wycieczki Gammaela
Anioł Gammael wszedł. Nie, wpłynął. Był nieziemsko piękny. Spowity bielą. Aureola lśniła, błękitne oczy wpatrywały się w przestrzeń. Uśmiechnął się i powitał mnie swoim melodyjnym głosem.
– Czy mogłabym się dowiedzieć, jaką jest obecnie oferta wycieczek na Ziemię? – zapytałam
Skinął ręką i pojawił się biały fotel – jak kiedyś. I równie białe biurko z białym laptopem. Gammael zasiadł włączył komputer i czekając, aż otworzy się program, spojrzał tym razem bezpośrednio na mnie. Tonęło się w tym błękicie, własną znikomość się czuło w porównaniu do ogromu i przepastności tego spojrzenia. A to przecież zwykły anioł z IX chóru. Za chwilę zerknął przelotnie na monitor – widocznie program się jeszcze nie otworzył. Uśmiechnął się jeszcze raz i zapytał :
– Zapomniałem, jak się nazywało to piwo?
Ależ oczywiście, co za gapa ze mnie, co za faux pas. Należało zaproponować. Pilot, przycisk, szybkie wybieranie i już :
Piwo Kasztelan Niepasteryzowane schłodzone do 5° C.
Atmosfera, już przedtem niebiańska, stała się jeszcze bardziej cudowna. Światłość (wiekuista?) przenikała przez bursztynowy płyn. Sączyliśmy piwo powoli, na monitorze przesuwały się kolejne sławne z kultu miejsca. Miły głos odczytywał objaśnienia. Gammael czasem wtrącał jakąś uwagę, czasami ja miałam jakieś pytanie. Ponieważ piwo wysączyliśmy, wybrałam na pilocie jeszcze jedną kolejkę.
Oglądaliśmy katedry, bazyliki, kościoły i klasztory najpierw europejskie, potem poza Europą. Zarówno katolickie różnych obrządków, jak i prawosławne. Ponieważ piwo wysączyliśmy, znowu wybrałam po jednym.
Na monitorze oglądaliśmy katedrę w Mcchecie* na Kaukazie, i klasztor pod Kazbekiem** potem przeskoczyliśmy nad góry Pamiru, już nie szukając miejsc kultu a jedynie pięknych widoków, a ponieważ piwo wysączyliśmy, wybrałam kolejny raz.
Przesuwaliśmy się po Grzbiecie Akademii Nauk na Szczyt Ismaila Samaniego*** – 7495 m, który dawniej, w latach od 1932 do 1962 znany był jako Pik Stalina. Ponieważ i to piwo wysączyliśmy, wybrałam kolejny raz.
Skręciliśmy nad Karakorum, smukły Laila Peak**** zafalował niebezpiecznie, nie byłam pewna, czy ta strzelista iglica to na pewno Laila a nie Cerro Torre. Chyba nie uszłoby mojej uwagi przeskoczenie trzech czwartych Azji i całego Pacyfiku? Czy może podczas wybierania na pilocie kolejnego piwa aż tak się zagapiłam? Gammael tymczasem snuł jakąś opowieść o pojedynku z demonem, jaki stoczył gdzieś w tej okolicy, całkiem niedawno, bo tak jakoś około starszego trzeciorzędu w czasie orogenezy alpejskiej*****.
Ponieważ piwo wysączyliśmy, no nie, wystarczy. Poprosiłam, żeby dalszy przegląd odłożyć na jutro. Zgodził się ze mną, skinieniem ręki zwinął biurko, komputer i fotel, pożegnał się i wyszedł. Usadowiłam się wygodnie, i już miałam zasnąć, kiedy zajrzał powtórnie
– Przeppraszam, zapomniwłem się pożewgnać – Do zobawczenia – i zniknął.
Przypisy
*****Opowiadanie Gammaela:
–Wtedy wszystko było nowe i ładne. Te góry były dwakroć wyższe. Wicher pędził nad nimi i rozwiewał śnieg na szczytach z jednej strony obnażając litą skałę, z drugiej strony ubijając fantastyczne nawisy. Stałem, nieporuszony na tamtym szczycie, o tam, szaty łopotały za mną jak flaga, młode słońce lśniło na klindze miecza. Demon szedł, skacząc po górach*, z tej strony. Każdy krok jego żelaznej stopy kruszył skaliste zbocze w piarg, który z ogłuszającym hukiem staczał się w przepaść. Zbliżał się szybko. Ale ja się nie uląkłem. Wywinąłem nad głową młynka moim świetlistym mieczem, aż świsnęło i runąłem na niego. Nie zdołał się osłonić. Padł, przerąbany na pół. Mój miecz był piękny i święty. Zwał się Durendal. Potem dostał się w łapy jakiegoś dyletanta, który go połamał.
*Przypis do przypisu. Jestem bardzo umiarkowaną miłośniczką prozy Andrzejewskiego, ale ten tytuł mi pasował do czynności wykonywanych przez demona.