Pan Ignacy Lajkonik pacnął się w czoło, ale delikatnie, tak żeby nie zrobić sobie krzywdy. Wiedział bowiem z doświadczenia, że każdy, kto próbował zrobić krzywdę jemu, Ignacemu Lajkonikowi, miał do czynienia z panią Chandrą. Dość nieprzyjemnego czynienia, dodajmy. Pacnięcie nie zrobiło więc panu Ignacemu krzywdy, ale było słyszalne na tyle, by w kuchennych drzwiach (pan Lajkonik właśnie przyrządzał wieczorną mozzarellę z pomidorami i oliwą, doprawioną listkami oregano z dyżurnej doniczki na oknie – pycha! – którą zwykli byli jadać na wczesną kolację) pojawiła się głowa jego piękniejszej połowy.
– Co się stało? – zapytała spokojnie pani Chandra. Spokojnie, ponieważ zorientowała się, że pan Ignacy jest w kuchni sam, nie trzyma w dłoni ostrego narzędzia, tępego zresztą też nie, nie stoi przed nim butelka z trucizną, nie… słowem, że ani przypadkiem, ani z premedytacją nie jest w trakcie robienia sobie krzywdy. Ale pacnięcie było naprawdę głośne, a to oznaczało coś poważnego. – Stało się to – powiedział pan Lajkonik przez palce pacającej dłoni – że zapomniałem zrobić coś bardzo ważnego, co komuś obiecałem. Obiecałem i nie dotrzymałem. I jak ja teraz wyglądam? – jęknął. Po czym odsunął dłoń od czoła i kontynuował nieco spokojniej.
Pani Chandra usłyszała więc, jak to pożyczył od pewnego znajomego książki, rzadkiej urody: słownik slangu babilońskiego (polsko-klinowy i klinowo-polski), „Zarys monografii paplacza nadrzewnego” adiunkta Wietczynkiewicza, a nade wszystko ilustrowany atlas Pepperlandu, wydanie z 1963 roku, sprzed inwazji Smutasów. Dwie pierwsze potrzebne mu były do pracy nad różnymi zleceniami, ale trzecią pożyczył dla czystej przyjemności. Ze znajomym – panem Robertem René Awisem – widywał się zresztą rzadko i przede wszystkim na gruncie służbowym, kiedy jednak ten w jednym z listów zasugerował dość uprzejmie, że książki chciałyby może znów zobaczyć właściciela, pan Ignacy poczuł się wywołany do tablicy…
Traf chciał, że właśnie w chwili, kiedy – przepełniony żądzą czynu – wstawał, by spełnić swój bibliofilski obowiązek, do drzwi załomotała kuzynka Euforia z jakąś niecierpiącą zwłoki sprawą. Pan Lajkonik w pierwszej chwili tak się zdenerwował, że o mało co nie zakończyło się to czyimś zejściem i prawdziwymi zwłokami. Potem jednak – jako człowiek życzliwy innym – zainteresował się tym, co mówiła kuzynka, a zarazem całkowicie wyleciała mu z głowy kwestia książek. Teraz zaś, w kuchni, gdy polewał oliwą mozzarellę z pomidorami, gęsty płyn w pierwszej chwili ułożył się w kształt przypominający nadrzewnego paplacza w tańcu godowym. Panu Ignacemu skojarzyło się to ze wspomnianym zarysem monografii i niewiele było trzeba, żeby pacnął się w czoło i jęknął.
Pani Chandra podchodziła do takich zobowiązań równie poważnie jak jej mężczyzna, więc zdecydowanym ruchem odsunęła na bok talerz z włoskim daniem. „Ignacy, jedziemy!” Pan Lajkonik poderwał się z miejsca, oko mu błysnęło – jechać, działać, załatwiać – był w swoim żywiole… a w dodatku pojawiła się okazja wypróbowania najnowszego gadżetu, kupionego tuż przed wakacjami – samochodowej nawigacji wykorzystującej system GPS. Dawała ona kierowcy wskazówki głębokim, zmysłowym damskim głosem. Pani Chandra zastanawiała się nawet, czyby czasem nie pokazać, że jest o nawigację nieco zazdrosna, ale po dłuższym namyśle machnęła ręką (nie trafiając w nic po drodze, co oznaczało, że rzeczywiście nie przywiązuje do wypowiedzi nawigacji wielkiej wagi).
