Ze sporym zamieszaniem w głowie wyszedłem z Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie po spektaklu „Dziadów” w reżyserii Mai Kleczewskiej. Znałem opinię, że jest to spektakl kontrowersyjny. W przeszłości opinia taka na ogół liczyła się na korzyść spektaklu. Teraz potrzebowałem dwóch dni, aby spróbować podsumować wrażenia.
Romantyczna wizja wzorowania się na dawnych bohaterach nie jest mi szczególnie bliska, więc pochodzące od autora sugestie i jawne wskazania nie wywierały na mnie istotnego wrażenia, zwłaszcza że wiele lat temu były nadmiernie wałkowane na lekcjach polskiego. Skupiłem się na tym, co wizja reżyserki nałożyła na klasyczny tekst. A było tego – rzecz oczywista, taka jest rola reżysera – sporo. Panuje zresztą ogólna tendencja do udziwniania wystawianych sztuk – kiedyś już o tym wspominałem.
Wiodącym pomysłem pani Kleczewskiej było spostrzeżenie, że świat Mickiewicza i jego bohaterów był seksistowski, zdecydowanie androcentryczny. Zastosowała więc technikę symetryczną: wszystkie role, niemające negatywnego wydźwięku, począwszy od Konrada, obsadziła aktorkami. Policzmy role męskie (bo krócej): upiór wrednego dziedzica, ksiądz dokonujący brutalnych egzorcyzmów na bohaterce a później „dający się uwieść” dziecku, obleśny i skoncentrowany na utrzymaniu swojej pozycji i dochodów Senator, dwa diabły na uczcie u Senatora – to najbardziej widoczni na scenie aktorzy. Pozytywnym wyjątkiem był Guślarz, postać w spektaklu nieco odrębna, wodzirej i prezenter tego świata. Było jeszcze paru aktorów w rolach nienacechowanych emocjonalnie jak tancerze na balu u Senatora. Ale aktor, grający lokaja Senatora, stylizowany był na kobietę: szpilki, fryzura, makijaż… Wszystkie role nacechowane pozytywnie były obsadzone przez aktorki. O dziwo, tekst Mickiewicza sprzed prawie 200 lat dość dobrze się bronił.
Od strony technicznej spektakl był bardzo różnorodny. Widma pojawiały się jako obrazy wyświetlane na kurtynie bądź jej części, na potrzeby sceny w lochu proscenium zapadło się kondygnację poniżej widowni (aby zapewnić widoczność, na spuszczonym z góry ekranie wyświetlano widok lochu z dwóch kamer po jego dwóch stronach). Dodane zostały sekwencje musicalowe i baletowe – w tym bardzo interesujący solowy taniec z kulami (inwalidzkimi) Konrada. Bo Konrad była inwalidą, poruszającym się przeważnie o kulach.
Jak dla mnie, mocnym punktem spektaklu był rytuał tradycyjnych Dziadów – przedstawiony jako coś w rodzaju masowego wiecu, z trudem kontrolowanego przez Guślarza. Tłum uczestników wiecu był zdecydowanie anachroniczny, występowały w nim stroje z epoki, ale tez postaci całkiem współczesne, jak tzw. dorodna patriotyczna młodzież czy pani o wyglądzie współczesnej pracownicy usług seksualnych. Sugerowało to, że zwyczaj publicznego potępiania ma charakter ponadczasowy, co zgadza się z moim doświadczeniem z nielicznych wieców, w których brałem udział jako strona wyklinana. Dodatkowym smaczkiem tej zbiorowej sceny były niezależne mikrorólki pojedynczych osób, niezależne od głównego wątku – jak na przykład chytra żebraczka, coraz to podkradająca ze stołu fragmenty składanych duchom darów. Jedynym mankamentem tej sceny było przesadne nagłośnienie, zwłaszcza przy zbiorowych okrzykach.
Przekonująco – i bardzo współcześnie – wyglądała też scena z lochów, dla odmiany grana dość ascetycznie, co wzmacniało emocje przekazu.
Podkreślić należy znakomitą i pełną poświęcenia grę aktorów. Zarówno aspekty techniczne – cała niezbędna ekwilibrystyka, choreografia itp. – jak i wygłaszane teksty i mowa ciała były jak dla mnie na najwyższym poziomie. Nie na darmo zespół Teatru im. J. Słowackiego pod dyrekcją Krzysztofa Głuchowskiego cieszy się opinią jednego z najlepszych w kraju!
Pewnym dysonansem był rozpoczynający spektakl prolog. Na pustym proscenium stanął młody człowiek i z kartki odczytał „Do przyjaciół Moskali” z części III Dziadów. Dopiero w domu, ze strony teatru dowiedziałem się, że prolog ten został ostatnio dodany jako wyraz wsparcia dla narodu ukraińskiego, a występujący w nim aktor pochodzi z Ukrainy.
Dodam jeszcze pointę, którą życie dołożyło do spektaklu: w czasie jego trwania dotarła wiadomość o zniszczeniu przez Rosjan bombami teatru w Mariupolu, o czym poinformował nas na zakończenie dyrektor Głuchowski…
No to wymowa spektaklu dość oczywista. Ale też i trochę „kawa na ławę”, skoro piszesz, że wszystkie negatywne postacie obsadzono aktorami.
Chociaż znów Guślarz jako narrator, organizujący tak naprawdę całą tę część, też mógłby być kobietą, a skoro nie był, to…? Symbolizował patriarchalnego Boga chrześcijańskiego?
Sporo tu znaków zapytania, pewnie o to też chodziło.
Jaki ja czuję niedosyt:)
Ale co mam czuć, skoro tego spektaklu nie widziałam:)
Tetryku, czy powierzenie innych ról męskich aktorkom nie osłabiło postaci Konrada-kobiety?
