak kunsztowne, pozakręcane i delikatne były esy-floresy. Ponadto po zakończeniu obserwacji pan Lajkonik poczuł, że ogarnął go przedziwny stan ducha, zupełnie jak po medytacji.
– Tak – powiedział z zadowoleniem w głosie gospodarz – Teraz już wiesz, jak czują się wschodni mędrcy, kiedy muszą się skoncentrować na jakimś problemie. Siadają na dywanie, otrząsają umysł ze wszystkich błahostek, oczyszczają myśli i skupiają wzrok na nitce, której kolor kojarzy im się z rozstrzyganą kwestią. A kiedy już przejdą razem z tą nicią całą drogę… – tu nie dokończył, ponieważ z kuchni zagwizdał czajnik i pan Szeherezad poszedł go uciszyć, a dla siebie i gościa zrobić tradycyjną „paani kam chai”, czyli mocną perską herbatę z korzennymi przyprawami.
Pan Ignacy przez chwilę zastanawiał się, czy nie poprosić o sok malinowy do herbaty, ale uznał, że tym razem sobie daruje. Po czym coś mu się przypomniało i pogrążył się w myślach. Coś dziwnego było w zachowaniu pana Darka, coś, co nie dawało panu Lajkonikowi spokoju. Otóż jego gospodarz miał dziwny zwyczaj – ilekroć opowiadał jakąś pełną aromatów i cieni orientalną historię…
…lub pokazywał magiczną sztuczkę, która jak twierdził, pochodziła jeszcze od żyjących w zamierzchłych czasach chaldejskich magów…
…czy też prezentował serię arcyciekawych zdjęć z wycieczki do Azerbejdżanu…
…zawsze urywał w kulminacyjnym momencie, pozostawiając słuchaczy lub widzów kipiących ciekawością. Zdarzyło się tak raz, potem drugi i trzeci, aż w końcu obecny za każdym razem pan Ignacy zauważył tę prawidłowość. O co tu chodziło?!
Ale oto już pan Szeherezad stał w drzwiach z drewnianą, rzeźbioną w misterne ażury tacą, na której stały dwie czarki z herbatą, cukier, zwykły i brązowy, a także wschodnie przyprawy w małych miseczkach. Wyrwany z rozmyślań pan Lajkonik pomógł gospodarzowi w ustawieniu tego wszystkiego na stoliku, po czym obaj zajęli się celebrowaniem herbatki, wymianą uwag na temat smaku i jak się on zmienia po dodaniu cynamonu, kardamonu, imbiru, gałki muszkatołowej czy też takich mieszanek, jak turecki miętowy baharat albo jego tunezyjska odmiana z kwiatem róży.
Kiedy już panowie podelektowali się herbatką, pan Ignacy poczuł nagłą śmiałość. Zaczął mówić, ale napotkał czujne, mimo uśmiechu, spojrzenie pana Szeherezada – i zadał zupełnie inne pytanie niż w rzeczywistości chciał: – Nie chciałbym być wścibski, ale wszędzie, i na wizytówkach, i na tabliczce przy drzwiach używasz tylko inicjału zamiast drugiego imienia. Co oznacza „B.”?
Pan Szeherezad popatrzył, nieco zaskoczony, po czym odrzucił głowę w tył i roześmiał się radośnie. A kiedy już się uspokoił, nadal nieco rozbawiony wyjaśnił panu Ignacemu: – Przyjacielu, jesteś jedyną osobą, którą to zainteresowało przez te wszystkie lata, kiedy tu mieszkam. No, może poza niektórymi urzędnikami. Spieszę z odpowiedzią: otóż mój czcigodny dziadek w dniach swojej młodości przyjaźnił się z angielskim kupcem, który nazywał się Barnaby Bear. Przyjaźń ta przetrwała przeróżne zawieruchy historii i zakręty losu, a na cześć tego przyjaciela mój ojciec dał mi drugie imię „Barnaba”. Nie powiem, przydało mi się to nieraz w życiu…
Tu pan Szeherezad zawiesił głos, obdarzył pana Lajkonika kolejnym onieśmielającym uśmiechem i zaczął sprzątać ze stołu. Pan Ignacy spojrzał na zegarek i zerwał się na równe nogi – Ależ się zasiedziałem! A muszę jeszcze dzisiaj wpaść do Chandry, podlać bauhinię!
