Tak się złożyło, że cała reszta mojej rodziny w lutym, kiedy ja sobie pilnie pracowałem, odwiedziła Wyspy Kanaryjskie, a konkretnie Fuerteventurę i okolice. Okazało się, że oprócz wulkanów, niektórych czynnych, niektórych wygasłych, i tego, co się z nimi wiąże (zastygłej lawy, jaskiń wulkanicznych, geotermii, tufów i jeszcze paru innych takich), na Kanarach jest sporo godnej uwagi fauny. Na przykład pasiastych wiewiórek, których karmienia władze nie zalecają.
W zbliżeniu rzeczone wiewiórki wyglądają tak:
Od Sahary wiatry przywiewają sporo piachu, który osiada sobie na wierzchu wulkanicznych skał, więc czasem na Kanarach bywa pustynnie (tu akurat bez fauny, ale z florą).
Jest i park, który trudno nazwać ogrodem zoologicznym, bo zwierzaki są tu puszczane częściowo luzem. Dotyczy to również ptaszków, takich jak ten ścierwnik:
Czy też puchacz (zdaje się), który może funkcjonować w ciągu dnia tylko dzięki dużej ilości wysokogatunkowej kawy, którą donosi mu pani w okularach:
(Edit: A skoro tutaj faktycznie został pusty link, to niech będzie tematycznie bliska puchaczowi Sowa BonuSowa – gatunku nie znam, może Mireczka będzie wiedziała?)
Juniorzy wzięli zaś udział w tak zwanym „Lemur Experience”, które polegało na tym, że ludzi wprowadzano do miejsca, po którym lemury łaziły sobie luzem, częstując się jedzeniem, rozdanym wcześniej zwiedzającym, prosto z rąk. Był oczywiście Julian, ale incognito (bez korony):
Były również – tym razem już nie luzem – buty (poleca się łaskawej uwadze Jo!) i torebki w stanie wolnym, rzekłbym, przedprodukcyjnym:
Lwy morskie trochę się awanturowały, ale ostatecznie stwierdziły, że przecież są na Kanarach, więc nie wypada narzekać:
Z ziemnowodnych były jeszcze wydry, które dzięki refleksowi Najjuniora możemy zobaczyć w wodzie i za szkłem – pływające:
Jeżozwierze prosiły, żeby je obudzić, kiedy wszyscy ludzie już sobie pójdą:
Natomiast geparda nie trzeba było budzić, bo był na nogach i czujny, tyle że makijaż mu się trochę rozmazał:
Na koniec zostawiłem papugi, które niestety były w pomieszczeniu tak kiepsko oświetlonym, że zdjęcia wychodziły mierne, ale ponieważ to kolorowe i reprezentacyjne ptaki, nawet na nieostrej fotografii warto je podejrzeć:
Tak to właśnie wyglądało. Aha, tradycyjnych kanarków nie zaobserwowano, ale one są bardzo małe i mogły umknąć uwadze fotografujących!
No to przed wieczorem jeszcze spacerek z kamerą wśród zwierząt.
Pod puchaczem nie wpisałeś adresu kolejnego obrazka…
??? Już zerkam. A coś poprawiłeś?
Aha, już wiem, to tylko został pusty link, bo sobie pokopiowałem większą ilość na początku. Ale w takim razie zaraz jeszcze coś ładnego dodam.
Już jest. Proszę zerknąć puchaczowi pod ogon…
Mam nadzieję, że Twoi z gepardem nie mieli tak bliskiego kontaktu, jak z puchaczem czy morskim lwem…
No nie, faktycznie, gepard był na wybiegu. Mimo wszystko to zwierzak dziki i drapieżny.
Pewno dlatego taka ładna bestia!
No. Aczkolwiek z tego, co pamiętam, gatunek ostatecznie skazany na zagładę 🙁 bo w tej grupie, co została na wolności i w ogrodach zoologicznych jest za mała różnorodność genetyczna.
Czy te panie noszące ptaki to pracownice parku?
Chyba tak. Pracownice, czy też opiekunki.
