Po powrocie ze sklepu, uzupełniwszy nasze lodówki, wyruszyliśmy na wyprawę. Na parkingu przy plaży, czyli z miejsca skąd jest najbliżej do jaskini, nie było gdzie wetknąć palca, że o zaparkowaniu nie wspomnę. Objechałam ten ogromny parking ze dwa razy… Zadecydowałam, że pojadę do amfiteatru, bo stamtąd jest najbliżej na plażę i na ścieżkę prowadzącą do jaskini. I faktycznie, tamten parking był zupełnie pusty. Jedynie jacyś młodzi ludzie przyjechali tam za nami i zaczęli wyciągać z samochodu swoje pontony i je pompować. Pewnie wybierali się na plażę…
Postawiłam samochód w cieniu i poszliśmy… Muszę przyznać, że ciężko się szło. Robiło się coraz cieplej i duszniej. Może po dwóch kilometrach byłam już cała mokra… Duża część trasy biegnie przez las, a tam nie dochodzi nawet najlżejszy powiew…
W końcu doszliśmy do ścieżki prowadzącej do jaskiń. Byłam już umordowana. Jakoś w maju, pomimo komarów, szło mi się łatwiej, ale też i było dużo chłodniej… Te upały…
Przy jaskiniach, synek zobaczył pająka wcinającego jakąś muchę… Oczywiście został dokładnie przez nas obcykany (pająk, nie synek). Przyglądając się pająkowi zobaczyłam liszkę… taką malutką, a potem małżonek pierwszy zauważył jakieś takie cóś, co przypominało listek z głową i nogami… Nie wiem co to może być, bo na owadach się zupełnie nie znam…
Po krótkim odpoczynku poszliśmy dalej. Doszliśmy do jaskini, do której dotarliśmy z małżonkiem wiosną. Z otworu tej jaskini wiało przyjemnym chłodem. Małżonek z córką poszli dalej, a ja z synem zostałam, bo postanowił on wejść do tej dziury. Oddał mi na przechowanie swój aparat fotograficzny, bo żeby tam wejść, trzeba było się prawie czołgać… ten otwór był tak mały… Nie pchałam się za synem, bo mam klaustrofobię i bałam się tego ciasnego przejścia. Nie wiedziałam jak długie ono jest i czy będę w stanie się przez nie przecisnąć. Jak mi opowiedział, było tam ciemno jak w grobie. Przejście z zewnątrz nie dawało prawie wcale światła i gdyby nie to, że ma w komórce latarkę, to w tych egipskich ciemnościach nawet kroku by nie zrobił, bojąc się, że trafi w jakąś dziurę. Z tego co zobaczył wynikało, że jaskinia jest dość duża i kończy się jakimś załomem, ale nie wiedząc co tam jest i nie mając odpowiedniego sprzętu, ani zabezpieczenia, nie ryzykował dalszej wędrówki.
Małżonek i córka znikli mi z oczu. Gdy syn wyszedł z jaskini podążyliśmy ich śladem. Po kilku krokach, wyraźna ścieżka gdzieś znikła i zaczęła się „ścieżka zdrowia”. Musieliśmy przełazić przez zwalone drzewa, albo pod nimi, z jednej strony mając skalną ścianę, a z drugiej przepaść. Niby porośniętą drzewami, ale i tak niebezpieczną. Prawdę mówiąc, miałam dość. Zapowiedziałam synowi, że musimy znaleźć inne przejście, bo jeszcze raz po tych wertepach na pewno nie pójdę.
