*
– Co jest?
– No wiesz… nobelon…
– Chyba nowelą…
– A co to jest nowelom?
– A co to jest nobelon?
– …
Autentyk podsłuchany kiedyś w sklepowej kolejce.
Jako się rzekło, od niejakiego czasu dworkuję.
Polega to głównie na około trzygodzinnym bieganiu po drabince, by wyszarpać (ciasno to upchane niesamowicie) jakiś mniej lub bardziej ciężki wolumin, odczytać jego tytuł, autora i datę wydania, poczekać, aż koleżanka (nazywana również w toku opowieści zamiennie Magdą) sprawdzi wszystko w katalogu i dostawi literkę s, wtłoczyć książczysko na miejsce i zabrać się za wyszarpywanie następnego.
Reszta dnia upływa nam na grzebaniu we wszelkiego rodzaju zakamarkach, wywlekaniu cudzych sekretów i podejmowaniu decyzji, co z tymiż robić dalej.
Przyznać trzeba, że poprzedni właściciel był bardzo uporządkowanym człowiekiem, więc wszędzie panuje ład. Szkoda tylko, że to ład byłego właściciela i my o jego systemie układania rzeczy mamy bardzo blade pojęcie, co sprowadza się do dziwacznej gimnastyki naszych twarzy (boimy się nawet, by któryś z takich grymasów nie zagościł na nich na stałe) oraz notorycznych okrzyków zdumienia. Ot, chociażby takich, jak wtedy, gdy w warsztacikowej szafce obok pojemników z gwoździami znalazłyśmy pudło szklanych pokrywek, gumek i sprężynek do weków. Same weki natomiast stały sobie grzecznie w przykuchennej pakamerce ramię w ramię z zakręconymi twistami, plastikowymi pojemnikami po produktach spożywczych i wiaderkiem z rolkami folii aluminiowej, papieru do pieczenia i wałków do ciasta (wałki do malowania znalazły się w innym wiaderku, w oddzielnej warsztacikowej szafce).
Takich niespodziewanek dworek kryje wiele. Nie o tym jednak chciałam…
Dziś koleżanka, wodząc wzrokiem po rozsłonecznionej z nagła kuchni, dojrzała za solidnym (bardzo solidnym, nie z jakiegoś tam MDF-u, czy innej płyty wiórowej, ale drewno-podejrzewanym) kredensem drzwi.
Ja o ich istnieniu wiedziałam prawie od początku, ale nie wychylałam się, bo (naprawdę nie wiem, skąd) miałam pewność, że ona zechce te drzwi natychmiast otwierać. Udało mi się ten moment przesunąć nieco w czasie, ale dziś zdradzieckie słońce położyło kres mojej opieszałości.
-Ty! Tam są jakieś drzwi!
Koleżanka jest z tych w gorącej wodzie kąpanych, więc ja robię za oazę spokoju.
-No i co, że drzwi? – spytałam więc flegmatycznie.
-Jak, co? Trzeba je otworzyć!
Po czym, nie czekając nawet chwili, podbiegła do kredensu i zaczęła się z nim szarpać.
Czułam, że protestowanie nie na wiele się zda, zatem z dystansu obserwowałam sobie jej spontaniczne wysiłki. Koleżanka wiedziała natomiast, że przy kondycji mojego kręgosłupa obserwacja to jedyne, czym jestem w stanie ją wspomóc. Mogłam wprawdzie pokusić się jeszcze o kilka zagrzewających haseł, ale nie miałam ochoty na aż taką aktywność.
Gdy Magda opadła z sił na tyle, by nie móc wykrztusić nawet słowa, odezwałam się:
-On jest przykręcony…
Moje stwierdzenie nie było gołosłowne. Zdążyłam to sprawdzić bezpośrednio po odkryciu drzwi. Zdążyłam też uknuć plan, jak się do nich dostać, ale na jego przedstawienie musiałam poczekać, aż koleżanka dojrzeje do myśli, że sama tego kredensidła nie przesunie…
Dojrzała w znośnym czasie, co zaowocowało pytaniem:
-I co teraz?
To była moja chwila. Nie powiem, żebym czuła się jak programowo lekceważona bohaterka amerykańskiego łzowyciskacza ułamki sekund przed oklaskaniem, ale lekkie mrowienie w koniuszkach palców odczułam.
-Mam takiego kolegę – oznajmiłam.