– Odprowadzę cię kawałek – zaproponował gospodarz. Ubrali się i wyszli razem, a chłodne jesienne powietrze sprawiło, że pan Lajkonik jeszcze raz zdobył się na śmiałość. – Słuchaj, dlaczego nigdy nie kończysz najciekawszych opowieści? – zapytał. Pan Szeherezad spojrzał już bez uśmiechu, a jego mina zdawała się świadczyć, że pytanie trafiło w sam środek celu. Westchnął i odpowiedział:
– Czy wiesz, co się dzieje z ludźmi, kiedy tak robię? Nie posiadają się z ciekawości! Czasem nawet pytają „i co dalej? I co potem?”, a ja tylko tajemniczo się uśmiecham. A po co to robię? Zauważ, przyjacielu, że wtedy rozmówcy gorąco i szczerze chcą się ze mną znowu spotkać. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne, żeby kolejne zaproszenia składane były szczerze, a nie tylko przez grzeczność! Kiedy czuję, że gospodarz żarliwie i z przekonaniem zaprasza mnie na następną sobotę… albo gość pyta z przejęciem, kiedy mógłby znowu wpaść – cały się wewnętrznie rozjaśniam. Ta szczerość, te emocje, z jakimi mnie traktują – to jest dla mnie najistotniejsza sprawa pod słońcem, ponieważ… Ale popatrz, przyjacielu, oto mieszkanie naszej uroczej indyjskiej znajomej! Do zobaczenia zatem… – i pan Szeherezad, uścisnąwszy dłoń pana Lajkonika, oddalił się szybkim krokiem. Pan Ignacy stał zaś przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, kiedy mógłby znowu odwiedzić swojego perskiego znajomego. A może zaprosić go do siebie?
__________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu www.madagaskar08.blog.onet.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry na nowym pięterku, liofilizowanym, świeżo odpakowanym i podanym po uprzednim nawodnieniu 🙂 (Edit: ponieważ na poprzednim zrobiło się wysokooo…)
Dzień dobry na nowym pięterku.
Zastanawiam się jak zrobić jakiś wpis o Cyprze albo Malcie,aby przerwać tak, abyście się domagali kolejnego mojego wpisu.
Dzień dobry/ dobry wieczór!
Ooo, widzę tu pewną inspirację
Tak to mogłaby być inspiracją,ale z realizacją mogą być kłopoty,bo jedynie umiem relacjonować co było uzupełniając fotkami.Nie umiem ubarwiać,kreatywnie coś wymyślać.
Ależ sam dobór fotek też może być kreatywny, zagadkowy, niedopowiedziany…
Ja pomyślałam o zdjęciowym puzzlu:)
Dobry wieczór, Makówko:)
A dobranocka jeszcze piętro niżej!
Pospacerkowe dobry wieczór na nowym pięterku:)
Mżysto. Mglisto. Wilgotnisto.
Słowem – odwilga:)
Dobry wieczór. A już się wydawało, że to zima przybywa.
Nawet jeśli, to dziś – z lekkim katarkiem:)
Dobry wieczór, Quacku Powrócony:)
Bardzo przyjemnie czytało mi się kolejną część przygód pana Lajkonika.
Fajnie poprowadzona narracja, lekko, finezyjnie – aż chciało się czytać dalej:)
Podoba mi się też dobór imion i nazwiska oraz połączenie ich symboliki, wpisującej się w wątek:) Tebriza.
I dodatkowy (całkowicie prywatny i paskudnie egoistyczny) plus za wątek herbaciany:)
Czy ja wiem, czy paskudnie?
Ja wtedy pijałem miętową herbatę marokańską, która miała w podstawowym smaku pewną słodycz (nie mam pojęcia, co to za dodatek), i w ogóle potem przestano ją sprzedawać i nie mam pojęcia, czy jeszcze można ją gdzieś dostać. Albo: jak ją zrobić samemu z dostępnych produktów.
Bawiłam się kiedyś (i od czasu do czasu wciąż się bawię) w parzenie herbaty, tyle, że jestem amatorką czarnej:) i pamiętam, że słodycz dają takie ingrediencje jak płatki róży, kakao, migdały, wanilia, płatki czekolady, lukrecja. I oczywiście – miód, ewentualnie brązowy cukier. Jeśli ktoś pija słodką, bo ja akurat wolę gorzką:)
Pamiętam, że Marokańczycy mają specjalne dzbanuszki do naparzania miętowej herbaty (zapomniałam, jak się nazywają, ale sobie przypomnę). Ta, którą piłam, podawana była w szklanych filiżanko-kubeczkach z uszkami, a oprócz mięty i zielonej herbaty wyczuwałam w niej trawę cytrynową i gałkę muszkatołową. Musiałbyś chyba poeksperymentować:)
Gałka, być może. Trawa, hmm. Nie wiem. Zerknę jeszcze w sieć.
