Granatowa Carisma, zwana czule Karusią, stała samotnie na parkingu z widokiem na tory kolejowe.
Było jej okropnie gorąco, słońce bezlitośnie wypalało lakier i usiłowało rozpuścić gumę opon. Ach, żeby ktoś wreszcie wsiadł i otworzył wszystkie trzy okna (czwarte nie działało już od poprzedniej zimy), a potem pognał lipową aleją, tak by umykające powietrze mocniejszą z każdym kilometrem pieszczotą ostudziło rozpalone blachy i zdmuchnęło nieświeży swądek plastiku.
Klimatyzacji nigdy nie włączano. Nawiew burczał paskudnie, przy każdym poziomie bardziej. Zeschły jesienny liść? Zużyty wiatraczek? Karusia nie zdradzała swej tajemnicy, kryjąc ją głęboko pod deską rozdzielczą. Tak głęboko,że nawet ulubiony mechanik Sławek nie chciał tam zaglądać. A przecież by mu pozwoliła. Tylko jemu.
Lecz pewnego dnia na siedzeniu pasażera usiadł ten dziwnie mówiący człowiek w pomarańczowej koszulce. Nazywał się Sergiej. I powiedział, że to można naprawić, że on zajrzy, zobaczy co trzeba wymienić i jak będzie kupione, to to naprawi.
Karusia zaniepokoiła się – jak to, naprawi? Przecież nic się nie zepsuło…
Pomarańczowy rewolucjonista wyjął z bagażnika klucze i zaczął się dobierać do deski rozdzielczej. Rozebrał ją, obnażył, ale Karusia broniła się jak mogła. Głową w dół nurkował pod siedzenie, stękał, sapał, klął na kitajskie maszyny, bo przecież w volkswagenach wystarczy z wierzchu ręką sięgnąć.
Karusia śmiertelnie się obraziła – gdzie ją, JĄ, do tych niemieckich blaszaków przyrównywać, co to na każdym zakręcie się psują i części gubią. Ją, która przez rzekę przejeżdżała, która przez bezdroża i trawy wysokie aż po lusterka jak czołg parła, gdy taka ochota naszła jej Właścicieli, ją, która przez 9 lat na jednym oleju przejechała i ani stęknęła!
Ooo, nie dała się. Pomarańczowy barbarzyńca wyczołgał się z wnęki między siedzeniem, a schowkiem, stanął obok i prostując obolały kręgosłup ocierał pot z twarzy.
Na jego miejsce wcisnął się Vova, drugi sąsiad. O, ten to przynajmniej zachwycał się Karusią, powtarzał, że dobra maszyna. Karusia odpuściła. Vova wytargał spomiędzy przewodów wentylator, zajrzał i oniemiał.
Sergiej też oniemiał, a Właścicielka, która właśnie nadeszła, dostała napadu histerycznego śmiechu – Mysz? Z całym gniazdem? Od 10 lat??? Zgroza.
A przecież tragedia małej szarej przyjaciółki wcale nie była śmieszna. Wcisnęła się kiedyś biedna i zmarznięta w zasypane śniegiem auto, naniosła drobiny zeschniętej trawy i liści i obu było im razem nieco cieplej.
Aż któregoś dnia przyszedł dawny pan i włączył silnik, a potem wentylator. Mała szara przyjaciółka nie zdążyła czmychnąć. Została już w swym gniazdku, wirując niczym na dziecięcej karuzeli. Nie kręciło jej się w łebku, nie czuła już niczego. Nawet zimna.
-Co tu tak śmierdzi??? – zdenerwował się dawny właściciel, a po zimie, gdy rozwiały się już niechciane zapachy, uruchomił znowu Karusię i sprzedał ją daleko, daleko, za granicę. I nic nie mówił, że wentylator dziwnie burczy… Może nie zauważą.
Skoro i księgi mają swoje własne losy, to co dopiero samochody…
Och
Dzień dobry po południu. Znakomite! Myszy gniazdują, koty się ogrzewają, kuny ponoć gryzą kable, a słonie siadają na masce i ją gną. To znaczy tam, gdzie są słonie.
Czyli że samochody w epoce synantropów są traktowane jako element ekosystemu. Co niestety rzadko im wychodzi na zdrowie.
Ponieważ zaś fajrant, pozwolą państwo, że oddalę się na przerwę.
Do tej wyliczanki Mistrza Q, dodam jeszcze pręgowce amerykańskie, które potrafią w rurze wydechowej zrobić sobie spiżarnię
Och. Chyba nie chcę wiedzieć, co się dzieje, kiedy ciśnienie gazów wydechowych wypycha tę spiżarnię z impetem na zewnątrz. To prawie jak strzelba gładkolufowa (shotgun)?
Idę spać. Bardzo wyczerpana.
Spokojnej i energię czerpiącej.
Szkoda myszki ? Szkoda każdego stworzenia zwłaszcza , kiedy to stworzenie kojarzy nam się z czymś sympatycznym np. ładną , naszą ukochaną dziewczyną . Ale w życiu nie ma nic za darmo i dzisiaj w wiadomościach TV podają informację, o kłopotach Koreańczyków przed Zimową Olimpiadą . Otóż, w obawie przed protestami turystów europejskich, polecono wycofać we wszystkich restauracjach z jadłospisów potrawy z mięsa z psów , które podobno są przysmakiem Azjatów . Właściciele lokali protestują bo spadną im obroty . No i co Państwo na to ? Wszak psów naszych ulubieńców też szkoda . Pogoń za pieniądzem , czyni człowieka draniem nie do opisania . Dobry wieczór 🙂
Dobry. No to ja się muszę przyznać, że jestem nieodwracalnie skażony cywilizacyjną hipokryzją – nie zjadłbym psa ani kota (no, może w warunkach skrajnych, jakiejś apokalipsy), ale w sumie na zabijaniu świń, krów ani drobiu też mi specjalnie nie zależy, tylko że jednak przywykłem do smaku mięsa i pewnie trudno by mi było go sobie odmówić – inaczej zostałbym wegetarianinem już dawno.
Ciekawe , że wiadomość o tym pojawiła się dzięki protestom restauratorów , a nie jakiegoś np. Towarzystwa Opieki itp…
No właśnie, ale jeśli tam się np. te psy jada, to czy w ogóle jest tam jakiekolwiek Towarzystwo Opieki? To tak, jakby o Polsce czytali Hindusi i się dziwili, że przeciwko ograniczeniu serwowania wołowiny w polskich restauracjach nie protestuje tutejsze Towarzystwo Opieki Bydła (albo z drugiej strony – lokalni kapłani hinduistyczni).
Jak widać , my też nie jesteśmy święci – mamy tylko inny jadłospis
No więc właśnie. Najjunior, będąc w Peru, nie mógł się przemóc i skosztować… świnki morskiej z grilla. Ponoć bardzo smaczna, ale miał tak wdrukowane, że to miły domowy futrzak, że nie mógł.
To są naprawdę osobiste problemy . Bo np. co jest winien ślimak winniczek , że został przysmakiem Francuzów ?
To prawda. Winniczki zapiekane w cieście, z przyprawami (nie wiem, jakimi, ale Francuzi się znają) – pychota!
I tak to moi Panowie jest
Co kraj, to obyczaj i inna kuchnia 

