W niedzielę rano zauważony poprzedniego dnia grzyb na kilku nogach stał dalej i zaglądał nam prosto w okna. Ciekawe, czy jego twórca byłby zadowolony z porównania ? (Nawiasem mówiąc, miejscowi też mówią na niego „grzyb”, tyle że oczywiście po hiszpańsku.). Oficjalnie nazywa się to Metropol Parasol, a mieszkańcy miasta traktują tę strukturę równie serdecznie, jak paryżanie Wieżę Eiffla w trakcie budowy i zaraz po. Faktycznie, w słoneczne dni mimo ażurowej konstrukcji ten megaparasol rzuca cień na plac i pewnie spełnia swoją funkcję, ale podejrzewam, że nowoczesna forma jest dla wielu osób nie do zaakceptowania.

Po wygrzebaniu się z pościeli i przyswojeniu porannej kawy, już to w kwaterze, już to w kawiarni na dole, cała nasza ekipa wybrała się w kierunku sewilskiego Starego Miasta. Wąskimi uliczkami, między kawiarniami i barami tapas, między sklepami oferującymi pamiątki, akcesoria do flamenco, hiszpańskie wino, oliwki i wielkie świńskie giry, zwane jamón, czyli po prostu „szynka”, przez place otoczone przepięknymi secesyjnymi i nieco późniejszymi kamieniczkami w lokalnym stylu, dotarliśmy pod katedrę. Anonsowała się już z daleka, wielką dzwonnicą, przerobioną z meczetu, a znaną jako Giralda, czyli wiatrowskaz (na zdjęciu widać replikę wiatrowskazu, znajdującego się na jej szczycie – na dziedzińcu za ogrodzeniem. Swoją drogą: ponoć postać ta miała symbolizować wiarę, ale co to za wiara, co obraca się tam, gdzie wiatr zawieje?). Katedrę zbudowano na miejscu po wyburzonym do imentu meczecie, tak, by dokładnie zajmowała jego obrys.

Nie weszliśmy jednak do katedry ani do pobliskiego Alkazaru – pałacu kalifów Kordoby, a później (i do dzisiaj!) rezydencji hiszpańskich monarchów, tylko obejrzeliśmy je z zewnątrz, odpoczywając chwilę pod palmami na Plaza de Triunfo, czyli po prostu Placu Zwycięstwa, obok Archivo de India, ogromnego archiwum, przechowującego dokumenty z czasów kolonialnych (pamiętacie, dlaczego w tak wielu krajach obu Ameryk mówi się po hiszpańsku?). Naszą uwagę zwróciły drące się zielone papugi, aleksandretty obrożne, które konkurują tam z gołębiami i innym miejskim ptactwem, gniazdujące na palmach. Po chwili poszliśmy dalej, obok uniwersytetu, aż do parku Marii Luizy i na Plaza de Espana, Placu Hiszpańskiego. Na szczęście jest na Wyspie o wiele piękniejsza relacja Zochy – o, tutaj – co zwalnia mnie z obowiązku opisywania tego miejsca, dorzucę tylko jedno zdjęcie i informację, że plac w II części „Gwiezdnych Wojen” (tzn. w „Ataku Klonów”) cyfrowo powiększono, czy też zreplikowano – z półkola do pełnego koła 🙂

Następnie przez park poszliśmy nad Gwadalkiwir i nadrzecznymi bulwarami – obok Złotej Wieży, z której dawno temu przeciągano łańcuch, zamykając w razie potrzeby port w Sewilli „na kłódkę” – wróciliśmy do kwatery. Wieczorem jeszcze zaliczyliśmy bar tapas, konsumując lokalne wędliny w kilku odmianach, hiszpańskie sery z konfiturą z pigwy, rozmaite przekąski mięsne, rybne, warzywne i owocowe, a wszystko to podlane przyzwoitym hiszpańskim winem (akurat to chyba była Rioja). Następnego dnia zaś skoro świt ruszyliśmy do Kordoby. Szybko poszło, po niecałych dwóch godzinach zaparkowaliśmy niedaleko mauretańskich murów, otaczających do dzisiaj sporą część Starego Miasta. Dzielnicy przepięknej, urokliwej, słynnej ze swoich dziedzińców, o które mieszkańcy dbają, upiększają, zwłaszcza ozdobnymi roślinami, i co roku współzawodniczą w konkursach na najpiękniejsze patio.

