W tym odcinku spotyka się kilka historii z historii wyjazdów państwa Quackie i różnych innych ludzi. Wyjazdy praktykowaliśmy przez lata, sami i wspólnie z przyjaciółmi (z czego parę relacji na Wyspie również było, w tym także wieloodcinkowych, że wymienię choćby weekend w Pradze Czeskiej i wypad do Andaluzji). Osoby z czarnego terenowego samochodu to akurat tylko moja wyobraźnia, na przeróżnych źródłach oparta. Znalazłoby się tu jeszcze parę aluzji, ale nie mogę tłumaczyć wszystkiego (od razu).
_______________________
Lajkonik i rejestracja
Niemal każdego roku, w lecie, pan Ignacy Lajkonik czuł, że w swoim mieszkaniu na osiedlu nie wytrzyma już ani chwili dłużej. Wtedy wsiadał w samochód i jechał na przykład do pani Moniki. Albo – przez pewien czas – na działkę, nad jezioro. Albo nad morze, do znajomych Kaszubów, którzy wynajmowali panu Ignacemu pokój z widokiem na Zatokę Pucką. Albo w góry do znajomej Pani Stonogi, która również wynajmowała panu Lajkonikowi pokój z widokiem na Roztokę Słucką. Tak, tak, pan Lajkonik z niejednego pieca chleba kosztował i w niejednym miejscu znał życzliwych ludzi.
Tego roku jednak wyjazd był wyjątkowy. Po pierwsze, pan Ignacy jechał – po raz pierwszy – w okolice pewnego fantastycznego wprost zamku w południowej Polsce. Po drugie zaś, wiózł ze sobą siostrzeńca Karola i jego dziewczynę Paulinę, ponieważ umówili się, że pan Ignacy zapewni wszystkim transport, a oni z kolei postarają się o zakwaterowanie w Studenckim Ośrodku „Maciejka”. Właściwie nocleg przysługiwał tam tylko gościom z legitymacją Uniwersytetu, Akademii lub Politechniki, ale Karol i Paulina byli pewni, że w tym przypadku mogą liczyć na wyjątek, tym bardziej, że już sama nazwa ośrodka wprawiała wszystkich troje w świetny humor.
Ruszyli więc w drogę niemłodym już samochodem pana Lajkonika, bardzo wczesnym rankiem, żeby zajechać jak najdalej, zanim obudzą się i wyjadą na trasę pozostali kierowcy. Zazwyczaj pan Ignacy wybierał trasę węższą, krętą i bardziej urokliwą – wiodącą przez miasteczka jakby zatrzymane w czasie, w których w sklepie przy ryneczku naprzeciwko starego kościoła można było dostać na przykład oranżadę w butelkach z porcelanowym korkiem. Albo ręcznie robione lizaki w kwiatowe wzory z różnokolorowego cukru. Ale tym razem droga była daleka, więc jednogłośnie uznali, że rezygnują z trasy krajoznawczej i wybierają autostradę, która – mimo że płatna i często-gęsto remontowana – doprowadzi ich w pobliże zamku i Ośrodka szybciej.
Toczyli się po autostradzie już dobre dwie godziny z okładem. Pan Lajkonik nie przemęczał swojego samochodu, zbudowanego za czasów, kiedy obowiązywała maksyma „Wolniej jedziesz – dalej będziesz” i trzymał się grzecznych dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, w porywach do stu, oraz prawego pasa. Prawdę mówiąc, wyprzedzali go wszyscy, którzy o tej porze znaleźli się na drodze, ale jemu jakoś to nie przeszkadzało. Właśnie zaczął wyprzedzać go autobus, wiozący na kolonie dzieci, mimo wczesnej pory radośnie machające przez okna, a pan Lajkonik zdążył im odmachać, kiedy we wstecznym lusterku zauważył coś, co kazało mu zmarszczyć brwi i już nie odmachiwać, tylko mocniej chwycić za kierownicę.