Nie, żeby informacja sama w sobie była jakąś osobliwością, miewam kolegów, znajomych, a nawet przyjaciół, ale ten akurat kolega idealnie pasował do zaistniałej sytuacji.
-No?
-Zadzwonię i zapytam, czy by nam nie pomógł.
Magda skrzywiła się i wypaliła:
-No ja nie wiem, czy bym chciała, żeby mi się tu kręcił ktoś obcy i myszkował po kątach… Może to jaki złodziej…
Uznałam za właściwe się obrazić.
Wstałam, włożyłam kurtkę, sięgnęłam po smycz (Psiułę zabieram ze sobą) i ruszyłam do wyjścia:
-To czekaj na męża! – rzuciłam przez ramię i wyszłyśmy.
Sapanie usłyszałam po niespełna pięciu minutach, ale nie zatrzymałam się. Magdzie należała się ta chwila biegu za nazywanie nieznanych ludzi złodziejami…
-Ej! Ola! Poczekaj! Nie obrażaj się!
Zrobiłam jeszcze kilka kroków, ale mam miękkie serce, więc zaczęłam zwalniać.
-A co to za kolega?
Nic? Żadnego „Przepraszam. Głupio wyszło.”…
-Normalny… – mruknęłam
-No to dzwoń!
-Eee. Może sama poradzisz…
-No weź! Sorry! Głupio wyszło…
A jednak…
-Wrócę ze spaceru i zadzwonię do niego.
Zadzwoniłam z lasu.
Kolega oznajmił, że w ciągu godziny będą.
Zjawił się z dwoma pomagierami, odkręcili kredens od ściany i odsunęli zawalidrogę.
Magda podbiegła, szarpnęła klamkę i… nic.
-Zaperte – oznajmiłam zgodnie z najlepszymi zasadami naszej gwary.
-I co teraz?
Kolega popatrzył na Magdę, potem na mnie i zgodnie zachichotaliśmy.
-Odwróćcie się, dziewczyny – zadysponował, pobrzękując pękiem, wyjętych skądś kuglarskim sposobem wytrychów.
Nie zdziwiłam się. Kolega ma firmę zajmującą się przeprowadzkami…
Odwróciłyśmy się, by nie rozpraszać miszcza przy pracy i nie podglądnąć jego zawodowych sekretów, a już po chwili (średnio) miły skrzyp zawiasów oznajmił nam, że drzwi stoją otworem.
Magda rzuciła się w nieznane rejony. Ja postanowiłam poczekać, aż zbierze ewentualne pajęczyny, z godnością podeszłam bliżej i zajrzałam przez otwór. Pomieszczenie ziało pustką…
Wyszliśmy na zewnątrz.
-To ile ci jestem winna? – spytałam, bo tak, zdaje się, nakazuje kodeks przysługowych obyczajów.
Stojąca obok Magda rozdziawiła usta.
Nie to, że jest jakimś skąpym naciągadłem. Nie. Po prostu czasem betonuje ją w mało odpowiednich momentach.
Kolega spojrzał najpierw na mnie, potem na Magdę, a potem znowu na mnie i cień uśmiechu zaigrał mu na twarzy:
-Ty nie możesz, to niech pani koleżanka mi zaśpiewa. Tylko ładnie.
Myślałam, że nie da się szerzej otworzyć ust, ale Magdzie się to udało. Wydała z siebie dziwny dźwięk – ni to westchnienie, ni – jęk.
-Ale prosiłem – ładnie – zrobił zbolałą minę kolega.
Nie wytrzymałam. Zaczęłam się śmiać.
Po chwili i do mojej koleżanki dotarło, że kolega żartuje. To ją odmurowało:
-Ale, nie… Ola ma rację… Panowie się napracowaliście…
Kolega jeszcze raz odżegnał się od zapłaty i w świetnym humorze odjechał, zabierając w bonusie kilka worów ze śmieciami.
Wróciłyśmy do środka. Magda potknęła się o inaczej ustawiony kredens i ze smutkiem popatrzyła na otwarte do pustego pomieszczenia drzwi. Rozczarowanie uczyniło ją niezdolną do dalszej pracy, więc zakomenderowała odwrót do domu…
Ucieszyłam się.
Nie bardzo wiedziałam, co zrobić z taką ilością nagle podarowanego czasu, ale ten stan nie trwał długo. Postanowiłam wziąć się za porządki.
