Pan Ignacy Lajkonik stanął przed drzwiami swojego mieszkania i włożył wolną dłoń do kieszeni, by na ślepo poszukać kluczy. Wolna dłoń była wolna tylko w teorii, wisiała na niej bowiem siatka z zakupami, ale ta lżejsza. Druga dłoń kurczowo przytrzymywała wielką torbę, wyładowaną po brzegi cięższymi zakupami, w tym kilkoma bakłażanami, nabytymi na straganie niezawodnego pana Modesta. Prawdę mówiąc, pan Lajkonik ledwie dotarł do swojego bloku i z trudnością wdrapał się po schodach – tego dnia zrobił naprawdę solidne sprawunki. Ale też jak można się było oprzeć powabowi pysznych jesiennych jabłek, smakowitych championów, złotych rubinów czy wytrawnej szarej renety? Albo wielkich, żółtych gruszek lukasówek? A brukselka, szanowny Czytelniku, przyrządzana al dente, z zasmażką lub bez? A wspomniane już bakłażany, grillowane lub podsmażane? A może byśmy tak wrócili do pana Ignacego, bo stoi, biedak, pod drzwiami, i gmera w kieszeni?
Na szczęście podczas kiedy my zachwycaliśmy się kulinarnymi urokami jesieni, pan Lajkonik dogrzebał się do kluczy. Bardzo nie lubił ich gubić, ponieważ jakakolwiek zmiana w tym względzie wytrącała go z równowagi. O, proszę, klucz od górnej zasuwy – z prostokątnym łebkiem, wypolerowanym do gładkości od używania, a znowu klucz od zamka przy klamce w dotyku chropawy, z frezowaną powierzchnią, od domofonu zaś błyszczący nowością, bo po ostatnim remoncie zamek wymieniono, a od piwnicy – długi i nietypowy… Każdy z nich miał swoje miejsce w pęczku i pan Ignacy czuł się pewniej, kiedy potrafił rozpoznać je dotykiem nawet w najciemniejszą, bezksiężycową noc. Ale oto już nasz bohater trafił do dziurki, otworzył drzwi, wszedł i zamknął je za sobą celnym wierzgnięciem, a teraz już zmierzał pewnie do kuchni, by rozpakować łupy.
To znaczy, tak mu się tylko wydawało, że zmierza pewnie. Mały kubek jogurtu, chwiejący się na szczycie największej torby, wybrał sobie akurat tę chwilę, żeby wychylić się i wypaść z wdziękiem na płytki kuchennej podłogi. W ten sposób pan Lajkonik stracił chwilowo możliwość przyrządzenia pysznego sosu cacyki (z dodatkiem ogórka i czosnku, ma się rozumieć) do bakłażanów, za to zyskał wspaniały biały kleks na kuchennej podłodze. Nie był jednak w stanie docenić jego piękna, ponieważ widok zasłaniała mu wspomniana już torba z zakupami… I cóż za pech – albowiem nieszczęsny pan Ignacy wdepnął prawą nogą w wysmakowane dzieło sztuki (o smaku jogurtu) i pojechał naprzód jak gwiazda tańcząca na lodzie. Szczęście w nieszczęściu, że nie wypuścił przy tym zakupów i – jeszcze większe szczęście – nawet się nie wywrócił.
Ale w życiu i w opowiadaniach o panu Lajkoniku nie ma tak, żeby podobne wypadki nie miały żadnych konsekwencji, o nie! Dlatego też pan Ignacy, owszem, odzyskał równowagę, ale w tym celu musiał się o coś oprzeć, za coś złapać… a tym czymś okazała się stojąca na kuchennym blacie kuchenka mikrofalowa. Mało używana, dodajmy; pomimo kawalerskiego (do pewnego momentu) stylu życia pan Lajkonik bynajmniej nie szedł na łatwiznę w sprawach kulinarnych. Kuchenka jednak stała pod szafką, ponieważ otrzymał ją swego czasu w prezencie od pani Moniki z rodziną i sądził, że prezent wypada prezentować. A teraz, kiedy musiał wrócić do pionu, kuchenka okazała się jak znalazł. Zahaczył łokciem o blat, a dłonią trafił we frontową ściankę sprzętu, wciskając na ślepo kilka przycisków naraz i jednocześnie popychając ją w bok, ku niewielkiemu kuchennemu radioodbiornikowi, którego używał nieporównanie częściej od kuchenki, wychodząc z założenia, że audycje w programie II lub III sprzyjają kulinarnemu skupieniu. Mikrofala trafiła w radio, zarazem na wyświetlaczu błysnęły chaotycznie światełka, coś zapiszczało, zaskwierczało, pomiędzy dwoma urządzeniami przeskoczył efektowny łuk elektryczny, radio omalże zaświeciło własnym światłem i wyłączyło się. Kuchenka takoż.
Pan Lajkonik obserwował to wszystko bezradnie, w nader niewygodnej pozycji, z zakupami przyciśniętymi do torsu, w szerokim wykroku, podpierając się jedną ręką. Pozbierał się jednak szybko, odstawił zakupy w bezpieczne miejsce i opanował sytuację: niedocenione podłogowe dzieło sztuki zostało zlikwidowane za pomocą mopa i ręczników kuchennych, kuchenka i radio po sprawdzeniu okazały się, o dziwo, sprawne… Nic nie wskazywało, by wydarzenie miało w jakimkolwiek stopniu wpłynąć na życie pana Ignacego. A jednak! Po popołudniu obfitującym w wydarzenia kulinarne, których Czytelnikom oszczędzę, albowiem nie nazywam się Pawłow, nadszedł błogi wieczór. Pan Lajkonik popijał herbatę z sokiem malinowym, przeglądał leniwie ulubione strony w Internecie i był przekonany, że w najbliższym czasie czeka go tylko miły dzień z panią Chandrą, kiedy usłyszał pukanie w szybę.