Opowiadano mi, że na te wszystkie atrakcje, z lemurami czy też ptakami drapieżnymi, wpuszcza się widzów z kategorycznym przykazaniem, żeby siedzieli na czterech literach i się nie ruszali, a już zwłaszcza gwałtownie i szybko (np. takie drapieżniki mogłyby potraktować kogoś takiego jak zdobycz). Mimo to niektórzy rodzice potrafią beztrosko puścić kilkuletnie dzieci luzem – biegające, krzyczące etc. Akurat wtedy nic się złego nie stało, ale jakby tak ptaszysko uruchomiło dziób albo szpony…
Wydaje mi się Mistrzu Q, że bardziej chodzi o zwierzęta, niż o ludzi. Niemal wszystkim zwierzakom i ptakom takie szybkie ruchy kojarzą się z atakiem drapieżnika. Jeśli mają gdzie, to uciekają, jeśli nie, faktycznie mogą zaatakować. Poza tym jest to dla nich stresujące i nawet może zabić (taki stres). I chyba dlatego są takie „przykazania”
A to, że często mam wrażenie, że rodzicom brak piątej klepki, to już inna sprawa. Beztrosko pozwalają dzieciom na wszystko, a potem wielka rozpacz i szukanie winnego… W kanionach widziałam wiele razy jak małe dzieci spacerują po murze oddzielającym szlak od przepaści. Nie tyle winię dzieciaka, bo jak taki ma z 5 lat, to jeszcze wielu rzeczy nie rozumie, ale właśnie rodziców. I potem wychodzi, że co jakiś czas jakiś dzieciak spada (bo stracił równowagę) i się zabija.
Parki stanowe się zmądrzyły i teraz w wielu miejscach wiszą tabliczki zakazujące wspinania się na skały. Ale to i tak niewiele pomaga, bo dzieci nie umieją czytać. Ale o tyle administracja jest kryta, że rodzic nie ma jak wystąpić do sądu o odszkodowanie. 
Jakby kto pytał, dobranocka jeszcze piętro niżej.
Boszsz… Buty na wolności… I torebki… To ja chyba na Kanary nie powinnam jechać. Tak na wypadek.
Raz człowiek spać pójdzie wcześniej, a tu takie atrakcje!
Witajcie!
Upał zelżał, słonko świeci – zobaczymy, co dzień przyniesie.
Jak byliśmy młodzi to mówiliśmy: Hej ewrybary. Wobec tego hej ewrybary.
Papuga jest obłędna.
Wracając po pracy erudyta pyta o żonę, córki i teściową:
– Heloł! Eny baby hołm?
Relacja była taka, że papugi w ogóle były b. fajne, w sensie że nawiązywały interakcje z ludźmi, takoż latały im nad głowami, ale w pomieszczeniu doprawdy warunki do fotek były ciężkie.
Dzień dobry. Za chwilę środa zrobi się biegająca, więc póki co – korzystam.
Poproś kogoś aby zrobił Ci fotkę jak biegasz:-).
O, co to, to nie!
Do popołudnia koniec biegania, ale coś tak czuję, że pracę to będę kończył wieczorem.
No. I pada. „Huston, mamy problem! Jasiek zaraz idzie na basen, a nie wziął kurtki…”. No bo przecież. Pełnię lata mamy. A jak matka mówi: „Synu, weź kurtkę.”, to co tam? WCZORAJ było ciepło.
PS
Jasiek ma szkołę bez zaplecza, więc na basen i wf idą wszyscy do odpowiednich obiektów na terenie dzielnicy, tak około dwudziestu minut spacerkiem. Moim zdaniem wystarczy, żeby dojść w stanie mokrym, a przy upiornym wietrze dziś wiejącym, załatwić sobie piękne przeziębienie. Pół biedy, że znowu siedziałby w domu. W przyszłym tygodniu Jasiek ma wizytę kontrolną na kardiologii i zasadniczo wolałabym powstrzymać się przed dodatkowymi atrakcjami. Blok przedsionkowy w trakcie obserwacji całkowicie mi wystarcza.
Dzień dobry
Wspaniała wycieczka!!! Aż zazdraszczam
Papugi cudne i nie jest ważne, że zdjęcie nie jest aż takie super wyraźne. Najważniejsze, że dokładnie widać co na nim jest 
Udawało mi się „złapać” albo koniec ogona, albo sam łepek. Popylała tak szybko, że zanim aparat mi wyostrzył, to już jej nie było
Także wyrazy podziwu Najjuniorowi

Piękne pięterko!!!
Pamiętam jak próbowałam zrobić zdjęcie wydrze
U mnie znowu pada
A martwiłam się, ze jest za sucho
Pogoda szaleje, a ja padam od tych ciągłych skoków ciśnienia
W niedzielę prawie 20C i słoneczko całym niebem, a w poniedziałek śnieg i temperatura bliska 0C. Dziś deszcz i ok. 12C, jutro nowy śnieg
Jak to mówią u nas – idzie zwariować…
Wziąłem dzisiaj wolne za pracę w marcową niedzielę. Myślałby kto, że będę od rana buszować po Wyspie? Ha ha! Z rana pojechałem wymienić opony, po czym zostałem zaanektowany wożenia/noszenia na zakupy (no, przecież samochód masz pod domem…).
No i zjadłem obiad i jestem! Nie powiem wam, ile butów (na szczęście na etapie poprodukcyjnym) małżonka przymierzyła…
Tak to bywa z tymi wolnymi dniami. Czasami wolałabym iść do pracy, bo to mniej wyczerpujące

To Ty tupałeś zawodowo?!?
