« List M. Eilego, redaktora naczelnego „Przekroju”, do KIG-a... :) Dziś są Twoje urodziny.... Vivat Mistrzu! :)) »

Shoarma a la szejk

Każdy pobyt standardowego (przywiezionego i hołubionego przez biuro podróży) turysty w Egipcie zaczyna się od komunikacji samochodowej. W Egipcie, już poza strefą paszportowo-celną międzynarodowego lotniska turysta wsiada do autobusu/ busa/ taksówki i zaczyna czynić obserwacje. Obserwacje te ulegają pogłębieniu i rozszerzeniu, jeżeli turysta zdecyduje się następnie wybrać, dajmy na to, na wycieczkę poza hotel, powiedzmy na wycieczkę do interioru, na przykład na bezdroża Synaju, jeepem, który tak naprawdę nosi najczęściej oznaczenia japońskiej marki Toyota, a to ze względu na to, że jest to samochód nie do zdarcia.

Taki turysta, obserwując, dochodzi do następujących wniosków:

Po pierwsze, ruch prawostronny jest traktowany w Egipcie pobieżnie i pobłażliwie. Jeżeli z przeciwka pojawi się inny pojazd, to oczywiście tubylczy kierowca zjedzie na prawo, może nawet pozdrowi swojego odpowiednika uniesioną dłonią, ale kiedy tylko będzie można ściąć zakręt, albo wręcz przeciwnie, nadrzucić nieco, żeby zmieścić się na jezdni z większą prędkością – nie będzie się krępował. Co więcej, szerokie, dwupasmowe ulice często są traktowane jako cztery pasy do poruszania się w dowolnym kierunku, nie jest niczym dziwnym napotkanie na jednym z dwóch prawych pasów samochodu poruszającego się w stronę przeciwną do naszej. Mimo to problem kolizyjnych skrzyżowań rozwiązano prosto i efektywnie, ze skutecznością gilotyny, otóż na dwupasmówkach przedzielonych pasem, hmm, nie zieleni przecież, niech będzie, że spłowiałej żółci, są wyłącznie skręty w prawo, ale za to z przeciwnej strony zawsze jest zawrotka (tzw. „U-turn”), czyli kierowca, który chce skręcić w lewo, przejeżdża kawałek dalej, zawraca i skręca w prawo. A wjeżdżający z tej prawej na dwupasmówkę też może po paruset metrach zawrócić (jeżeli de facto chciał jechać w lewo). Wydaje się to przybyszowi z Europy jeszcze bardziej kolizyjne niż skrzyżowania, na których można jechać w prawo, lewo lub prosto, ale tam jakoś funkcjonuje. Ciekawe, jak wyglądałyby statystyki kolizji na takich nawrotkowych „skrzyżowaniach”, gdyby ktoś je prowadził (wątpię).

Po drugie, sygnały dźwiękowe nie są po to, żeby zwracać komuś uwagę na niebezpieczeństwo. No, może psu, który stoi na środku jezdni i nie bardzo wie, co ze sobą zrobić, ale przecież nie ludziom. Ludzi się klaksonem pozdrawia, zwraca na siebie ich uwagę w celach handlowo-usługowych (taksówkarze), czy wreszcie wyraża uznanie z czyjejś figury, zwłaszcza jeżeli jest to figura ponętnej blondynki. Co prawda w niektórych miejscach widnieją wyraźne znaki „zakaz używania sygnałów dźwiękowych” (pod niektórymi hotelami, szpitalami etc.), ale – doprawdy – kto by się tym przejmował. Znak to znak, stoi sobie spokojnie, nie krzyczy, nie macha rękami, znak z limitem prędkości nie mierzy przecież tej prędkości, żeby wlepić mandat…

Po trzecie więc, prędkość, z jaką jedzie dany pojazd, wyznaczają tego pojazdu techniczne możliwości oraz gust kierowcy. Pan Ibn, Beduin, który prowadził samochód, lubił prędkość 100 km/h i z taką jechał, niezależnie od tego, czy limitem było 70, 90, czy 60 km/h. No chyba że jechaliśmy po bezdrożach, wtedy zwalniał dość drastycznie, do czterdziestki, ale też i trzeba by Wam było widzieć te bezdroża! W przypadku zaś progów zwalniających zwalniał nawet do 20 km/h, wychodząc ze słusznego założenia, że gust – gustem, ale amortyzatory do terenowych samochodów nie rosną na grządkach.