Od tyłu zbliżał się szybko, połyskując chromem i reflektorami, wielki terenowy samochód. Jechał dużo szybciej od pana Ignacego i od autobusu, a jego kierowcy nie podobało się, że musi zwolnić. Zagrzmiał głębokim basem klakson, a liczne przeciwmgielne lampy umieszczone na zderzaku, nad kabiną i jeszcze w paru miejscach – błysnęły dwa razy, wyraźnie dając do zrozumienia autobusowi, żeby zjechał na prawy pas. Pan Ignacy przyhamował nieco, żeby autobus mógł wyprzedzić go szybciej, a tymczasem od klaksonu i hamowania na tylnym siedzeniu obudzili się Karol i Paulina.
– Ooo! – powiedziała Paulina, kiedy terenowy samochód mijał ich, rozpędzając się od nowa. – Popatrzcie na jego rejestrację! Spojrzeli, pan Ignacy, jako kierowca, przelotnie. Tablica rejestracyjna, umieszczona tak, żeby było ją widać pomiędzy lśniącymi rurami, głosiła „G0 ADHD”. – Pierwszy raz widzę, żeby ktoś tak się ogłaszał? – zdziwił się na głos Karol. – Myślisz? – powątpiewał pan Lajkonik – Coś mi to nie wygląda… –. Popatrzyli w prawo. Na autostradowym parkingu wielki czarny samochód hamował właśnie gwałtownie przy budynku z ubikacjami, przejechawszy z podskokiem przez krawężnik. Nie zdążyli zobaczyć, kto z niego wysiada, bo autostrada w tym miejscu łagodnie skręcała za górkę.
Kiedy zjeżdżali z autostrady, czarny samochód pojawił się po raz kolejny. Wjechał przed nich, przejeżdżając przez pomalowany w skośne białe pasy azyl i przyspieszył przed znakiem ograniczającym prędkość do czterdziestu na godzinę. Przed samą rogatką wykonał efektowny slalom i wepchnął się przed wielkiego TIRa. Kierowca ciężarówki otworzył okno i wrzasnął coś dosadnego, na co znad uchylonej szyby wychyliła się owłosiona męska ręka i pogroziła mu pięścią, a potem pokazała znany gest ze środkowym palcem. Na szczęście dla obu panów kasjerka na rogatce szybko otworzyła szlaban przed terenówką, która z rykiem silnika pomknęła dalej.
– I co, jeszcze wam mało? – triumfowała Paulina. – No, nie wiem… – wybąkał Karol, a pan Ignacy uniósł tylko brwi, ponieważ obie dłonie trzymał na kierownicy. Skręcili teraz w drogę wojewódzką, nie tak gładką jak autostrada, ale za to prowadzącą przez rozgrzane słońcem lasy i pola, których zapachy wdzierały się do samochodu i sprawiały, że słowo „wakacje” brzmiało tak, jak powinno brzmieć zawsze, kiedy się je wymawia. Wśród zapachów pól, łąk i lasów dotarł do wrażliwego nosa pana Lajkonika również i inny zapach – dobrego jedzenia. – Kochani, najwyższy czas na obiad! Ja stawiam! – I skręcili do rozsiadłej wygodnie na leśnej polanie gospody „Pod Jeleniem”, z której kominów dobywała się woń wskazująca panu Ignacemu drogę lepiej niż jakikolwiek GPS.
Stanęli, wyszli z auta i rozprostowali kości. Na parkingu przed gospodą stało kilka samochodów, a wśród nich – wielki, czarny, terenowy potwór z rurami i charakterystyczną rejestracją, do którego zmierzał właśnie mężczyzna około trzydziestki w białej koszulce i spodenkach khaki. Pierwszy zareagował Karol. Podszedł ociężałym krokiem do właściciela terenówki, który właśnie szukał czegoś w podłokietniku.
– Dzień dobry! Piękna bryka, panie szanowny!
– Piękna! – potwierdził z nieskrywaną dumą tamten.
– Co ma pod maską? V-szóstkę?