Pukanie dochodziło wyraźnie z balkonu, na który tego dnia pan Ignacy jako żywo nie wychodził. Nie było już na nim żadnych kwiatków do podlewania, pranie na szczęście suszyło się w suszarni, a karmnika jeszcze pan Lajkonik nie wystawił, z braku potrzeby. Nie zamykał również na balkonie wrogów ani znajomych, z kolei potencjalny włamywacz nie pukałby w okno, tylko raczej poczekał, aż gospodarz pójdzie spać albo w ogóle opuści lokal… Kto więc pukał?!? Ignacy Lajkonik podszedł ostrożnie do balkonowych drzwi i odchylił zasłonę.
Rzeczywistość nie powinna go zaskakiwać, w końcu wierni Czytelnicy pamiętają, jakie przygody pan Ignacy przeżywał. Nieczęsto jednak zdarza się, żeby zobaczyć na własnym balkonie zaparkowany latający talerz, a przed nim – parę zielonych stworów, wyglądających całkiem tak jak na filmach. Chude, antropoidalne istoty wzrostu metr dwadzieścia stały przed przeszklonymi drzwiami, okazując całkiem po ludzku irytację i zniecierpliwienie. Pan Lajkonik czym prędzej chwycił za klamkę i otworzył drzwi, mając głowę pełną kwiecistych zwrotów – „Witamy na Ziemi, przybysze, to mały krok dla was, ale wielki dla ludzkości…” – ale błyskawicznie o nich zapomniał, kiedy usłyszał, jak brzmią pierwsze słowa niesamowitego gościa.
– No, nareszcie. Co tak długo?! – zdenerwowanym tonem zapytał ten z lewej.
– Ależ, szanowne u-u-ufoludki… – zająknął się pan Ignacy, po czym z pewnym opóźnieniem dotarło do niego, że wszystko rozumie, więc dodał, zdumiony: – To wy mówicie po naszemu?
– No masz – cierpko powiedział ten z lewej do tego z prawej, obraźliwie pomijając pana Lajkonika – Nadają od ponad stu lat w kosmos dźwięk, niewiele krócej obraz, i jeszcze się dziwią, że ktoś ma siłę i ochotę uczyć się tych ich barbarzyńskich narzeczy!
– Taa, a ten rasizm! – zgorszył się ten z prawej – „ufoludki” do nas! Przecież żadne z nas „ufoludki”, tylko normalni Kalfotranie! A ten tu będzie nas szkalował takim określeniem!
Pan Ignacy śledził tę wymianę zdań, pozostając w stanie całkowitego osłupienia, które jednak dość szybko zaczęło ustępować miejsca starannie ukrytemu rozgoryczeniu, a nawet wkurzeniu.
– ¬Szanowni… Kalfotranie! – rzucił w końcu z nadzieją, że dobrze zapamiętał nazwę…
– Nie! KalfotrAAnie! – poprawił z urazą niższy Kalfotranin – Jeżeli już!
– Przybyliście na Ziemię, witam was serdecznie – ciągnął niezrażony pan Lajkonik – Zechciejcie określić cel swojego przybycia. Czy chcecie ostrzec nas przed kosmicznym niebezpieczeństwem? A może przekazać część swojej wiedzy? Szerzyć pokój i wzajemny międzyplanetarny szacunek?
Kalfotranie popatrzyli po sobie i parsknęli szyderczym śmiechem. Zupełnie już zdegustowany pan Ignacy stał w milczeniu, mając coraz większą ochotę zamknąć z hukiem drzwi od balkonu i nie reagować na ewentualne dalsze pukanie w szybę. Tymczasem przybysze wyśmiali się do woli, a potem wyższy z nich podniósł dłoń i zmaterializował na niej błyszczący kryształ.
– Dwadzieścia bicykli temu dostaliśmy nadprzestrzenne wezwanie z tego sektora – oznajmił – Głośne i wyraźne wezwanie, cytuję: „Znakomity wielogwiazdkowy hotel dla gwiezdnych wędrowców, ze wszystkimi udogodnieniami, zaprasza w swoje progi. Promocja! Pierwsi klienci, którzy zgłoszą się i przedstawią niniejsze ogłoszenie, otrzymują tysiącbicyklowy pobyt za darmo!” Miejsce się zgadza, nasz empater określił je z dokładnością do dwóch prdeli. No więc jak, widzę, że jesteśmy pierwsi – tu rozejrzał się prowokacyjnie po pokoju – chociaż tych udogodnień to za dużo tu nie ma… Ale co tam, darmo, to darmo. Darowanemu gwyrtlowi nie patrzy się w skrzetle, co nie?
Pan Lajkonik po raz kolejny tego wieczoru zaniemówił. Przyglądał się tylko w milczeniu niecodziennym gościom, a przez głowę przelatywały mu z szybkością błyskawicy myśli: „Wezwanie? Kuchenka i radio! Zwarcie! Pomyłka! Zbieg okoliczności! Zadrażnienie! Incydent na szczeblu międzyplanetarnym!”, a potem bardziej już składnie: „Załagodzić, za wszelką cenę załagodzić, inaczej ludzkość straci szansę kontaktu!”
– Ależ tak, zapraszam w nasze skromne progi! – powiedział, odzyskując mowę i pozorny spokój – Oczywiście, że to my, tylko przyznam się panom, że nie spodziewaliśmy się odzewu tak szybko…
Goście weszli, włączywszy uprzednio w swoim pojeździe kamuflaż i alarm („Bo to wiadomo, czego się spodziewać na takiej dzikiej planecie?!”) i zaczęli wybrzydzać. Że spanie nie takie, oni przywykli zwieszać się na spoczynek głową na dół ze specjalnej grzędy… Że w łazience odświeżaczy jonowych nie ma, a na wodę z kranu mają ostrą alergię… Że kuchnia słabo wyposażona, a w ogóle co to za barbarzyńskie obyczaje, podawać posiłek niezmiksowany i bez rurki do łatwego i przyjemnego wessania (tu pana Lajkonika trafił po cichu wielki i przepotężny szlag, ponieważ odżałował i podał gościom grillowane bakłażany i inne specjały, przygotowane tego popołudnia na następny dzień z panią Chandrą)… Że co to za zabawa bez snoozyki… nie, nie muzyki, a właśnie snoozyki, proszę nas nie poprawiać… we wszystkich pasmach, a nie tylko między głupimi szesnastoma a dwudziestoma tysiącami herców… Skocz, no, koleżko po snoozer do bryczki… (po włączeniu urządzenia kosmici poweseleli, ale zarazem rozwyły się psy i rozmiauczały koty na całym osiedlu)… No i może gospodarz coś by polał, bo jak to tak o suchej kwipie siedzieć?