Uliczkami szerszymi, takimi na dwa samochody, potem na półtora, potem na jeden, potem już tylko na pieszego – i to nieprzesadnie tęgiego – dotarliśmy wreszcie do Mezquity, czyli tutejszej katedry. Ponoć król Karol V, dowiedziawszy się, że budowniczowie katedry planują, podobnie jak w Sewilli, całkowicie zburzyć meczet, a katedrę wznieść na jego miejscu, osobiście zakazał im tego robić. W efekcie powstała budowla, do której – wszedłszy przez bramę i niepozorny dość dziedziniec – zawitaliśmy z zapartym tchem. Rzędy rzymskich kolumn, zabranych przez Maurów z ruin, podtrzymują setki pasiastych mauretańskich łuków w kilku odmianach, tworząc las, który pozornie nie ma końca. Wypełniona echami i światłem, wpadającym przez okna w formie niesamowitych glorii, przestrzeń jest absolutnie magiczna. W samym środku tego sztucznego lasu (jest taka hipoteza, że Arabowie, budując takie cieniste struktury, wzorowali się na formie naturalnych lasów) w konstrukcję mauretańską, w te kolumny i łuki, niejako wrasta renesansowo-barokowa nawa katolickiej katedry (na drugim zdjęciu). Połączenie to wydało mi się najlepszą metaforą Hiszpanii, mimo wysiłków nie mogącej się oderwać od mauretańskiego dziedzictwa, zrośniętej z nim nierozerwalnie. I to właśnie Mezquita zrobiła na mnie największe wrażenie ze wszystkich miejsc, odwiedzonych podczas tego tygodnia.


Odwiedziwszy jeszcze skarbiec (i komentując pod nosem, że już wiemy, gdzie podziało się złoto zdarte z Inków i Azteków – a nie widzieliśmy jeszcze wtedy głównego ołtarza w katedrze sewilskiej!) opuściliśmy wreszcie Mezquitę. Było już koło południa, więc najpierw uraczyliśmy się kawą w najbardziej nasłonecznionym kawiarnianym ogródku, jaki mogliśmy znaleźć, z widokiem na Gwadalkiwir i resztę miasta na drugim brzegu, a potem poszliśmy przez rzymski most na obiad, po drodze co i raz oglądając się za siebie i dziwując, jak niepozornie wygląda Mezquita z zewnątrz. Zjedliśmy dość zwyczajny obiad i wróciliśmy na Stare Miasto. Powolna przechadzka jego uliczkami, zakręcającymi, nie tworzącymi nowoczesnej prostopadłej siatki, zachęcającymi, żeby w nich zabłądzić i nie wychodzić stąd, pozwalała na kolejne odkrycia: kościół, w którego barokowy front wbudowano kamienie z fragmentami arabskich inskrypcji (i to nieprzypadkowo, symetryczne ułożenie świadczy o tym, że budowniczowie musieli być doskonale świadomi tego, co robią); dom z kolorowymi ceramicznymi jaszczurkami, przycupniętymi wbrew grawitacji na ścianach; czy wreszcie rekonstruowana rzymska świątynia na jednym z głównych placów. Z niejakim zaskoczeniem dowiedzieliśmy się, że przylegający do niej, a nawet wykorzystujący po części rzymskie mury budynek to nie muzeum (jak się spodziewaliśmy), tylko… miejski ratusz!

Odpocząwszy znów chwilę, ruszyliśmy nieśpiesznie w kierunku parkingu. Nowsze, secesyjne domy po chwili znów ustąpiły miejsca starszej zabudowie, wąskim ulicom, niespodziewanie rozszerzającym się w placyki z roślinami i fontannami, w których kąpały się gołębie. Przeszliśmy przez bramę i po chwili znaleźliśmy się w spokojnym zakątku pod murami obronnymi, nad kaskadą basenów tuż, w których woda powoli przelewała się coraz niżej i niżej. Szliśmy i szliśmy, a kordobańskie Stare Miasto nie chciało się skończyć, podsuwając nam coraz to nowe pomniki (np. Awerroesa koło Bramy Księżyca), zabytkowe zakątki i piękne miejsca. Kiedy już, już mieliśmy wyjść, Kordoba spróbowała jeszcze raz: tym razem rzeźbą Jose Manuela Belmonte, przedstawiającą dziadka z wnuczkiem podlewających kwiaty. To był mocny cios, po którym prawie liczono nas na deskach.


