Swego czasu napisałem tekst o mewach z punktu widzenia samej mewy. Występowały w nim między innymi mewie pisklęta, uciekające po dachu przed człowiekiem – na piechotę, ponieważ absolutnie były jeszcze zbyt małe, żeby robić to inaczej. Ponieważ jednak mewi rodzice dbają o dokarmianie maluchów, po pewnym czasie robią się z nich podloty, czyli mewy całkiem już słusznych rozmiarów, nieco mniejsze od dorosłych. Jest jeden feler – jeszcze nie potrafią fruwać. To znaczy potrafią, o tyle, o ile: niezdarnie szybując, są w stanie sfrunąć z dachu nieco niżej, a to „niżej” oznacza zwykle nasze podwórko. Wygląda to mniej więcej tak. (Z góry przepraszam za kiepską jakość zdjęć, najczęściej robionych komórką i z daleka.
W tym roku po powrocie z południa Polski zastaliśmy na podwórku nie jednego mewiego podlotka, ale dwa, jak widać na załączonej fotce. Jedna z młodych mew była wyraźnie aktywniejsza, podlatywała na garaże, natomiast druga czyniła w tym kierunku pewne starania, rozpędzała się, machając skrzydłami, ale… w tym momencie najczęściej kończyło się jej podwórko, a na drodze wyrastała ściana domu lub mur.
Na szczęście nie przyszło jej do głowy, żeby wejść na klatkę schodową i podreptać po schodach na piechotę, tak jak w zeszłym roku innej mewie, która zaszła aż na ostatnie półpiętro. Po dłuższych rozhoworach udało mi się złapać ją w koc, uniknąć podziobania i wyekspediować przez okno. Jakimś cudem nie skojarzyłem, że młode ptaszysko dopiero uczy się latać, na szczęście bezpiecznie wylądowała na podwórku. Tu zdjęcie jeszcze na klatce.
Mewy koczowały na naszym podwórku dość długo, w sumie około tygodnia. W tym czasie darły się wniebogłosy, przenikliwie skrzecząc (jakby kto szkło strugał) i domagając się jedzenia. Częściowo dostarczali im je mewi rodzice, ale bez przesady – nie sądzę, żeby był to wynik głębszych przemyśleń, lecz przecież młode mewy muszą mieć jakąś motywację, żeby w końcu nauczyć się fruwać. Tymczasem nad wrzeszczącymi młodziakami zlitowali się pracownicy jednego z barów, który ma zaplecze gastronomiczne w podwórzu, i zaczęli wystawiać plastikowe korytka z wodą (chwalebne) i resztkami jedzenia (trochę mniej chwalebne, o czym za chwilę). W to mewom graj! Przy korytkach pożywiały się młode mewy, stare mewy, okoliczne kawki, gawrony i gołębie, a okruszków starczyło nawet dla wróbli. Nie muszę dodawać, że drzwi do kuchni w oficynie stały się ulubionym punktem młodych mew. Pewną rolę mogła tu odegrać również odblaskowa folia – być może podlotki uważały, że po drugiej stronie drzwi są inne młode mewy?
Niemal przez cały czas podloty znajdowały się pod czujną kuratelą rodziców, zajmujących strategiczne punkty na okolicznych murach i garażach. Kiedy tylko pojawiało się coś, co zdaniem starszych mew było zagrożeniem, odzywał się alarm – typowy mewi wrzask, a jeżeli zagrożenie narastało, rodzice ruszali do ataku. Przekonała się o tym pewna goszcząca u nas przelotnie znajoma, która na wychodnym postanowiła dać młodej mewie motywację do latania, tupiąc groźnie w jej kierunku. Po tym, jak dorosła mewa zapikowała w kierunku znajomej, zatrzymując się może pół metra nad jej głową, co wyglądało jak z „Ptaków” Hitchcocka, dziewczynie przeszły wszystkie takie pomysły.