– A skąd, to V-osiem, cztery koma siedem litra, benzyna, ze Stanów przywieziona!
– Ooo, to full wypas, musi nieźle ciągnąć. Ale tablice ma pan fajne. Też ze Stanów?
– Gdzie tam, nasze!
– A co to na nich, te litery? – zgrywał się Karol
– O, zauważyłeś pan? – spuchł z dumy kierowca terenowca – To my!
Stojąca kilka kroków z tyłu Paulina znacząco chrząknęła, Karol lekko zgłupiał i stać go było tylko na wyjąkane – Jacy… wy?
– No – nasza rodzina: Adam, Dorota, Heniu i Damian – wyprężył pierś kierowca – Dorota to moja kobieta, a Heniu i Damianek to dzieciaki! –
Po kilku minutach, kiedy już siedzieli w ogródku przy gospodzie, mogli śmiać się do woli. Pan Ignacy tylko się uśmiechał, ale Karol rżał jak, nie przymierzając, wyścigowy rumak. Lekko obrażona Paulina studiowała menu, ozdobione wizerunkiem rozłożystych rogów. Kiedy Karol już skończył, pogładził dziewczynę po dłoni. – I co, kochanie? – zapytał – Już wiesz, skąd się biorą takie skróty? Nikt tu nie ma nic wspólnego z nadpobudliwością… – Ale przerwał mu ogłuszający wrzask. To dwóch chłopaczków wspinało się na wielkiego jelenia z brązu, stojącego przed gospodą, a ściśle rzecz biorąc – jeden z nich się wspinał, a drugi usiłował mu przeszkodzić. – Heniu!!! Damian!!!!! – zagrzmiało od strony gospody. – Wiesz co, Koperku? – odezwała się z przekąsem Paulina – Nie byłabym tego taka pewna!
______
No i link do oryginalnego wpisu z komentarzami: https://madagaskar08.pl/blog/2010/07/19/lajkonik-i-rejestracja/
Dobry wieczór na nowym-nienowym pięterku!
Chyba niczego tu nie trzeba poprawiać?
Dobrze, po edycji wyrzuciłem osadzony tekst na rzecz skopiowanego.
Powinno być łatwiej (mnie również).
Dziękuję panie Q podwójnie!
Za posłuchanie moich dwóch sugestii (żeby zrobić nowe pięterko i żeby zrobić w postaci kopiuj/wklej).
A drugie podziękowanie za opowiadanie.
Po przeczytaniu opowiadania naszła mnie myśl:
Ciekawa jestem co powiedziałaby Paulina gdyby zobaczyła moich synów?
A szczególnie moje starsze dziecię w akcji.
Podejrzewam, że zależy, w jakim wieku i co by robili. I jakby się przy tym zachowywali rodzice.
Moje dzieci były szalone, szczególnie ten starszy.
Gdy po 3 latach przyszłam z młodszym synem do tego samego żłobka pani opiekunka poznała mnie i spytała, czy jestem mamą Wojtusia.
-„Tak, ale tyle dzieci się przewinęło, a pani pamięta dziecko, które było przez miesiąc?”
-„Jego trudno było zapomnieć!”
Wojtek był jej ulubieńcem. Ten młodszy już nie tak, bo „za spokojny, nie tak szalony”.
No tak. Ale nie zachowywały się tak ze względu na wzorzec od rodziców?
Wojciech -imię pochodzenia słowiańskiego złożone z dwóch członów: „woj” – woj, wojownik i „ciech” – radość, pociecha. Znaczenie tego imienia można zinterpretować jako „radosny wojownik” .
Jakoś o tym nie pomyślałam, gdy wybierałam imię!
Mnie chodziło raczej o wzorzec zachowań.
Umykam już na dzisiaj. Jutro (technicznie dzisiaj) trochę normalniej (dzień pracy), pojutrze (technicznie jutro) znów jeżdżenie i załatwianie.
Też umykam, Dobranoc!
(mam nadzieję Wyspiarze nie nakrzyczą na mnie za sugestię kopiowania?)