Spakowali książki i nawigację, zeszli na dół i wsiedli do samochodu. Pan Ignacy z namaszczeniem włączył urządzenie i umieścił je w uchwycie, umieszczonym na środku deski rozdzielczej. Kiedy już wszystko się włączyło i załadowało, wpisał adres pana Roberta i poczekał, aż na ekranie pojawi się trasa. Ruszyli z kopyta i wszystko szło pięknie i ładnie, dopóki nie dotarli do niedawno otwartej drogi ekspresowej. Wyglądało na to, że telewizyjna relacja z otwarcia owej trasy (z udziałem jakże licznych dygnitarzy) przyciągnęła dziesiątki, ba, setki chętnych, by wypróbować nową drogę na własnych oponach. Co więcej, wszyscy ci chętni przyjechali tam w tej samej chwili – i droga stała się ekspresowa tylko z nazwy. Pan Lajkonik wiercił się niespokojnie, ale korek, w którym utknęli, wcale nie chciał się rozładować od wiercenia na fotelu. Minuty mijały, aż uzbierał się z nich cały kwadrans i wtedy pani Chandra zlitowała się nad swoim ulubionym kierowcą. – Zobacz, może nawigacja coś ci podpowie – powiedziała.
Nasz bohater ożywił się. Poklikał i poszukał wśród licznych opcji nawigacji, a już po chwili… – Jest! – obwieścił triumfalnie – Nazywa się to „korkociąg”. Spróbujmy… I oto niebieska nitka trasy posłusznie zboczyła z zatłoczonej trasy, a pan Ignacy podążył za nią pierwszym możliwym zjazdem. Za oknem samochodu zapadał letni wieczór, robiło się coraz ciemniej, ale teraz przynajmniej jechali, zamiast bezproduktywnie stać w korku. Jeszcze zakręt w prawo, tak, a teraz drugim zjazdem z ronda, na rozwidleniu w lewo, 500 metrów, potem w tę wąską uliczkę i… byli u celu podróży. A przynajmniej tak stwierdził damski głos z głośniczka.
Pan Lajkonik wydawał się nieprzekonany. Stali na szerokim, żwirowanym podjeździe przed nowoczesną bramą z aluminium, na której środku w świetle reflektorów błyszczało logo producenta – układające się w napis „100-KERA”. – No nie wiem… – w głosie pana Ignacego brzmiało wahanie – Nigdy wcześniej nie byłem u Roberta, ale to nie wygląda jak domek, o którym opowiadał? – Najlepiej wjedźmy do środka i zobaczmy – ucięła wątpliwości jego piękniejsza połowa. Jakby w reakcji na te słowa brama drgnęła i zaczęła się odsuwać. Pan Lajkonik wrzucił pierwszy bieg i powoli wtoczyli się na obszerne podwórze z miejscami do parkowania. Na jednym z nich stał wielki, czarny samochód z ostro zakończonymi „skrzydłami” nad tylnym zderzakiem. – Oo, Chevrolet Impala! – rzucił zdziwiony pan Ignacy, który znał się cokolwiek na samochodach. – Nie wiedziałem, że ktoś tutaj ma takiego. Ale przecież nie Robert! Może to jakiś jego gość?
Wysiedli oboje. W przyćmionym świetle solarnych lamp wszystko wydawało się czarne, nawet mury secesyjnej willi, noszącej ślady gruntownej renowacji. Po żwirku, lśniącym jak kość słoniowa, dotarli do szerokich schodów z gustowną poręczą z kutego żelaza. Wspięli się na kilka stopni. Na masywnych dębowych drzwiach widniała mosiężna tabliczka, a napis na niej głosił: „Doktor Arpad Kula. Prywatna klinika chirurgii plastycznej” – No, to na pewno nie jest dom twojego Roberta – oceniła z lekkim przekąsem pani Chandra. – Na drugi raz, kochanie, ja cię poprowadzę – dodała – a nie żadna nawigacja…
Tymczasem drzwi uchyliły się, jakby ktoś z wnętrza odblokował elektryczny zamek. Pan Lajkonik pchnął drzwi, przepuścił piękną towarzyszkę przodem i wszedł za nią do środka.
Zza recepcyjnego kontuaru przywitała ich dziewczyna. Oszałamiająca burza rudych loków opadała jej na ramiona, a w klapę modnego żakietu, narzuconego na czarny golfik, wpięty był identyfikator z imieniem i nazwiskiem „Halina Ella”. – Proszę usiąść i zaczekać – zaprosiła panią Chandrę i pana Ignacego – pan doktor zaraz się pojawi.