Z opisu sceny zbiorowej wnioskuję, że reżyserka posłużyła się misteryjną konwencją syntezy sztuk (znaną od starożytności, a u nas szczególnie widoczną u St. Wyspiańskiego) i piszesz, że to się sprawdziło.
Czy w Twoim odczuciu wizja M. Kleczewskiej naprawdę jest obrazoburcza, czy to po prostu – dobrze przemyślane i zrealizowane widowisko wpisujące się w naszą rzeczywistość?
Nie, obrazoburczości nie dostrzegłem. Natomiast przypuszczam, co wzbudziło taką wściekłość świętojebliwych moralistów: ukazanie księdza Piotra jako brutalnego mizogina o skłonnościach pedofilskich. Są to sprawy znane choćby z filmów Sekielskich, no ale pani Basia nie dopuści, aby niewinne dziecię zobaczyło na scenie, jak może zostać potraktowane przez księdza!
Znaczy, co dla kogo obrazoburcze…
Czyli w gruncie rzeczy cały szum sprowadza się do tabuizacji sztuki?
A czy poszedłbyś na to, gdyby nie „zakaz”?
Czy niekonwencjonalność byłaby wystarczającą zachętą, byś tę adaptację chciał obejrzeć?
Żaden zakaz mnie nie dotyczył! Pani Basia jest mi jak russkij koriabl! 😉
Koleżanki z KOD-u zorganizowały zbiorowy zakup biletów; zaangażowałem się w obronę teatru i jego dyrektora, a ze sztuką samą dawno nie miałem do czynienia. Sama kontrowersyjność niespecjalnie mnie pociąga, choć muszę przyznać, że niektóre z współwidzów mocno przeżyły dramat.
Jak już to pytanie zostało opublikowane, to stwierdziłam, że nie popisałam się taktem, ale mówiłeś, żeby nie usuwać…;)
Odniosłam się do Twojej myśli z wpisu, że wielkim amatorem romantycznych wzorców nie jesteś i – tylko do tego:)
Och, ja bardzo lubię Mickiewicza — jego frazę, łatwość lokowania sensów w formalnych ramach, muzyczne brzmienie tekstu niepogarszające logiki wywodu, słowem całą warstwę techniczną jego poezji. A na ideologię jestem odporny
Ja do Mickiewicza jeszcze dojrzewam:) Ale takie „Sonety odeskie”
podobały mi się od zawsze. Wolę Słowackiego i Norwida:)
Coś się zrobiło z okienkami:( Części pisanego tekstu nie widzę, bo mi logo z białą różą zasłania:(
Niestety, elementy paska bocznego wyświetlają się nad polem edycji komentarza. Na szczęście kryje je całkowicie tylko przy obrazkach „odznaczeń” przy bardzo zagłębionych komentarzach…
Fakt, wszystkie sonety, jakie zdarzyło mi się układać, wywodzą się od panaAdamowych „Sonetów Krymskich”.
Może właśnie dlatego, że nie ma w nich elementów ideologizowania?
To bez wątpienia znakomity wzorzec:)
Choć podobno i tak najważniejsza jest jednak Laura;)
Dobry wieczór, Tetryku:)
A jak nie ma Laury, trzeba się starać o laurki!
Może jeszcze pewne odnośniki do manifestacji kobiet rozsierdziły panią kurator?
I parę innych aluzji do współczesności?
Przy okazji odpowiem na pytanie zadane Tetrykowi (przepraszam, ale skoro też widziałam TE Dziady).
Ja bym poszła. W ciągu ostatnich paru miesięcy byłam kilka razy w teatrze, taka akcja „teatralna” się zrobiła ostatnio. Chyba jako odskocznia dla lansowanej przez władzę mody na Zenka.
Wspólne wyjścia do teatru organizuje nasze Stowarzyszenie, ale i moja grupa turystyczna.
Może i tak, choć mnie takie odnośniki nie rzuciły się w oczy. Tekst Mickiewicza dał się obsadzić kobietami, ale bunt w nim przedstawiony był buntem ducha polskiego, nie kobiet…
PS: Nie zapominajmy, że pani Basia spektaklu ostentacyjnie nie oglądała…
Trochę tak, trochę nie…
Ale już nie mam sił pisać, padam na nos.
Jeszcze wrócę do tego wątku.
Znikam…
Dzięki, Makówko, za dopowiedź:)
Ja akurat poszłabym na adaptację „Dziadów” tak po prostu, bo to trudne do wystawienia dzieło, ale na pewno niekonwencjonalność czy kontrowersyjność byłyby dodatkową zachętą.
To – z nadzieją na kontynuowanie tematu jutro – i Tobie, życzę dobrej nocki:)
Kochani, morzy mnie strasznie, dobranoc.
Dobranoc. Lampkę zapalę jeszcze u Leny.
Dobrej nocki, Quacku:)
Anegdotka: na początku balu u Senatora wchodzące przejściem między fotelami widowni zaproszone damy recytowały tekst powitania Senatora — ale kłaniały się siedzącemu w pierwszym rzędzie senatorowi Bogdanowi Klichowi!
Słyszałam, że było wtedy więcej znanych osób. Tak plotkowano na drugi dzień.
Jak już pisałam wcześniej w komentarzu byłam na tym spektaklu dzień po Tetryku.
Z przyjemnością przeczytałam powyższą recenzję. Zasadniczo zgadzam się z tym co napisał Tetryk.
Teraz powinnam dodać coś od siebie, moje odczucia i przeżycia.
Ale mam za sobą dwa dni dłubania w ogródku, a jutro budzik niegodziwiec będzie warkotał przed szóstą.
Dlatego wybaczcie, ale teraz się pożegnam, a moje „trzy grosze” wlepię później.
DOBRANOC!