To nie ta niedziela!
Od poniedziałku jeżdżę wypożyczonym autkiem i wcale mi się to nie podoba.
Jest za małe!!! Jak się przez 11 lat jeździ minivanem, a potem przesiądzie na Nissana Versę, to czuje się jak sardynka w puszce ciągnąca zadkiem po drodze
Mam nadzieję, że ten mój samochód zrobią w miarę szybko i wrócę do swojego autka 


Może temu czuję się tak nieswojo… Nawet za bardzo gadać mi się nie chce
Miłego dnia Wyspiarze!!!
Skąd to znam… Moje dzieci wożone Grand Voyagerem na propozycję kursu służbowym samochodem ojca (volvo s70 kombi) strzelały focha: „Tym małym?”, co pozostawię bez komentarza.
Jak nam się ten GV rozwali do końca, bo ma piętnaście lat, to będą jeździć autobusem. Chyba wystarczająco duży?
Tylko różnica jest taka, że oni jeździli jako pasażerowie, a ja jako kierowca. A kierowca powinien mieć pewien komfort jazdy. W tym małym go nie mam
Co do papug: piękne są, a mój zachwyt ma tę dodatkową wagę, że ptaków nie lubię, bo się boję, zaczynając od kurczaczka, który mnie dziabnął czterdzieści pięć lat temu w palec, a kończywszy na mewach, których odgłosy brzmią mi złowieszczo. Chyba, że z daleka. Z daleka może być. Pod warunkiem, że to nie sroka, co miała gniazdo pod moim oknem.
Udaję się na spoczynek, czego i Państwu w stosownej chwili życzę.

Spokojnej, bez zwierząt w pobliżu 🙂
Dzień dobry. To co – ekspresik wstawiam?

Witajcie!
U nas jeszcze prawie lato – widać nieco błękitu
Znaczy u mnie to jesień za tymi chmurami? Znowu coś przegapiłam…
Dobry! Kawa i do roboty, przynajmniej z tej strony.
Dzień dobry

Leje codziennie i na razie końca nie widać
Kanary i inne zwierzęta są takim szerokim tematem ,lub jak mawiają nasi politycy ” spektrum” , że prawie wszystko się w tym powinno zmieścić . Np : Dziewczyna gdy stanie się kobietą , będzie wiedziała jak poruszać się w dorosłym świecie . A w szczególności zrozumie , że gdy ją boli , to tak naprawdę nie boli ..Gdy jej się chce , to tak naprawdę jej się nie chce , a gdy nie chce , to właśnie chce …. Gdy płacze , to histeryzuje i jest niewdzięczna…Gdy się na coś nie zgadza , to jest wredna i cyniczna…Gdy się cieszy , to się wygłupia ,albo jest pijana…Gdy chce ładnie wyglądać , to się mizdrzy , a gdy kimś się zainteresuje , to się puszcza …Gdy się wstydzi , to jest głupia , a gdy się nie wstydzi , to jest bezwstydna …Gdy się przy czymś upiera , to przesadza , a gdy się nie upiera , to nie wie czego chce …Jak kocha ,to jest naiwna , a jak nie kocha to jest …cd. (Wojciech Ejchelberger) Czy zatem możliwa jest jakaś tam ” dobra zmiana ” ??
Najbliższa możliwa dobra zmiana: u Miralki przestanie lać…
A trochę bliżej … Czy są jakieś szanse z perspektywy wawelskiej ??
Tutaj nie leje…
Ekhm, też mi się tak wydaje.
Sukces!!! U Miralki przestało lać!!! Za to zaczęło sypać
Tak, tak!!! Posypało u nas śniegiem.
W sumie… to też mokre…
Topi się momentalnie i to tak, jakby padał deszcz. Tylko tyle, że o szyby nie dzwoni

No to zupełnie jak u nas – ludzie chcą „dobrej zmiany” i następuje zmiana, ale bardzo w cudzysłowie.
„Dobra zmiana” zawsze jest możliwa. Zależy tylko co i kto zmienia…
Ale niektórym udaje się zamienić samochód na lepszy, mieszkanie na lepsze, czy pracę… Także bywają i „dobre zmiany” 
Jedna moja znajoma zmieniła męża na lepszy i nowszy model, to nie za bardzo jej wyszło
słońce STOP ciepło STOP nie mogę się ruszać STOP ale gimnastyka ogrodowa jakoś mi nie przeszkadza STOP znaczy: trzeba napić się wina!
(nie jestem pewna, czy powinnam była użyć polskich liter… w telegramie chyba ich nie było?)
W telegramie nie było, ale wieści optymistyczne – w sensie wina, słońca i ciepła oczywiście.
