« Lajkonik przez wieki Lajkonik i mniejsze zło »

Żywot Lajkonika poczciwego

Co roku, kiedy śnieg już zniknął z trawników i chodników, a słońce nieźle już je przesuszyło, dając nadzieję na cieplejsze dni, pan Ignacy Lajkonik zaczynał się zachowywać nieco dziwnie. Nie mógł spokojnie usiedzieć w miejscu, nawet na ulubionym fotelu kręcił się, wiercił i wzdychał. Herbata go nie cieszyła, z malinowym sokiem, cytryną ani z mlekiem (bawarka). I jak co roku, w którymś momencie przychodziło olśnienie. Pan Lajkonik sięgał po telefon, wykręcał znajomy numer, mruczał do słuchawki kilka słów i – uśmiechając się jak, nie przymierzając, Gioconda – brał za pakowanie walizek.

A potem wsiadał do swojego nienowego samochodu, a jeżeli ten akurat niedomagał – do pociągu i jechał, pogwizdując cicho swoją ulubioną melodię („Spanish Harlem”) do swojej siostry Moniki. Pani Monika mieszkała w średniej wielkości domu na Śląsku, a konkretnie w jednej z jego bardziej zielonych części. Dom był zawsze otwarty dla pana Ignacego i innych krewnych-i-znajomych-Lajkonika, ale kiedy przychodził ten wiosenny dzień, było wiadomo, że zjawi się nie kuzynka Euforia, nie kuzyn Roland, ale właśnie pan Ignacy. Mąż pani Moniki upewniał się, że to na pewno TEN moment, po czym schodził do składziku, z którego przez jakąś godzinę dobiegało skrzypienie, stukanie i różne inne odgłosy.

Pan Lajkonik zajeżdżał przed dom, witał się serdecznie z panią Moniką i jej mężem, po czym szedł do gościnnego pokoju na poddaszu, żeby się rozpakować, odświeżyć po podróży i przebrać. Wychodził z pokoju cały odmieniony – w starych, mocno już znoszonych dżinsach „ogrodniczkach”, kraciastej koszuli z podwiniętymi rękawami i wędkarskim kapelusiku. Siadał na drewnianej ławeczce przed domem, chwilę rozmawiał z gospodarzami, coś przekąszał, zacierał dłonie i mówił – No! Nie przyjechałem się tu obzieleniać! –. Wtedy mąż pani Moniki uśmiechał się, szedł do składziku i wychodził ze starą, obdrapaną kosiarką do trawy. Ciągnął za sznurek, kosiarka zapalała…

…i pan Lajkonik ruszał do ataku. Ponieważ trawnik wokół domu pani Moniki był słusznych rozmiarów i urozmaicony różnymi dodatkowymi rzeczami, pan Ignacy musiał się mocno skupić. Zazwyczaj w tej chwili zaczynał półgłosem i pod nosem mówić sam do siebie: „Naprzód, a teraz ostrożnie, bo kretowisko, bokiem, bokiem, a teraz z drugiej strony, trzeba będzie powiedzieć Monice, żeby się zajęła tym kretem, a tu rabatka, przejedziemy jeszcze raz, oj, tutaj trzeba będzie wziąć podkaszarkę, żeby zrobić wszystko jak trzeba, w te różyczki nie będę przecież wjeżdżać, na border uważać, żeby za mocno nie naciskać, bo pęknie, ale uwaga, szklarnia, jak ten chodnik się od zeszłego roku zrobił nierówny, płyty by trzeba podnieść i podsypać piaskiem, żeby wyrównać, i co to znowu jest? Aha, pieniek do rąbania drewna, ależ zarósł, jak Koperek przyjedzie, potniemy we dwóch te duże bale na mniejsze, a potem siekiera do łapy i na szczapy, ale fajnie będzie usiąść przy kominku, jak wieczór chłodniejszy przyjdzie, a tymi drobniejszymi i pod grillem się rozpali, aby tylko siekiera ostra była, kliny trzeba w stylisko powbijać, żeby się obuch nie zsuwał, o, a tu maliny wypuściły nowe odnogi – ciekawe, czy Monika wie, na ścieżkę już wchodzą, jak kosiarka nie złapie, wrócę z elektrycznymi nożycami, przedłużacz powinien tu sięgnąć, a do licha, uciekaj, ropucho, bo będziesz na udka przerobiona, a my nie gustujemy, to się zmarnujesz, no już, sio, żeby żaba do kucia nogę podstawiała, to słyszałem, ale ropucha grzbiet do koszenia, to nie, oczko wodne porządnie objechać, te kamienie wielkie są, kurka wodna, jak najadę na któryś, to noże do wymiany, uff, i dobrze, oo, grządka z grochem, to lubię, już się pnie do góry, już kwiatki widać, aj, zaraz będą strączki, jak to się łuska prosto z łodygi, młode najlepsze, słodkie, w ustach się rozpływają, o, i już do sadu dojeżdżamy, tu to przyjemnie pod drzewami, a już zapach od kwiatków to bonus, zapylajcie, zapylajcie, ja to później pozbieram, będą jabłuszka i śliwki jak malowanie, a to co? Za późno, przejechałem…”

Pan Ignacy wyłączył silnik i spojrzał pod nogi. Leżała tam puenta niniejszego wpisu, na którą – w chwili nieuwagi najechał kosiarką – i bezpowrotnie utracił, przyciąwszy tuż przy ziemi. Lajkonik westchnął i podrapał się w głowę. No cóż, nie ma wyjścia, trzeba będzie skoczyć do sąsiadów, państwa Waligórskich, i pożyczyć. Oni zazwyczaj mają większy zapas.
______

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu p. Lajkoniku). Opublikowany na witrynie www.kontrowersje.net oraz w ramach blogu www.madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

Comments are closed.