– Ale myśmy nie byli… To znaczy, my nie do pana… Chyba zaszła jakaś pomyłka? – zająknął się pan Lajkonik.
– Tak? – zdziwiła się uprzejmie recepcjonistka. – Państwo Helsińscy, prawda?
– No właśnie że nie! – odpowiedzieli jednym głosem Ignacy i Chandra.
I wtedy właśnie w poczekalni zjawił się sam doktor.
Tęgi, wysoki mężczyzna o twarzy niczym księżyc w pełni, w białym kitlu narzuconym na ciemne ubranie uniósł dłoń. – Proszę państwa do mnie, zaraz sobie to wyjaśnimy – powiedział, uśmiechając się anemicznie. Posłuszni jego zapraszającemu gestowi, weszli do gabinetu i opadli na okazałe fotele z czarnej skóry. – Szanowni państwo, od kilkunastu lat prowadzę tutaj małą klinikę, znaną tylko wybranym. Specjalizujemy się w liposukcji i nieskromnie powiem, że biorąc pod uwagę obecną sytuację, odnieśliśmy znaczący sukces. Wydaje mi się więc nieco dziwne, że trafiliście państwo tutaj… przypadkiem? Pan Ignacy poczuł się w obowiązku odpowiedzieć. Wyjaśnił więc, nie wdając się w szczegóły, że jechali do znajomego, którego nigdy wcześniej nie odwiedzali, że doprowadziła ich tutaj nowa nawigacja i że nie ma pojęcia, dlaczego tak się stało. Doktor na te słowa jakby posmutniał. – Czy… czy na pewno nie chcecie państwo skorzystać z naszych usług? – upewnił się ostrożnie. Pan Lajkonik uniósł brwi. – Panie doktorze, nie wątpię, że jest pan znakomitym fachowcem, ale jakoś nie mamy takiej potrzeby. – No cóż – westchnął doktor Kula – w takim razie pozostaje mi pożegnać państwa, z nadzieją, że kiedyś jeszcze się zobaczymy…
Pan Ignacy Lajkonik podziękował uprzejmie, odwrócił się i już miał zamiar wyjść, kiedy zobaczył, jak pani Chandra, błądząca dotychczas wzrokiem po ścianach, gwałtownie blednie, a jej źrenice rozszerzają się. Podążył za jej spojrzeniem i poczuł, jak krew ścina mu się w żyłach. Na jednym z dyplomów, zaświadczających o lekarskich umiejętnościach pana doktora, zobaczył jego tytuł i nazwisko zapisane w skrócie. Gospodarz snadź wyczuł, co dzieje się w umysłach dwojga niezapowiedzianych gości, bo uśmiechnął się, tym razem pełnym uzębieniem, po czym pospieszył z zapewnieniami. – Ależ, szanowni państwo, proszę się uspokoić! Nic, ale to nic wam nie grozi. Od kiedy zmieniliśmy profil, zarabiamy tak dobrze, że zrezygnowaliśmy z wszelkiej innej działalności.
– Innej?!? – wybąkał pan Ignacy, nie ze wszystkim jeszcze przekonany.
– Och, teraz już nie musi pan udawać – żachnął się doktor. – Kiedyś mieliśmy tu punkt, hmm, powiedzmy, krwiodawstwa, ale to całkiem nieopłacalne, zostawiliśmy to innym instytucjom. Proszę mi wierzyć, liposukcja to teraz nasza JEDYNA specjalność.
Dochodzący do siebie bohaterowie pospiesznie ruszyli ku wyjściu. Panu Lajkonikowi w drzwiach zebrało się jednak na odwagę. Wzorem porucznika Colombo uniósł dłoń i zapytał gospodarza: – A właściwie jak to się stało, że wpadł pan na taki pomysł? –
– Naprawdę chce pan wiedzieć? – doktor wciągnął powietrze – to akurat było dość proste. Wzorowaliśmy się na jednym z ówczesnych rządów, który zatrudniał doskonałych fachowców od pi-aru.
– Nie rozumiem? – zdziwił się pan Ignacy.