W końcu dokrzyczeliśmy się córki. Małżonek milczał. Ale jak nam wytłumaczyła moja córeczka, nie mógł wrzeszczeć, bo akurat „polował” na jakiegoś ptaszka. Odradziła mi też wejście do niego na skałę. Nie była zbyt duża, a chociaż widok z niej był piękny, urwisko mogło mnie przyprawić o zawrót głowy. Nie poszłam. Mam lęk wysokości i podziwianie widoków ma pewne ograniczenia. Poszukaliśmy ścieżki bezpośrednio w dół. Syn poszedł na zwiady i powiedział, żebym za nim nie szła, bo nie wiadomo dokąd dojdzie. Córka dała znać małżonkowi, że szukamy innego przejścia w dół i że poczekamy na niego. Usiadłam na zwalonym pniu wyczerpana. Syn ryknął z dołu, że tędy można bezpiecznie zejść, chociaż miejscami jest trochę błotniście i ślisko. W końcu zjawił się małżonek i mogliśmy razem zejść na dół. Dzieci pomyliły kierunki i chciały iść ścieżką w lewo. Byłam pewna, że nie. Szliśmy tędy wiosną… Poszliśmy w prawo. Chwilę później mijaliśmy ścieżkę do jaskini… Ledwo lazłam. Upał dawał mi się we znaki. Małżonek stwierdził, że pójdzie szybciej i przestawi samochód z amfiteatru na plażę. Nie protestowałam. Zanim doszłam do plażowego parkingu, samochód już tam stał, a małżonek z synem wracali ze sklepiku z zimnymi napojami i lodami 😀 To mi pasowało. Do namiotu wróciłam nie tylko cała lepka od potu, ale i utuptana w czarnoziem…
Ale oczywiście obowiązkowe ognisko i kolacja…
W poniedziałek wstaliśmy przed świtem. Polecieliśmy z małżonkiem podziwiać wschód słońca i byliśmy prawie na czas 😀 Znowu obcykaliśmy co się dało i wróciliśmy do namiotu. Trzeba było się zbierać do powrotu. Zaczęliśmy pakować wszystko z powrotem… Małżonek nie lubi korków i woli wracać do domu wcześnie, żeby ich uniknąć… a większość „wczasowiczów” wraca wieczorem. Mam też czas na uporządkowanie domu po naszym wyjeździe. Nie lubię iść we wtorek do pracy mając w domu powyjazdowy bajzel…
Nie mogłam się opanować. Już w Dodgevill widziałam strzałkę do Military Bridge i chciałam to zobaczyć. Gdy wjechaliśmy na drogę nr. 151 (18) i mijaliśmy Mt Horeb, to poprosiłam małżonka, żeby tam skręcił. Chciałam ten „brydż” zobaczyć. W pośpiechu nie doczytałam tego „trail”, czyli szlaku… To była zwykła ścieżka rowerowa, po której nie tylko jeździli rowerzyści, ale i biegali biegacze. Czyli nic ciekawego… Całe szczęście zobaczyłam kierunkowskaz do Stewart County Park i tam żeśmy pojechali. Ładne jeziorko ze śluzą. Trochę się porozglądałam. Dzieci nawet nie wystawiły nosa z samochodu, jedynie małżonek się zainteresował i poszedł za mną… Nie zabawiliśmy długo… Wróciliśmy na trasę. Niedaleko domu zobaczyłam dwa samochody stojące na restauracyjnym parkingu. Wyglądały jak zabawki. Ale jak mi wytłumaczył małżonek, to taka odmiana fiata. Nawet nie wiem dokładnie jaka… nie znam się na motoryzacji…
Wróciliśmy, mimo deszczowej soboty zadowoleni… teraz łamię sobie głowę dokąd się wybrać w następny Labor Day. Bo przecież nie do Governor Dodge State Park!!!
Zapraszam na wędrówkę

