Historia absolutnie prawdziwa, którą niedawno usłyszałem z pierwszej ręki. Zmyśliłem drzewa za oknem bo nie wiem czy tam są. Imię bohatera zmyśliłem bo nie wiem czy chce w necie być pod prawdziwym imieniem. Ale reszta wydarzyła się naprawdę. 100% prawdy w prawdzie.
Marek siedział za biurkiem w swoim biurze na piętrze wynajmowanego lokalu. Za oknem lekki wiatr kołysał koronami drzew z jeszcze zielonymi liśćmi. Mimo, iż to był już wrzesień temperatura na zewnątrz była wybitnie dodatnia. Wybitnie to znaczy było ponad 25 stopni ciepła.
Nasz bohater siedział nad dokumentami z niemieckiego autokomisu prowadzonego przez jakiegoś Turka. Tłumaczył te papiery dla polskiego handlarza złomem przywiezionym zza zachodniej granicy. Marek był/jest tłumaczem przysięgłym języka niemieckiego i tłumaczenie tychże dokumentów to jego spora część dochodu. Dużą część jego pracy zajmuje się użeranie się przez telefon z niemieckimi sprzedawcami samochodów o jakieś dokumenty, których nie ma albo są błędnie wystawione etc. Na szczęście nasz bohater jest pogodnego usposobienia i ma „gadane”. Dzięki temu jest bardzo sprawny w załatwianiu takich spraw.
WTEM (zawsze jest jakieś wtem)
Wtem, ktoś zapukał do drzwi.
– Otwarte, proszę wejść – powiedział Marek
Drzwi się otwarły, wszedł do środka mężczyzna w wieku około 35 – 40 lat. Ubrany w jeansy i T-shirt. Na głowie miał czapkę naciągniętą na uszy. Czapkę. Marek spojrzał za okno – na termometrze ponad 25 stopni a tutaj gość ma czapkę na głowie.
– Dzień dobry – powiedział przybysz i prosto z mostu – Pan jest moją ostatnią nadzieją.
Marka to zdumiało. Zatkało.
– Zresztą co będę Panu mówił – rzekł gość – proszę najpierw spojrzeć. I zdjął czapkę z głowy.
Teraz Marka zmroziło. Widok był lekko makabryczny. Głowa na około owinięta bandażem. Na czubku bez włosów. I jakaś płytka z tworzywa czy czegoś nie wiadomo czego. Nieszczęśnik był praktycznie oskalpowany.
– Pan jest moją ostatnią nadzieją – powtórzył mężczyzna. Marek już miał powiedzieć, że lekarz to przyjmuje dwie ulice dalej, ale mowę mu odebrało ze zgrozy i zdumienia.
W międzyczasie mężczyzna krótko opowiedział swoją historię:
Pracowałem na kontrakcie budowlanym w Niemczech. Legalnie z wszystkimi pozwoleniami, papierami i ubezpieczeniami. I tam na tej budowie zasłabłem. Zabrało mnie pogotowie do szpitala. W szpitalu okazało się, że mam krwiaka i konieczna jest operacja ratująca życie. Usunięto mi krwiaka poprzez trepanację czaszki. Operacja się udała i żyję. Tylko, że ubezpieczenie nie obejmowało operacji plastycznych a do takich w Niemczech zalicza się rekonstrukcja kości po trepanacji czaszki. Dlatego tak wyglądam. Wróciłem do Polski. Szukałem pomocy tutaj ale żadna klinika w Polsce nie podejmie się tej operacji. Twierdzą, że to zbyt skomplikowane, boją się powikłań, bo to nie oni robili pierwotną operację. Udałem się do NFZ i wychodziłem zgodę na refinansowanie tej operacji w klinice gdzie miałem operację na mózgu. Mam tutaj ze sobą wszystkie papiery łącznie z tymi z niemieckiego szpitala. Niestety znam tylko podstawowe słowa po niemiecku i nie jestem w stanie się dogadać przez telefon z tą kliniką w której mnie operowali. Proszę Pana o pomoc w kontakcie ze szpitalem.
Z Marka zeszło powietrze. Minęła zgroza – Proszę mi zostawić te dokumenty ja je sobie muszę na spokojnie przejrzeć aby przygotować się do rozmowy. Proszę przyjść jutro, będziemy dzwonić.
Na drugi dzień tłumacz przygotował się do rozmowy. Zrobił rozpoznanie – okazało się, że nasz nieszczęśnik miał to szczęście, że trafił do jakiegoś lepszego szpitala z tą specjalizacją [bodajże to było w Bonn ale nie jestem pewien]. Przyszedł pacjent. Dzwonią. Marek jest w swoim żywiole – lata negocjacji i wykłócania się z handlarzami zrobiły swoje. W rozmowie przez telefon po niemiecku jest swobodny, elokwentny i wygadany [znam go trochę i wiem, że jest naturalnie miły w zachowaniu a to ważne w takich kontaktach]. W każdym razie dodzwonił się w szpitalu do odpowiedniego działu w tej klinice i wyłuszcza sprawę – że ich pacjent był tam operowany, że teraz operacja plastyczna jest potrzebna, że polski NFZ to zrefinansuje etc. Okazuje się, że rozmawia z asystentką profesora, który operował naszego budowlańca. Dogadują się, że prześle mailem dokumenty i klinika da znać jak najszybciej. Marek kończy rozmowę jakimiś standardowymi formułami grzecznościowymi a po drugiej stronie linii słyszy łamane „do widzenia”. Marka zatyka, jak go odtyka to mówi – To jak to tak, ja się tu męczę po niemiecku a Pani do mnie po polsku „do widzenia”? W odpowiedzi asystentka mówi, że rodzice pochodzą z Polski ale ona się już w Niemczech urodziła i rozumie w naszym języku tylko nie za bardzo mówi po polsku. Tłumacz przesyła papiery mailem do kliniki. Po paru dniach jest telefon, że wszystko załatwione – pacjent niech przyjeżdża na operację rekonstrukcji czaszki.