Niektórzy jedzą takie świństwa, że robi mi się niedobrze. Nawet patrząc. Ale pewnie, gdybym była wychowana w tamtym kraju, uważałabym to za coś normalnego. I dziwiłabym się jak ci Europejczycy mogą jeść takie świństwa…
Myszka była już w takim stanie, że budziła smutek równie mocno jak eksponaty w muzeum archeologicznym. Za to sama sytuacja – jeździsz, jeździsz, wkurza cię ten hurgot na najwyższych obrotach tyle lat, ale mechanicy straszą kosztami rozbierania całej deski (?!), klniesz na tego liścia, a tu wyciągają ci mysie gniazdo…
I tak sobie wyobraziłam tego Niemca, który z tą myszą jeździł najpierw…
Historyjka ta jest tak jakby na pożegnanie tego cudnego autka, absolutnie niezawodnego jeszcze do ubiegłego roku. Niestety, w rękach męża (służbowo) przeszła już w stan agonalny
W sumie tak sobie pomyślałem, że w Australii to mógłby być pająk. Albo jakiś wyjątkowo niefajny insekt. I myszka, bądź co bądź ssak, więc nam samym jakby ewolucyjnie bliska, nie jest jeszcze taka straszna.
A dobrego autka szkoda. Jak się dowiedzieliśmy, że poprzednie, sprzedane w rodzinie, miało wypadek z tą rodziną za kierownicą i trafiło do kasacji (rodzinie kierującej nic się o dziwo nie stało!), to nam było przykro.
Żegnałem kilka aut , bez emocji , bo każde następne było trochę lepsze . Nowe auto , skradziono mi po trzech dniach i kiedy zostało znalezione , to została tylko podziurawiona karoseria . Nawet fotele były wycięte z podłogi . Za ubezpieczenie , znów kupiłem stare auto i nie narzekam …
Och. Po trzech dniach
to przykre bardzo. Ale skoro nie narzekasz, to chyba najważniejsze.
Nas to (jeszcze?) nie spotkało, w sensie kradzieży.
Ciekawi mnie po jaki guzik ktoś się na nim tak wyżywał i wyrywał wnętrze niszcząc jeszcze karoserię? Jak już kradł to chyba, żeby jeździć lub sprzedać do jeżdżenia – czy to jakaś zemsta na Tobie była