Witajcie!
Może to i lepszy sposób… A p. Ignacy jak zawsze niezawodny
Czyli Szanowny Pan Administrator nie spuści mi lania za moje ingerencje w zwyczaje Wyspy?
Dzień dobry. Śnieg sypie dalej
Dziś przeczytałam opowiadanie jeszcze raz, już nie z bolącą głową.
Świeżym umysłem doceniłam zabawność tekstu, ale i postanowiłam wyłapać z niego nie tylko żart.
Uważa się, że przyczyną ADHD są nieprawidłowości w funkcjonowaniu ośrodkowego układu nerwowego – poszczególne struktury mózgu rozwijają się w nierównomiernym tempie. Dlatego właśnie ADHD określa się mianem zaburzenia neurorozwojowego.
Stwierdzono, że ADHD ma w pewnym zakresie dziedziczne podłoże. Oprócz tego istnieje szereg czynników, które mogą nasilać objawy. Zalicza się do nich: nieprawidłowości w przebiegu ciąży, niedotlenienie okołoporodowe, urazy głowy, zatrucia, zaniedbania środowiskowe.
Dlatego na dzieci z ADHD nie można patrzeć jedynie jak na dzieci źle wychowywane przez rodziców.
Jeśli chodzi o moich synów były to klasyczne tzw. patologiczne ciąże (patologia w sensie medycznym, gdyż leżałam na Oddziale Patologii Ciąży, doszło do zatrucia ciążowego i innych komplikacji), więc dotyczyły ich dwie wytłuszczone przeze mnie przyczyny.
I to jest moja odpowiedź na pytanie zadane przez Q wczoraj dwadzieścia parę minut po północy.
No nie można patrzeć. Dlatego w opowiadaniu pozostawiłem tę kwestię otwartą, bo przecież sam tatuś powiedział, skąd te litery na rejestracji.
Dzień dobry


Jak zwykle świetny tekst
Brawo, Mistrzu Q
Dziękuję ślicznie, tym bardziej, że sporo po czasie.
Wczoraj odkopałam samochód ze śniegu i całe szczęście dziś już nie muszę


Mam dziś długą trasę do przebycia… prawie 100 km w jedną stronę. Ciekawe jak się będzie jechało?
Wczoraj widziałam kilka wypadków samochodowych na autostradzie… wielu kierowców uważa się za „miszczów kierownicy” i nie zwracają uwagi na trudne warunki pogodowe… a potem jest za późno
Przy autostradach 100 km nie brzmi tak źle, ale w warunkach zimowych – zwracałbym uwagę na przeszkody w podróży (Google Maps pokazuje korki).
Tak, ale do autostrady trzeba dojechać, a potem mam coś ok. 50 km ulicami. Fakt, że to trasa szybkiego ruchu i miejscami ograniczenie prędkości prawie jak na autostradzie (88km/godz)… ale zawsze trochę ponad godzinę trzeba jechać


A korki… to zależy w którą stronę i jaka trasa. Staram się wybierać te mniej uczęszczane, nawet jak muszę trochę nadłożyć drogi. I tak wychodzi mi szybciej
A do DeKalb mam kilka opcji dojazdu…
Dobry wieczór, Wyspo:)
W Krakowie zima znów zaskoczyła i drogowców, i kierowców. Kilometrowe korki…
Wiem coś o tym.
Dziś zmuszona byłam przemieścić się na drugi koniec Krakowa komunikacją miejską. Tramwaje (bodaj tyle) kursowały normalnie, ale już autobusy tkwiły w korkach. Tak więc sobie postałam w korkach i na przystankach.
Najgorsze było brnięcie w błocie pośniegowym na chodnikach.
Wróciłam zmarznięta z przemoczonymi nogami.
Bodaj załatwiłam co miałam załatwić.
A i jeszcze -czarny ekran i knucie na Zoomie.
