Gdzieś tam w lesie stoi grab
a pod grabem leży drab
koło draba kilka os
kąsa draba prosto w nos.
rozgniewany wstaje drab
patrzy wokół widzi grab
a pod grabem leży drab
koło draba kilka os
kąsa draba prosto w nos
rozgniewany wstaje drab
patrzy wokół widzi grab
a pod grabem leży drab
koło draba kilka os
kąsa draba prosto w nos
rozgniewany………..
Wierszyk ponoć ludowy z cyklu o piesku, który wpadł do kuchni i porwał mięsa ćwierć. Może ktoś zna autora ???
Dzień dobry na nowym. W takich przypadkach (podobnie jak w przypadku zająca, co siedział na kołku wystającym z morza i przebierał nogami) nazwisko autora ginie w mrokach niepamięci.
W sumie może i lepiej, znam paru rodziców, którzy w przypadku zająca, wyśpiewywanego przez ich dzieci, byli gotowi czynić z autorem rzeczy skrajnie nieciekawe.
A mogłabym prosić o zacytowanie tego psa w całości? Znaczy: do pewnego momentu, nie że do jutra nieustannie 😀
Raz piesek wpadł do kuchni i porwał mięsa ćwierć
i kucharz jeden głupi zarąbał go na śmierć
a kucharz jeden mądry co litość w sercu miał
postawił mu nagrobek i napis taki dał
„Raz piesek wpadł do kuchni…….
O matko…
Witajcie!
Świetny wierszyk na długie maszerowanie…
Do marszu znakomita jest francuska przyśpiewka „un kilometr a pied sans bare, sans bare, un kilometr a pied sans bare sans mange. ole ole ole. Deux kilometr a pied sans bare, sans bare… itd itp:))
na długie maszerowanie to lepiej :
Lewa noga naprzód , prawa noga naprzód…
Dla Ojczyzny trzeba zrobić krok
Najpierw palce ,potem pięty
Głowa do góry , brzuch napięty i……
Lewa noga naprzód….itd
Świetnie się idzie …
Witaj na Wyspie, Małgośko!
Nie na darmo buddyści wymyślili mantry 😉
Jestem dziś w bojowym nastroju. Wygrałam dwa starcia, więc zapewne potem padnę na pysk. Ale najpierw dentysta! Po dentyście mogę padać, niczym listopadowe liście. Albo jakoś podobnie.
A, i jeszcze była bardziej rozbudowana piosenka, która wszakże również się zapętlała. Pamiętam, że publicznie śpiewał ją Stanisław Tym, ale nie widzę nagrania na YouTube (Lordzie W. – ?). Szło to tak, zasadniczo na dwa głosy, ale i tak zwykle śpiewała jedna osoba:
„W garnku dziura, miły Romciu
miły Romciu, miły Romciu
[niskim głosem „Romcia”] To napraw, to napraw.
Jak naprawić, miły Romciu
miły Romciu, miły Romciu?
[niskim głosem „Romcia”] A zatkaj, a zatkaj.
Czym ją zatkać,miły Romciu
miły Romciu, miły Romciu?”
Okazywało się następnie (w dużym skrócie, miły Romciu), że zatkać trzeba pakułami, pakuły uciąć nożem, nóż jest tępy, trzeba go naostrzyć, do naostrzenia potrzebna jest osełka, ale na sucho nie idzie, więc potrzebna jest woda, w czym ją przynieść? A w garnku, a w garnku… i tak da capo al fine.