– Przecież powiedziałem, to było proste – gospodarz pozwolił sobie na jeszcze jeden mrożący krew w żyłach uśmiech – wystarczyło zastanowić się, za co ludzie nas najbardziej nie lubią – a potem uczynić z tego naszą największą zaletę!
PS. Pan Lajkonik oddał w końcu znajomemu pożyczone książki – ale zrobił to przy zupełnie innej okazji…
_________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dobry wieczór. Nie dodawałem żadnych ilustracji tym razem, ponieważ opowiadanie jest wystarczająco straszne i bez nich.
Dodam tylko, że jeżeli ktoś z Czytelników uważa, że właśnie znalazł doskonały pretekst do NIEoddawania pożyczonych książek, niech wie, że za to grożą o wiele gorsze konsekwencje!
Witaj Kwaku ! o książkach… potem, a teraz pytanie : nie masz fotki paplacza nadrzewnego ? 🙂
Nie mam. Pan Ignacy oddał książkę właścicielowi, czyli u niego nie mam szansy obejrzeć, a Google się wypiera znajomości paplaczy – skandal.
Tez uważam, że to skandal ! 🙁 a książek już nie pożyczam hurtowo, tylko bardzo nielicznym osobom…trochę za dużo nieodwracalnie zniknęło ….
Dzień dobry :)Na mnie opowiadanie zadziałało w odwrotny sposób ,zacząłem się intensywnie zastanawiać ,czy czasem nie przetrzymuję czyiś książek ,zbyt długo 🙂
O! Pasjami uwielbiam takie reakcje 😀 to jest redundantny efekt pedagogiczny!
Naiwniak!: )
Dlaczego? Jaki będzie efekt, zobaczymy, ale sumienie zaczyna szeptać Miśkowi na uszko „sprawdź, Misiu, czy nie masz jakichś książek do oddania?” 🙂
Sumienie może mu i szepce, ale on już na te szepty latami się uodpornił!
Witaj :)) na pożyczone książki mam oddzielną półkę Misiu… 🙂 to dobrze działa
Na najprostsze rozwiązania ,najtrudniej wpaść 🙂
No cóż, jak z tego wynika, ryzykowne jest nie tyle nieoddawanie książek, co bezrefleksyjne ufanie GPS-om czy innym mechanicznym idiotom!
A to jest najprawdziwsza prawda. Na pierwszej stronie instrukcji naszego GPSa jest zasada nr 1, której sens można streścić następującymi słowami: „Przede wszystkim należy używać zdrowego rozsądku”. Pożyczyliśmy kiedyś komuś, kto tej zasady NIE przestrzegał i wylądował nisko zawieszonym samochodem na polnej drodze, tak że musiał go tambylec na traktorze ratować.
Ja tam się martwię o Dr-A-Kulę. Dietetycznie krew jest zdrowsza i bardziej wartościowa, niż tłuszcz.
Ale pozyskiwanie tłuszczu bezpieczniejsze i bardziej dochodowe – w końcu ludzie się sami pchają, żeby im odessać.
Nadwagą tą dochodowość biedak przypłaci, a może i anemią. Może niech chociaż na kolacje je kiszkę kaszaną, a na obiad czerninę.
Doskonałą zaiste czerninę serwują w Toruniu, w Spichlerzu na Starym Mieście, niedaleko Wisły. Chyba panu doktorowi polecę. To prawda że suplementy diety w płynie i pastylkach nie wystarczą, naturalne źródła mają najlepszą przyswajalność.
Przy okazji – dochodowość i pracę nad miarę w ogóle się przypłaca zdrowiem, i jak widać dotyczy to nie tylko zwykłych ludzi. Realizm, proszę pani, magiczny nieco.
Będąc tutaj Morticją Addams, rozumiem jak ważne są naturalne źródła protein. Na realiźmie magicznym też się znam
W ogóle nie sugeruję, że z tym realizmem jest inaczej. Na pewno nie Autorce opowiadań o Raju i Czyśćcu.
Brrr… czernina to iście szatański wynalazek…:(
I dlatego odpalonym konkurentom ją podawano! Spojrzał taki w miskę, zobaczył to paskudztwo i natychmiast w podgolonym czerepie pojawiała się myśl przednia – a jak po ślubie teściowa codziennie to będzie serwować?? !!! I słuszna decyzja – Nu paszli oni mnie won razem z dziewką i polewką!!