Wczoraj jechałem do Sopotu na 18.00. Wyszedłem z domu dużo, dużo wcześniej i zdążyłem na autobus (pospieszny) o 16.45, który wg rozkładu jedzie tę trasę w 21 minut. Wczoraj jechał 50 minut! (Więc zdążyłem)
Dobry! Wszystko załatwione, praca wykonana.
Syrena zakładu pracy dała sygnał na przerwę.
Dzisiaj poznałem elastyczność systemu e-recepty. Potrzebowałem kupić kolejne pudełko na receptę z rocznym okresem ważności – nie ma problemu, apteka na osiedlu, blisko. Tyle że leku nie ma, mogą sprowadzić w ciągu tygodnia. Podziękowałem, poszedłem do apteki o 600 m dalej. Też nie mają leku, ale to sieciówka – miła pani sprawdziła, że mają trzy osiedla dalej. Przez telefon sprawdziliśmy – jest, zarezerwowaliśmy pudełko. No to w auto i przez śniegi i mrozy… dojechałem. Lek jest i czeka – ale nie mogę go kupić, bo poprzednie pudełko było kupione a aptece na osiedlu i tylko tam realizacja recepty może być kontynuowana… jak dowiozą…

No tak, przy tych długodystansowych receptach właśnie tak jest. Inaczej musiałbyś mieć (przy miesięcznym interwale kupowania leków) 12 osobnych recept.
Też się spotkałam z podobnym absurdem.
Kiedyś było tak, że na e-receptę mogłam wykupić w jednej aptece to, co jest, a potem w innej wykupić resztę.
Teraz pani powiedziała, że muszę kupić tam, gdzie zaczęłam receptę realizować.
Tam gdzie zaczęłam -leku nie ma.
Czyli zmienili zasady na …lepsze frontem do klienta?
Hmmm. Tak to nie było, ale może faktycznie zasady się zmieniły?
Albo pani chciała na tobie wymusić, żebyś wszystko kupiła u niej?
No właśnie też byłem przekonany, że to tak ma działać… A tu – zonk!
Zawsze gdy w jednej aptece czegoś brakowało w czasach recept papierowych farmaceutka musiała robić tzw. „odpis”.
Gdy wprowadzili e-recepty farmaceutki też się cieszyły, że z tym samym kodem można realizować e-receptę w różnych aptekach.
Kupowałam tak wielokrotnie, gdyż jednorazowo mam dużo leków i nigdy nie ma tak, aby w jednej aptece było wszystko.
Pani nie mogła chcieć nic wymusić, bo ja zrealizowałam wcześniej całą receptę bez jednego leku i o ten jeden brakujący lek chodziło.
U nas chyba jest tak samo. Jak się idzie do lekarza, to się mówi w jakiej aptece będzie się odbierało leki i on wysyła tę informację do tej konkretnej. Przeniesienie recepty do innego sklepu wymaga kontaktu z lekarzem… niekoniecznie trzeba iść, wystarczy zadzwonić.
Też fakt, że jeszcze się nam nie zdarzyło, żeby jakiegoś leku zabrakło i nie musieliśmy szukać go gdzieś indziej.
Jak ja lubię takie sytuacje o takiej godzinie!
Leżę sobie w łóżeczku z laptopem, a tu kot stoi na parapecie i …prosto na moją wersalkę, moją kołderkę i moją poduszkę.
Posprzątałam, pościel zmieniłam, narzutę zdjęłam i tylko nie wiem co zrobić z poduszką.
I z tej złości zjadłam dwa pączki i zaraz pójdę zjeść trzeciego, a powinnam poczekać jeszcze 30 minut.
Czekaj, sugerujesz, że kot, przepraszam za dosadność, naszczał na Twoje spanie???
Ależ nie!
On jest dobrze wychowanym grzecznym kotem.
Zwymiotował.
I nawet trudno mieć o to do niego pretensje.
Ale wiesz, pościel można zmienić, ale zanim się zorientowałam to przesiąkło na poduszkę poprzez poszewkę. Sprzątałam wszystko wokół, a poduszki nie zauważyłam.