A jednak udało nam się podnieść, dotrzeć do samochodów i wrócić, prosto w zachodzące słońce i do Sewilli. Jeszcze jakieś tankowanie, jeszcze kluczenie uliczkami, jeszcze zatłoczony piętrowy parking w centrum miasta… I już. Następnego dnia czekała na nas sama Sewilla, tym razem dokładniej i od środka.
Ciąg dalszy nastąpi, sam nie wiem, kiedy.
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
„A tych odcinków jest ze czterdzieści
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści”
Bez przesady, myślę, że będą jeszcze najwyżej dwie części. Ale ta będzie druga. I do Kordoby chciałbym jeszcze kiedyś wrócić.
Ależ wyjątkowy spacer po znanych miejscach. Powędrowałam przed snem z niekłamaną przyjemnością 🙂
Tak jak napisałaś w którejś relacji (kiedy następna?) – tam się chce wracać.
To prawda, poznaję Hiszpanię i jej historię sukcesywnie od kilkunastu lat i wciąż mnie zachwyca. I już tęsknię…
Relacja pewnie powstanie, ale chwilowo trwam w niedoczasie 🙁
Szczęściara z Ciebie…kilkanaście lat poznawania ho, ho. A za Hiszpanią też tęsknię.
Podobno moja dusza jest starą Hiszpanką
Starą ??? że Hiszpanką, to bym się
zgodziła
Dowiedziałam się o nowym pięterku, ucieszyłam, wdrapałam, zaczęłam czytać i wtedy zauważyłam, że i tak nie wiem co czytam.
Spać, spać, dobranoc, wygońcie te mewy….
Jutro „się odniosę”, wybacz Q.
Nie ma czego, pięterko nigdzie się nie wybiera, jutro będzie równie dobre jak dzisiaj
Oboje opisujecie tak intensywnie i pięknie, że wreszcie i mnie tam kiedyś zaniesie… jak zdąży 😉
Masz tak dużo planów, że możesz nie zdążyć ?
Za mną cały czas chodzi Kordoba, i Stare Miasto, i Mezquita. Wg Wikipedii tamtejsze Stare Miasto jest drugie co do wielkości w Europie, a myśmy go ledwie liznęli!
A jeszcze jest Toledo…..tam też byliście ?
Toledo ma wyjątkowy klimat (i nie mam na myśli +46 gdy tam byłam)
Mezquita jest jak zaczarowany las, tajemniczy i tonący w półmroku…. A Giralda smukła i wytworna, z fundamentami głęboko na 15 metrów i pochylnia zamiast
schodów.
Nie wszedłem ani na Giraldę, ani na dachy katedry (zwiedzanie osobno). Reszta ekipy tak. W Toledo nie byliśmy, tylko na Gibraltarze (a inni również na Ścieżce Króla – patrz wpis Zochy – i w Rondzie).
No dobrze, mam Giraldę i Mezquitę, te postmauretańskie cuda i od nowa zachwyt.
Z hiszpańskich nadzwyczajności jeszcze ostatnie obrazy Goyi w Prado… tak na szybko.
Swoją drogą nie dość zobaczyć, trzeba jeszcze tak pięknie o tym opowiedzieć
Biorę to do siebie i dziękuję
Zastanawiam się swoją drogą, czy nie odwrócić kolejności i w następnym odcinku nie zabrać Wyspiarzy na Gibraltar, a zakończyć już samą Sewillą i powrotem? Bo realnie wtorek był w Sewilli, środa na Gibraltarze, w czwartek i piątek ekipa się rozjechała w różne miejsca, a ja zostałem z różnych względów w Sewilli. To może najpierw Gibraltar, a potem już tylko Sewilla i powrót?
A opowiesz o sali koncertowej i magotach ? O lotnisku ? Tak barwnie jak to potrafisz ?
Sala koncertowa – masz na myśli miejsce nazwane tak od pewnego archanioła? No pewnie! Bez magotów się nie da, to jest element obowiązkowy, chociaż chwilami przerażający. Lotnisko – jak najbardziej, nawet bardziej na wyjeździe niż na wjeździe.
Witaj, zachowuję się jak dziecko,które chce lizaka !
Dla „Czarnych obrazów” ustawiam się karnie w kolejce, ilekroć przejeżdżam przez Madryt! A kolejek organicznie nie trawię i unikam 😉
Wcale się nie dziwię ! Stałam jak zaczarowana… to trzeba zobaczyć, tego się nie da opisać i żadna reprodukcja nie jest tak wstrząsająca.
Zmykam, kochani. Do jutra.
Dzień dobry


Czytam, podziwiam i wielbię
Nie dołączę do dyskusji, bo nie byłam i nie mam nic do powiedzenia
Abstrahując od tematu…
Nic do niego dodawać nie trzeba. Wystarczy rozsypać, a jak zjedzą, to popadają
To jakie to zdrowie? I ona mi ciągle tłumaczy, że są specjalne służby, które pilnują żeby żywność sprzedawana w sklepach była zdrowa 