I było po wszystkim: )
Rzeczywiście, wystarczająco straszne! Mną do głębi wstrząsnął ten oto fragmencik: „…wieczorną mozzarellę z pomidorami i oliwą, doprawioną listkami oregano…”
Ja mam bujną wyobraźnię i niezłą pamięć, mnie telepie po przeczytaniu czegoś takiego i, jej Bohu, długo telepać nie przestanie! Już mnie z tej trzęsiawki gibis się obluzował i donośnie kłapie, a i kościotrup we mnie żebrami o kręgosłup ogłuszająco stuka!: ((
Ja sobie na horrory i to aż takie niczym nie zasłużyłem! Czuję się skrzywdzony, pokrzywdzony, sponiewierany wyobraźniowo i gastronomicznie!!
Hihi, dalej jest jeszcze gorzej! 🙂
Brakuje jeszcze świeżych listków bazylii
Hmmm, Lajkonikowi i pani Chandrze smakowało z oregano. Bo my na ten przykład też jadamy z bazylią.
To może już z kwiatami ashoka!? Pani Chandra zapach ich zna, a Ty, dodawszy je do sera bawolego (brrr!!), z pewnością się zachwycisz!
Bożeż mój Boże, to już nie ma czosnku, cebuli, jałowca, cząbru wreszcie? Nie, musi być inakszej, nowocześnie i wonnie!
Konwalii nie lepiej pożuć??:(
No to już zakrawa na groźby karalne wobec pana Ignacego z tą konwalią >:^ [ A może zamiast konwalii, bo ja wiem, bieluń dziędzierzawa?
Może być, ładnie kwitnie, działa skutecznie (może zastąpić zakazaną maryśkę!)i jest jadalny. Przeważnie raz!: )
Znam takiego, co znał takich, co w ramach eksperymentów z (pra)słowiańskim szamaństwem używali go wiele razy, i niektórzy z tych nich nawet pozostali zdrowi (przede wszystkim psychicznie), ale nie wszyscy : (
Połyka się nasiona, takie orzeszki. Najlepiej rozgryźć nasienie już w stanie podsuszonym. Jeśli niezbyt wiele i nie zbyt często się to zażywa to można ten eksperyment przetrzymać.
Apage, Senatorze, nie zamierzam próbować.
Czemu nie? Eksperyment jest drogą poznania! Wiesz – nic co ludzkie nie jest……: )
Konwalię zamiast waleriany ?:)
Też!: ) Działanie ma podobne!: )))
I chuch przyjemniejszy ,że o zainteresowaniu kotów walerianowym panem nie wspomnę 🙂
Dalej to wprost sielanka.
Nie można propagować w katolickim kraju takich, pożal się Boże, „potraw”! To woła o inkwizycję!
Oregano!! Czemu nie Przemysławka, tak samo waniajet!: ((
Italia to też katolicki kraj (jeszcze)
Kiedy oregano, zwane u nas lebiodką pospolitą, rośnie sobie dziko i u nas, wszędzie tego do diabła i trochę!. Po ki czort tu Włochy?? Że tam je pchają do każdej potrawy? Zielsko tanie, po rowach rośnie, a podjeżdża (proszę wybaczyć) napalonym na seks kotem.
Taki Italianiec placek drożdżowy rozduszonym pomidorem poleje, lebiodką zza chałupy posypie i smagłą gębę drze, że cuda kuchni nam do gęby wpycha! Co za naród ci Polacy, że mając wspaniałą własną kuchnię na śmieciowe jedzenie się nabierają!: (
Też nie lubię bazylii…. za zapach:) A biały serek jadam ze swojską cebulką albo czosnkiem…. pyszności, powiadam Wam 🙂
No! Czosnek, cebulka to tak….jeszcze tylko ten serek niepotrzebny…: )
A nie Senatorze…. porządny twaróg z prawdziwego mleka to ja lubię 🙂
Zupełnie niepotrzebnie!: )
Joj, Senatorze, z czystej sympatii dla Ciebie ocenzurowałbym opowiadanie, ale sam powiedz, jakby to wyglądało? „Pacnięcie nie zrobiło więc panu Ignacemu krzywdy, ale było słyszalne na tyle, by w kuchennych drzwiach (pan Lajkonik właśnie przyrządzał [piiiiiiip] którą zwykli byli jadać na wczesną kolację) pojawiła się głowa jego piękniejszej połowy.” A potem: „Teraz zaś, w kuchni, gdy polewał [piiiip], gęsty płyn w pierwszej chwili ułożył się w kształt przypominający nadrzewnego paplacza w tańcu godowym. ” i wreszcie: „Pani Chandra podchodziła do takich zobowiązań równie poważnie jak jej mężczyzna, więc zdecydowanym ruchem odsunęła na bok talerz z [pip].”