Po czwarte, życie kierowcy jest za krótkie, żeby spędzać je z obiema dłońmi na kierownicy, zwłaszcza jeżeli obok siedzi partner do rozmowy. Machamy więc jedną ręką, układamy palce w znaczące gesty, a jeżeli tego mało, unosimy w górę obie dłonie. Tak, samochód jedzie nadal. Tak, z ulubioną prędkością pana Ibna, czyli stówką. O, właśnie zaczynamy zjeżdżać ku osi jezdni, a z przeciwka jedzie podobna, terenowa Toyota. Pan Ibn łapie za kierownicę w ostatnim momencie i jeszcze zdąża przyjaźnie pomachać kierowcy tamtego samochodu, najwyraźniej znajomemu. Teraz zakręt… za zakrętem z górki… a potem znowu prosta, więc można opowiedzieć o czymś Hassanowi, z przejęciem machając dłońmi.

W ogóle śledzenie rozmów pomiędzy Egipcjanami jest fascynujące. Człowiekowi, który po arabsku umie powiedzieć tylko „dzień dobry”, „dobry wieczór” i „dziękuję”, wydaje się, że każda rozmowa dotyczy zmiany hasła do Sezamu, szczegółów ostatniej podróży Sindbada Żeglarza lub – w wersji hardcore – serii zamachów na ambasady państw niewiernych. Tymczasem panowie – tak jak większość normalnych ludzi – dyskutują po prostu o pracy, rodzinie i polityce, i nie znalazłoby się w ich rozmowie nic bardziej fascynującego niż rozważania, dlaczego ciotka Fatima przeprowadziła się do Kairu i która część rodziny z tego powodu odetchnęła z ulgą.

No, ale dość o jechaniu, przez ten cały czas zdążyliśmy już wyjechać z lotniska, rozwieźć po hotelach wszystkich pozostałych gości i samemu zajechać do swojego. Hotel ten nie jest najnowszy, szczerze mówiąc, po pokojach znać niedoinwestowanie, przez szpary pod drzwiami maszeruje lokalna fauna (w tym całkiem spore mrówki), łazienki pozostawiają wiele do życzenia, na przykład ciepłą wodę o każdej porze dnia i nocy, a jedzenie – mimo znośnego poziomu – jest dość monotonne. Szalę na korzyść przeważają jednak trzy rzeczy. Pierwszą z nich jest ludzka życzliwość; poza niektórymi boyami hotelowymi, pazernymi na bakszysz, nikt go nie wymusza, a wszyscy gotowi są pomóc, niektórzy operują przy tym kilkoma językami, w tym i polskim. Drugą – niebywała atmosfera, klimat tysiąca i jednej nocy, zwłaszcza wieczorem, kiedy oświetlenie sprawia, że hotel wygląda jak arabska kazba, stare miasto, z surrealistycznego obrazu (przy okazji – tuż przy hotelu, na urwistym brzegu morza znajduje się Farsha Cafe http:/home/u194284526/domains/madagaskar08.pl/public_html/farshacafe.com/images/Cafe.swf, wyglądająca jak scenografia do filmu arabskiego Kusturicy). Trzecią zaś, a dla nas najważniejszą – znajdująca się tuż przy hotelowej plaży rafa koralowa.

Nie wiem, czy potrafię opisać, dlaczego tak jest. Czy chodzi tu o wrażenie unoszenia się jak ptak ponad podmorskimi łąkami? Może o to, że każdy centymetr kwadratowy rafy wrze życiem, każdy jej zakamarek ma swojego lokatora, a obserwowanie tej aktywności, rządzącej się swoimi prawami, nigdy się nie nudzi? A może to jeszcze nie to, może to ryby i inne pływające stwory, przesuwające się z gracją wokół obserwatora – czasem solo, czasem parami, a czasem całymi ławicami? Każde snurkowanie (=plywanie z głową w masce zanurzoną pod wodą, z oddychaniem przez rurkę wyprowadzoną na powierzchnię), trwające od pół godziny do godziny, jest inne, mimo że przecież odwiedza się te same miejsca, wokół pływają najczęściej te same ryby, co wczoraj… a nie, wcale nie, to też się zmienia – pewnego dnia można zobaczyć długą, wąską iglicznię, która potem znika, a znów następnego na dnie leży nieduża, niegroźna, nakrapiana niebiesko płaszczka… Można by się tak unosić całymi godzinami, oglądając, co się dzieje, jakie ryby przypływają, a jakie odpływają, które z nich czatują na inne, mniejsze, a które pasą się na rafie (np. tęczowa papugoryba), ponieważ Morze Czerwone jest zasolone mocniej od Bałtyku, a to sprawia, że łatwiej się utrzymać na powierzchni. To błogosławieństwo jest jednak i przekleństwem – każda ranka i otarcie po wyjściu z wody potrafią nieznośnie piec. Co dopiero, kiedy nieostrożny pływak otrze się ciałem o ostrą koralową skałę, zdzierającą skórę jak gruboziarnisty pumeks (co też udało mi się zrobić drugiego dnia, na szczęście przyschło jak na psie).

