Osiołkowi w żłoby dano…
W tamtym tygodniu dostałam dwa maile.
- Zielone plenery majowe w Beskidzie Sądeckim zapraszają do odwiedzin 24 maja.
Zaczniemy trasę w Zabrzeżu Zarzeczu, wchodząc na Cebulówkę, Okrąglicę – Koziarz 943 m npm i dalej na Dzwonkówkę 982 m npm skąd do Krościenka. Potrzebujemy około 6,5 godziny, pokonując 19 km i przewyższeń 900 m.
- Jedziemy do Stryszawy Górnej – Matusy.
Idziemy przez Siwcówkę – dochodzimy do Przełęczy Kolędówki (809 m npm). Dalej idziemy przez przełęcz Opaczne – Jałowiec (1113 m n.p.m)
Z Jałowca schodzimy przez Przełęcz Cicha, Solniska, Wsioż, Dzwonnica Ściniska.
Decyzję należało podjąć najpóźniej w czwartek, gdyż w obu przypadkach chodzi o rezerwację miejsca w autokarze (wycieczka 1) lub prywatnych samochodach (wycieczka 2).
Oba maile skopiowałam tak jak dostałam, wykreślając elementy czysto organizacyjne. Tak dla orientacji tych, co też chodzą po górach.
Wycieczka nr 2. organizowana była przez koła PTTK nr 45, którego jestem członkiem od 2009 roku i nadal.
Obie grupy mają zbiórkę 24 maja na tym samym parkingu o godzinie 7.30!
Światek turystyczny wzajemnie się zna.
Na parkingu jest więc wesoło – witamy się (zachowując bezpieczne odległości…). Niektórzy jak ja dostali oba maile, więc po „cześć !” pada pytanie „Jedziesz z Jurkiem czy z Mietkiem?”
Wycieczka nr 2 zapakowała się do paru samochodów, my czekamy w autokarze, a tymczasem (jak pisałam) autokar się zepsuł.
Kierowca wsiada w taksówkę, pędzi na bazę i przyjeżdża innym autokarem.
A tymczasem odbywa się burza mózgów jak zmienić trasę.
Nowy plan wybrany, zaakceptowany przez uczestników.
I znów – zmiana! Wracamy do wersji z maila, gdyż ten autokar jest dużo większy i nie da rady wymanewrować w nowym miejscu wymyślonym po burzy mózgów.
Tak więc wymyślono, że (za zgodą wszystkich) wycieczka zostanie przedłużona o godzinę.
To był dzień zmian, gdyż pogoda też była zmienna.
Tylko humory pozostawały niezmiennie doskonałe!
Na poniższych pstryczkach trochę widać zmienność pogody.





Strach na wróble z zaciekawieniem patrzy, że pół nieba takie, a pół – inne. Ja też się przyglądam i cykam fotkę mimo deszczu.

Oto główny cel naszej wędrówki. Tylko na zdjęciu wydaje się blisko, gdyż „po drodze” jest zejście w dół i potem znów drapanie się do góry.

Tu wykadrowany z powyższego zdjęcia fragment, gdzie widać wieżę widokową na Koziarzu.

Przy zmiennej pogodzie w ulewnym deszczu nawet z gradem (peleryny załóż!) i momentach słońca (peleryny zdejmij!) docieramy do wybudowanej w 2015 roku wieży widokowej na Koziarzu.
Koziarz (943 m) – szczyt w grzbiecie głównym Pasma Radziejowej w Beskidzie Sądeckim. Znajduje się w zachodnim końcu tego pasma, pomiędzy Jaworzynką (936 m) a Suchym Groniem (855 m). Zachodnie stoki Koziarza opadają do Dunajca.
To ta wieża posłużyła jako tło do zdjęcia JK ze świtą w biało-czerwonych pelerynach z godłem. To zdjęcie w „patriotycznych” pelerynach krążyło po sieci dość długo.

W drodze powrotnej – miła niespodzianka. Lunęło. Na trasie – stoi sobie taki domek.

Ktoś pyta czy może przeczekać zlewę pod daszkiem. Wychodzi właściciel z rodziną.
„Ależ proszę, wejdźcie do środka. Może kawy albo herbaty?”
„Dziękujemy, mamy w termosie no i wie pan, tam z tyłu jest nas więcej, około kilkunastu osób”
„Zmieścimy się, zapraszam”
Ktoś ma ze sobą kiełbasę (liczył na ognisko), więc pyta, czy może sobie usmażyć.
„Ależ oczywiście, dajcie, ja wam usmażę, bo najlepiej wiem jak obracać rożnem!”
