Poniższy tekst jest ostatnim rozdziałem z książki (bo trudno nazwać ją powieścią, najwyżej zbiorem opowiadań) Tove Jansson „Lato” (wyd. oryg. 1972), w przekładzie Zygmunta Łanowskiego. Bohaterkami opowiadań z tego zbioru są bezimienna babka i jej wnuczka Sophia, które mieszkają w zimie w mieście, a w lecie – na jednej z wysepek na Bałtyku. Poza tym w książce pojawia się jeszcze ojciec Sophii, ale to bohater w najlepszym razie drugoplanowy. Poza nastrojem „niezwykłości w codzienności” jest w tym zbiorze jeszcze coś: kiedy cofniemy się o krok, widać, ile z tej rzeczywistości znalazło się w niektórych powieściach z serii o Muminkach (zwłaszcza w tomie „Tatuś Muminka i morze”!!!). Ostatni rozdział, zatytułowany „W sierpniu”, podsumowuje całość, ale zarazem doskonale pasuje do tego, co codziennie widzimy za oknami – do powoli ustępującego lata. A poza tym trochę mi przypomina wspomnienia Leny i tego, co wtedy „się” działo.
________________________________________
W sierpniu
Za każdym razem noce robią się ciemne całkiem niepostrzeżenie. Jakiegoś wieczora w sierpniu wychodzi się na dwór i nagle wszystko jest czarne jak smoła, wielka ciepła czarna cisza otacza dom. Jest nadal lato, ale już ono nie żyje, zatrzymało się nie więdnąc i jesień już stoi u progu. Nie ma jeszcze gwiazd, tylko ciemność. Wtedy wydobywa się z piwnicy kanister z naftą i stawia w sionce, a latarka kieszonkowa wisi na kołku przy drzwiach.
Nie od razu, ale stopniowo i jakby mimochodem rzeczy zaczynają zmieniać swoje miejsca, by dostosować się do biegu roku. Wszystko przenosi się bliżej domu, dzień po dniu. Tata Sophii wnosi do wnętrza namiot i pompę. Zdejmuje z boi szeklę i umocowuje łańcuch za pomocą korkowego pławika. Łódź wciąga się na ląd, a krypę układa się dnem do góry za drewutnią, i tak zaczyna się jesień. W parę dni później wykopuje się kartofle i beczkę z wodą podtacza się pod ścianę domu. Wiadra i narzędzia ogrodnicze leżą bliżej domu, a stanowiące ozdobę puszki znikają, parasol babki i inne nietrwałe i miłe przedmioty zmieniają miejsce. Na werandzie stoi gaśnica i siekiera, kilof i łopata do śniegu. A równocześnie zmienia się cały krajobraz.
Babka zawsze lubiła tę wielką zmianę w sierpniu, może głównie z powodu jej niezmiennego przebiegu, dlatego że wszystko otrzymywało swoje własne miejsce i nie mogło mieć żadnego innego. Był to okres, kiedy wszystkie ślady musiały zniknąć i, o ile to było możliwe, wyspa musiała być przywrócona do swego pierwotnego stanu. Zmęczone rabaty przykrywano zwałami wodorostów. Długie deszcze zrównywały je i wypłukiwały. To, co wciąż jeszcze kwitło, było czerwone albo żółte, tworząc mocne barwne plamy na wodorostach, w lesie rosło kilka ogromnych białych róż, które rozwijały się i żyły jedną dobę w zapierającej dech krasie.
Może to z powodu deszczu babkę rozbolały nogi i nie mogła chodzić po wyspie tyle, ile by chciała. Ale codziennie szła kawałeczek właśnie przed zmierzchem i uprzątała ziemię. Sprzątała wszystko, co miało coś wspólnego z ludźmi. Zbierała gwoździe i strzępki papieru i materiałów lub skrawki plastyku, kawałki desek splamione rozlaną ropą, a także tu i ówdzie nakrywki od słoików i puszek. Schodziła na brzeg i rozpalała ogniska, w których paliła wszystko, co powinno było spłonąć, i czuła cały czas, że wyspa staje się coraz czystsza i coraz bardziej odległa, i obca. Otrząsa się z nas, myślała. Niebawem będzie nie zamieszkana. Prawie.