I tak mijały nam dni – śniadanie, potem spacer i pływanie w basenie, byczenie na leżakach, koło 11:00 zejście na plażę i pomost, snurkowanie na rafie (wtedy było idealne oświetlenie do obserwacji i zdjęć), potem płukanie ze słonej wody, powrót do pokoju i przebieranie, ponieważ już ok. 13:00 zaczynała się pora obiadowa. Następnie krótka sjesta i wedle życzenia – dalszy ciąg snurkowania (ale raczej już bez zdjęć, ze względu na niesprzyjające światło), pływanie w basenie, spacer do sklepu lub wizyta na Starym Rynku (który tak naprawdę nie wygląda wcale na stary). Potem wizyta w barze na popołudniowej kawie lub drinku (niespecjalne lokalne alkohole), i od 19:00 kolacja, a potem np. rozrywka całą rodziną, jakaś gra albo wieczorne Polaków rozmowy. O skali naszego zramolenia niech świadczy fakt, że nie ciągnęło nas zupełnie na wieczorne rozrywki takie jak dyskoteka czy przedstawienia w hotelowym teatrze.

Jednego dnia Pani Quackie wybrała się z Najjuniorem na wycieczkę do Petry w Jordanii. Wycieczka trwała w sumie ok 24 h i wymęczyła oboje setnie, ale oboje zgodnym chórem uznali, że warto. Petra to to miejsce, które występuje jako Świątynia Przeznaczenia w trzeciej części przygód Indiany Jonesa, zresztą budynków wyrzeźbionych w skale jest sporo więcej niż to, co się widzi po przejściu przez wąski wąwóz. Wycieczka była emocjonująca ponoć i dlatego, że z Taby w Egipcie do jordańskiej Aqaby płynie się wodolotem (żeby ominąć izraelski Ejlat i formalności związane z przekraczaniem granicy Egipt – Izrael i Izrael – Jordania). Dwa dni później pojechaliśmy wszyscy jeszcze do Kolorowego Kanionu, miejsca przypominającego kanion Colorado w miniaturze, chociaż znowu wcale nie tak miniaturowej. Można tam obejrzeć przepiękne formy zwietrzelinowe piaskowców – czerwonych, żółtych, białych, a nawet zielonych. Krajobraz byłby niemal marsjański, gdyby nie rośliny, czepiające się każdej możliwej szczeliny… i śmieci oraz napisy, pozostawione niestety przez „turystów”. Zaśmiecenie krajobrazu dotyczy niestety chwilami również rafy; oprócz ewidentnych śmieci można znaleźć i inne rzeczy – w płytszym miejscu udało mi się wyłowić z dna nawet 60 kopiejek (w dwóch monetach).

Co do wizyt w sklepach i na starym rynku, to nie powiem nic odkrywczego – handlarze są nachalni, zaczepiają każdego w jego własnym języku, oferując to, co mają na sprzedaż (pamiątki, papierosy, przyprawy, torby i torebki, drinki, przejażdżki na wielbłądzie, zabawki, sprzęt do nurkowania, koszulki, papirusy… gaaah!). Ciężko się od nich opędzić, a czasem nawet bywają przy opędzaniu agresywni, nie przejmując się tym, że to najlepszy sposób, żeby stracić klienta, zamiast go zyskać, ale na szczęście w zimie są nieco ospali. Poza handlarzami jedynymi stworzeniami wartymi wzmianki są wielbłądy – zazwyczaj osiodłane i pracujące jako atrakcja turystyczna, aczkolwiek raz widziałem, jak tubylec szczuł wielbłądem zbyt namolne miejscowe dzieci, w dużej mierze na postrach, ale jednak – oraz koty. Te jednak wymagają osobnego omówienia, które też i pewnego dnia niewątpliwie nastąpi.