Ha, skończyłem pracę po południu i dopiero wtedy się zaczęło!
Ale już jestem. Pada czasem, a czasem nie, generalnie dość ciepło – ot, kwiecień-plecień.
Chyba pójdę sobie mościć użeczko.

Eee? Po tych ogrodowych gimnastykach?
To spokojnej!
Jeszcze tylko piąteczek i znowu weekend!!! A to już tuż tuż

Miłego piątkowania Wyspiarze!!!
Noż… jak nie kot, to sąsiad psychopata odpalający motocykl przed szóstą w osiedlowym kanionie… Spać człowiekowi…

Komuś kawy?
Witajcie!
Dnie coraz dłuższe, nie tylko z powodu psów i (moto)cyklistów…
No i kawa, ma się rozumieć, do tego.
Dzień dobry. Zwyczajowo kawę pijam w południe, ale dzisiaj wypiłem o 8ej rano na jakimś spotkaniu. Czyli jakby nie patrzeć to u mnie jest już godzina 13a;-).
Yyy, tak mi się nasunęło, że to musiało być w związku ze zmianą czasu, ale z ósmej na trzynastą? Słuszną linię ma nasza partia! #dobrazmiana
Ja, ja, naturlich, dobra zmiana.
Wiesz… Zawsze GDZIEŚ jest trzynasta…
Pamiętam tę refleksję z czasów, gdy trzynasta była znacznie istotniejszą cezurą
A teraz
Idziemy popracować
A teraz
Idziemy popracować
A teraz
Idziemy popracować
A teraz
Zasuwać nadszedł czas!
(melodia znana)
Dzień dobry
Chcę już mieć z powrotem swój
Może dzisiaj? 
Cóś nie dzwonią z tego warsztatu, a ja mam już powyżej dziurek w nosie tego wypożyczonego samochodu
Widzę, że obie na jednym wózku serwisowym jedziemy 😉
Słuchajcie – zgłupiałam… Padł mi telefon i poszedł do serwisu. I właśnie dostałam odpowiedź, że „nieautoryzowana ingerencja w oprogramowanie, koszt naprawy ponad 1000 zł”.
Może mi ktoś wyjaśnić, co to jest nieautoryzowana ingerencja w oprogramowanie? Że niby co ja zrobiłam? Bo generalnie to ja niczego nie instalowałam ani nie zmieniałam: odbierałam połączenia i smsy, korzystałam z internetu i robiłam zdjęcia. I za cholerę w niczym nie grzebałam. I z pewnością nie zamierzam płacić tysiąca złotych za naprawę, skoro za tyle to mogę sobie kupić nowy telefon (gdybym taki tysiąc akurat cudem miała).
Uuuu. Na telefonach niespecjalnie się znam, ale widzę dwie możliwości:
albo wirus (mimo że na mobilnych zdarza się to ponoć rzadko – w kręgu moich krewnych i znajomych jeszcze nie słyszałem)
albo osoby trzecie. Z chłopaków żaden nie ingerował? W tym wieku lubieją pogmerać przy elektronice, coś o tym wiem. Małżonka nie podejrzewam.
Po dojrzałym namyśle przychodzi mi też do głowy, że może serwisant jak zobaczył, że kobieta przynosi, to wpadł na pomysł, że naciągnie na tysiaka.
PS. Simlocka nie próbowałaś likwidować?
Właśnie nic z tych rzeczy. Dzieci nie tykają mojego telefonu. Mąż tym bardziej. Ja niczego nie ruszałam. Mąż oddawał do serwisu, mnie nawet przy tym nie było. Simlocka nie ruszałam, bo telefon był od operatora, którego używam. Żadnych dodatkowych aplikacji spoza sklepu firmowego, co to jest w oprogramowaniu nie instalowałam. Mam oprogramowanie antywirusowe nastawione na skanowanie raz w tygodniu – nie wołało, że coś się dzieje. Po prostu rano włączyłam telefon i szlag go trafił.
Tak, to firmowy. Małżonek napisał do nich maila z prośbą o wyjaśnienie terminu „nieautoryzowana ingerencja w oprogramowanie” i przed chwilą dostał odpowiedź, że jest to… nieautoryzowana ingerencja w software. Bardzo się ucieszył, bo on zawodowo związany jest z nokią i zapytał, w jaki sposób użytkownik ma dostęp do płyty głównej (czy czegoś takiego) i oprogramowania przy normalnym użytkowaniu telefonu. Czekamy na ciąg dalszy korespondencji. Zapowiada się ciekawy weekend.
Tysiąc złotych za naprawę dwuletniego telefonu… Wielkie dzięki.
A ponieważ oprogramowanie=software, mamy tu przypadek mydlenia oczu i definiowania nieznanego przez nieznane. Mam nadzieję, że małżonek dociśnie misiów z serwisu do ściany.
