Nie pamiętam już, czy inspiracją do tego wpisu były faktyczne zawody wioślarskie na wzór tych wspomnianych w opowiadaniu, tyle że przeprowadzone w Poznaniu na Warcie pomiędzy obsadami Politechniki Poznańskiej i Uniwersytetu Adama Mickiewicza, czy tylko mi się wydawało, że takie zawody się odbyły. W każdym razie taka była idea. No i troszkę, troszeczkę sobie podworowałem z nazw, tak mostów (np. most Behrendta to w rzeczywistości całkiem nieduży mostek https:/home/u194284526/domains/madagaskar08.pl/public_html/pl.wikipedia.org/wiki/Mostek_Behrendta), jak i rzek (bo pamiętałem Wartę i Cybinę z początku lat 90′ ubiegłego wieku jako, no, niezbyt czyste rzeki, tj. oczywiście nie brudne same z siebie, tylko załatwione tak przez ludzi). Pisząc o bojerach nie miałem pojęcia, że będziemy mieli na Wyspie kogoś, kto rzeczywiście na nich jeździł (oczywiście nie na wiosłach, no skąd 😉 ). No i puenta nawiązująca do poprzedniego wpisu o p. Lajkoniku przyszła sama. To były czasy, że jeszcze przychodziły.
___________________________________
Pan Ignacy Lajkonik pospiesznie ruszył w kierunku drzwi. Ktoś za nimi raz po raz dzwonił, pukał, i tak na zmianę, a pukanie było tego kalibru, że nieco bardziej wrażliwy lokator mógłby uznać je za łomotanie, zadzwonić pod numer 997 (albo i 112) i zgłosić próbę włamania. Pan Lajkonik jednak wyszedł a) z założenia, że do niego nie ma po co się włamywać, oraz b) z pokoju do przedpokoju, uznawszy, że ktosiowi za drzwiami się po prostu spieszy.
I rzeczywiście – za drzwiami stał zdyszany i spocony siostrzeniec pana Ignacego, Karol, zwany również Koperkiem. Jego wuj w pierwszej chwili pomyślał sobie, że Karol przynosi jakieś niewesołe wieści, ale rzut oka na uśmiechniętą od ucha do ucha fizjonomię studenta przekonał go, że jest wręcz przeciwnie. – Wejdźże, właśnie wstawiłem wodę na herbatę… –
– Wujek… dzięki… – wydyszał Karol – Ale ja tylko… na moment… komórka mi padła… więc przyleciałem… bo… wzięli mnie do kadry!
– Ooo! Gratulacje! – wyraził podziw pan Lajkonik. Już od pewnego czasu Karol starał się dostać do wioślarskiej osady swojego Uniwersytetu, która trenowała ciężko przez cały rok, aby zmierzyć się w wyścigu ósemek ze sternikiem z załogą Politechniki. Koperek ćwiczył na tak zwanych maszynach eliptycznych, podnosił ciężary na siłowni, biegał i pływał, aż dostał się na listę rezerwową, a teraz – najwyraźniej – do pierwszego składu.
Pan Ignacy zaprosił siostrzeńca do pokoju, mimo że ten się wymawiał – chyba chciał biec z nowiną dalej, do Pauliny. Wuj – jak to dobry wujek – domyślił się tego oczywiście i zaproponował, że zamiast dalszego biegania Karol może przecież skorzystać z wujowego telefonu, wystarczy tego treningu na dzisiaj… Młody człowiek skwapliwie złapał komórkę, opowiedział o wszystkim swojej piękniejszej połowie, a potem jeszcze zadzwonił do swojej mamy, wobec czego pan Lajkonik stwierdził, że też zamieni z panią Moniką kilka słów. Okazja była przednia, więc obaj panowie siedzieli i rozmawiali jeszcze długo w noc…
Kiedy Karol ochłonął nieco, zwierzył się wujkowi z obaw. Regaty, w których miał reprezentować Uniwersytet, były przedwojenną tradycją, która jakimś cudem była kontynuowana również po wojnie i przetrwała aż do XXI wieku. Wzorowane na słynnym „Boat Race” – regatach Oxford-Cambridge na Tamizie – stanowiły jedno z najważniejszych wydarzeń w sportowym życiu miasta, a rozgrywane były pomiędzy mostami Behrendta i Zadnim, na Zajzajerce, większej rzece, do której wpadała płynąca koło osiedla pana Ignacego Berbeluszka. Zwycięska drużyna paradowała w chwale przez resztę roku, podczas Juwenaliów odbierając z rąk prezydenta miasta klucze do jego (miasta) bram, a jej członkowie cieszyli się niebywałym poważaniem zarówno pomiędzy kolegami, jak i kadrą naukową. Nic więc dziwnego, że na wioślarzach ciążyła ogromna odpowiedzialność, a Karol właśnie zaczynał sobie ją uświadamiać.