Chyba chodzi o to, że rozmontowali auto na części, które sprzedawane detalicznie zapewniły większy zysk, niż gdyby chcieć sprzedać (kradziony) samochód w całości. A ponieważ na złodzieju czapka gore, to nie bawili się zapewne w subtelności podczas rozmontowywania.
Quackie ma rację . Łatwiej było sprzedać . Powszechnym zjawiskiem było poranne spotkanie z samochodem beż kół . Mimo zabezpieczeń , tak się złodzieje wyspecjalizowali , że w try miga ucinali szpilki i koła niemal same odpadały . Spotkałem swoje auto bez kół i w niedzielę na bazarze kupiłem świeżo pomalowane cztery koła i nie wykluczam, że to były moje koła . Takie to były czasy transformacji …
Nam w ten sposób ukradziono co prawda nie koła, ale ozdobne firmowe kołpaki z kół, nabyte razem z samochodem. Gdybyśmy chcieli odkupić u dealera (tzn. nowe, nie swoje ukradzione), to byśmy z torbami poszli. Od tamtej pory kupowaliśmy (do tego auta w każdym razie) uniwersalne po taniości w markecie.
Lanosem, kupionym w salonie, jeździłem przez 18 lat, prawie bezawaryjnie. Gdy jednak pierwszy raz usłyszał, że już trzeba go będzie sprzedać, zaczął wstawiać takie jaja, że musiałem się z pośpiechem rozglądać za nowszym…
Och. To Ty też czujesz, że samochody słyszą, co się do nich i o nich mówi i reagują?
He he, Quackie, wcale bym się nie zdziwiła, że auta jak i kwiaty „słyszą” 😉
Carisma była niezawodna i to głównie na trudnym terenie, dopóki mąż powtarzał, że jest najpiękniejszym autem na parkingu (głównie w żartach, ale mogła nie wyczuć :D) – w zasadzie jedyne usterki to porysowany przez stado wiejskich krów lakier (ale nie rdzewiał!), raz na rok dokręcana śrubka pod rączką biegów, bo jedynka przestawała wchodzić, nie działające elektryczne otwieranie szyb na drzwiach (tylko centralne), duża wilgotność zamarzająca w zimie od wewnątrz na szybach i zamarzające zamki. Ot, „kobiece” chimery. No i hałas powyżej setki (cecha marki).
A gdy ja zaczęłam marudzić, że już mi zbrzydła (o głupia!), to nagle zaczęło wszędzie stukać, pukać, pękać…
Następne autko z tych samych wysp, ale już nie tak bezawaryjne…
Choć w kwestii awaryjności nic nie przebije naszego pierwszego opla, co to był za koszmar motoryzacyjny… Ile razy na środku drogi lub co gorsza skrzyżowania zdychał, bo mu się sonda lambda zepsuła, co tam się działo z biegami, jakie miał paskudnie słabe blachy…
Co do awaryjności, to na razie nic nie przebije Renault Laguny II. Wspaniałe auto jeżeli chodzi o komfort, estetykę i ergonomię wnętrza, ale awaryjność po 5 latach kompletnego niedobiegu (w sensie po ok. 10 tys. km rocznie) wołała o pomstę do nieba. Od tamtej pory wyłącznie japońskie samochody i bardzo sobie chwalimy.
Dzień dobry


Jakie cudne opowiadanie
Szkoda myszki, ale takie jest życie…
Dzień dobry, jakie z Was ranne ptaszki 🙂
Dzień dobry.