Tato, przyślij mi pilnie pieniądze, bo rozbiłem plusquamperfectum!
Nie wiem wprawdzie o czym mówisz, ale zakładam, że słusznie 😉
Nie pamiętam, z czyich to wspomnień, ale na zajęciach z przysposobienia wojskowego pewien major usprawiedliwił nieobecność studentom biologii, których koledzy powiedzieli, że noszą do pracowni nowo zakupione aparaty Golgiego.
Dokładnie! Małżonek traktuje to rozrywkowo, bo jemu kitu nie wcisną.
W każdej polskiej rodzinie powinna być taka osoba. Może nie w każdym gospodarstwie domowym, bo to już przesada, ale w rodzinie tak.
A w ogóle to on poszedł do tego serwisu w ramach gwarancji…
Robota skończona, ale teraz muszę na chwilę odspawać się od komputera.
Hihi, jeszcze znalazłem taki kwiatki z tych zajęć przysposobienia wojskowego na studiach i w szkole średniej – z facebookowego profilu pani Krystyny Jandy. Do pośmiacia przed snem, nawet jeśli nie wszystkie równie prawdziwe:
„Przysposobieniu obronne, zajęcia ze strzelania, w liceum które kończyła moja znajoma, wojskowy wykładowca krzyczał do niej :
– Karzyńska! Zdejmij okulary! Wszyscy muszą mieć równe szanse!”
„Na studiach na zajęciach wojskowych (lata 70 te) studenci po cichu grali w brydża na tylnych ławach wykładowca wojskowy upominal ich „nie komasowac się przy tym brydżu, po dwóch , po trzech grać”! ”
„Pulkownik, ktory mial nas pod opieka zwykl narzekac: ’ te studenty nic nie robia! Zbieraja sie po PIĘCIU w akademikach i w brydza graja!’.”
„Na polonistyce major Groch złapał koleżankę na lekturze „Procesu” Kafki pod ławką i wrzasnął: „Ile razy mówiłem, żeby mi tu żadnych broszur nie czytać?!” A na wszelkie próby dyskusji karcił nas: „Tylko mi tu nie POLONIZOWAC!”
„Polonistyka UW. Na zajęciach wojskowych (lata 70-te) prowadzący tłumaczy, jak wypełnić ankietę pełnej sali studentek – a tu wpiszcie, czyj syn jesteście…”
„na Przysposobieniu Obronnym wojskowy nauczał z czego składa się kbks i mówi, że kolba jest z drzewa dębowego, a ktoś pyta a drzewo genealogiczne może być? No pewnie! – odpowiedział major.”
„Łódź, poligon na Brusie. Do poligonu zbliza się marszem forsownym kompania studentek z Akademii Medycznej, która właśnie miała zajęcia w studium wojskowym. W tym samym czasie miejscowy fryzjer pozamiatał swój salon i jak codziennie podpalił na progu zmiecione włosy. A sierżant, który prowadził zajęcia nadaje forsowne tempo, raz, dwa, raz,dwa…Jedna ze studentek pociąga nosem i woła: obywatelu sierżancie, czy my aby nie za szybko maszerujemy?”
Dobranoc zapewne!
Pierwsze zajęcia z pW na UJ:
– Dzień dobry państwu, nazywam się major Henryk magister Kapusta (wybuch śmiechu na sali) Tak, ja wiem, to takie śmieszne nazwisko…
No cóż, ja nie miałem już pW na studiach, więc ominęły mnie anegdoty. Ale może i parę mniej przyjemnych sytuacji też.
Pobudka! Wstać! Koniom wody dać!

A, prawda… to teraz niepoprawne politycznie. To ja ekspresik zawczasu nastawię.