On chyba jak go chwyciło usiłował zeskoczyć z parapetu. Na …moje spanie.
Idę po trzeciego pączka…
Koniecznie.
Dobranoc, spokojnej i żeby kot już był zdrowy…
Przyszedł do mnie, patrzył w oczy, mruczał i ocierał o nogi…
„Miłość ci wszystko wybaczy…” jak tu być złym na niego?
DOBRANOC!
Witajcie!
No i jak zaczął się Tłusty Czwartek? Wbrew zaleceniom ministra? Po ile pączusiów na brzuszek?
Dzień dobry. Nastawiłem sobie dzisiaj budzik na 7:30, po czym nie włączyłem dzwonka (mam zwykle w ciągu dnia wyciszony). W związku z tym jestem godzinę w plecy. Zmykam do pracy!
Ale za to wyspany będziesz miał lepszą wydajność.
Miłej i WYDAJNEJ pracy!
Pączkowo witam!
Nie jestem przesadną miłośniczką pączków, w nocy zjadłam trzy.
Kolega Małżonek zakupił wieczorem to jak już były…
A i tak to wina kota!
Wszystko załatwione, praca wykonana, pączków zero, bo dieta
Sygnał na koniec dnia i przerwa.
Bilans pączkowania: 4. Jak na cały dzień, da się wytrzymać…
Ja:
pączki -4,5.
faworki -nie liczyłam
I po przerwie. Jutro już powinno być normalnie, a w weekend… nigdzie nie jedziemy. Ale do nas przychodzą goście.
Wspomnień związanych z samochodem jest od cholery zwłaszcza z okresu słusznie minionego . Jedno ze wspomnień jest jednak na granicy cudu Opatrzności . Wracałem z rodzicami z wesela bratanka w Mielnie k/Koszalina do Warszawy . Dotarłem do domu , odprowadziłem rodziców i kiedy chciałem wjechać do garażu , rozwaliło się sprzęgło . Samochód miał już dość burzliwej drogi i został delikatnie wepchnięty pod dach na zasłużony odpoczynek . Miałem szczęście . Wesele , droga , rodzice i nieuchronny szum w głowie , ale do garażu dojechałem.
Coś podobnego, faktycznie traf niebywały.
Nam pękł (niewłaściwie dokręcony w serwisie) filtr oleju w autku, podczas powrotu z nart, na 100 km przed Bydgoszczą (gdzie mieliśmy zanocować u teściowej). W Bydgoszczy nam to naprawili, na szczęście. No i 100 km to nie jest „przed garażem”, aliści plusem tych 100 km było to, że stało się to a) podczas powrotu (w sumie droga w obie strony razem to było jakieś 4000 km), b) już w Polsce.
Miałem podobną przygodę z moim pierwszym samochodem. Jeździłem nim do pracy, mijając po drodze małą uliczkę, przy której mieścił się warsztat, z którego usług korzystałem w razie potrzeby. Pewnego dnia po drodze spostrzegłem, że dodawanie gazu daje obroty, ale nie pogania auta. Padł mi docisk sprzęgła… Awaria wydarzyła się tuż przed skrętem w ową uliczkę. Jakoś udało się dopełznąć do warsztatu.
To może i ja swoją przygodę z pierwszym samochodem opiszę
Przestała się śmiać
Zapytała, czy nie mogłabym zreperować w swoim warsztacie, bo to jednak prawie trzy razy taniej…
Zaparkowałam pod domem na podjeździe. Sandy gdzieś wychodziła. Za moment wróciła i powiedziała, że zapomniała o moim samochodzie i go walnęła. Płakała, że to już któryś raz w tym miesiącu i że jeśli to zgłoszę gdziekolwiek, to znacznie poniosą jej ubezpieczenie. Wyszłam, obejrzałam… wgnieciony zderzak od strony pasażera. Tak jeździć nie mogę. Sandy obiecała, że zapłaci za naprawę i wypożyczenie samochodu. Znalazłam dość tani warsztat i zreperowali. Zapłaciła za wszystko z nawiązką.
