Niedziela przywitała nas deszczem. Niby wstaliśmy normalnie (ok. 5 rano), ale nie bardzo wiedzieliśmy co ze sobą począć. Nawet do łazienki pojechaliśmy samochodem, bo nie chcieliśmy zmoknąć… Zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy się zastanawiać co dalej. Niby mogliśmy zwinąć obóz i wrócić do domu… ale kwitła w nas nadzieja, że może ten deszcz przejdzie…
Postanowiliśmy w końcu, że pojedziemy samochodem przed siebie. Zawsze na coś możemy trafić, co się nam będzie podobało… I tak też zrobiliśmy.
Popatrzyliśmy na mapę, którą dostaliśmy w rejestracji (można je było brać w każdej ilości zupełnie za darmo). Pojechaliśmy… Gdy wyjeżdżaliśmy z campingu zobaczyłam dzikiego indyka. Pasł się przy drodze, ale gdy tylko przyhamowaliśmy znikł jak duch w przydrożnych krzakach… Szkoda. Nie mam jeszcze wyraźnego zdjęcia tych ptaków.
Pojechaliśmy drogą 67 do drogi 59 i nią dalej na północny wschód. Momentami padało, ale momentami przeświecało słoneczko… Tablice informacyjne powiedziały nam, że zbliżamy się do miasteczka Waukesha. Małżonka zainteresował napis, że zbliżamy się do części historycznej tej miejscowości. On woli fotografować budynki bardziej niż moje ukochane ptaszki… Jechaliśmy spory kawałek i małżonek zaczął już się niepokoić, że minęliśmy tą „starówkę”. A jednak tam dojechaliśmy!!! Moment poszukaliśmy parkingu. Stanęliśmy najpierw przed kościołem. Doszłam do wniosku, że jest niedziela i kto mi udowodni, że nie chciałam się pomodlić 😉 Na parkingu zaczepiła nas jakaś kobieta. Zapytała, czy przyjechaliśmy na ich imprezę. Zrobiło mi się trochę głupio. Powiedzieliśmy jej prawdę, że chcemy obcykać ten kościół i plac dokoła. Poradziła gdzie pójść i skąd najlepiej ten kościół widać. Zaprosiła też na poczęstunek i powiedziała, że inni też chętnie z nami porozmawiają. Czułam się jeszcze bardziej głupio… Podziękowaliśmy serdecznie za zaproszenie. W międzyczasie na parkingu pojawił się nowy samochód… ze zdziwieniem patrzyłam co ten kierowca wyrabia. Do czasu… gdy już samochód był w miarę zaparkowany, wysiadła z niego wiekowa kobieta. Ucieszyła się na nasz widok, zatrzymała na pogawędkę. Syn ją ściągnął z Arizony i była z tego bardzo zadowolona. Zapytała skąd jesteśmy. Powiedziałam, że przyjechaliśmy z Chicago (mało kto wie, gdzie jest Franklin Park), ale pochodzimy z Polski. Nie bardzo wiedziała gdzie to jest, więc dodałam, że z Europy. Jakby w nią piorun strzelił. Odwróciła się na pięcie i odeszła praktycznie bez pożegnania. Nie wiem co jej Europa złego zrobiła…
Obcykaliśmy kościół i park naprzeciwko i doszliśmy do wniosku, że trzeba uciekać z tego parkingu. Nie wiedzieliśmy ile osób przyjedzie na imprezę i nie chcieliśmy blokować miejsca. Znaleźliśmy parking przy muzeum. W tym samym budynku mieścił się sąd. Postanowiliśmy przejść się trochę, bo przestało padać. Co kilkanaście metrów stały gitary. Takie może dwumetrowe. I co kilkanaście metrów stały kościoły… różnych wyznań. Obeszliśmy spory kawałek. Zaczął znowu siąpić deszcz…
Wracaliśmy inną drogą, bo chcieliśmy coś jeszcze zobaczyć. Dojeżdżaliśmy do dużego skrzyżowania, gdy zobaczyłam na niebie drapieżnika z „satelitami”. Epoletniki zawzięcie atakowały myszołowa rdzawosternego. Zatkało mnie, gdy zobaczyłam jak jeden z epoletników dosłownie usiadł na grzbiecie drapieżnika, złożył swoje skrzydła i zawzięcie tłukł dziobem plecy i głowę agresora. „Odpadł” dopiero gdy myszołów usiadł na latarni. Zatrzymaliśmy się tuż za skrzyżowaniem. Siąpił deszcz, ale musiałam przecież zrobić zdjęcia!!!
Jeszcze w emocjach pojechaliśmy dalej. Na GPS małżonek poszukał najkrótszej trasy. Po drodze widzieliśmy kilka żurawi, zatrzymaliśmy się nawet, bo nad drogą krążyło stado sępników różowogłowych. Byliśmy już blisko campingu, gdy znowu zobaczyłam tego indyka. Małżonek hamował w trybie natychmiastowym. Indyk znowu znikł… Zadzwonił do mnie syn, bo wcześniej nie odpowiadał na telefon, a chciałam zapytać go o prognozę pogody. Rozmawiałam i rozglądałam się za tym indykiem. Nie było… Odwróciłam się do męża, który szedł za mną z niewyraźną miną i wtedy go zobaczyłam. Skubaniec właśnie przebiegał drogę tuż za naszym zaparkowanym na poboczu samochodem. Nawet nie zdążyłam podnieść aparatu (telefon mi przeszkadzał), gdy świnia nie indor znikł w przydrożnych krzakach. Małżonek cyknął mu dwa zdjęcia, ale są do kitu… Niepocieszona wracałam do samochodu. Ruszyliśmy. Do wjazdu na pole namiotowe mieliśmy dosłownie kilka metrów. Małżonek skręcił i stanął… kilka metrów od budynku rejestracji pasła się rodzinka żurawi. Dwa dorosłe i dwa nieloty. Guzik mnie obchodziło, że blokujemy drogę… Żurawie i to tak blisko!!! Wyskakiwałam z samochodu jak oparzona. Małżonek z resztą też… Żurawie nie śpieszyły się zbytnio. Spokojnie skubały trawę i przesuwały się dalej… na prerię. Obcykaliśmy dokładnie 😀 Usatysfakcjonowana mogłam wracać do namiotu.
Deszcz i odrobina słońca przeciągnęły się do wieczora…
W poniedziałek rano postanowiliśmy zbierać manatki, pomimo deszczu. Mamy gdzie suszyć, a siedzenie w namiocie, czy jeżdżenie po okolicy samochodem nie miało sensu. Gdy złożyliśmy już wszystko wylazło słoneczko… Nie mogło wcześniej?!!!
Pożegnaliśmy Kettle Moraine… wrócimy tam jesienią z naszymi dziećmi. Wiemy już gdzie możemy je zabrać… A może trafimy na indyki?
Zapraszam do wędrówki. Całe szczęście nie zmokniecie i jak zwykle, nogi nie zabolą
Bardzo ładna wycieczka
i wcale mi się nie dłużyła ! Susełek i żurawięta
są rewelacyjne a i reszta zdjęć ciekawa 🙂
Dzięki Wiedźminko