Obrona dotyczyła również innych ptaków, np. kawek, które usiadły sobie na dachu we trzy, pijąc z kałuży po deszczu i zachowując się jak zgrana paczka kumpli – gadając do siebie po kawczemu, robiąc pozy i wydając dźwięki, jakich jeszcze u kawek nie słyszałem. Skończyło się stanowczym wyproszeniem kawek z dachu, po czym dorosła mewa zajęła jedno z ulubionych stanowisk obserwacyjnych.
Natura ma swoje sztuczki: stare mewy ograniczają dokarmianie podlotów, żeby te miały motywację do nauki latania, ale młode wcale się do tego nie garną. Zamiast uczyć się nowej umiejętności, wolą, żeby wszystko zostało po staremu – co się będę sam(a) starał(a), daj mi jeść! W tym celu kulą się, chowając głowę „w ramiona”, bliżej tułowia, przez co optycznie robią się mniejsze, dając tym samym wyraźny sygnał: jestem biednym małym pisklęciem, nakarm mnie! Obroń mnie! Do pewnego stopnia to działa: rodzice przylatują i karmią. Natura jest również bezwzględna – podlot albo nauczy się fruwać, albo prędzej czy później stanie się czyimś obiadem. Na naszym podwórku być może kotów lub srok.
Najśmieszniejsze jednak było to, co zaobserwowałem przy okazji całej tej sytuacji, a co miało miejsce dosłownie parę dni temu. Mewie podlotki już od tygodnia umiały fruwać, bo znikały z widoku, doskonaląc sztukę latania lub po prostu zajmując się swoimi sprawami gdzieś dalej od nas. Raczej nic ich nie zeżarło, bo zwykle wtedy na podwórku poniewierają się pióra, a czasem i inne części ciała zjedzonego ptaka. Mimo to zdarzyło się jeszcze kilka razy, że wracały na podwórko, stawały pod drzwiami kuchni i robiły się „na pisklaka”, najwyraźniej licząc na kolejny poczęstunek! A najlepsze, że ostatnim razem towarzyszyła im dorosła mewa, która ulokowała się naprzeciw drzwi, po czym bezceremonialnie i natarczywie zaczęła drzeć dziób. Uszami wyobraźni usłyszałem mewie „Daj! Daj! Daj!” z filmu „Gdzie jest Nemo?”
Przypatrując się temu z wysokości czwartego piętra, pomyślałem, że to wszystko posuwa się jednak za daleko. Klasnąłem kilka razy w dłonie, żeby spłoszyć obie mewy. Zadziałało! Rozumiem, owszem, synantropia, coraz większe uzależnianie się zwierząt od człowieka i koegzystencja w miastach, ale bez przesady!
No, udało się! Obrazki i historie z życia mew, ciąg dalszy. Nie żeby od razu robić z tego jakiś cykl, ale – link do poprzedniego tekstu o mewach na początku tego.
A ja idę coś tam upichcić Juniorom na obiad, zaniedługo wracam.
Cześć. Przeczytam wieczorem. Na początek widzę genialny tytuł.
Och, płonię się rumieńcem

Mistrzowi nie przystoi rumieniec , Mewy są podobno o to zazdrosne Z moich doświadczeń z ptakami wynika ,że przy cierpliwym dokarmianiu , można je przyzwyczaić do pewnych zachowań wobec dobroczyńcy , że traktują go jak martwy przedmiot . Sikorki , które dokarmiałem , po pewnym czasie jadły ze mną ciasto z jednego talerzyka , a na kapeluszu miały stację przesiadkową . Z mewami chyba taki numer by nie przeszedł …
Hm, nie wiem, wydaje mi się, że mewy są raczej drapieżne z charakteru. Jak czasem im coś rzucę na parapet, przyleci taka i siądzie, to mam wrażenie, że nie chciałbym zawierać znajomości. Kilkucentymetrowy dziób, żółte oczy jak z horroru, rozpiętość skrzydeł chyba ponad półtora metra… To znaczy wolałbym nie robić eksperymentów takich jak z tymi sikorkami. Poza obawą o bezpieczeństwo również ze względów estetyczno-sanitarnych. Kupka sikorki, podejrzewam, jest malutka i niegroźna, w przypadku mew natomiast, wręcz przeciwnie.