– Można wam jakoś pomóc? – zapytał współczująco pan Ignacy.
– No nie wiem – kręcił się niepewnie Karol – Wiesz, wujek, wszystko jest w porządku, kondycję mamy mniej więcej równą, ale jest jedna rzecz, może miałbyś jakiś pomysł… widzisz, siła, sprawność to nie wszystko, tu się liczy jeszcze zgranie! Ja przecież dopiero co się dostałem do składu…
– Hmm – zamyślił się pan Lajkonik – Nic mi nie przychodzi do głowy, ale może Czandra na coś wpadnie?
– Kto? – zdziwił się Karol.
– A, bo ty nic jeszcze nie wiesz… – uśmiechnął się z zakłopotaniem pan Ignacy – Czekaj, zadzwonię i może pójdziemy tam razem, to cię przedstawię.
Pani Chandrze było bardzo miło, że pan Lajkonik przedstawia jej siostrzeńca, a miło w dwójnasób, że temu siostrzeńcowi trzeba pomóc, a ona zna na to sposób. – Zgranie? Rytm? Oddech? Proszę bardzo, możecie poćwiczyć jogę. Czasu co prawda wiele nie ma, ale… – tu rozłożyła ręce w starym jak świat geście „zrobię, co w mojej mocy”. I tak też się stało. Mimo początkowych obaw Karola, że koledzy z załogi go wyśmieją, inicjatywa została przyjęta z pełną powagą, a potem, kiedy stało się jasne, że zajęcia z panią Chandrą powoli ale skutecznie zaczynają dawać rezultaty, wręcz z entuzjazmem. Na zakończenie cyklu spotkań pani C., zgodnie ochrzczona przez całą załogę „Czadową Czandrą” rozdała wszystkim wioślarzom po wisiorku z małym indyjskim słonikiem „na szczęście”.
Nadszedł wreszcie wyczekiwany przez wszystkich dzień regat. Ochłodzenie znad Skandynawii kazało organizatorom wyścigu zastanowić się, czy nie zamienić łódek na bojery w wersji XXL, ale ponieważ nie bardzo wyobrażali sobie, jak miałoby odbywać się wiosłowanie po lodzie, z pomysłu zrezygnowano. Pogoda wysłuchała zresztą błagań kibiców i akurat na ten dzień łaskawie poświeciła słoneczkiem. Wioślarze ubrali się w ciepłe, piankowe kombinezony z neoprenu, a przed startem popijali gorącą herbatę. Tym razem bez soku ani innego wkładu. Potem wsiedli do swoich łodzi, powoli podpłynęli do linii startowej przy moście Behrendta, pan prezydent miasta podniósł do góry pistolet startowy, huknął strzał! I poooszli!