Wiosną nieodmiennie zaczynają się one od wyczesywania Psiułki…
Wyjęłam stosowny pakiecik, w skład którego wchodzą: mięciusia szczotka, gęsty grzebień, gęstszy grzebień, najgęstszy grzebień, odżywka, bardzo mięciusia szczotka (kolejność akcesoriów podaję w kolejności używania) i rozłożyłam kocyk (również stosowny), kiedy zadzwonił telefon. Domowy, więc odebrałam…
Czterdzieści siedem minut później zwabiona Psiułka czekała już grzecznie na kocyku, z rezygnacją patrząc na porządnie ułożone narzędzia tortur. Klęcząc, chwyciłam w dłoń mięciusią szczotkę.
Odezwała się komórka. Wstałam z kolan i zerknęłam na wyświetlacz. Zleceniodawca.
Nie zignoruję przecież telefonu od dobrodzieja…
Pięćdziesiąt trzy minuty później Psiułka ponownie zasiadła na kocyku.
Pochyliłam się, by sięgnąć po mięciusią szczotkę…
Domofon.
Wstałam z podłogi…
Brat.
-Cześć! Przyniosłem pięknej trochę smakołyków…
Po godzinie i siedmiu minutach udało mi się bez przeszkód wykorzystać pakiecikowe akcesoria…
Kolejny punkt ambitnego planu zakładał wyczesanie sierści z kap i dywanów. Po schowaniu pakieciku do wyczesywania (Psiułki) sięgnęłam po pakiecik do wyczesywania. Dywanów. Przygotowałam sobie odpowiedni worek, uklękłam i, krzepko dzierżąc szczotkę do kap, uniosłam rękę…
Pukanie do drzwi.
Wstałam z kolan.
Koleżanka. Półtorej godziny później umyłam filiżanki po kawie i poszłam uklęknąć przy pierwszej kanapie…
Komórka.
Dobroczyńcy przypomniało się, o czym zapomniał…
Trzydzieści dwie minuty później żwawo zabrałam się za wyczesywanie kap…
Przysiadłam przy stole tylko na chwilkę, by łyknąć herbaty, bo zaschło mi w gardle, gdy odezwał się domofon. Przyznaję, miałam pokusę, by udać, że mnie nie ma, ale te pozapalane światła…
Kolejna koleżanka.
Po godzinie umyłam filiżanki, wzięłam szczotkę do dywanów i ruszyłam do boju. Uklękłam. Domofon.
Miły pan sąsiad przyniósł mi zawieruszony w jego skrzynce list i zajął mi tylko kwadransik. Trochę żałowałam, że mam takie mocne żarówki i mógł bez przeszkód podziwiać obłażącą ze mnie sierść, ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać, więc i mój żal był krótki.
Pięć wyczesanych dywanów później łyknęłam zimnej herbaty i wyjęłam odkurzacz, po czym udałam się do łazienki, by zrobić miksturę, nazwaną kiedyś przez smarkatą część domowników „szumem”.
Napomknę, że od tego czasu zdanie: „Mamelek znowu robi szum.” nabrało w mojej rodzinie specyficznego znaczenia.
Wracając po napomknięciu do ambitnego planu dnia – właśnie wyjęłam wiaderko i odmierzałam proporcje, z błogim uśmiechem mieszając różne specyfiki, gdy nad dość przyjemny zapach dywanowych kosmetyków wybił się straszny smród. Epitet straszny smród zarezerwowany jest w naszym domu dla jednego tylko rodzaju woni, co podpowiada, że od razu domyśliłam się, z czym mam do czynienia.
Nieśpiesznie zakręciłam butelkę z szamponem do dywanów, odstawiłam ją i podniosłam się z klęczek. Spacerowym krokiem przeszłam się po domu, węsząc i otwierając (niejako przy okazji) okna. Podczas tej czynności z lekkim zdumieniem zaobserwowałam, że na zewnątrz jest zupełnie ciemno…
Na wielką, zrobioną pod wpływem odkurzaczowego stresu kupę natknęłam się na dywanie przy drzwiach. Wróciłam do łazienki, uklękłam przy szafce na rzeczy pierwszej potrzeby i wyjęłam łopatkę i woreczki. W połowie drogi do strasznego smrodu zmieniłam zamiar. Odłożyłam na miejsce łopatkę i z woreczkiem dotarłam do newralgicznego miejsca. Rozłożyłam woreczek, chwyciłam ranty dywanu i, wstrzymując oddech, wsypałam zawartość dywanu do woreczka. Trafiłam połowicznie. Wróciłam po łopatkę…
Nigdy jeszcze tak szybko nie udało mi się wczesać czyszczącej piany w dywany.