Od naprawy minął może tydzień. Zaparkowałam u sąsiadki Sandy. Też gdzieś wychodziła. I też za moment wróciła. Tak jak Sandy, zapomniała o moim samochodzie. Wróciła rechocząc jak żaba w błocie. Wyszłam, obejrzałam i spytałam, czy mam jakąś tarczę na samochodzie, bo trafiła dokładnie w to samo miejsce co Sandy. Też nie chciała nigdzie tego zgłaszać i zaproponowała swój warsztat. Pojechałyśmy. Obejrzeli, opisali, podliczyli i wyszło im parę tysięcy
Dodam jeszcze, że Kathryn jeździła samochodem „Cadillac Escalade”, a są to drogie samochody. Moją Corollę zabrała do dealera Cadillaca, a tam wiadomo jak drą skórę z każdego klienta

Nie chcę ryzykować, że znowu czegoś nie dokręcą…
Tym bardziej, że takie samochody kupują tylko ludzie z kasą.
Ja pojechałam do polskiego warsztatu. Byłam w nim tylko trzy razy. Za drugim razem (po stłuczce z Kathryn) czegoś tam nie dokręcili i coś mi strasznie łomotało pod maską. Bałam się jechać… zadzwoniłam do nich… a że w nerwach, to się trochę wydarłam. Facet zapytał mnie kiedy mogę do nich przyjechać… odpowiedziałam, że zaraz. Chyba mi nie do końca wierzył i myślał, że panikuję bez potrzeby. Sam się trochę przejechał… jak mu zaczęło walić…
Za tą naprawę nie płaciłam, ale więcej do nich nie pojechałam…
Rany, Escalade to prawie czołg
znaczy jakby przywalił w Corollę, to wyobrażam sobie zniszczenia.
One obydwie jeździły dużymi samochodami. Kathryn – Cadillac Escalade, a Sandy – Chrysler Town&Country (minivan)…
Przy nich, to Corolla wyglądała jak „maluch” 
To duże i drogie samochody. Szczególnie w porównaniu z Toyotą Corollą
A tak w ogóle, to mam szczęście do wypadków samochodowych z udziałem moich samochodów, ale beze mnie


Parkowałam kiedyś na podjeździe i ktoś przywalił w przód mego samochodu… przywalił i uciekł. Wgięcie było na tyle duże, że nawet mechanik bał się otworzyć klapę, żeby zobaczyć jakie zniszczenia są w środku, bo nie wiedział, czy potem ją zamknie. Oczywiście otworzył, ale dopiero do naprawy
A kolejny raz, to stałam na swoim parkingu i byłam w domu. Jakiejś kobiecie urwało się przednie koło z samochodu. Przeleciało całą szerokość jezdni, podskoczyło na krawężniku i walnęło moją Toyotę Siennę. Silne musiało to być uderzenie, bo miałam wgnieciony tył samochodu. Dobrze, że nikogo nie było na drodze tego koła, bo na 100% zrobiłoby krzywdę…
Mój mąż miał stłuczkę gdy spał sobie na fotelu przed telewizorem. Zbudził go domofon „ktoś panu wjechał w samochód!”.
Facet był tak pijany, że ledwo wytoczył się z samochodu. Pomylił bloki, a mieszka na naszym osiedlu.
Zjawiła się Policja i „dziwnym trafem” zaraz pojawiła się żona, która zabrała męża do domu. Kierowca nie dostał mandatu, bo okazało się, że mieszka w bloku policyjnym.
Takich przypadków też znam trochę, Makóweczko. Tutejszych również… także zdarza się to nie tylko w Polsce
I bęc!- z rozmarzenia spadłam na prozę życia.
Mój rozmarzony wzrok omiótł bałagan na stole i zauważył tam rachunek za gaz, który zaczął krzyczeć „Miałaś dziś zrobić przelew!”
Głowa w chmurach! (Gazu?)