Trochę długowate to wyszło
Ale nie chciałam już dzielić, bo to byłoby bez sensu.
Piękne! I zdjęcia, i opowieść.
Ciekawe, co tej babie Europa zrobiła? Indyki wystraszyła?
Witaj Jo! Zeżarła jej indyki ?
O! Widzisz! Dlatego ten indyk zwiewał przed Wami! Musiał się zorientować, że Wy z Polski.

Znaczy ONI.
Chyba trzeba kawy, bo mi jedna wypowiedź do dwóch adresatów wychodzi
Ale my nie lubimy jeść indyków!!! Nawet w święta, gdy wszyscy Amerykanie się nimi zażerają, my pieczemy np. kaczkę. Najlepiej zrobiony indyk zawsze jest trochę za suchy. Takie trociny
Kiedyś nawet, według przepisu, moczyłam go całą noc w białym winie (dwa wielkie baniaki na to poszły), ale i tak niewiele to zmieniło. To już wolę nawet kurczaka… 
Dzięki Jo
A może jej się z czymś ta nazwa pomyliła? Nie wypadało gonić babci, żeby zapytać

Między innymi dlatego tak szybko zabraliśmy z parkingu nasz samochód. Nie wiadomo ilu jeszcze takich kierowców miało przyjechać na imprezę… Szkoda nam było samochodu 
Jak pisałam, nie mam pojęcia czemu ta staruszka aż tak zareagowała na Europę… Może sama już nie pamięta? Tak na oko miała 85-90 lat, to miała prawo zapomnieć
Muszę przyznać, że patrzyłam z podziwem pomieszanym ze zgrozą na to jak parkowała
Dzień dobry !
Śliczne te rude cudaczki żurawie! Pierwszy raz widzę te maluchy i zdumiewa mnie, jak z takich straszydełek wyrastają pełne wdzięku i urody dorosłe osobniki. 🙂
,, a młode gąsięta wyglądają jak pluszaki
Tak jak kaczęta, są prześliczne


