DUSZA
Objawia się. I nagłym, ukrytym odruchem
Przypomina o sobie. Zahuczy, jak burza!
Chłośnie w twarz straszną prawdą — lub świetlistym duchem
Przepaja mnie: i zwodzi, mami i odurza…
Lub targnie się — i ostrym mnie kantem ubodzie
W najczulszy nerw — i wstrząśnie całą mą istotą!
Albo przychodzi do mnie, gdy jestem w ogrodzie,
Sycąc dalekim wzrokiem zachodowe złoto.
A jest wszędzie: i w bogach zapomnianych czasów
I w mglistych napomknieniach o czemś, co być może,
I w gęstwie niewidomej dumnych, starych lasów,
I w widmach, co rzucają gwiezdne łkania w morze.
I w tych, co umierają w słoneczne południe,
I w tych, co przeklinają, w tych, co błogosławią,
W tych, co Chrystusów zwodzą, całując obłudnie,
I w tych, co się w rozpuście pod krzyżami pławią.
Wszędzie jest! Dręczy, cieszy, marę zwątpień ciska,
Zachodzi z tyłu skrycie, w proch rzuca, uśmierza,
Ukaja i przeraża, w wszechświętości błyska!
— Apokalipsowego nosim w sobie zwierza.
Julian Tuwim, 1920
Im głębiej zanurzam się w poezję naszego tegorocznego patrona, tym bardziej mnie zadziwia…
Czyli po wysłuchaniu Dobranocki, ukojeni lampką, zadziwieni Tuwimem idziemy spać…
Muszę przyznać, Ukratku, że mnie też…
Dzień dobry. Wygląda, że dzisiaj będzie w miarę spokojnie. I może nawet uda się trochę popracować?
Witajcie!
Piękny jesienny dzień, idealny na odwiedzanie spoczywających w okolicy drogich zmarłych. A jeśli przy tym dusza zahuczy, albo i ubodzie – to trudno. A może i dobrze?…
Dzień dobry!
Dzień zaczął się prozaicznie od…wylania garnuszka z gorącą herbatą na GOŁE nogi. Gołe, bo najpierw postanowiłam zrobić herbatę, a potem się ubierać, więc jeszcze w majtkach byłam.
Tym razem nic się nie stało, bo gdy kiedyś oparzyłam sobie oko, odcedzając ziemniaki, skończyło się na Pogotowiu.
Wniosek -Makówkę trzymać z dala od kuchni!
Ale oko?!
Ja kiedyś stłukłem kubek, próbując go odruchowo złapać, kiedy wylatywał z szafki, a zamiast tego rąbnąłem nim o brzeg tej szafki, i w efekcie tak sobie rozwaliłem dłoń, że konieczne było szycie (do dzisiaj mam bliznę). Oraz zdarzyło mi się obciąć kawałek opuszki przy krojeniu bułki. Ale z oparzeniami na szczęście specjalnie nie miałem do czynienia. Natomiast jako dziecko miałem sąsiadkę, trochę ode mnie młodszą dziewczynkę (teraz dorosła kobieta, nawet niedawno ją spotkałem), która wylała sobie wrzątek na dekolt i niestety będzie miała ślady do końca życia.
Odcedzałam ziemniaki, garnek wypadł mi z rąk, pokrywka spadła, garnek odbił się od zlewozmywaka. Gorąca para i odpryski wody poszły wprost na moją makówkę. Twarz pal diabli, ale oko i powieka wyglądały tragicznie.
Nawet na Pogotowiu nikt nie zlekceważył sytuacji -odesłali mnie do okulisty. I potem było parę dni stresu co z okiem.
Kiedyś rozcięłam sobie ucho, zbierając uschnięte liście (nie z bukietu bynajmniej!), ale to już inna historia.
Teraz udało mi się nastawić zupę -bez obrażeń. Na drugie danie planuję rybę i (uwaga!) -ziemniaki, więc czeka mnie odcedzanie.
Mój zdolny syn w ataku wściekłej furii rozciął sobie ucho na pół, na kamiennych schodach.
Na wakacjach w Toskanii.
14 godzin przed powrotem do Polski.
Pisać dalej?
Mój zdolny syn w ataku rozpaczy (zerwała z nim dziewczyna) rozciął rękę tak, że krew się lała strumieniami, a on nie czuł bólu. Oprócz naczyń krwionośnych uszkodził również ścięgna. I nerwy chyba?
Chyba mamy „zdolne dzieci”Jo.?
Jak cholera.
Po mamusiach?
No tak, to w tym kontekście nie ma co pisać o złamaniach Najjuniora podczas spadunku z drzewa albo na nartach, bo to właściwie normalne kontuzje w młodym wieku. Juniora jednak ominęły.
A teraz wybywamy na cmentarz.