Co do powrotu, to właściwie już pisałem; dla porządku powtórzę, że z pierwotnej godziny odlotu okołopołudniowej zrobiła się osiemnasta, a potem jeszcze dobra godzina później, więc w Gdańsku lądowaliśmy w okolicach jedenastej wieczorem, notabene w śnieżnej zamieci, więc z duszą na ramieniu, nie wiem jak załoga, ale my na pewno. Czekając na bagaż, dostrzegliśmy, że samolot z Londynu przekierowano z Gdańska do Bydgoszczy i zrobiło nam się niewyraźnie. No cóż – zima ziębi, zima gnębi…

PS. Tytuł wpisu to oczywiście żartobliwa wariacja na temat nazwy resortu, w którym się zatrzymaliśmy; shoarma to egipska potrawa, przypominająca nieco grecki gyros i turecki kebab.

85 komentarzy

  1. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Udało się nawet ze zdjęciami 😀 oczywiście chętnie odpowiem na pytania pod kreską.

  2. Tetryk56 pisze:

    Witaj, Mistrzu!
    Opisujesz pięknie i barwnie, i to nie jest twoje ostatnie słowo ni obraz – jak sądzę! 🙂

    • Quackie pisze:

      Niee. Koty już obiecałem i galerię spod wody, a czy coś jeszcze będzie – czas pokaże. No, oczywiście to z importu, a jeszcze są pomysły czekające na dojrzałość i napisanie… Ale kiedy to będzie?

      Amazed

  3. Alla pisze:

    Mistrz. Przeczytałam z największą przyjemnością i z wrażeniem, jakbym własnymi oczami, to co opisujesz, oglądała. Zdjęcia piękne i taaaa Farsha Cafe…!!! Wieczór, a poduchy sobie spokojnie leżą!! Nie trzeba z nimi uciekać. Booo deszcz, bo rano będą wilgotne. I tak przytulnie, romantycznieeee!!

    A za oknem biało, biało… i śniegu pół metra..

  4. Alla pisze:

    Kot śliczny i dumny 😀 Fajnie, że nas jeszcze wrażeniami uraczysz. All-I-See-is-Love

  5. Alla pisze:

    Skórzanej torebki damskiej, tak na handel, nie przywiozłeś?? Może?? Ładne mają 😀 i w przeliczeniu na zł. połowę tańsze 😀

    • Quackie pisze:

      Nie, ja nie noszę, a Pani Q. mimo licznych prób też nie używa. Zamiast tego nosi plecaczek, mniejszy lub większy, zależnie od potrzeby. Na oficjalne okazje ma kopertówkę, ale nic poza tym.

      • Quackie pisze:

        Oj, nie zauważyłem „na handel”, ale co tam ze mnie za handlarz. Zresztą i tak w obie strony mieliśmy walizki co do kilograma w limicie, więc jakby dorzucić parę torebek, to opłata za nadbagaż zjadłaby cały zysk. Maski i rurki też swoje ważą, a mamy zamiar zaopatrzyć się jeszcze w płetwy…

        • Incitatus pisze:

          Nurkowałeś bez płetw???

          • Quackie pisze:

            Bez, i żałuję, ze względu na prędkość przemieszczania się. Zresztą takie to i nurkowanie, ot, przy powierzchni pływasz, z głową zanurzoną. Niżej nie schodzisz, chyba że na płyciznach.

            • Incitatus pisze:

              No, znam to, ale ja zawsze z płetwami. Bez, to jest cholernie męczące.
              Teraz są znakomite leciutkie płetwy różnych wielkości wykonane z nowoczesnych materiałów. Kiedyś zadawałem szyku czarnymi sznurowanymi płetwami wojskowego płetwonurka, ale to sakramencko ciężkie i o wielkiej płaszczyźnie. Ale kopa do przodu dawały!: )
              To były tak na pokaz dla „dam”, bo normalnie to pływałem w zwykłych zielonych „gumiakach”!:)

              • Quackie pisze:

                Był taki czas, że pływałem wyłącznie w płetwach (właśnie zielonych „gumiakach” z prostymi krawędziami, ale nie do zdarcia), bo raz się przyzwyczaiłem i pływanie bez wydawało mi się szalenie nieefektywne, jeżeli chodzi o szybkość. Potem nie pływałem w ogóle, a jak wróciłem do pływania, to się okazało, że całkiem fajnie jest i bez.