Po policzeniu (potem) kto miał kiełbasę, doszliśmy do wniosku, ze pan dołożył trochę własnej . Oraz dał papierowe talerzyki, musztardę i ketchup. A nawet rozłożył koc na ławie „aby wam było cieplej, bo pewnie zmarznięci jesteście”
Na koniec kolejny zabawny epizod. Stoimy i czekamy na autokar – podjeżdża samochód, kierowca przez otwarte okienko woła:
„Ewa! Chcesz jechać ze mną do Krakowa?”
Grupa zaintrygowana nadstawia uszu i oczu.
Ja jednak zostaję.
„To jakiś znajomy? Czemu nie pojechałaś?”
„Bo wolę być dłużej w Wami!”.
Ale zaciekawienie zostało,co bliżej zaprzyjaźnieni zaczynają wypytywać .
A ja trzymam ich chwilę w napięciu i odpowiadam ze śmiechem
„A nie poznaliście?”
Jak pisałam miłośnicy gór to dość hermetyczne środowisko. Był to kolega, którego poznałam w kole nr 45. Na wycieczki jeździ z oboma grupami, o których wspominałam na początku. Tak więc część osób stojących tam ze mną znała go również.
Zaczęłam wpis od tego, że świat jest mały i takim akcentem zakończę.
Jeszcze tylko jedno zdjęcie chmur. Ten moment wydał mi się ciekawy, bo widać było padający takim lokalnym strumieniem deszcz. Na zdjęciu może mało widoczne, ale ja jednak mam w oczach to, co widziałam.

Jako obrazek wyróżniający – mój pstryczek tabliczki na Koziarzu.
Miało być parę zdań i kilka pstryczków jako makówczyne między między Za namową panów T i Q powstało takie przeczekajkowe pięterko.
W sobotę Tetryk (dziękuję)
nadał mi uprawnienia do wstawiania zdjęć do galerii.
Jeszcze się nie nauczyłam, a nie chciałam przedłużać budowania skoro obiecałam na dziś.
Zrobiłam więc tradycyjnie, wybaczcie!
Zapraszam
Na pewno ciekawa wycieczka


I to nie dlatego, że prawdopodobnie dołożył Wam kiełbasy 
Widoki cudne, nawet chmury, choć deszczowe wyglądają zachwycająco
I tak sobie pomyślałam, że w sumie, to dla Was lepiej, że nie było gorąco. Ciężko chodzić w takim upale (jak był u mnie)… chociaż deszcz rozmacza ziemię i buty mogą się ślizgać…
A gospodarz chatki na prawdę bardzo miły
Momentami jak jeszcze był silny wiatr było wręcz zimno.
A co do ślizgania się…był taki fragment schodzenia, gdy rozjechana przez wozy wiozące drewno ziemia po gwałtownym deszczu była totalną ślizgawką.
Przy stromych zejściach łatwo nie było -jeszcze dziś bolą mnie łydki.
Bez kijków i butów z oryginalnym vibramem w ogóle sobie nie wyobrażam tego schodzenia.
No to sobie wyobraź jak to wszystko by wyglądało przy 30C
Nie jest przyjemnie chodzić, gdy pot zalewa oczy. Osobiście wolę jak jest chłodniej… 
Też wolę. Gdy jest upał preferuję pływanie i plażowanie.
Jednak był taki czas, gdy w KAŻDĄ niedzielę jechałam z kołem PTTK nr 45 na wycieczkę.
Niezależnie od pory roku i temperatury -przy plus 30 stopniach i przy minus 20.
W lecie bywało, że po wycieczce jechaliśmy ochłodzić się i popływać na Bagrach. A w zimie kiedyś przy silnym mrozie koleżance zamarzły rzęsy -zrobiły się sopelki. Pięknie to wyglądało!
Wycieczka pełna emocji, co znakomicie podkreślają zdjęcia chmur. Dobrze, że nie ograniczyłaś się do kilku komentarzy na końcu poprzedniego wpisu!
Jak dobrze to się cieszę. W końcu to Twój pomysł Tetryku, na który w pierwszym odruchu zareagowałam „jak ja mam zrobić coś z niczego?”.
Poczytałam, popodziwiałam i teraz idę porządkować zdjęcia z naszych ostatnich wycieczek. Mam trochę nowych gatunków do odnalezienia w swoich atlasach…
Co prawda dziś święto, ale męża zaczął męczyć katar sienny. Ma go nie każdego roku, tylko co jakiś czas. Także się nigdzie nie wybieramy… chociaż po porannej burzy wylazło piękne słońce.
Ale odziabałam ogródek. To znaczy wykopałam wszystkie mlecze z trawnika i wyrwałam wszystkie „morning glory” (to jakiś gatunek powoju). Kilka lat temu posiałam jak ten głupi, a teraz wyrywam jako chwasty, bo rosną dosłownie wszędzie.
Uporządkujesz zdjęcia i będą z tego pięterka.
Nie sądzę, żeby z tego były pięterka. Nie mogę cały czas zawalać Wyspy swoimi ptaszkami… przecież to nie jest „Ptasia Wyspa”, a Madagaskar
Dziewczyny, nie licytujcie się na skromność!