Obie łódki szły dziób w dziób, wiosła śmigały nad zimnym, jesiennym nurtem, ale stopniowo wielcy, żylaści faceci z Politechniki zaczęli wychodzić na prowadzenie. Osady miały za sobą już jakieś trzy czwarte trasy, kiedy stojąca na brzegu pani Chandra wyjęła mały bębenek, który nosiła ze sobą wcześniej, na zajęcia z wioślarzami, i zaczęła na nim wybijać rytm, nucąc głośno. W tej chwili nieco już zmęczona osada Uniwersytetu poczuła, jak wypełnia ich nowa energia. Wydało im się, że malutkie słonie z wisiorków trąbią zgodnym chórem, nadając rytm ich ruchom. Łódź Uniwersytetu wystrzeliła naprzód i na ostatnich pięćdziesięciu metrach wysunęła się na prowadzenie, ostatecznie wygrywając o długość dziobu przed osłupiałymi przyszłymi inżynierami!
Kiedy już zakończono podrzucanie zwycięskich wioślarzy i wszyscy znaleźli się na ziemi bez szwanku… Kiedy wystrzeliły korki od szampanów, a co przezorniejsi widzowie odsunęli się z ich zasięgu… Kiedy już prezydent wygłosił zwyczajową laudację, w tym roku ani razu nie pomyliwszy słowa „Uniwersytet” ze słowem „Politechnika”, a potem wręczył czempionom puchar… Kiedy wreszcie Paulina rzuciła się na szyję Karola, a on całował ją tak, jak tylko potrafił najmocniej… Wtedy pan Ignacy Lajkonik, bardzo zadowolony, skończył poufną konwersację z wioślarzami stojącej z boku przegranej załogi i podszedł do pani Chandry.
– Świetnie się spisałaś – powiedział.
– Ja? Chyba oni? – odparła pani C.
– No no, przecież świetnie wiesz, że bez ciebie by sobie nie poradzili – uśmiechnął się pan Ignacy – Aha, na poniedziałek umówiłem się z jednym z tamtych – tu machnął dłonią w kierunku reprezentacji Politechniki – do ciebie na pomiar. Będziesz w domu koło jedenastej?
Pani Chandra popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem. – Na jaki pomiar? – zapytała.
– Och, nic takiego… Pomiar twojego balkonu.
– No tak, ale… Kto, oni? Jak? Po co?
– Proste – założyłem się z tymi dwoma architektami, że w razie przegranego wyścigu wybudują mi letniskowy domek. Uwierzyłem w ciebie, Karola i resztę chłopaków, a tamci byli tak pewni swego, że się zgodzili.
Pani Chandra popatrzyła z niedowierzaniem – Czy ty masz zamiar budować swój letniskowy domek na moim balkonie?
– Ach, nie – pan Lajkonik uśmiechnął się jeszcze szerzej – Z tym balkonem… Dobrze pamiętam, że chciałaś mieć tam oranżerię dla bauhinii? No więc oni z duużą ulgą zgodzili się zamienić domek na zabudowę twojego balkonu. Może być?
Teraz uśmiechnęła się pani Chandra, a mimo jesiennego chłodu naokoło – w jej uśmiechu można było ogrzać się jak w letnim słońcu. Pomachali Karolowi i Paulinie i poszli na długi jesienny spacer pod koronami drzew, płonącymi na żółto, rudo i czerwono.
___________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Taki wpis jesienny na wiosnę, jak to z wpisami z puszki.
Dzień dobry, takoż i tutaj.
Witajcie!
Uwielbiam tę parę twoich bohaterów, Quacku!
Ja też, bardzo żałuję, że natchnienie już mi nie dopisuje 🙁
Słonecznie witam!
Miłe optymistyczne opowiadanie.
Też lubię tych bohaterów.Zeby wszyscy ludzie tacy byli!
Ciszaaaa….
A tu błękit nieba bez chmur i ciepło.
A z nosem w szafce z butami w poszukiwaniu co tak śmierdzi?
Nie,jednak nie buty.Zdechla mysz albo nornica.
Dzień dobry ponownie, no to koniec pracy i przerwa za momenciczek.
Znadkoralikowe dobry wieczór, Wyspo:)
🙂
🙂
Witaj, Quacku:)
Bardzo sympatyczne opowiadanko – przeczytałam z dużą przyjemnością:)
A a propos Berbeluszki i Zazajerka – u nas na tę chmmm… tynkturę mówi się też dziandziaber albo dziandziawer:)
A dziękuję.