I ja zmykam, życząc wszystkim miłej nocki:)
Dobranoc, Wyspo:)
Witam Wyspę!
Witajcie!
Pospałem, wziąłem kąpiel, zjadłem śniadanko… Co jeszcze miłego jest do zrobienia? Już wiem! Zaglądam na Wyspę…
Dzień dobry, wstałem dość wcześnie (jak na niedzielę) i pojechaliśmy na spacer do rezerwatu Beka (który od 1 marca do końca lipca jest zamknięty ze względu na gniazdowanie ptaków, ale można zerknąć z miejsc, których nie zamknięto). Była mgła i zobaczymy, co wyszło ze zdjęć, ale nie spodziewam się cudów. Słyszałem (nie bardzo widziałem) żurawie i gęsi, białoczelne i gęgawy, widać było z daleka czaplę i stada szpaków, a także kruki i (chyba?) we mgle sylwetki pary bielików. No chyba że to były pospolitsze drapole, np. myszołowy.
Gdybyś się kiedyś wybrał do Mikołajek, odwiedź rezerwat Łuknajno. Jest to maleńkie jeziorko przy północnym brzegu Śniardw, rezerwat łabędzi. Dla turystów jest dostępna wygodna wieża widokowa — zdarzyło mi się kiedyś ujrzeć z niej pół jeziora białe od ptaków.
Brzmi fantastycznie
W Bece od niedawna, jakichś paru lat, też jest wieża widokowa, jeno że przy tej mgle widok był bardzo urokliwy, ale z punktu widzenia obserwatora ptaków – mało satysfakcjonujący
Dwa szczyty zdobyte -Kostrze i Łopien.
Brawo!
Kiedy Korona Beskidu Wyspowego?
Nie kompletuję, ale mam chyba dawno zaliczone.
Była taka akcja Dziennika Polskiego „Odkryj Beskid Wyspowy”, chodziliśmy w każdą niedzielę na inny szczyt.
A na Mogielicy byłam chyba kilkanaście razy o różnych porach roku -i w upał w lecie i w kopnym śniegu i na wiosnę i jesienią.
Tetryku też pewnie byłeś wielokrotnie?
Pewnie tak, ale moje deptanie gór maksimum miało w dawnych latach — nie notowałem, nie fotografowałem, no i już nie pamiętam, gdzie i ile razy.
Nawet zbieranie punktów GOT mi się znudziło przed zdobyciem srebrnej
To ja na przerwę.
To my na spacerek.
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry! A ja dobranockę zapodam i idę kręcić.
Ciekaw jestem, która z was jest większą wielbicielką tych spacerków?
A ja jako m/m melduję, że jestem wykąpana i po zjedzeniu zupy.
Bardzo zmęczona, bardzo niewyspana, ale zadowolona z wycieczki.
O 14 pisałam o dwóch szczytach. Potem jeszcze wyszliśmy na dwie górki -Ostra i Ogorzała.
Męczące jest to wchodzenie na górę, schodzenie w dół i znów wychodzenie i znów schodzenie jak to w Beskidzie Wyspowym.
Tam, gdzie był śnieg lub lód bywało dość ślisko.
Mało który rodzaj zmęczenia tak cieszy, jak ten!
Jestem, wyrowerowany, wyprysznicowany i w ogólnie nienajgorszym nastroju. Coś jest na rzeczy z tymi endorfinami po wysiłku.
Warto utrwalić nastrój! 🙂
Czekaj, gdzie ja zapodziałem utrwalacz…
(niestety standardowego utrwalacza C2H5OH nie można użyć, bo nastrój utrwali, ale efekty zniweluje)
Mój wysiłek (dwa dni ogródek+ wycieczka dziś) spowodował zadowolenie, ale teraz padnięcie.
Dobranoc!
Zielonych snów!
Spokojnej! Dobrze się śpi po takim wysiłku
Już w domu:)
No, i to lubię (=bezpieczne powroty). Czy dalej czuć wiosnę?
🙂
Tak:) Coraz intensywniej, choć w innym niż wczoraj miejscu.
Na dziennym spacerku pilnie się rozglądałyśmy, ale przylaszczki i zawilce jeszcze się nie zdecydowały na wyjście, wypuściły za to liście, więc myślę, że lada moment…:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Dobry. Dzisiaj na spacerze też widziałem wiosnę, ale raczej w postaci roztopów chlupiących pod nogami i pierwszych, nieśmiałych bazi (w rezerwacie, więc nie było zrywane), a też i słyszałem – żurawie trąbiły, gęsi gęgały, kruki krakały i wydawały różne inne odgłosy, pani kosowa gniewnie cmokała na człowieków.
Tak, czytałam wyżej o Waszej wycieczce:)
U nas kosy okupują trawniki od wczesnej wiosny:) W zeszłym roku jakaś parka upodobała sobie pobliski przystanek i pogwizdywała namiętnie na widok każdego przechodnia. Ciekawe, czy w tym roku wrócą:)
Mamy też taki trawnik, na którym długie lata wiosną przysiadał kwiatowy ptak. Był okropny, ale krukom musiał się podobać, bo obsiadały go nagminnie całymi stadami. Aż strach było tamtędy chodzić.
Dwa lata temu miejsce ptaka zajął okolicznościowy kwiatowy napis i część kruków przestała się pojawiać:)
Przeczytały?
No właśnie też podejrzewałam, że to z powodu nieznajomości literek część zrezygnowała, bo na końcu jest: ZAPRASZAMY!:)
Dobranoc!
Dwie godzinki po nocy po lesie… Dobrze, że się nie dowiedziały sowy, puchacze, kruki!