Ja się tam uchodziłam, Wy już nie musicie
Full wypas! I tekst i opisy – czysty komfort! 🙂
Ja oglądam z przyjemnością, jakbym tam był. 🙂
W tym roku wybieram się na grzybki w zimie – są takie, które tylko po mrozach i w śniegu rosną – zimuszki albo zimówki. Podobno bardzo zdrowe są?
Nawet nie słyszałam o takich grzybkach
A co dopiero mówić o zbieraniu!!! Od dzieciństwa jeździłam na grzyby i wydawało mi się, że je znam bardzo dobrze. A wystarczyło 17 lat nie jeździć i już ich nie pamiętam 
Dziękuję za uznanie Kneziu 😀 Cieszę się, że Ci się nasza wycieczka podoba
Sprawdziłam na Wiki. Fachowo ten grzyb nazywa się płomiennica zimowa i jest jakąś tam odmianą pieczarki


Mnie to trochę przypomina opieńkę, bo też rośnie na drzewie
A czy zdrowe, to nie wiem. Ciocia Wiki mówi tylko:
„… smaczny grzyb, nadaje się do zup i marynowania. Szczególnie cenny dlatego, że owocuje zimą. Jest również uprawiany. W kuchni azjatyckiej znany pod nazwą enoki. Podczas mrozów nie rośnie, ale po ustąpieniu mrozów rośnie dalej.”
Na temat ich zdrowotności jakoś ciotunia nie wspomina
Pisałam dziś rano (u mnie rano), że idę jeszcze przed pracą popatrzeć na swoje pierzaste… Wyszłam na podwórko, bo chciałam, żeby i wróbelki się najadły. Całe wielkie stado wilgowronów obsiadło karmniki i biedulki nie miały jak się tam dostać. Wilgowrony mnie się boją, a wróbelki nie
Stałam i patrzyłam, gdy nadleciały dwa ptaszki. Jeden wykręcił w ostatniej chwili, a drugi wyrżnął łepkiem w szybę. Tylko pisnął, odbił się od okna i upadł na beton. Od razu podbiegłam do niego, ale już nie żył. Skręcił sobie kark
Poznałam od razu – to samiczka dzięcioła włochatego… Rzadko je widuję… ależ mi było szkoda
Nic już jednak nie mogłam zrobić… takie życie…
W sobotę mam gości. Przychodzą moje amerykańskie koleżanki. Jutro pewnie pół dnia spędzę w kuchni, żeby coś tam przygotować na obiad. Kurczak po cygańsku jest lepszy, gdy wymoknie w sosie. Wtedy nie tylko skórka, ale i całość ma odpowiedni smak. Karkówkę też powinnam zapeklować, żeby swoje odleżała. To samo ze schabowymi. Jak pomoknął w jajku z pieprzem i solą całą noc, to po usmażeniu będą soczyste i odpowiednio smaczne.
A tak nie lubię gotować!!!
Dzień dobry
Zafascynowało mnie zdjęćie owada w kształcie listka (albo listka w kształcie owada – co ta ewolucja potrafi wyczyniać 😉 ).
Po przegrzebaniu materiałów u „wujka Google” przypuszczam, że to był młody Liściec olbrzymi (Phyllium giganteum). Ale mogę się mylić…
Odnośnie dwu fiacików z ostatnich zdjęć, to podobne jeździły po polskich drogach w późnych latach 60-tych(wydywałem je kiedyś u nas). Dopiero fiaty 126p skutecznie wyeliminowały fiaty 500 z naszego rynku (a szkoda, bo mają one swój urok 😀 )
A tak przy okazji, czy czerwonemu „fiacikowi” ukradli tablice rejestracyjne, czy „u was” się ich nie używa 😉 ?
Co do tablic rejestracyjnych… w zasadzie powinny być z tyłu i z przodu, ale niektóre samochody nie mają specjalnych miejsc od frontu na taką tablicę. Nasza Toyota Corolla jej nie miała i gdy chcieliśmy jej użyć do zdawania na prawo jazdy, małżonek musiał to jakoś doczepić. Niby prowizorycznie, ale jest tam od 10 lat
Te fiaciki widocznie nie musiały służyć jako pojazdy egzaminacyjne, to i nie było potrzeby doczepiania tych tablic. Na pewno z tyłu je mają
Musiałabym się wybrać do tej restauracji na piechotę, żeby obcykać te samochody dokładniej. Leń we mnie siedzi i mi się po prostu nie chce
Tutaj policja nie czepia się takich szczegółów i nie wlepia mandatów za brak tablic z przodu pojazdu. Może doczepić się za brak całkowity… ale tylko może, a nie musi 
„nie wlepia mandatów za brak tablic z przodu pojazdu”…
Piękny kraj 😉
Tutaj w ogóle policja wlepia mandaty głównie za prędkość, czasami za złe parkowanie (czyli w niedozwolonych miejscach) i za przejechanie znaku stopu bez zatrzymania. Surowo są też karani kierowcy mijający szkolny autobus w chwili gdy wsiadają/wysiadają z niego dzieci. Kierowca autobusu odstawia znak stopu i wszyscy muszą grzecznie stać i czekać, aż ten znak się zamknie.
Jedynie co kilka lat przysyłają wezwanie na badanie jakości wydzielanych spalin. Jest to bezpłatne…
Sama widziałam kilka razy, jak kierowca skręcał mimo zakazu skrętu, a policjant w ogóle nie reagował, chociaż to widział. Piesi łażą gdzie i jak chcą i też nikt się ich nie czepia. Niby są pasy na przejściach, ale niewielu Amerykańców nimi przechodzi. Przechodzą tam, gdzie im wygodniej.
Tak samo jest ze stanem technicznym samochodu. Z tego co słyszałam, w Polsce trzeba co jakiś czas robić przegląd. Tutaj nikogo to nie interesuje i jakbyście zobaczyli jakim złomem niektórzy jeżdżą, to byście się poprzewracali
Fiat „pięćsetka” to było auto, które zmotoryzowało Włochów jak wiele lat później „maluch” Polaków… Miarą sentymentu może być wznowienie produkcji „odkurzonego” modelu 500 w ostatnich latach.
Dzień dobry