Mija kilka tygodni. Do biura tłumacza ktoś puka. – Proszę wejść. Otwierają się drzwi i już wchodzi nasz budowlaniec:
Panie Marku, mówi, uratował mi Pan życie. Zajeżdżam tam do tych Niemiec, melduję się w recepcji. Nic nie wiedzą. Zaczyna ogarniać mnie zgroza. Wyciągam wszystkie papiery. Na szczęście w papierach jest kontakt do asystentki profesora. Dzwonią gdzieś po nią. Przychodzi po jakiejś chwili i z uśmiechem mówi polsku: Wszystko przygotowane czekamy na Pana…
Nie wiem jak Panu dziękować…
No przeczytajcie sobie coś pogodnego a ja idę na kawę.
Faktycznie optymistyczne. Nasi są wszędzie!
Są jeszcze dobre historie tylko nasze opowieści koncentrują się zazwyczaj na tregediach i nieszczęściach. No ale jako, że tutaj jest wyspa to tutaj jest bardziej słonecznie i pogodnie.
Historia jest rzeczywiście optymistyczna.
Najbardziej nieprawdopodobne, to ze Pan wrócił podziękować, to się bardzo rzadko zdarza, aczkolwiek chyba coraz częściej mimo wszystko.
Masz rację ale ta historia się wydarzyła i tak było jak opisałem.
Ależ ja nie wątpię że się wydarzyła;-)
Nie wątpię też ze ludzie dziękują, mnie też się zdarza w pracy otrzymywać podziękowania i jest to bardzo miłe, ale niezbyt częste.
Ja sama często dziękuję na przykład paniom w przedszkolu, choćby za przygotowanie z dziećmi przedstawienia, bo wiem ile to pracy kosztuje i często one się rumienią i wpadają w zakłopotanie, bo jak to tak;-)
Ale mnie zabraklo watku romansowego (pracownik wrocil podziekowac jako swiezo upieczony malzonek asystentki profesora)
No właśnie takie historie to nie film..
Dzień dobry


W mojej karierze zawodowej prowadziłem postępowanie powypadkowe pracownika (Polaka) który miał podobną przygodę we Francji (oskalpowanie podczas wpadniecia w szczeline miedzy rusztowaniem a budynkiem). Z tym, ze tam cale leczenie odbywalo sie w Polsce…
Natomiast sama historia przednia
Dzień dobry

Przeczytałam jednym tchem… skąd ja to znam… 
Tacy tłumacze pomogą wypełnić papiery przed i po operacji, przetłumaczą wszystko co mówią lekarze. Wyjaśnią i pomogą. Z tego co wiem roboty mają huk, bo wielu nie mówi po angielsku. Korzystanie z pomocy tłumacza jest bezpłatne. Szpital im płaci…
Nie załapałam się na wczorajszą imprezę
A tu takie pięterko wyrosło
Polaków, czy też tylko ludzi mówiących po polsku można spotkać wszędzie. Bez względu na kolor skóry i pochodzenie. Tutaj budowlaniec miał szczęście.
A z drugiej strony… to dziwne, że w niemieckim szpitalu nie mają tłumaczy. Byłam kilka razy w tutejszych szpitalach i w każdym jest takich osób masa. Przy rejestracji wiszą informacje o nich i czasami byłam zdumiona ile ich jest. Nie tylko Polacy, Niemcy, Francuzi, czy grupa hiszpańskojęzyczna (a tych pacjentów jest bardzo dużo), ale też chiński, japoński, czy różne odmiany arabskiego.
Pamiętam dawno temu, kiedy dopiero zaczęłam tu chodzić do szkoły, moja koleżanka poprosiła, żebym zajechała do sklepu. Chciała sobie kupić buty. W sklepie powiedziała, żebym zapytała, gdzie możemy znaleźć szpilki. A ja nie miałam pojęcia, jak to będzie po angielsku
Powiedziałam jej z wyrzutem, że mogła mnie poinformować wcześniej, to bym zapytała dzieci jak to się nazywa. Do szkoły chodziłam od roku i mój angielski był taki trochę… no tego… cieniutki 

Stałyśmy jak sieroty, gdy podszedł do nas młody chłopak i zapytał po polsku o który rozmiar chodzi. No i zaprowadził nas do odpowiednich regałów.
Dobrze, że znał się na butach;-)
Pracował w takim sklepie, to znać się powinien

Mam jeszcze kilka takich historyjek, tylko już czasu mi brakuje.

Moje pierzaste nakarmione, to i ja powinnam zjeść jakieś śniadanko
Może zanim pójdę spać, jeszcze jedna historyjka. Nie brałam w niej udziału. Jedna z koleżanek, gdy jeszcze pracowałam w serwisie mi to opowiedziała.

Sprzątały duży dom. Serwis grupowy działa w ten sposób, że wpadają do domu, mają podzielone zadania. Te sprzątają łazienki, te kuchnię, a te pokoje. W jednym z pokoi jakiś facet stał na stole i coś grzebał w żyrandolu. Kobiety ścierały kurz i sobie gaworzyły. Jedna powiedziała (oczywiście po polsku) do drugiej, która znała język angielski, żeby powiedzieć facetowi, żeby się umył, bo mu jajka śmierdzą. To miał być żart (moim zdaniem niesamowicie prostacki i głupi). Facet postał na tym stole może z minutę, a potem powiedział do siebie „A! Potem skończę…”. „Żartownisia” spurpurowiała momentalnie. Chyba zrobiło się jej głupio. Na przeproszenie faceta nie miała czasu, bo zanim ochłonęła z szoku, facet wyszedł. I po co było tak głupio żartować?
O takich „wpadkach” słyszałam często, a jednej sama byłam świadkiem. Sprzątałyśmy Urząd Pocztowy. Brudny był niesamowicie, bo nikt tam nie sprzątał od lat. Myłyśmy szafki pracowników (między innymi). Oczywiście tylko z zewnątrz. Drzwi zmieniały kolor na znacznie jaśniejszy. Do jednej z szafek podszedł pracownik poczty. Coś z niej wyjmował, czy wkładał (po tylu latach już nie pamiętam). Koleżanka powiedziała (oczywiście po polsku), że tak czystej szafki, to chyba nigdy nie miał, ale nawet nie powie nam „dziękuję”… Facet po patrzył na nią, uśmiechnął się i powiedział „pięknie dziękuję”. Miny koleżanki nie da się opisać
Dobrze, że chociaż ta nie gadała głupot o śmierdzących jajkach 
Home, sweet home!