A co ? My jesteśmy skromne panienki, prawda ?
Ale mamy na szczęście Was panowie!
A u mnie fajrant i przerwa, już wiem, że potrwa dłużej, ale na pewno jeszcze tu będę dzisiaj, tyle że późno…
Liczę na to…panie Q!
Dziś w Krakowie pogoda jak wczoraj zmienna jak kapryśna kobieta.
(Właśnie! Czemu mówi się „jak kapryśna kobieta”?, gdy to przecież panowie dopiero potrafią być humorzaści, kapryśni i zmienni ?)
Na zmianę deszcz, słońce. Przed chwilą była podwójna tęcza. Ponoć przynosi szczęście -może spotka mnie dziś coś miłego skoro ją widziałam?
Bo to jest ta pogoda. Klimat byłby kapryśny jak stary chłop…
Stary? Czemu stary? Ci młodzi to dopiero bywają marudni!
W końcu coś o tym wiem -mam dwóch synów!
Jestem. Bardzo fajne fotki, mnóstwo zieleni, to musiałaś jedne bateryjki naładować (nawet jeżeli te od nóg wręcz przeciwnie).
Podoba mi się zwłaszcza, że chmury chmurami i pogoda pogodą, ale widoki toście mieli zróżnicowane, a to pola, a to lasy, a to miasteczka, a to górki.
A buty też kiedyś takie miałem, w podstawówce, po pomyleniu szlaku na 3 Korony, jak wchodziliśmy korytem potoczku (nie doszliśmy).
To co, Quacku? „Deszczowa Piosenka”?
Szukam, szukam…
Dobranocka.
No to będzie deszczowa piosenka. Ale trochę inna
Snów o odpowiednim gronie.
Znalazłam kolejnego kleszcza na sobie
Głównie we włosach…

Przypadkiem. Oglądając coś tam na internecie przesunęłam ręką po włosach i wyczułam jakieś zgrubienie. Poleciałam od razu do łazienki zobaczyć w lusterku co to jest. Kleszcz!!! Ale mąż, który go wyjmował, powiedział mi, że jeszcze nie zdążył się wgryźć. Po prostu siedział we włosach…
Wyciągając go mąż wyrwał mi kilka włosów i od tej pory ciągle wydaje mi się, że coś po mnie łazi
Nie będę myła głowy, bo to zajęcie na długi czas. Mam je do pasa, co prawda upięte, ale do mycia muszę je „rozpuścić”. A potem zanim wyschnął to przynajmniej dwie godziny…
Przeczesałam je dokładnie sprawdzając, czy jeszcze jakiś w nich nie siedzi, ale niczego nie znalazłam. To znaczy, że jak na dziś, tylko dwa…
Kurde!!! A na mężu ani jednego!!! Wcale się nie upieram, że wszystko musi być u mnie…
Witajcie!
Latka lecą… Wspomnienie o Mamie coraz odleglejsze… A przecież zawsze wyraźne.
Dzień dobry. Zachmurzenie całkowite, na szczęście tylko na niebie…
Fajrant. Przerwa.
I już po przerwie. Muszę się pochwalić, że mam nowe okulary do czytania i komputera, i teraz patrzę w ekran jak zaczarowany, bo widzę niemal każdy piksel z osobna. Jednak co jakiś czas trzeba uaktualniać (szkła i dioptrie).
Życie jest jednak pełne niespodzianek!
Napisałam zdanie –dziś jakoś zapomniałam, że sama jestem mamą, a bardziej czuję się dzieckiem, poszłam do kuchni robić kolację i usłyszałam jakiś ruch przy drzwiach. Kot naskakuje na drzwi i miauczy, drzwi się otwierają i wchodzi mój syn z czekoladą.
Nie spodziewałam się go, gdyż:
-życzenia złożył rano.
-w sobotę dał „poddupnik” w charakterze symbolicznego prezentu.
-napisał na Messenger, że jest totalnie przygnębiony, bo dowiedział się, że kolega popełnił samobójstwo.
Tak to w życiu się plecie -smutek z radością!
Czekolada z whisky, zjedliśmy kolację -poczułam się w roli mamy!
To piękny Dzień Matki (w sensie czekolada z whisky
)
Ale nie czekolada i do tego osobno whisky tylko czekoladki z takim nadzieniem.
Niedawno (nie pamiętam w którym roku) zapytał:
„Co chcesz na Dzień Matki?”
Odpowiedziałam -„Zabierz mnie na narty albo basen”.
I wtedy pojechaliśmy na narty do Kasinki, a potem na termy. Było więc nie albo, ale i narty i basen.