U Virginii zalęgły się mrówki. Ona ma psa, więc większość trutek odpada, bo psa otruć by nie chciała
Szukała w internecie czym bezpiecznie mogłaby się ich pozbyć. I znalazła!!! „Splenda”!!! To taki zastępczy „cukier”. Niby zdrowy dla ludzi(zdrowszy niż cukier), a może posłużyć jako trutka na mrówki
Niby doktor (od afrykanistyki), a wniosków wyciągać nie umie… nadal wierzy w słowo pisane… to co na nalepce, to jak dla niektórych Biblia. Sama prawda…
Hm. Całkowicie nie znam się na przeganianiu mrówek, ale wiem, że czasem to, co dla człowieka bezpieczne, dla innych stworzeń niekoniecznie – jak czekolada i psy.
Czekolada powiadasz panie Q ?
Dla psów czekolada to śmierć.
Słyszałam, że czekolada jest trutką dla psów, ale nie do końca w to wierzę. To tak jak z mlekiem dla kotów. Niby szkodzi, a kiedyś dawało się zwierzakom i jakoś nic im nie było.
Nawet nie zachorował, nie mówiąc już o śmierci… dlatego sama nie wiem ile w tym twierdzeniu jest prawdy 
Było i tak, że pies ukradł nam czekoladę i zeżarł całą. Razem z opakowaniem… to znaczy dorwaliśmy go jak kończył… już nie zabieraliśmy, bo kto będzie po psie dojadał.
Może to zależy personalnie? Tak jak u ludzi?
Witajcie!
Kolejny dzień pod siąpiącym deszczykiem rozjaśniony marzeniami o słonecznej Hiszpanii
Dzień dobry. U mnie sucho. Ale ta Hiszpania tym słońcem to kusi…
Powiem Ci, że coś w tym jest. I jak tam byliśmy, to zrozumieliśmy, dlaczego ahystokhacja w XIX wieku wyjeżdżała na południe (z tym że raczej do Włoch, Grecji albo innej Ziemi Świętej). Edit: tzn. wyjeżdżała w miesiącach jesienno-zimowych. Zupełnie inaczej się funkcjonuje w tamtym słońcu, włącznie z ładowaniem bateryjek. Nie mówiąc o dodatkowych atrakcjach, takich jak zwiedzanie.
Jak jest słońce to po prostu chce się żyć 🙂
Prawda! Mimo że ludzie nie uprawiają fotosyntezy!
Witajcie!
Witaj…. syndrom dnia poprzedniego ?
Powiedz kotu, żeby nie tupał !
Wiedźminko, faktycznie trochę jakaś przymulona jestem.
I nie wiem, dlaczego, choć mam pewne podejrzenia co do przyczyny…
Dzień dobry, a tutaj się rozpadało.
Nieśmiało, ale jednak słonecznie. Podsyłam Wam wraz z kubkiem
No i bardzo dobrze, GDZIEŚ musi być to słońce, jak nie tu
U mnie nie ma. Schowało się na dobre, a teraz nawet pada deszcz, ale taki, jakby wielebny kropidłem pokropił 😉
Tylko nam nie każ tańczyć!!

Ałaaa mój staw!
Oczy zamykać?? A co z ustami??
Kelnereczka puszcza perskie oko….
gadatliwa nie jest .
A czy to prawda, że w Hiszpanii w knajpkach rzucają śmieci na podłogę i pod koniec dnia brodzi się w tych papierach czy jakoś tak?
Śmieci widziałam we Włoszech, w Hiszpanii nie, ale w obu przypadkach to chyba klasa knajpy decyduje o ś
mieciach
Szczerze? Nie zauważyłem. Może w lecie, kiedy upały rozleniwiają?
Może Zocha by potrafiła więcej powiedzieć?
To było zasłyszane z 15 lat temu i tak mi w głowie do tej pory siedziało. Może już w ogóle to się nie zdarza, w końcu świat się zmienia..
Jak najbardziej zdarza się, a wręcz należy śmiecić! Świadczy to o popularności knajpki i jest mile widziane,a dumna obsługa celowo nie lata na mopach
Oczywiście jeże li wybierzemy się na brunch np. do kultowego hotelu Alfonso XIII to będzie sterylnie 😉
Dzielnice turystyczne rządzą się innymi prawami od tych, gdzie bywają lokalsi- to odpowiedź na Twoją wątpliwość Mistrzu Q.
Och, czyżbyśmy my byli w niepopularnych miejscach???
Bo może nie było sterylnie, ale wszędzie dość czysto?
Może byliście w alfonsich miejscach?
A warto i tam zajrzeć 😉
Dzień dobry