No i burza przeszła bokiem, nad Gdańsk i Zatokę, u nas tyle, co trochę pokapało i może, może troszkę ochłodziło. Ale jakby tak porządnie polało…
Ha. Na podwórko ZNOWU przyleciała ta młoda mewa. Zgrabnie zakręciła, wyhamowała, lądowanie na szóstkę. Po czym skuliła się, zrobiła na pisklę i poszła żebrać pod drzwi od kuchni. Siedzi tam teraz, świszcząc natrętnie.
Ale mnie atrakcje ominęły!
Po pierwsze: bardzo mi to przypomina opcję „wychowanie młodzieży u homo (?) sapiens”.
Po drugie (za Jakubem): mewy są głupie (ale nie do końca).
No przypomina, co tu kryć. Czasem jak patrzę na to żebranie, to mi się wydaje, że średnia wartość inteligencji w jej aspekcie społecznym jest podobna u mew i u homo sapiensa. No i te mewy faktycznie są głupie, że się tak dają nabierać młodym, ale pamięć to mają fatalną – inaczej przecież pamiętałyby własne sztuczki z młodości i nie dawały się nabierać później jako rodzice (a co do pamięci u sapiensów – wnioski trzeba wyciągnąć samemu
)
U mnie za oknem jest łaźnia parowa. Ewentualnie piekarnik z termoobiegiem. Zdycham, chociaż powinnam się regenerować.
Szczegóły You Know Where.
Och. Och. Och.
JAKŻE ZBIEŻNE SĄ NASZE WPISY, MIMO POZORNIE ZUPEŁNIE INNEGO TEMATU!!!
Prawda?
Jeszcze zostawiłem komentarz TAM. I zaraz chyba jeszcze następny zostawię, bo mi się coś jeszcze nasunęło.
Hej, Jo, coś się stało ze szkicami, jak chcę tam wejść, wygląda na to, że wpadam w pętlę przekierowań?
Hmm a ja ciągle mylę mewy z tymi drugimi rybitwami czy jak im tam:-(
Kiedyś słyszałem, że rybitwy w przeciwieństwie do mew mają rozdwojone ogony. Nie potrafię jednak zweryfikować tej informacji.
No to zmykam, jeszcze przed ostatnią lampką… Dobranoc.
Dzień dobry, tutaj uparcie słonecznie, przed 8 rano po zacienionej stronie już +25, więc w dzień pewnie znów będzie koło 30 w cieniu…
Wróciłem, zaledwie o kilka(naście?) minut wyprzedzając burzę. Ledwie co się wykluła na zachodzie, więc pewnie jak dotrze za chwilkę, nie będzie brała jeńców.
Nie brała. Lało soczyście, aczkolwiek obeszło się bez gradu.
Na razie cafła się w głąb lądu i tam teraz pogrzmiewa. A siostra bliźniaczka – nad Puckiem, Władysławowem i nasadą Płw. Helskiego w ogólności.
Właśnie widzę po doniesieniach na FB i w mediach, że zmarł Tomasz Stańko – jeden z najlepszych na świecie trębaczy jazzowych, jeśli ktoś nie znał.
No co za weekend. Oby nie była to dłuższa seria
Błagam… Jak czytam „kto to był”, to mi normalnie zapaść się zaczyna. A to coraz częstsze. I ja się zastanawiam – może faktycznie pora się pakować?
Złe czasy ogólnie nastały…
E, bo to tak jak u Tuwima, właśnie widziałem na FB u Andrzeja Saramonowicza cytat: „Nie wiem, co się na świecie zrobiło! Zaczynają teraz umierać tacy ludzie, którzy dawniej nigdy nie umierali.”