A kiedyś pojechaliśmy do Zarytego, gdzie spędzałam wakacje od urodzenia do czasów szkolnych. Była to bardzo sympatyczna wycieczka, gdyż i jemu sprawiła radość. Poszliśmy odwiedzić mojego Szczepowego z ZHP co było ukłonem „aby mamie zrobić przyjemność”, a okazało się, że moje dziecko wyszło zafascynowane starszym panem i jego charyzmą.
Tak, zrozumiałem. Firma na L robi niezłą czekoladę z whisky i drugą z koniakiem.
Fajnie masz!
Póki jest jeszcze 26 maja pozwolę sobie przejść z roli matki spowrotem do roli córki. Po śmierci mamy zrobiłam taki wpis na fb(jako tzw.”zdjęcie w tle”)pt. „Człowiek żyje tak długo jak długo trwa pamięć o nim” z prośbą, aby ci, co znali mamę napisali poniżej parę słów o niej.
Poniżej wklejam to co napisała Ewa(czyli jedna z sióstr, tych, o których nieraz tu pisałam).
Spotkałam Pania Jadwige Makowska w trzech punktach jej zycia: jako mloda matke i juz lekarza specjaliste, potem podczas Slubu Ewy w roku 1978, a ostatnio w roku 2016 kiedy odwiedzilam Polske po wielu latach,
Glowny rys pozostajacy w mojej pamieci to „nowoczesny model matki”. Jest to w zgodzie z poprzednim wspomnieniem, ze Pani Jadwiga byla inna niz reszta matek, wyprzedzajac o cale pokolenie swoje rowiesniczki. (…)
Pozwalala bawic sie nam godzinami w Parku Krakowskim poniewaz bylo to na zewnatrz, na swiezym powietrzu i dawalo okazje do kreatywnosci, itp Takze ufala, ze damy sobie rade w tarapatach. Ku temu sklania sie nowoczesna filozofia wychowania dzieci. Do tej pory pamietam komplement od Mamy Ewy z czasow szkoly podstawowej: powiedziala, ze jest mi do twarzy w nowej czapce-pilotce. Byly wtedy bardzo modne I jakims cudem Danka, moja siostra, I ja otrzymalysmy takie czapki. Oczywiscie Ewa takze – moja czapka byla kremowa.
Ostatnia rozmowa z Pania Jadwiga odbyla sie w listopadzie roku 2016, kiedy przybylam na Galla aby wybrac sie z Ewa do Ojcowskiego Parku i Zamku na pare dni. Reakcja Mamy byla czyms w rodzaju: “O, tak wiem, to Pani wykradla mi Ewe do Ameryki na pare miesiecy. Teraz jedzcie sobie jedzcie, ale Ewa ma wrocic za pare dni”. Nawet w zaawansowanej starosci byla wspanialomyslna dla potrzeb mlodszego pokolenia.
Zaufanie, wielka rzecz.
A teraz co napisała Danka.:
Jestem siostra Ewy L I takze bliska kolezanka Ewy – Maka. Obydwie poznalysmy ja w szkole podstawowej nr 12 w Krakowie.
Bylo to pierwszego dnia szkoly. Od tej pory kultywujemy przyjazn I jestesmy dla siebie jak przedluzona rodzina.
Mama Ewy jest czescia tej rzeczywistosci.
Pamietam ja jako osobe z dystansem do naszych spraw, wnikliwa I dajaca smieszne odpowiedzi.
Na pewno “ matka nowoczesna” w tym aspekcie podobna do naszej wlasnej mamy. Stad pelna jej aprobata z mojej strony.
Z czasem zostalam lekarzem I to stworzylo dodatkowe zrozumienie tej dystansujacej postawy.
Jedno ze smiesznych wspomnien to widok Pani Makowskiej siedzacej w fotelu w swoim pokoju, gdy w drugim pokoju my szalalysmy biegajac I krzyczac. Jakos wpadlysmy do niej, a ona siedzi spokojnie, moze nawet pali paierosa, ponad nia obraz
Pamietam w czasie roznych odwiedzin u Ewy jej Mame w stroju sportowym ( spodnie! I kurtka) wolajaca meza, Zdzicha zeby tez szykowal sie na spacer. Tak , Mama Ewy praktykowala spacery bez wyjatku. Dla kontrastu – moja Mama zalozyla spodnie dopiero pod koinec lat 70 tych I tylko na wakacjach! .
Wiele lat pozniej, spotkalam rodzicow Ewy w Strozy. Wygladali energicznie I mlodo. Bylam wtedy przejazdem w gory z moimi chlopcami – rok 1997. Usiedlismy na tarasie z herbata I ku zdziwieniu dowiedzialam sie ze obydwoje pracuja ( mieli ponad 80 lat) wiec znow ten rys ponadczasowy kiedy inni walczyli o wczesne emerytury.
