Podczas tego uziemnienia w realu czasami zaglądałam na Wyspę, ale będąc tak zajętą nawet nie miałam pomysłu, co odpowiedzieć. Zauważyłam jednak PanaSenatorowe objaśnienie, jakie były początki sportowej dyscypliny zwanej pięciobojem nowoczesnym, i przypomniałam sobie, że czytałam kiedyś także o innych kurierach. Przytaczam.
Opis zawdzięczamy amerykańskiemu pisarzowi Samuelowi Longhorneowi Clemensowi, bardziej znanemu jako Mark Twain czyli „Dwa sążnie głębokości”. Gdzieś około 1860 brat Marka Twaina dostał stanowisko sekretarza gubernatora Nevady. Starszy brat był dobrym bratem i zabrał młodszego w tą podróż. MT opisał ją w tomie „Pod gołym niebem” wydanym w 1872 roku. W moje ręce książka dostała się w 1965, bo mój braciszek dostał ją jako nagrodę za postępy w nauce. Podróż dyliżansem z St.Jozeph do Carson City opisana jest niezwykle rzetelnie, więc jak się ma przyzwoitą mapę, można sobie ją odtworzyć. Jak się jest idiotą, żeby odtwarzać podróże sprzed stu lat. Ja jestem. Przez przyzwoitą mapę rozumiem taką, co jest w podziałce chociaż
1:10 000 000
Rozdział VIII OTO NADJEŻDŻA UMYŚLNY POSŁANIEC
Wytężaliśmy wzrok, żeby zobaczyć kuriera, rączego posłańca, który pędził przez kontynent z St. Jozeph do Sacramento wioząc listy i przebywał tysiąc dziewięćset mil w osiem dni. Pomyślcie, do czego jest zdolne nasze śmiertelne ciało i do czego jest zdolny nie mniej śmiertelny koń! Kurierami byli zwykle ludzie drobnego wzrostu, wielkiej odwagi i nieskończonej wytrzymałości. Nocą, czy dniem, zimą, czy latem, podczas deszczu, śniegu, gradu, czy droga prowadziła przez gładką równinę, czy też była ścieżką górską biegnącą przez szczyty i nad przepaściami, czy trasa wiodła przez obszary spokojne, czy też tereny zaludnione przez wrogich Indian – kurier wskakiwał na siodło i gnał z szybkością wiatru. Kurier na służbie nie mitrężył czasu. Przejeżdżał pięćdziesiąt mil bez zatrzymania – za dnia, czy przy księżycu, przy blasku gwiazd, w najczarniejszą noc – jak popadło. Dosiadał wspaniałego wierzchowca, który jadał i mieszkał jak prawdziwy dżentelmen. Przez dziesięć mil zmuszał konia do wytężonego galopu, a potem wpadał jak wicher na stację, gdzie dwóch ludzi trzymało w pogotowiu nowego niecierpliwego wierzchowca; zmiana konia, przeniesienie torby z pocztą – wszystko to trwało mgnienie oka i zanim widzowie zdołali się zorientować, rącza para znów znikała im z oczu. Zarówno jeździec jak i koń „nosili się lekko”. Jeździec miał na sobie ubranie cienkie i dopasowane – krótką opończę, małą myckę na głowie i spodnie wsunięte w cholewy butów jak dżokeje. Nie nosił przy sobie broni, tylko rzeczy najniezbędniejsze, bo porto listów, które wiózł w torbie wynosiło pięć dolarów od sztuki. Wiózł niewiele korespondencji frywolnej, jego torbę wypełniały listy handlowe. Koniowi też oszczędzani wszelkiego zbędnego obciążeni. Miał lekkie podkowy, albo w ogóle nie był podkuty; na grzbiecie lekkie siodło wyścigowe i derkę tak małą, że nie było widać jej brzegów. W małych, płaskich torbach z listami, przytroczonych poniżej ud jeźdźca zmieściłaby się zawartość dwóch dziecinnych tornistrów. Ale zawierały wiele ważnych informacji prasowych i listów handlowych pisanych dla oszczędności wagi i miejsca, na papierze nie grubszym od złota w listkach. Dyliżans przebywał sto do stu dwudziestu pięciu mil w ciągu doby, kurier około dwustu pięćdziesięciu. Nocą i dniem siedziało w siodłach około osiemdziesięciu kurierów w rozciągającej się długą, przerywaną linią drodze od Missouri aż po wybrzeże Pacyfiku. Czterdziestu pędziło na zachód, czterdziestu na wschód, dosiadając czterystu dzielnych koni, które ciężką pracą zarabiały na doskonałe utrzymanie i dzień w dzień przez okrągły rok oglądały mnóstwo ciekawych widoków.