Nadstawiało im się usta z odrobiną śliny, a one spijały, jak najlepszy przysmak
Noo… tak się robiło z drobiem, w szczenięcych latach
Dzień dobry


…Spryszczał jak sprinter…
Się mnie baardzo podoba ta wycieczka. Cudne żurawie, których również nigdy w swym dłuugim (?) życiu z bliska nie widziałam, a na pewno nie urodziwego, sympatycznego potomstwa.
Czerwoniasty i żółty budynek się mi podobają!! I co?? Że może jestem bezgustowcem? Phi, ożywiają wszechobecne szarości, a zwłaszcza w zimie, o!
Kościoły… Czy były otwarte? Jakie są wnętrza i czy równie bogate, jak u nas? 😀
Aha, jeszcze jedno; przyuważyłam, że nie ma tam wszechobecnej kostki granitowej, po której osoby niepełnosprawne /na wózkach i nie tylko /mają problemy z bezpiecznym poruszaniem się… Nooo i szpilkostrad nie trzeba budować! 😉
Kostka granitowa to zmora wielu miast, a mojego miasteczka (!!!) przede wszystkim! Dzieee tzw. kostka bezfazowa – o łagodnych i równych bokach?! Już nie wspomnę, a skądże, o wysokaśnych krawężnikach!
Witaj Skowroneczku

Poza tym, tutaj mają ostre przepisy dotyczące inwalidów na wózkach. Krawężniki nie mogą być za wysokie, bo ograniczałyby możliwości takich ludzi. Wysokie mogą być tylko tam, gdzie przejście przez ulicę może być bardzo niebezpieczne i wiadomo, że nikt tamtędy nie pójdzie. To samo jest z łazienkami w miejscach publicznych. Muszą być dostosowane dla niepełnosprawnych. Przynajmniej jedna kabina musi być na tyle szeroka, żeby osoba na wózku mogła tam bez problemu wjechać. Przynajmniej tak jest w damskich toaletach. W męskich jeszcze nie byłam

W zasadzie nie jestem miłośniczką aż tak kolorowych budynków. Preferuję bardziej stonowane kolorki… te jednak domy jakoś kolorystycznie mi pasowały do tego otoczenia. Widocznie też jestem bezgustowcem
Kościoły na pewno były otwarte, ale do żadnego nie weszliśmy. Pragnę przypomnieć, że była niedziela, czyli czas odprawiania mszy. Nie chcieliśmy się pakować z aparatami do środka i przeszkadzać. Z tego co wiem, to chyba tylko w kościołach katolickich jest taki przepych. Do kościoła luterańskiego chodziłam kiedyś na angielski. Kościółek był skromny. Dla matek z małymi dziećmi specjalnie wydzielony pokój z wielką szybą dźwiękoszczelną i głośnikami. Matki mogły uczestniczyć we mszy, ale małe płaczące, czy biegające dzieciaki nie przeszkadzały pozostałym wiernym w modlitwie. Poza tym sama część przeznaczona na modlitwy nie była zbyt duża. Większą część budynku zajmowały sale przeznaczone wiernym do rozrywki. Była duża sala gimnastyczna, wiele klas szkolnych, gdzie mieliśmy lekcje. Wiem też, że były różne kółka zainteresowań. Młodzież mogła spędzać tam czas po szkole. Jak nam mówił proboszcz, lepiej żeby przychodzili do kościoła pograć w piłkę, czy na różnych instrumentach, czy malować, niż żeby mieli się szwendać po ulicach i chuliganić. Były też spotkania z seniorami. Sama uczestniczyłam w kilku. Pomagało to nam szlifować język. A takie spotkania przy ciasteczkach, kawie i herbatce były bardzo miłe. Nikt też nie pytał mnie o religię. Chodziłam do tej szkoły, uczestniczyłam w różnych zajęciach, chociaż luteranką nie byłam i nie jestem.
Co do kostki brukowej, to się nie wypowiadam, bo nie zwracam na takie rzeczy uwagi. Nie chodzę w szpilkach, także obcasik nie wejdzie mi nigdzie. Ciężko by było latać po polach i lasach w szpileczkach. Na pewno gorzej niż po kostce
Dziękuję bardzo za wielce wyczerpującą odpowiedź
Gotuję botwinkę!!
Tym razem – pilnuję, bo za oknem kaprawo…
Trzymam kciuki!
Dzięki!!
Witaj, Jo
Udała się, ale moja córka lepsiejszą robi. Co z żalem muszę przyznać