Wszystko zależy od oceny patrzącego .Dzisiaj pan Prezydent A. Duda powiedział : Warto było podjąć decyzję o Powstaniu , chociaż straty były ogromne . Dla przypomnienia : 200 tys. poległych mieszkańców Warszawy i doszczętnie zniszczona stolica Polski . Gzie jest schowane w ocenie pana Dudy pojęcie- warto ??
Mam wrażenie, że to „warto” jest dla prezydenta i jego obecnych zwolenników wartością domyślną, o której nie trzeba mówić, „bo przecież wszyscy wiedzą”. Mogę się tylko domyślać, że chodziło mu o „czyn zbrojny, obronę honoru i bohaterstwo”.
Mewia aktualizacja: być może do arsenału środków żebraczych doszedł szantaż – młoda mewa, najwyraźniej już z tych latających, wlazła na samochód stojący na podwórzu i nie chce zejść (niewykluczone, że zaraz go zabrudzi?). Jak rozumiem, zeszłaby, gdyby rzucić jej coś do jedzenia w inne miejsce podwórza, ale tego nie zrobię, ze względów pedagogicznych.
Wydaje mi się , że to tylko kwestia czasu , kiedy się ” wściekniesz” i dowalisz mewce czymś grubszym . Doświadczenie pedagogiczne przy edukacji mew , nie ma racji bytu …No chyba , że jest to mewka o której pisałem w poprzednim wątku
No nie, bo uszkodziłbym samochód
A prawdę mówiąc, mewy są pod ochroną, więc nawet gdybym dowalił jej nie siedzącej na samochodzie, miałbym grube nieprzyjemności.
I to jest ten moment, kiedy tak irytujące stworzenie, będące pod ochroną, musi być tolerowane.
Można się tylko przeprowadzić tam, gdzie mewy nie dolatują.
Gdzie nie ma much.
Hodża Nasreddin
W punkt!
Pedagogicznych mówisz?
Hm…
Jakkolwiek to nazwiesz.
Generalnie chodzi o to, żeby się odzwyczaiła, że tu się dostaje żarcie.
Witajcie!
Wróciłem, postaram się coś pokazać z efektów 🙂
Grzmi w oddali, ale tutaj ani kropla nie spadła. Tyle, że nieco chłodniej jakby, ale nie wiem, czy to efekt zmiany pogody, czy przysłowia 😉 (Od świętej Anki zimne wieczory i poranki).
Na wszelki wypadek pójdę spać.
PS. Odkrywam, że moi synowie nie są jeszcze tacy najgorsi. Dobre i to.
Dzień dobry
I to nie przez błędy komputera, ale zawsze coś się wydarzało takiego, że nie miałam czasu na pisanie 


To też w pewnym sensie drapieżniki i potrafią na ten przykład upolować wróbla… że są mniejsze? Im to nie przeszkadza…
Zwykle polują na różnego rodzaju „robale”, szczególnie w okresie karmienia… 
I mogę o nich nadawać godzinami. 
To już trzeci raz, kiedy zaczynam pisać… mam nadzieję, że tym razem się uda
Ale do rzeczy…
Opowiadanie cudne. Zdjęcia może nie rewelacja, ale spełniają swoją funkcję i widać wyraźnie to, o czym piszesz. Tym bardziej, że jest to o moich faworytach (w sensie ptaki, a nie konkretny gatunek)
Mewy głupie nie są, chociaż do najmądrzejszych zaliczamy krukowate i papugi (u papug nie chodzi o powtarzanie wyrazów w ludzkiej mowie). Dorosłe nie nabierają się na różnego rodzaju wybiegi młodych, bo same doskonale to znają. Karmią do czasu, kiedy uznają, że mogą przestać, bo dzieci same potrafią się wyżywić.