Myślę, Tetryku, że już tak przesiąkłyśmy takimi klimatami, że nas biorą za swoje:)
A może nawet się niepokoją, kiedy się nie pojawiamy;)
Dziś zajechałam do CPN-u i przy płaceniu usłyszałam:
-O! Dzień dobry! Niedziela bez pani nie byłaby niedzielą:)
Bardzo mi się zrobiło miło. Nie sądziłam, że te Dziewczątka mnie pamiętają:)
Ja też lubię być rozpoznawany jako stały klient 🙂
Zresztą, kto nie lubi…
🙂
Och! Różnie bywa…
Szefowa z mojej pierwszej polskiej pracy zrobiła kiedyś awanturę kelnerowi, który zapytał: „Życzy pani sobie, jak ostatnio, szarlotkę na gorąco?”. Nazwała go prymitywem i niedyskretnym chamem i stwierdziła, że nie zapłaci za kawę, którą jej przyniósł. Nie czekałam na ciąg dalszy, umknęłam ze wstydu niby do łazienki, i poczekałam sobie na zewnątrz…
No cóż, może być i tak:

– Dzień dobry szanownemu panu! To co zwykle? Oczywiście, proszę pana. A dla pani to, co zazwyczaj zamawiała tamta pani?
Albo tak:
Żona przynosi majstrowi obiad.
Młody pomagier pozwala sobie na żart:
-Ho, ho! Rano żona ze śniadaniem, teraz pani z obiadem. Tylko majstrowi pozazdrościć!
Kończy się rozwodem, mimo wielu prób wyprostowania, bo kobieta nie może przeżyć, że jak ta z rana była ż o n ą, to kim jest ona…
Miłej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry

Ale i tak byliśmy w Moraine Hills – pięknym i rozległym parku, potem zajrzeliśmy do McHenry Dam na Fox River (chociaż obiecywaliśmy sobie, że więcej się tam nie wybierzemy
), a potem pojechaliśmy do Capitain Daniel Wright Woods Forest Preserve. To trochę dużo jak na jeden dzień i bolącą piętę
Bo jeszcze po drodze zajechaliśmy do sklepu – mąż potrzebował nowych spodni do pracy… 
Deszczowa sobota, ale niedziela była piękna
Pewnie połazilibyśmy więcej, gdyby mnie tak pięta nie bolała
Pogoda była jak marzenie
Słońce całym niebem, coś ok. 20C… czego więcej można chcieć…

Co prawda nie obcykaliśmy za wiele ptaków, ale słyszeliśmy znacznie więcej. Przede wszystkim, niemal cały czas towarzyszył nam klangor żurawi. Latały w pobliżu, ale były albo za daleko, albo widzieliśmy je za koronami drzew. Przez moment pojawiło się na niebie stado pelikanów… leciały na swoje lęgowiska. Przy Fox River słyszałam sieweczkę krzykliwą i nawet ją widziałam lecącą, ale gdy „usiadła” po drugiej stronie rzeki – straciłam ją z oczu i nie mogłam znaleźć… tak się wtopiła w wybrzeże.
W ostatnim parku – zaskoczenie. Usłyszeliśmy z lasu (zalanego) żabi rechot. Nie spodziewaliśmy się tego o tak wczesnej porze roku. W bajorku zobaczyliśmy wiele żółwi grzejących się w słońcu. Powyłaziły na powalone do wody drzewo… część z nich jeszcze siedziała w wodzie, tuż pod powierzchnią, wystawiając tylko głowy i karapaksy na słońce
Wróciłam do domu bez życia, z potwornym bólem nogi, ale bardzo zadowolona i szczęśliwa
Życzę, żeby rychło minęło. Znaczy ból nogi, bo zadowolenie i szczęście niech sobie trwają!
Wszystko mija – nawet najdłuższa żmija (według Jasminki), więc i ból nogi minie


Dziękuję Mistrzu Q za miłe życzenia
Jestem pewna, że się spełnią
Witajcie!
Jak się nad tym zastanowić, to i u Miralki i u Makówki można zaobserwować rozwinięte symptomy wycieczkowego nałogu
Bo u Leny to na razie niegroźne początki, ot — niewinne przyzwyczajenie…
Przyznaję się do tego nałogu.
Ja też się przyznaję


I to nawet bez bicia
Taka odskocznia od codziennego, szarego życia, jest niezbędna… a jak się „poluje” z aparatem na różne dziwy przyrody, to się zapomina o wszystkim, co nas gnębi i boli…
Witaj, Tetryku:)
Trochę przyzwyczajenie, trochę – konieczność.
Wszystkie nasze dwa psy średnio przepadały za miejskimi atrakcjami. Pierwszy był bardzo łagodny, ale niezwykle radosny, spontaniczny i przyjacielski, co przy jego masie stawało się dość kłopotliwe.
Psiułka natomiast potrafi przestraszyć się lada czego.
Tamten biegł do wszystkich się witać, ta na wszystkich szczeka…
🙂
Dodam, że zazwyczaj jest to przyjemna konieczność:)
Kama mojej mamy też była przyjacielska – do wszystkich
Przy jej gabarytach, to było jednak też kłopotliwe. To był dog niemiecki tygrysi – ogromny pies, który jak stanął na tylnych łapach, był wyższy ode mnie (a miałam 166cm wzrostu). Nie szczekała, nie warczała i była bardzo przyjacielska 
Kiedyś jechałam z nią autobusem… ułożyła się wygodnie na podłodze, żeby nią nie majtało na zakrętach, a jakiś dzieciak szeptał do swojej matki:”patrz mamo, ta pani jedzie z tygrysem!!!” 
Cóż, kiedy straszyła samym widokiem
No cóż, dog tygrysi: noblesse oblige!