Bardzo ładnie się mówi, z tym że u mnie to raczej synonimy rzek niezbyt czystych, niekoniecznie nietrzeźwych
Tak, domyśliłam się, ale trudno uniknąć skojarzeń z nomenklaturą, z której czerpałeś:)
A jeśli chodzi o nazwy nieoczywiste, to kiedyś przejeżdżałam obok sklepu, na którym widniał szyld „Market Bystry”. Pomyślałam sobie, że ktoś nieźle zaszalał, a potem okazało się, że przymiotnik odnosił się do rzeczki „Bystrej”, nad którą sklepik stał, w nazwie była zatem informacja o tegoż „Marketu” umiejscowieniu, czyli dla miejscowych – i logicznie, i – zmyślnie:)
No ładnie. Mnie się jeszcze skojarzyły lemowskie bystry, z „Wizji lokalnej”, takie nanocząstki, obecne wszędzie na danej planecie, które wymuszały etyczne zachowania (patrz: etykosfera) 🙂
Z dawnych czasów pamiętam konserwy, mające na owijce napis:
KONSERWA
NISKO
KANAPKOWA
(były to konserwy „kanapkowe” — czyli po prostu mielonka — produkowane w miejscowości Nisko).
ale może chociaż za to
WYSOKO
ENERGETYCZNA?
🙂
Zobaczyłam kiedyś szyld „Ciężko zmazać”. Oczywiście, że weszłam. Robili tam tatuaże:)
Jestem w Krakowie,w domu.
No i proszę, można? Można!
Co? Zdążyć przed północą?
Być w domu o tej porze!

Już się rozpakowałam, głowę umyłam i teraz czas pakować plecak.
Jutro umykam z samego rana.
To bezpiecznej i miłej podróży!
A ja umykam już.
To i ja…
Dobranoc!
Skończyłam przebieranie koralików, teraz pożegnam się i poczekam na dobrą wróżkę i ten obiecywany bal z super-księciem;)
Dobrej nocki, Wyspo:)
witam!
Dzień dobry, NIECO zaspałem, ale już jestem. Z tym że oczywiście do roboty…
Witajcie!
Ja nie zaspałem, ale dzisiejszy wirek jest zdecydowanie ponadnormatywny!
No to po robocie i nawet (krótkiej) wizycie znajomego.
Całkiem nieźle. Pogoda przepiękna, ponoć do jutra, od jutra (a najwyżej pojutrza) – deszcz. Przed przerwą jeszcze będę zerkał.
Po małych perypetiach dotarłem do domu…
Ważne, że bezpiecznie – jak tuszę.
A teraz na przerwę.
Do domu dotarłam i ja.
Witaj w klubie dotartych! 😉
Ale jakoś totalnie padniętych.
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dziś był pierwszy naprawdę ciepły dzień. Nawet wiatr się spisał i nie wiał Arktyką:)
A po drodze spotkałyśmy dwa krzewy bzu, które wyglądały, jakby jutro miały zamiar zakwitnąć:)
A u mnie w ogródku w Stróży zakwitł jeden krzaczek bzu.
Dobry wieczór. Tak, bzy kwitną, od sąsiadów, ale włażą na nasze podwórko nad siatką też.
Padam, głowa mnie boli, dobranoc…
Spokojnej, uzdrawiającej!
Pa,pa
To był dość intensywny dzień, więc też mówię już:
dobrej nocki, Wyspo:)
Spokojnej. To ja też zemknę, przed piątkiem i finiszem tygodnia.
Witajcie!
Zobaczymy, co z tych prognoz wyniknie. Na razie jestem dobrej myśli (choć lekko spocony).
Czyli jednak optymistycznie na rowerze pojechałeś?
Witam Państwa!
A ja skończyłem właśnie pracę, zakładana norma dniowa i tygodniowa zrobiona, i wcale jeszcze nie idę na przerwę, tylko pobędę.
A teraz to już na przerwę.
Się porobiło, musiałem w ekspresowym tempie ogarnąć kilka spraw, ale już jestem z powrotem.