Na liśćca olbrzymiego mogę się zgodzić, bo i tak nie mam bladego pojęcia co to może być
Witam wszystkich Wyspiarzy
Zapraszam na kawę (właśnie gotuję wodę)
A na dobry początek cytat „kawowy” z ulubionej książki mojej młodości 🙂
„Diabelnie mnie złoszczą takie rzeczy, kiedy ktoś mówi, że kawa jest gotowa, a naprawdę dopiero się bierze do jej zaparzenia”
Jerome David Salinger – Buszujący w zbożu
Dzień dobry i smacznego!
Przedostatnie zdjęcie pierwszej serii to mleczaj wełnianka, zwany u nas niekiedy „końskim rydzem”. W odróżnieniu od pomarańczowo krwawiących rydzów, mleczko wełnianki jest białe.
No widzisz, całkowicie zapomniałam tych różnych nazw grzybów… Aż mnie to wkurza!!! Nawet nie wiem już teraz, które są jadalne, a które nie

Dzień dobry. Już jestem – z kawą. Dzisiaj lekko tylko spóźniony.
Dzień dobry Mistrzu Q
Korzystając z okazji dziękuję za wczorajszą „lutnię” na dobranoc 🙂
Ależ cała przyjemność po mojej stronie 🙂
Dzień dobry

Najwspanialsze są wschody słońca, które nie należy chwalić przed zachodem… 😉 Pięknie oświetlały, mieniące się złotem i brązem wśród zieleni, czubki drzew. Oczywiście, że urzekł mnie błękitny motyl, który równie pięknie wyglądałby np. na… firance 😉
Widok skały na zdjęciu w trzecim rzędzie /od góry – dalekie skały/ jest bardzo mi znajomy. Kilkanaście metrów od mego domostwa, równie piękne mamy. I widok z nich /kiedyś w dole był spory staw z łódkami/ zapiera dech w piersiach. Szkoda, że nie mogłam pokazać tego miejsca Wiedźmince… A przecież obiecałam, że drogę powrotną zaliczymy zjeżdżając na… siedzeniu! Po igliwiu zasuwa się jak po śniegu. Ktoś może próbował takiego zjazdu na kucaka (?) gdy nie wiedzieć kiedy zamiast na butach zjeżdża się na… siedzeniu
Witaj Skowronku…
. jeszcze się nam uda !
Zjechać??? To na pewno, tylko kto nas tam wciągnie

Witaj Wiedźminko
Dzień dobry
Niby na nogach, ale to na tej części, gdzie tracą swoją szlachetną nazwę… 

Wypróbowałam taki zjazd, ale nie po igliwiu, a po śniegu
A pięknie może być wszędzie, o ile będziemy chcieli to piękno zauważyć…
Super zjazd
Dzień dobry 🙂
Gorąco mi się zrobiło od Mirelkowej wycieczki ! Kawa mrożona na dobry początek dnia ? 
Dal Ciebie Wszystko!
Kawa mrożona raz…
„- Przecież jakieś wykształcenie otrzymałeś?
– Przeważnie w łacinie i grece. Wszystko na temat Cezara, Balbusa i tak dalej. Jednak po ukończeniu szkoły, ani trochę nie pomogło mi to przy zamawianiu kawy w Rzymie czy w Atenach”.
Ian Fleming – Żyje się tylko dwa razy 🙂
Kawa dopita 🙁
Pora braćsię do pracy. Dziękuję za miłe towarzystwo. Na pożeganie złota myśl z podtekstem erotycznym 😀
„Może powinnam sobie dać spokój z facetami i zadowolić się kawą. W końcu dawała dużo przyjemności bez dodatkowych kłopotów.”
Keri Arthur – Całując grzech
To i ja zabieram się do pracy. Po południu wybywamy do rodziny, ale powinienem (mam nadzieję) być uchwytny w necie.
Witam ciepło i słonecznie :))
Dzień dobry :)Wszystko już prawie zostało skomentowane, zaciekawił mnie ten bunkier z krzyżem. znam kilka równie szkaradnych budowli sakralnych w Szczecinie, takie ohydki budowano na początku lat 90-tych widać wedle ogólnoświatowego schematu 🙂
Jak już wspomniałam, robiłam te zdjęcia z pędzącego samochodu i dlatego nie są najwyższej klasy. Tam gdzie jest ta kościelna wieża, a przed nią bank, na samym froncie wlazł mi w kadr słup oświetleniowy
A to trochę zmienia wygląd całości. Rozbawił mnie widok banku z krzyżem w tle. 