Noce stawały się coraz to ciemniejsze. Po horyzoncie przesuwał się przerywany łańcuch światła latarni morskiej i czasem na szlaku wodnym opodal huczały duże statki. Morze nie poruszało się, było zupełnie cicho.
Gdy ziemia była już czysta, tata Sophii pomalował wszystkie przewleczki czerwoną farbą i pewnego ciepłego dnia bez deszczu wysmarował werandę tranem. Naoliwił narzędzia i zawiasy i wyczyścił z sadzy komin. Sieci zabrano do domu. Pod ścianą tata ułożył stos drewna na przyszłą wiosnę i dla rozbitków, a drewutnię owiązano linami, ponieważ stała blisko znaku najwyższego stanu wody.
– Musimy zabrać do domu paliki od kwiatów – powiedziała babka. – Psują krajobraz.
Ale tata Sophii zostawił je tam, gdzie stały, bo inaczej nie mógłby wiedzieć, co gdzie rosło, kiedy wrócą na wyspę.
Babka była niespokojna o mnóstwo rzeczy.
– Załóżmy – mówiła – że ktoś tu wyląduje, tak jak zawsze robili. Nie będą wiedzieć, że gruba sól jest w piwnicy, a pokrywa może się zaciąć od wilgoci. Musimy położyć sól na górze, z etykietą, żeby nie myśleli, że to cukier. I musimy powiesić na widoku więcej spodni, ludzie najbardziej nie lubią, jak mają mokre spodnie. Ale co to będzie, jak powieszą swoje sieci na rabatach i wszystko podepczą? Z korzeniami nigdy nic nie wiadomo. – Nieco później zaniepokoiła się o komin i wywiesiła kartkę: „Nie wyciągajcie szybra, może zardzewieć. Jeśli nie ma ciągu, może być ptasie gniazdo w kominie, to znaczy później na wiosnę.”
– Ale przecież wtedy my będziemy już tutaj – wtrącił tata Sophii.
– Z ptakami nigdy nic nie wiadomo – odparła babka. Zdjęła firanki o tydzień za wcześnie i zakryła wschodnie i południowe okno płachtami papieru. Napisała na nich: „Nie zdejmujcie zasłony, bo inaczej ptaki jesienne będą latać przez dom. Używajcie wszystkiego, ale nanoście nowych drew, narzędzia są pod warsztatem stolarskim. Serdeczne pozdrowienia.”
– Czemu się tak spieszysz? – zapytała Sophia, a babka odparła, że dobrze jest wszystko zrobić wtedy, kiedy się wie, co ma się do zrobienia. Wyłożyła dla gości papierosy i świece, na wypadek, gdyby lampa zastrajkowała, i schowała barometr, śpiwory i skrzynkę z muszelek pod łóżkiem. Później wyjęła barometr znowu. Statuetki nie chowano nigdy. Babka wiedziała, że nikt się nie zna na rzeźbie, a poza tym uważała, że nie zaszkodzi im trochę oświaty. Zostawiła im też szmaciane dywaniki, aby izba nie wyglądała tak niegościnnie podczas zimy.
Izba zmieniła się przez to, że dwa okna były zasłonięte, stała się zarazem tajemnicza, konspiracyjna i dosyć opuszczona.
Babka wyczyściła do połysku klamkę i wyszorowała zlew. Następnego dnia wyprała całą swoją odzież w drewutni. Potem była zmęczona i weszła do izby gościnnej. Pod jesień było tam bardzo ciasno, gdyż wtedy izba ta stawała się składem wszystkiego, co czekało na przyszłą wiosnę lub czego już nie potrzebowali. Babka lubiła być otoczona różnymi rzeczami i przed zaśnięciem przyglądała się wszystkiemu, co ją otaczało, sieciom, skrzynkom gwoździ, zwojom stalowego drutu i lin, workom z torfem i innym ważnym rzeczom, i ze szczególną czułością przypominała sobie ozdobne nazwy dawno rozbitych statków, pierwsze rozprawy o Prawdopodobieństwie Sztormu, daty dotyczące zastrzelenia norki, zabitych fok i innych zwierząt, a przede wszystkim zatrzymywała się przed pięknym obrazem pustelnika w otwartym namiocie na tle morza pustynnego piasku i na tle strzegącego go lwa. Jak ja będę mogła opuścić tę izbę, myślała babka.