Dzień dobry

Walentynek nie obchodzimy – wolę żeby mąż mnie kochał jak rok długi, a nie tylko tego jednego dnia w roku
Dzień dobry, nareszcie NIE pada śnieg. A mróz umiarkowany, -3.
Witajcie!
Mówił mi wczoraj kolega, że jego syn – chyba w Seattle, albo gdzieś w Kanadzie, nie jestem na bieżąco – przez telefon skarżył się, że siedzi cały czas w domu, bo na zewnątrz -35oC!
Zimowo witajcie!
(mróz minus 9, śnieg i wychodzi słońce)
Cisza…
A ja umykam.
Aby, spacerować knując albo aby, knuć spacerując (raczej stać, ale może nie zamarznę).
A ja dotarłem do domu i już nie mam siły na knucie na zimno…
Dobry wieczór, Wyspo:)
Wczorajszy dzień upłynął pod znakiem śniegowych wędrówek, jednego pączka sklepowego i domowych bułeczek z truskawkową konfiturą:)
Dziś posnułyśmy się z Psiułą mało ludnym, białym labiryntem 3D. Wśród miejskich uliczek było dość męcząco, więc pojechałyśmy sobie wy/odetchnąć leśno-jeziornymi przestrzeniami:)
Zmarzłyśmy, ale już jesteśmy w domu, wysuszone, przebrane i, po rozgrzewającym bulionie warzywnym, napawamy się miękkością pledu:)
Pozdrawiam:)
Dobry wieczór. Udało się zakończyć tydzień z sukcesem.
Gwizdek tym razem triumfalny. Przerwa.
Ale nie o 5.30 jak ja chyba?
Znikam
Dobranoc wszystkim!
Witam!
Bry, też wstałem, za chwilę jedziemy na zakupy (blisko).
Witajcie, ja też już wstałem, zrobiłem zakupy i nawet zjadłem śniadanko!

Dzień dobry
Mam już serdecznie dość tego odśnieżania
To muszę odkopywać ze śniegu karmniki, to samochód…

A u mnie sypie i sypie
Śnieg pada co drugi dzień, a czasami i codziennie. Aby do wiosny!!!
Bo to, że mrozi, jakoś mi nie przeszkadza
O soplach nic mi nie wiadomo, nad mieszkaniem mam jeszcze 10 pięter, a nad garażem jedno 🙂
Tutaj jest lekko skośny dach, z którego spływa woda z roztopionego śniegu i stąd problem.
Ja już w pociągu,wracam.
Cudnie było.Śnieg, mróz, wiatr,momenty słońca,ognisko.
Jesteśmy w Tarnowie.
Mam nadzieję, że pociągu wystarczająco ciepło?
W pociągu bardzo ciepło.
Przy ognisku całkiem ciepło.
Dziś nie zmarzłam tak jak wczoraj, bo jednak dziś cały czas w ruchu, a wczoraj godzina stania.
Maszeruję do
No to za chwilę przychodzą goście. Nie wiem, do której posiedzą.
Przemarznięte dobry wieczór, Wyspo:)
Jutro walentynki. Macie ochotę na małe wspomniątko tematyczne, czy ze względu na młode pięterko Quacka poczekać do 14 lutego 2022 roku?
🙂
Quackie bawi gości, jeżeli tylko masz wenę – prosimy!
Ok. Coś już zmajstrowałam, więc sprawdzę i będę się chwalić:)
Jestem w domu!
Niewyspana, zmęczona, ale bardzo zadowolona.
I już się cieszę na walentynkowe pięterko Leny.
( i znowu mnie wylogowało)
Dobry wieczór, Makówko:)
To milutkie:)
Ja chyba też za chwilę umknę, mało spałam, głowa mnie boli…
DOBRANOC!
Po przygodach uroczego pana Lajkonika zapraszam na okolicznościowe pięterko walentynkowe.
Otóż, kochani, po gościach mogę tylko wyszeptać „Dobranoc”.