Tutaj tylko katolickie kościoły budowane są jako ogromne budowle (chociaż też nie wszystkie). Inne wyznania jakoś nie cierpią na megalomanię i przerost ambicji, żeby wszystko było jak największe. Często kościoły np. protestanckie mieszczą się w malutkich budyneczkach, wyglądających jak zwykłe domy mieszkalne. Jedynie krzyż umieszczony od frontu, czy czasami zwykła tabliczka informacyjna, pozwalają na odróżnienie od „cywilnych” domów.
Jadąc do Morton Grove mijam często malutki baraczek. Myślałam, że to stacja „Metry”, czyli takiego podmiejskiego pociągu, bo stoi toto przy samych torach. Dopiero niedawno doczytałam (tabliczka na budynku), że to kościół Jehowych…
Kościoły katolickie też są różne i zależy to chyba od parafian/fundatorów i proboszcza. W Schaumburgu (takie przedmieście Chicago) jest kościół bardzo różniący się od tych, w których byłam do tej pory. Bardziej przypomina teatr z sadzawką w środku, niż kościół. Byliśmy tam kilka lat temu na pierwszej komunii dzieci naszych znajomych. Ta sadzawka w środku ma symbolizować źródło życia i wypełniona jest „święconą wodą”. Każdy może sobie zaczerpnąć ile ma życzenie.
Jakiś czas temu dziennikarze pewnej gazety w Polsce pobrali próbki wody święconej z kilku kościołów w Warszawie i poddali je analizie, wyniki były lekko zatrważające w wodzie tej brakowało chyba tylko wirusa Ebola, poza tym był tam pełen garnitur flory bakteryjnej i wirusowej, co dowodzi tylko tego, że ludzie są brudasami. Podobny przegląd tylko barowych orzeszków ziemnych przeprowadzono w USA z efektem niemal identycznym 🙂 🙂 🙂
Dlatego też unikam święconej wody jak diabeł
To samo jest z całowaniem krzyża w kościele. Ile tam siedzi bakterii, to i policzyć ciężko 
Jak mam na nie ochotę, to sobie kupię czyste w sklepie, a nie takie, gdzie każdy może sobie skubnąć brudnymi pazurami. Pisałam już nieraz, że często widzę, że ludzie nie myją rąk po wizycie w toalecie. Co się dziwić, że potem na rzeczach, których dotykają (w tym woda święcona, czy orzeszki w barze) są miliony bakterii. 
A do barów nie chodzę, to mi czystość orzeszków jest obojętna
Zaniedługo się zbieramy do wyjazdu, więc się wyłączam, pewnie do wieczora…
Dzień dobry
Witaj, Reporterko!
Witaj Mistrzu T
Tak sobie pomyślałam, że chyba zacznę nowy cykl opowiadań. Jak zauważyłam, robię się monotematyczna i gadam tylko o pierzastych. Dlaczego nie miałabym opisywać moich ulubieńców i różnych ich zwyczajów?
Czy też przygód z nimi związanych…
Oczywiście nie zacznę tego już dziś, bo nie mam na to czasu, ale może po niedzieli? Przecież część tych ptaków żyje również i w Europie i w Polsce. Może będzie Wam łatwiej rozpoznawać spotkane ptaszki?
A te ptaszki nie mogłyby siedzieć na chałupach? Taki cykl, ptaszki miejskie w szerokiej perspektywie z uwzględnieniem panoramy urbanistycznej miasta, to jest wyzwanie dopiero Mirelko:)