(…)
W 2009 odwiedzilysmy Mame razem z Ewa w jej mieszkaniu na Galla, byla bardzo wdzieczna za wizyte, jak zwykle zrobila wesole uwagi na temat swojego trybu zycia I wypilysmy kieliszek koniaku dla doddania odwagi
Mam nadzieję, że Wyspiarze wybaczą, ale dziś taki szczególny dzień na wspomnienia o mojej mamie. Jutro też możemy trochę powspominać nasze mamy, teściowe te, których nie ma wśród nas, ale i te żyjące nadal.
Tak jak zrobiła to Miralka(jeszcze raz dziękuję).
Drogie Panie może coś o swojej roli mamy?
Przecież to nic nie szkodzi, że będzie już 27 maja.
Jeszcze jedna uwaga -oba teksty skopiowałam dosłownie (z małymi skrótami) tak jak napisały to moje zamorskie przyjaciółki, a więc bez polskich ogonków i zachowując oryginalną pisownię.
Och. Z tymi spodniami to dzisiaj tak uroczo anachroniczne! Mama była geolożką (tzn. nadal jest, tyle że emerytowaną), i chodzenie po różnych chęchach i wykrotach w terenie było normą i nie wyobrażam sobie jej w takiej sytuacji inaczej niż w spodniach.
Z Twoją mamą było to związane z wykonywaną pracą, więc oczywiste.
Natomiast lekarz w TAMTYCH CZASACH zazwyczaj ubierał się nobliwie.
No i jesteś dużo młodszy, więc i Twoja mama przypuszczam później urodzona. Moja w 1926 roku.
No oczywiście, moja 22 lata później. 1926 to pokolenie moich dziadków… albo teścia (małżonka jest najmłodsza w swoim pokoleniu, ma brata 9 lat starszego, a kuzynów z obu stron co najmniej 10-11 lat starszych).
A widzisz! Porównaj to z Twoją babcią. Inne czasy. Teraz faktycznie brzmi anachronicznie.
Hmmmm. Babcia CHYBA też chadzała w spodniach, o ile kojarzę, ale nie pamiętam zbyt wiele sprzed, no właśnie, końca lat 70′, więc będę niemiarodajny.
Edit: ale to babcia poznańska. Babci żywieckiej nie kojarzę w spodniach NIGDY (a zmarła niedługo po roku 2000).
Panie kolego mówimy o latach 60 -tych! To lata 62-69 miała na myśli moja koleżanka!
No i jednak nie o stroju wakacyjno -turystycznym.
Otóż nie mam niestety szans pamiętać lat 1962-69, bo nie było mnie wówczas jeszcze nawet w planach.
Dobry wieczór, Makówko.
Po pełnym wrażeń dniu (t y m dniu) miło było powędrować z Tobą w górzysty plener. Zwłaszcza, że na siedząco i bezdeszczowo:)
Pstryczki nieba, mimo że udramatyzowane, podziałały na mnie kojąco.
Pozdrawiam i życzę miłej nocki, bo padam „nanos”:)
Witaj Leno!
Miło, że zaglądnęłaś.
Cieszę się, że pstryczki podziałały kojąco, bo ukojenie to chyba coś, co wszystkim nam potrzeba w tych zwariowanych czasach.
Dobrych snów, Wyspo:)
I Tobie dobrych i spokojnych Leno!
Zmykam!
Myk, myk, Dobranoc panie Q!
DOBRANOC WYSPO!
Dzień dobry
Mąż poszedł spać… cisza i spokój…
Po powrocie do Polski nie tak często je zakładała…
Nocne godziny, to jedyny czas, kiedy nikt mi nie przeszkadza i mogę sobie spokojnie popisać
Swojej mamy w spodniach (w latach 60-tych) nie pamiętam. Chyba nawet nie miała takiego ubioru. Dopiero gdy przyjechała do mnie, kupiłam jej kilka par, bo na wycieczkach są znacznie wygodniejsze. Początkowo miała opory, ale przywykła
A tak w ogóle, jak mama przyjeżdżała do mnie (a była niemal co roku), to musiała się przestawić na zupełnie inne relacje rodzinne. Mój szwagier jest despotyczny, a że mama z nimi mieszkała w jednym domu…
Tak jakby on kiedykolwiek zrobił jakąś awanturę (szczególnie jeśli chodzi o zakupy) 
Nic dziwnego… jak się ma przynajmniej ze trzy leki obniżające ciśnienie… trudno się dobrze czuć
Tym bardziej, że się takiego leku w ogóle nie potrzebuje, bo się nie ma problemu z nadciśnieniem…
Lekarka wypisywała jej wszystko, czego tylko mama zapragnęła, wcale nie patrząc, że część leków nawzajem się wyklucza, albo powiela swoje działanie. Przy okazji nauczyłam mamę, żeby czytała ulotki dołączone do leków i żeby unikała tych, które mają za dużo skutków ubocznych… pamiętała o tym przez jakiś czas, a potem znowu wracała do poprzednich przyzwyczajeń 
Początkowo gdy jechałyśmy na zakupy i kupowałam jej to, co uważałam za stosowne, była przerażona – bo co mój mąż powie na to. A co ma powiedzieć? Nic. Potem się przyzwyczajała i już nie oczekiwała awantur z jego strony…
Ale też faktem jest, że u nas zawsze odpoczywała, nabierała kondycji i zdrowia. Nawet jej lekarz pierwszego kontaktu pytała kiedy się do córki znowu wybiera. Też widziała różnicę…
Zawsze po przyjeździe robiłam jej „remanent” w lekach. Część wyrzucałam, bo uważałam, że nie powinna ich przyjmować. Zostawiałam tylko te niezbędne. Początkowo protestowała, ale po jakimś czasie dochodziła do wniosku, że faktycznie lepiej się czuje
I jeszcze mi się coś przypomniało.