Nu, jak ja Ciebie następnym razem ocenzuruję, to własnego dzieła jak Galileusz prawdy się wyprzesz!: )
Może się zdarzyć, nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji.
A czym miał biedak mozarellę doprawiać? Swinnoju tuszonku?
Musiał akurat mozarellę?? Bili go długo aż się załamał i wtrajał ją ze łzami w oczach?: )
Mógł jeszcze owocami morza, czyli szprotem w oleju. Albo mała, wędzona rybka :
Lecz kierownik nie mógł usiąść. Trzyma za plecami wielką paczkę. W tej paczce znajduje się wędzona ryba. To prezent dla Włodzimierza Iljicza. Kierownik rybołówstwa sam wędził tę rybę. I specjalnie przywiózł ją do Moskwy, by podarować Leninowi. Oczywiście marzył o tym, żeby natychmiast po wejściu do gabinetu Lenina ofiarować mu ten prezent. Właśnie dlatego trzymał paczkę za plecami, by zaskoczyć Lenina niespodziewanym podarunkiem. Ułożył nawet słowa, które miał wypowiedzieć podczas wręczania daru: “Oto, że tak powiem, coś dla was, drogi Włodzimierzu Iljiczu. Mała wędzona rybka. Jedzcie na zdrowie i poprawiajcie się”.
To Zoszczenko, Kreciu? Zdaje sie, że prezent nie został najlepiej przyjęty…. 🙂
Rybka została przekazana dzieciom z domu dziecka. A czy kierownik rybołówstwa pojechał na Kołymę, albo gdzieś, historia milczy, bo to przecież opowiadanie dla dzieci 🙂
… no i Leninowi się nie poprawiło 🙂
To ja teraz wsunę sobie kawałek pasztetu własnej roboty, z bułeczką białą, bez żadnej czarnej mąki i pełnego ziarna (to dobre dla pociągowego konia!), do tego ogóreczek małosolny, ociupinka chrzanu, kakao i mogę z głodnym pogadać!: )
I jeszcze popchnę kawałkiem keksa! Albo i dwoma!
A bułeczka będzie z masełkiem! O!!
Ależ smacznego, Senatorze! 🙂
Nie zamienisz oregano z oliwą na pasztecik? 🙂
Nie zamienię. Zagryzę mozzarellę pasztecikiem 😉
Kakao? Senatorze, w przedszkolu to dawali, do dziś mnie otrząsa:(
Ja lubię, a właściwie muszę lubić! Herbatę pijam dwa razy w roku, kawy na noc pić nie będę, bo i tak źle sypiam. Mogę wprawdzie wszystko popijać mlekiem, ale Senatorową to wprawia w stany lękowe i poważne proroctwa grobowym głosem wygłasza..To co mi pozostaje? Popijanie wodą lub sokiem to nie bardzo do normalnej kolacji pasuje.
No i jasne…. mleka tez nie lubię 🙂
Ja lubię, najlepsze jest takie okropnie zimne wprost z lodówki. A kakao pijam dla spokojności serca……Senatorowej! Niech kobita wie jak potężnym uczuciem ją darzę!
JOHN UPDIKE „Lament nad kakaem”
O, jak ohydnie
Kożuch szarzeje! Kakao stygnie:
Ja się starzeję.
Wiek minął, odkąd
Lał dzbanka dzióbek, Bulgocząc słodko,
Błogi beż w kubek:
Sparzyć mógł wrzątek Zachłanne wargi,
Więc kawalątek
Grzanki – bez skargi,
Choć bez zapału –
Spożyłem w przerwie, Mówiąc kakau:
„Ostudź się pierwej”.
Czas, człecze skrzętny, Rwie sieci wiar twe!
Płyn stoi mętny
Jak Morze Martwe.
Łzy z ócz aż do żuchw:
Niestety! Jeśli Zaistniał kożuch –
Nic go nie skreśli.
Przekład S.Barańczaka, I presume?
Proszę, następny co dra Livingstone szukał??