Przypomniałeś mi sposób, w jaki zdał egzamin jeden ze studentów biologii. Wiedząc, że egzaminator, stary profesor, przez całe życie badał robaki i nimi się pasjonował, wykuł na blachę wiedzę na temat tej tylko grupy zwierząt. A tu – zaskoczenie! Profesor pyta go o słonia!!
– Słoń, dzikie afrykańskie zwierzę, ma długą trąbę, podobną do robaka. Robaki dzielimy na następujące grupy…
Profesor albo nie zauważył zmiany tematu, albo udał, że nie zauważył – zadowolony, ze słyszy dobrze przygotowanego studenta w swoim ulubionym temacie…
Dobre Ukratku!!!
Wybieramy się do Downtown (tylko nie mamy na razie sprecyzowanej daty), także uwzględnię Twoje pomysły na przedstawienie ptaszków. Może na tle tych drapaczy nie będą tak bardzo widoczne, ale chyba nie będzie Ci to przeszkadzało

A może by przejść na futrzaste?
Aby płynnie przejść z jednych do drugich proponuję umieścić coś o nietoperzach
Późno się zrobiło i czas mi spadać

Na pewno jeszcze tu zajrzę, a na razie do popotem
Witam Wszystkich Obecnych i Nieobecnych 🙂 Och ! Ja o Ameryce mógł bym opowiadać całymi godzinami ! Czy tam byłem ? Nie , nie byłem , ale brat mojego dobrego znajomego ,przed trzema laty , o mało co tam nie pojechał … Nie dostał wizy . Podziwiam zacięcie Twoje Mirelko w dokumentowaniu stanu przyrody na kontynencie północnej Ameryki . Skoro jesteś tak zaprzyjazniona z pierzastymi , to powiedz mi , dla czego mnie atakują wrony , którym bym nieba uchylił . Każde moje wyjście na ulicę , to wrzask tych ptaków i często ataki jak na filmie : Ptaki . O co tym ” gadom ” chodzi ??
Nie wiem Maxiu o co tym „gadom” może chodzić.
Może u Ciebie jest podobnie? Trudno jest coś konkretnego powiedzieć…
Ale czasami ptaki reagują na coś (czy kogoś) zupełnie dla nas bez sensu. Sama byłam świadkiem, jak epoletniki krasnoskrzydłe atakowały ludzi, którzy przechodzili w pobliżu ich gniazda. Z tym, że atakowały tylko tych, którzy mieli czapki z daszkiem. Jeśli odwróciło się daszek do tyłu, albo zdjęło czapkę, epoletniki momentalnie traciły zainteresowanie taką osobą. I też dokładnie nie wiem dlaczego… U Ciebie może być też coś w tym rodzaju. Może nosisz czapkę, czy kapelusz, który je podrażnia? A może je czasami dokarmiasz i one wiedzą, że coś smacznego im niesiesz i chcą przyśpieszyć karmienie? Sam zobacz, jak czasami gołębie na rynkach różnych miast „atakują” ludzi, którzy mają dla nich jedzonko
Chodżę bez czapki ( mam jeszcze pełną czuprynę )ale zawsze mam czarną teczkę , może ten sakwojaż je denerwuje ? Bywa , że atakują mnie jak messerszmity , po dwie lub trzy, walą właśnie w głowę i co mam robić ? Odwołać się do jakiegoś Towarzystwa Przyrodniczego ?
Hmm, dziwne… A próbowałeś zakrywać swoją głowę tą teczką? Może to by je odstraszyło
Ciekawi mnie, czy tylko Ciebie atakują, czy jeszcze kogoś? 
Odprowadzałem kiedyś znajomego do samochodu i poprosiłem , aby szedł parę kroków za mną .Nie miałem teczki , a mimo to,
zostalem zaatakowany – a znajomego wrony zlekceważyły . Był zawiedziony …
Max, zrób szybki rachunek sumienia – może wrony wiedzą o tobie coś, czego my nie wiemy?
Kask byłby pewniejszy…
No to jest problem . Wam mogę na pytanie odpowiedzieć całą ,lub półprawdę . A jak porozumieć się z wroną i to nie jedną , a jest ich w tej chwili więcej niż gołębi . Często rano krakanie tych ptaków jest nie do zniesienia . Pocieszam się ,że w tym cierpieniu uszlachetnia się moja dusza .A wrony ? Niech je szlag trafi , mam ich dość !
Jest takie przysłowie, że jeśli nie można pokonać wroga… to należy się do niego przyłączyć