Pan Lajkonik z popłochem pomyślał tylko „Ale co oni piją??!?!”, nie dał jednak po sobie poznać tego popłochu, tylko z olimpijskim spokojem wstał i spytał grzecznie: – A czego się napijecie, szanowni goście? – i tu po raz kolejny został zaskoczony, ponieważ spodziewał się, że w odpowiedzi zażądają jakiegoś całkowicie egzotycznego alkoholu, i to wysokoprocentowego; tymczasem niższy przybysz rzucił okiem w kierunku kuchni, oko musiało być najwyraźniej wyposażone w jakiegoś rentgena, ponieważ niedbale machnął trójpalczastą ręką i powiedział: – Niech będzie Pieskafe Instant, daj ze dwanaście łyżeczek na kubek. Tylko dobrze osolony! „Toż mi po kofeinie chałupę na strzępy rozniosą!” przeraził się pan Ignacy, ale posłusznie zaserwował rozpuszczalną kawę… o, przepraszam, to porównanie wysoce krzywdzące dla każdej kawy… w dwóch kubeczkach. Kosmici wypili, jednocześnie beknęli i wrzasnęli chórem: – No, teraz się zabawimy!!!
Następnego dnia przed południem całkiem konwencjonalnie zadzwoniono do drzwi. To pani Chandra wpadła się przywitać i zapytać, czy przypadkiem do popołudniowego obiadku nie trzeba przygotować jakiegoś pysznego deseru. Na widok pobojowiska i kosmitów zwisających z żyrandola lekko ją zatkało, ale kiedy pan Lajkonik konspiracyjnym szeptem opowiedział jej o wszystkim, odblokowało ją, i to dość konkretnie. Już – z błyskiem w oku – sięgała parasolką ku żyrandolowi , już na usta cisnęły jej się hinduskie przekleństwa, gdy nagle zamarła wpół gestu. Pan Ignacy poskoczył ku niej, przekonany, że to jakaś nowa sztuczka nieproszonych gości, ale w tym momencie jego ukochana odwróciła się na pięcie i wybiegła z mieszkania.
A w porze obiadowej (dwaj przybysze jeszcze spali) do balkonu dobił następny latający talerz, tylko większy. Bezszelestnie wyszli z niego dwaj następni kosmici. Przypominali z wyglądu tych pierwszych, tyle że mieli po dwie pary rąk, byli raczej opalizująco fioletowi, no i wyżsi – mniej więcej wzrostu pana Lajkonika. Grzecznie poczekali na balkonie, aż pan Ignacy otworzy drzwi i zacznie się sumitować, że pierwsi klienci już skorzystali z promocyjnej oferty, po czym delikatnie acz stanowczo odsunęli go na bok, weszli do środka i wycelowali w poprzedników przyrząd przypominający miniaturową krzyżówkę kruka z biureczkiem. „Zieloni” momentalnie zostali zamknięci w przezroczystych pęcherzach, które powoli i dostojnie uniosły się w powietrze i popłynęły w kierunku statku nowych przybyszów. Żaden z nich nie przejął się wrzaskami uwięzionych „Mama? Dziadek?! Wypuśćcie nas! Nooo!!!”
Kiedy dwa bąble zniknęły już z pola widzenia, a okrzyki ich lokatorów ucichły, tęższy z nowoprzybyłych stanął przed panem Lajkonikiem i skłonił się, krzyżując obie pary dłoni na piersiach. W głowie pana Ignacego zabrzmiały słowa: „Czcigodny Laahj-konn-ing! Dziękujemy za przyjęcie i przechowanie naszych potomków zdrowych i całych, a zarazem wyrażamy najgłębszy wstyd z powodu ich postępowania. To kolejny raz, kiedy bezprawnie zdejmują ogranicznik z napędu swojego statku, wypuszczają się dalej niż na dozwolony parsek od macierzystej planety i naciągają nieświadomego tubylca, by ich ugościł. Nie było żadnego wezwania, żadnego hotelu i żadnej promocji, tylko pojedynczy, przypadkowy impuls nadprzestrzenny. Przepraszamy za zachowanie naszych potomków i obiecujemy, że na tej planecie już się to nie powtórzy! W dowód naszych najlepszych kalfotrańskich intencji proponujemy ci, o czcigodny cudzoziemcze, naprawę szkód wyrządzonych podczas tego ubolewania godnego incydentu.” A drugi (druga?) przybysz(ka) dodał(a) gorzko i zdecydowanie mniej uroczyście: „I do tego pomalowali się na zielono. Na zielono! Skandal, panie kochany!”
Ostatnie dni tak już przyzwyczaiły pana Lajkonika do wydarzeń niebywałych i nietypowych, że nawet specjalnie nie zdębiał. Uśmiechnął się natomiast i kiwnął głową, że tak, owszem, zgadza się na naprawę. Nic już nie mówiąc, przybysze zakrzątnęli się wokół niedużej skrzynki, z której wylał się wodospad srebrnych drobinek, okrywając połyskliwym płaszczem całe mieszkanie… a kiedy spełzł z powrotem do swojego schronienia, wszystko wyglądało tak, jakby faktycznie poprzedniego wieczoru nikt nie odwiedził pana Ignacego. W dodatku na kuchence i w okolicach stał parujący i roztaczający feerię zapachów obiad, tak jak go pan Lajkonik poprzedniego dnia ugotował. Gospodarz rozejrzał się po pokoju i skonstatował, że goście – wraz z niegrzecznymi dziećmi – ulotnili się po angielsku. Ale w drzwiach stała już uśmiechnięta od ucha do ucha pani Chandra.