My za pół godziny…
A ja czekam, aż się dziecko wygrzebie…długie czekanie przede mną…
A w tzw. międzyczasie robię obiad. Może, zamiast ziemniaki odcedzać, przeleję je przez sitko…tak na wszelki wypadek?
O, mądra decyzja.
My wczoraj mieliśmy wizytę roboczą na cmentarzu, dzisiaj natomiast kurtuazyjną. Wszystko gra, o ile można tak powiedzieć o wizycie na cmentarzu.
Dziś wspominamy zmarłych, tych bliskich nam osobiście i tych znanych nam z ekranu telewizyjnego, z książek, z filmów itd.
Tych, którzy wywarli duży wpływ na nasze życie. Dla mnie takimi osobami jest ojciec i dziadziowie, choć głównie dziadek.
Dziś sobie pomyślałam, że kiepsko odrobiłam lekcje…obaj tata i dziadziu to były osoby, które w każdej sytuacji zachowywały stoicki spokój, dystans.
A tymczasem ja wnuczka, córka nadal zachowuję się jak egzaltowana nastolatka. Tak było wczoraj, kiedy z powodu totalnego głupstwa wpadłam w rozpacz. Kładłam się spać zdruzgotana, że moje pracowicie odbudowywane ego , aby „wypaść dobrze ” spadło do poziomu zera…Rano wstałam z psychicznym kacem.
Dopiero teraz w południe przypomniałam sobie nauki taty i dziadzia.I zaczęłam się śmiać z własnej głupoty, egzaltacji.
Tak jak Nowicki rozmawiał z Piotrem Skrzyneckim, porozmawiałam z tatą i wyobraziłam sobie, jak on rozmawiałby z wnukami i postanowiłam lepiej „odrobić lekcje”.
W momencie, gdy to pisałam, syn powiedział coś takiego o dziadziu, że …nie mogę pisać dalej, bo klawiatura mi się zamazała.
Idziemy więc na grób dziadzia…
Na mnie większy wpływ miały Babcie, bo Dziadek po kądzieli rozwiódł się z Babcią tuż przed moim przyjściem na świat i okazje, kiedy się z nim widziałem we względnie świadomym życiu, można policzyć na palcach jednej dłoni. Babcia po kądzieli była natomiast przekochaną osobą, tyle że dość wcześnie zachorowała i zmarła. Dziadkowie po mieczu zaś się nie rozwiedli, ale Dziadek był człowiekiem raczej małomównym i powściągliwym, trudno też było zorientować się, co go interesuje poza domem, ogrodem i ewentualnie chórem, w którym śpiewał. Babcia po mieczu zaś zawsze była otwarta i szczera, czasem może nieco obcesowa, po latach dowiedziałem się z zaskoczeniem, że wolała wnuczki od wnuków – ale ja tego nie odczuwałem jakoś źle.
Znałem też trzy Prababcie – mamę Babci po mieczu i Babci po kądzieli, a także Dziadka po kądzieli, tę ostatnią chyba najmniej, ale kontakt był jednak żaden, za duża różnica wieku. Pradziadka osobiście nie poznałem żadnego, wszyscy zmarli jeszcze przed moim urodzeniem.
Po mieczu znałem tylko dwie siostry mojej Babci, która zmarła przed moim urodzeniem. Widziałem się także z ich bratem, który zmarł gdy miałem kilka lat, więc zupełnie go nie pamiętam. Dobrze za to poznałem rodziców mamy – pamiętam nawet prababcię, drobną, zasuszoną staruszkę, która – choć mieszkała z rodziną córki – zawsze była sprawna i pracowita, pomagała w gospodarstwie. Aż pewnego dnia powiedziała wieczorem:
– Pożegnajmy się teraz, bo to już kres mojego życia… – poszła do swojego alkierza, położyła się spać i rano już nie żyła…
Dziadkowie na starość wiele lat temu przenieśli się do Kanady, gdyż okazało się, że przed IIWŚ jeszcze na saksach, które umożliwiły im kupno domu w rodzinnej wsi i małżeństwo dorobili się jakiejś kanadyjskiej emerytury. Babcia zmarła kilka lat temu, dziadek dużo wcześniej.
W sumie, jeżeli w ogóle można sobie życzyć jakiegokolwiek pożegnania, to chyba właśnie takiego – wśród bliskich i we własnym łóżku.
Też już wróciliśmy. Prócz refleksji o bliższych i dalszych zmarłych towarzyszyły nam refleksje o niespodziewanie pięknej pogodzie 🙂
Pod wierszem zamieściłem kilka zdjęć z dzisiejszego dnia.
O, światełko Mistrzowi Lemowi by się zapaliło – aż szkoda, że nie można być w paru miejscach jednocześnie.
Witajcie!