Niełatwo było tam wejść i zdjąć z siebie odzież, otworzyć okno, by wpuścić nocne powietrze, i wreszcie móc wyprostować nogi. Gasiła świecę i słyszała, jak kładą się spać za ścianą. Pachniało smołą i mokrą wełną, i może trochę terpentyną, a morze było bardzo ciche. Gdy babka zasypiała, przypominała sobie o nocniku, który stał pod łóżkiem, i o tym, że nienawidzi tego przedmiotu będącego symbolem bezradności. Przyjęła go z czystej uprzejmości. Nocnik dobrze mieć w czasie sztormu lub deszczu, ale na drugi dzień trzeba go wynieść aż do morza, a wszystko, co się musi ukryć, jest ciężarem.
Gdy babka zbudziła się, leżała długo zastanawiając się, czy wyjść na dwór, czy też nie. Wiedziała, że noc podeszła już tuż pod ściany i czeka za oknami, a nogi bolały ją bardzo. Schodki były wadliwie zbudowane, miały wysokie stopnie i były za wąskie, a potem zaraz była skała, śliska aż do drewutni, a potem trzeba było zrobić całą tę drogę z powrotem. Nie można zapalić świecy, bo wtedy zgubi się kierunek, a odległość i ciemność podejdą bliżej. Trzeba przerzucić nogi przez brzeg łóżka i poczekać, aż się odzyska równowagę. Cztery kroki do drzwi, które trzeba otworzyć z klamki, i znów poczekać, potem pięć stopni w dół z poręczą. Babka nie bała się upaść albo zabłądzić, ale wiedziała, że ciemność jest absolutna, i jak to jest, gdy się straci oparcie i nie ma się czego trzymać. W każdym razie, powiedziała do siebie samej, wiem bardzo dobrze, jak to wszystko wygląda. Nie muszę tego widzieć. Przerzuciła nogi przez brzeg łóżka i poczekała trochę. Zrobiła po omacku cztery kroki do drzwi i otwarła je z klamki. Noc była ciemna, ale już nie taka ciepła, tchnęła lekkim i przenikliwym chłodem. Bardzo powoli babka zeszła po schodach, odwróciła się od domu i wypuściła poręcz z dłoni. Nie było tak czarno, jak sądziła. Gdy przykucnęła pod drewutnią, wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje, gdzie jest dom i morze, i las. Daleko na wodnym szlaku słychać było buczenie statku przechodzącego obok, ale latarni morskich nie mogła zobaczyć.
Babka usiadła na pieńku i czekała na równowagę. Wróciła jej dość prędko, ale babka mimo to siedziała jeszcze chwilę. Statek towarowy szedł na wschód, stopniowo zanikał dźwięk silników Diesla i noc stawała się równie cicha jak przedtem, pachniało jesienią. Nowy statek podszedł bliżej, chodził prawdopodobnie na ropie i był mały. Mógł to być szkuner do połowu śledzi z silnikiem samochodowym, ale chyba nie tak późno w nocy. Te statki wychodziły zwykle tuż po zachodzie słońca. W każdym razie nie wszedł na szlak wodny, tylko poszedł prosto w morze. Łagodne dudnienie silnika minęło wyspę i poszło dalej, uderzenia pulsu płynącego statku tętniły dalej, coraz to dalej i dalej, i nigdy nie ucichły.
– Jak zabawnie – powiedziała babka. – To uderzenia serca, całkiem po prostu, a nie żaden szkuner śledziowy. – Zastanowiła się, czy pójść się położyć, czy też zostać tam jeszcze, może zostać przez chwilkę.
Dobry wieczór na nowym piętrze. Tove Jansson dla dorosłych.
Dobry wieczór na nowym pięterku:)
Nie znałam tego, a opowieść rzeczywiście przypomina nasze przeprowadzki z Letniego Domu do miasta:) U nas wprawdzie nie szumiało morze, lecz – Jezioro, ale krzątaliśmy się wszyscy w podobny sposób, starając się tak wszystko uporządkować, by wiosną mieć jak najmniej pracy.