Gienia?
Co do samochodów:
Prawie 20letni grand voyager. Długi tunel na autostradzie. Zaraz za sporym zakrętem.
Stoimy.
Dwóch autystów na pokładzie.
Ach, zabrzmiało, jakbyś pisała ten komentarz prosto z pokładu auta.
Ale nie, pamiętam, że to już wspomnienia. No i chyba samochód nie stanął dlatego, że coś Wam się zagnieździło?
Nie. Był uszkodzony pływak wskazujący poziom paliwa. Do tej pory nie wiem, jak nam się udało ruszyć i dojechać do najbliższego dystrybutora. Ale spacer z trójkątem po tunelu zapamiętam do końca życia.
Bo akurat ruchu nie było, więc jak ktoś gnał, to nie widział że za zakrętem coś stoi – droga pusta. No i odbijał w ostatniej chwili, bo przyhamować już by nie zdążył.
Dzień dobry! A ja z kolei późno zasypiam i późno wstaję. Ale wstaję, więc sukces!
I podłączam się do kawowego źródełka…
Witajcie!
Nawiązując do wątku kulinarnego wyżej: krewny mojego przyjaciela wyemigrował do Australii i tam ożenił się z Aborygenką. Po latach odwiedzili Polskę, zostali więc ugoszczeni typowym polskim daniem: schabowym z kapustą. Potrawa dziewczynie bardzo smakowała, usilnie dopytywała się, co to jest. Gospodyni nie dostrzegła rozpaczliwych znaków krewniaka i powiedziała. Na wiadomość, że to kawałek świni Aborygenka zerwała się od stołu i pośpiesznie zwróciła obiad…
No więc właśnie. Dlatego nieodmiennie bawią mnie wynalazki wędliniarskie typu „schab po żydowsku”.
Trochę na innym poziomie absurdu, więc jeszcze bardziej bawią „szynka z łysych” i już szczyt wszystkiego (a na oko inżynierii genetycznej) – mityczne, bo niewidziane na własne oczy – „skrzydełka wieprzowe”
Dzień dobry.
Dobry! 🙂
Oj , coś mi się wydaje ,że mała myszka z samochodowego wentylatora wypłoszyła Wyspiarzy . Nawet to rozumiem , bo widziałem na własne oczy, jak przed gromadą myszy zwiewały koty . Było to w pewnym okresie na Mazurach , kiedy nie sprzątnięto zboża z pól i otworzyło sie królestwo dla myszy . Myszy nie okazywały żadnego strachu przed kotami , ale tysiącami zjadały wszystko co myszom smakowało . Dopiero przyszła jakaś zaraza , która wyrównała populację możliwą do zaakceptowania przez człowieka , bo już był strach , że to myszy nas zjedzą . A Popiela , który by sie znał na myszach nie można było znależć. Wszystkiego brakowało , tylko myszek było do wyboru i koloru …
No nie, mnie tym razem odciągnęła rzeczywistość. A nawet dalej odciąga…
Padam na dziób… Quacku, zapal lampkę po dobranocce!
Tajess
Dobranoc.
Oby
Spokojnej!
Dzieńdoberek!

Kot o siódmej. Nie jest źle!
Dzień dobry, tutaj też mokro. Myślałem, że będzie szansa gdzieś się wybrać, ale przy tej pogodzie byłoby to przeciwskuteczne.
A na razie kawa.
Witajcie!
O rrany, jak mi się spało! Chyba nadrobiłem wszystkie zaległości!
Ha, znam to uczucie. Niekoniecznie dzisiaj, ale w ogóle to tak.
Dzień dobry. Za oknem wietrznie i ciepło. Klimat się jednak mocno zmienił..
Dobry, tu to samo, na wysokości IV piętra 9 stopni na plusie.
Dobranoc. Pod kordełką, bo tu strasznie wieje.