Spróbuj sobie przyprawić „dzioba” i poćwicz krakanie.. myślę, że może to zmienić Twoje kontakty z wronami
Spróbuję , a jak nie pomoże ,to gdzie mogę złożyć reklamację ?
Współczuję, Maxiu
Nam na wyjeździe do tego Dodgevill, dał się we znaki młody przedrzeźniacz. Siedział w krzakach i darł się od świtu do nocy. Milkł tylko na chwilę, kiedy rodzice przylatywali z jedzonkiem. Odlatywali, a on od początku to darcie się zaczynał. A skubaniec był już lotny, czyli mógł sam się pożywić
Zawsze to jednak wygodniej, gdy to rodzice zadbają o posiłek…
Wiem jak głośne i upierdliwe potrafią być wrony (inne ptaki też), szczególnie jak się na coś (czy kogoś) zawezmą
Może niekoniecznie leniwe i wygodne… Często się zdarza, że młode opuszczają gniazdo, ale chociaż latają, same nie umieją zdobywać pożywienia. Tak jest z drozdami wędrownymi. Opuszczają gniazdo po dwóch tygodniach od wyklucia. Niby podlatują, ale nie umieją patrzeć do dołu. Można im położyć najpiękniejszego robaka pod same nóżki, a i tak go nie zobaczą. Rodzice jeszcze dość długo karmią takie pisklaki poza gniazdem. Może przedrzeźniacze mają podobnie?
Przestawał, gdy słońca zachodziło 
Ale też fakt, że to było wkurzające. Siedział w krzakach przy naszym namiocie i już od świtu wrzeszczał
No cóż szanowni wyspiarze…
Miło się siedzi, ale mam jeszcze do przygotowania materiały na jutrzejszy dzień (szykuje mi się bardzo pracowita sobota) więc Was pożegnam
A bien tot jak mawiają Francuzi
Dobry wieczór! Dojechaliśmy bezpiecznie już jakiś czas temu, ale jak zwykle było tyle rzeczy do zrobienia i obgadania, że zgłaszam się dopiero teraz. Powiedziałbym, że mamy piękną złotą polską jesień – liście żółkną, rdzawieją i czerwienieją, a przy tym tak ciepło, że przez cały wieczór po przyjeździe chodziłem w koszulce z krótkim rękawem 🙂
Ponieważ warunki są tu specyficzne, pożegnam się już. Dobranocki wrócą od… niedzielnego wieczora.
Milordzie! Co ty na to?
Trochę się utuptałam
Jak ja nie lubię tych garów
Ale w sobotę mamy gości, to trzeba się przygotować…
Pisałam, że dzięcioł mi się na szybie zabił. Nie sprzątałam go, tylko odsunęłam na bok ze ścieżki. Pomyślałam, że może ten myszołów, który tu był, go wrąbie. Dzięciołowi i tak jest wszystko jedno, a może jakiś wróbelek miałby uratowane życie…
A może bał się, że będę chciała mu to zabrać i sama zjeść?

Nie wrąbał. Postanowiłam, że jak ten dzięcioł będzie jeszcze jutro leżał, to go wezmę do szczelnej torby i wrzucę do śmietnika. Nie chcę pod domem takich uroczych zapachów…
Wieczorem wyszłam sobie na dymka i usłyszałam chrupanie… zerknęłam na ścieżkę i zobaczyłam skunksa wcinającego dzięcioła. Siedział może ze dwa metry ode mnie… Patrzyłam jak je… Raz na mnie popatrzył, potem jeszcze raz i chyba się wkurzył, bo wziął ptaszka w mordkę i poszedł w cień, żebym go nie widziała… widocznie nie lubi jak mu się w „talerz” zagląda
Spadam na górę do spania
Ale dam radę… jak zwykle z resztą 
Jutro kończenie gotowania
Miłego dnia życzę 😀
Ojej! Nie zdążyłem na kawę!?!
Dzień dobry!
Dzień dobry
Chyba w Polsce cudna pogoda, że tak wszystkich wywiało