Pan Ignacy nie od razu zrozumiał, że to właśnie jej zawdzięcza pozbycie się nieprzyjemnych gości. Kiedy jednak zjedli obiad, swoją drogą, smakujący nieziemsko, a potem deser – przygotowany przez piękną Hinduskę, a potem nie mogli już wepchnąć w siebie nic, niezależnie od tego, jak by było pyszne, pani Chandra przyznała mu się do wykonania „jednego telefonu, gdzie trzeba”. – O, a gdzie trzeba? – zainteresował się żywo pan Lajkonik – I skąd miałaś numer, jeżeli to nie tajemnica?
– Nie, no skąd, żadna tajemnica – powiedziała skromnie jego piękniejsza połowa. I wyciągnęła z torebki sczytany egzemplarz przewodnika „Autostopem przez Galaktykę”. W przygaszonym świetle błysnęły żywszym blaskiem litery, układające się w napis „NIE PANIKUJ”.
Dzień dobry. No i się udało, dzięki atakowi weny, panom Bachowi (dzieła organowe) i Mozartowi (koncerty fortepianowe). Pomysł mi krążył po głowie od jakiegoś czasu, egzekucja za przeproszeniem wymagała zebrania się do (Senatorze! 😉 ) kupy, co na szczęście udało się wczoraj i częściowo dzisiaj zrobić. Zapraszam.
: ) Zawsze mawiam, że nie ma to jak w kupie wszystko gra!
Smakowite ! 🙂 a wszystkie dzieci nasze są
O to-to, ten zaazul idealnie dopowiada podsumowanie 🙂
Aha…. miałam dziś dwa powody do radości … niespodziewanie przybyły wnuczęta i…. już poszły do domciu
W przezroczystych pęcherzach???
a nie…. na tym etapie pęcherze jeszcze nie były konieczne !
Początkowe przerażenie zastąpiło zrozumienie. Oj, te niesforne dzieciaki ❗
„Autostopem przez Galaktykę” bym pozwoliła, ale po stosownym pozwoleniu. Takim typowo polskim. Zanim by dzieci je dostały to by dorosły i nie narozrabiały. 🙂
Na wszelki będę uważała nie tylko na jogurt wymykający się z torby, ale przede wszystkim na radio i rzadko używaną mikrofalówkę. 🙂
Nie sposób nie podziwiać, po raz kolejny, Pani Chandry. Cóż by Pan Lajkonik bez Niej począł, czasami ❓ 🙂
Radio i kuchenka mikrofalowa, suszarka i wanna, toster i czajnik – kto wie, co potrafią razem. „Z waszych połączonych mocy powstaję ja – kapitan Planeta” 😉
Mnie zawsze zastanawia, że pani Chandra dokładnie wie, co kiedy zrobić, nawet w sytuacji kosmicznego nieporozumienia. Może sama jest kosmitką?
Pani Chandra odznacza się buddyjskim spokojem ducha i pozytywnym stosunkiem do świata:
No! A Mistrz Quackie ma grzbiet wygładzony podeszwą pantofelka!: )
Hehe, też!
Aha, też! To co jeszcze oprócz grzbietu?: )
A nie, też pantofelka 😉
A już myślałem…: )
Pani Chandra to Dobry Duch Ziemi. 🙂
Zestaw suszarka i wanna niezbyt dobrze mi się kojarzy. 🙂
Rezolutne dzieciaczki, pewnie w wieku Juniorów Kwaka ? 🙂
Trochę starsze, moje (jeszcze?) nie próbują prowokacji w stylu „dyskryminacja i rasizm!”
Twoje są lepiej wychowane… tak sądzę 🙂
Ależ skąd, i piszę to całkiem bez fałszywej skromności. Niestety. Mają jednak tyle przyzwoitości, żeby przy gościach albo W gościach poruty nie robić.
Uhummmm! W chwilach gorzkiego rozżalenia Senatorowa parę razy stwierdziła: „Mężem i synem się nie pochwalisz!”: )
No to nieźle narozrabialiście,bo Pani Senatorowa wg mnie, to świętej cierpliwości niewiasta 🙂
My? My grzeczni, to świat nas nie rozumie!
.. i o to biega Kwaku…. żeby nie było poruty, domowi jakoś wytrzymają
..
Jak stworzyłeś te śliczne nowe słówka ? snoozer, gwyrtl, kwip ( kwipa?)
Aha, i jeszcze Kalfotranie – kojarzy się komuś z czymś? (podpowiedź – absurdalnie prozaiczne źródło) 😉
Trochę obawiam się blamażu, ale… ryzyk, fizyk. 🙂
Pierwsze co mi przyszło do głowy to ziemniak a potem termin związany z żeglarstwem. 🙂
Ciekawam bardzo jaka jest prawidłowa odpowiedź. 🙂
Tak jest, chodziło o kartofelki 🙂
Zloty lajkonik dla tej Pani!
Chyba jednak powinnam powoli zacząć pozbywać się kompleksów i zacząć ufać intuicji w miejscach gdzie wiedzy brak. 🙂
A poza tym, to… szok. 😆
PS: Medal z kartofla otrzymam pocztą ❓ Z dumą będę go nosiła. 😆 😉
Witajcie!
Quacku, jesteś niezawodny! Też podziwiam wyobraźnię!
Co do kosmomowy – czy wiesz, co w czestinie znaczy prdel?
Litości, Tetryku, bo resztki mózgu mi się zagotują.