Dzień dobry


Chłodno, szaro… wyjść się z domu nie chce
Ale jak mus, to mus…
Zajrzę później… Miłego dnia
Miłego!
A propos, jak Miral zajrzała (bo ptaki!)- przypomniał mi się najbardziej nieśmiertelny „zapętlony” wierszyk dla dzieci i chyba najkrótszy zarazem:
Chodziła czapla po desce – opowiedzieć ci jeszcze?
Chyba powinnam zmienić awatar, z kota na ptaka, bo i tak się wszystkim kojarzę z pierzastymi

Dzień dobry
Siedzi dudek na dachu
i spogląda przez lupę
księżyc się zdenerwował
i pokazał mu du..
..dek siedzi na dachu…
Ooo, jakie śliczności! Aż żałuję, że nie mam już dzieci w wieku, w którym można zacytować! (Nie, proszę mnie nie namawiać, swoje już w tej mierze przeżyłem i nie mam ochoty na więcej)
No i jeszcze nieśmiertelna ballada o czterech małych murzynkach…
Użyta nawet przez Agathę Christie (ale tam było ich 12 albo coś koło tego). No i po zakończeniu nie zaczynała się od nowa.
Jak wszyscy umarli to trudno było od nowa.
Czterech małych Murzynków
kopało w lesie mech
jednego pożarły wilki
zostało tylko trzech
Trzech małych Murzynków
szukało ptasich jaj
jednego wąż ukąsił
zostali tylko dwaj
Dwóch małych Murzynków
kąpało się w rzece Eden
jednego porwały fale
i został tylko jeden
Jeden mały Murzynek
ożenił się z piękną dziewczyną
i znów po latach niewielu
było Murzynków czterech.
Czterech małych Murzynków …
Ja pod twoim oknem trzy godziny moknę
Z góry na mnie pada deszcz.
Buty przemoknięte i ubranie zmięte,
Czy ty luba o tym wiesz, że…
Ja pod Twoim…
To już raczej nie dla dzieci. Ale sytuacja faktycznie wygląda na zapętloną…
Uprzejmie donoszę, że żyję. Nadal nie wiadomo, co mnie tak pieruńsko bolało, jest podejrzenie kieszeni między zębami, znaczy przy tym leczonym poprzednio kanałowo. Jeśli tak – będę żyć. Jeśli nie – lekarz nie ma pojęcia, co to może być. Na razie nic nie boli, bo znieczulili mnie tak, że wystarczy chyba do świąt. Ale na wszelki wypadek zamierzam potraktować tego bolącego zęba BRUTalnie. Jestem przygotowana.
Kieszeń między zębami może być bardzo gustowna i przydatna… szkoda tylko, że bolesna. Ciekawe co z tym zrobią? Zaszyją Ci tą kieszeń, czy coś w nią zapakują?

Myślę, że Tobie wszystko jedno co zrobią, ważne, żeby nie bolało
Podobno po jakimś czasie się odbuduje. Bo to pozostałość po tym kanałowym. Póki co sprawdzamy, czy to to.
Jakie ładne wierszyki
Aż sama się sobie dziwię, że tyle ich znałam. 
Kochani, dłuższą chwilę mnie nie będzie, wybywam. Wracam pewnie wieczorem, byłoby pożądane, jakby tak przed 20:00 się udało.
To mile spędzonego czasu, Mistrzu Q
No i poszli sobie goście… znaczy Wyspiarze… Ale cóż – bawcie się, bawcie! Weekend się zaczął!

Nie jest tak źle, tylko nieco wyżej!
Weź pod uwagę, że jestem ZNIECZULONA!
Dobry wieczór. A ja już jestem, bo to nie była żadna piątkowa popijawa, tylko robocze spotkanie w szkole Juniora. I pewnie pobędę.
To ja
Spoko
jnej
Co się naśmiałam, to moje !
była jeszcze taka zapętlona Laurencja:”Laurencjo moja Laurencjo ma …” ale nie pamiętam co dalej
Z przytaczanych ” pętelek” tylko tej o zającu i kołku nie znałam. A czapla co chodziła po desce służyła mi do wymawiania się od kolejnych dobranockowych bajek…
Tego nie kojarzę. Ale czasem Mama Quackie, jak była w dobrym humorze, nuciła w kółko „Oh du dummer Augustin”…
Ja pamiętam, bo ta pioseneczka solidnie dała mi w kość
To taka zabawa zuchów (czasami i harcerzy). Śpiewało się to chodząc w kółko i przy każdym dniu tygodnia i przy „Laurencji” się kucało
A szło to tak:

Laurencjo moja, Laurencjo ma
Jaki to dzień, na spotkanie czas
Poniedziałek!
A żeby to już poniedziałek był
I ja ze swoją Laurencją śnił
Laurencjo ma!
Laurencjo moja, Laurencjo ma
Jaki to dzień, na spotkanie czas
Wtorek!
A żeby to już poniedziałek, wtorek był
I ja ze swoją Laurencją śnił
Laurencjo ma!…
Najlepsza była niedziela, bo wymieniało się cały tydzień i kucało się, oczywiście za każdym razem
Nie wiem, czy o to Ci, Wiedźminko, chodziło… ale Laurencję znam tylko taką
A tak w ogóle, to po kursie na przybocznych i drużynowych (w harcerstwie) miałam trochę zajęć z młodszymi ode mnie dziećmi (ja już byłam nastolatką 😀 ) Także takich różnych pioseneczek i zabaw znałam od metra
Niektóre rzeczy z tych kursów zostały mi do dziś. Nie zgubię się w lesie, nawet jak nie mam kompasu
Za to w mieście momentalnie tracę orientację
I zwykle jadę odwrotnie niż powinnam… może dlatego, że na nogach idzie się wolniej i łatwiej działać instynktownie… 
Przypomniało mi się, jak to będąc w trzeciej klasie szkoły średniej, dostałam przydział, jako drużynowa, do chłopięcej drużyny MSR (Młodzieżowa Służba Ruchu). To był trudny chrzest bojowy… Do pomocy dostałam dzielnicowego (jeszcze wtedy milicjanta)
Utworzyli taką drużynę, bo wielu moich podopiecznych miało wyroki za kradzież samochodu, motocykli, czy innego „jeżdżącego sprzętu”
Dwudziestu gówniarzy, którzy wcale nie chcieli być w harcerstwie i ja, młoda gówniara bez doświadczenia… Szok ze stresem. Dzielnicowy (w sumie młody facet, chociaż wtedy wydawał mi się podstarzały) nie miał czasu na zbyt częste bywanie na zbiórkach. Ciężko było opanować ten żywioł. Ale jakoś dałam radę (chyba cudem). Powoli dotarłam do smarkaczy i nawet wychodziliśmy w teren. Starałam się zainteresować ich czymkolwiek. Marsze na azymut, gry „wojenne” i przy pomocy dzielnicowego sprawdzanie kierowców. To się chłopakom podobało najbardziej. Zatrzymywaliśmy samochody, które na ten przykład nie miały świateł (a robiło się ciemno)
Czasami komuś przepaliła się żarówka… Oczywiście nie mieliśmy prawa wlepiać mandatów i nie mogliśmy nikogo zatrzymać, gdy nie było z nami dzielnicowego, czy milicjanta przez niego wyznaczonego. Ale chłopaki uwielbiali te zajęcia
I jak tak teraz wspominam, to myślę, że to był lepszy sposób na resocjalizację niż te wszystkie poprawczaki razem wzięte. Nie powiem, że miałam łatwo… z wielkim trudem udało mi się na ten przykład wymóc, żeby nie palili papierosów na zbiórkach. To byli gówniarze 5 -8 klasa szkoły podstawowej!!! Nie mogłam pozwolić na coś takiego!!! Początkowo w ogóle nie chcieli mnie słuchać… momentami czułam się bezradna. Dobrze, że tylko początkowo
Gdy odchodziłam z tej drużyny (matura była najważniejsza w tym momencie), chłopaki płakali
Mnie też było żal… a z tego co wiem, żaden z nich nie miał już więcej problemów z prawem. Oczywiście to nie jest tylko mój sukces, ale w dużej mierze dzielnicowego… ludzkiego faceta po czterdziestce
Z moimi chłopakami nie tańczyłam Laurencji… chyba by mnie wyśmieli… 
Przepraszam, ale wzięło mnie na wspominki
Czasami tak jest, że jakaś piosenka, czy wydarzenie obudzi wspomnienie
Ile to lat już minęło… 40? A wydaje się jakby to było wczoraj… 
Witaj druhno
! Tak, to o tę Laurencję mi szło ! Masz wspaniałe wspomnienia i najwyraźniej talent pedagogiczny, aż żal, że niewykorzystywany
Pokazać małolatom inną drogę, to jest coś ! Wierzę, że oni byli bardziej zagubieni niż źli…
Witaj
Nie wiem czy mam talent pedagogiczny, ale wydaje mi się, że ci chłopcy faktycznie byli bardziej zagubieni niż źli… Człowiek jest zwierzęciem stadnym i potrzebuje akceptacji innych. Jeśli nie ma oparcia w rodzinie, szuka gdzie indziej. Kiedyś tego nie wiedziałam, teraz wiem 