Ten dzbanuszek nazywał się „berat/berad”:)
I przypomniałam sobie jeszcze, że oni opłukiwali zimną wodą nie tylko świeże liście mięty, ale także te suszone zielonoherbaciane. I mówili (jak tłumaczył przewodnik), że sekret smaku i aromatu tkwi w niemieszaniu łyżeczką, ale – kilkukrotnym przelaniu z jednego berata do drugiego już odcedzonego i osłodzonego naparu:)
W sieci mówią wprost o cukrze
ale też i o tym, że najlepsza do tej herbaty jest mięta mentha spicata. Wniosek: poszukać.
Tak. Tu wyżej też. O „cukrowych wzgórzach” wręcz:)
Hm, to ja akurat od słodzonej herbaty skutecznie się odzwyczaiłem.
Bawarkę jeszcze czasem słodzę, ale w ogóle pijam ją wyjątkowo, więc to pomijalne.
To, dodając którąś z wymienionych wyżej ingrediencji, poczujesz jej słodkość:)
Dotarłem do domu, zjadłem już nawet kolację. Za chwilę poczytam i zapalę lampkę 🙂
Przyjemności!
Dobry wieczór, Tetryku:)
Przed laty, kiedy pisałeś to znakomite opowiadanko, pomysł był świeży i oryginalny. Niestety, nawet pan D. B. Szeherezad nie był w stanie przewidzieć, że opublikowanie jego sprytnego sposobu doprowadzi do jego zwulgaryzowania poprzez umasowienie… Obecnie byle polityk usiłuje go naśladować — w większości brak im finezji Persa, więc przerywają brutalnie dosłownie: „Wiem, ale nie powiem”
Brrrr!
Po wybytym dniu mam jeszcze co nieco do zrobienia, więc pożegnam się już:
miłej nocki, Wyspo:)
Witam!
Witajcie!
Jak humorki w nowym tygodniu?
Do 12 trzeba opuścić pokój.

Walcz o pokój!
Bry, poprosimy tę panią.
Jeszcze ostatnie pływanie w morzu
A teraz tak zimno,że ubrałam czapkę.
Pochmurno,wiatr.
Mała wycieczka autobusem miejskim i teraz już czekanie na transfer na lotnisko.
Szybkie dzień dobry, Wyspo:)
Posypuje u nas, ale tak na wilgotno. Nawet sympatycznie ten śnieżek wygląda, gdy już się patrzy przez szybę z bezpieczniutko opartymi na parapecie łokciami;)
Tak, ten parapet to istotna sprawa! Dzień dobry, Obserwatorko Śnieżynek!
🙂
A wiesz, Tetryku, miałam kiedyś chomika, który nazywał się Śnieżynka:)
Czy był albinosem? Chomik mojej córki był czarny. Nazywał się Michał (Pan Michał!), bo zabawnie ruszał wąsikami.
Tak:)
Był bieluteńki, miał czerwone oczęta, fioletowe łapki, koniuszki uszu, nosek i ogonek.
Mieliśmy też chomika, którego po pierwszej nocy Smarkactwo przemianowało z Puszka na Chrobotka:)
Koniec pracy na dzisiaj i przerwa.
A tak w ogóle, wróciłam trochę pomieszkać, a że włażące do domu (błe) pająki znamionują ponoć srogą zimę, postanowiłam uszyć sobie wreszcie biało-beżowy komin z materiału, co to go zakupiłam jakieś sto lat temu, właśnie z myślą o tym kominie, mającym pasować do brązowego płaszczyka. Jak łatwo się domyślić, ostatnimi laty jakoś się nie składało, ale w końcu się złożyło. Dziś.
Wydłubałam materiał, zrobiłam wykrój, przypięłam jedno do drugiego i przy wycinaniu rozpękły mi się nożyce. Napół. Nie chwaliłabym się, ale przy okazji odniosłam ranę szarpaną w okolicach podlewokciukowych, długą na półtora centymetra, szeroką na trzy milimetry i głęboką na około (nie zdecydowałam się wsadzić w nią miarki po wyjęciu odłupanej połowy nożyc) pięć milimetrów…
Jak by tu powiedzieć… Sprawa z wdziankiem zakończona połowicznie: jestem już po szyciu rany, ale jeszcze przed szyciem komina.