Od początku podróży marzyliśmy o zobaczeniu kuriera, ale tak się jakoś składało, że ci, którzy nas mijali i ci, którzy jechali z przeciwnego kierunku, przemykali obok nas nocą; słyszeliśmy więc tylko tupot i szum i szybkonoga zjawa pustyni znikała, zanim zdążyliśmy wyjrzeć przez okno. Teraz jednak w biały dzień, spodziewaliśmy się lada minutę zobaczyć posłańca. Nagle woźnica zawołał :
– Jedzie! Jedzie!
Ponad bezkresną wymarłą płaszczyznę prerii pojawia się na horyzoncie czarny punkcik, najwyraźniej ruchomy. I to jak ruchomy! Po kilku sekundach punkcik staje się jeźdźcem i koniem – podnosi się, opada, podnosi się, opada – szalonym pędzie coraz bardziej się do nas zbliża, jest coraz wyraźniejszy, kontury ma coraz ostrzejsze – bliżej, bliżej i – po sekundzie gromkie „hurra” z dachu naszego wozu, jeździec wymachuje ręką, ale nie odpowiada; człowiek i koń mijają nas jak burza i znikają w oddali.
Zdarzenie miało miejsce na pograniczu stanów Nebraska i Wyoming.
Z pięcioboju nowoczesnego ma tu zastosowanie tylko jeździectwo. Ponieważ istotny był rachunek ekonomiczny. Priorytety były inne. Chodziło o listy handlowe i inne informacje mające związek z zarobkiem obywateli. Którzy za te przesyłki płacili ciężkie pieniądze, bo po pięć dolarów za list. W tamtych czasach to były duże pieniądze. Dość powiedzieć, że pan sekretarz gubernatora Nevady miał pensję 1800 dolarów rocznie.
Przypisy.
Mark Twain urodził się 30 listopada 1835 roku
„mark twain” oznaczało „dwa sążnie głębokości”.
Mila amerykańska: 1 mila = 1,609 km
1900 mil to 3057 km
Wtedy dzieci nie nosiły tak wielkich tornistrów, jak obecnie.
Przepraaaa, że bez uzgodnienia i tak chyłkiem, pod nieobecność Wyspiarzy.Ale nie wiem, jak sie potoczą moje losy. 🙂
Dzień dobry 🙂 Prawdę mówiąc bardziej mnie zainteresowały owe „moje losy”, ale nie będę wścibski, co do kurierów, to sądząc z opisu byli to wyjątkowi twardziele, konie zmieniano, a człowiek wciąż ten sam, 250 mil na dobę, to morderczy dystans 🙂
Dalej w tekscie jest, że jechał pięćdziesiąt mil bez zatrzymania, tzn tylko przesiadki na innego konia co 10 mil.
Dla mnie to i tak dużo.
Ciekawe jakiej rasy koni używali
W Ameryce? Potomków hiszpańskich dzianetów, które nazwali sobie mustangami!
A ten seresz, co go sobie złapał Old Shatterhand , to był mustang?
Deresz, oczywiście.
Old Shatterhand dostał w prezencie od Winnetou Hatatitlę (Błyskawicę), a ten był kary!: )
Brat jego zwał się Ilczi (Wiatr)i był koniem Winnetou!
A na jakim jeździł Inczu czuna??
Ja sie zastrzelę Senatorze…. 🙂 czytałam to jako 12-latka i zupelnie nie pamiętam. A Ty masz pamięć jak słoń ( pono niczego nie zapominają ?)
Tego deresza to sobie złapał jak te dwa stare bizony ustrzelił. Też, cham jeden, do starców walił, cwaniaczek: ( Młodszego by se zaczepił to ten by mu pokazał jak się biega z rogiem w …..no, tam gdzie zwykle torreador ma róg!: )
Kiedy ja wszystko co May napisał przeczytałem wiele razy!