Dobranoc, z zawianego Gdańska i popod 🙂
Spokojnej (z obok
)
Witajcie!
zaczynamy kolejny tydzień – szaro, wietrznie i w ogóle…
Koniec ferii. Kuba nadal z gorączką. Filozof nadal w szpitalu. Madre od wczoraj u nas. BB zaczyna testy predyspozycji zawodowych, a my beznadziejnie szukamy dla niego liceum. Dla Kuby szkoły również. Leje. Szaro. Kot o piątej dwadzieścia pierdolca dostał.
Idę do Gieni.
Dobry. Tu też deszcz. Polskie znaki mi nie chcą wchodzić (dopiero po solidnym dociśnięciu Alt). Idę po kawę do Gieni, inaczej się nie obudzę.
Dzień dobry. Zamiast leżeć jak przykładny chory na L4 to musiałem jeszcze wyskoczyć do pracy pozałatwiać ostatnie rzeczy (na koniec miesiąca) przed położeniem się do łóżka. Jeszcze tylko kawa (chociaż nie wiem czy mam ochotę). I już się kładę…
Myśl o sobie, chłopie – największe skupiska niezastąpionych znajdują się na cmentarzach…
Oj tam. Gdybym faktycznie padał na twarz to nie ruszyłbym się z domu. Musiałem podrzucić L4 do pracy bo koniec miesiąca (rozliczenie wypłaty) a jak już wpadłem to jakąś godzinę poświęciłem na najpilniejsze obowiązki aby nie przeciążać współpracowników, którzy nie znają tematu i zajęłoby im to dużo więcej czasu.
Dzień dobry


Po gościach w sobotę i niezwykle pracowitej niedzieli wcale mi się nie chce iść do pracy
Nawet na wycieczce nigdzie nie byliśmy…
W niedzielę , wpierw idzie się do kościoła , a potem na wycieczkę . Takie zalecenia są nad Wisłą . Widocznie za wielką wodą coś jest nie po kolei,bo ostatnio w słusznej TV narzekają na amerykańskich Polonusów , że nie podjęli walki z Kongresem , aby nie dopuścić do klepnięcia Ustawy 447 . Podobno nie starczy nam stu lat , aby spłacić przewidywane roszczenia szlachty jerozolimskiej . I kto wtedy będzie chodził na wycieczki , kiedy trzeba będzie tyrać na spłatę długów ??
Wiesz, Maksiu… nie oglądam słusznej TV, ani żadnej innej, także skąd mogę wiedzieć jakie są zalecenie nad Wisłą? A poza tym… ode mnie tak daleko do Wisły, że kolejność dnia może być zmieniona
I bez problemów powyrzucam z tych zaleceń wszystko, co mi nie pasuje 