I my wracaliśmy zawsze dzień przed Świętem Zmarłych, kiedy na drzewach nie było już liści, a po nocy ziemia nierzadko pokryta bywała cieniutką warstewką szronu:)
I rzeczywiście masz rację, Quacku, że styl tej opowieści jest bardzo muminkowy:) Takie tu wszystko spokojne, zwyczajne, podlegające nieuchronności wegetatywnego kalendarza. A jednocześnie tajemnicze i niepokojące, głownie z powodu zmiany „dekoracji” miejsca, do którego zdążyło się latem przywyknąć:)
Bardzo fajnie mi się to czytało.
Serdecznie polecam cały zbiór. On występuje jako powieść (cieniutka, raptem 170 stron), ale dla mnie to nie powieść, bo pomiędzy poszczególnymi rozdziałami nie ma takiej spójności jak w powieści.
Znajdziesz tam wściekającą się Małą Mi, Tatę Muminka dbającego o rodzinę, opis nurkowania w morzu praktycznie jak w „Lecie Muminków” (a może to było „W Dolinie Muminków”?) i mnóstwo jeszcze innych tropów.
Chętnie skorzystam z polecajki:)
A teraz już dobranoc, umykam.
Miłej nocki, Quacku:)
Też już się pożegnam: dobranoc, Wyspo:)
Dzień dobry, wciąż jeszcze w sierpniu
zachmurzenie co prawda, ale dzięki temu nie ma upału i na razie się nie szykuje.
Słoneczne dzień dobry!
Czytać będę później.
Teraz trwają ustalania jak pogodzić moje ucho z nie zmarnowaniem pięknej pogody.
Ponocnoburzowe dzień dobry, Wyspo:)
Nie jest może dużo chłodniej, bo mamy 27 stopni na plusie, ale powietrze zdecydowanie bardziej rześkie po nadrannych błyskawiczkach i strużkach:)
Nie mówiąc o lekkim wiaterku, który też uprzyjemnia upał:)
Tu nadal upał i ja dalej nie miałam czasu na czytanie.
Domowe dobry wieczór, Wyspo:)
Wróciliśmy z Zarabia,prysznic,ciasto i piwo w garść i do sąsiadów.
Sąsiad proponuję piwo.Ja odpowiadam,że dziękuję,bo mam zapalenie ucha.Sasiadka miała niedawno stan przedzawałowy.
Ale…”to może ja zrobię gin z tonikiem?” pyta sąsiadka.
Jej mąż”ale to jest mocniejsze od piwa!”
A my na to „jak grzeszyć to bodaj z fasonem!”
A tak serio musiałysmy niestety tak tylko troszeczkę.Ale i tak miło było.
Witaj, Maczku:)
Znowu niemal w tym samym czasie zajrzałyśmy na Wyspę:)
Ja zajęłam się koralikowaniem i jakoś bardzo szybko mi ten czas minął:)
Miło, że fajnie Ci się spędzało piąteczek:)
Miło choć bycie nad wodą w taki upał bez pływania,a tylko takie zamaczanie dość mnie irytowało.
A ucho nie docenia moich poświęceń i nadal boli.
Opowiadanie dopiero teraz przeczytałam.
Ma w sobie jakiś urok,którego określić nie umiem.
Chatkę w Stróży też zamykamy na zimę,ale właściwie niewiele to się różni od wyjeżdżania w ciągu lata,bo i tak każdorazowo wyłącza się prąd,zamyka kraty itd.
Dobranoc!
!
Chcę skończyć, co zaczęłam, więc też się już pożegnam:
dobrej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry!
Ciszaaaa….
Quacku wyjechał,Tetryk zdobywa szczyty…
Lena ….?
Witaj, Maczku:)
Lena wstała, poprysznicowała się, obudziła się, nakarmiła Psiułkę i siebie, wypiła herbatę, wybyła z Psowatkiem w krótki plenerek, wróciła, zajrzała na Kartkę i Wyspę, a teraz pije herbatę i zastanawia się – co dalej z tak miło rozpoczętym dniem:)
Witaj Leno!
Tu pogoda idealna nad jezioro,ale ucho jednak boli, więc jechać prawie godz.,aby tylko się taplać,a nie móc pływać trochę nie miałam motywacji.