Ty myślisz, że nożem rzucać uczyłem się pod wpływem „Panienki z okienka”?
Długie lata pamiętałem jaką karę Tata mi wymyślił za podziurawienie raz koło razu bramy wjazdowej do garażu!: (
W wigwamie siedzą Inczuczuna, Winnetou i Old Shatterhand, palą fajkę pokoju. Nagle słychać jakiś szmer na zewnątrz. Inczuczuna wybiega, słychać gromkie bęc, Inczuczuna wraca, na czole ma guza, nic nie mówi i siada. Za chwilę znowu słychać szmer na zewnątrz, Winnetou wybiega, słychać gromkie bęc, Winnetou wraca, na czole ma guza, nic nie mówi i siada. Za chwilę znowu słychać szmer na zewnątrz, Old Shatterhand wybiega, słychać gromkie bęc, Old Shatterhand wraca, na czole ma guza. Wtedy Winnetou mówi : „Czy mój Biały Brat też nadepnął na te grabie?
Właściwie w kontekście Ameryki mówi się o mustangach. Rasowe Araby są wymienione dopiero w Ojcu Chrzesnym. Jeden na pewno, taki kary.
Delikacik się znalazł!! Ja tam jestem!
Co znaczy – „Nie wiem jak się potoczą moje losy”? Przeskrobałaś coś i już po wyroku??: )
I bez przeskrobania jest ciężko. Huk roboty średniopłatnej, niskopłatnej, bezpłatnej, i do tego katar od września. Pisałam pod poprzednim tekstem. To jest choroba oddziecięca, stąd bardzo groźna.
Spoko! Miałem koklusz w wieku 25 lat!
Tego popróbuj!: )
Co za pomysł!. Ja wszystko ptrzeszłam we właściwym czasie. Ale młodszy synuś przechorował wietrzną ospę teraz, bo się od Janka zaraził.
Dla Panów podobno najgorsza jest świnka.
Lepiej nas nie strasz… tymi losami. Będzie dobrze !
Ha, a co powiecie na pieszych kurierów, kurierów-biegaczy, jakimi posługiwali się np Inkowie? Uciekła mi z pamięci inkaska nazwa takiego kuriera, a znałem ją od dziecka! Tylko co ja wtedy czytałem o czasach Atahualpy i Huascara? No i oczywiście o czasach konkwisty!
To była powieść, ale tytuł i autor….Może ktoś pamięta??
Biegacze żuli liście koka! Tytuł książki chyba taki. Może Wiki?? Zaraz…Jest!! Bogusław Sujkowski „Liście koka”!! Rok pierwszego wydania polskiego: 1953
Ha!! Sklerotyk jestem bo sklerotyk, ale może sobie przypomnę jeszcze imię jej bohatera. Pamiętam, że kochał dziewczynę Ilię z Cayambo i uratował (wg autora) życie Atahualpie, gdy Huascar zamierzył się na niego włócznią!
Inkascy kurierzy przekazywali sobie wzajemnie informację ustnie i natychmiast po jej przekazaniu, gdy zmiennik bezbłędnie powtórzył treść, zapominali ją. Tak byli szkoleni od malutkiego dziecka.
Czasami przenosili też quipu!
Ja znam lepszych zawodników, zapominają informacji jeszcze przed przekazaniem 🙂
: )) Ja znam takich, którzy z delikatnym uśmiechem i nadzieją w głosie potrafią zapytać – co to ja takiego wczoraj mówiłem, że mnie dziś tak łeb ……….ala?: )))
Myslisz, że otrzymali ręczną odpowiedż na swoją kwestię ?:)
Niejeden!: ))))
…. ciekawe co żują ?:)
….
To ja! To ja! Jeżeli ktokolwiek np. dzwoni i przerywa mi inną czynność prośbą o przekazanie wiadomości osobie trzeciej, to mogę odebrać telefon, wysłuchać wiadomości, obiecać przekazanie, stwarzając wszelkie pozory normalności, po czym zapominam, że mój rozmówca dzwonił, natychmiast po odwieszeniu słuchawki. Kiedyś na studiach o jakiejś zakazanej 6 rano zadzwoniła do mnie ponoć dziewczyna mojego najlepszego kumpla, żebym mu przekazał bardzo ważną wiadomość, że wszystko jest w najlepszym porządku (on miał zepsuty telefon, a ja miałem się z nim zobaczyć tego ranka na zajęciach; komórek wtedy jeszcze nie było). Odebrałem ponoć telefon, potwierdziłem ponoć, że przekażę i wróciłem do spania. Dlatego te ponocie, że oczywiście do dzisiaj nie pamiętam, czy naprawdę dzwoniła, a kumpel miał do mnie spory żal przez dłuższy czas, bo to chodziło o to, że nie wpadli.