W zasadzie mógłbym pracować tylko w święta i inne dni specjalne. Luz na drogach, puste autobusy, mało kto zgłasza problemy…
Dzień dobry, taka, no, więcej przepiękna pogoda za oknem, jak na tę porę roku. Kawy.
Słoneczne i niewyspane DZIEŃ DOBRY…
Dobry. A niewyspane ze względu na jakiś konkret, czy atak bezsenności, z tych, co to pisałaś, że Ci się zdarzają?
No to po cóż się zrywasz o świcie?
Panowie Q i T
Nie mogłam zasnąć. W tej sprawie szukam winnego.
Nie mogłam dospać. W tej sprawie również szukam winnego.
Konkret ? A bo ja wiem ? Makówki tak mają. Może za dużo tych rozważań o sensie życia i jego przemijaniu?
Ja prawie w ogóle nie spałam. Pilnowałam czy mi dziecko oddycha. Chyba wpadłam w psychozę.
Jo.
Rozumiem Cię, ale na dłuższą metę nie dasz tak rady. Pomyśl o tym, że jesteś potrzebna swoim dzieciom żywa i zdrowa.
I niepadająca na twarz! Wiem jakie to trudne, ale próbuj, proszę Cię!
Wczoraj wieczorem zmarł Filizof.
Właśnie się dowiedziałam.
Och. Kondolencje, dla Ciebie, ale i Madre
Dla Kuby…
Dla was wszystkich. Kres cierpień to na ogół dobre uzasadnienie…
Dzięki.
Też tak uważam.
Poza tym nie każdemu dane jest dokonać żywota we własnym domu, pokoju, łóżku. Spokojnie. Zanim to wszystko stało się nie do wytrzymania.
Wyrazy współczucia, Jo
Jo.
Wiesz, że myślę o Tobie ciepło.
Mimo że się nie znamy, jakoś mi się wydaje,jakbyśmy się znały.
Doskonale rozumiem Twoje problemy, czuję je. I uwielbiam Twoje poczucie humoru, z jakim potrafisz opisywać sytuacje wcale nie do śmiechu, dystansować się do nich jak dalece się da.
Przesyłam szczere wyrazy współczucia.
Teraz będzie już tylko lepiej …
Kochani, bardzo wszystkim dziękuję za ciepłe myśli.
Będę się odzywać, jak już kurz bitewny opadnie.
Słaba to pociecha , ale bądz przekonana , ze w każdym cierpieniu uszlachetnia się Twoja dusza …
Ale charakter mi wrednieje…
Jo.
Myślę nad zrobieniem nowego pięterka. Dla Wszystkich, ale dla Ciebie szczególnie.
Jak nic nie stanie na przeszkodzie i uda mi się dokopać do starych zdjęć, które pamiętam, że są, ale nie pamiętam gdzie.
Dzień dobry

Popatrzyłam na zdjęcia dostawione przez Ukratka…
Tak dawno nie byłam na polskim cmentarzu…
Od tych amerykańskich różnią się i to bardzo. Tutejsze są skromniejsze i bardziej przypominają park, niż cmentarz…
Z tego, co pamiętam, w wielu z nich nie stawia się nawet pionowych płyt nagrobnych (a co dopiero murowanych grobów czy grobowców), tylko płaskie tablice, pochowane w trawie?
Nagrobki bywają głównie na starych, historycznych cmentarzach.
Ale większość, tak jak wspomniałam, bardziej przypomina park, niż cmentarz. Tych płyt nagrobnych praktycznie nie widać, trzeba nad nimi stanąć, żeby zobaczyć…
No to tak, fajrant, chociaż praca i tak na pół gwizdka. Ale jeszcze nie przerwa, a przynajmniej nie przez najbliższe pół godziny.
Byłam z przyjaciółką na grobie jej przyjaciółki w Makowie Podhalańskim. Właśnie wróciłam do domu, więc już dzisiaj Dobranocka i lampka zastanie mnie w domu. Raczej. Chyba.
Nigdy nie byłem w Makowie, chyba że przejazdem. Najbliżej w Suchej Beskidzkiej, tam to nawet jakaś dalsza rodzina siedzi.
Byłam tylko na cmentarzu, zerknęłam do kościoła, potem poszłyśmy na obiad. Wracając przez Lanckoronę, wstąpiłyśmy na ciastko.
Parę zdjęć i do domu…
Parę zdjęć? Brzmi obiecująco… Może jakaś galeria?
Galerię zostawiam tym, co mają dobry aparat fotograficzny i dobre umiejętności, ale pojedyncze zdjęcia i parę zdań postaram się dziś sklecić.
Kolega wczoraj przekazał mi toast okolicznościowy:
– Wypijmy za to, że to jeszcze nie nasze święto!
Wypijmy więc, wirtualnie bodaj!