No u mnie home to jest dziś dość… hm… Nie, nie bluzgnę. Dbam o kurturę słowa.
„kurtura” brzmi podejrzanie blisko „tortury”…
Skojarzenia masz prawidłowe poniekąd.
Smutna historia , ale tak właśnie rodzą się przyjaznie , lub jak kto woli wdzięczności do grobowej deski . Nie miałem dziury we łbie , tylko nawaliła mi dwupalnikowa kuchenka gazowa . Poprosiłem ciecia o pomoc . Przyszedł do naprawy trochę niedysponowany i zamiast naprawić , jeszcze bardziej popsuł . Przy okazji poparzył sobie dłonie i tak się tym wkurzył , że klnąc jak szewc wyzwał mnie od frajerów , że mam taki byle jaki sprzęt . Zapytałem co robić ? Przyślę do pana kierownika , może on coś poradzi ? Faktycznie , po godzinie przyszedł elegant i nawet nie zajrzał do kuchni tylko do pokoju i dał mi do podpisu pokwitowanie na nową , czteropalnikową kuchnię jugosłowiańską . Byłem przygotowany na taką wizytę i kiedy kończyliśmy poczestunek , nowa kuchnia była już zamontowana . To się nazywa eleganckie załatwienie sprawy ! Nie przewidziałem jednak co będzie dalej . A dalej , były cotygodniowe wizyty ciecia z gęsią do pieczenia w mojej kuchni . Miał działkę i na działce hodował gęsi . Jak to się skończyło ? Do momentu , aż cieć się wyprowadził do innej dzielnicy . Spotkany przypadkowo , nie omieszkał zapytać o kuchnię . Wdzięczność cholera obowiązuje….
No zobacz, a moi byli znajomi zawsze powtarzali, że człowiek nie pies, nie musi być wdzięczny
Widocznie zależy kto i zależy w jakiej sytuacji…
Jeszcze raz na jakiś czas, to można, ale co tydzień?!!! 
Ale współczuję. Cotygodniowe wizyty dla upieczenia gęsi musiały być niesamowicie uciążliwe
Ojej,
Trzeba było począwszy od drugiej gęsi upieczoną potrawę dzielić sprawiedliwie na pół, myślę, ze skróciłoby to nieco „obowiązek wdzięczności”.
Właśnie skończyłem żonglowanie dwoma projektami, niezależnie od tego około południa biegałem i załatwiałem jeszcze inne sprawy, słowem, dzień był owocny, a w związku ze wspomnianym rano deficytem snu padam na pyszczek.
Więc jeszcze dobranocka i też się żegnam, jak nie ja.
To tak jeszcze z dziś. Do Holly przyszła klientka. Między innymi opowiadała o swoich przyjaciołach, którzy mają w domu kilka kotów, kilka psów, chomika i kilka różnych ptaków. Jak usłyszałam „ptaki” nastawiłam pilniej uszy

Nie wytrzymałam. To gościo nie potrafił odróżnić (nawet po ciemku) gęsi od psa?!!! To musi być całkiem ślepy i bez czucia. Bo pierze od futra też da się odróżnić…
Holly mi powiedziała, że bernikla żyła dłużej niż te dzikie, bo nikt na nią nie polował i dostawała regularnie jedzenie. I to ma być atut? No to niech wyłapią wszystkie i trzymają w domach! Co za głupi ludzie!!!
Dla własnej satysfakcji i podniesienia swego EGO zabierać dzikie zwierzaki do domu.
Kobieta opowiadała, że ten jej znajomy jechał kiedyś wieczorem i zobaczył pod krzakiem szczeniaka. Pożałował go i zabrał do domu. A tam okazało się, że to młoda bernikla kanadyjska
Kobieta wytłumaczyła, że narzucił na zwierzaka koc, zgarnął i zabrał. A gdyby to był skunks?
Obydwie zachwycały się, jakie to małżeństwo zakochane w przyrodzie, a we mnie się kotłowało. Jak można ukraść gęsi dziecko i jeszcze być dumnym z tego uczynku?!!!
Owszem, można zabrać pisklaka, czy młodego podlota, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy jest ranny. Udzielić pomocy, doprowadzić do sprawności i wypuścić na wolność. To ma sens.
A jeszcze Holly dolała oliwy do ognia, bo powiedziała mi, że widocznie Bóg postawił tego faceta na drodze gęsiaka, żeby mu pomóc. A zawsze twierdziła, że jest ateistką… To niech się zdecyduje. Ateiści nie wierzą w istnienie Boga, więc jak ktoś, kto nie istnieje mógł zrobić cokolwiek?
I od razu mi się przypomniała Polska. Tu też się wyciąga Boga i Jego wolę wtedy, gdy jest to potrzebne jakiejś grupie ludzi. Bo tak na codzień, to Go jakoś nie widać w ich działaniach…
Idę spać
Dobranoc 

Miłego dnia życzę wszystkim Wyspiarzom
Dzięki wielkie, przyjemnych snów.
Nie wiem co się dzieje z tym światem…
Dla chętnych wstawiam ekspresik. Mnie jakoś odbiera apetyt.

Dzień dobry. Świat światem a poranna herbata poranną herbatą;-)
I ja się do kawy przyłączam.
Świat staje na głowie, trzeba pić kawę póki nam się z kubków nie wylewa!
Bry. Włączam niusy i nie wierzę.
To wymaga kawy. W dużych, trzeźwiących (oczywiście nie w sensie alkoholowym) ilościach.
No…
Zastanawiam się, czego używali Amerykanie do głosowania, bo że nie mózgów, to raczej dla mnie jasne.
To samo pytanie zadawałam sobie rok temu. Tylko nie o Amerykanów chodziło.
E, rok temu to wiedziałem, czego ludzie używają do głosowania. Portfela, w nadziei na 500+ i parę innych korzyści.