A koniecznie chcieli, jak rozumiem?: )
Nie chcieli, ale on się męczył dzień dłużej w niepewności i o to żal, a nie o to, że nie!
Ale przysługę mu oddałeś! Bez wątpienia uwaga i refleks mu się od tej pory wyostrzyły po tym jednym dodatkowym dniu, gdy z jednej strony nadzieja, a z drugiej rezygnacja go na zmianę dopadały!
Takie zmienne nastroje zapadają w pamięć głęboko!: )
A wiesz, że mi to do głowy nie przyszło wtedy. I jemu też. Na szczęście nie wpadli, a nawet podwójnie na szczęście, ponieważ dziewczyna wyjechała do Holandii i tam znalazła całkiem innego faceta. A jakieś dwa lata temu kumpel podesłał mi linka do zdjęcia, na którym widać, jak panna wygląda obecnie i spuentowaliśmy to słowami z piosenki Skaldów „mówiłem wtedy 'katastrofa’, a dzisiaj mówię 'co za szczęście!'”
Widzisz więc, że oddałeś mu podwójną przysługę!: )
Inkascy kurierzy bardziej podpadają pod taką kategorię, jak carscy. Też w służbie władcy. W opisywanym przez Twaina przypadku mamy doczynienia z dobrze zorganizowanym przedsiębiorstwem, które pracuje dla zarobku.
Uhum, taki pieszy zaiwaniacz też zasuwał dla zarobku. Ceną było jego życie!: )
Witaj Senatorze…. nielicha była to cena 🙂
Witaj: )))
Dla wielu bardzo przyzwoita!: )
Witaj Kreciu ! 🙂 bardzo ciekawie opowiadasz o poczcie kurierskiej. Zdaje sie, że ówcześni ludzie w ogóle byli twardsi, bo słabsi szybko ginęli. 🙂
Dzień dobry! Jestem i z lekkimi przerwami będę. Przepiękna książka, jedna z ulubionych w moim dzieciństwie, sczytana na strzępy. Pamiętam z niej opowieść o żonach mormońskiego przywódcy Brighama Younga i co zrobił tenże z komiwojażerem, który podarował jakiś drobiazg TYLKO JEDNEJ z nich, pamiętam sędziego, który miał rozsądzić spór między sąsiadami, z których jeden w lawinie błota zjechał z całą swoją posiadłością na farmę drugiego, i pamiętam Indianina od „Mppfff! Przeklęty piec mnóstwo znikł!!!” (do dzisiaj się używa tego zdania (?) u moich Rodziców jako emfazy przy wydarzeniach nagłych a niespodziewanych). Co przygotujesz, bo oczywiście nie wszystko pamiętam?
Co do kurierów, to jeszcze mi się kojarzy taka powieść postmodernistyczna „49 idzie pod młotek” Thomasa Pynchona, tam duże znaczenie miała poczta europejska rodu Thurn und Taxis. Ale i fragment u Twaina jest wart przeczytania!
Aha, Senatorze, a pamiętasz gońców królewskich od Sapkowskiego? (m.in. z szaropiórą strzałą wystającą z pleców?)
I gorącym piaskiem??
Tak jest! To Ciri mu przepowiedziała tę strzałę, czyż nie?
Szare pióra, ciche niebezpieczeństwo, gorący piasek…
Cicha elfia strzała.
„Czas pogardy”…
Albo z Alicji po drugiej stronie lustra – występował Anglosaski Goniec.
I przybierał anglosaskie pozy. Jeden nazywał się Haigha, a drugi Hatta, jeden przybywał, a drugi wyruszał.
A kota imieniem Tom Kwarc, co to znał się na kopalniach kieszeniowych, a pozatym miał za złe?