Akurat szłam sobie z odkurzaczem, gdy zadzwonił telefon. Domowy…
Trzydzieści dziewięć minut później ponownie chwyciłam za odkurzacz, a cichutki warkot silnika zadziałał na mnie dziwnie kojąco…
Właśnie pakowałam odkurzacz do szafki, gdy odezwał się domofon. Wstałam z kolan…
Zegar wybił dwudziestą pierwszą, kiedy wyszłam spod prysznica.
Jutro mam wolne i zamierzam sprzątać górkę…
Witam:)
Po Quackowym drapaczu chmur proponuję zejście na ziemię:)
Ta nowela mi się podoba! Czekam na kolejne odcinki!
Dwanaście godzin później…
Witaj, Tetryku:)
Miło mi to czytać.
Doszłam wczoraj do wniosku, że lepiej dmuchać na zimne, a że czesanie nie jest specjalnie głośną czynnością, poczesałam sobie w nocy:)
Było samotnie, więc – dużo krócej i nudniej:)
Dzień dobry, nie liczyłem dokładnie tych wszystkich przerywaczy, ale tak na oko, to ile godzin ma Twoja doba? 28? 31,5?
Dzień dobry, Quacku:)
Tak na oko to nie wiem:) Mówiłam kiedyś, że nie potrzebuję dużo snu, ale wczoraj około piątej byłyśmy już na miejscu, a parę minut po dziesiątej wróciłam do domu:)
Zamknięte drzwi, ukryte za przykręconym kredensem, działają na wyobraźnię. Nic a nic się nie dziwię koleżance, że chciała jak najszybciej zobaczyć, co się za nimi kryje (i że była taka rozczarowana po fakcie). A kolega od odkręcania i otwierania wydaje się być człowiekiem wielu talentów!
Dobrze jest mieć utalentowanych przyjaciół!
Myślę, że gdyby to były moje zamknięte drzwi też bym chciała je jak najszybciej otworzyć:)
Tak. Kolega w wielu sytuacjach bywa(ł) niezastąpiony:)
Witam słonecznie na nowym pięterku!
Nieźle się uśmiałam. Wczoraj też miałam dość „goniony dzień’, ale jednak nie obfitował w TAKIE przygody.
Cieszy mnie cyfra 1 przy tytule, która jasno daje do zrozumienia, że będą dalsze części.
Brawo Lena!
Dzień dobry, Makówko:)
Dziękuję.
Cieszę się, bo taki miałam zamysł, by rozbawić. Wprawdzie okupiłam to lekkim „połamaniem”, ale sama też bardziej się śmiałam, niż złościłam:)
Nie umiałam dodać nowej kategorii, więc tak sobie z tym poradziłam – jedynką:)
Mam nadzieję, że da się to doprowadzić do porządku i wtedy zamiast cyferek będę mogła te części tytułować:)
Dzień dobry Leno!
Z kategoriami i obrazkiem wyróżniającym też nie umiałam sobie ostatnio poradzić.
Nową kategorię można dodać z kokpitu: Wpisy|Kategorie. Dodałem „Życie jest nobelon” jako podkategorię cykli opowiadań i oznaczyłem nią (poprzez „szybką edycję”) niniejsze opowiadanie.
Dziękuję, Tetryku:)
Oznaczanie opanowałam, ale nie chciałam za bardzo grzebać i szukać tego dodawania nowej kategorii, coby czegoś nie popsuć:)
Słoneczne dzień dobry, Wyspo:)
do popotem…
A ja padłem po przyjściu z pracy…
Po pracy, udało się ładnie wykonać normę. A teraz na przerwę.
A ja na razie znowu u teściowej.
Ale już w domu
Ale Ci się dziś marszruta zapętliła, Tetryku:)
Wcale mnie to nie martwi!
No ba! Skoro wszystkie drogi prowadzą do domu:)
A ja wracam z Słowackiego.Teraz Tetryku możesz napisać swoje wrażenia.
Mnie autobus uciekł sprzed nosa,więc nieprędko będę w domu.
Mam nadzieję, że u Was cieplej niż u nas i nie zmarzniesz, Makówko.
Zimno, ale nie zmarzłam, byłam jednak ciepło ubrana.
Myślę, że może w weekend spróbuję zrobić nowe pięterko n/t „Dziadów”. Ciągle jeszcze przetrawiam…
Czy dobrze zrozumiałam, że byliście na t y c h „Dziadach”?