Chyba każdy ma piękne wspomnienia… szczególnie jak się trochę zapomni o problemach z tego okresu
W tamtym czasie myślałam, że to było niepoważne, dawać tak młodą i niedoświadczoną osobę do opieki nad tymi chłopakami. Ale jak tak patrzę z perspektywy czasu, to było dobre… Gdyby to był ktoś dorosły i doświadczony, chłopaki mogliby tej osoby nie zaakceptować. Byłoby to coś na zasadzie trucia zadka przez starego dziadka. Równolatka też mogliby nie przyjąć… a ta niewielka różnica wieku pomogła przyjąć mnie jako „swoją”… I chyba głównie o to chodziło. Szkoda, że teraz nie ma takich programów dla trudnej młodzieży. Może bezpieczniej byłoby na ulicach i trochę mniej tych zagubionych młodych gniewnych…
DzińDybry:)))
Bry Stateczku, nawet, gdy za oknem mżymżawka
U mnie wciąż słońce choć nieco zamglone, ciepło:))
Dzień dobry. Za chwilę muszę odstąpić miejsce przy komputerze odnośnym czynnikom, jak czynniki skończą, to wrócę.
Plany na sobotę: gorączka, IKEA, magiel, spodnie tenisowe dla chłopaków, matma, obiad na niedzielę. Czy wspominałam o gorączce? A, i jeszcze zakupy, bo lodówka pustką zieje
Gorączka raczej na tle zębów czy przeziębienia?
No właśnie nie wiem… Ja już niczego nie wiem, nawet tego, co mnie tam boli. Nie wykluczam żadnej możliwości.
Ryż z jabłkami jest w sam raz na pochmurny dzień !!
Żeby to u mnie ktokolwiek poza mną chciał jeść! Małżonka jak słyszy o owocach na obiad (no, może poza nadzieniem do naleśników), to lewą nogą znak krzyża na czole kreśli, Juniorzy obaj też kręcą nosami, a młodszy w dodatku po dziadku ma wstręt do cynamonu (no a jak tu robić ryż z jabłkami bez cynamonu?).
Upiecz jabłka wraz z kaczką, to i ryż się spodoba…
No właśnie raz teściowa podała (rewelacyjną) kaczkę z jabłkami, to przed jedzeniem precyzyjnie się pozbyli nadzienia.
Witajcie!
O pogodzie nie ma co wspominać…
No i nie wspominam. Komputer już niby wolny, ale za to gość jest, więc na Wyspie z doskoku.
Dlaczego? WYŁĄCZNIE wspominać, bo podziwiać, ani cieszyć się z – to nie ma chyba dziś takiej opcji…
Dzień dobry
Piszę chłodno, bo do prawdziwego zimna to jeszcze trochę brakuje 
U mnie już słoneczko, chociaż jest chłodno. Na razie tylko trzy stopnie na plusie, ale ma być jedenaście
Trzy stopnie, jak u nas rano. Ten kontynentalny klimat u Was.
No widzisz? Mamy w końcu podobną pogodę
A nie u Was już jesień, a u mnie ciągle lato 
Wolałbym w drugą stronę – żeby u nas dłużej było lato
No cóż… mogłeś się do mnie wybrać, to miałbyś trochę to lato przedłużone
Teraz już „too late”…