Ja jeszcze nie śpię



Wynika z tego, że nici z wycieczki, bo tym „kurduplem” bardzo niewygodnie się jeździ
A co za tym idzie, nie będzie relaksu i konkretnego wypoczynku 
Koniom mogę dać… i bez znaczenia czy to poprawne politycznie, czy nie
Posiedziałam dziś trochę „w ptaszkach”, bo muszę odreagować, żeby mnie szlag nie trafił
Na dokładkę dziś nie zadzwonili z warsztatu, a gdy zdenerwowany małżonek zadzwonił, dowiedział się, że mieli jakieś problemy z naprawą i samochód (mój samochód!!!) będzie gotowy dopiero w poniedziałek wieczorem
Mam nadzieję, Jo, że sprawy z telefonem są już załatwione pomyślnie
Naciągaczy wszędzie pełno. Tu też jest ich bez liku. Gdy w warsztacie, przy zmianie, oleju próbują mnie naciągnąć na jakąś naprawę, zawsze im mówię, że ja się nie znam i muszę to skonsultować z mężem
Jak na razie działa
Robią mi listę koniecznych napraw, z której niczego nie rozumiem, a małżonek przegląda i się tylko śmieje. Ja tych wszystkich nazw części samochodowych nawet po polsku nie znam, a co dopiero mówić po angielsku
Całe szczęście mąż rozumie o czym piszą…
(bo już nie pamiętam) Zapukał do drzwi, a gdy otworzyłam i zapytałam o co chodzi, to mi powiedział, że jeśli coś tam podpiszę, to będę miała taniej. Dodał, że chyba chcę zaoszczędzić?!!! Odpowiedziałam, że żadnych oszczędności nie chcę
Prawie mu oczy wyszły z orbit ze zdziwienia. Zapytał, czy dobrze go zrozumiałam. Bo to przecież chodzi o moje pieniądze… Potwierdziłam, że rozumiem o czym mowa, ale nie chcę niczego oszczędzać i niczego nie podpiszę. Chyba jeszcze od nikogo takiego tekstu nie usłyszał, bo gdy zamykałam mu drzwi przed nosem, jeszcze stał z rozdziawioną gębą 
Podobnie było z jakimś agentem od gazu, czy prundu?
Tak, ci od ofert specjalnych są najgorsi. Ja mam dużą na nich odporność, ale chyba tylko dlatego, że zawodowo byłam trenerką od sprzedaży bezpośredniej i obsługi klienta i po pierwszym zdaniu wiem, jakim polecą szablonem
Ja chyba też jestem odporna, chociaż nie znam się na „ichnich” szablonach
Mam o tyle łatwiej, że zawsze mogę powiedzieć, że nie znam angielskiego i nie rozumiem co do mnie mówią
Już mi nawet niektórzy obiecali, że przyślą kogoś mówiącego po polsku
Odpowiadam, że nie trzeba, bo nie jestem zainteresowana
Mam też o tyle łatwiej, że jeśli powiem kategorycznie, że nie życzę sobie takich wizyt, to nie będą mnie nachodzić. W ten sposób „załatwiłam” Świadków Jehowych. Wiele lat temu
…
😀
Przepraszam, ale muszę to napisać. Od ubiegłej niedzieli chodzę wściekła
Mój szwagier to idiota!!!!
Brat pytał, czy mąż przyjedzie na pogrzeb. Małżonek odpowiedział, że musi pogadać z siostrami i zadzwoni później. Mój małżonek ma trójkę rodzeństwa. Najstarsze są bliźniaki. Brat (ten co teraz jest w Polsce) i siostra, potem jest młodsza o 3 lata siostra i mój małżonek najmłodszy (o 8 lat młodszy od „pojedynczej” siostry). Do średniej siostry dodzwonił się bez problemu. Ona też nie śpi długo. Potem obydwoje usiłowali dodzwonić się do siostry z bliźniaków. W końcu się udało. Dogadali się. Ta młodsza siostra nie mogła tak od razu wyjechać i potrzebowała przynajmniej dwóch dni, żeby uporządkować swoje sprawy. W USA trzeba zdać swoje roczne rozliczenie podatkowe do 15 kwietnia. A ona je robi, chociaż jest już na emeryturze. Była poumawiana z klientami i nie mogła ot tak sobie wyjechać. Musiała obdzwonić wszystkich i ustalić nowe terminy, lub „przekierunkować” do innych, którzy to rozliczenie zrobią. Ustaliwszy datę z siostrami, małżonek zadzwonił do brata w Polsce, a tu dowiedział się, że pogrzeb jest we wtorek, bo brat tak postanowił
W niedzielę nie było szans, żeby wylecieć. W poniedziałki nie ma lotów do Polski (przynajmniej w LOT), a nawet gdyby się udało znaleźć inne linie lotnicze, to i tak wcześniej niż na wtorek wieczorem nie było szansy dolecieć. A pogrzeb rano…



Pisałam Wam, że zmarła moja teściowa i rano mieliśmy telefon. Małżonek oddzwonił do swojego brata, który od kilku miesięcy przebywa w Polsce. Brat sam zadzwonić nie mógł ze względu na koszty
We wtorek były szwagier (były mąż siostry z bliźniaczek) przysłał nam zdjęcia z pogrzebu i trochę informacji. Dowiedzieliśmy się, że braciszek obdzwaniając rodzinę w Polsce i powiadamiając o pogrzebie zaznaczał, że stypy nie będzie, bo on nie ma kasy, a rodzeństwo się „wypięło”… zabić gnoja?
Wisi mi co sobie ta cała rodzina pomyśli. Najgorzej, że małżonek był wściekły i rozgoryczony. Czy konieczne były te przepychanki nad trumną? Nie można było tego jakoś kulturalnie i normalnie załatwić?