A nie, pardon, jeszcze prysznic…
Jestem już, całkiem czyściutki!
Nie płacz, to minie!
Szybciej niżbym chciał
nie żebym był miłośnikiem brudu…
Jejku, a ja jeszcze brudna, bo prysznic robiłam rano.
A u nas fifty fifty, Makówko:)
Ja czysta, Psiułka…
Dobry wieczór:)
Łomatko! jakie wytuptane dobry wieczór, Wyspo:)
Jak żeśmy przed siódmą wybyły, to około dwudziestej drugiej nas przyniesło z powrotem:)
Ale żal było tracić taki piękny dzień, choć dość wietrznie było i zafaliście nad Jeziorem:)
A teraz będziesz miała zafaliste sny?
Oby:)
Zafaliste sny zdarzają mi się raz w roku, w noc po pierwszym żeglowaniu, i są bardzo… zafaliste?:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Kiedy planujesz?
Już byłam dwa razy, ale krótko – po parę godzin:)
Trzy godziny! Psiulka nie sygnalizowała, że tyle to się nie łazi? Bo chyba wszystkie znajome psy mają w głowie zegar i jak się za długo chodzi, to co najmniej patrzą pytająco na aktualną osobę wyprowadzającą, a w przypadkach skrajnych potrafią się położyć i odmówić dalszego spaceru.
Nie sygnalizowała:) Psiułka jest przyzwyczajona do eskapad, byle tankowanie nie szwankowało:)
Mówisz, że trzy godziny, Quacku? Nam się wydawało, że piętnaście;)
To jest ta słynna względność czasu (i przestrzeni)!
Od 7 do 22 to chyba jest potraktowanie 7 jakby była 19?
Albo ja czegoś nie rozumiem?
Jest taka zasada gramatyczna, wg której w jednym zdaniu podaje się godziny, używając tego samego nazewnictwa, czyli: od dziewiętnastej do dwudziestej drugiej (popołudnie), od siódmej do dziesiątej (przedpołudnie). Robi się to właśnie po to, by nie było niedomówień. Jeśli chce się powiedzieć „od siódmej” (w znaczeniu dziewiętnastej), należy dodać: „wieczorem” i dopiero zakończyć: „do dwudziestej drugiej”. Można, oczywiście, w wyrażeniu „od siódmej” dodać „rano” i kontynuować: „do dwudziestej drugiej”, ale to trąci z lekka pleonazmem, bo „siódma” bez dodatków w połączeniu z dwucyfrowymi godzinami popołudniowymi (13-24) oznacza „siódmą rano”:) Przynajmniej w gramatyce;)
🙂
To powiem inaczej: dziś zrobiłyśmy spacer od bramy do kolacji;)
I to jest bardzo precyzyjne i pasuje do czasoprzestrzeni.
Dobranoc!
🙂
Dobranoc:)
Od razu mi się skojarzyło z wojskowym dowcipem o czasoprzestrzeni: szeregowy, macie kopać okop od tego drzewa do południa!
🙂
Miłych snów, Wyspo:)
Witam!
Deszcz…

A Wy śpicie?
Macie rację…też bym posłała…
Bo jak sobie pościelesz…
Dzień dobry, sobota zapowiada się pracowicie, ale praca będzie umożliwiać zerkanie na Wyspę. A wieczorem imprezka, ale to dopiero koło 18-19.
Witajcie!
Za chwilę kawa i w drogę pod tęczowym hasłem „Nikt nie może być dyskryminowany” (fragment art. 32 Konstytucji RP, jakby co).
Już po zakupach, po śniadanku
Dzień dobry, powodzenia!
Pokropione dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry. Tu kropi lub leje od rana, na zmianę.
🙂
A tu nawet parę razy błysnęło, ale bez grzmotów.
Pada bardzo, ale najgorsze jest wietrzysko – do 42km/h.