Mewy (jak dla mnie) są bardzo trudne, jeśli chodzi o rozróżnianie gatunków. Nie tylko zmieniają kolor piór gdy dorastają (i średnio trwa to 1,5 – 2 lata), ale są też różnice u dorosłych osobników w zależności od pory roku.
Młode mewy są zagniazdownikami, czyli opuszczają gniazdo po wykluciu. Nic dziwnego, że rodzice dość długo je karmią. To, że im dzieci starsze, tym mniej są karmione, nie dziwi. Rodzice chcą zmusić je do samodzielnego zdobywania pokarmu.
Ptaki, jak i inne zwierzaki bardzo szybko przyzwyczajają się do karmienia przez ludzi. Pisałam już kiedyś, jak jedni tacy karmili gęsi i kaczki sporo czasu. Dzień w dzień o tej samej porze. Jednego dnia zapomnieli, czy coś tam im wypadło… w każdym bądź razie jedzonka o zwykłej porze nie było. Ptactwo pukało w szklane drzwi i domagało się swoich porcji. To się chyba nazywa efektem Pawłowa
Pojęcie o sikorkach (to już z dyskusji wynikło), też jest mylne. To nie są niewinne maluszki żywiące się nasionkami, a czasami wyjadające słoninkę
Jak wiecie, mam konika na punkcie ptaków
Dzięki wielkie za merytoryczny komentarz!
Co do gatunków, to nawet się nie podejmuję rozpoznać, bo są zbyt podobne do siebie. Z tego, co widzę, różne źródła twierdzą, że najpopularniejsza mewa na polskim Wybrzeżu to srebrzysta.
Rozumiem, że nawet nie próbujesz rozpoznawać gatunków, sama też się poddałam
A już o młodych, to nawet nie wspominam. Niemal wszystkie są brązowo-białe i różnią się między sobą takimi szczególikami, że trzeba być dobrze wyuczonym ornitologiem, żeby je rozróżnić. Jak dla mnie to czarna magia 
Jak już wspominałam, w sobotę wieczorem mieliśmy gości. Ostatni wyszli po 1, czyli w nocy. Trochę pozbierałam ze stołu, ale nie dałam rady i poszłam spać (prawie o 2). Mąż wstał wcześniej, więc jedno zmywanie nastawił. Ja trochę później wstałam, więc wstawiłam drugie


Wszedł na mój komputer (całe szczęście ma taką możliwość)… coś tam poklikał (widziałam latający kursor) i pojawiły się na desktopie moje gierki
Gdzieś tam wszedł, coś tam zrobił i zobaczyłam swoje archiwum
Usadowił to na desktopie. Cała „naprawa” zajęła mu może z 5 minut (a może i nawet mniej). Chciałam wiedzieć co się tak właściwie stało i jak mogę tego w przyszłości uniknąć… syn sam dokładnie nie wiedział. Na wszelki wypadek zeskanował mi kompa, żeby zobaczyć czy nikt mi się nie włamał i czy nie mam wirusów. Potem powiedział mi, że może któremuś z gości coś spadło na klawiaturę i trochę poprzestawiało ustawienia? Mogłoby być wiele różnych przyczyn…

Jeszcze parę innych rzeczy zrobiłam i postanowiłam odpocząć… Chciałam zagrać w swoje gierki (zwykle zajmuje mi to ok. 15 minut)… zauważyłam, że są tylko dwie… nie miałam pojęcia co się stało z pozostałymi…
Zagrałam, żeby trochę odpocząć i dopiero wtedy zauważyłam, że nie mam na desktopie swojego archiwum… parę tysięcy zdjęć z naszych wyjazdów… Mało mnie coś nie trafiło. Pies ganiał gierki!!! Zawsze można je odtworzyć, ale archiwum?!!!