                Z kolei w Egipcie były dość tanie lekkie plastiki i 2-3 razy droższe z silikonu, różnicę było widać na plaży, codziennie w koszu na śmieci lądowały 2-3 pary połamanych plastików. Ostatecznie nie kupiłem żadnych płetw tam, za to powziąłem silne postanowienie, że kupię porządną parę tutaj.

                • Incitatus pisze:

                  Teraz jest wybór!
                  Cholera, że mnie to serducho tak do byle jakich szerokości geograficznych przybija… No, coś za coś…Przynajmniej oddycham.
                  Ale do Skandynawii w tym roku się wybiorę. Na tydzień, nie dłużej, na ryby do Norwegii. Choć i tam potrafi latem być ciepło…

                • Quackie pisze:

                  Co do serducha – chodzi o temperatury? O tej porze roku w Egipcie jest całkiem przyjemne 25-26 stopni w cieniu, temperatura nieprzesadnie upalnego polskiego wczesnego lata (raczej czerwiec niż sierpień), w styczniu nawet trochę mniej. A nad morzem, w Sharmie czy w Hurghadzie (tam nieco chłodniej niż w Sharmie), bardzo przewiewnie, czasem aż do przesady – więc w sumie może nawet byłoby to wskazane? Wiem, że z Pyrzowic również latają.

                • Incitatus pisze:

                  Quackie, to nie tylko sama maksymalna czy minimalna temperatura decyduje, a jej dobowe wahania, wilgotność powietrza, częstość zmian jego ciśnienia i wiele wiele innych czynników… Nic na to nie poradzę, że chcąc „być” muszę właściwie w jednym miejscu być, bo nawet kilkugodzinne podróże…. Ech, co tu gadać, grat jestem…

                • Alla pisze:

                  Rumaku, tylko nie grat!! Bo może grad polecieć.. Sad

                • Incitatus pisze:

                  Buziak

  6. Alla pisze:

    Aaa na wielbłądzie siedziałeś??

    • Quackie pisze:

      A nie. Jechałem kiedyś w Tunezji i od tamtej pory już wiem, że jak nie muszę, to wolę nie. Krok wielbłąda jest tak zakręcony, że można sobie kręgosłup zwichnąć, a szeroki grzbiet – wcale niewygodny do siedzenia.

  7. Alla pisze:

    Aha, niektórzy nasi kierowcy, też potrafią tak jeździć, jak w Twoim opisie 😀
    Gdzie miałeś serce po takiej przejażdżce?? 😀

  8. Jasmine pisze:

    Witam serdecznie bardzo. 🙂

    Widzę, że Mistrz Quackie już jest nawrócony dodom. Cieszy to mnie. 🙂
    Też wróciłam, dziś, ale gdzie mi tam do wrażeń Mistrza. 🙂 Poza granice ojczyste nosa nie wystawiłam. 🙂
    Trochę się cieszę, że nie, trochę zazdroszczę. 🙂

    Przede wszystkim pozdrawiam wszystkich. 🙂 Jako żem padnięta na nos, idę odpoczywać, w międzyczasie nadrobię zaległości. 🙂

    PS: Nie w Egipcie, ale też fajnie mi było. 😆 I n-zawałów uniknęłam nie jeżdżąc z egipskimi kierowcami. 🙂 Czyżby tam też znane było powiedzenie: Chcesz popełnić samobójstwo to spróbuj przejść przez ulicę w Rzymie ❓ Mistrz Quackie nic na ten temat nie wspomniał. 🙂

    • Quackie pisze:

      Dobry wieczór. To zadziwiające, ale jako pieszy w Egipcie wcale się nie bałem, bardziej jako pasażer. Natomiast co do Rzymu, zgoda, niestety. No ale Włosi sami produkują samochody, w tym szybkie i piękne (od Alfy Romeo po Ferrari i Lamborghini), więc szybkość nade wszystko (także ponad dobro pieszych) mają w genach. Natomiast Egipcjanie owszem, muszą być pierwsi, szybsi od innych (to brawurowe wyprzedzanie na autostradzie!), ale jakoś nie kosztem cudzego życia i zdrowia.