Witaj, Miralko:)
Nasz podbiegał, stawał na tylnych łapach, przednie opierał o ramiona upatrzonego delikwenta, i próbował lizać po twarzy:)
Oduczyliśmy tego naszego Motylka, ale nie od razu, więc nie dziwota, że unikaliśmy spacerów po mieście, póki nie zrozumiał, że tak można tylko z najbliższymi:)
W tarnowskiej stadninie był swego czasu ogier Bryś, sławny z tego, że usiłował kryć wszystko, co się ruszało w zasięgu — nie wyłączając malucha dyrektora stadniny. Ulubioną formą „otrzęsin” dla nowo zaangażowanych klubowiczów było polecenie wyprowadzenia Brysia z boksu — nowicjusz prowadził go za sobą za wodze i gdy tylko wyszli na nieco luźniejszą przestrzeń, już miał końskie nogi na ramionach, na plecach wytrwałe poszukiwania, a niesamowite obrzydzenie na gębie…
Wyobrażenie sobie „niesamowitego obrzydzenia na gębie” sprawiło, że wciąż się śmieję.
Uczucia naszego Motylka były zupełnie czyste, pozbawione jakiegokolwiek podtekstu fizycznego, co nie oznacza, że na twarzach wyróżnionych nie odbijały się żadne uczucia:)
Oznaki sympatii naszego (+/-)stukilowego Motylka wzbudzały w delikwentach strach.
*Miałam jeszcze napisać, że mamy przecież frazeologizm „końskie zaloty”:)
Dzień dobry, tu podobnie pogodnie!
Wiosenne witam!
Na razie jeszcze nie wiem na ile będzie pięknie, bo za oknem ciemno (u mnie niedawno minęła 5 rano), ale z tego co zapowiadają ma być słonecznie i ciepło (23C)… jak będzie – zobaczymy
Tu piękne słońce.
Dziś zamiast wycieczki działkowa immpreza na witanie wiosny.
Miłego imprezowania życzę, Makóweczko
Dzień dobry 🙂 Konrad też była kobietą ? W świecie artystycznym wszystko jest możliwe . Każdy reżyser przygotowując do prezentacji jakiś tekst, pragnie dodać coś od siebie . Bo to, co dzieje się na scenie ,to jest jego dzieło . Liczą się emocje i troska reżyserów aby tych emocji nie zabrakło . W latach 50-tych była sobie piosenka o tramwajach warszawskich ,(nie chcę reklamować autora )którą prawie wszyscy śpiewali . Oto fragment : Tramwaj ruszył , istny cud …A jak ruszył ,wszyscy w przód ! Potem stanął z całych sił …A jak stanął , wszyscy w tył ! Czy można było podejrzewać autora , że nigdy nie jechał tramwajem ? Można , ale w jego świecie prawa fizyki nie muszą obowiązywać . Liczy się składnia tekstu …
Och, rozwiązanie jest proste. Ten tramwaj, cud ówczesnej gospodarki, ruszył ostro… na wstecznym biegu!
Między-spacerkowe dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry po pracy (przerywanej pewnym spotkaniem). I na przerwę.
Jestem w domu. Na imprezie były 34 osoby. Wymieszane towarzystwo z dwóch grup turystycznych i z harcerstwa.
Oprócz gospodarza byłam jedyną osobą, która znała wszystkich, reszta się dopiero poznawała wzajemnie, ale integracja była pełna.
Marzanna została zrobiona i spalona.
Znów zupełnie się nie nadaję do rozmowy o „Dziadach”, wybaczcie.
Spoko. „Dziady” są ponadczasowe! 😉
To prawda. Ale obiecywałam, ale…
Cóż…palenie Marzanny dziś wygrało z dziadami u mnie.
Ale była impreza!
Dlatego się pożegnam, bo życie turysty i życie imprezowicza bywa bardzo męczące. A wcześniej znów były te roboty ogrodowe.Jestem zmęczona i niedospana.
DOBRANOC!
Dobry wieczór, miałem mały kryzys do ogarnięcia, nic strasznego, ale wymagało trochę czasu, no a teraz to już jest b. późno, więc od razu również dobranoc.
Dobrej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry, tu podobnie, słońce od rana, pogoda bardzo optymistyczna!
Witam!
Witajcie!
Na pohybel wirkom i smogom!
Pozdrawiam że Stróży z dala od krakowskiego smogu.
Wirek ogrodowy wzywa.
Ale upał!
Dobry wieczór, dzisiaj po pracy od razu musiałem jechać na jedno branżowe spotkanie i jestem dopiero teraz z powrotem i od razu na przerwę, dobranocka po przerwieee…
Jestem w domu melduję grzecznie.
Mnie coś bierze od tej huśtawki temperaturowej. Prawie całą drogę z pracy do domu smarkałem jak najęty. Zrobiłem sobie kurację: grzane piwo + kocyk, i pomału wracam do jakiej-takiej świadomości.
Oj tak, wychodzę opatulony, to się przegrzewam, a jak z gołą głową, to potem lekkie dreszcze. Nie wiadomo, jak się ubrać
Podworkowo-pospacerkowo-pobułeczkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry! Jakie pobułeczkowe?
(Podworkowe brzmi prawie jak podwórkowe z lekkim przeoczeniem
)
Po dworku, po spacerku i po bułeczkach (pieczeniu, nie – zjedzeniu, bo wyszło osiemnaście drożdżówek z wanilią i…:))
Czy ja opowiadałam, jak moja Prababcia wysłała moją kilkuletnią Babcię do sklepu?
Nie zaszkodzi powtórzyć:
Dziewczątko weszło i powiedziało:
-Poproszę cojamam!
-A co ty, dziecko, masz? – spytała skonsternowana sprzedawczyni.
-Cojamam – powtórzyła z uporem moja (jeszcze nie) Babcia.
Dopiero interwencja Prababci pozwoliła nabyć słynny cojamam czyli – cynamon.