U Mormonów najbardziej rozbawił mnie gwizdek, podarowany jednemu z setki dzieci.
No to poszukam książki; coraz smakowitsze kąski podrzucasz 🙂
Moja jest też w rozsypce. Marny był papier i marna okładka, taka żółta, cienka. Kiedyś się dawało książki do introligatora, jak był dobry, to ratował.
Wynalazłam introligatora… a mam trochę książek wystarczająco wiekowych, żeby je ratować… 🙂
Ach, to był gwizdek dla dziecka, a błyskotkę żonie sam B.Y. kupił! Faktycznie.
Dzień dobry. 🙂
Nie czytałam. Przytoczony fragment zachęca do poznania całości. Dziękuję Lukrecjo. 🙂
Miałam o Aborygenach kurierach, ale… Może Wy mi powiecie jak to możliwe ❓
Przez okno mojego pokoju widzę taras, nie zadaszony i schody nań wiodące. Teraz to wszystko pokryte warstwą śniegu. Przed chwilą zobaczyłam na owym śniegu ślady (kocie :?:) Jeśli, to dziwny to kot. Ślady zaczynają się nagle, jakby kot spadł z nieba i równie nagle się urywają. Pod oknem jest ich więcej.
Skikał, bestia!: )
Ile metrów może skiknąć kot ❓ Miejsce o tej porze nie uczęszczane. Łatwo na świeżym śniegu dostrzec najmniejszy nawet ślad. Nie ma. Tylko na odcinku około 5 metrów są. W połowie schodów ślad się zaczyna, urywa i zaraz za moim oknem kończy. Nie wiem czy to kot. To wygląda tak, jakby ktoś grubym kijem porobił dołki. Gdyby nie było dziwne to bym się nie dziwiła, 😆
Z dachu skiknął. Pewnie na kominie siedział 😀 Witaj Jasminko 😀
PS Zerknij piętro niżej 😀
Zerkłam. Cudny jest. 🙂 Moi znajomi przybijają drzewko gwoździami do podłogi i wieszają tylko plastikowe ozdoby z powodu który nie wyrósł z wiekiem. 🙂
Hihi, Skowronku…. skąd ja znam ten uroczy pyszczek do zakochania ! 🙂
Pamiętam takie opowiadanie w opowiadaniu (tzn. jeden z bohaterów powieści Strugackich snuje swoją opowieść):
„- Na wyspie Honsiu – zaczął Żylin – niedaleko od Dano-ura, w wąwozie pomiędzy górami Siramine Titigatake, w nieprzebytym lesie archeolodzy odkryli system jaskiń. Znaleźli w nich mnóstwo pierwotnych narzędzi i sprzętów – i co najciekawsze – wiele skamieniałych śladów ludzi pierwotnych. Archeolodzy uważają, że w jaskiniach dwieście wieków temu żyli pierwotni Japończycy, których potomkami byli wycięci później w pień przez plemię Jamato prowadzonymi przez imperatora Dzimu-tenno, boskim wnukiem Ameterasu.
Bykow chrząknął i złapał się za podbródek.
– To znalezisko wstrząsnęło światem – mówił Żylin – pewnie o nim słyszeliście.
– Gdzie tam… – posmutniał Sadowski. – Żyjemy tu jak w głuszy…
– Sporo o tym pisano i mówiono. Najciekawsze znalezisko odkryto stosunkowo niedawno, gdy porządnie oczyszczono główną jaskinię. Wyobraźcie sobie: w skamieniałej glinie odnaleziono ponad dwadzieścia par śladów bosych stóp z daleko rozstawionymi wielkimi palcami, a wśród nich… – Żylin obrzucił słuchaczy znaczącym spojrzeniem. Jura już wiedział, ale tym nie mniej efektowna pauza również na nim wywarła wielkie wrażenie. – Ślad buta… – powiedział Żylin zwyczajnym głosem.
Bykow wstał i wyszedł z mesy.
– Aloszeńka – zawołał Michaił Antonowicz. – Dokąd idziesz?
– Znam tę historię – rzucił Bykow, nie odwracając się. – Czytałem. Zaraz wrócę.
– Buta? – spytał Sadowski. – Jakiego buta?