Łeee… Może następnym razem??
Trening czyni mistrza!
O tototo!!! Jak to się u nas mówiło – pierwsze koty za płoty

Następnym razem i Twoja będzie przepyszna
Łażę w stroju nocnym i wcale a wcale nie chce mi się wskoczyć w dzienne ciuchy
Muszę??
Hmm… raczej tak. Bo jak tu wziąć się za prace gospodarcze w stroju, na pewno, nie przeznaczonym do tego typu czynności 😀
Jednym słowem, dopadł mnie, LEŃ i nie puszcza… Z objęć. Z dwojga złego, wolę – Morfeusza. Może być i grajek Orfeusz… 😉
DzińDybry:)) Nie przesadzaj z grajkami Alleńko, mogą nas zaprowadzić do Piekła, Eurydyki Tańczące są tak pociągające :)))
Nooo przecież… tam w tym piekle jest cieplutko. Tylu znajomych można spotkać
Stateczku, a uważaj na syreny! Bo ja nie wiem czy grajek zdąży w porę złapać za lirę i zagrać!!! Oby tylko nie był pijany
Dybry… a co?
Lenia mam na codzień i jakoś nie mogę się go pozbyć… czemu Ty miałabyś mieć lepiej


Skoro jest wierny i Cię nie opuszcza, musisz się do niego przyzwyczaić
Ale on okrutnie mściwy jest
Księżniczko!!!
Dzień dobry

Cieszy, że nie nachodziliście się za bardzo i nikt nie narzeka na ból nóg
Chyba pomimo lenia siedzącego mi za kołnierzem (którego w tej koszulce nie mam) będę musiała brać się za jakąś robotę
Patrzy na mnie z każdego kąta i kiwa palcem… 

A tak się nie chceeee…
A ja wykorzystuję ostatnią szansę ( w tym miesiącu ) aby pochwalić Miralkę za przybliżenie nam widoków i wiedzy o przyrodzie , oraz społeczności za Wielką Wodą . Na Mazurach , często obserwowałem zaloty żurawia do żurawicy (?) Są to piękne , ptasie balety , które trwają dosyć długo , zanim amant dostanie ” dzióbka ” od wybranki . Nie widziałem natomiast młodych , ze względu na trudności z dostępem do gniazda . Z przyjemnością obejrzałem materiał ….
Dziękuję Maksiu

I uważam, że to piękne, że możemy się dzielić z innymi naszymi przygodami, spotkaniami, przeżyciami… nie tylko na łonie przyrody… 

Jak pisałam, też po raz pierwszy widziałam żurawie z tak bliska i na dokładkę z młodymi. Nie widziałam za to zalotów, a jedynie ich „efekt”. Także można powiedzieć, że widzieliśmy razem „całość”
Ty też nam przybliżasz przyrodę. Że tak wspomnę Twoje piękne zdjęcia
Jeszcze raz życzę Ci udanego wyjazdu
Żurawica ??? Może Żurawina :))))
Obawiałem się , że będzie to dwuznaczne jak w przypadku ” żubrówki ” , ale może masz rację …
I ja się dołączę do życzeń. Maksiu, masz TAM tak pięknie i bajkowo, że pozostaje mi życzyć wymarzonej pogody i wspaniałego samopoczucia
Witajcie!
Rano poszedłem na Walne Zgromadzenie Spółdzielni Mieszkaniowej. Właśnie wróciłem…
OD RANA??? CAŁY DZIEŃ?
Zostałeś chociaż Prezesem ?
Tyle to trwało… na prezesurę nie startowałem
Dzień dobry
Dokumentacja fotograficzna powoduje, że pojawiają mi się takie iskierki w oczach i mam wrażenie, że gałki oczne „wychodzą” mi spod powiek 