Niespiesznie wędrowałam, czytając dokładnie, Mistrza Q i Sophie dla uzupełnienia.
Ten grzyb, jak go zwał tak zwał, musi być potężny. Ile mniej więcej ciągnie się metrów ? Nogi są sporych rozmiarów w obwodzie. Po lewej stronie widać schody, a po prawej (przynajmniej na zdjęciu ) wygląda na wolną przestrzeń. Niczym piętrowe parkingi. Czy tam też można się poruszać? Ciekawe jak wygląda ta „pergola” z okien kamienic po przeciwnej stronie.
Noo wiem, przecież nie wtargnąłeś do obcego domu, żeby sprawdzić efekt 😉
Dzięki za podróż. Niech będzie za jeden uśmiech, ale szczery
Uwielbiam białe ściany z błękitnymi ozdobami, takie jak w niektórych regionach Grecji, ale tu przecież podziwiamy Hiszpanię, a dziadek podaje doniczkę do zawieszenia wnuczkowi, chyba się dobrze przyjrzałam ?
Moźe opowiem więcej o Las Setas (czyli grzybkach), za przyzwoleniem Mistrza Q? Ale dopiero jak zakończy swoją barwną relację…
Jasne, że chętnie się dowiemy Przecież podróże kształcą
Pewnie, ze powiedz. Jak pojedziemy oglądać „na żywca” będziemy lepiej przygotowane 🙂
Ale dlaczego „jak zakończę”? Ja po prostu mieszkałem na Plaza de la Encarnacion i miałem grzyba za oknem, nie mam nic przeciwko uzupełnianiu relacji!
To może ja przed komentarzem Zochy jeszcze tylko dodam, że wg Wiki grzyb/parasol ma 150 na 70 m, przy 26 m wysokości i jest największą *(sztuczną) drewnianą konstrukcją na świecie.
Komentarzem nie ujmę tematu, poczekam w kolejce z obrazkowym wpisem 😉
Dobrze, a nawet świetnie (że będzie wpis)!
Hurra!
Szykuje się tyle ciekawych wpisów! Z pięknymi zdjęciami!
Przecież mogłam sobie sama sprawdzić, nierozgarnięta niemota jedna
Robi wrażenie.
No muszę spadać, ale wrócę!! Poczytać
Dzień doberek 🙂 Zanim przyszłam się przywitać przewędrowałam z Tobą (a raczej z Wami) te wszystkie piękne miejsca, zatrzymując się co chwila i oglądając, dzięki zdjęciom, nie tylko oczami wyobraźni. Bardzo fajna relacja napisana językiem, który lubię w tego rodzaju publikacjach 🙂
Dziękuję, bardzo się cieszę!
Pyszności, pod warunkiem, że czekolada jest gorzka.
Ta akurat może być i gorzka.Byle miała słodkie dodatki.

Dla mnie ważne, aby CAŁOKSZTAŁT był słodki.
Melduję, że sałatka z dnia wczorajszego była pyszna!! I już jej nie ma
Ponownie się zrobi na weekend!!
Co jej zrobia
ś, że tak wyszlachetniała? Ta sałatka, nie Joasia 🙂
Na głodnego jadła 😉
Nic, postała w lodówce przez noc i jest super, znaczy była super
A ja teraz na przerwę.
Dobry wieczór 😉 Mistrzu Q ! Prawie o 20 00 na przerwę ? Toć z Waćpana , powoli robi się Nocny Marek ! Przecież obowiązuje ośmiogodzinny dzień pracy , a od Ósmej do dwudziestej mamy już dwanaście , a jest dopiero przerwa tzn. że po przerwie może byc tyle samo i mamy z prostego rachunku : 24 godziny , czyli całą dobę . A gdzie czas na wszystkie inne potrzeby istoty ludzkiej ? Sorry , podoba mi się hiszpański reportaż , ale Przerwa mi się nie podoba , bo w tym zamieszaniu , gdzies zapodziała sie nam Jo i nikt nie wnosi alarmu . Może coś sie złego stało naszej Koleżance i trzeba Jej pomóc ??
Ale zważ Waść, że udzielałem się w ciągu dnia, ponieważ najbliższe kilka dni mam luźniejsze, bez reżimu (potem do niego wracam, ale mniejsza).
Jo w efekcie ostatnich wydarzeń niestety uznała, że nie będzie więcej obecna na Wyspie, czego bardzo żałuję. Tak jak jej napisałem, jeżeli kiedykolwiek dojdzie do wniosku, że woli wrócić, przeze mnie będzie na pewno mile widziana.
Przeze mnie Jo.będzie BARDZO mile widziana.
Ja oprócz tego, że mi Jo. brakuje mam cały czas ogromne wyrzuty sumienia, że to z mojego powodu.
„Kowal zawinił cygana powiesili”.
Jest mi z tym bardzo niekomfortowo.
Maksiu, nie byłeś na prywatnym pięterku, dlatego nie wiesz…
Gdyby Jo zadecydowała się wrócić, na pewno powitałabym ją z otwartymi ramionami. Ale jeśli będzie trwała w swoim postanowieniu, potrafię uszanować jej decyzję.
Każdy z nas ma wolny wybór…
Spokojnej Szan.Państwu
Spokojnej spaćidącym!
Spokojnej wszystkim!
Nawzajem.
Wiesz co, to i ja już na dzisiaj zemknę.
Dzień dobry