Jeśli tak, to jestem bardzo ciekawa Waszych wrażeń.
Tak, na TYCH „Dziadach”. Koleżanki z naszego Stowarzyszenia zadbały o to, aby to było możliwe.
Nowe teatralne pięterko -doskonały pomysł Tetryku!
Och! To super!
Opowiesz coś na gorąco, Makówko, czy też wolisz najpierw przetrawić?
Już nie mogę się doczekać Twojego pięterka, Tetryku:)
To może jakieś pięterko w dwugłosie? Każde z Was mogłoby napisać osobno swoje wrażenia, opublikować je razem, to by mogło być fascynujące!
Dobry pomysł — też o tym myślałem.
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Niby tylko lekki przymrozek, a – zmarzłyśmy.
Byłabym chwilę wcześniej, ale na spacerku zostałam obsypana jałowcowymi igłami i, choć zestawienie miedzi z czernią jest przepiękne, musiałam je wyczesać. Dałabym sobie głowę uciąć, że jeszcze miesiąc wcześniej tego jałowca tam nie było i rzeczywiście – on się po prostu pochylił:)
Idzie Lena przez las, Psiulka ją dumnie eskortuje i nawet jałowce witają ją pokłonem! Oto prawdziwy majestat!
Brzmi jak początek baśni:)
Hmm, obsypana igłami, to brzmi, jakby coś siadło na wybujałym jałowcu, a kiedy przechodziłaś pod spodem…
Nie wykluczam, że udało mi się wyrwać ze snu jakąś wiewiórę czy inną sowę, Quacku:)
Ale i któraś z nas mogła trącić pień. Gałęzią innego drzewa na przykład. To las w końcu, a my najczęściej spacerujemy po łosich ścieżkach, bardzo wąskich i ukorzenionych:)
A Psiulka nie wystawia takiej zwierzyny wyrwanej ze snu? Czy jakoś tam chociaż nie sygnalizuje obecności?
Większość leśnych zapachów jest jej znana, nie czuje się zagrożona, więc jest spokojna, węszy i macha ogonem, wtedy ja też wiem, że wszystko jest w porządku:)
Nowości sygnalizuje mową ciała, czasami krótkim piśnięciem albo urwanym szczeknięciem i namiętnym obwąchiwaniem, nie tylko tropów na ziemi, ale także w powietrzu. Nie warczy. Chyba nigdy nie słyszałam jej warkotu.
Dużo gorzej zachowuje się w mieście. To środowisko uważa za wrogie i boi się. Często się płoszy na widok rzeczy, których my nawet nie zauważamy. Na przykład boi się wymalowanej na płotku do przedszkola półmetrowej wysokości pandy i kiedy przechodzimy obok, zmienia stronę, chowa się za moją łydką, przypłaszcza i tak półpełznie, póki ma tę pandę w zasięgu wzroku:) Podchodzenie i pokazywanie Psiułce, że to tylko obrazek, nie skutkuje, tak się boi, że nawet patrzeć nie chce na malunek:)
No proszę, pies bliski natury. To pewnie nie jeździcie do miasta z nią, jak nie musicie.
Nigdy nie zabieram jej na zakupy, jeśli nie może wejść ze mną do sklepu. Raz zostawiłam ją przypiętą na czas: „wejść do sklepu, dwie śmietankowe, proszę, płacę kartą, dziękuję, do widzenia, wyjść ze sklepu” i zastałam ją tak roztelepaną, że więcej tego nie powtórzyłam…
W samochodzie jest spokojna, ale staram się jej nie zostawiać samej, a spacer po mieście to udręka dla nas obu, więc unikam tego jak ognia:)
Jestem już w domu. Zabieram się za kolację.
Smacznego:)
Fajnie, że dałaś znać o powrocie i dobrze, że nie zdążyłaś zmarznąć:)
Wczorajsza klękanina dała mi się nieco we znaki, więc:
dobrej nocki, Wyspo:)
Spokojnej, też zmykam, dobranoc!
DOBRANOC!
Witajcie!
Piąteczek rozpoznajemy bojem!
Efektywnie;)?
Dobry wieczór, Tetryku:)
W zasadzie tak. Choć bez szału
Dzień dobry. Jutro mam zamiar spać do oporu.
Słonecznie witam!
Paaaaaaaaaaaaaaa………..
Echo uniosło krzyk porywanej dziewicy…
Nie wiem jak dziewica,ale Makówka ledwo rusza wszystkimi kończynami.