A oczywiście 🙂 tylko: ten prdel czy ta prdela? A może: ta prdel? Kojarzy mi się „To jsme sou v prdeli”.
ta prdela, oczywiście. Ja kojarzę „to je do prdeli!” – bez związku z powyższym opowiadaniem, oczywiście 🙂
Matko! Jak tu jeszcze na tym blogu będzie w czestinie to ja wysiadam z tego tramwaju do wariatkowa!: ))
„Modlitwa” Okudżawy z czeskim tłumaczeniem już była…

Ano!: )
Nie kojarzę, być może przegapiłam. 🙁
Październik 19, 2012 o 12:15
Tu czy Tam ❓ 🙂 Jeśli Tam to zrozumiałe, jeśli TU, to nie mam pojęcia jak. 🙁
Wycieraczka „Oda do jesieni” z 19 października, godz 12.15 edytowała Bożena, na tym blogu!
Paniusiu, śpicie??: )))
Gapowata jestem, ale nijak nie brzmi mi to po czesku. Nie zapamiętałam czeskich literek.
Oj tam, raptem jedno słowo i całkiem bez związku z czeskim znaczeniem, ot, dla facecji 😉
Od rzemyczka do koniczka!
A wracając do Pani Chandry to utwierdzam się coraz bardziej w przekonaniu, że ma ona swój bliski Autorowi pierwowzór!
Jest taka zdecydowana i zaradna!: )
Ha, Pani Quackie też jest o tym przekonana (nie wiem skąd, bo oficjalnie nie bywa na Wyspie ani na kontrowersjach). A to, hmmm, nie ze wszystkim prawda.
Że nie bywa?
PEWNIE tak
i to pierwsze też nie ze wszystkim.
Hmmmm. Będę jednak się upierał!: )
Pani Chandra to kwintesencja kobiecości. Nie tylko Pani Quackie, ale my wszystkie. na czele z Panią Senatorową, tak mamy. 😆
Ktoś MUSI, Panowie, po Was posprzątać. 😆
My rządzim światem a nami kobiety ❗ Kto to powiedział ❓ Najświętsza prawda. 😆
Oooo, to mi salomonowe wyjście! I tego będę się trzymał, Wysoki Są… to znaczy, wiadomo, kto.
Uprzejmy czy wystraszony….?
No, do jutra-m jeszcze słomiany wdowiec, więc…
Ale Ci dobrze!
…z dwójką Juniorów na karku 😛
Troszki gorzej!: (
Skowronek, pisknij!
Z nadzieją, że Skowroneczek w końcu piśnie, idę na spacer.
Jeśli ktoś ma z Nią kontakt, to, proszę, niech da znać co u Niej. Wolałabym co prawda gdyby sama się odezwała…
Do zaniebawem. 🙂
Tak po ciemku na spacer? Uważaj na się!
Zrezygnowałam. 🙁 Nie ze względu na niebezpieczeństwo. Mieszkam na wsi, tu, jeśli ktoś chciałby mnie skrzywdzić, musiałby mnie zabić, bo nawet po głosie poznałabym napastnika.
Poddałam się, bo po wyjściu z domu otuliła mnie mgła. Wdziera się się wszędzie swoim mokrym chłodem.
Gorzej, że z jutrzejszego wyjazdu do lasu zapewne nic nie będzie, jeśli mgła utrzyma się, tak jak dziś, do godziny 13-ej. 🙁
Dzisiaj w Puszczy Niepołomickiej mgła podniosła się między 10-tą a 11-tą nad ranem
Przymglona puszcza wygląda przepięknie!
Wyobrażam sobie, Tetryku. 🙂 Tylko, że… Żeby dojechać do zamglonego, przepięknego lasu najpierw muszę mieć zgodę kierowcy, w sytuacji gdy widoczność jest praktycznie zerowa. 🙁
W Puszczy Bolimowskiej też pięknie. Droga między Bolimowem a Skierniewicami jest asfaltowa, wąska, z nieco poszarpanymi brzegami. Po obu stronach wysokie drzewa wyciągające gałęzie nad szosę. Między drzewami słońce znajdowało tunele wypełnione mgłą. I te kolory. Tej jesieni wyjątkowo piękne. Szkoda, że w czwartek ma być przymrozek.
Witaj Kreciu ! Puszcza Bolimowska ? nie wiedziałam, że jest taka…. pewnie niezbyt rozległa?
Oddalam się na paluszkach. Gdybym nie wrócił, to wiecie…”Ach śpij, kochanie, jeśli gwiazdkę z nieba chcesz..”: )))
No trudno, śpij z gwiazdką czy bez, byle bez snów
Skowronek żyw, niecałkiem zdrowy,i ogłosił po cichutku okres ochronny…. więc nie nalegam, żeby nam zaświergotała..
Smętniej bez niej….. 🙁
Zdróweczka dla Skowroneczka!
Przekażę Skowronkowi wszystkie miłe słowa…. i mam nadzieję, że wróci tu niebawem 🙂
Pozdrów Ją ode mnie Wiedźminko. 🙂
No i ode mnie też nie zapomnij jej pozdrowić
Na pewno nie zapomnę 🙂
Się wie, Jaśminko 🙂
Oddalam się na chwilę, może być niekrótka. Na pewno jeszcze wrócę (dzisiaj)!
No więc wróciłam, przeczytałam i tak sobie pomyślałam, że wszystkie dzieci są podobne i podobnie rozbrykane.
Mają też wszystkie czasem dzikie pomysły i gdybym miała spotkać jakiegoś ufoludka, to bym wolała, żeby był dorosły.
Nie mam już cierpliwości do dzieci.
Wręcz przeciwnie niż ja, Bożenko, bo do dzieci cierpliwości mi nie brakuje, czego o dorosłych powiedzieć nie mogę. 🙂
PS: Świadomie swego czasu wybrałam specjalizację psycholog dziecięcy. 🙂
Kiedyś też lubiłam towarzystwo dzieci, ale wierz mi, że w pewnym wieku zaczynają już one denerwować, szczególnie jeśli są niesforne.
Mam zatem nadzieję, że nigdy nie będę „w pewnym wieku” 🙂
Czyżbyś chciała młodo odejść z tego świata?