Nawet do głowy mu nie przyszło, że w bliskiej rodzinie ludzie też się starzeją 

Może niekoniecznie czas mu umierać, ale wcale taki młody nie był… A gdy teraz tak patrzę… 42 lata to bardzo młody człowiek…
Mój syn pracował jeszcze w biurze podróżniczym. Opowiadał kiedyś, jak to przyszła stara klientka… taka siedemdziesięcioletnia
Popatrzyłam tylko na niego i zapytałam, czy swoją babcię też uważa za starą? No nie!!! Babcia jest młoda!!! A przynajmniej w miarę młoda… no to przypomniałam mu, że babcia ma 75 lat, czyli jest starsza od jego klientki… trzeba było zobaczyć minę mego syna
I od razu przypomniało mi się stwierdzenie, że „starość ma zawsze o kilka lat więcej niż my”
A to przypomina mi jeszcze coś (zupełnie nie związanego z tematem). Chyba już nawet wspominałam o tym…
Gdy byłam jeszcze w szkole podstawowej, jeden z naszych sąsiadów zmarł. Rodzice byli na pogrzebie i gdy wrócili, rozmawiali o tym. Żałowali sąsiada, mówili, że był jeszcze taki młody – miał dopiero 42 lata… a ja pomyślałam, że jaki młody?!!! 42 lata, to już staruszek
Taka sytuacja:
Siedzimy przy stole u kolegi z jednej klasy z LO. W gronie nie tylko klasowym, ze współmałżonkami, ale akurat tak się złożyło, że wszyscy byliśmy dokładnie z TEGO SAMEGO ROCZNIKA.
Kolega coś opowiada „ostatnio taka 60-letnia STARUSZKA prawie mi weszła pod koła”.
A ja niewinnie pytam „Staruszka? 60-letnia? A Ty ile masz lat?”
Wszyscy siedzący wtedy przy stole byliśmy po 60 -tce!
Ale wiecie co -kolega w pierwszym odruchu się zdziwił „ja?”i dopiero po chwili „no tak!”
Witajcie!
Pamiętam, jak dawno temu kolega przyznał się cichaczem, że obchodzi 40. urodziny. Pierwsza myśl to było: rany boskie, to ten Wojtek taki stary?… A po chwili refleksja: Hmmm… przecież sam mam 38…
Dziś, gdy patrzę np. na bohaterów „Zabawy w chowanego” trudno mi uwierzyć, że te dzieci to dorośli ludzie (29 i 35 lat)…
Dzień dobry! Całkiem ładnie i słonecznie dzisiaj.
Dobry…
Tu też, póki co ładnie. Wczoraj jedno oberwanie chmury, przerwa i znów. Miałam pojechać „do mamy” skoro Dzień Matki, ale nie dało się wyjść z domu. Dziś mam nadzieję będzie lepiej.
Dziękuję Wam, że tak fajnie włączyliście się do wspomnień o mojej mamie.
Tylko pozornie rozmowa zeszła na „inne tematy”, pozornie.
Szczególnie dziękuję Miralce, że tak ładnie podjęła temat” my dzieci naszych mam, my matki naszych dzieci„.
Dzień Matki był wczoraj, ale zbliża się Dzień Dziecka, więc temat nadal aktualny.
Panowie! Nie musicie się martwić, że nigdy nie byliście matkami !
Rola ojca jest równie ważna! Czasami nawet ważniejsza -np. na moje wychowanie miał większy wpływ tata niż mama.
Fajrant i przerwa.
Zakończyłem spotkanie Rady Nadzorczej na zoomie…
Bożenko!
Już nie jesteśmy same!
Tetryk się zjawił!
Zanim zaczniemy obchodzić jakiś Dzień (Matki, Dziecka, Ojca,Rodziny itd) ja jeszcze wrócę na chwilę do Dnia Matki .
Wkleję poniżej jeszcze jeden komentarz, który znalazł się pod moim wpisem na fb „Człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim”.