🙂
Rany boskie, Leno! Podziwiamy twój zapał do pracy, ale przez litość, przykładaj się z umiarem! Lewa, bo lewa, ale może się jeszcze przydać!
🙂
Wiesz, Tetryku, napiszę Ci, jak zareagowało Smarkactwo na wieść o mojej ranie:
S1: Ale jak to – nie będzie Wigilii?
S2: A jak Mamelek ma zrobić bez kciuka?
S1: Ale przecież pozostałe dziewięć palców jest sprawne…
M: Takie piękne Smarkactwo wychowałam…
🙂
A potem zjawił się Brat, powiadomiony przez to samo Smarkactwo (bo nie chciałam nawet słuchać o wizycie w przychodni), nakrzyczał i zawiózł mnie do lekarza:)
Dobrze mieć brata!
I Smarkactwo, które skuteczne środki perswazji ma opanowane do perfekcji;)
Leno może daj odpocząć Twoim ręką.
Ja też dziś o mało znów nie robiłam nosa,bo nie zauważyłam rozciągnięte drutu.
Nos cały,noga trochę obolała.
Współczuję, Maczku.
Wiem jak bolesne jest takie spotkanie z drutem, bo kiedyś zaczepiłam się o wnyki.
Teraz tuptamy (bo prowadzić jednak się trochę boję) na spacerek, więc na razie dziękuję za troskę, Maczku i Tetryku, a szerzej odniesę się po powrocie. Szybszym, myślę, niż zazwyczaj:)
Jesteśmy:)
Psiuł jakby lekko zawiedziony, bo miejskie trawniki to jednak nie to…:)
Nie bywam przesadnie brawurowa podczas tych swoich robótek. Jasne, jakieś zakłucia igłą, drobne zadrapania drucikiem, zdarzają się, ale – bez przesady:)
To po prostu nie powinno było się zdarzyć:)
Nożyce nowiuteńkie (pomijam już ich cenę, a profesjonalny sprzęt tani nie jest), kupiłam je niedawno, bo uznałam, że stare już swoje odpracowały, i dziś użyłam ich pierwszy raz (i ostatni). Nie cięłam blachy. To nie był żaden dżins czy inny obiciowy żakard, ale zwykły polar, miękki i niezbyt gruby. One rozpadły mi się w dłoni po paru ruchach (rozcięłam ok. dziesięciu centymetrów tkaniny), lewa część odsprężynowała (chyba w wyniku jakichś napięć…) i wbiła mi się w rękę, którą przytrzymywałam materiał…
Mam nadzieję, że to nie Fiskars? Małżonka kiedyś miała okazję zwiedzić ich fabrykę i od tamtej pory kupuje sprzęt do cięcia wyłącznie tej marki.
Nie. Wahałam się właśnie między Fiskarsem a inną znaną firmą.
Wysłałam już reklamację. I uszkodzone nożyczki, bo tak sobie zażyczyli jako podstawę do tejże. I byli „niepocieszeni”, że nie chciałam „nowej niewadliwej sztuki”…
Masakra…
Niee, proszę koniecznie nową sztukę, jak pęknie, może załatwi się pani na amen i już nie będzie mogła reklamować…
Mój Brat miał podobną refleksję…
Mówisz, że żona jest zadowolona z F.?
To na dniach spróbuję u nich.
Tuv, o ile mi wiadomo, też jest dobrego zdania o Fiskarsie.
Dzięki, Tetryku.
Zaryzykuję, bo czymś ciąć muszę, a stare nożyce już trudno ostrzyć, choć są idealne, jakby stworzone do mojej ręki – nie za ciężkie, nie za duże, lekko chodzą…
Chlip! Chyba im zrobię jakąś oficjalną uroczystość pożegnalną…
Przygotuję coś wystawnego, napiszę mowę, sprawię okolicznościowy podarek;)
Już po odprawie czekamy na otwarcie bramki.
Dobranoc,bo za chwilę wyłaczam komórkę
Spokojnej! Pomyślnej, bezpiecznej podróży!
Też się już pożegnam:
miłej nocki, Wyspo:)
Dobranoc. Przyszedł Najjunior i rozmawiamy poważnie o życiu, więc zniknąłem nieco. A teraz też już się będę zmywał.
A ja zwinęłam się wczoraj szybciej, bo trochę mi dokuczała ręka.
Znieczulenie działało krótko, a że złoszczę się, gdy coś mnie boli, wolałam się ewakuować:)
Melduję,że jestem w domu.