Bożenko, mówią, że starość to nie wiek, tylko charakter…. 🙂
Dokładnie tak ❗ Mam nadzieję, że umrę młodo. 🙂 Nie podoba mi się rola zgryźliwej, stetryczałej staruszki. 🙂 Nawet gdybym miała żyć 200 lat. 🙂
Mnie się też nie podoba taka rola, więc się przed nią bronię. A muszę Wam powiedzieć, że moje przyjaciółki są dużo młodsze ode mnie i bardzo lubimy swoje towarzystwo
No i jestem (pora żerowania dobiegła końca 😉 ). Coś w tym jest, co Bożenka mówi, my też mamy coraz mniej cierpliwości do małych dzieci, mimo że Pani Quackie ma chrześnicę w wieku ok. 3-4 lat. Chrześnica czy nie, jak się zachowuje upierdliwie, to cierpliwość się ulatnia jak eter.
Do mnie czasem przychodzi znajoma z 6-letnią córeczką. Dziecko jest tak rozbrykane i nawet powiem, że źle wychowane, że mi nieraz brakuje cierpliwości. Ale jakoś muszę to znieść, bo mimo wszystko to są goście
Hm. Swego czasu chrześnica żony miała doskonały sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę (tak, wiem, że to znaczy, że się nudziła, więc trzeba było tak zrobić, żeby się nie nudziła, etc. etc.), mianowicie podchodziła i gryzła go w nogę. Kiedy zrobiła to po raz drugi czy trzeci przy mnie, podszedłem do niej i poprosiłem ją pięknie, żeby tego nie robiła, bo to nie jest nic miłego, a przecież nie chciałaby, żeby ją ktoś ugryzł, na przykład ja, PRAWDA?! [tu szeroki uśmiech z wyszczerzonymi zębami]. U nas przestała gryźć.
Dawno temu, tak, żeby nie zrobić krzywdy, odkopnęłam trzylatka w nogę. Żeby poczuł, że to boli, tłumaczenie nie pomagało. Nie byłam na niego zła. Byłam wściekła na jego mamusię, która nie reagowała.
Przypomniała mi się scenka.
Kilkoro dzieci, zupełnie cudzych, naigrywało się z chorego psychicznie mężczyzny. Zapytałam dlaczego to robią. Nie wiedziały. Porozmawialiśmy sobie na ten temat. Były autentycznie przejęte. Wierzę, że już nigdy tego nie zrobią.
Wniosek. To nie wina dzieci, że tak czy inaczej się zachowują. To „zasługa” dorosłych.
Nie mam na myśli nastolatków, dla których grupy rówieśnicze zaczynają odgrywać zasadniczą rolę, chociaż… Co włożysz gdy dziecko ma lat np. 2, wyjmiesz gdy ma naście i więcej. Plecak zwany dorosłością pakuje się od urodzenia.
Tu Ci przyznaję rację Jasminko. Wychowanie dzieci trzeba zacząć od pierwszych miesięcy. Nie można mówić, że gdy dorośnie, to zrozumie. Gdy dorośnie to już za późno na wychowywanie. Takie przysłowie:”Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” ma tu swoje zastosowanie.
Dowcip znany od lat. Wiele osób twierdzi, że było świadkiem takiej sceny.
Tramwaj, siedzenia naprzeciwko siebie. Na jednym siedzi mama z dzieckiem, na drugim starsza pani.
Dziecko kopie starszą panią. Mama nie reaguje. W końcu stwierdza. Moje dziecko wychowywane jest bez stresu i bez bicia.
Scenkę obserwuje stojący obok młodzieniec. Wyjmuje z ust gumę do żucia i przykleja na czole mamusi. Oburzonej na takie zachowanie odpowiada.
Proszę pani, proszę się nie oburzać, byłem wychowywany bez stresu i bez bicia.
Nie jestem zwolenniczką bicia, żeby było jasne, bo jest ono, według mnie, świadectwem bezsilności dorosłych.
Za co to biją w tyłek, gdy pobłądzi głowa?
– Za to, że głowa, błądząc, rozum w tyłku chowa.
To jest fraszka Jana Kochanowskiego.
PS: nie występowałam z pozycji wszystkowiedzącej dorosłej, nie wrzeszczałam Co wy gówniarze robicie. ❗
Rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać + własny przykład. To działa.
Można do urzygu powtarzać Nie kradnij, ale gdy kradzione przynosi się do domu, żadne tłumaczenia nie zadziałają.
Podsumuję : dzieci należy mieć w stosownie młodym wieku, gdy się ma nerwy jak postronki i żelazną kondycję….
Podobno dopiero dziadkowie mają wystarczającą ilość cierpliwości i czasu dla maluchów. 🙂
Potwierdzam…. zresztą, dziadkowie są od rozpieszczania, a nie od wychowywania. Stale to powtarzam… 🙂
Ciocie też. 🙂 Chociaż starałam się nigdy nie przekraczać, za bardzo, granic wyznaczonych przez rodziców. 🙂
Właśnie dlatego, że to rodzice są od wychowywania.. 🙂
Bo wnuki kocha się czasem więcej niż własne dzieci, jeśli tu można mówić o porównaniu. Tyle, że moja wnuczka jest już dorosła…
To masz szanse na prawnuczę….. pięknie 🙂 mnie to raczej nie dotyczy.. 🙁
Niech wpierw wnuczka skończy studia. Jeszcze zdąży mnie obdarzyć prawnuczką/kiem
Hi hi hi!
I czego rechocze? Inaczej nie może być!
Ależ może, może!: ))
Pewnie, że ona może, ale liczę na jej rozsądek 🙄
Hi hi hi!!
Znów się śmiejesz? Ona jest rozsądna, wrodziła się w babcię!!!
Ależ ja się nie śmieję! Ja chichoczę!: ))
Znam inne spojrzenie na sprawę:

Dzieci należy prać, zanim nas zdenerwują – bo później, w zdenerwowaniu, można by je ubić!