No tak, lepiej chyba parę dni pocierpieć i porządnie ucho doleczyć, niż męczyć się z niedoleczonym kolejne tygodnie.
My jeszcze wybędziemy, ale nieco później, bo mam trochę domowej dłubaniny:)
Jednak piękna pogoda wzmacnia cierpienie,a ucho tego nie docenia.
Kolejne upalne dzień dobry, Wyspo:)
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór Leno!
Witaj, Maczku:)
Dawno już aż takiej ciszy na Wyspie nie było:)
Nie pozostaje mi chyba nic innego, jak zastąpić Quacka i wstawić dobranockę:)
Lecę do mojego koralikowania, ale będę jeszcze zaglądać na Wyspę:)
Dobranoc Wyspo!
Dobrej nocki, Maczku:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry!

Niezwykłość w codzienności. To trochę takie,jak rutyna chaosu
Jak przyszłam na Wyspę napisałam o sobie rozsądna romantyczka i pragmatyczna idealistka.
Trochę czasu upłynęło,ale nadal tak o sobie myślę.
Ja to już nie wiem jak siebie określić.
Chodźcie na śniadanie.

Już pędzę!
W realu mam jajecznicę,a od Gieni hm… poproszę może jakaś sałatkę.
I chrupiące bułeczki.
Myślę, że Gienia da radę.
My mieliśmy dziś „śniadanie hotelowe” (chyba w ramach przygotowań do wyjazdu): wędlinki, serki, pomidorki. Piter zapomniał o soku, więc się Kuba wzburzył, że znowu herbata, ale chory jest, trzeba wytrzymać… CO nie znaczy, że jak wyzdrowieje to będzie lepiej
Powodów do wzburzenia nigdy nie zabraknie?
Nie sądzę. Życie to droga przez mękę.
Mimo to bywa piękne!
No tak, bywa. I wiele zależy od podejścia. Ale czasami to naprawdę jest wyzwaniem.
I ciągłą walką.
A, Makówko – zmiana Gieni na Kelnereczkę wzięła się z uprzejmych protestów, że czego się ta Gienia tak drze od rana
Ja zawsze miałam sentyment do Gieni,a jej krzyk z rana uważam jest dobry na wybudzenie.
Lepsza od budzika. Bo nie da się wyłączyć.
Proponuję wrócić do dawnej tradycji codziennego budzenia przez Gienie.
Ja piję czerwoną herbatę.
Witajcie!
Wróciłem z wojażowania, solidnie podgotowany, czy raczej podduszony w sosie własnym. Jak się ogarnę, to poczytam! 🙂
O, Mistrz T! Pan zajrzy do wózka Gieni – może coś na późne śniadanie jeszcze się znajdzie?
Smacznego!
Gienia wywołana dziś drugi raz?
Ciasteczka na drugie śniadanie?
To ja poproszę do tego konfiturę z wiśni i dobra, mocną herbatę.
Hurra!
Witaj powrócony!
Jak poczytasz zbudujesz relacje z podduszania?
Jak tylko się ogarnę 😉
Miłego ogarniania i…budowania.
Umykam na mały spacer.
Witaj, Tetryku Powrócony:)
Miło Cię czytać – od rana jak od rana, ale – miło:)
Wciąż niemożliwie upalne i spęcherzone nieco, ale radosne dzień dobry, Wyspo:)
Nad czym tak ciężko pracowałaś? Czy też słoneczne leniuchowanie cię zbąbelkowało?