to nie dla mnie! W każdym razie powiedział mi, że na ptaszęta i zwierzynę trzeba czatować
Jakoś tak do końca nie mogę się z tym zgodzić. Mogę zrozumieć, że leśne żerują w nocy i nad ranem, ale pierzaste? Jak to jest Miralko z tym czatowaniem? Czy Wy również
tak godzinami ??? 
Czytając relacje z podróży Miralki, jestem jak zawsze pełna podziwu !
Piękne … kolejne Miralko
Jak tylko mam wolną chwilę i pogoda odpowiednia, wsiadam na rower i ruszam na szlak. Zabieram ze sobą aparat, z nadzieją, że coś „pstryknę” . Mijam miejsca, gdzie jest dużo ptactwa (bagienka, stawy, pola, lasy ), można też spotkać zwierzątka leśne. Niestety jak tylko próbuję coś „uchwycić” uciekają ode mnie jak diabeł przed święconą wodą
Wczorajszy wieczór spędziłam nad tutejszym jeziorkiem – (taka prywatna noc Kupały w kameralnym gronie) , jako że dziś się nie da – rano praca. Wśród „tambylców” był znajomy, który kocha przyrodę i fotografię. Opowiadał mi o swoich wyprawach na „czatowisko”. Nawet mnie zaprosił na wspólne czatowanie , ale poległo w gruzach … wychodzi o 4 nad ranem
Witaj Kopciuszku ! Mirelka na pewno Ci powie,że robi mnóstwo zdjęć, a później je przeglada i wybiera najlepsze. Tak zrozumiałam Jej opowiesci
Przecież mogą być różne techniki. Na pewno potrzebna jest cierpliwość …
Witaj Wiedźminko

I tu się zaczyna pod górkę … bo u mnie z tą cierpliwością bywa różnie …
Nie przejmuj się Kopciuszku, u mnie też tej cierpliwości jak na lekarstwo
Coś by mnie chyba trafiło, gdybym miała siedzieć godzinami i czatować!!! Z moim syndromem niespokojnych nóg? Nie da się
A gdybym chciała policzyć wszystkie ptaszki, które spryszczyły mi sprzed nosa, to wyszedłby piękny album… 
Witaj Kopciuszku
Czasami jest to tylko miejsce po ptaszku
Na pewno łatwo nie jest… Ptaszki i zwierzątka też często uciekają od nas i zanim aparat „wyostrzy” nie ma już czego fotografować
To normalne… Mogę poradzić Ci tylko, żebyś się nie poddawała. Na pewno w końcu i Tobie uda się zrobić dobre zdjęcia ptaszków
Tak z zaskoczenia, a nie z czatowania
I tego Ci życzę, bo satysfakcja jest ogromna 
Byliśmy tam ponad godzinę, a żaden samczyk nawet dzioba nie pokazał
Tylko samiczki latały. Nie wiem dlaczego? Czy pogoda im nie pasowała, czy może trafiliśmy na moment, gdzie była kolej samczyków na wysiadywanie jajek. I to było nasze „czatowanie”. Wiem, że niektórzy siedzą w krzakach godzinami, czasami w wodzie… nie mam w sobie tyle samozaparcia…
Zdarza nam się wstać wcześniej i wyjechać przed wschodem słońca, ale tylko wtedy, gdy jedziemy na daleką wycieczkę, czy jak chcemy obcykać wschód słońca. Niektóre pierzaste też żerują tylko o wschodzie lub zachodzie słońca (jak na ten przykład ślepowron) inne polują w nocy (np. wiele gatunków sów). My jednak nie siedzimy i nie czatujemy godzinami na ptaszki, czy zwierzaczki. Nie mam na to cierpliwości. Na pewno jest łatwiej, gdy zna się żerowiska, „ustrzelić” piękny okaz. My po prostu chodzimy po lasach i nad jeziorami i rozglądamy się dokoła. Jak coś zobaczymy, to fotografujemy. Wiedźminka ma rację. Wywalam masę zdjęć, bo są niewyraźne, albo ptaszek jest wyraźnie „ucięty”
W sobotę (wczoraj) czatowaliśmy z mężem na samczyka koliberka, ale małżonek siedział na krzesełku pod garażem u Wendy i Jima, a ja latałam dokoła z aparatem w łapie
Dzień dobry ! Zachwycający deszczyk i mimo, że chłodno – jest dobrze!
Dzień dobry Wiedźminko
Jest trochę po 8 rano i 21C, do południa wzrośnie do 30C
Przeżyjemy 
U mnie po wczorajszych burzach mokro, ale nie chłodno
Dzień dobry

Okropnie mi net łazi… Ze złości już dwa razy lapcia wyłączyłam, bo takich nerw dostałam, iż skończyłoby się źle dla sprzętu, który niby niczemu nie winny??!! Noo nie wiem..
Jak się więcej nie odezwę dzisiaj, to znaczy, że mnie trafił… Nie wiem czy to na pewno będzie piorun!
Witaj Skowroneczku