      • Jasmine pisze:

        Dziękuję za rozjaśnienie. 🙂 :* W tamtym szaleństwie jest jednak jakaś metoda… 🙂 Czasem oglądając reportaże z egzotycznych dla mnie krajów nie raz byłam przerażona patrząc na ichnie ulice, zero przestrzegania przepisów, tłumy ludzi i zero trupów. 🙂 Sama najbliżej posiadania nagrobka: Tu leży ta, która prawidłowo przechodziła przez ulicę, byłam w pobliskich miasteczkach. Cóż za ulga! Wcale nie muszę nigdzie wyjeżdżać żeby mnie rozjechali. 😆

        • Quackie pisze:

          Byłem kiedyś pół kroku od bycia rozjechanym – na przejściu w Gdyni, znanym z wypadków. W momencie, w którym stawiałem naprzód nogę „zakroczną”, wchodząc już na chodnik, w miejsce, w którym ją miałem ułamek sekundy wcześniej, wjechał samochód, zresztą nie z winy pani kierowcy, ale uderzony od tyłu i wepchnięty na pasy przez inne auto. Jak sobie zdałem sprawę, ile brakowało czasu lub przestrzeni, to się nogi pode mną ugięły.

          • Jasmine pisze:

            To wyobraź sobie taką sytuację. Jadę autobusem do siostry. Kierowca wysadza mnie żebym miała blisko. Szeroka bardzo ulica, pusta, skrzyżowanie, tylko taksówka z prawej. Zatrzymuje się żeby mnie przepuścić.. Idę wolno, bardzo ciężka torba. Kiedy już jestem prawie po drugiej stronie zza taksówki wyskakuje coś czerwone, pęd okręca mną w kółko. Taksówkarz blednie bardziej niż ja, wyskakuje z auta. Nie, nic mi się nie stało, odpowiadam. 🙂 Oboje widzieliśmy, że rakieta miała kolor czerwony. Wspominam to dziś, bo zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie i upewniło, że mój Anioł Stróż nade mną czuwa. 😆

            • Quackie pisze:

              Brawa dla Anioła S.!

            • miral59 pisze:

              To mi przypomniało, jak przyjechałam na pierwsze wakacje do Polski, po trzymiesięcznym pobycie w USA. Rok wcześniej zmarł mój teść i teściowa zażyczyła sobie, żeby był pochowany nie w Białymstoku, a w Niewodnicy – wioseczce pod Białymstokiem, bo tam leżeli członkowie jej rodziny. Przyjechałam zabrać dzieci i zapłacić za pomnik. Wybrałam się tam ze swoją mamą. Od stacji kolejowej na cmentarz wiedzie bardzo kręta droga przez zagajnik. Nie wiem czemu, zaproponowałam mamie, żebyśmy przeszły na drugą stronę szosy. Szłyśmy prawidłową stroną. Jeszcze nie doszłyśmy na tą drugą stronę, gdy zza zakrętu wyskoczył „Maluch”. Gnał ile fabryka dała i nie wyrobił się na zakręcie. Mamie tylko spódnica podfrunęła (ja byłam w spodniach 🙂 ) Chłopak wyleciał z szosy w walnął w drzewo. Dopiero po chwili dotarło do nas, że gdybyśmy nie przeszły, wleciałby prosto na nas. Nie wiedziałam gdzie najpierw lecieć, bo pod mamą ugięły się nogi. Chłopak nie wysiadał z samochodu i się nie ruszał…
              Nas też chyba pilnował Anioł S.
              Ale to przekonało mamę, że samolot nie musi być straszny i że zginąć można normalnie, na ulicy. I tego samego roku, tylko parę miesięcy później nas odwiedziła, chociaż twierdziła, że za dużo samolotów spada 🙂

    • Tetryk56 pisze:

      Hej, Jaśminko! Długo się okrywałaś!
      Pleasure

    • Wiedźma pisze:

      Witaj Jaśminko … cieszę się, że jesteś zadowolona ze swojej wyprawy ! Buziak

  9. Incitatus pisze:

    Hej, Mistrzu, nie darmo jesteś Mistrzem!!: ))Słowa! A teraz okazuje się i fotografii Jak widać na załączonych obrazkach dysponujesz kamerą do zdjęć podwodnych. Dobra rzecz, a zdjęcia piękne!: )

    • Incitatus pisze:

      PS Nie byłbym sobą gdybym się nie przyssał, oczywiście, więc tylko niewinnie zapytam – czemu terenowa Toyota z Twojej fotografii ma na masce „celownik” Mercedesa?!: )))