A daj (że tak pojadę rodzinnym klasykiem) spokój – pękło mi wczoraj ręczne wiertełko, a że te elementy są za małe, by wkładać je w imadło i robić otworki wiertarką, postanowiłam użyć szpikulca. Wprawdzie Brat mówił, żebym poczekała, aż naprawi tamto, ale ja się uparłam, że skończę, co zaplanowałam. I skończyłam, ale na obu dłoniach, kciukach i palcach wskazujących dorobiłam się takich pęcherzy, jakbym tydzień chodziła na rękach w nowych, dużo za ciasnych butach…
Żebyś mnie widział, a raczej – słyszał, jak dziś sprawiałam okonie… Bo Brat, oczywiście, słowa dotrzymał i wiertełko naprawił w trybie ekspresowym, a w bonusie podzielił się też ze mną dzisiejszym połowem:)
Smycz trzymam metodą nadgarstkową, a prowadzić też nie bardzo mogę, więc i z wieczornego spacerku pewnie nici, chlip…
Niepowstrzymana zapalczywa wola jest jednym z objawów temperamentu; i na ogół to dobrze — ale bywają wyjątki…

🙂
Dzięki za misia, Tetryku:)
Nigdy się nie zapierałam swojej temperamentności, choć to jedna z tych zalet, z którą czasem nie bardzo wiadomo, co robić;)
Dzień dobry, wróciłem. Żadnych ciekawych zdjęć tym razem się nie udało zrobić, ale właśnie za plecami stoi mi klimatyzator. I chłodzi.
Się pan przeziębi.
Ja właśnie rozwaliłam sobie zatoki klimą w aucie i wentylatorem w prasowalni.
Nie polecam.
Jeżeli tak, to pewnie odstawię. Albo zacznę używać na mniejszym chłodzeniu. Na razie nastawiony na 21 stopni, ale nie mam problemu, żeby używać na 22. W aucie zawsze nastawiam na 21-22 i na razie się nie pochorowałem, natomiast znajomy, co zawsze zaczyna od trybu najzimniejszego (16 stopni albo zimniej), owszem, bywa, że choruje. A także ma zespół handlowca (mimo że nie jest takowy), tzn. prawy łokieć, ten, co jest wprost wylotu klimatyzacji po prawej stronie kierownicy, go potrafi rozboleć wprost paskudnie. Na tle właśnie reumatyczno-klimatyzacyjnym.
W pierwsze lata dyżurowałem w południowym pokoju z ogromnymi oknami, i co jakiś czas biegałem na halę obok, gdzie wielkie komputery były chłodzone bardzo wydajną klimatyzacją (wódkę można było chłodzić!). Po paru miesiącach ciągłego smarkania nauczyłem się używać podkoszulka nawet w lecie…
No tak, przy takich zmianach to nic dziwnego…
Kolejny Mistrz wrócił!

Witaj, Quacku:)
Mój znajomy po szczególnie paskudnym zastrzale przestał otwierać w samochodzie okna, przerzucając się na klimatyzację. Kiedy od klimy dostał zapalenia płuc, temperatura w jego aucie zaczęła ściśle zależeć od temperatury zewnętrza i bardzo się dziwił, że nikt z jego bliższej i dalszej rodziny nie chciał już korzystać z podwózek:)
A moja koleżanka miała inny sposób na wysokie temperatury: rozkładała sobie materac, otwierała zamrażarkę i jakoś znosiła największe upały. Niestety, tylko przez jeden sezon, bo jej mąż, po uiszczeniu rachunku za prąd, postawił kategoryczne veto: „Albo zamrażarka albo – ja!”. I pozbyli się zamrażarki:)
Mijaliśmy dzisiaj na autostradzie samochody z oknami otwartymi jak szeroko. Przy 120-130 km/h otwarte okno = +10% większe spalanie, jeżeli dobrze pamiętam. A jeszcze w perspektywie zastrzały…
Uważam, że klimy trzeba umieć używać, za zimno – niedobrze. No i dobrze jest reagować na to, co się dzieje za oknem, żeby nie przedobrzyć w żadną stronę.
Też uważam, że wszędzie potrzebny jest umiar, ale niektórzy muszą się o tym przekonać osobiście:)
Czekam na pierogi ukraińskie w restauracji pod Koskowa Góra.
Pięknie widać Tatry,Beskidy, Lanckoronę,Krakow
Och, czyli posiłek z perspektywą!
Wkrótce się okazało,że tą perspektywa był ulewny deszcz.
Dybra, spróbuję jednak podlecieć niedaleczko, bo to chyba będzie mniej bolesne niż dzierżenie naprężonej smyczy… I mniej grożące wywichnięciem nadgarstka…
A swoją drogą – dziwnie się pisze tylko sześcioma palcami…
🙂
Jak obserwuję niektórych użytkowników w pracy, niektórym wystarczają dwa 😉
Niewielka przerwa, chyba…
Jesteśmy w chatce.Przebrani w suche ciuchy,po zjedzeniu kolacji i grzejący się pod kocykami.