Of course 🙂
Panie Incitatusie. Dziś było na obiad: zraziki z pierwszej krzyżowej, mięciutkie, w gęstym sosie ze śmiataną, ziemniaki posypane koperkiem i polane wzmiankowanum sosem a do tego fasolka szparagowa polana suto stopionym masłem i szczodrze posypana sprażoną na chrupiąco tartą bułką. Dodam, tartą ręcznie przez mężczyznę mojego życia.
Razem palce lizać, niebo w gębie i pieszczora kiszek.
Wszystko razem nie wyklucza pomoforków z mozarellą i oliwą na kolację.
Śniadanie to jajecznica na bekonie. etc
Errata:
pomidorków z mozarellą.oraz:
pieszczota kiszek.
Jajka na bekonie jaknajbardziej.
Eeee, pieszczora była bardziej intrygująca… 😉
1. Nareszcie bohater nie jest sam. Jako romantyk czuję satysfakcję. Bo co na boku to jakby w rozkroku.
2. Nawigacja powoduje mrążące w żyłach krew przypadki. Liposukcja to akurat pikuś. Mogło być gorzej.
Ukłony,
pan.
Bohater nie jest sam, ale na potrzeby opowiadań czasem rozdzielam oboje. Okrutny-m.
Co do punktu drugiego, mogę tylko pokiwać głową, przytakując energicznie.
Hmmm, a da się wyjaśnić kto zmajstrował ten korkociąg wprost do Dr – A Kuli ? 🙂
Oj, nie. Miałem taką koncepcję, żeby wyjaśnić to tzw. wersją Beta oprogramowania, czyli taką, z której użytkownik korzysta na własną odpowiedzialność, ze świadomością niedoróbek, ale po namyśle z niej zrezygnowałem, ponieważ moim skromnym zdaniem to by było o jedną dygresję za dużo, zważywszy, że jakoś musiałbym ten wątek wprowadzić, rozwinąć i zakończyć.
Dobry wieczór. 🙂
Nareszcie dorwałam się do komputera i miałam niewątpliwą przyjemność poprzebywać przedsennie z moimi ulubionymi bohaterami. 🙂 Takie ścinające krew w żyłach opowieści są w sam raz na późny listopadowy wieczór. 🙂
Dobranoc . 🙂
A, bo pogoda dzisiaj taka niesierpniowa całkiem. Deszczyk, zachmurzenie, z tego wszystkiego tylko burza może trochę letnia.
Uczynic z tego za co nas najbardziej nie lubią największą zaletę…. iście pijarowski zabieg, łamaniec niepospolity 🙂
Tak, to trzeba mieć gadane, żeby przedstawić porażkę jako sukces. Trochę jak za parę lat „pamiętam, synku, te mistrzostwa, kiedy wygraliśmy z Rosją 1:1”.
:)))) oksymoron w natarciu : ” zwycięska klęska” to jest to ! 🙂
Pierwowzorem wampira pijącego krew ludzką był Vlad Tepes zwany palownikiem, a od słowa Draco (smok) Drakulą, synem smoka lub syna diabła!
A palownikiem? No cóż, lubił ludzi nawlekać na pale.
Tu miał być filmik na dobranoc obrazujący jak to się odbywało…..ale zmiękło mi serce po dobrej kolacji: ))
Miłych snów :)))
… i stąd model Chevroleta 😀 jakby kto pytał, po angielsku palownik (impaler) wymawia się tak samo jak Impala : )))
Ten filmik czy nie czasem z Azją Olbrychskim z „Pana Wołodyjowskiego”?
A nie, naukowo na manekinie pokazują jak to się odbywało. No i komputerowa symulacja. Obejrzałem do końca (10 min.) zastanowiłem się i….zrezygnowałem.
Do Pana Lajkonika nijak nie przystaje…: )
No, patrz pan, nie wyłapałem znaczenia tego szczegółu, choć czerwona lampa mi się zaświeciła – Autor rzadko coś pisze bez uzasadnienia. Co prawda impala to antylopa, mówiąc o genezie nazwy, ale każdy widzi to co chce i potrzebuje. Dla jednych impala dla drugich ciemna strona pala, rymując częstochowsko czy jakoś tak.
Ukłony niskie.
Dobranoc: ))
Vlad palownik na noc??: )))
Oj, może nie… proszę…
Dobranoc! Niech Was mapy prowadzą przez sen zamiast GPSa 😉
Dzień dobry 🙂 Panie Q, a może ta prywatna klinika co to gdzieś w krzakach się znajdowała, miała układy z producentem GPS-ów? I w ten sposób naganiała klientów ??