Źle się spacerkowało, więc po godzinie byłyśmy już z powrotem:(
Teraz słucham łopotu wertikali i trzeszczenia mojej ulubionej okiennej ściany…
O, i godzinka to brzmi jak przyzwoity, nieprzesadny spacerek
W mieście przeważnie nie przekraczamy godziny, ale jak już wybywamy za opłotki, to wraz z dojazdami spacer trwa około dwóch godzin, zwłaszcza ten ostatni:)
Kochani, zaraz wybywam, będę pewnie późno.
wróciłam z soru w tym momencie.
pisze jedna reka.
pogryzł mnie pies.
Współczuję, Makówko!
Mam nadzieję, że obejdzie się bez komplikacji!
Przemoknięte i owiane dobry wieczór, Wyspo:)
Trochę się uspokoiło, więc wybyłyśmy nieco dalej.
Wciąż wprawdzie wieje, pada i jest zimno (9 na plusie), ale w mieście chyba nie lepiej niż w plenerze, więc wybrałam plener…
Dzielne jesteście wędrowniczki i pełne samozaparcia!
🙂
Spacerki pozamiejskie są jednak dużo mniej stresujące:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Witam Wyspę!
Dzień dobry, wróciłem, ekhm, koło 2 w nocy. Może nawet bliżej 3. Ale już jestem na chodzie.
Bardzo współczuję, Makówko, mam nadzieję, że pogryzienie szybko się zagoi. Jak będziesz w stanie, napisz, co to za pies i dlaczego gryzący.
Witajcie!
Quackie na chodzie, ja na chodzie — chyba już rzeciwiście dnieje…
Tymczasem okazało się, że małżonce, która sprawdza matury pisemne w jednej szkole względnie w pobliżu, nikt nie powiedział, że powinna przynieść ze sobą pewne papiery, więc jeszcze zaliczyłem spacer, taki godzinny w obie strony, aczkolwiek bez żadnych piesków
Nie wymieniaj przy mnie nazwy PIES.
A i jeszcze KLESZCZ, bo na tej samej ręce pod pachą dziś zauważyłam wbitego kleszcza.
Wprawdzie nieco pogryziona, ale też na chodzie!
Na chodzie,ale nie na wycieczce.
Niby nogi nie mam pogryzione,ale z wielkim żalem zrezygnowałam,a pogodę mają cudna
Uff, pracowicie upływa ta niedziela, jeszcze coś grzebię przy jednym tekście, a zaraz do tego jeszcze małe odkurzanko.
Byłam na spacerze.Slaba jednak bardzo jestem.
Biorę antybiotyk, ale to nie pomaga na wściekliznę.
Wścieklizna jest nieuleczalna, śmiertelna.
Mam skierowanie do Kliniki Zakaźnej na poniedziałek i bardzo nie mam ochoty tam iść.
Od czasów Pasteura wścieklizna jest uleczalna i nie jest śmiertelna. I właśnie dlatego powinnaś pójść!
Wścieklizna jest chorobą nieuleczalną (można jedynie złagodzić jej objawy w warunkach szpitalnych), ponieważ nie odkryto do tej pory preparatów, które mogłyby wyleczyć chorego.
Niemniej daje się szczepionkę ugryzionym i – o ile mi wiadomo – potem żyją.
Makówko, z tego, co widzę, Twój post na Facebooku dotyczący tego wydarzenia, ma status „tylko dla znajomych”. Udostępniłbym, mam paru znajomych w Waszych okolicach, ale musiałabyś zmienić status na „publiczny”, inaczej nikt tego nie zobaczy.
Już to robię, dzięki. Czy teraz już dobrze?
Tak, właśnie o to chodziło.
To ja na wieczorną przerwę.
Dobranoc, spokojnej wszystkim.
Dobranoc!
Witajcie!
Dzień dobry, cała lista rzeczy do zrobienia i jeszcze praca jak zwykle
Witajcie!
Dzień zaczął się od małej awarii, a potem napięcie zaczęło powoli narastać…
Koniec pracy… to znaczy pierwszej pracy… i przerwa.