Cały dzień wiosenne porządki pod koniec zimy w ogrodzie i końca nie widać.
A ja już na dzisiaj skończyłem, wszystko zgodnie z planem, a nawet leciutko ponad. No to, myślę, skoczę na Wyspę, pobędę jeszcze przed przerwą.
Dobry wieczór, Quacku:)
Też już skończyłam. Na cały weekend:)
Pokoralikuję sobie, ale z paluszkiem na touchpadzie;)
Aaa, co Ty koralikujesz? Obrazki? Wzorki? Biżuterię?
W swoim ostatnim wpisie dzięki uprzejmości Tetryka możesz sobie obejrzeć próbkę:)
Albo u mnie w poprzednim wpisie:)
* u mnie = w kartce:)
Już widzę! Klasa i smak!
Och! bardzo dziękuję, Quacku.
To ja na przerwę
Melduję, że jestem.
Wykąpana, po obiedzie, w łóżku. Właśnie piję herbatę po obiedzie.
Tak, po obiedzie, bo w Stróży jeszcze nie odkręcamy wody (w nocy są przymrozki), więc obiad był dopiero w Krakowie.
Dobry wieczór, Makówko:)
Ja jestem po śniadanku:)
Wykąpię się i też zjem obiadek:)
O rany! Ale macie obsuwy!
„-Ja to proszę pana mam bardzo dobre połączenie.Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno.Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem,śniadanie jadam na kolację,więc tylko wstaję i wychodzę.
-No ubierasz się pan
-W płaszcz jak pada.Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
-Aaaa…fakt.
-Do PKS mam pięć kilometry.O czwartej za piętnaście jest PKS.
-I zdanżasz Pan?
-Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni, to jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa.Mleko, wiesz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny, do Stadionu. A potem to mam już z górki, bo tak:119, przesiadka w trzynastkę, przesiadka w 345 i jestem w domu. To znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma. To jeszcze mam kwadrans.To jeszcze sobie obiad jem w bufecie.To po fajrancie już nie muszę zostawać,żeby jeść, tylko prosto do domu i góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się, jem śniadanie i idę spać”
(„Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, Scenariusz: St. Bareja, St. Tym, reżyseria: St. Bareja, dialog postaci granych przez J. Nalberczaka i M. Łącza)
Pamiętam to, Quacku:)
Cudna scena. On tam się też chyba chwali, że się goli przed pójściem spać:)
Też pamiętam. Słynna scena!
I te łyżki na łańcuchu mi stają w oczach!
I głodny chuligan:)
„Zoocha… myśli postmodernistycznie, śniadania jada o zmierzchu dnie…”;)
Podworkowo-pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dziś bez ekstremów porządkowych i bez średnio pożądanych darów lasu:)
Jutro laba, więc pora zaszaleć z jakimś drobiażdżkiem:)
Już się nie mogę doczekać:)
Dobry! Jutro bez pedałowania, dłuższe spanie w perspektywie – brzmi nieźle.
Też jutro zaszaleję ze spaniem. Bite osiem godzin prześpię, czy trzeba, czy – nie;)
I ja zmykam, dobranoc!
Śpij dobrze, Quacku:)
Skoro wszyscy wyprawieni pod kordełki to i ja mogę powiedzieć:
dobrej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Dzień dobry


W końcu i ja dopłynęłam do Wyspy
Z wielką uciechą poczytałam tekst i komentarze do niego… brawo Lena!!!
Witaj, Miralko:)
Dziękuję:)
Chyba się już starzeję…
i nie wiem po co
Ale jakoś nie mogłam uleżeć… i pomyśleć, że kiedyś szłam spać o tej porze 
Bo jakoś nie mogę dłużej pospać… budzę się o różnych dziwnych porach, a wieczorem już od 21 padam na nos. Dziś też wstałam przed 2…
Weź przykład z Keitha Richardsa, który twierdzi, że się nie starzeje: „zasadniczo, cały czas dorastam” (z rozmowy z Bartkiem Chacińskim w „Polityce”)
Och… sam proces starzenia się już dawno przekazałam dzieciom
A ja ciągle młoda… 

Tylko różne dolegliwości mnie nękają, z czym ciężko mi się pogodzić
No to nachodzą mnie myśli o starzeniu się…
Niedawno wkroczyłem na tę ścieżkę, współodczuwam.