„….„Zarys monografii paplacza nadrzewnego” adiunkta Wietczynkiewicza, a nade wszystko ilustrowany atlas Pepperlandu, wydanie z 1963 roku, sprzed inwazji Smutasów…” 😆 Wspaniałe.. 😆 Smutasom – mówimy precz 😆
Witaj Skowronku… przez chwilę myślałąm, że GPS nie nadąża za zmianami, ale ta klinika Dr- A – Kuli działa już kilkanaście lat ! to jest możliwość, że nie korupcja, tylko zwykła fuszerka zawiniła…. 🙂
Dzień dobry. Taki układ z producentem GPSów to by już było zbyt grubymi nićmi szyte. Przemknęło mi przez myśl, żeby powiązać tę liposukcję z korkociągiem… ale przemknęło tylko i zaraz zniknęło.
W kwestii wymyślania nieistniejących niestety książek mam się dobrze, dziękuję 🙂 a co do adiunkta Wietczynkiewicza, to mam wrażenie, że pochodzi z tego samego źródła, co recepcjonistka. Lekkie pomieszanie z poplątaniem, ale tak mi w duszy grało 😉
O kurczę, w zasadzie on był adiunktem, ale chemii… no cóż, biologia niedaleko… :/
Dzień dobry 🙂 czy to jest poniedziałek oddawania pożyczonych książek….? Ja reflektuję, bo mam czyste sumienie. Ale czasem tak jest, że cudza książka przyssie sie do półki, a nawet serca 🙂
… ooo, prosze jak działa przeczytany tekst; nawet książka o przysysaniu 🙂
Dzień dobry! Poniedziałek to w ogóle jest dobry dzień na rozpoczynanie diety, rzucanie palenia itp. aktywności, ale dopiero drugi w kolejności. Pierwszym najlepszym dniem jest „jutro”.
O tak ! 🙂 ” jutro” to najlepszy termin na wszyskie mocne postanowienia poprawy
GPS wywiódł wszystkich na manowce ?:)
Ale za to jakim głęboki, seksownym, damskim głosem! Przyjemność była słuchać 😉
Męski aksamitny.. niejedną wywiódł nie tylko w pole 😀
Niestety, jam świadkiem. 🙁 Bo ONI to oczami a MY uszami, Skowroneczku. 🙂
Szanowni Wyspiarze, informuję uprzejmie, że wybywam wieczorem z domu do Rodziców Q., będę z powrotem w sobotę. O ile mi wiadomo, jest to nadal strefa bez internetu…
Do zobaczenia więc – najpóźniej w sobotę. Idę się pakować.
Do zobaczenie Panie Q 🙂 Miłej podróży i nie ufaj zbytnio GPSowi 😉
Dziękuję. Na szczęście pociąg nie ma zbyt wielkiej możliwości, żeby zabłądzić, kierując się GPSem 🙂
Quacku, obawiam się że nie doceniasz Kolei Polskich! 😆
Ja doceniam Tetryku. 😆
Jak sobie przypomnę swój ostatni powrót z Krakowa to do dziś zimno mi się robi. 😆 Żeby nie było,że, koleją to było. 😆
Jako bonus przytrafił nam się towarzysz podróży, który wpół drogi obrzydł. 🙂 Ciekawy gość, marynarz, globtroter, ze szczególnym uwzględnieniem Wschodu, z naciskiem na Rosję. 🙂 Twierdził, iż TAM bez wodki nie rozbieriosz i wyciągał kolejną połówkę. 😆 W okolicach Oświęcimia zaczęłam udawać, że Go nie znam i poszukał innych słuchaczy. 😆
Przede wszystkim dobry wieczór. 🙂
Korzystam z okazji, być może chwilowej. 🙂 Cały dzień mam dziś problem z internetem. 🙁 Co chwila mnie rozłącza. 🙁
Nic to, mimo, że zimno bardzo i wieje, że może to, co piszę nie dojdzie, uśmiecham się do Was i serdecznie pozdrawiam. 🙂
Na razie nie mówię dobranoc, bo może uda mi się wejść na Wyspę raz jeszcze.: 🙂
Dobranoc 🙂
Dobry wieczór ! 🙂 nieco nostalgicznie przeniosłam sie piętro wyżej….:)