No błagam…
Chociaż nie… Możesz mieć rację. Mam taką idiotkę w rodzinie. A teraz 500+ nie ma, bo tylko 1 dziecko. Kredyt spłacają z coraz większym ściskiem dupy. Za chwilę wywalą ją z roboty, bo zamkną gimnazjum. A ona nadal, że trzeba się poświęcić dla dobra wyższego. Znaczy nie wiem dokładnie co ma na myśli: więcej kasy dla kk, posłów, czy działanie komisji smoleńskiej?
Gdyby chociaż była chłopcem – może by się Antoni ulitował?
Ciekawe, z czym obudzą się za rok Amerykanie?
Cóż – mają, co chcieli.
Ja tylko nie mogę zrozumieć, jak jakakolwiek kobieta może głosować na Trumpa?!
Każda, której imponują wielkie pieniądze i która wierzy, że te pieniądze są wynikiem samodzielnej (!), uczciwej (!!) pracy (!!!).
To solarium… Ten seksualny rechot… Jak mi to Lepperem & Co. zajeżdża…
Najciekawsze, że wychodząc z zupełnie innego środowiska i warunków wyjściowych, Trump i Lepper mogą być tak podobni w tym względzie.
Ja mam bardzo proste skojarzenia. Ostatecznie jestem prostą gospodynią domową.
Ja to widzę tak: Mój obraz USA (pewnie jak wielu z nas) to NY, Kalifornia, Waszyngton czyli drapacze chmur, super technologie, stolica mocarstwa światowego a Stany to przede wszystkim prowincja – wielke przestrzenie, zapieprz w pracy od rana do wieczora. Do niedawna kto pracował to dobrze żył, teraz pracujący oraz klasa średnia ledwie ciągnie. Oni dość mają elit. Dość mają politycznej poprawności kiedy im się z roku na rok ciężej żyje. Zauważcie, że w prawyborach u Republikanów polegli Bushowie, polegli wytrawni politycy. Przyszedł populista z hasłem, że pogoni tych zgniłych darmozjadów. To jest głosowanie przeciw elitom z każdej strony. Zauważcie jakie kłopoty Clinton miała w prawyborach z Sandersem, który również widział oderwanie klasy rządzącej od społeczeństwa. Niestety Sanders został rozjechany przez machinę polityczną demokratów. Piszę niestety bo miał autentyczne poparcie wyborców. Oni w teoretycznym starciu z Trumpem głosowaliby za Sandersem. Gdy Clinton dochrapała się nominacji na kandydaturę to mam wrażenie, że wyborcy nie głosowali na nią tylko przeciwko Trumpowi. I tak to się skończyło. Pycha politycznej machiny została upokorzona. Politycznej machiny demokratów bo przegrali z populistą i politycznej machiny rebublikanów bo wygrał outsider z ich obozu, któremu wielu życzyło jak najgorzej.
Uff. To tyle
No cóż. Znam takich, co w podobny sposób tłumaczyli wygraną PiSu w Polsce przed rokiem (minus Sanders). Coś w tym jest.
Zauważ, że to idzie ze wschodu na zachód. Za rok czas na Japonię i tamtejszych populistów?
podobno ze wschodu to nigdy nic dobrego nie przyszło:(
Tak mówią.
W jakimś stopniu ta zawierucha polityczna to pokłosie wielkich procesów społecznych: globalizacji, ucieczki miejsc pracy z krajów rozwiniętych do rozwijających się, wędrówki ludów (Europa to tak naprawdę napływ ekonomiczny), słabości państw w stosunku do wielkich korporacji. Wszystkie te zmiany powodują niepewność jutra, chaos. Społeczeństwa w strachu szukają prostych recept na te strachy. Takie recepty przedstawiają populiści rządni władzy: vide Trump ze swoim murem (większym od chińskiego) z Meksykiem. Brexit to też wynik strachu zaszczepionego przez populizm. Pozostało wyjechać gdzieś np. na Madagaskar:-).
Co do Japonii. Mówiąc cynicznie – tam mieszkają już same dziadki i dopóki jest im dobrze to nic się nie zmieni.
Zastanawiam się, czy przerżnęli Demokraci, czy po prostu Clinton?
Jeszcze mamy Francję po drodze… UK… Niemcy też zębami zgrzytają…
Bardzo i się to wszystko nie podoba. I obawiam się, bo na ogół mam rację. Wiedźma jestem.
Pychą przegrali wystawiając kompletnie niecharyzmatyczną osobę ze znienawidzonego establishmentu. Ona miała opinie osoby kompetentnej ale kompletnie zakłamanej. Takich osób się nie lubi. Na przeciw stanął facet kawał chama, który mówił jak Max Kolonko – jak jest. Nie był ubrudzony w bagnie partyjnym. Wyborcy widocznie stwierdzili, że musi ktoś przewietrzyć partyjne korytarze w Waszyngtonie.
Prawda jest taka, że na Sandersa głosowałabym z czystym sumieniem, bo facet wiedział co mówi i robił to co mówił. Clintonowa jedno mówi, drugie robi. O Trumpie trudno mi mówić bez wulgaryzmów, więc się nie wypowiem.
Mogę jedynie dodać, że Demokraci sami sobie strzelili w stopę. Tłumaczyli ludziom, że Sanders chce wprowadzić w Ameryce socjalizm, czy nawet komunizm i to zraziło wielu do jego osoby. Oni są uczuleni na te nazwy, a nie widzą, że ten socjalizm już dawno tutaj jest…
Ano właśnie.
Nie tylko Amerykanie… u syna w pracy Trump miał wielu zwolenników – Polaków. Głosowali na niego i byli oburzeni na syna, że nie podziela ich przekonań.
No to teraz będą szczęśliwi. Syn poszedł dziś do pracy wściekły…
Sorry, ale dla mnie Trump to taki koleś (mam nadzieję, że nazwanie kolesiem amerykańskiego prezydenta elekta nie jest karane z urzędu…), który pewnego dnia wstał i podziwiając w kryształowym lustrze swoją pomarańczową opaleniznę powiedział:”Kurwa, kasę mam, z dziewczynkami trochę mi się przejadło, to może bym został prezydentem?”.
To nie całkiem tak. Trump kandydował lub próbował to robić już wcześniej (1988, 2000), ale tylko po to, żeby wykorzystać mechanizmy demokratyczne do promocji własnej osoby. Natomiast w 2012 i teraz próbował to robić (i zrobił) już „na poważnie”. Cokolwiek by to miało oznaczać.