      • Quackie pisze:

        Biała, terenowa Toyota z pierwszego zdjęcia ma na masce wystający znaczek Toyoty (poza tym, że ma go również na „grillu”) – w razie potrzeby służę powiększeniem. Natomiast samochód, którym jadę na drugim zdjęciu, to jest taksówka, którą jechaliśmy ze starego rynku do hotelu, i zdaje się, że Mitsubishi, a ten „celownik” tylko przypomina Mercedesa, bo tak naprawdę to są trzy „diamenty” od Mitsubishi, w każdym razie na pewno nie był to Mercedes. Ale dopuszczam też możliwość, że NIE było to również Mitsubishi, tylko Kia, Hyundai albo zgoła Daewoo (tych marek spotyka się w Egipcie mnóstwo!), z takim znaczkiem na masce w ramach szeroko pojętego tuningu optycznego. Różne się spotyka egzemplarze „tuningowane” – Egipcjanie mają pod tym względem równie bogatą wyobraźnię, co niektórzy domorośli „tunerzy” w Polsce. Niestety zresztą.

        • Incitatus pisze:

          Też się zastanawiałem czemu ta mercedesowska gwiazdka taka nietypowa, ale nie byłbym sobą…..: )

        • miral59 pisze:

          Tak jak w USA modne są spojlery 🙂 Żebyście zobaczyli jakie i do jakich samochodów są doczepiane ROTFL Kiedyś śmiałam się, że może do swojego minivana doczepię i też będę „trendy”. Męża mało czkawka nie zabiła, tak się śmiał 🙂 I powiedział, że jak się nie wstydzę, to mogę sobie doczepić, ale on już do tego samochodu nie wsiądzie i mam zakaz parkowania na naszym parkingu 🙂

    • Quackie pisze:

      Pięknie dziękuję! Co do zdjęć, to kiedy planowaliśmy wyjazd, zastanawiałem się, czy nabyć wodoszczelny futerał do aparatu, który już mam, czy też nowy, wodoszczelny aparat. Zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję – i ani chwili nie żałuję. Wytrzymuje pod wodą do godziny (przynajmniej producent nie zaleca dłuższego zanurzania), nawet do głębokości 10 m, o czym przy snurkowaniu mowy nie ma, tutaj jak się zanurzy na metr pod wodę, to głęboko. No i robi naprawdę fajne zdjęcia, jak na taką w sumie „idiotenkamerę”.

  10. Alla pisze:

    Dobrej nocy 😀
    PS Nurkowanie wskazane. Oczywiście bez „gumiaków” 😀

  11. Incitatus pisze:

    Dobranoc: )) Zzzzzz

  12. Wiedźma pisze:

    Dobry wieczór ! przeczytałam, ożyły moje egipskie wpomnienia 🙂 Rafę koralową oglądałam ze stateczku wyposażonego w przeszklone burty, więc zanurzenie było większe. Wrażenia są niesamowite… ta feeria barw i kształtów ! Happy

    • Wiedźma pisze:

      Byłam w Hurghadzie, ale rafa nie różni sie od tej szejkowskiej 🙂

      • Quackie pisze:

        Troszeczkę może „biedniejsza”… ale też zależy, w którym miejscu, przecież nie spenetrowałem dokładnie CAŁEJ Hurghady i CAŁEGO Sharmu, to są kilometry i kilometry brzegu i tras naokoło raf. A jeszcze wyspa Giftun (w Hurghadzie) i Tiran (w Sharmie), a wraki do nurkowania z butlą…

        • Wiedźma pisze:

          Z pewnością masz skalę porównawczą w przeciwieństwie do mnie…. a poza tym ogladanie przez szybę nie jest takie samo jak bezpośrednio…. niestety dla mnie 🙂

  13. Quackie pisze:

    Dobranoc….

  14. miral59 pisze:

    Piękna opowieść Mistrzu Brawo! Zdjęcia też cudne, szczególnie te podwodne. Kiedyś byłam płetwonurkiem, ale w takich wodach nie pływałam… Nasze, polskie nie są tak przejrzyste.
    Mam nadzieję na kolejne opowieści i zdjęcia Delicious

  15. Alla pisze:

    Dzień dobry 😀 Zapraszam na pięterko Mistrzowi pobudkę robić 😀
    Koniec spania!!!

Skomentuj miral59 Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)