Mąż się do Polski nie wybiera. Powiedział mi, że nie ma po co. Pogrzeb już się odbył, a grób zawsze zdąży odwiedzić. Martwię się o niego, bo jeszcze mi się rozchoruje. Z tych nerwów. Szwagra gotowa jestem utłuc. Jeśli tylko tu wróci i go zobaczę, to nie ręczę za siebie. Lepiej (dla niego) żeby mi się na oczy nie pokazywał
I szlag jaśnisty mnie trafia, że nad tą trumną nie było zgody ani porozumienia. Jak sobie przypomnę, gdy zmarła moja mama… to było zupełnie coś innego. Tylko z bratem miałam dobre stosunki. Z siostrą nie za bardzo. Ale ona, gdy zadzwoniłam do niej (brata nie mogłam złapać, bo był za bardzo zajęty), pytała mnie, czy mają zaczekać z pogrzebem na mój przylot… A tu? Cała najbliższa rodzina jest w USA. Dzieci teściowej, wnuki i prawnuk. Nikt nie miał szansy… Czy tak się robi?
O rany… straszny idiota. Chociaż nawet nie idiota, tylko nie wiadomo co. Bardzo przykra sytuacja.
Szczególnie dla męża przykra… ja to jakoś przeżyję. Jak to mówią niektórzy, jestem twarda jak stonka
Małżonek gryzie się już prawie cały tydzień i żal mi na niego patrzeć
On jest uczuciowy i jak to z facetami bywa – nieodporny psychicznie. A takie podłamanie może zaowocować jakimś choróbskiem 
Nie wiem… czy ten głąb zdaje sobie sprawę, że pogrzeb, to jest taka „impreza”, której nie da się powtórzyć?!!! Małżonek i jego siostry nie mieli szansy pożegnać się z matką… czy na prawdę nie można było poczekać kilka dni? Przecież są lodówki i można ciało przetrzymać nawet miesiąc!!! A co dopiero mówić te kilka dni…
A może on w jakimś szoku był, czy co? Bo przecież normalnie człowiek tak się nie zachowuje…
Obawiam się, że to dla niego normalne zachowanie. To nie szok. Nie chcę opisywać wszystkiego, to zbyt osobiste,, ale jestem pewna, że takie działanie miało swój konkretny, finansowy cel. Nie na darmo przepisał na siebie konta (bankowe) teściowej i pewnie nie chciał bezpośredniej kontroli. Niektórym ta cholerna mamona przesłania cały świat. Jest ważniejsza od wszystkiego… nawet od matki…
No tak. Czyli dla niego to było normalne zachowanie. Współczuję Wam.
Inna sprawa, że nie przepadam za mężowską rodziną. Brat pazerny i lubiący pokazać „co to on”!!! Jego bliźniaczka wykorzystująca ludzi do swoich celów, a potem dająca kopa każdemu, kto przestał być użyteczny dla niej (nawet własny, rodzony syn), czy ta średnia siostra, której się wydaje, że zjadła wszystkie rozumy… Kiedyś były szwagier mego męża określił tę rodzinę jako federację – tylko ta sama nazwa, a każdy działa we własnym zakresie… i wydaje mi się, że miał rację… a szczególnie teraz…
Dzień dobry, kompletnie zaspany i całkowicie bez wyrzutów sumienia dzisiaj. Zaraz wyłączają nam prąd (planowo, remont), więc pojawię się na dobre pewnie jeszcze za chwilę.
Rrrany. Najbardziej niezdecydowani elektrycy na świecie. Jeszcze jakieś pół godziny.
Teraz zmykam, pojawię się, jak prąd wróci na stałe.
Witajcie!
Sobota, po zakupach, po śniadanku – i znowu spać się chce, jak zwykle! Ech, ten dżdż!
No patrz, a z tej strony słońce, lekkie chmurki, aż się chce wyjść i chłonąć wiosnę. A przydałoby się, żeby trochę podlało to i owo.
I nawet cieplej dzisiaj macie…
Ja pinkolę.
Tuż po 12:00 polazłem do elektryków, żeby zapytać, kiedy wyłączą. „Paanie, jeszcze 20 minut, bo tu musimy rozkuć, żebym tam się dostać”. 12:30 – prąd jest. „A bo jeszcze nam tu wyszło, musimy najpierw to zrobić. Jeszcze pół godziny.” Około 13:40 małżonka wróciła zez skądkolwiek poszła była wcześniej, wchodzi do domu: „Właśnie rozmawiałam z elektrykami, w ogóle nie będą wyłączyć prądu.” Nożeż kurdę!
A w międzyczasie Junior mnie wyciąga do kina, więc za pół godziny wybywam.
Miejmy nadzieję, że w kinie prądu nie wyłączą w ramach „dobrej zmiany”
Na szczęście film mało kontrowersyjny, więc może dadzą obejrzeć
Zmykam, na razie.