Jednak dobrze mieć Przyjaciół…
A ja już jestem. Dzisiaj czytałem o Hawanie i Kubie, bardzo fajna książka „Hawana. Podzwrotnikowe delirium” Marka Kurlansky’ego w przekładzie Tomasza Fiedorka. Historia i współczesność, napisane barwnie, mięsiście i ze szczegółami.
Witajcie!
Pogoda taka nieokreślona, coś ma padać ale nie wiadomo na pewno kiedy ni gdzie…
Dzień dobry, tutaj kolejny dzień pięknej, słonecznej pogody, nie żebym się rzucał korzystać…
Ech, ja bym się chętnie rzucił!
Witam Was!
No to po robocie. I na przerwę.
Przez cały dzień mi się oczy zamykają, bardzo możliwe, że dzisiaj wieczorem szybko umknę w piernaty. No chyba że prawem paradoksu pod wieczór senność mi przejdzie…
I po knuciu.
Czas wracać do domu.
Ja też już w domu, ale na kolejnym spotkaniu online…
I po kręceniu.
Dzień oceniam jako całkiem udany.
Z pracą jestem niemalże w połowie – jutro przekraczam tę magiczną granicę, kiedy I etap zaczyna być z górki
Tocz się powoli i unikaj nadmiernego rozpędu! 😉
Nadmiernego tak 🙂 ale trochę się przyda, bo teraz już wiem, jak to robić, można powiedzieć, że jestem już na kursie. Czy właściwym, to się okaże.
Już myślałam, że się goi, że idzie ku lepszemu.
Może za dużo ruszałam tą ręką?
I znów pękło i znów się paskudzi…
Czy knujesz intensywnie używając tej ręki?
Robię pewne czynności domowe prawą ręką, ale wspomagałam się tą lewą, pogryzioną.
A w ogóle na SOR chyba powinni byli założyć szew…
Uff, wyżaliłam się i już mówię
DOBRANOC!
Spokojnej, również zmykam.
Witajcie!
Wczoraj zajęcia od 6:30 do 22., dziś mam nadzieję że przed 21. się wyrobię…
Dzień dobry, tu niby słoneczko, ale tak pomiędzy chmurami.
Pochmurne dzień dobry!
Miralka dawno się nie odzywała?
Czy może coś przegapiłam?
Nie, wszyscy czekamy…
Jak się nie odezwie do wieczora napiszę do niej maila.
Teraz liczę na to, że Miralka czyta, ale np. nie ma siły albo nastroju pisać, tak bywa.
Miralko! Odezwij się, myślimy o Tobie.
Wszyscy.
Właśnie rozdeszczone dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry, pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, przez sporą część dnia lało i było chłodno, po czym się błyskawicznie rozchmurzyło (ergo tęcza) i teraz na słońcu jest wręcz upalnie.
Co prawda zapowiadają już przejście następnych frontów, więc w każdej chwili może zrobić się odwrotnie.
A ja chwilowo na przerwę.
Dobry wieczór, Quacku:)
U nas było pięknie mniej więcej do szesnastej. Potem pociemniało i zaczęło padać.
Nie byłam specjalnie zaskoczona, bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie padało, gdy robię pranie, a dziś robiłam:)
No i już w domu. Dniówka odpracowana, posiedzenie Rady odsiedziane (nie to, żebym się nie odzywał!), nawet kolacja zjedzona — czas na sprawdzenie internetu 😉
Pospacerkowo-przemoknięte do…brrr…y wieczór, Wyspo:)
Dwie masochistki?
Dokuczasz?
Pytam, bo nie wiem, czy się obrazić;)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Nie dokuczam, raczej współczuję!
Eee:)
Gdybyśmy tego nie lubiły, to dreptałybyśmy po okolicznych chodnikach i po kwadransie wracały do domu:)
Dobry, tutaj po tym popołudniowym upałku też się zachmurzyło i popaduje.
U nas pod wieczór było oberwanie chmury:)
Jestem z powrotem, nieco później, bo mi jeszcze wypadł przed pedałowaniem niewielki obowiązeczek.
Zapraszam piętro wyżej.