A co do ustawy… nawet nie wiem co to jest, ani czego dotyczy. Czy w Polsce nie obowiązują polskie ustawy? Co Polaków obchodzi jakakolwiek amerykańska ustawa? Europejskich przestrzegać nie chcą, a o amerykańską się martwią? Nic z tego nie rozumiem…
Nie chciałem Ci dokuczyć Miralko . Jak wiesz , jestem ogrodnikiem i trochę przesadzam . A ustawa 447 podobno dotyczy rewindykacji Braci Starszych w wierze do odszkodowań za mienie pozostawione w Polsce .Polska już raz coś tam zapłaciła w ratach (ostatnia w 1980 r.) ale podobno to za mało i chcą więcej …
Nie odebrałam tego, Maksiu, jako chęci dokuczenia mi, ale jako (w pewnym sensie) satyrę na to, co dzieje się w kraju. Ja też jestem jakby ogrodnikiem i na przesadzaniu się znam
A co do amerykańskich ustaw, to skoro ją zatwierdzili, to niech płacą… co Polskę obchodzą ich ustalenia? 
Dobry wieczór. Ponieważ wypadają mi oczy, idę zrobić sobie przerwę. Państwo pozwolą.
Nie tylko pozwolą , ale doradzają : oszczędzaj oczy !!! Ja przez własną głupotę ( przy pracy z laserami ) jestem jednowzroczny i wiem jakie mam teraz kłopoty
No cóż, mnie się zaczął psuć wzrok, kiedy zacząłem intensywnie pracować na komputerze (przedtem nieco mniej intensywnie). W dodatku zbiegło się to z wiekiem, w którym następuje naturalna dalekowzroczność i…
Nb. Junior ma niedyspozycję przedzaliczeniową i niestety musimy poświęcić nieco sił i czasu, żeby go trochę odchwycić…
Wyjątkowo szkodliwe dla oczu , były monitory z lampą kineskopową . Tego już nie ma , a popsute oczy trzeba reperować . W Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej obiecano mi , że w tym roku zreperują mi uszkodzone oko przez laser w podczerwieni , laserem w pasmie widzialnym . Ciekawy jetem jaki będzie wynik ..
Hm, małżonce zreperowali (co prawda nie uszkodzone żadnymi czynnikami zewnętrznymi, tylko wadę wrodzoną), przyjemne ponoć nie było, ale parę ładnych lat temu i dopiero teraz musi zakładać okulary do czytania (czasem) albo szycia (prawie zawsze).
Z czego by wynikało, że ten laser faktycznie potrafi nareperować oko.
Oj tak… Odmienia życie 🙂
W 2 minuty z kilkunastu dioptrii na minusie do zera i dopiero po dłuższej chwili człowiek się orientuje, że tę godzinę na zegarze na ścianie to tak bez niczego przeczytał…
A po 15 latach z rzadka okulary się przydają, ale jeszcze nie ma konieczności przy normalnym funkcjonowaniu.
No proszę, to mamy i świadectwo z pierwszej ręki!
Będąc na tej stronie zazwyczaj szukam powiązań bieżących tematów z alkoholem. Wzrok zepsuł mi się w okolicach szóstej klasy. Od tego czasu noszę okulary. Podobno za dużo czytałem na leżąco.

Ale, żeby nawiązać do alkoholu to mniej więcej wtedy po raz pierwszy spróbowałem wódki. I od tego się chyba zaczęło (z oczami rzecz jasna)
No to na zakończenie dnia , za poprawę wzroku proponuję po kropelce alkoholu wg. własnego uznania Na zdrowie !!!
Ale faktycznie kropeleczkę, bo jutro od rana znów to samo, co dzisiaj. A raczej jeszcze więcej niż dzisiaj (sprawdziłem sobie
)
Nie była czasem nieco niebieska? 😀
Dobre, dobre. Na szczęście nie była.
Nowsze badania mówią, że ani przyciemnione światło, ani czytanie na leżąco tak bardzo nie szkodzą oczom (ewentualnie szybciej zaśniemy), że bardziej szkodliwe jest palenie (za mała ilość tlenu dostarczana do oczu), czytanie w czasie jazdy (wysiłek związany ze skupieniem wzroku), ostre światło słoneczne lub lampka odbita od książki i korzystanie z laptopów na leżąco (za blisko) :))
Nie wiem jaka prawda i która prawda jest ta najprawdzisza 🙂
Och. Jak to jednak w sumie DOBRZE, że nie było laptopów, jak byłem dzieckiem!
Pod tą notką co i raz wzdychasz :D… Cosik Ci smutno?
No więc dzisiaj muszę absorbować depresję Juniora, żeby go trochę odciążyć, i pewnie dlatego wzdycham.
Wzorcowy ojciec!
Może czasem…

Pożegnam się.
Dzień długi i wyczerpujący.
A jutro ciąg dalszy.
Spokojnej i Ci!
Wieje na całego!