Więc moje bułeczki są waniliowo-cojamamowe;)
Dobry wieczór, Quacku:)
Aa, to brzmi jak historia z „Dzieci z Bullerbyn” (gdzieś w okolicach kawałka kiełbasy dobrze obsuszonej
)!
„Ryknęłyśmy właśnie wyjątkowo ładnie: 'kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej’, gdy stanęłam jak wryta i spytałam:
-Słuchaj! Czy my kupiłyśmy…”
🙂
Sklep, o którym piszę, był na szczęście dużo bliżej:)
No, ja myślę, skoro Babcia miała ledwie kilka lat!
🙂
Quacku, po konsultacji z rodzinnym czynnikiem pamiętającym więcej zwanym potocznie Bratem, czuję się w obowiązku sprostować:
to Babcia wysłała kilkuletnią Ciocię (siostrę Taty) po cojamam:)
Okej, odnotowuję sprostowanie!
🙂
Coś czuję, że za chwilę będzie: Fuj, jak słońce świeci!
No, powyżej 28-30 stopni to już pewnie sam będę wybrzydzał…
Gorsze chyba tylko te góry, co cały widok zasłaniają;)
Chociaż z tym słońcem jakbyś zgadł…:
W kwiaciarni przy oknie
Gorąco okropnie.
Storczyk głowę zwiesił,
A kaktus się cieszy:
„To ci jest pogoda!
Każdej chwili szkoda!
Dni takie gorące.
Kiedy świeci słońce!”
Fiołek ledwo dyszy:
Może kto usłyszy?
Z nieba war się leje,
Kaktus promienieje:
„Bawię się wspaniale
W największym upale!
Oddycham swobodnie!
Wreszcie żyję godnie!”
Róża dla ochłody
Łaknie kropli wody.
Świat żarem ocieka,
A kaktus w uśmiechach:
„Ach! Aura prześliczna!
Jak sucho w doniczkach!
Miłe ciepło czuję!
W kolcach mi pulsuje!”
Pocą się paprocie,
Trzeszczy smutno złocień.
Zaduch trwa szalony,
Kaktus zachwycony:
„Bez krztyny wilgoci…
Cóż to, moi złoci,
Miny za paskudne,
Gdy dni takie cudne?”
Bo chyba nie podejrzewasz moich krewnych o wampirzenie;?)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Mam nadzieję, że już Ci lepiej.
Dzięki, też mam nadzieję! 😉
Dlaczego wampirzenie?
A kto nie lubi słoneczka w każdym wieku?
I ja się już pożegnam:
miłej nocki, Wyspo:)
Spokojnej i Tobie, zmykam również!
Dobranoc Wyspo!
Dzień dobry, tak samo tutaj. Powinniśmy się cieszyć, czy martwić, że nie pada i tym samym nie podlewa?
Witam wiosenne!
Witajcie!
Jest pięknie, słonecznie — a ja zostałem w domu zasmarkany po pas
Dzień dobry
Ale nie ma co wracać do przeszłości…
Mam nadzieję, że minie szybciej niż w te 7 dni 
Nareszcie dobiłam do Wyspy. Wczoraj mi się nie udało. Cały czas wyskakiwał mi komunikat, że „czas minął”
Naszemu „smarkaczowi” życzę powrotu do zdrówka
Tetryku zdrowiej szybko!
Pozdrawiam z Lasu Bronaczowa.
Ta pogoda faktycznie bardzo zdradliwa.
Dzień dobry po pracy. Na przerwę jeszcze za chwilę 🙂
A ja właśnie wróciłem z posiedzenia rady — czyli nie jest tak źle…
Jestem w domu. Po obiedzie. Nieco zmęczona po „malutkim spacerku”, który jakoś się wydłużył.
Oprócz łażenia po Lesie Bronaczowa dziś byłam w Przychodni, w aptece, na zakupach itd.
Tetryk ma rację -spacery to u mnie jakiś nałóg.
Dobranoc wszystkim, zmykam!

Też się pożegnam.
Dobranoc!
Dzień dobry, ja zaś zaspałem nieco, w sposób poniekąd kontrolowany, no ale dzień się zaczyna, nie ma co spać, trzeba wstać i działać!
Witajcie!
Ja się nadal obijam
Mam nadzieję, że będziesz skutecznie się „obijał” i katar zupełnie Ci przejdzie
Dzięki! Faktem jest, że obijanie często szkodzi choróbskom 🙂
Oby

Taką mam nadzieję, że coś Twojemu choróbsku zaszkodzi
Dzień dobry


Na krzakach agrestu pojawia się zielona mgiełka… na porzeczkach jeszcze nie, ale tylko patrzeć, a się pojawi 

U mnie trzeci z kolei dzień ma padać
Z jednej strony, to nic przyjemnego, taki deszcz, ale z drugiej… może nie będzie tak sucho… roślinki dostaną swoją porcję wilgoci i będą lepiej rosły
W moim ogródku już dużo kwiatków „wytyka się” z ziemi… jeszcze trochę i zakwitną… sama radość
Czuć wiosnę
Słonecznie witam Państwa!
Witaj

Na razie nie mogę napisać ani „słonecznie”, ani „deszczowo”, bo za oknem ciemno… u mnie jeszcze nie ma 4 rano… trochę czasu minie zanim zacznie się dzień
U mnie zbliża się 5 rano, więc czas pomału zbierać się do pracy… mąż zaraz wychodzi(ok. 5:30), to i na mnie pora
Spokojnej pracy Miralko, a ja zaraz idę na spacer do …Przychodni, a potem do sklepu.
Dziękuję Makóweczko

Ty do przychodni, a ja do pracy i sama nie wiem, która z nas będzie miała gorzej
Ja pójdę spacerkiem po słoneczku, ale już muszę WRESZCIE wyjść.