Może należy trafić dostawcę
Tylko spokój, tylko spokój może nas uratować ….
Witajcie!
Mają dziś obywatele leniwą niedzielę… jak śpiewa Daukszewicz
A tak w ogóle to niedzielne dzień dobry Szan Państwu
Dzień dobry…
Ja chyba pójdę podgrzać rosołek…
Witaj, Lordzie!
Trzeba wywołać cię do tablicy, żebyś się odezwał?
Wszak to wiadomo, że ja za bardzo wyrywny nie jestem Mistrzu
Witaj Lordzie W!!!
Miło znowu Cię widzieć 
A obrazek jak arras – na całą ścianę
Proszę bardzo – zmniejszyłam. Mogę jeszcze bardziej 🙂
Mój komp nie przyjmuje do wiadomości zmniejszenia ! I doprawdy nie wiem dlaczego….
Niedobry komp! Do budy!

Niedzielne dzień dobry
Witaj, znakomita reporterko!
Ajtam, ajtam, od razu znakomita

Witaj Ukratku
Jak pisałam wcześniej, wczoraj byliśmy „na koliberkach”. Z jednej strony było fajnie, z drugiej tak sobie. Małżonek już w drodze zaczął marudzić, że robi się coraz ciemniej i zdjęcia będą do kitu… niedoświetlone. Aż mnie wkurzył
Jeszcze nie dojechaliśmy, jeszcze nie spróbował, a już narzeka… Smerf Maruda!!! No dobra… było troszeczkę za ciemno, ale jechać godzinę po to żeby przed samym celem zawrócić?!!!
To nie z moim charakterkiem!!!! Dobrze, że to ja siedziałam za kierownicą
Przy sposobności pokażę co udało się nam pstrynkąć…
Miła zapowiedź ! Wystosować zaproszenie do tej sposobności ?
Ja z chętnością pokażę te koliberki, ale może teraz ktoś inny? Madagaskar nie może zmienić się w Miralkowo