Przyda się Gienia z bufetem.
O. Poproszę czarną i gorzką, jak zawsze. Można się zacząć budzić.
Witojcie!
Oj duje, paniusie, duje tak, ze trza się w pseciwnej fazie napić, coby wiater na ulicy nie psewrócił!
Dzień dobry. Tu też wieje i leje. Ponoć na Bałtyku sztorm (czego nie sprawdzałem jednakże).
Dzień dobry. Ostatnim wysiłkiem woli zwlokłem się z łóżka aby napisać dzień dobry na Madagaskarze. Mój heroizm mnie poraża
Tylko żeby Ci nie zaszkodził, czy coś!
Oszczędzaj się! Zdrowie najważniejsze!
Oj tam. Mój heroizm został wykorzystany do zjedzenia śniadania..
Dzień dobry


Żebyś mógł wykorzystywać swój heroizm również w innych sprawach… 
Przeczytałam wszystko i gdy doszłam do heroizmu Zoe, od razu zgłodniałam
Przypomniało mi się, że jestem jeszcze bez śniadania
Zdrowiej Zoe!!!
Czas na obiad.
Jestem już po kolacji

Za późno zajrzałam…
Dobry! Fajrant, a teraz przerwa, ale nie tak zaraz.
Słońce to dziś brało prysznic z hydromasażem, ale tak wiało, że ręcznik odleciał i znienacka nagością zaświeciło
No. Niby przez chwilę wyszło zza chmur, ale jeśli kto się nabrał i wyszedł z domu bez parasola, to zaraz żałował braku!
Żadnego zaćmienia nie widzę… może to z drugiej strony księżyca? 😉
Może miał się przysłonić, ale go zaćmiło?
Pomroczność jasna – więc nie widać, że zaćmiewa!
Kaaawyyy!

Herbaaaatyyyy!
Dzień dobry.
O, to i ja kubek podstawię.
Witajcie!
Księżyc był w nocy bardzo ładny, uśmiechał się całą gębą…
Dzień dobry. To znaczy, że cały czas mamy szansę jeszcze zobaczyć to zaćmienie?
Dzień dobry. Przed chwilą jeszcze słońce świeciło a teraz już się schowało. Nie pamiętam kiedy ostatnio był cały dzień bez jednej chmury.
Mistrzu Q – wrzuciłam wreszcie do Fikołka rozwiązanie zagadki: „Co zrobiłam z biblioteką przy kominku?”.
Ha, a ja już nawet zostawiłem stosowny komentarz!
Lecę.
Dzień dobry


U mnie jeszcze ciemnowato, więc nie wiem na ile słoneczko wylezie zza chmur
Miłego dnia życzę i zbieram się do pracy
Dołączam się do życzeń! 🙂
Dobry! Koniec chyba na dziś. A może niekoniecznie. Ale na pewno na Wyspie pobędę, po przerwie.
Znalezione w internecie:
U okulisty:
– Jaką literę pokazuję?
– A gdzie pan jest?
Znałem jeszcze wariant:
– Ale który z was?
Oczy są bardzo potrzebne np. przy sporządzaniu protokołów śledczych . Oto przykład : ” Krowa z jednego boku , była koloru czerwonego , jakiego koloru miała drugi bok , nie wiem , bo nie widziałem i prowadziło ją dwóch i jeden był większy od drugiego ” .
No, policja, a przed nią milicja, to w ogóle osobna historia. Oczy mogli mieć dobre, ale co za nimi, do – że tak powiem – interpretowania tego obrazu, to już inna para kaloszy.
Z wojska . Mieliśmy z WF zaplanowaną naukę pływania . Kiedy przyszliśmy do pływalni , to okazało się , że w basenie nie ma wody . Oficer WF dzwoni do dowódcy : panie majorze , melduję , że w basenie nie ma wody ! Nie szkodzi , panie kapitanie , proszę pływać ! Padł rozkaz …Mieliśmy z braku wody tzw . suchą zaprawę . Dobrze , że nie było decyzji aby skakać do basenu na główkę , przydały się oczy oficera WF-u ..
Oj. A jakby tak wlazł nie patrząc i kazał skakać? Wojsko jest wojsko, rozkaz trzeba wykonać…
Witajcie!
I pomyśleć, że miesiąc swoją nazwę zawdzięcza srogości!
Ja bym nie narzekała. Tak na wypadek (jak mawia mój młodszy syn).

Dzień dobry. Komu kawa? Komu herbata?
Kawa, kawusia, paliwo na pół dnia!
Dzień dobry! Dzisiaj rano w przelocie, ale za to w ciągu dnia będę się pojawiał 🙂
No dzień dobry lutowo. To ja sobie poleżę. Nie będę wam w pracy przeszkadzał.