Paaaaaaaaaaaaaa…………..
Poniżej kopiuję fragment dyskusji pod tym moim zdjęciem co pisałam wcześniej. To wypowiedź tej samej osoby. Jest „moim znajomym na fb”, znamy się pośrednio jako absolwenci tego samego LO.
Jego wypowiedzi są kontrowersyjne, ale nie obrażają, więc uważam, że warto poczytać i poznać ten inny punkt myślenia.W realu nie mam z nim kontaktu.
Wracając do tematu sztuki teatralnej . Osobiście jestem przeciwnikiem uwspółcześniania klasyki, zwłaszcza czynionej w celu doraźnej walki politycznej. Nie potrzebuję do zrozumienia np. czegoś z Szekspira żeby Makbet był kobietą, a jego żona , no nie wiem np Barbarellą? – i opisywanie tego zabiegu jako nowatorskie i przełomowe w sztuce teatralnej. Wolno mi prywatnie. Przy okazji można by podyskutować o roli i poziomie krytyki literackiej w Polsce. Co są warte tzw. „uwspółcześnienia” klasyki dobrze pokazuje przypadek Balladyny Hanuszkiewicza, który wystawił m.in. „Kordiana”, „Hamleta”,
„Norwida”, „Beniowskiego”, „Trzy siostry”, „Antygonę”, „Trzy po trzy”, „Wacława dzieje”. Nikt o tym nie pamięta, ale że posadził Goplanę na Hondę to już tak. Święcił tryumfy, bo jak pisali ówcześni krytycy „wnosił ferment, powodował wściekłość, zawiść, prowokował, zachwycał, drażnił – a więc niósł wszystko, co może teatr w sferze emocji wyzwolić”. Balladyna” była taką sensacją, iż nawet „Miś” i „Świerszczyk” zamieściły o niej recenzje. Sam Mistrz mówił wtedy, że : „Goplana, sądząc z jej czynów, jest wiedźmą, więc zamiast miotły wsadziłem jej między nogi japoński motocykl honda, oczywisty
współczesny symbol średniowiecznej miotły – fallusa!”. No i co z tego bełkotu zostało – nic. Hanuszkiewicz będąc dyrektorem Teatru Narodowego nie był skłonny do politycznych wystąpień, robi to pan Głuchowski. Wystawia „Dziady” o oczywistym politycznym wydźwięku , udostępnia teatr na koncert skrajnie antyrządowej artystki itp . Nie dziwię się, że Minister Kultury , czy ktoś tam z rządu ma obiekcje. Gdyby pan Dyrektor wystawił sztukę o anty KOalicyjnej treści, a potem wynajął salę teatru na koncert artyście obrażającego do woli Tuska – to prawdopodobnie stałabyś tam z taką samą tabliczką „Teatr jest nasz” z dopiskiem „Dyrektor musi odejść”
Jest tu (moim zdaniem) parę wątków do wyspowej dyskusji. Oprócz politycznego tzn. pytania, jaka jest rola Ministra, a jaka dyrektora teatru, a jaka nasza, czyli widzów kupujących bilety.
Jeszcze drugi bardzo ciekawy -co myślicie o uwspółcześnianiu dawnych dzieł?
Odpowiem Ci na postawione pytanie… Nie lubię uwspółcześniania dzieł klasyków. Klasyk, jak sama nazwa wskazuje jest klasykiem i wszelakie wstawki w jego tekst są moim zdaniem brakiem szacunku do danego autora. Klasycy mają to do siebie, że są ponadczasowi i każdy może znaleźć w ich twórczości coś dla siebie… bez względu na opcję polityczną. Przyzwyczailiśmy się, że wszystko trzeba podać nam na tacy. Miniony ustrój miał tę dobrą cechę, że trzeba było w prostych słowach, wypowiadanych ze sceny, znaleźć podtekst, bo nikt nie rzucał nazwiskami, tytułami, a wszyscy wiedzieli o co i kogo chodzi. I to moim zdaniem jest prawdziwą sztuką… może nie dla wszystkich (bo część widowni nie zrozumie), ale dla całej rzeszy już tak…
Na temat „Dziadów” się nie wypowiadam z prostego względu – nie widziałam tego na własne oczy, a z tego co czytałam o tym wydarzeniu – opinie są różne – jednym się podoba, innym nie. Dziwię się tylko pani kurator, że się wypowiada, a nie oglądała.
Dodam jeszcze (tak na zakończenie, zanim pójdę gotować obiad), że moje zdanie jest czysto subiektywne i nie wszyscy muszą się z nim zgadzać

Podobno na temat gustów się nie dyskutuje
Dziękuję Miralko, że zabrałaś głos, bo dzięki Tobie nie gadam sama ze sobą.
Jeśli chodzi o uwspółcześnianie klasyki to mam mieszane uczucia.
Z jednej strony powoduje to ponadczasowość dzieł i przyciąga młodych ludzi, z drugiej jednak tekst powinien się bronić sam swoją uniwersalnością przesłania. W teatrze (filmie) tekst, gra aktorska, reżyseria są (dla mnie) najważniejsze, a nie kostium.
Wszystko zależy od jakości tego uwspółcześnienia. Bywa, że jest to ingerencja w tekst czy układ dzieła, często bez widocznego (dla mnie, laika) uzasadnienia — i takim operacjom jestem przeciwny. Bywa jednak tak, że niewielkie przesunięcie akcentów rodzi w głowie widza nieoczekiwane — a przecież całkiem oczywiste! – skojarzenie z aktualnym problemem, podkreślając ponadczasowość spraw i refleksji poruszanych w dziele. To może być wartością dodaną ze strony reżysera i zespołu.
W pełni podzielam Twoją opinię. To miałam na myśli pisząc o mieszanych uczuciach, ale nie umiałam tego tak ładnie i mądrze wyrazić. Co Mistrz Tetryk to Mistrz!