Bolące zęby to jedno. Ale bolące zęby, awantura w szkole i dwóch biorących się za łby nastolatków z ASD, to jakby nieco za dużo. Nawet jak na mnie.
Idę spać. Albo coś
Alternatywy 4, komu dzwonią temu dzwonią, mnie nie dzwoni żaden dzwon :))
Byliśmy dziś z wizytą u Ro (Rosemary) i Kay (czyli Marilyn). To nasze zaprzyjaźnione Amerykanki. Dawno u nich nie byliśmy… Było miło, pogadaliśmy, pojedliśmy i popili. To nie polskie przyjęcie, także małżonek wrócił zupełnie trzeźwy
Bo jak normalny, dorosły facet wypije dwa piwa (Żywiec) i kieliszek wiśniówki, to nie ma prawa się napić i mowy nie będzie o kacu
Ja tradycyjnie nie piłam, bo kierowca 

Pamiętam jak Kathryn była oburzona, że ich sąsiedzi tego nie robią. Sąsiadka po prawej stronie myła rynny raz na kilka lat, a ten po lewej nigdy
Jeśli mam być szczera, to w moim domu mieszkam już 7 lat i jeszcze ani razu nie myłam rynien
Znaczy się brudas ze mnie 
Gdy poszłam do szkoły i pomału zaczynałam mówić po angielsku obydwie były uszczęśliwione. Ja też. Zaczynałam rozumieć co do mnie mówią
W 2000 roku „zrobiłam” prawo jazdy i kupiliśmy samochód, a Ro mi zaproponowała opiekę nad jej matką. Mogłam zrezygnować z tego sprzątania. Muszę przyznać, że trochę się w nowej pracy nudziłam. Kathryn nie wymagała żadnego nadzoru. Ubierała się sama, z łazienki korzystała sama, gotowała sama… a po śniadaniu zapadała w trzygodzinną drzemkę. Przecież nie będę siedziała przez trzy godziny i patrzyła jak ona śpi!!! Zabierałam ze sobą książki i zeszyty i odrabiałam lekcje. Tylko ile to można robić?!!! Także szukałam sobie innej roboty. Oczyściłam im z rdzy i pomalowałam na nowo ich metalowe meble ogrodowe, pomalowałam ramy okienne w garażu, zajmowałam się ogródkiem i robiłam inne różne rzeczy, których wcale ode mnie nie wymagano.
Płakałam po niej, jak po kimś bliskim. Przyzwyczaiłam się… Traktowałam jak swoją babcię. Zostałam bez pracy… tylko nie myślałam wtedy o tym. Szkoda mi było tej dobrej kobiety… Ro przez internet poznała Kay (rozbitka życiowego). Dogadały się i Kay zamieszkała z Ro. Razem jest im łatwiej utrzymać dom. Z Kay też się zaprzyjaźniliśmy. Taka sama pedantka jak Ro
Od czasu do czasu one przychodzą do nas i od czasu do czasu my odwiedzamy je. Powspominamy nasze mamy… to co było dawniej… Kay czasami opowiada fragmenty ze swojego życia. Można by było książkę o tym napisać. A że gadać lubię… chociaż umiem też słuchać, czas nam upływa szybko i przyjemnie… 
W sumie mogłam pić, ale nie lubię piwa, a Ro specjalnie dla nas kupiła polskie piwo, które dla Amerykanów jest za mocne. Czyli wyboru nie mieliśmy i małżonek musiał pić
Ro znam bardzo długo. Od 1998 roku, czyli praktycznie od samego początku mojego pobytu tutaj. Wspominałam, że na początku pracowałam w serwisie sprzątającym. I tak ją poznałam. To był najmniejszy domek do sprzątania (jaki miałam) i najczystszy. Kathryn, jej matka urodziła się w Niemczech. Była pedantką i to samo ma Ro. Nie za bardzo miałam co robić w ich domu. Raz w miesiącu myłam wszystkie okna (czyli co drugie sprzątanie), a dwa razy do roku (wiosną i jesienią) myłam rynny. Dom parterowy, to nie było problemu
Lubiłam ten dom i jego mieszkanki. Gdy przychodziłam, kawa stała już na stole, do tego albo jakieś ciasto, albo ciasteczka. Nie mówiłam wtedy po angielsku… Ro szła do pracy, a ja „rozmawiałam” z Kathryn. Trochę na migi, trochę po niemiecku… Obydwie już zapomniałyśmy ten język
Tą nową pracę zaczęłam we wrześniu, a w listopadzie Kathryn zmarła. W sumie miała 91 lat… czyli taka bardzo młoda nie była
Fajne to wszystko. No i faktycznie – w tej sytuacji małżonek MUSIAŁ się poświęcić. Nie wypadało inaczej…
Znowu się rozpisałam… po prostu jestem gaduła