Cieszy, że rozumiesz o czym piszę, chociaż wolałabym, żebyś tę „ścieżkę” ominął…
Kiedy mowa o wieku i dolegliwościach, zawsze przypominam sobie rozmowę mojego Taty z sąsiadką:)
Tata był już dobrze po dziewięćdziesiątce i w trakcie rozmowy napomknął o jakichś swoich dolegliwościach, na co parę latek starsza sąsiadka odparła:
-Wiesz… W naszym wieku, to źle jak już nic nie boli…
Tata Quackie mawia podobnie: – W tym wieku jak człowiek się obudzi i nic go nie boli, to znaczy, że nie żyje.
Sąsiadka miała dokładnie to samo na myśli, ale ujęła to delikatniej:)
Taaa… Po czterdziestce, jeżeli nad ranem nie czujesz, że coś cię boli…
To pewno nie masz fibromialgii…;)
Mamy huśtawkę pogodową
To się robi ciepło (niemal jak latem, czyli ponad 20C), to się ochładza (do 6C, jak dziś). Można zgłupieć 
Tutaj ma w przyszłym tygodniu być 17-18 stopni. A potem to nie wiem, równie dobrze może się znowu ochłodzić.
To prawie jak tu

Na jutro zapowiadają 17C, na poniedziałek 22C, a potem znowu chłodniej… a jak będzie w rzeczywistości, to nie wiadomo
W marcu jak w garncu (internety twierdzą, że angielski odpowiednik to „March comes in like a lion and goes out like a lamb”, ciekawe!)
No, faktycznie ciekawe

I w sumie niewiele ma wspólnego z polskim powiedzeniem
A czy jest jakiś odpowiednik na kwiecień? U nas mówiło się, że „kwiecień – plecień, bo przeplata – trochę zimy, trochę lata”… a w angielskim? Wiesz coś na ten temat?
Znalazłem w sieci takie:
„Never cast a clout till May be out” (w zasadzie o maju)
i lepsze chyba
„April weather, rain and sunshine both together”.
No tak, ale też niekoniecznie tak jak w polskim… bo zimą to raczej pada śnieg, a nie deszcz…
Może kwestia innego klimatu?

Dzień dobry, planowałem spać do oporu, ale opór okazał się daremny, jako że w domu obok zaczęli remontować, stukstukstuk młotkiem i wrrrrr wrrtartką…
Współczuję, chociaż mnie takie „drobnostki” nie obudzą

Gorzej z zasypianiem
Dzień dobry, Quacku:)
Ze mną jest podobnie, jak z Miralką – byle co mnie ze snu nie wyrwie:)
Pamiętam, jak kiedyś obudziłam się z jakiegoś miłego snu, przeciągnęłam, otworzyłam oczy, a zza szyby pomachał mi zupełnie nieznany, rozbawiony facet…
Okazało się, że przespałam całe ustawianie rusztowań i początek prac elewacyjnych:)
No, mnie zasadniczo budzi tylko budzik albo pęcherz…
Mnie zawsze zbudzi telefon domowy i domofon.
Brat specjalnie domofoni (ma klucze) rano, żebym zdążyła zejść na dół, zanim on wejdzie na górę:)
A jeśli mam pilne wstanie, proszę którąś z rodzinnych zegarynek, żeby na wszelki wypadek zadzwoniła na domowy:)
A budzik? Wolnostojący lub w komórce? Nie działa?
Wolnostojący zazwyczaj działa, Quacku, ale wolę być zabezpieczona, bo bardzo nie lubię się spóźniać.
A komórka zostaje sobie na dole. Tak jak laptop:)
Które to było piętro?
Drugie, Tetryku:)
Do popotem, pa….
Papa!
Miłego…
Dzień dobry, Makówko:)
Dzień dobry Leno!
Witajcie!
Po — nieco rytualnym — dokonaniu zwyczajnych sobotnich cotygodniowych czynności jakbym już dochodził do przytomności. Do? A może dopiero „w kierunku”? Zobaczymy…
Witaj, Tetryku:)
Też lubię rytuały:)
Jednym z nich jest pośniadaniowa herbata. Bardzo lubię pić ją sobie spokojnie, bez konieczności konwersowania. W domu wszyscy wiedzą, że do życia zaczynam się nadawać dopiero po niej i nawet nie próbują tego pośpieszać:)
I u mnie herbata jest końcowym akcentem śniadania. Niestety, zazwyczaj piję ją sam, lecz w pośpiechu.