– Mniej więcej numer czterdziesty piąty – odparł Żylin. – Podeszwa żłobkowana, niski obcas, tępy kwadratowy nosek.
– Bzdura – powiedział zdecydowanie Ylczek. – Kaczka dziennikarska.
– A nie odbiła się tam przypadkiem nazwa producenta? – zaśmiał się Gorczakow.
– Nie. – Żylin pokręcił głową. – Żeby tam był jakiś napis! A to zwyczajny ślad buta… Lekko przykryty śladem bosej stopy – ktoś stanął na nim później.
– Kaczka! – zawołał Vlczek. – To oczywiste. Masowy wyłów rusałek na wyspie Mań, duch Bonapartego, zamieszkujący maszynę liczącą w Massachusetts.
– Plamy na Słońcu ułożone są w kształcie twierdzenia Pitagorasa! – wygłosił Sadowski. – Mieszkańcy Słońca szukają kontaktu z MZKK!
– Coś ty, Waniusza, troszeczkę, tego… – powiedział z niedowierzaniem Michaił Antonowicz.
Szemiakin milczał. Jura też.
– Czytałem przedruk z naukowego dodatku do „Asahisimbun” – ciągnął dalej Żylin. – Początkowo też myślałem, że to kaczka. W naszej prasie takiej informacji nie zamieszczono. Ale artykuł podpisany był przez profesora Usodzuki, a to wielki człowiek, słyszałem o nim od japońskich kolegów. W tym artykule między innymi pisze, że chce położyć kres potokowi dezinformacji, ale nie ma zamiaru dawać żadnych komentarzy. Zrozumiałem to tak, że oni sami nie wiedzą, jak to wyjaśnić.
– Dzielny Europejczyk w łapach rozjuszonych sinantropów! – wygłosił Sadowski. – Pozostał po nim jedynie ślad buta „Shoes Majestic”. Kupujcie wyroby „Shoes Majestic”, jeśli chcecie, by po was cokolwiek zostało.
– To nie były sinantropy – tłumaczył cierpliwie Żylin. – Wielki palec odróżnia się nawet na pierwszy rzut oka. Profesor Usodzuki nazywa ich nahonantropami.
Szemiakin w końcu nie wytrzymał.
– Dlaczego właściwie miałaby to być kaczka? – Spytał. – Dlaczego ze wszystkich hipotez wybieramy najbardziej prawdopodobną?
– Właśnie, dlaczego? – rzucił Sadowski. – Ślady zostawił zapewne kosmita. Oto jak tragicznie zakończył się pierwszy kontakt.
– A dlaczego nie? – spytał Szemiakin. – Kto inny mógł nosić buty dwieście stuleci temu?
– O rany – powiedział Sadowski. – To po prostu mógł być ślad jednego z archeologów.
Żylin pokręcił głową.
– Po pierwsze, glina była tam zupełnie skamieniała. Wiek śladu nie budził wątpliwości. Naprawdę myślicie, że profesor Usodzuki nie wziął pod uwagę takiej możliwości?
– W takim razie to kaczka – upierał się Sadowski.
– Powiedzcie, Iwan – odezwał się znów Szemiakin. – Nie było tam fotografii śladu?
– A jakże – powiedział Iwan. – I fotografia śladu, i fotografia jaskini, i fotografia Usodzuki… Nie zapominajcie, że Japończycy mają nieduże stopy, najwyżej czterdziesty trzeci numer.
– Więc tak – wtrącił się Gorczakow. – Naszym zadaniem jest stworzenie logicznie niesprzecznej hipotezy, objaśniającej japońskie znalezisko.
– Proszę bardzo – powiedział Szemiakin. – Proponuję kosmitę. Znajdźcie sprzeczność tej hipotezy.
– Znowu kosmita. – Sadowski machnął ręką. – Po prostu jakiś brontozaur.
– Najprościej zasugerować – powiedział Gorczakow – że to jednak ślad Europejczyka. Jakiegoś turysty.
– Tak, albo jakieś nieznane zwierzę, albo turysta – przyłączył się Vlczek. – Ślady zwierząt miewają zdumiewające kształty.
– Wiek, wiek – rzucił cichutko Żylin.
– Wobec tego nieznane zwierzę.
– Na przykład kaczka – dodał Sadowski. Wrócił Bykow, i zasiadłszy w fotelu spytał:
– No, i co tam u was?