We wtorek udało mi się złapać dwa (chyba) samczyki
Chociaż Jim mówił, że widział pięć sztuk na raz. Z tym, że on nie rozróżnia które to samiczka, a które samczyk 
Ani w Ptasią Wyspę…
A koliberki pokażę te, które zrobiłam we wtorek i sobotnie
Z polecenia znajomych kociarzy zmieniłam swoim kocim damom żwirek na silikonowy.. podobno o wiele lepszy? Zobaczymy, ciekawa jestem tej nowinki.
No i jest jakaś różnica?
Jest lżejszy i ładniejszy ( oraz tańszy, z dostawą do domu ). A w użyciu – za dni parę, jak kotki użyją go parę razy 🙂
Idę spać. Jutro będzie ciężki dzień. Trzymajcie kciuki, chociaż za cholerę nie wiem, w którą stronę…
Dobrych i odżywczych snów! 😉
DzieńDobry:)) Ciepłe i słoneczne pozdrowienia z Górnego Śląska :))
Dzień dobry wszystkim rozbudzonym i tym jeszcze śpiącym
Ja się po prostu zastrzelę.
Poczekajcie. Jak przestanę się śmiać histerycznie to wam napiszę.
Witaj, ale nie płacz, nawet ze śmiechu.
No to tak:
Pojechałam odebrać wyniki histopatologii. Do szpitala Dzieciątka Jezus, co to gdyby Dzieciątko ten szpital zobaczyło, nigdy by na świat nie przyszło i nas nie zbawiło ode zła wszelkiego. Znaczy z tym wszelkim średnio mu wyszło, co wie każdy, kogo los nieprzyjazny na Koszykową rzucił. Ale wracając do tematu. Nie była to pierwsza histo – pierwszą robili mi na Wołoskiej. Tyle, że niedokładnie, bo zrobili połowę badań, a drugiej – nie. I zasadniczo nikt nie wie, dlaczego, bo standardowo robi się komplecik. Ponad pół roku trwało ustalanie, co mi jest, bo wyniki laboratoryjne jakoś nie chciały iść w parze z innymi. Dostawałam jakieś tony leków, po których byłam nie do życia i odkrywałam uroki bycia na haju bez ładowania w siebie narkotyków. No i tak dalej, przy czym to „tak dalej” jest najbardziej rozrywkowe, jeśli się weźmie pod uwagę, że ja w tym czasie normalnie prowadziłam dom i zajmowałam się edukacją mojego neuronietypowego potomka.
Aż wreszcie dotarłam z powrotem do mojej Doktor Cud, która z bezgranicznym zdumieniem stwierdziła brak kompletu badań. Trzeba było robić nową biopsję i nową histopatologię, oraz testy na antygeny, których nie zrobiono za pierwszym podejściem.
Zabawa polega na tym, że mając fobię szpitalną oraz alergie na wszystko, co w szpitalu się znajduje, od preparatów antybakteryjno-dezynfekujących, po perfumy i wyziewy, leczę się w prywatnej lecznicy. No wiecie – kwiatki, fotele i uśmiechnięta recepcjonistka. Tyle, że histopatologii nie można zrobić prywatnie – trzeba w szpitalu. Zatem ponownie użyłam autystycznych dzieci jako argumentu nie pozwalającego położyć mnie na trzy dni w szpitalu i wymogłam postępowanie ambulatoryjne. Tym razem na Koszykowej.
Zrobili mi podwójną biopsję. Pobrali krew na antygeny. Czekamy miesiąc na wyniki.
I dzisiaj pojechałam odebrać te wyniki. Wyniki, które miały dać ostateczną odpowiedź, co mi jest, czy już umieram, czy jeszcze nie, czy to coś, co mnie żre od trzech lat jest uleczalne/wyleczalne/śmiertelne. I co się okazało?
…
(suspens)
ŻE LABORATORIUM ZROBIŁO NIE TO BADANIE, KTÓRE ZLECIŁ LEKARZ.
Dziękuję Państwu za uwagę. Idę poszukać chusteczki, bo się posmarkałam ze śmiechu.
Cholera, jakoś mnie to nie rozśmieszyło… Co jest ze mną nie tak?
Byłoby nie tak, gdyby Cię rozśmieszyło, nieprawdaż Ukratku?
Nieee? No wiesz co..m
Mnie też to nie rozśmieszyło, czyli albo z nami jest coś nie tak, albo to wcale nie jest zabawne
Też miałam ochotę zakląć, chociaż nie używam takich wyrazów… zgadzam się z Wiedźminką i miała rację, że użyła takich słów, chociaż na Wyspie nie klniemy… Nic innego nie przychodzi do głowy 
Przecież wyleczenie często zależy od szybkości działania, a te kretyny zwlekają już 3 lata?
Nie mam słów…
Banda cholernych tumanów!!!
Ponad 30 lat temu, badanie histopatologiczne zrobili mi niemal od ręki. I nawet nikt się w niczym nie pomylił. Co było zlecone, to było zrobione. Mało tego, oprócz naszej Akademii Medycznej, wyniki robiła Akademia w Warszawie, bo tam wysłali próbkę do analizy (na potwierdzenie wyników). Jak widać, polskie szpitalnictwo schodzi kompletnie na psy
Ale jestem wściekła!!!
A i jeszcze dodam, że muszę iść znowu w kolejkę. Nie że mi zrobią te badania jakoś ekstra.
To jest prawdziwy skandal ! I jeszcze powiedz, że musisz ponownie zapłacić ! Coś mnie trafi… poleciałabym z gębą do ichniej dyrekcji.
No nie – to NFZ, dlatego nie można prywatnie. Ale z drugiej strony – gdybym za to płaciła, to właśnie mój prawnik pisałby pozew 🙂
ale i tak należy się im awantura !
Spróbuj się może wykłócić jednak o ominięcie kolejki… możesz się przedstawić jako znana blogerka, to czasem pomaga!
Wezmę to pod uwagę 😉
Jo! Ale przecież ten cały pieprzony NFZ, taki całkiem bezpłatny to nie jest!!! Ty niby nie pracujesz, ale Twojemu mężowi trzepią po poborach równo. To jakie to bezpłatne?!!! Polacy często się poddają, bo mówią, że służba zdrowia jest bezpłatna. Może kiedyś była… Nie wiem dokładnie, bo mnie już to nie dotyczyło, ale chyba płaci się na Kasy Chorych i NFZ, czyli pobierają na to samo podwójnie. Czyli płacisz za to!!! Że nie idziesz do kasy z gotówką? A co za różnica?!!! Szlag jaśnisty mnie trafia i wszystkie wątpia się przewracają
A ta nowa kolejka to za ile? Powinnaś pójść zupełnie bez żadnej kolejki. To nie jest Twój błąd, ani Twoja wina, że tumany nie potrafią przeczytać co zostało zlecone. Te badania powinny być zrobione na „cito” 
Napisałam, że nie pracujesz, ale wszyscy wiedzą, że zasuwasz jak dzika. Dopisuję dla ścisłości.
Czasami lepiej iść do pracy zawodowej, niż siedzieć w domu, gdzie masz nienormowany czas pracy 24 godz. na dobę i 365 dni w roku…
Żebyś wiedziała.
No nowy termin to jyż 3 lipca. Tyle, że potem 3 tygodnie się czeka, a lekarz idzie na urlop, czyli już w połowie sierpnia może się dowiem, czy to toczeń, czy nadal nie wiadomo i szukamy dalej.
Równo trzy lata mijają.
Dzień dobry
! Zajrzałam na forum i zobaczyłam , ze Stateczek nie jest na plaży 
Witaj Czarodziejko :)) W ubiegłym tygodniu w piątek wracałem z Wybrzeża na Śląsk, jak zwykle robiąc błąd przy zjeździe z autostrady w Strykowie. w ubiegłym roku pojechałem na Konin, tym razem na Warszawę, drobne 50 kilometrów dodatkowo i ponad godzinę wydłużona podróż :)))
Ale podróże pono kształcą?
Zgadza się, zobaczyłem po raz pierwszy w życiu centrum Koluszek :)))
Ps. Dworzec już kiedyś widziałem.
Ja ostatnio trafiłem w Kielcach na zjazd Lublina, bo co prawda nikomu do głowy nie wpadło zapodać tablicę o takim kierunku , ale też i nie dał tablicy że to jest na Zamość. Tak więc nie odwiedziłem tym razem Radomia i Puław, tylko Opatów i Annopol, gdzie mi zrobiono zdjęcie na zakręcie – jeszcze nie wiem za ile?