Dobranoc!
Witajcie!
Niestety, pierwszy szept, który do mnie dotarł rychło zamienił się we wrzask, a jego źródłem okazał się budzik. I gdzie tu poezja? Proza, szara proza życia…
Witam Wyspę!
Wyspana? 😉
Dopiero teraz.
Przywitałam się i spałam dalej do tej pory.
Witaj, Maczku:)
Super, że dotarłaś bezpiecznie.
Mam nadzieję, że cypryśny wypadzik dał Ci dużo frajdy:)
Dobry! I u mnie budzik zadziałał.
I wygląda, że u Gieni też.
Nie zdążyłam na Gienię, ale odbiłam sobie później własnym sumptem bułą z awokadowym masełkiem i żółtym serem:)
Dzień dobry, Quacku:)
Już jej nie było? Chyba poproszę, żeby dłużej zostawała!
To chyba raczej moja wina, bo rano nie mam przeważnie czasu, by zerknąć, czy jest, ale dziękuję:)
Umykam.Autobus się spóźnia,zimno.
Za chwilę miłe spotkanie,potem debata,w KRK też jest fajnie mimo mgły i zimna.
Jużprawiezmierzchłe dzień dobry, Wyspo:)
Mnie też obudził dzwonek. Telefonu:)
A teraz lecę pokominić. A nuż (nożyc?) się uda;)
Mam nadzieję, że dziś obyło się bez ofiar…
Piszę, więc – bez.
I warto było, bo od teraz jest nie tylko ciepło i miło, ale jeszcze pasująco;)
Witaj, Tetryku:)
Witaj, Dopasowana! 🙂
No to po pracy. Całkiem produktywny dzień, nie powiem.
I na przerwę.
Dotarłem do domu. Wybaczcie nieobecność 🙂
Dobry wieczór, Mistrzu!
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Mrozikuje odrobinkę, z bardzo delikatnego lekka, ot! tyle, że śnieg, który spadł wczorajszej nocy, nie stopniał:)
Uliczki zeszklone, wyślizgane, bo piasek jeszcze przed zbiorami. Nie dojrzał, musi, na czas… czyco? 😉
Noo, piaskowe żniwa poważna rzecz, najsampierw potrzebny mistrz ceremonii, zwany również piaskowym dziadkiem, któren sypnie w oczy zgodnie ze sztuką…
Sama już nie wiem, czy to nadgorliwy piaskowy dziadek sprawił, że drogowcy zaspali, czy może Nesbitowy Psametych znów się nadął i nie spełnił życzenia wszystkich kierowców;)
„A żeby ten z przeciwka jutro do roboty nie mógł ruszyć!”
I załatwione
No tak! Nie pomyślałam, że to może być kwestia życzenia, a nie Psametycha…
Teraz aż mi głupio się przyznawać, że zawsze myślę: „Żeby tylko na drodze było bezpiecznie.”
Czemu głupio? Prawidłowo, myślę.
🙂
Kochani, oczy mi się zamykają, dzisiaj muszę już zmykać.
Dobranoc!
Dobrej nocki, Quacku:)
Dobrych snów! Też zaraz spadam…
Dzień był męczący pod wieloma względami, więc miłej nocki, Wyspo:)
Dziś trochę odsypiałam, a potem -miłe spotkanko, debata na temat ograniczania handlu alkoholem w godzinach nocnych, knucie na Zoomie, ważne uzgodnienia na Messenger.
I tak jakoś zeszło. Walizka nadal nierozpakowana.
Dobranoc!
Dzień dobry, w zasadzie to jeszcze śpię, ciekawe, czy obejdzie się bez kawy na rozruch (od dwóch lat nie pijam, a w każdym razie poważnie ograniczam). Na wszelki wypadek poprosimy tę panią.
Dziś Gienia średnio się spisała… Wczorajszy ser, wczorajszy chleb…
Ma szczęście, że lubię czerstwe pieczywo:)
Dzień dobry, Quacku:)
Witajcie!
Przechodząc od śpiącej Makówki, przez półsennego Quacka, dochodzę do tego, że ja, ziewając, jakoś już funkcjonuję. Bo muszę!
No ba!
Też muszę. Ale już jest lepiej.
A ja dopiero się zbudziłam i biegnę na śniadanie do Gieni.
Dzień dobry Państwu!
Gienia zaserwowała dobre śniadanie i nakrzyczała na mnie, że mogę wyjść z domu, dopiero jak rozpakuję walizkę.