Ej, jedno drugiego nie wyklucza! Wcześniej chciał jak Berlusconi, a teraz uznał, że all or nothing i trzeba się zabrać do roboty na poważnie.
Trudno. Prezydent jest. Pytanie tylko o ludzi, którzy go wybrali. Ale tu wracamy na własne podwórko, bo pytania podobne.
Bo on taki jest. To zły człowiek jest. Rozpuszczony przez pieniądze. Typowy nowobogacki cham, który wstrzelił się w nastroje społeczeństwa. Zobaczymy ile szkód narobi (na ile mu pozwoli administracja bo nie jest wszechmocny)
On na razie myśli, że jest Bogiem. Na szczęście jego sztab już wie, że nim nie jest. To dla nich czysto polityczny biznes i nie pozwolą mu go zepsuć.
Dokładnie.
Ps. Koniec polityki z mojej strony. Madagaskar to słoneczny, rekreacyjny zakątek sieci.
Ps.2. Za oknem szaro, buro i ponuro. Na szczęście nie pada ani śnieg ani deszcz
U nas śnieg pada!
I słusznie. Przecież święta u drzwi.
Kochani, po dziewiątej już. Lecę popracować.
Był kilka miesięcy na FB taki dowcip. Jak to Włoch dziękuje Amerykanom, że wystawili Trumpa do wyborów. Bo teraz cały świat, który nabijał się z Włochów, że wybrali sobie Berlusconiego, przerzuci się na Amerykanów. I że on jest im dozgonnie wdzięczny. Bo gdziekolwiek by nie pojechał, słyszał to samo. Stacja paliw, pośrodku amerykańskiego niczego, nie działa bankomat, nie można płacić kartą, gość ledwo po amerykańsku mówi. I nagle: Italiano? Bunga-Bunga Berlusconi? I w ryk.
No to tak na rozweselenie. Idę sobie zrobić kanapkę.
Smacznego;-)
A do picia koniecznie sok.
Ale z winogron?
raczej z cytryny:(
a z winogron wieczorem;-)
No tak myślałam, że za wcześnie…
Jo, jednak zmieniłam zdanie.
Są takie dni, kiedy sok z gumi-jagód, albo innych winogron można pić o 7 rano i nie jest to niestosowne
No to go!

ja nie mogę, muszę autem do domu wrócić:( ale po powrocie sobie nie odmówię
Witajcie!
I znów wir nie pozwolił się nawet przywitać w porę!
I już wiemy że w jakiejś wielkie wodzie musisz pracować, skoro co dzień wiry:(
nie daj się zakręcić
Kolejny sukces „dobrej zmiany” – już nawet wielka Ameryka bierze z nas przykład… zara się będą nadymać, że i szydłem nie przebijesz
Ty weź nie kracz! Tak źle Amerykanom życzysz?
Dzień dobry

Amerykanie wybrali i nie mam na to wpływu. Fakt, że nie lubię Hillary, ale głosowałam na nią. Tak jak w Polsce człowiek miał wybór między dżumą a cholerą. Cholera odpadła. Dżuma została. Sama nie wiem co gorsze…
Może tak musi być? I w USA i w PL… że jak się nie rąbnie o dno, to nie ma jak odbić?
Ale jak na dnie jest lepki muł, to taka strategia staje się raczej niebezpieczna…
Parę dni wcześniej pisałem , że za Wielką Wodą walczy Wiedzma z Diabłem . Wygrał Diabeł , ale może ten diabeł nie jest taki straszny jak go malują ? Spoko , w tym zglobalizowanym świecie , to nie bardzo wiadomo , czy to jest ten najważniejszy diabeł , czy może jest po prostu tylko z Piekła rodem ? Obama np. dostał pokojową nagrodę Nobla . Czy podczas swoich rządów udało mu się uspokoić Afganistan , Irak , Libię ,Syrię ? Niestety nie . Co zrobi Trump ? Oto jest pytanie . Pewne jest tyko to , że pierwszą damą USA będzie : Trumpolina , nic poza tym …..
Ten diabeł jest zarozumiałym pyszałkiem, mizernym biznesmenem i niewiernym mężem. Ostatecznie ma już trzecią żonę…


Jako prezydent musi podać do wiadomości publicznej swój majątek i dochody… wydaje mi się, że wielu się zdziwi…
Pocieszeniem jest, że prezydent nie ma władzy absolutnej i nie może rozbić co mu się podoba. Ma nad sobą Kongres i Supreme Court. To one kontrolują działania prezydenta. Obama próbował ominąć tych swoich „strażników praworządności”, ale w większości mu się nie udało.
Miejmy nadzieję, że Diabeł poprzestanie na samozachwycie i wystarczy mu kilka dodatkowych fleszy zamiast rządzenia…
Pierwsze zapowiedzi są takie, że z rzeczy istotnych zlikwiduje powszechne ubezpieczenie („Obamacare”).
A. Zatem zdrowia życzę wszystkim w Ameryce.
No więc właśnie.
Dzień dobry ponownie. Jestem. Jak już pisałem, postać Trumpa znam dość dobrze ze względów zawodowych i to nie jest dobry wybór (nie znam natomiast jego kontrkandydatki i w związku z tym nie zamierzam twierdzić, że byłby to lepszy wybór). Na tym może na razie zakończę ten temat.
U nas też padał śnieg przez pół dnia, ale wszystko natychmiast topniało, więc jest tylko mokro i zimno.
Ja chyba sobie to martini otworzę.
Otwórz. Ja od ostatniego razu odpuszczam alkohol jako taki.
No co ty. Z nami się nie napijesz??? Na naszej wspaniałej wyspie?
Początki podagry, mówi to Panu coś? A w grudniu chcę jechać na narty.
MUSZĘ.
Otóż moje aspergerowe dziecko, które do września tego roku nigdy nigdzie nie wychodziło samo, umówiło się z wolontariuszką w McDonald’s, do którego zamierza sam dojechać.
Ja tego na trzeźwo nie dam rady…
Znaczy dziecko samo ma dojechać. Najpierw przejść przez noc i pustkowie do przystanku. Potem wziąć odpowiedni autobus. Bilet skasować. Wysiąść na odpowiednim przystanku. Dojść do md. I znaleźć koleżankę.