Całe szczęście nie opisałam wszystkiego, bo chyba byście pozasypiali czytając te opowieści
Miłego dnia życzę i chyba pomału zbieram się do spania
Oj dawaj! Będzie w odcinkach powieść z życia!
Nie mam talentu pisarskiego, a na dokładkę, to chyba wszyscy by popadali z nudów i przynajmniej połowę tekstu opuścili
No coś Ty, to są fascynujące sprawy – patrzeć jak ludzie gdzie indziej żyją, jak funkcjonują. Połowa radochy z wyjazdów gdzieś indziej na tym polega.
PRAWDUSIA NAJPRAWDZIWSZA
DzieńDobry:)) Słońce, ciepło, trochę wieje…….
Dzień dobry. Faktycznie wieje tak, że głowę chce urwać. W Sopocie drzewo spadło na ludzi, jedna osoba nie żyje :/
Witajcie!
W Krakowie dziś piękne słońce, wiatr przegonił smog i bardzo dobrze: dziś odbywa się Bieg Niepodległości (10 km po okolicznych wzgórzach), znajomi startują…
Wietrzne niedzielno-przedpołudniowe dzień dobry
Dzień dobry. Plandeka, osłaniająca roboty na tarasie u sąsiadów, zmieniła się w żagiel, targany sztormem.
U mnie aż tak wietrznie nie jest. Tym bardziej ,że błękitnie i 18 stopni. więc odczuwalność wiatru jest o wiele mniejsza. Podczas niedzielnego spaceru po lesie jeno należało uważać i spoglądać co jakiś czas w górę
Jak by nie patrzeć – wychodzi na to samo 😀
Dzień dobry

U mnie na razie spokojnie i bez wiatru… nawet słoneczko już wylazło
No i koniec mojego siedzenia przy kompie
Wczoraj nie byliśmy na cotygodniowych zakupach, no to musimy jechać dziś
Oprócz naszego jedzonka, muszę też kupić ziarenka swoim ptaszkom, bo już prawie wszystko zjadły. Dla nich 40 funtowy „woreczek” (18kg), to na tydzień… Do tego jeszcze „plastry”, czyli takie ziarenka zalane tłuszczem – ulubione jedzonko dzięciołów. No i różnego rodzaju orzeszki dla kardynałów. Ich ulubione, to orzeszki piniowe (po angielsku to pine nuts), tylko te są dość drogie, więc za dużo nie kupię…
Miłego popołudnia Wyspiarze!!!
Dobry wieczór 🙂 Podczas kotłowaniny nad powołaniem nowego rządu , jeden z zasłużonych ojców popadł w depresję .Zauważył to nowo upieczony kandydat na wysokie stanowisko i zagadał ojca . Co z wami tatku ? Oj tam ,drogi synu , mam wyrzuty sumienia , boć gdybym wiedzioł , że pudzies w ministry , toć bym cholewcia ciebie do szkół posyłoł !!
Wróciłem z pięknego spaceru po jesiennym Lasku Wolskim. Na tymczasem zapraszam na pięterko wyżej, obrazujące pogodny dzień w Krakowie.