Cóż…posłuchałam.
I kto tu rządzi?
Taż przecież wiadomo, że Gienia!
Postraszyła, że nie da mi jutro śniadania.
Jarzębate dzień dobry, Wyspo:)
Bryyyy
Dzień dobry!
Czyżbyś zbierała jarzębinę, czy polowałaś na jarząbki?
A skoro trzydziesty już jest i ja już tu jestem, to tak nieśmiało spytam, czy ktoś o jakimś jeremiaszku zamyśla, czy to ja (sama) mam (sobie) pozamyślać, czy może pozostajemy na młodym kobiercowym pięterku Quacka:)?
Ja nie zamyślam, zaraz umykam „Pod Gruszkę”.
Chętnie zobaczę co sobie ponamyślałaś Leno.
XD
Ok. Maczku:)
Dybra, to namyślajcie się, a ja znikam:)
A ja umykam na spotkanie z cyklu „Opowieści fotografistów”.
Paaaaaaaaaaaaa
No, już nie takie ono młode.
Więc oczywiście, można zacząć myśleć.
Mogę podpowiedzieć co najmniej dwa tytuły stosowne do pory roku: „Zimy żal” i „Na całej połaci śnieg”. Chyba że myśli (Leny lub innej osoby z Wyspy) biegną innym torem!
Moje nie biegną, znów stoją w korku.
Mam nadzieję, że to już powrotny korek…
Tak powrotny.
Ale że myśli też? Co tam się zadziało za zderzenie, znaczy poza realem?
Toteż bez pośpiechu będę myślała:)
Jutro wczesnym popołudniem okaże się czy i co wymyśliłam:)
Autobusy się zderzyły i zamiast jechać stoimy w korku.Auuuu..
No to po pracy, wszystko zgodnie z planem.
I na przerwę.
A u mnie bez planu — schrzanił się router, improwizuję z internetem…
Odwilżnięte dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór, ale mokry!
Uff, a ja rozmawiałem z jednym znajomym mojej znajomej, któremu właśnie się nastoletnie dziecko wyoutowało jako trans i potrzebował wsparcia moralnego i psychicznego. Pewien problem polegał na tym, że konwersacja (via Messenger) była po angielsku, bo to człowiek z Wysp.
Ale już(?) jestem.
Ważne, że udało się jakoś wesprzeć, pomóc.
Mam nadzieję!
Zgadzam się z Maczkiem – dobrze, że byłeś i mogłeś pomóc.
(Zezując copochwilę do słownika 😉 )
Dobrze pamiętam, że copochwila to ta jednostka plasująca się między dniem a dobą;)?
No, tutaj trochę krócej
i całe szczęście, bo i tak wolno to pisanie wychodziło z mojej strony.
A ja już wybrałam utworek, który Wam jutro zaserwuję:)
Teraz (wszystko w ramach wybierania) napawam się wyborem i świetnie się bawię:)
Ooo, ktoś tu lubi suspens!
„Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł się przygotowywać… Potrzebny jest obrządek.” 😉
(„Mały Książę” – A.S.E.)
(A w czyim przekładzie, bo jest ich coś ze ćwierć setki? 😉 )
Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć, bo tłumaczyłam z głowy, ale najbliższe będzie to chyba przekładowi Jana Szwykowskiego:)
Dzień dobry, Quacku:)
Czekamy więc na jutro.
A teraz powiem dobranoc.
Spokojnej! Powoli również się będę zbierał do odwrotu.
Dobranoc Szanownym Państwu zatem:)
Spokojnej nocki, Wyspo:)
Spokojnej i Tobie!
Witajcie!
Ranek nieco wyspańszy, ale nieodmiennie szary 🙂
Dzień dobry, wstawanie z niejakimi oporami, ale skuteczne!
Poprosimy, pani Gieniu, coś na dobudzenie i wzmocnienie.
Nie żebym się brał od rana za alkohol, apage.
Dzień dobry!
Kiepsko wyspany i jeszcze szary.
Nad ranem kot narzygał na moją kołderkę, zanim posprzątałam odniechciało mi się spać.
Wczesnopopołudniowe dzień dobry, Wyspo:)
Delikatny mrozik uprzyjemniał mi dzisiejszą wędrówkę, choć nie obyło się bez ciemniejszej chmurki na grudniowym niebie…
Jakiej?
Cóż…
Po mentalnych podróżach irańskim dywanem D.B. Szecherezadka zapraszam po prostu na nowe pięterko:)