– Towarzysze próbują jakoś wytłumaczyć japoński ślad – powiedział Żylin. – Zaproponowano: kosmitę, Europejczyka, nieznane zwierzę.
– I cóż? – spytał Bykow.
– Wszystkie te hipotezy – rzekł Żylin – nawet hipoteza o kosmicie zawierają jedną poważną sprzeczność.
– Jaką? – dociekał Szemiakin.
– Zapomniałem wam powiedzieć – rzekł Żylin. – Dno jaskini miało czterdzieści metrów kwadratowych. Ślad buta znajduje się pośrodku.
– I? – pytał Szemiakin.
– Jest tylko jeden – dodał Żylin. Zapadła cisza.
– Tak – odezwał się Sadowski. – Ballada o jednonogim kosmicie.
– Może inne ślady zostały starte? – zasugerował Vlczek. – Absolutnie wykluczone – odparł Żylin. – Dwadzieścia par
wyraźnych śladów bosych stóp i jeden wyraźny ślad buta pośrodku.
– Moja propozycja brzmi: kosmita był jednonogi – powiedział Bykow. – Przynieśli go do jaskini, postawili w pionie i po wyjaśnieniu stosunków, zjedli na miejscu.
– A co? – powiedział Michaił Antonowicz. – Według mnie, logicznie niesprzeczne. Co?
– Niedobrze, że jest jednonogi – zadumał się Szemiakin. – Trudno mi sobie wyobrazić jednonogą rozumną istotę.
– Może był inwalidą? – zaproponował Gorczakow.
– Jedną nogę mogli zjeść od razu.
– Co za bzdury – powiedział Szemiakin. – Wracajmy do pracy.
– Nie, nie – zaprotestował Ylczek – Trzeba to rozpatrzyć. Mam taką hipotezę: kosmita miał szeroki krok. Oni wszyscy są nienormalnie długonodzy.
– Rozwaliłby sobie głowę o sklepienie jaskini – sprzeciwił się Sadowski. – Może był skrzydlaty, przyleciał do jaskini, zobaczył, że nic dobrego go tu nie czeka, odbił się i odleciał.”
To teraz Jasminka musi policzyć temu kotu nogi!
Mnie się najbardziej podoba pomysł, że zjedli. Może u Jasmine rezyduje Alf? On lubił zapiekankę z kota
Zakazana archeologia się kłania. 😛 Alfa nie ma. Był szczeniak, dawno temu o tym imieniu, ale ukradli. 🙁
Ten kot ma raczej wszystkie nogi, ślady na to wskazują. 🙂
A poza tym to nadal nie wiem kto/co owe ślady zostawiło. 🙂
Sprawdź, co jest na dnie tych dołków. Przecież mogło być i tak, że leciał klucz spóźnionych ptaków na południe i postanowiły w jednym miejscu, nad Twoim ogródkiem, sobie ulżyć. Albo inaczej, jakaś podziemna stwora, co to nie zapada w sen zimowy, chciała sprawdzić, co tam na powierzchni, parę razy się przebiła przez glebę i śnieg na powierzchni, rozejrzała naokoło, stwierdziła, że nic ciekawego, wszystko biało-czarne, i wróciła do siebie, a dziury zostały?
Uprzejmie przypominam, że ślady na schodach i tarasie. 😆
Czekaj, musiałbym to zobaczyć rozrysowane na planie sytuacyjnym, najlepiej ze zdjęciem, może coś z góry nakapało w czasie odwilży?
Jaśminko… to był kot uskrzydlony 🙂
Wczoraj usłyszałam wrzask srok, sójek, wron i kawek. Okazało się, że moja Afrodytka złapała ptaka, jakiegoś szpaka, czy coś takiego. Dlaczego tamte tak się darły i latały nisko nad ziemią. Afrodytka zaczęła skubać szpaka (?) z piór, ale jej uciekł, została, biedna z pękiem piór w pyszczku. Długo nimi odpluwała.
..a ptak będzie teraz marzł… 🙁
Pewnie sroki go dobiją.
pewnie tak… sporo tych srok lata po świecie. 🙁
Witam wieczorową porą 😀 Nie czytałam.. Niestety. Może należy sięgnąć po latach, po którąś z lektur pana Marka?