Innymi słowy nieźle nam dolało.
Tu się zbiera i póki co tylko straszy. Jak ja bym spać poszła…
O 20 spać?Jo?
A daj spokój… Od miesięcy śpię po 3 godziny na dobę i jestem skrajnie wyczerpana.
Znam to.
Dlatego od lat jestem na prochach
Jużdomowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry! Nadgarstki i palce, mam nadzieję, w porządku?
Tak, dziękuję, Quacku.
Trochę trudno było trzymać kierownicę (przy okazji odkryłam jeszcze dwa pęcherze na małym palcu prawej ręki), ale ruch był niewielki, więc podołałam:)
Kierownicę, jak kierownicę, a smycz?
Auto jednak gorzej reaguje na polecenia głosem! 😉
A Pan Samochodzik?
Pan Samochodzik dobrze reagował 😉
Wpięłam Psiułkę jeszcze w domu, co, zresztą, uznała za osobistą obrazę, więc fąfała się całą krótką drogę, a że nie miała na spacerze stresogenów, była grzeczna, nadgarstek wystarczył:) Potem jeszcze foch powrotny i w domu już jakoś ją odpięłam:)
Z kierownicą był natomiast ten problem, że bałam się, czy nie będę zagrożeniem dla innych, bo ból jednak może wywołać jakieś niespodziewane reakcje, co na drodze może się skończyć niefajnie.
No to radość, że wróciłaś bezpiecznie!
Też się cieszę:)
Mam nadzieję, że jutro mniej mi to będzie dokuczać, bo nic robić nie mogę.
Okazja, aby odpocząć i pomedytować! 😉
niektórzy
boją się ciszy
i ja się boję
wtedy się słyszy
myśli nieswoje
😉
Tak mi się przypomniało, że przydarzyła mi się kiedyś taka pomyłka, jak babce z opowiadania. Z pewnych powodów kryłem się przez jakiś czas w ciemnym kącie, przeczekałem ruch związany z nadjechaniem jakiegoś auta, po czym auto odjechało, ale jakiś drugi silnik wciąż hałasował. Byłem bliski paniki, póki nie zrozumiałem, że za cienką deską, przy której stałem, jest pusta przestrzeń, dopasowana geometrią do rezonansu z moim podenerwowanym sercem!
Nastraszyłeś sam siebie:)
Trochę błędne koło, bo im bardziej się denerwowałeś, tym serce gwałtowniej biło:)
Ja tak siebie kiedyś nastraszyłam własnym cieniem:)
Szłam wieczorem zakrzaczoną, miernie oświetloną alejką i nagle drogę przeciął mi cień. Omal nie dostałam zawału, nim zrozumiałam, że zapaliła się druga, wyższa i silniej świecąca latarnia:)
Kiedyś, wracając nocą na rowerze, zjeżdżałem wąską drogą ze stromej górki. Jechałem szybko, ręce mocno trzymały „baranka” kierownicy, lampa mocno świeciła… Nagle, po obu stronach drogi zaczęły się wysuwać wielkie czarne łapy, usiłujące mnie otoczyć i zapewne pochwycić! Chwilę trwało, zanim zorientowałem się, że to cień moich własnych rąk, padający na coraz gęstsze krzaki po obu stronach drogi…
Ja dzisiaj nie zasnę!
„latarnie to smukłobiodre panny uliczne
z ciężkim wodogłowiem blasku
który im wygina cienkie szyje
przyprawiają o szaleństwo skrzydlate owady
i zawracają do nieba mżawki
szczebiotliwe nasionka
wychodzą wieczorami w zbyt obcisłych sukienkach
z plamami od rdzy i lepkiej gumy
wyżutej przez podrostków
by przez całą noc po cichu i bez cienia skargi
trzymać złe mrukliwe miasto
na łańcuchach światła”
(„Latarnie” – A.M. Goławska)
😉
W poezji to wychodzi jakoś lepiej. Łagodząco nawet?
Pożegnam się na dzisiaj, dobranoc wszystkim!
Moim zdaniem ten wiersz dość perwersyjny jednak jest:)
Dobrej nocki, Quacku:)
Latarnia – cichy zabójca;)
Masz na myśli skrzydlate owady?