Poznałem p. Jadwigę bodajże w 2012 roku, gdy szukałem wiadomości na temat jej ojca, lwowskiego (a później łódzkiego) filologa klasycznego, Mariana Goliasa. Wybraliśmy się do niej z kolegą i nagraliśmy wywiad. Później kilkakrotnie próbowaliśmy się spotkać i wybrać wspólnie np. do kina czy wystawę, ale zawsze przegrywałem w konkurach z jej koleżankami, które miały czas wolny w zupełnie innych godzinach, niż ja… Zapamiętam p. Jadwigę jako radosną kobietę, która mimo wieku tryskała humorem i energią. Gdy p. Ewa napominała ją, by dla własnego bezpieczeństwa używała laski, którą od niej dostała, odpowiadała:; „Córciu! Ja? Z laską? Ty wiesz, jak to postarza?!” Po kilku latach nagraliśmy kolejny wywiad, a po nim poszliśmy do pobliskiego baru na obiad. Dostałem sporą porcję i na obiad dla mnie było zdecydowanie za wcześnie (zwłaszcza 2-daniowy). Siłą rzeczy zostawiłem trochę ziemniaków i surówki z marchwi. P. Jadwiga widząc to, z pełną stanowczością, wskazując palcem na surówkę, nakazała: „Może babci tutaj nie ma, ale ja to powiem w zastępstwie: ale surówkę to proszę ZJEŚĆ! Jest zima, a to są witaminy! I dobrze działają na wzrok!” Cóż było mówić… wepchnąłem jakoś tę marchewkę, mimo że zupełnie nie miałem na nią ochoty.
Pod tym moim wpisem jest dużo fajnych, a dla mnie sentymentalnych komentarzy, ale wybrałam dla Was od sióstr Ewy i Danki, gdyż o nich wiele pisałam na Wyspie.
Teraz dołożyłam jeszcze ten, bo pasuje (moim zdaniem) do dyskusji o względności wieku i tego co napisała Miralka, że starość ma zawsze o kilka lat więcej niż my. Moja mama była dość paradna, gdyż co chwilę traciła równowagę, upadała i stale była potłuczona, ale laski nie nosiła, „bo postarza”. Będąc blisko 90 -tki „łaskawie” chodziła z parasolką i nią się podpierała. Różową, no przecież nie jakąś szarą!
Dzień dobry, jestem, aczkolwiek szczerze przyznam, że nienajlepiej się czuję, więc wolałbym nie przenosić tego na Wyspę. Mimo że to nie COVID, raczej jakiś chwilowy dołek.
Quacki!
Większość z nas ma teraz dołki.
Ja np. stale mam wrażenie, że za chwilę jak się rozsypię to już się nie posklejam.
Ale przecież sam kiedyś mówiłeś -Wyspa jako Kotwica.
Spróbujmy może odkryć w sobie dziecko? Żarty to najlepszy sposób na dołki.
Dzisiaj wolałbym nie za bardzo.
Rozumiem Q. Wyszukałam dla Ciebie żarcik, ale ok. skoro wolisz na poważnie. To pięterko jest bardzo tematycznie uniwersalne -góry, wycieczki, rodzina, starość, zmieniająca się moda i zwyczaje.
Albo? Zupełnie coś „nie na temat”?
Makówko, nie przejmujcie się mną za specjalnie. Aby raz posiedzę sobie w kąciku i będę wystawiał łepek, jak się poczuję trochę bardziej do ludzi.
Ale proszę nie zniknij całkiem Mistrzu!
Bo co my bez Ciebie…Wszak jesteś „duszą towarzystwa” na Wyspie!
I dusza czasem trafia, no, może nie do czyśćca, ale gdzieś niedaleczko.
A nie do piekła?
Tam jest weselej!
– Droga przyjaciółko, muszę ci powiedzieć, co mi się dzisiaj przydarzyło!
– Co takiego?
– Wiesz, nasikałam na pasek… I odkryłam w sobie dziecko!!!
Tu mi się przypomniała sytuacja gdy mój starszy syn bawił się w Stróży z młodszą od siebie dziewczynką.
Jej mama nie mogła zrozumieć czemu dziewczynka ma tak jakoś dziwnie mokre spodenki -bardziej z zewnątrz.
Po dłuższym śledztwie sprawa się wyjaśniła -mój syn zaproponował jej zabawę w siusianie na stojąco do foremek.
Zanim był pasek do nasikania były takie czasy, że w celu „odkrycia w sobie dziecka” trzeba było iść do Przychodni. Nie było domowych testów.
Spodobało mi się zdanie:
Zdolność tworzenia piękna jest bez wątpienia afrodyzjakiem.
Hm…
Teraz już mam prostą odpowiedź na pytanie, jacy panowie mi się podobają.
„Tacy, którzy są zdolni do tworzenia piękna!”
Piękna w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa.
Nie tylko u nas pogoda kapryśna jak…
NASA oficjalnie odwołała dzisiejszy start rakiety Falcon 9 z kapsułą Crew Dragon. Przyczyną były złe warunki pogodowe.