A ja se zaglądam na Wiedźminki wątek.. Aż mi księżyc zaglądając w okno rzekł, że trza się wdrapać wyżej 😀
Witam: )))
I pomyśleć, że tyle lat byłem przekonany, że drapać to się trza dokładnie tam gdzie swędzi!: )
A w ogóle jaka oszczędność papieru była, nie to co teraz 😀
Grr, jak nie urok to sra… znaczy, przemarsz wojsk. Byłem, miałem posiedzieć, a jak co, to komputer się zbiesił, musiałem restartować, skanować w trybie awaryjnym i takie tam. Ale już jestem, chyba wszystko w porządku.
Mój muli, że strach!: ((
Jak już całe grzebanie w oprogramowaniu nie pomaga, trzeba przejść do sposobów sprzętowych – wyłączyć, odkręcić obudowę i solidnie a delikatnie odkurzyć wnętrze. W naszym przypadku pomaga, tak raz na pół roku.
Dobry wieczór Wszystkim:-))Co było by warte życie bez kłopotów ? Pozwól Quackie,ze wróce na chwilę do wczorajszego wątku.Zgadzam się z Tobą,że Rodzina podlega innym ocenom,niż otaczająca nas flora kumpli,kolesi i znajomków.Nawet w tzw.zgranej grupie,znajdzie się facet,który na wspólnej kolacji w knajpie,przy płaceniu rachunku,koniecznie musi wyjść do toalety.To właśnie takich kolesi miałem na myśli,a dla Rodziny przecież zdejmuje się ostatnią koszulę,nieprawdaż ??
Ano właśnie, najgorzej, jak granica się rozmywa. Ciocia (siostra śp. Teścia) to rodzina, ale mieszkająca w sąsiednim domu kuzynka kuzyna Pani Quackie od jego drugiej strony? (kuzyn jest spokrewniony z Panią Q. po kądzieli, a z naszą sąsiadką – po mieczu).
Tu powinien decydować stopień zażyłości w danej chwili,bo trudno zbierać dowody sympatii z osobami,których nie widzieliśmy na oczy.Na pewno trzeba liczyć się ze zdaniem małżonki.Pozdrowionka
Witajcie!
Piękne historie przytaczacie!
Z M. Twainem kojarzy mi się następująca anegdota:
Pewnego razu Twain, bardzo jeszcze wtedy młody, spóźnił się na jakieś przyjęcie. Udało mu się znaleźć ostatnie wolne krzesło, zasiadł więc i przyłączył się do biesiady. Po chwili pojawił się kolejny spóźnialski; ponieważ wolnych krzeseł już nie było, postanowił wygryźć najmłodszego. Stanął nad Twainem z talerzykiem w ręku, co na młodym pisarzu nie zrobiło najmniejszego wrażenia. Oburzony brakiem respektu dla swojego wieku przybysz rzucił lodowatym tonem:
– Młody człowieku, czy pan wie, czym różni się młody człowiek od bydlęcia?
– Tak, proszę pana – odpowiedział grzecznie Twain – Między innymi tym, że człowiek – niezależnie od wieku – je siedząc, a bydlę stojąc!
🙁 Zdarzało mi się jadać stojąc.

Jaśminko…. toć Ty jesteś współczesna:) w czasach M.T. nie jadałabyś na stojąco 🙂
Dzięki Wiedźminko, nie sprawdzę tego, ale zabrzmiało pocieszająco. 🙂
M.T. słynął z ciętych replik 🙂
Melduję, że H&M gotowe, kiszka straszna, ale działam pod presją, do tego ciągle ktoś nowy się pojawia, ale coś tam, coś tam, wiem,
żem nie godzien itd. Ale Kreciu, nie rozważyłabyś w łagodności swej, jeszcze jednego odcinka zaświatów, no proszę Cię, ja się uzależniłem
Się dołączam, jeśli pozwolisz Miśku to ja też.
Z H&M się cieszę. Jutro będzie ❓ 🙂
A niech będzie, gorzej nie będzie, tylko błędy poprawię 🙂
Dobranoc! Niech Wam kurier przyniesie, nie mieszkając, najpiękniejsze sny!
Dobranoc. 🙂
No to Miś już powyżej.
Dobranoc wszystkim!