Coś się takiego porobiło, że dzisiaj popracowałem i jestem kompletnie wypluty. Idę na przerwę.
Kopiuję z fb, nie potrafię zalinkować.
„DZIADY” NA XXVIII FESTIWALU!
W sobotę 19 marca w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie zagraliśmy pierwszy spektakl XXVIII Festiwalu – „Dziady” Adama Mickiewicza w reżyserii Mai Kleczewskiej. „Ten spektakl nigdzie nie wybrzmiałby tak wielopoziomowo jak w XIX-wiecznych wnętrzach krakowskiego teatru, do którego wybraliśmy się wspólnie z łodzianami” – podkreślała dyrektorka artystyczna Festiwalu Ewa Pilawska, która witała wczoraj widzów wspólnie z dyrektorem Teatru Słowackiego Krzysztofem Głuchowskim.
„Dziady” po raz kolejny potwierdziły, że są arcydziełem polskiej literatury, które jest uniwersalne, ponadczasowe i wciąż aktualne. Maja Kleczewska wiernie podąża za tekstem Mickiewicza, dając mu wybrzmieć we współczesnym kontekście. Bohaterowie jej spektaklu opowiadają się po stronie słabszych i zmuszonych do walki o własną godność i wolność. Spektakl nie uderza w konkretne postaci i poglądy. Nie upraszcza świata i nie polaryzuje go. Krytykuje postawę przemocy i opresji, zadając pytania. Gdzie są korzenie zła, które nas niszczy i konfliktuje? Co uosabia Konrad, który jest kobietą? Kim jest Senator? Kto współcześnie jest skazany na zsyłkę na Sybir?
Po spektaklu spotkanie z twórcami poprowadził Łukasz Drewniak. Twórcy mówili między innymi o obecnym odbiorze spektaklu, którego wydźwięk zupełnie zmieniła obecna sytuacja. Zaznaczyli także, że „Dziady” były i pozostają papierkiem lakmusowym naszego poczucia winy. Spektakl, choć nie mówi nam wprost o naszych „grzechach”, wywołuje oburzenie – zgodnie z powiedzeniem „uderz w stół, a nożyce się odezwą”.
Uff!
Już wydawało się, że mąż będzie spał w wannie, a ja będę sikać do zlewu.
Mąż zatrzasnął się w łazience i wydawało się, że nie uda się drzwi otworzyć.
Jak ja lubię takie przygody o takiej godzinie!
Już się przestraszyłem, że obawia się bombardowania! 😉
A ja się przestraszyłam, że nie będę miała się gdzie umyć i pojadę brudna na wycieczkę.
No to nowe piętro stoi, zapraszam, teraz albo rano.
Dobranoc, do jutra!
Już niestety nie dam radę zajrzeć piętro wyżej, idę spać, dobranoc.
Na surówkę były malutkie pomidorki (to się chyba w Polsce nazywa „koktajlowe”). Zabrałam je od Margaret
Ona marnuje tyle jedzenia, że aż dziw bierze 
Powiedziałam tylko, że zabiorę do domu. A w domu wyrzuciłam zepsutą mandarynkę i tę co była obok, bo też w części zrobiła się czarna, ale reszta jest dobra. Wcinam tylko mi się uszy trzęsą 
Ona jest po prostu chora i potrzebuje terapii.
W sumie nawet ją lubię, chociaż często mnie wkurza… 
Gdy byłam u niej ostatnio, przytargałam do domu trzy paczki truskawek, ok. kilograma małych pomidorków i 3 funtową paczkę mandarynek. Truskawki nie były już świeżutkie, ale spokojnie dało się je zjeść, pomidorki też jakby trochę podstarzałe, ale ani spleśniałe, ani zepsute. W mandarynkach zobaczyła jedną zepsutą… narobiła wrzasku i poprosiła, żeby wyrzucić. No jak mogę wyrzucać dobre jedzenie. Od tego ręce mi drętwieją, a organ mowy kamienieje
Miała też twarożek, ale ten to sama wyrzuciła do śmieci. Nie protestowałam, bo mi powiedziała, że od tygodnia stoi bez lodówki. Nie ryzykowałam zjedzenia, bo mogłoby mi to zaszkodzić… i co się dziwić, że ona nigdy nie ma kasy, skoro tyle dobra marnuje.
Kiedyś próbowałam jej wytłumaczyć, że skoro kupi coś na wyprzedaży, nawet za pół ceny, a potem połowę (przynajmniej) wyrzuci, to tak jakby kupiła po normalnej cenie i zjadła wszystko… ale to szkoda fatygi na tłumaczenie. I tak zrobi po swojemu
Kilka lat temu oznajmiła mi z dumą, że kupiła biżuterię, aż 75% off. Musiała jej kupić na co najmniej $500… wydała ponad. Zapytałam jej gdzie ma zamiar to zakładać? Nie chodzi na żadne party, pracuje w domu (więc do pracy też nie założy), ma nie przekłute uszy, więc po co jej kolczyki? Powiedziała mi, że może się jej to przydać. Dziś nawet nie wiem, czy wie gdzie to wszystko ma. Wydała ponad pięć stów na coś, czego zupełnie nie potrzebuje… i co się dziwić, że potem odcinają jej gaz, bo nie płaci rachunków…
A zarabia więcej niż my z mężem razem wzięci. No to powinna mieć
kasę. Tym bardziej, że jest sama… chatę ma spłaconą i to co zarobi jest dla niej. Nie uwzględniłam dwóch psów. Ona nie pierze ich „łóżek”, ani koców. Po prostu wyrzuca i kupuje nowe, a to jednak kosztuje.
Na temat Margaret mogłabym napisać książkę, ale może już dość