Dzień dobry!
Sprawdza się powiedzenie ,że podróże kształcą a TY dokładnie Kneziu dowiesz się ile ta nauka kosztuje
pozdrawiam .
Witajcie Kochaani ! A może to zdjęcie będzie niewyraźne ???
Akurat, błysk był taki, że by lokomotywę z torów wysadził!!!! Dobrze, ze nasz wehikuł jest z przodu opływowy, to jakoś się na drodze utrzymał!!!

Za wolno jechałeś! Jakbyś przekroczył c, to by cię żadna fotka nie ujęła! 😉
Moje też było wyraźne
Właśnie dostałam pocztą… rachunek na $100… Niby mogę jechać do sądu i się wykłócać… Ale i tak mi nie darują, więc szkoda mojego czasu… chociaż stówy też szkoda 
Dzień dobry :)Wspaniałe zdjęcia i urbanistyka i ptaszki. Zagłębie kościołów w jednym miasteczku i pięknie malowane gitary, jednym słowem świetna wycieczka, lubię takie małomiasteczkowe klimaty 🙂
Miśku! Gdzie ty byłeś, jak cię nie było?
Hurrra ! Wiedziałam, że Ci się te fotki spodobają !
Witaj Misiaczku!!!

Coś ostatnio mało Cię na Wyspie… 
Wiedziałam, że miasteczko Ci się spodoba i to dużo bardziej niż żurawie i suseł razem wzięte
Szkoda tylko, że się odezwałeś i znikłeś
A i o Harpiach jakoś nic nowego nie słychać…
Też sie cieszę, bo Misiek zapracowany ( jak zwykle), a my
tu tęsknimy ! 
Dzień dobry
No to się wzięłam za to szycie… jak ja nie lubię ręcznego szycia!!!!
A maszyna znowu odmówiła mi posłuszeństwa. To bardzo kapryśne stworzenie. Jak ma humor to działa, a jak nie to nie
I nie wiem od czego to zależy. Nie działa, odstawię ją na jakiś czas. Nic nie przestawiam, niczego nie ruszam, a zaczyna działać. No i właśnie dziś nie zadziałała 
A ja dopiero teraz dopadłam do kompa. Wróciłam z pracy późno (jutro wracam jeszcze później), a na dokładkę przypomniałam sobie, że obiecałam Rickowi, że naszyję mu łatkę na jego ulubionych spodniach.
Dziś po raz pierwszy pojechałam do Lake Bluff, to taka miejscowość nad Lake Michigan. Oczywiście zmyliłam drogę, jakoś nigdy nie udaje mi się trafić gdzieś za pierwszym razem. Może po prostu jeszcze się nie obudziłam? Wyjechałam dużo wcześniej niż normalnie. I w sumie właśnie dlatego wyjechałam dużo wcześniej, że zawsze mylę drogę
Zamiast skręcić, pojechałam prosto… Potem zaplątałam się w małe osiedlowe uliczki… ale dotarłam na czas i to najważniejsze
Nie wiem dlaczego, ale w lesie nigdy nie udało mi się zgubić, w mieście bardzo często… a przecież urodziłam się i wychowałam w mieście!!! Powinno to być moje środowisko… 