Ha. Ha. Ha. Powiedział z odcieniem wyższości Junior Starszy, kiedy mu zacytowałem powyższy punkt widzenia 😀
Jeśli dzieci są wystarczająco inteligentne, a moi potomkowie są, to słowo mówione do nich dociera.
A to mi przypomniało stary dowcip: „Mówi Cygan do zony, patrząc na niemożliwie brudne dzieci – myjemy, czy robimy nowe”…. 🙂
No właśnie Kwaku… pan Ignacy i pani Chandra nie mają jakichś maleńtasów w pobliżu ? Zdaje mi się, że to Oni byliby świetnym
„dziadostwem”. 🙂
Najpierw muszą mieć chyba dzieci. Ciekawe czy się ich doczekamy. 🙂
Ślub niekonieczny, tolerancyjna pod tym względem jestem. 😆
Na razie zapowiada się, że będą się odwiedzać, odwiedzać, odwiedzać… 🙂
O nie. Ale jest przecież Karol i jego narzeczona, którzy… kto wie?
Chciałam nawet o nich wspomnieć, ale dawno o nich nie było…
Dlaczego nie ❓
Koperek??
Onże. Narzeczona Paulina.
Daj im, Panie Boże!
Choć trojaczki!!
Dobrej nocy życzę, idę spać – sznupa mi się rozdziera 🙂
Dobranoc Bożenko. 😀
Jeszcze wcześnie, mam nadzieję, że nie wszyscy już idą spać. 🙂
Szanowni, idę robić za owczarka – zagonić Juniorów do zagrody, bo jutro szkoła itp. przyjemności. Bym chciał mieć takie skrzyżowanie kruka z biureczkiem!
Zagoń i wróć ❗ 🙂
Miało być pod Quackie`m. 🙂
Jestem. Ale też już niedługo. Praca owczarka jest wyczerpująca
Nie ma zaazulki „przytul”, by się przydała. 🙂
Oj, przydałaby się. Wielkie dzięki 🙂
To powiedz dlaczego Pan Ignacy i Pani Chandra nigdy nie będą mieć dzieci, że o wnuczętach nie wspomnę. 😆 A potem już możesz iść spać i odpocząć. 🙂
To jest doskonałe pytanie, i tego się będę trzymał. Bez żadnych emotikonek.
Już dłużej Cię nie męczę. 🙂 Brak odpowiedzi to też odpowiedź 🙂
Nie daj czekać zbyt długo na ciąg dalszy nastąpi. 🙂
Nie zmieniłam zdania. Chętnie kupię wydrukowane, z autografem Autora. Jestem pewna, że nie tylko ja. 🙂
Dobranoc! Pięknie dziękuję za obecność, nieobecnych usprawiedliwiam 🙂 a co będzie dalej, to się zobaczy.
Dobranoc Quackie. 🙂 Nie daj nam za długo czekać na ciąg dalszy.:)
Dzień dobry! Nie śpię już dawno, ale musiałam zobaczyć co się tu działo jak poszłam spać. Bo ja jestem poranny ptaszek i do nocy nie wytrzymuję. Miłego dzionka wszystkim życzę :Flowers-for-you:
Dzień dobry: )))
Za oknami jeszcze mrok, coraz krótsze dni niestety. Byle do wiosny 🙂
Stateczek (ach, gdzież on, gdzie!!), zwykł mawiać – byle do Wielkanocy!
Przypomniał mi się dowcip, jak kobieta w ciąży jadła lody. Maluszek nienarodzony pocierał rączki i mówił: „byle do wiosny”.
Dobre!!: ))
Przypomniał mi się taki dowcip:
– Kochanie, chciałem ci coś powiedzieć.
– Tak, wiem, ja ciebie też.
– Z kim?!
Też dobreee 😆
Niestety, muszę się ulotnić do południa.
Dzień dobry! Właśnie się zorientowałem, że warkot, który mnie obudził wcześnie rano, to były piły panów, którzy ścinali nieopodal topole, takie duże chwasty, i tym razem powiem: Chwała Bogu, bo przy mocniejszych wiatrach się chwiały, aż strach było patrzeć.
Witaj. Topole szybko rosną i przez to cieszą oko laików, tymczasem to bardzo paskudne drzewa. Mają zwyczaj łamać się pod naporem wiatru, a ich korzenie rozsadzają chodniki i jezdnie.
Tak właśnie, i dokładnie z tego powodu zostały wycięte topole na podwórku domu, w którym mieszkam. Zrobiono to parę lat temu, a mimo to po dziś dzień korzenie rozsadzają nawierzchnię (betonowa kostka, a pod spodem betonowe płyty).
Kiedyś kilkakrotnie interweniowałem w sprawie kilku takich topoli. Na oko mogły mieć po ponad trzydzieści – czterdzieści lat, bo obwód pnia miały tak koło dwu – trzech metrów tuż nad ziemią. „Specjalista”, z którym przyszło mi w UM rozmawiać twierdził, że mają one ponad dwieście lat i są już szacownym pomnikiem przyrody! Zdębiałem na takie dictum i zapytałem go czy jest dendrologiem. Omal się na mnie okropnie nie obraził, bo potraktował moje pytanie jako kpiny z poważnego urzędnika. Jak się później dowiedziałem był z wykształcenia technikiem górnictwa!
Wycięcie takiej dorodnej topoli jest kosztowne : trzeba w zamian posadzić dwa drzewa, całkiem juz spore, takie za min. tysiąc zł sztuka … 🙂 Sposobem na topole jest przycinanie wierzchołków….
Ale z tego, co mi wiadomo, jeżeli zostaną oficjalnie stwierdzone szkody (np. rozsadzony chodnik czy bruk), to nawet nie trzeba nic sadzić w zamian. Wierzchołki przycinano, ale na korzenie to nic a nic nie pomagało.
Witam: ))) Ciąć, rżnąć i rąbać, Wiedźmineczko! Ja bardzo lubię drzewa, ale topole to paskudztwo! Niech sobie rosną na łąkach, na nieużytkach ale nie w miastach!
a rosną sobie, rosną 🙂 Włosi je celowo hodują na papier ….