Dziesięć razy taniej niż u dealera!!! Właściciel powiedział nam, że do 14 letniego samochodu nie opłaca się dawać nowych części. A ta, którą musieliśmy wymienić kosztuje $700. Używana jest znacznie tańsza… W renomowanych warsztatach, czy u dealera wstawiają tylko „nówki”, a poza tym liczą znacznie więcej za robociznę. I dlatego wychodzi tak drogo… 
Czwartek spędziłam w domu. Korzystając z wolnego dnia nadrabiałam zaległości w pracach domowych
A dzień wolny musiałam mieć, bo oddałam samochód do warsztatu. W środę wieczorem odwiozłam samochód, oddałam kluczyki. W czwartek mieli od rana go robić. No i zrobili
Moja Sienna nie przeszła testów. Nie napisali, że jest źle, a jedynie „NOT READY” (nie gotowa). W Firestone naprawę wycenili na ponad $1800, u dealera ponad $2000… w cholerę kasy
Mąż znalazł warsztat (Polak jest właścicielem) i nie tylko coś tam naprawili, ale i pozytywnie „zdali test”. Zapłaciliśmy trochę ponad $200
Wracaliśmy z mężem na dwa samochody. On poleciał pierwszy, ja musiałam poczekać, aż gościo zabierze samochód blokujący mi wyjazd. Do warsztatu mam 5-10 minut jazdy (w zależności od świateł). Dojeżdżałam do skrzyżowania (z torami pośrodku), gdy na stację wjechał pociąg. Oczywiście musiałam poczekać. Jeszcze ten nie odjechał, wjechał towarowy. Może ze dwieście wagonów
W międzyczasie przyjechał kolejny osobowy. Wysadził ludzi, zgarnął nowych. Odjechał. Towarowy zaczął zwalniać, aż w końcu się zatrzymał na przejeździe
Tego było mi już za wiele
Skręciłam w prawo, kawałeczek dalej zawróciłam (o 180stopni) i pojechałam ulicą ku tyłowi pociągu. Kilka przecznic dalej mogłam przejechać tory. W domu byłam pół godziny później niż mąż 
To chyba największy węzeł kolejowy w USA. Nic dziwnego, że maszyniści nie lubią tędy jeździć… też bym nie lubiła


Kiedyś czytałam, że towarowym pociągom zajmuje średnio tydzień, żeby przejechać przez Chicago
A przy okazji… dobrze, że ci maszyniści nie słyszą co kierowcy mają do powiedzenia na ich temat…
200 wagonów to może nie, ale w Gdyni też są takie przejazdy, że stoisz i stoisz, i czekasz i czekasz. I jedzie lokalna kolejka, a po niej towarowy, a potem dalekobieżny z Trójmiasta, zaraz po nim drugi do Trójmiasta, i znów kolejka SKM – to może trwać nawet 40 minut w porywach. Ale amerykańska skala robi wrażenie.
Najdłuższy pociąg towarowy, jaki udało mi się zobaczyć, miał 300 wagonów. Kiedyś liczyłam te wagony, ale już mi przeszło

W Polsce nie widziałam takich pociągów. Jak mi kiedyś tłumaczył małżonek, nie mamy tak długich „mijanek” i tylko blokowałyby przejazd innym
To całkiem możliwe. No i chyba nie mamy potrzeby organizacji aż takich hurtowych przewozów?
Oni nie mają ” polskie szkoły
” radzenioa sobie Mirelko !
Oni w ogóle są niesamowicie niezaradni, Wiedźminko
A w sumie jaka to filozofia? Wykręcić jedną i wkręcić drugą… trudno to nawet nazwać pracą 
Nie potrafią sobie radzić dosłownie z niczym. Do wszystkiego wołają „specjalistów”. Kiedyś, gdy chodziłam tu do szkoły, miałam kolegę – elektryka. Co jakiś czas jeździł do Amerykanki i wymieniał jej przepalone żarówki. Za każdą wymienioną płaciła mu pięć dych
U Kumy w jednej pracy koleżanki wołały informatyka do zrestartowania komputera z zawieszonym systemem (a zanim nie przyszedł – obijały się). A jak Kuma sama sobie zrestartowała w takiej sytuacji, to wielkie oczy i pytanie: „A to ty masz do tego uprawnienia?!?”
No właśnie… do każdego głupstwa woła się kogoś z „uprawnieniami”, nawet do najprostszych spraw. W Polsce taki spec by wyśmiał, że marnuje mu się czas na pierdoły, a tutaj to normalka…
Witajcie!
Kolejny piękny dzień, w którym pogoda nas nie rozpieszcza… Wytrzymamy! 🙂
Podeślę Ci trochę słońza i wiatry, chcesz?
Już doszły!
Dzień dobry niech będzie, mimo siąpiącego deszczu i nieprzyjemnego wiatru.. Zatem, niech chociaż na Wyspie będzie ciepło i słonecznie.
Mamy dzisiaj Jubilata, któremu wiosenek liczyć nie będziemy 😉
Maćku; wszystkiego najlepszego, spełnienia, jak najmniej trosk, zdrowia i ciekawych podróży
Wytrzymamy! I dzień dobry piątkowo.
Dzień dobry, dzisiaj słonecznie od rana i myślę, że ten śnieg, co wczoraj napadał, a dzisiaj jeszcze zalega nieprzesadnie na dachach i samochodach, to się nie utrzyma długo przy takim słońcu.
Najlepszego, drogi Quacku!
Ależ Alla szybko przerobiła te czekolady, które wczoraj podała Makówka!
No tak, niektórzy mają dryg do takiej słodyczy
Witajcie!