Myślałam, że będę miała bardzo dużo do czytania, a tu parę komentarzy na krzyż
na południu w słońcu dochodzi do 40 st pod błękitnym niebem…
W słońcu zawsze jest cieplej… U mnie na razie 4C, ale ma być 15. Także smażyć się nie mam jak
Ale to dobrze, bo jak mam stać przy garach, to chłodek jest lepszy 
Chodź Pan na północ u nasz w porywach do 15 stopni :))))
Prędzej ochłodzenie przyjdzie do mnie, niż ja do ochłodzenia!
Zaczyna świtać, więc poszłam nakarmić swoje pierzaste
Przy okazji sprawdziłam ile zostało z dzięcioła, bo przecież nie będą mi takie resztki z „uczty” leżały pod domem… Skunks wrąbał wszystko!!! Zostawił tylko kilka lotek ze skrzydełek
Musiał być solidnie głodny, a może woli mięsko niż ziarenka 
Witam ciepło i słonecznie :)))))
Witaj Stateczku cieplutko i słonecznie
Dzień dobry 🙂 Leje i zimno, to znaczy dla ciepłolubnych, jak dla mnie to goronc 🙂 🙂 🙂
Witam porą późną
🙂 Mam w domu moją Jasną Panienkę, a jej talent do zawracania mi głowy nie ma sobie równych ! Ani chwili luzu…. i jeszcze chce zostać na jutro
Uffff….
Life is brutal Czarodziejko 🙂
and full of zasadzkas
Dzieńdobrywieczór

Cudny dzień i trzeba było wykorzystać, do ostatniej kropli potu..
Padam, padam… Muszę sobie poleżeć z nogami na wysokościach
… do ostatniej kropli potu Cóżeś to czyniła Waćpani ?
Ekhm, a mnie tu wciągnął real… Nie ma szansy na dłużej wejść na Wyspę…
Dobrywleciał (?) wieczorem 🙂 Ach , ten real …. Narzekają wszyscy na ochronę zdrowia , a ja twierdzę , ze jest coś niebywalego w rozkwicie obiektów zajmujących się medycyną …… Oto dowody z mojej dzielnicy Koło : Piękną restaurację Elekcyjna , zamieniono na Przychodnię Urologiczną , restaurację Wenecja zamieniono na jednodniowy Szpital ,restaurację Klimczok na ogólnie dostępną Przychodnie , a szczytem troski o pacjenta jest oddanie parteru byłego Powszechnego Domu Towarowego na prywatne gabinety lekarskie . Wybierać , przebierać , tylko dla czego trzeba tak długo czekać na wizytę ,jesli wokół same gabinety panów doktorów ??….
Chyba, żeby mieć czas się zastanowić…
A z drugiej strony – wprawdzie ilość gabinetów znacząco wzrosła, ale ilość doktorów zmalała…
To prawda , ale pozostali dwoją się i ” troją ” na kilku etatach …..
Goście poszli, było miło i sympatycznie
Lubię Ro i Kay. Dodatkowo przyszła z nimi Lina, siostra Ro. Zapraszałam ją nieraz, ale zawsze znalazła jakąś wymówkę. Tym razem przyszła 
I to lubię najbardziej 
Posprzątane, pozmywane (jeszcze resztka myje się w zmywarce), czyli mogę odpoczywać „pełną gębą”
Dobrze by było zmienić wycieraczkę, bo strasznie zaczęło mulić. Ta chyba jest trochę za długa
A tak wiwogle, to nasi goście (gościówy) spóźnili się prawie pół godziny
I to nie dlatego, że wyjechały z domu za późno. Minęły zjazd na Irving Park i zjechały z autostrady dopiero na North Ave., czyli parę ładnych kilometrów dalej. Zamiast jechać tym Northem na wschód do naszej ulicy, pojechały na zachód
Dojechały do ulicy 83 i nią do Irving Park, czyli zrobiły całkiem niezłe kółko… Dojechały do Grand Ave. (czyli prawidłowo), ale zamiast skręcić w prawo, skręciły w lewo 
Fakt, nie były u nas trochę, może z rok, albo i dłużej… Tylko jak my gdzieś jedziemy, to się patrzy w Google mapę, a nawet ją drukuje i wiadomo gdzie ma się jechać.
Nawet nie wiem dokładnie dokąd dojechały, ale małżonek daremnie czekał na nie na parkingu. Ro zadzwoniła do mnie i powiedziała „take a nap”, czyli „zdrzemnijcie się”, bo jeszcze trochę na nas poczekacie. Na przejeździe złapał je pociąg. Z tego co mówiła Ro, jechał może ze dwie mile na godzinę (ok. 3 km na godz.). Całe szczęście pociąg nie był za długi i w końcu przejechał. Mogłam spokojnie pakować wszystkie gorące potrawy na stół
I pomyśleć, że Kay wiele lat pracowała jako kierowca tira i jeździła po całych Stanach. Jak ona trafiała na wyznaczony adres?… Skoro nie umiała trafić przy tak prostej drodze…
Dzień dobry 😀 Zapraszam na pięterko, posłuchamy?? 😀