Dzien dobry … mglisty nieco… 🙂
Dzisiaj chyba w całej Polsce? A w każdym razie w pobliżu lotnisk.
Na Dzień dobry
Kosmiczny poemat :
Apentuła niewdziosek, te będy gruwaśne
W koć turmiela weprząchnie, kostrą bajtę spoczy,
Oproszędły znimęci, wyświrle uwzroczy,
A korśliwe porsacze dogremnie wyczkaśnie!
Trzy, samołóż wywiorstne, gręzacz tęci wzdyżmy,
Apelajda sękliwa browajkę kuci.
Greni małopoleśny te przezławskie tryżmy,
Aż bamba się odmurczy i goła powróci.
Dzień dobry: )
Elektrybałt Lema!
Pewnie, że.
W sieci się pokazuje, jak się wgoogla ostatnią linijkę. Pierwszej nie pamietałam
Dzień dobry! Tak, przepiękny to wiersz. Ostatniego wersu używa się w rodzinie (tzn. używają go moi Rodzice i rodzeństwo), kiedy ktoś (najczęściej osoba pci żeńskiej) się obrazi i trzeba czekać, aż jej minie.
Czyki, jak to się mówi „kultowe”
Tak jest. Z kolei kiedy trzeba skrótowo podsumować jakiś wątek książki lub filmu, charakteryzujący się nieznośnym sentymentalizmem (Niewolnica Izaura i pochodne), używamy innego cytatu z tej samej bajki – „Cyprian ciotkę całuje, cisnąwszy czarnule!!!”
Cyprian cybernotoman, jak sądzę?
I cynik!
I cytrzysta!!
Z tego towarzystwa pamiętam tylko trzy cytrzystki. Siostry Pomarańcze.
Ja pamiętam Niedużego w paletku i pogniecionym kapeluszu, jak skarżył się, że go trzy cytrzystki biły po głowie trzema cytrami.
Czy paletko było w jodełkę?
Oj, nie mam źródła pod ręką żeby sprawdzić to paletko, wszystko zostało u Rodziców. Ale wydaje mi się to nader prawdopodobne.
Och, jestem przekonany, że wielu Wyspiarzy pomoże Ci przypomnieć sobie sporo rzeczy lemowych, jakby co!
.. to jest niewątpliwe… ale obawiam się, że wpadnę w kompleksy
..
Dzień dobry. 🙂
Dzień dobry :)Świetne opowiadanie, że tak stwierdzę odkrywczo 🙂
Ależ merci. Staram się pisać najlepiej, jak potrafię – pod względem pomysłów i wykonania. Stąd niestety częstotliwość taka, jaka jest.
Do tego smakowite, zgłodniałem 🙂
A ja właśnie robię spaghetti Juniorom, całkiem proste. Ale pachnie… 😉
No katuj mnie dalej, siedzę w pracy i do obiadu daleko 🙂
Hej. Używasz jeszcze adresu na o2?
Witaj 🙂
Tak, używam. 🙂
Już, albo dopiero, za co przepraszam. :):*
Ha. OK, dzięki wielkie.
Się ośmielę. 🙂

Uprzejmie informuję, że czołg mnie rozjechał, słoń nadepnął itp., itd. Dzisiejsza wyprawa do lasu dała mi nieźle popalić. 🙂 Ostatnią godzinę przesiedziałam na pniu, zimnym i mokrym. Nie miałam już siły łazić. 🙂
Oczywiście nie żałuję, że pojechałam! Jak pomarudzę, to szybciej mi przejdzie. 😆
Obok mojego okna zakwitł jaśmin.
To ma sens, jaśmin do Jaśminki pasuje jak ulał 🙂
Witaj Miśku. :):*
Sens to ma w lipcu a nie pod koniec października. 😆
Hej :)Sens w sensie semantycznym, a nie logicznym :)Przyroda spłatała przyjemnego figielka 🙂
Przecież wiem.
Czy figielek przyjemny to się okaże jeśli jaśmin nie zmarznie. Powinien się przygotowywać do snu zimowego a nie rozkwitać o tej porze roku. Ładny bardzo, tylko to ma na swoje usprawiedliwienie. 🙂
a grzyby były, Jaśminko ? 🙂
Na szczęście tak, Wiedźminko. 🙂 Poza tym była mgła, kilka dzięciołów, resztki jagód, inne ptaszki były też. Jeden wołał piiij. Chyba prosił żeby wypić jego zdrowie. 😆
Najwięcej grzybów znalazłam w krzaczorach, w miejscach, w które innym nie chciało się włazić. I znowu dużo ludzi było. Na szczęście to olbrzymi las i towarzystwo miało szansę się porozłazić po nim. 🙂
Cudnie wyglądała skraplająca się rosa na porozwieszanych między gałęziami i podłożu też, pajęczynach. 🙂 A kiedy pokazało się Słońce to… Brakuje słów żeby to opisać. 🙂
Skończyło się słomiane wdowieństwo. W związku z tym uprzejmie żegnam się na dzisiaj.
Trudno… Miłego wieczoru wobec tego… A mnie ogarnął jakiś nygus
Witajcie!
Jeżeli nie macie nic przeciwko, wieczorkiem wrzucę zdjęcia z puszczy.
Dzień dobry: ) Niepołomickiej? Wrzuć, Tetryku!
Oczywiście ja nic przeciwko nie mam, chętnie obejrzę 🙂
Kalfotranie, Kalfotranie…kurcze, coś mi się kojarzy, ale trochę rozkojarzony jestem, a moja znajomość kosmosu ogranicza się do umiejętności pokazania na niebie Małego i Wielkiego Wozu, pod warunkiem, że nie ma chmur i jest ładna noc. Lem ci to jeszcze nie jest, ale prawie-prawie…
Zapraszam do puszczy piętro wyżej.
Za późno, żeby się włączyć do dyskusji. Mogę tylko powiedzieć, że czyta się to z przyjemnością

Ukłony Autorowi