Zaraz zejdę na zawał.
Yyy, a czy aspergerowe dziecko używa komórki? I mogłoby jej użyć w celu a) uspokojenia matki na różnych etapach (np. smsami „Wsiadłem do autobusu tej linii, co trzeba”, „Jestem w McD”), b) wezwania wsparcia, gdyby zaszła taka potrzeba?
A JAK MYŚLISZ???
Jeżeli tak panikujesz, to chyba nie?
No pliiizzz… Przecież wiesz, że panikuję POMIMO…
To słabo się znam.
Ale Martini ma sens.
Martini zawsze ma sens.
Trzymam kciuki za dziecko żeby dojechali i mamę żeby nie zwariowała:-)
Jo, z czasem nauczysz się zasady „Brak wiadomości to dobra wiadomość”!
Zwłoki sms nie wysyłają.
Wiadomość o zwłokach przyjdzie na pewno, wiadomość o braku zagrożenia prawie na pewno nie…
U NORMALNYCH. Przypominam, że u nas wszystko jest na odwrót!
Właśnie ze zdumieniem obserwujesz proces normalizacji swojego syna, przynajmniej częściowej 🙂
Wrócił. Cały. Ja trzeźwa jak świnia, bo po kieliszku mnie odrzuciło – to te odchudzające ta działają wrednie, że nawet na wino człowiek nie ma ochoty
No i świetnie. Maluczko, a w 2018 jeszcze się zdziwisz (tak, pamiętam, że to nie to dziecko).
HA
HA
HA
(wyszedł mi sarkazm?)
No właśnie. Dobranoc.
To ja może ekspresik wstawię?

To ja wrzątek biorę na herbatę:-)
Aha jutro już piątek. Ale dzisiaj to tak jakby też piątek.
Dobrego, słonecznego dnia życzę.
Witajcie!
Zagadka na dziś: co ma zrobić Jo z rannym kotem?
Przerobić go na wieczornego kota…
Jak był ranny, to na dupie w domu siedział. Dopóki mu się nie polepszyło…
Dzień dobry spóźnione i na razie przelotne, bo trochę biegania się zapowiada, ale szybko powinienem być z powrotem.
…bry…lecę….będę [tak to powinno wyglądać w pośpiechu]
AŻ TAK to mi się nie spieszy
To tam powyżej ekspresik jest włączony. Przysiądź na spokojnie, pozaglądaj na inne zakładki przeglądarki, zrelaksuj się i….No, już dość tego siedzenia:-)
Prawda, niestety.
Odezwę się po powrocie.
Ty to potrafisz nadać tempo!
To ja popilnuję tego ekspresu…:-)
A ja odzywam się zgodnie z ustaleniami.
Teraz, miejmy nadzieję, dzień znacząco zwolni.
Ja za chwilę odpalam kawę południową. Dzień jakiś taki nijaki i dlatego kawę piję dzisiaj o 11.24. Dokładnie o tej godzinie.
Słyszałem dzisiaj w radiu na temat rogali na Św. Marcina. Nigdy nie jadłem tego wynalazku. Jeśli mogę prosić kogokolwiek o kilka słów na temat powyższego rogala to jestem wdzięczny. Jeśli nabędę ochoty to podam adres na który należy przesłać ten przysmak w prezencie dla mnie
Ja jadłam, ale bez zachwytu, mimo że podobno z najlepszego w Warszawie źródła. CO dziwne, bo zarówno ciasto drożdżowe, jak i mak (że o bakaliach nie wspomnę) bardzo lubię.
PS. Co do tego „tylko w Poznaniu” – i oczywiście w cukierniach, które mają certyfikat (jak u Kandulskiego, który udziela franszyzy w całej Polsce i okolicach).
Dzień dobry
To i potem takie są skutki. Przed 4 oczki w słup i nie chciały się zamknąć z powrotem 
Nie mam kota (w sensie futrzaka), a też wstałam wcześniej. A wszystko przez to, że wczoraj byłam zmęczona i poszłam spać wcześniej niż zwykle.
To ja jednak jestem „sowa”. Mogę siedzieć długo w noc, natomiast rano, gdyby nie budzik, spałbym do oporu.
Bo nie masz kota…
O cholera… To by tłumaczyło wiele… Siedzi jeden taki po nocach, bo kot go budzi, i wymyśla…
Znaczy się kto?!?
Zoe ma kota, ale międzywymiarowego.
A taki jeden… Z prawdziwym kotem, nie międzywymiarowym… Taki ten… co mu się nie udało zajumać księżyc… Znaczy udało, ale wszystko wyszło inaczej, niż miało.
Uuu, zupełnie zapomniałem o tym kimś.
Jo bywa jednak okrutna…
Koty przez niego będą miały złą prasę przez najbliższe kilka lat.
Temat kota . Lubię zwierzęta , w tym psy i koty .Miałem owczarka niemieckiego Lunę i na Mazurach kilkanaście rożnego rodzaju Mruczków ale ….. To o czym pisze Jo , jest pewną specyficzną sytuacją dzielnicy w której mieszka . Mieszka tam również członek mojego Plemienia , informatyk , pracownik banku , mieszkanie 120 metrów kwadratowych + taras 25 metrów i oczywiście kot . Ale nie z tych naszych mruczków tylko kot azjatycki , bo tylko takim kotem mozna komuś zaimponować . Dzielnica wilanowska ze swiątynią Opatrzności nafaszerowana jest kadrą pracującą w bankowości i pewnym wyróżnikiem jest posiadanie egzotycznego kota . Nie chcę Jo niczego doradzać , ale jeśli posiadanie kota wynika z pewnych nawyków towarzyskich , a nie z potrzeby członków rodziny , to KOT z tym kotem tańcował , niech sobie idzie i nie wraca !
Żeby zaimponować to powinien trzymać tygrysa albo innego lwa;-P
Ja też mu to mówię. Ale idzie i wraca. Chyba się do nas przywiązał, czy co?
A zwierzęta nabyliśmy w celu terapii dla chłopaków. Tyle że wyszło nam tak jakoś odwrotnie.