Drogi Q!


Do wczorajszych czekolad dołączam
Życzę spełnienia wszystkich marzeń ,zamierzeń, planów i dużo zdrowia.
Ściskam i całuje (szkoda,że tylko wirtualnie)
Pięknie dziękuję, stukam się zatem szkłem. Tak, szkoda, że wirtualnie
Jakaś imprezka mnie ominęła? To ja też się dokładam z życzeniami i szkłem 🙂

Zdrówka, sympatycznych ludzi wokół i samych serdeczności

Dziękuję ślicznie!
Dzień dobry
i zapraszam na kawę, herbatę albo i kakao ! 
Kawa była rano, dochodzi południe… A może właśnie kakao?
Sporo rzeczy się udało załatwić, teraz trzeba trochę popracować.
Ja już po herbatce, to na kawkę się skuszę i coś do..
A tak w ogóle dzień doberek 🙂
No tak, jako prawa Sowa nie zauważyłam, że nie pora na poranna kawę. A kakao ? Proszę bardzo
, choć filiżanka kawowa 
Już z pociągu pozdrawiam.Mocną, ciepłą herbatę poproszę,bo zmarzłam zanim nas do pociągu wpuścili,ale za to na peronie miło porozmawiałam z panem z Gdańska.
Pomyślnej podróży raz jeszcze!
No to chyba już po strachu, Makówko ? wygodny pociąg i mocna herbata pod ręką ?:)
No to chyba już po strachu, Makówko ? wygodny pociąg i mocna herbata pod ręką ?:)
Tak jest.Wlasnie dostałam herbatę.
Ano właśnie, w tych pociągach podają w ramach biletu 🙂
I zabierają śmieci.Jak w samolocie.Ale nie dają obiadu niestety.
A nie. O ile dobrze pamiętam, można jednak zamówić do wagonu, jak mawiają pewni znajomi, za miliony monet.
Kochani, dzisiejsza przerwa będzie poświęcona kameralnemu spotkaniu w realu w celu uczczenia powyżej wspomnianej okazji, więc, tego, może się przeciągnąć.
A jutro od rana wybywam na cały dzień poza dom, miasto i Trójmiasto, będę z powrotem wieczorem.
Miałem nosa z wcześniejszym toastem , a zatem w przerwie trzasnę sobie na drugą nóżkę , oczywiście za Twoje j Twoich bliskich zdrowie …
Koniecznie!
Twoje zdrowie Jubilacie należy wypić

Dołączę do Ciebie Maxiu, bo
trzeba godnie uczcić Mistrza…. a na drugą nóżkę solo trochę smutno 
Wspólny toast ma większą moc sprawczą i zawsze lepiej smakuje niż operacja z tzw. gwinta . Tak przy okazji , patrze na swoje zasoby naczyniowe do piwa i mam tego ponad 60 , o różnej pojemności , rzeżbie i kształcie . Butelki to się wyrzucało , a kufle jak widać zostały . Cała historia , tylko kto to napisze ??
Do klawiatury i spisuj Maxiu
Jeden z kufli wykonany jest z węgla kamiennego z pięknym uszkiem , a z zewnątrz kilka górniczych płaskorzezb ozdabia ten garnuszek do piwa
Chadzałeś na Knajpy Piwne?
Chodziłem . Zaliczyłem pracę w Kopalni Julian w Bytomiu i Kopalnię ZMP w Żorach , to piwo w Knajpie Piwnej Mi się należało . No nie ? (zartuję) Kufle , po biesiadzie należały do pijącego , taki zwyczaj i nie pamiętam aby ktoś te kufle ze szczęścia tłukł . Jest co wspominać …
Udanych imprez Kwaku i niech Ci się wiedzie we wszystkim
No i poszedł z gościem w długą
Uśmiechnij się, Quackie wróci z nowymi wrażeniami
Spokojnej
i bez budzenia się na siusiu
W tym celu lepiej się obudzić niż nie…
W sumie tak