Tylko proszę nie szerszenie!
A Ty – iskrzyki czy świetliki? Bo świeciuchy chyba nie latają…
😉
Raczej nieostrożne ćmy…
Żartowałam.
Wiem, że nocne oświetlenie zaburza cykl życiowy owadów.
🙂
Tetryku czemu kryles się w ciemnym kącie?
Czasem trzeba…
To odpowiedź godna polityka.
Dyplomatyczna…
Wszak skierowana do ludzi inteligentnych całkowicie wystarczająca!
Pan Samochodzik dobrze reagował,natomiast moja komórka coś źle reaguje.
Mam problem z pisaniem na właściwym schodku, więc się pożegnam.
Dobranoc!
Miłych snów, Maczku:)
Jeszcze nie idę spać (pewnie czegoś sobie posłucham, skoro niczego innego robić nie mogę), ale też się już pożegnam:
dobrej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry, zdaje się, że można już poprosić Gienię na Wyspę?
Dzień dobry!
Gieniaaaaa mocną, gorącą herbatę poproszę.
Tu chłodno,mokro szaro,buro.
Witajcie!
Sprawunki przedśniadaniowe załatwione, czas się posilić
Dalej urlopie?
Jeszcze ten tydzień. Ale mam dość wypełniony…
Pracowicie czy jeszcze jakiś wyjazd?
Ma być ładna pogoda.
Ja nie wiem: całe tygodnie marazm, a kiedy człowiek powinien myśleć tylko o pakowaniu kąpielówek i przygotowaniu przewodników, to mu się terminarz nie dopina…
Normalnie
Normalne.
W planach wyjazd gdzie?
No a gdzie MY możemy jechać, Makówko?
Ale będzie dużo, długo i intensywnie. Raporciki mam nadzieję wrzucać na IG i może na bloga (blog.oberzyna.pl). W sumie to może by ewentualnie Mistrz T przywrócił mnie do „tam bywamy” jeśli miałabym na dłużej zakotwiczyć przy Wyspie…
Plan jest taki:
Werona, Piemont (nie wiem co, Piter chce kontynuować rezydencje Sabaudów, ale też ta Avigliana męczy… może wreszcie Casa Martini? diabli wiedzą, dlatego będą raporciki), potem Chianti i powrót do starych kątów, a jeszcze potem Maremma i trudne wybory w rodzaju: dzisiaj basen czy plaża?
Sama widzisz – człowiek zmęczony zanim zamknął drzwi od domu 😉
Oczywiście, że masz zakotwiczyć. W końcu gdzieś trzeba też wypoczywać… 😉
Wspaniały plan!
Ale należy Wam się dobry wypoczynek.
Będę śledzić jak tylko będę przy laptopie.
Piękne plany, dla nas niewykonalne, gdyż rok szkolny. To kiedy jedziecie?
Quackie – w sobotę. Termin wybrany świadomie, wręcz z premedytacją.
Więcej będzie. Obiecuję.
Tetryku – gdzieś trzeba… bo wakacja zapowiadają się wyczerpujące.
No, to jeszcze chwila…
Dzień dobry, norma wykonana, za chwilę zaś na przerwę.
Ale póki co, jeszcze przemknę po szczebelkach.
Podeszczykowe ale wciąż przyjemnie ciepłe dzień dobry, Wyspo:)
A tu z kolei deszczyk przeszedł po południu, ale symboliczny, a teraz się ochłodziło, również przyjemnie!
U nas też odrobinę chłodniej – dwadzieścia sześć stopni na plusie:)
Nad ranem popadało, potem kropiło od czasu do czasu w ciągu dnia. Teraz słoneczko sobie zachodzi – jakby nigdy nic:)
Witaj, Quacku:)
Słoneczka tak czasem robią, fakt. Kompletne niewiniątko!
🙂
Tu 24 w domu, nieco chłodniej na zewnątrz. I właśnie kolejny deszczyk przechodzi, również symboliczny.
Zanim zaskoczy nas wrzesień, zapraszam na parę wspomnień z łazikowania po górach.
Super:)
Ale to już po powrocie ze spacerku.
Witaj, Tetryku:)
A ja na przerwę.