No właśnie przed chwilą znajomi donieśli na FB, gdzieś tam w powiadomieniach wyskoczyło. Chyba spodziewają się burzy w okolicy.
Quacki czy jakoś jesteś dalej od dna teraz?
…Wyspa jako Kotwica…?
Różnie, tak to faluje. W końcu nad morzem.
Z dobrych wieści: Szyper z kolegą już są w domu, dzisiaj odwiedzili tych ratowników z helikoptera, co wyciągnęli kolegę z wody, na dniach będą się orientowali, czy jacht się da wyciągnąć.
To bardzo dobra wiadomość.
A co do falowania…wiem coś o tym.
Dziś też miałam takie różne wiadomości -ktoś wyszedł ze szpitala, ktoś ma iść na operację…
Jedna dobra -dużo lepiej ma się pani, która leżała z mamą na sali.
Rozmawiałam dziś z jej córką. Powiedziała, że cząstka mojej mamy jeszcze została, gdyż zostawiliśmy im nasz telewizor i zegar na ścianę. To był czas gdy byłby problem z przekazaniem nowego no i kupieniem, bo nie było odwiedzin i sklepy zamknięte. Odwiedzin nadal nie ma -ona widuje się z mamą przez okno.
Powspominałyśmy trochę moją mamę.Mama nawet już tylko leżąc i żyjąc głównie w swoim świecie potrafiła czasami nieźle ubawić swoimi gadkami.
To dobrze, że została. I pewnie nie tylko w telewizorze i zegarze.
Skorzystałam z okazji, że akurat przez przypadek 26 maja byłam tzw. gospodynią pięterka i wcisnęłam Wam cząstkę mojej mamy, aby jej cząstka została również na Wyspie.
Te trzy komentarze o mojej mamie skopiowane z fb i tu wklejone są taką zaaplikowaną samej sobie terapią.
Obiecuję już więcej nie będę!
E tam!
Cenna jest każda terapia, która działa!
To się okaże.
Zbudziłam się przygnębiona, w nocy śnili mi się rodzice.
Jednak nie były to wesołe sytuacje – tata już taki bardzo chory.
Ale może to jak z rehabilitacją kręgosłupa, kończyn -po pierwszych zabiegach boli nieraz jeszcze bardziej.
Zmykam do kątka, pospać.
Do kątka, zwinięty w kłębek jak Florek teraz na moich nogach?
Dobranoc!
Dobranoc Wyspo!

Witajcie!
Dziś – póki co – nie zaobserwowałem zdarzeń zdecydowanie złych ani zdecydowanie dobrych. Oprócz tego, że się obudziłem…
Dzień dobry, kawa koniecznie, już lecę do Gieni.
Witam słonecznie i z filiżanką…
Już pochmurnie, czarne chmury nadeszły, a miałam iść na Rajsko…
212 komentarzy-ktoś coś buduje?
Lubię być gospodynią pięterka, ale…
…ale nie gadać sama ze sobą.
Cisza się zrobiła, nawet Bożenka znikła, więc i ja znikam, do popotem, paaaa.
To ja też wracam do domu
A ja już jestem!
(w domu)
Makówko.
Z wielką przyjemnością oglądnęłam chmurne pejzaże ,które kojarzą się (zapewne nie tylko mi ) z weekendowymi wyprawami.
Poszlibyśmy od razu dalej bez mapy w ciemno, w deszcz, w błoto i w zimno .
Tam gdzie wszystko takie proste się wydaje.
Tylko dlaczego tak trudno nam odgadnąć, czego tak na prawdę nam brakuje …
Dzięki Makówko za wiersz
Witaj dawno niewidziana Elizo!
Cieszę się, że wiersz Ci się spodobał. Mnie też.
Otóż fajrant i przerwa.
Mam nadzieję, że potem znajdziesz chwilkę czasu na nocnozmianowe pogaduszki zapracowany panie Q?
Też mam taką nadzieję. Dzień był wkurzający, bo zapomniałem o czymś, co sobie wcześniej zaplanowałem, a potem to zaplanowane weszło mi w paradę i przeszkodziło w tym, co robiłem przedtem (i potem), w międzyczasie parę innych rzeczy mnie rozpraszało… mimo to norma wykonana. A jutro mam zamiar finiszować.
Brawo Ty!
Wkurzenie to dobry znak, norma wykonana -jeszcze lepszy.
Te dwie rzeczy nie dotyczą kogoś kto jest w dole na dole. Super!
Zanim na Dzień Dziecka pojawi się kolejna porcja poezji naszego tegorocznego patrona, proponuję koleżeństwu na przeczekanie balladkę na nowym pięterku…
To teraz pięterka będą się nazywać przeczekajki?
Nawet jak SAM MISTRZ buduje?
Hop, hop …biegnęęęęęę….