Spokojnej. Q. świętuje, ja późno wróciłem do domu (nie powiem, dlaczego), więc pora iść spać.
Aż tak późno wróciłeś i powiedzieć nie chcesz,a ja widzisz wszystko napisałam gdzie wino piłam
Konstancin, Wilanów, Żoliborz.Przyjaciele moich przyjaciół to już prawie moi przyjaciele.Absolwenci PW wydział.elektr wspólnie z absolwentka AGH wspominają jak to na studiach było.
Są inne wspólne tematy, ktoś bywał w KRK,ktoś ma też lwowskie korzenie, świat jest mały…
Pozdrawiam Wyspę.
Dobranoc
Witajcie!
Dzień dobry

Słonecznie i chłodno. Rodzinka się wczoraj zjechała i jest pełna chata. Nawet koty szukają swojego miejsca. Przeżyjemy, oby do poniedziałku
Witajcie!
Kraków dziś słoneczny, choć lekko mroźny — wczoraj wracając, widzieliśmy efektowne sople pod rynnami. Po wczorajszych wiatrach nawet oddychać jest łatwiej.
Po zakupach. Pojadłem świeżutkiego wiejskiego chleba, karczek pieczony w plasterkach, wędzony bundz z miodem spadziowym.
Królewskie śniadanko Ukratku
W Warszawie też słonecznie,zero stopni.
W Warszawie też słonecznie,zero stopni.
Dzień dobry
Może się trochę rozjaśni w ciągu dnia, ale pewna nie jestem 
Przecież one dobierają się w pary dopiero wiosną, a mamy koniec lutego… to jeszcze trochę do wiosny brakuje. Zgłupiały czy co? 
Wcale bym się nie obraziła… 
U mnie buro i ponuro
Pierzaste wariują i jest to niezrozumiałe dla mnie… jest za wcześnie!!! A wczoraj słyszałam pieśń miłosną kardynała
A może Phil się tym razem nie pomylił i będzie wczesna wiosna?
W Warszawie podejrzałem wrony , które łamały na drzewach gałązki i odlatywały z tym towarem w dziobie . Domyślam się , że budują gdzieś w pobliżu gniazdo . A po co ? Ano po to , aby wychować młode wronięta już w lutym ! Faktycznie, coś się tym ptakom pomieszało , a może to my nie znamy ptasiego kalendarza ?
Chociaż jeszcze wcześnie, ale idę do kuchni
Jak wspominałam, mamy dziś gościa. A że przy okazji chleb się szykuje do pieczenia (szkoda, że nie sam) i szynki są do wędzenia gotowe… roboty nie zabraknie 

Miłego dnia Wyspiarze
Podziwiam Mirelko Twoje zorganizowanie i pracowitość…własny chleb, szynki do samodzielnego wędzenia….jesteś jak rasowa ziemianka
Pracowita nie jestem, ale lubię wiedzieć co jem
Chleb piecze mąż. Według starych polskich recept. Na zaczynie (czy zakwasie, bo nie rozróżniam), który też został sporządzony według starych receptur. Cały cykl przygotowania i pieczenia zajmuje ok. 20 godzin. Ale w chlebie jest tylko mąka (żytnia i pszenna), woda i odrobina soli. Dodatkiem (na który swojego czasu bardzo nalegałam) są ziarna słonecznika 
Też według starych polskich zwyczajów. Oprócz tego robimy własny biały ser… w zasadzie tylko warzywa i owoce kupujemy w sklepach. No i żółty ser. Jeszcze nie nauczyliśmy się sami robić

Solankę do szynek przygotowuję tak, jak to drzewiej bywało
Opuszczamy mieszkanie,w którym nikt nie będzie mieszkał przez jakiś czas.Moi przyjaciele wsiadają w samolot,ja w pociąg.Po kieliszku tokaju za następne spotkanie…Smutno tak jakoś…
Nie smuć się losem mieszkania…
Odchodzący przyjaciele nie zubażają nas, co najwyżej przestają wzbogacać naszą osobowość. A może właśnie teraz potrafimy spojrzeć na tę przyjaźń z trochę innej strony i wyciągnąć nieoczekiwanie budujące wnioski?
Z tego mieszkania odeszła na zawsze starsza pani (teściowa mojej przyjaciółki).
W mojej pamięci została schorowana, ale uśmiechnięta i bardzo ciesząca się z naszej wizyty. To był lipiec 2018.
O tej przyjaźni mogłabym pisać tomy. W jednym mieście od I do VII klasy SP, a potem już na odległość. Jednak kontakt zawsze utrzymywany. Mam na myśli siostry Ewę i Dankę, o których już nieraz wspominałam na Wyspie.
I taka uśmiechnięta niech zostanie w pamięci…
A prawdziwa przyjaźń nie liczy lat ani kilometrów. Po prostu jest… zawsze…
Cześć wyspa. Weekendowo zapraszam na nowe piętro. To tak apropos mieszkania
..już pobiegłam
Zoe!
Też już pobiegłam.
Samochód à propos mieszkania?
Czy przyjaźń à propos przyjaźni?