Jakoś tak się zdarzało w moim życiu, że też w dni powszednie pijałam ją przeważnie sama i może stąd właśnie wziął się ten nawyk nierozmawiania:) Do dziś w trakcie picia układam sobie z grubsza plan dnia, to taka moja chwila kontemplacji, którą bardzo lubię:)
Lecimy na spacerek:)
A my zaraz jedziemy do rzeźnika po mięso. Ciekawe jak będę je porcjować, skoro pięta mnie tak boli, że stać na nodze nie mogę… pewnie znowu „ostroga” mi wylazła i muszę się pomęczyć zanim mi przejdzie
Mnie pomagają na te okolice niesteroidowe środki przeciwbólowe, Olfen (diclofenacum natricum).
Nie wiem, czy tutaj coś takiego dostanę. Na pewno jest, ale kto wie jaką ma amerykańską nazwę…

W zasadzie powinnam w końcu wybrać się do lekarza, ale od 17 lat ciągle mi nie po drodze, to nie mam czasu i co ważniejsze – chęci
Roboty ogrodowe cd.
A w chałupce w środku tylko dwa stopnie.
A nie ma czym podgrzać? Kominek, kuchenka…? (Prąd?)
Jest kominek i prąd,ale jeszcze nie ma wody,bo w nocy było minus 8 stopni to by woda zamarzała.
Ognisko będzie za chwilę.
Średnio pospane dzień dobry, Wyspo:)
Nie udało mi się zrealizować wczorajszych gróźb – spałam około pięciu godzin:)
Dzień dobry!
Tak od południa?
Położyłam się o jedenastej (nie o dwudziestej trzeciej), skąd wiesz, Tetryku?
Rachunek różniczkowy!
)
(to jest takie szacowanie, które w wyniku daje niewielką różnicę w stosunku do wyniku dokładnego — po prostu różniczkę
Całki, różniczki… Jak dawno ja się tego uczyłam:)
Ja jeszcze dawniej! Ale przynajmniej termin zapamiętałem!
Pamiętam, że najpopularniejszym słowem tematycznym były „macierze”, a budzącym największą wesołość – „nilpotent”:)
Zimno i już ciemnawo.Najwyzszy czas wracać do Krakowa.
Wracaj!
Wracaj, wracaj,
Tam gdzie się na ogół ma gigant kaca,
Lecz przynajmniej jest się napić z kim.
Dziś nic nie piłam. Tzn. nie piłam nic alkoholowego. Wczoraj też.
Więc jestem tylko zmęczona.
Ale jutro i w poniedziałek …hm będzie z kim się napić.
Przerwa sobotnia
My już po spacerku:)
Nawet po ciemku czuć, że idzie ku wiośnie, choć wieczór minusczterostopniowy:)
Szłyśmy sobie leśną drogą i ta przejrzystość nieba, lekki chłodek i gra cieni obudziły we mnie późno-sierpniowe wspomnienia:)
Och, nareszcie. Ten przejściowy okres nie-zimowy trwa już za długo!
To prawda.
Brak śniegu daje się bardzo we znaki, szczególnie tym, którzy go pamiętają:)
Jutro może wybędziemy w miejsce najwcześniejszego zakwitania zawilców i przylaszczek. A nuż któreś z kwieci się pośpieszyło z wyściubieniem swoich ślicznych główek:)
A! i jest to też kraina zakwitającego wawrzynka wilczegołyka:)
I tym, co jeżdżą na nartach! (Czasami)
Trochę jednak śniegu w tym roku widziałam. Nie tylko na nartach, ale i na turystycznych szlakach. Ciekawe jak będzie jutro?
U nas też są miejsca, gdzie śnieg zalega bardzo długo, ale ja mam na myśli czasy, gdy na ulicach było biało do połowy kwietnia, a potem w ciągu paru dni robiło się tak upalnie, że niektórzy rezygnowali nawet ze szwedek i krytego obuwia:)
A jak byś sobie życzyła, żeby jutro było? Śnieżnie czy upalnie?
A my jutro BYĆ MOŻE wybierzemy się w miejsce, gdzie bardziej wiosennie. O tyle, o ile.
Do Czech?

Do Czech to ja mam za darmo!
A serio to bliżej
Cieplej i bliżej? To albo Słupsk albo sauna;)
Dyskretnie zapraszam na impresje po obejrzeniu „Dziadów” – pięterko wyżej
Dziękuję wszystkim za miłe pogawędki na życiowym pięterku i lecę się gościć u Tetryka:)