Ciebie chociaż budzik budzi, na mnie ani budzik, ani kot (na szczęście z drugiej strony okna nie działa, i często nawet na łyk kawy w domu już nie ma czasu:(
Ja jestem jeszcze bardziej sowa. Bardzo potem cierpię na drugi dzień.
Coś Wam opowiem. No muszę, bo się uduszę.
Z ostatnią firmą pożegnałam się dość niefajnie, bo właściciel robił nieustannie przekręty, próbował w którymś momencie mnie w to wciągnąć, potem zrzucić odpowiedzialność finansową, bo odmówiłam sporządzenia raportu finansowego „do tyłu” na dodatek za okres, kiedy tam nie pracowałam. No i pewnego dnia (ja na zwolnieniu tuż przed porodem) on mnie wzywa na kolegium. Chociaż nie, nawet nie tak: on prosi prawnika, zajmującego się sprawami firmy o to, żeby mnie udupił.
Tym prawnikiem jest TADDAM mój ojciec, którego poleciłam kilka miesięcy wcześniej.
W pięć minut wysyłam tatusiowi notatkę służbową (bo ja sobie wszystko absolutnie zapisywałam), po dwóch zdaniach notatki pan właściciel zmienia temat, ale kiedy po trzech latach wracam z macierzyńskiego robią wszystko, żeby mnie załatwić.
Nie ma mowy o zwolnieniu mnie ze względu na brak etatu, chociaż mój dział rozwiązali. Ja nie mogę wrócić, bo mam 6latka z rozbujałym autyzmem i 3letniego BB, z niediagnozowalnymi zaburzeniami. Ostatecznie kończy się na porozumieniu stron.
Przez następnych jedenaście lat dzieje się u mnie to, co się dzieje. Zdążyłam pogodzić się z tym, że nigdy nie pójdę do pracy, że na żaden się zasiłek nie łapię. I naraz 3 lata temu (niejako z przymusu i konieczności edukacyjnej) zrobiliśmy chłopakom orzeczenia o niepełnosprawności, w konsekwencji czego okazało się, że owszem, przysługuje mi świadczenie dla Matki Autyzmu. Potrzebne były różne papiery, między innymi świadectwa pracy. Od pierwszego pracodawcy miałam, od drugiego nie. Znaczy nie mogłam znaleźć. Piter schował i nie wiedział, gdzie.
Pracodawca mieścił się pod numerem 10, ja mieszkałam pod 8. Daleko nie było. Poszłam załatwiać. No i DUPA. „Pani nigdy u nas nie pracowała.”. Przez jakiś czas chodziły pisma, ja się zastanawiałam nad doniesieniem na nich do PIP, ZUS, US czy gdziekolwiek tam, bo przecież byłam u nich zatrudniona 4 lata, płacili podatki, składki i mają obowiązek wystawić mi świadectwo pracy. „Nie była pani zatrudniona w żadnej spółce naszej firmy.”.
No i wczoraj Piter odwalił kolejne dwa kartony przywiezione ze starego domu dwa lata temu. I zgadnijcie, co znalazł?
Posłałaś im kopie?
Przez moment o tym myślałam.
Zastanawiam się, czy nie iść do ZUS i nie sprawdzić, czy oni mi odprowadzali składki przez ten czas…
I to jest słuszna koncepcja. A jak nie, naślij na nich PIPę.
Ja się dopiero rozkręcam…
Jak to Tetryk powiedział? „Jo bywa jednak okrutna?”
1. Świadectwo ukończenia 8 klasy z samymi piątkami i czwórką z WFu
2. Kartkę z nad morza
3. Sreberka z czekoladek:-)
Nieee, ale były bilety tramwajowe z Lisbony i folder z Madrytu.
Liczy się?
Liczy się.
Co za ulga!
A to wszystko działo się w Allerød.
„Wszystko czerwone”.
Swoją drogą fragment o proszeniu Twojego Taty, żeby jako prawnik Cię udupił, to perełeczka. Chętnie bym sobie poczytał korespondencję w tej sprawie między Tatą a panem właścicielem, gdyby nie była poufna. I nawet bym zaryzykował przedzieranie się przez dżunglę prawniczego profesjolektu.
Prawda? Też mnie ujął.
Korespondencji nie było. Sprawa rozegrała się tak:
Spotkanie w firmie. Pan właściciel mówi panu prawnikowi, żeby trzeba znaleźć haka na tę dziewczynę od szkolenia, żeby musiała zapłacić za cośtamcośtam, bo jak nie to wyleci karnie (czy jak to się tam nazywa). Ojciec wie, że jedyną dziewczyną od szkoleń jestem JA, bo ja im dział szkolenia tworzyłam. Mówi zatem uno momento per favore i dzwoni do mnie na stronie. Ja robię notatkę, wysyłam mailem, ojciec wraca i mówi: „Niestety według posiadanej przeze mnie wiedzy sytuacja wyglądała nieco inaczej.” i tu leci odczytując notatkę z datami i poleceniami służbowymi z podaniem osoby, daty i godziny. Po drugim zdaniu pan właściciel zmienia temat, ale Taui jeszcze proponuje: „Może się pan z tym nie zgodzić, panie Darku. Możemy wejść na drogę…” i tu pan Darek zdecydowanie temat zamyka.
PS.
Mam identyczne jak ojciec nazwisko.
Osobiście mnie pan właściciel pytał, czy nie mam jakiegoś prawnika, którego mogłabym polecić, bo ma kilka spraw…
Uuuu.
Strzał w kolano w tej sytuacji to gruby eufemizm.
A skoro nazwisko Taty to samo i jeszcze Ty go polecałaś, tzn. że właściciel miał poważne kłopoty z pamięcią.
A jeżeli w dodatku teraz słyszysz „Nie była pani zatrudniona w żadnej spółce naszej firmy”, tzn. że te kłopoty z pamięcią są zaraźliwe i bardzo dobrze, że już tam nie pracujesz, bo jeszcze byś to złapała.
Quackie – co ja na to poradzę, że niektórych moich historii życiowych sama Chmielewska by pozazdrościła? (Twoje własne słowa! Albo jakoś podobnie 😀 )
Jo, pisz książki. Ja kupuję w ciemno!