Syn się wyprowadził, więc nawet nie miałam kogo zapytać. Mąż lepiej się zna na sprzęcie, niż na oprogramowaniu…
Nie wytrzymałam i napisałam do syna na Skype. Od razu odpowiedział, czyli siedział już przy kompie
I wtedy sobie przypomniałam, że Marylka siedziała niedaleko od mojego biurka. Stawiała na nim torebkę, to ją zabierała, bo szukała czegoś… Normalnie trzymam klawiaturę na wysuwanej półeczce pod blatem, stawiam na górze, tylko jak coś piszę… a pokazywałam gościom zdjęcia węża, którego spotkaliśmy w Zion. I oczywiście nie schowałam klawiatury na miejsce… Marylka mogła na niej postawić swoją torebkę i niechcący coś mi poprzestawiać. Dobrze, że całe archiwum nie poszło „w kosmos”. Chyba coś by mnie trafiło
Dobrze, że już dobrze
Dawno, dawno temu mój najmłodszy brat, jeszcze na Windowsie 3.11, wrzucił (chyba niechcący) gierkę „Saper” do folderu „Autostart”, dzięki czemu przy każdym starcie komputera się ten Saper uruchamiał. Chwilę mi zajęło ustalenie, co i jak
Najważniejsze, że dało się ustalić. Jak wiesz co jest, to łatwiej usterkę usunąć
Jestem ciemna jak tabaka w rogu, jeśli chodzi o komputery i sama niczego bym nie wymyśliła. 
Miłego poniedziałkowania się życzę
Dzień dobry. Tutaj tak samo. A już się tak fajnie ochłodziło po burzach.
Witajcie!
Perypetie Miralki przypominają mi anegdotkę o radzieckim bunkrze dowodzenia nuklearnego… ale musiałbym go cenzurować 😉
Lata temu w międzyuczelnianym ośrodku komputerowym Cyfronet w Krakowie była seria awarii serwera powtarzających się dość regularnie. Okazało się, że jedna z pań odkładała torebkę na klawiaturę serwera…
To mi przypomina zasłyszaną od znajomego branżową legendę informatyków o awariach, a konkretnie wyłączeniach serwera (bankowego?) zdarzających się regularnie w piątki po godzinach pracy, co naturalnie było w najwyższym stopniu irytujące dla serwisantów. Wg legendy osobą odpowiedzialną okazała się sprzątaczka, która wyłączała wtyczkę od kabla zasilającego serwer, żeby do tego gniazdka podłączyć odkurzacz, bo tak jej było najwygodniej…
Czyli nie tylko mnie się przydarzyło… te damskie torebki

Dzień dobry.

Ale atrakcje od rana. To może śniadanko?
To ja poproszę kawę i to żółte.
Banana, znaczy.
Podałabym całą paterkę owoców, ale (jak wiecie) nie umim zdjęć wrzucać.
[Nie umim jest celowo. Dla podkreślenia dramaturgii.]
Nie chcę być złośliwa… ale czy nie tak dawno temu ktoś mi pisał, że powinnam wrócić do Polski ze względu na lepszy klimat…
pocieszeniem jest to, że tam wilgotność jest znacznie mniejsza i łatwiej takie temperatury wytrzymać. Chociaż nie mówię, że łatwo 
Co prawda ostatnio na południu USA padł rekord temperatury, ale nie zdarza się on zbyt często. Podawali, że było 127F, czyli 52,8 C…
Fajrant i przerwa, choćby na ochłodzenie… Burzy jednak nie będzie, skręciła nad Zatokę.
Upał mnie wykańcza.
Chociaż z drugiej strony…
W domu jest OK. Chyba, że mam włączony piekarnik, a na kuchni trzy gary z zupą.
Chociaż z drugiej strony…
W starym mieszkaniu nie dałoby się ani piekarnika, ani garów.
No dobra: nie jest tak najgorzej, jeśli nigdzie nie wychodzić.
Ale czy ja muszę gdzieś wychodzić?
Coś więcej tych stron niż dwie?
A co ja Tewie jestem?
A uchowaj Boże!
Zapraszam wyżej!