Dzień dobry
Pomogło!!!
Lodowaty wiatr od Lake Michigan wywiał złość, a nowo spotkane ptaszki rozproszyły smutki
Nie wiedziałam, że spotkamy coś nowego, ale liczyłam na wiatr, świeże powietrze i szum jeziora. No i oczywiście wędrówkę… Wycieczka była cudowna!!! Wiał bardzo silny wiatr od jeziora, wzbijając fontanny na falochronach. Po raz pierwszy spotkaliśmy perkozy rogate i perkozy grubodziobe. Po raz drugi w życiu spotkaliśmy lodowce(nur lodowiec) i jeszcze jakieś ptaszki, których nie rozpoznaję (na razie 😉 ). Małżonek trochę się zrelaksował. Ja też
I muszę przyznać, że to zwykle on mnie ciągnie do domu, a tym razem nie chciał wracać. Chociaż założył za cienką kurtkę i trochę było mu zimno 
Dziś zawitałam późno. Rano małżonek „dokurzył” się bratem i… zarządziłam wycieczkę. Chciałam, żeby wiatr go owiał i trochę mu przeszło
Byle się tylko nie przeziębił od tego relaksu!
On się od byle czego nie przeziębia
A w nogi ciepło mu było… 
Witajcie!
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… i tylko kalendarz pokazuje jakby coś innego…
DzieńDobry:)) Mokro, kapie……..
Dzień dobry. Tu nie pada, ale mimo słońca wpadającego przez okno spanie mnie wzięło potężne.
Za jakąś godzinkę wybywamy na bieganie niedzielne, napiszę więcej, jak wrócę.
Dzień dobry
Ale na pewno idzie do lata

U Was deszcz, a u nas znowu zapowiadają śnieg
Dzień dobry, jestem z powrotem. Za dłuższą chwilkę będę mógł siąść do komputera, to napiszę, co się działo.
No to czekam z niecierpliwością
No bez przesady. Wyjechaliśmy rano na zakupy odzieżowe do outletu (a może outleta) w Gdańsku-Szadółkach, załatwiliśmy to, co było do załatwienia, po czym zjedliśmy na miejscu obiad, bardzo fajna knajpka, czy też bar – w metalowych podajnikach jest kasza, ryż, makaron, frytki, mięsa, sosy, warzywa (blanszowane, grillowane etc.), kotlety takie, siakie i owakie, surówki etc., wybór może nie oszałamiający, ale wystarczający z pewnością – a płaci się na końcu, hurtem i za wagę nabranych dań, niezależnie od tego, co wylądowało na talerzu. Można więc samemu zestawić sobie kaszę z frutti di mare albo ziemniaki pieczone z chińszczyzną, nikogo to nie interesuje. Uwielbiam to miejsce, bo zawsze mają tam brukselkę, której jakoś w domu nie uświadczę, a ja uwielbiam.
Zjadłszy smacznie i niedrogo, pojechaliśmy z kolei na lotnisko, gdyż właśnie dzisiaj przylatywali goście z zagranicy na szkolną wymianę międzynarodową, koordynowaną przez małżonkę. Weszliśmy na przyloty i okazało się, że samolot jest spóźniony ok. 40 minut, więc mieliśmy dodatkowy czas na integrację z rodzicami dzieciaków, które będą do piątku gospodarzami dzieci z zagranicy. Przy okazji było też dramatycznie, bo jedna z polskich dziewcząt dostała czegoś, co wyglądało na atak wyrostka (okazało się przed chwilą, że jednak nie, ale musiała odwiedzić pogotowie i szpital). Musieliśmy zaczekać, aż wszystkie dzieci zostaną przekazane polskim rodzinom pod opiekę, a potem zabraliśmy nauczycieli do hotelu i dopiero wróciliśmy do domu.
A od zapowiedzi do napisania minęło tyle czasu, bo Junior sobie zażyczył obiadu, który tylko ja przygotowuję (żaden cymes, ot takie sobie placuszki na bazie jajek, mąki i serka homogenizowanego, smażone na oleju).
A żeby się nie nudziło, zaraz idziemy się integrować z tamtymi nauczycielami na miasto.
Ja bym się czasami z kimś zintegrowała, ale jak już się za to wezmę, to mi się odechciewa…
Taaak… Czekam, kto pierwszy wrzuci tu Pewną Piosenkę…
Zdaje się, że ulegliśmy zbiorowej nadziei, że mistrz Quackie ma materiał na nowe pięterko. Skoro nie, wyłowiłem z sieci felietonik MEGAN-a ze Szpilek – bo tu jest już dużo komentarzy.
Wróciłem z integrowania się i przenoszę się w takim razie piętro wyżej.