Jedną napisałam, tylko nikt nie chciał kupować.
Bo jeszcze trzeba by wsadzić kupę kasy w marketing, niestety.
No wiem, wiem.

Wydanie z marketingiem jest niestety poza moim zasięgiem finansowym, więc pozostanę przy wydaniach garażowych. Jak to mój wieloletni kolega powiedział: „Ledwo napisała kilka stron, a już trafiła do drugiego obiegu…”. Boh, takie czasy!
Naprawdę?
Nie bardzo się znam na wydawaniu książek, ale to chyba wyżyć z tego jest ciężko, koleżanka wydała na początku roku jedną, teraz druga lada chwila wychodzi ale promocją zajmuje się wydawnictwo i w sumie sprzedało się co było zaplanowane i nawet dodruk zrobili, ale jeśli chodzi o dochód dla autora, to może na waciki wystarczy:(
Co roku wieszczy się Armageddon w branży czytelniczej, a to czytelnictwo spada, a to VAT rośnie, ale jakoś się to kręci. A autorzy (i tłumacze) faktycznie mają coraz gorzej, w myśl zasady, że firma im większa, tym więcej może, podczas gdy a.(i t.) z zasady są pojedynczy, a ci z wyrobionymi na rynku nazwiskami to jakieś promile.
Jeśli jakieś wydawnictwo zainteresuje się wydaniem książki, to sprawa jest dość prosta (Quackie – popraw mnie, jeślim w błędzie). Jeśli wydaje się książkę na własny koszt, to kosztuje ona około 3 tysięcy (korekta, skład, okładka, druk). I ja tak zrobiłam, a właściwie Piter, bo to był prezent dla mnie urodzinowy. Problem jest wówczas z dystrybucją, bo przecież nie staniesz na rynku i nie będziesz sprzedawać z ręki. Ostatecznie ile książek sprzedasz znajomym i rodzinie?
Jeśli się nie ma nazwiska, to bez promocji niczego nie sprzedaż. Bo „z” to można sprzedać wszystko, pracowałam prawie 10 lat w agencji reklamowej, więc wiem, co mówię. Za wydanie książki z promocją i sprzedażą w księgarniach trzeba zapłacić 12 tysięcy.
A, „moje” wydawnictwo do tej pory nie rozliczyło się ze sprzedanych przez empik, merlina i ich księgarnię internetową egzemplarzy. Od półtora roku. Całe 74 złote. No majątek! Na dwa Martini Prosecco wystarczy, ale w promocji.
Potwierdzam, wszystko się zgadza.
Co znaczy NIKT???
SORRY!!!
Ja się nieprecyzyjnie wyraziłam i prawdziwie lanie mi się należy.
ŻADNE WYDAWNICTWO
NIKT z wydawniczych recenzentów (tu też zaraz będzie protest?)
SZEROKO ROZUMIANE SPOŁECZEŃSTWO
oczywiście Wybrańcy pozostają Wybrańcami, nawet jeśli nie są Chłopcem Który Przeżył
Jo, a można ja gdzieś kupić?
Ale sobie tu reklamę machnęłam!
Nie, nie można. Można do mnie napisać ewentualnie. Coś znajdę 🙂
Ewentualnie to bym chętnie napisała, ale nie mam adresu:(
zauważ, ze ja blondynka jestem i nawet jako jest gdzieś napisany, to ja go i tak nie widzę:(
Ja nie mam pojęcia, co z tym adresem, bo gdzieś był… A teraz sama go znaleźć nie mogę…
Czyżbym go ukryła, nie wiedząc o tym???
jafp@wp.pl
Każdy zalogowany może zajrzeć w kokpit na listę komentarzy, tam przy każdym jest do odczytania adres, pod jakim komentator zarejestrował się na Wyspie… 🙂
Tak właśnie, chociaż przypadłość z kartonami (workami, pudłami, walizkami…) wydaje się być uniwersalna.
Dobrze, że mi nic z nich nie kapało przez dwa lata
Jeszcze by Cię jakiś warszawski pan Muldgaard odwiedził i ciekawe, co by chłopaki odpowiedziały na pytanie: „Ta dama to wasza mać?”
Ja przepraszam, że zajmuję kolejkę w szkicach z wpisem, jest gotowy, ale na razie się nie odważę, zwłaszcza że za moment umykam sprzed komputera. ale usunąć mi szkoda;-P
Miłego wieczoru wszystkim życzę;-)
Rany, tu już prawie ćwierć tysiąca komentarzy, a Ty się zastanawiasz?
I chciałabym i boję się, a nuż to już było.
Niestety całej Wyspy jeszcze nie
przeczytałam…
Oj tam. Czasem się zdarza powtórzenie.
A poza tym zajrzałem do szkicu i nie było.
Poszło… raz kozie
A teraz naprawdę miłego, odezwę sie jutro
O, sorry, ale wkleiło mi się samo drugi raz to samo…
Gimi – dawaj! Przecież za chwilę tu trzeba będzie windę zamontować!
To wszystko jest bardzo dziwne…
Wywaliłem swój podkomentarz, bo po Twojej edycji nie miał sensu. Poza tym duble się zdarzają, jeżeli są w różnych miejscach.
Dzięki!
Komentarz piąty, zgodnie z tematem wpisu, dotyczyć będzie znajomości języków obcych. Otóż, pewien człowiek zamieszkał w typowym, polskim hotelu w pokoju o numerze dwa. Kiedy przyszedł do niego przyjaciel postanowił zamówić dwie herbaty. Wykręcił stosowny numer i powiedział (w ujęciu fonetycznym): „tutiturumtu”, na co usłyszał (w ujęciu realistycznie polskim): „srutututu”.
Kłaniam zebranym z zaścianka Loch Ness
Dzień dobry. To trochę jak z tym rodakiem, który poszedł do sklepu wielobranżowego na obczyźnie i długo i zawile tłumaczył sprzedawcy, co to jest piłka. Po dłuższym czasie sprzedawca zrozumiał, i rozpromieniony przyniósł futbolówkę, powtarzając: „A ball! A ball!”. Rodak przytaknął, po czym powiedział: „Dobra, to połowa problemu za nami. A teraz słuchaj: DO-ME-TA-LU”.