« PŁOMYK PAMIĘCI...... Jingle bell, jingle bell... »

Rzecz o metodzie

Zacni obywatele miasteczka Pomroki Jasne, położonego jakże pięknie u stóp Beskidu Półwyspowego, od zawsze szczycili się swoimi metodami wychowawczymi. Dzieci, określane przez owych obywateli zawsze mianem „potomstwa”, uchodziły w całym powiecie, a nawet w województwie (sic!) za najlepiej wychowane: najgrzeczniejsze, ciche, posłuszne i chętnie pomagające w większości uciążliwych prac domowych (nie mówiąc o własnych pracach domowych, zadawanych w szkole – i w ogóle o stopniach, które zapewniały co roku Pomrokom Jasnym nagrodę kuratora dla szkoły z najwyższą średnią).

I tak płynęło życie w małym miasteczku, w którym grzeczne dzieci wyrastały na zacnych, troszczących się o swoje mienie i potomstwo obywateli, oczywiście jeżeli nie wyjechali wcześniej do miasta wojewódzkiego albo wręcz do stolicy. Ci jednak zazwyczaj nie wracali do Pomroków, a jeżeli je odwiedzali – to z rzadka i niechętnie. Jeśli zaś odwiedzali je z własnymi żonami i dziećmi, dla wszystkich było jasne, że wychowanie tych dzieci pod każdym względem ustępuje wychowaniu miejscowego, pomrockojasnego potomstwa.

Aliści pewnego szczególnie deszczowego lata zacni pomroczanie stanęli przed problemem, który ich przerastał. Otóż na Rynku, naprzeciw Ratusza, stał od niepamiętnych czasów, czyli gdzieś od połowy XIX w., pomnik Gaspara de Chvendal, francuskiego nauczyciela, przybyłego na te tereny z armią napoleońską i osiadłego tu na stałe po klęsce Cesarza pod Moskwą, którego rewolucyjne metody, starannie kultywowane przez pomroczan, doprowadziły po wielu pokoleniach, mimo powstań i wojen, do tak rewelacyjnych wyników.

Być może sprawiły to właśnie inkryminowane deszcze, może jakiś tajemniczy składnik odchodów pojawiających się od pewnego czasu nad Pomrokami kapcanów wędrownych, a może przyczyna była inna – dość, że rzeczony pomnik zaczął pokrywać się nieprzyjemnym dla oka i nosa nalotem. „Śniedź!” pomyśleli sobie zrazu zacni ojcowie miasta, ale żaden z wezwanych konserwatorów, ludwisarzy, ślusarzy, a nawet – o zgrozo! – znachorów i wiedźminów nie był w stanie poradzić sobie z problemem. W ruch szły specjalistyczne szczoteczki i ściereczki, pędzle i szmatki, za pomocą których oczyszczano, polerowano i wcierano w pomnik najróżniejsze pasty, smary, konserwanty i nabły(za przeproszeniem)szczacze.

Nic z tego. Mijały dwie, trzy godziny, w przypadku najskuteczniejszego środka około pięciu – i tajemniczy, a obrzydliwy nalot pojawiał się znów i rósł, by w końcu pokryć pomnik gęstym kożuchem. Po trzech tygodniach burmistrz, imć Korneliusz Patzan, wystawił złożoną ze strażników miejskich całodobową wartę na trzy zmiany, wiedziony podejrzeniem, iż to sprawka nieprzychylnych ludzi. Strażnicy jednakże nie zauważyli nic, wzywani specjaliści najpierw próbowali przeróżnych środków zaradczych, a potem rozkładali bezradnie ręce, zaś pomnik roztaczał wokół siebie nieprzyjemną aurę – dosłownie i w przenośni.

I wtedy właśnie, gdy w książce telefonicznej, na żółtych stronach, w dziale „Konserwatorzy” (ale także w działach „Medycyna niekonwencjonalna”, „Parapsychologia”, „Radiestezja” oraz „Różne”) zabrakło już nazwisk i numerów, do miasta przybył, jakżeby inaczej, tajemniczy przybysz. Z tym, że wcale nie był tajemniczy, nie starał się także roztaczać wokół siebie atmosfery sensacji, sekretu i Strefy 51. Wręcz przeciwnie, przyjechał odrapanym, dymiącym z rury wydechowej smażalnią frytek mikrobusem marki Volkswagen, wprowadził się do hotelu „U Kacpra” i już pierwszego wieczoru nadużył piwa w stopniu znacznym, czemu dał wyraz, śpiewając na cały głos sprośne piosenki.

Te popisy wokalne zaprowadziły go jednak nie do Miejskiego Domu Kultury, a do aresztu. Następnego dnia strażnicy ustalili, że aresztowany pod zarzutem zakłócania ciszy nocnej i moralności publicznej Janusz Henszon, lat 58, wzrost 195 cm, waga 135 kg, postury drwala z długą, siwą brodą, jest wędrownym rzemieślnikiem, spędził ostatnie kilka lat w Finlandii, sam określa siebie jako „złotą rączkę” i żąda rozmowy z burmistrzem. Początkowo komendant straży nie chciał się na to zgodzić, ale gdy przybysz szepnął mu do ucha dwa słowa, zbladł i bez słowa skinął głową.

Burmistrz Patzan przygotowywał się właśnie do odparcia ataku opozycyjnych radnych podczas sesji Rady Miasta (Temat sesji? Od kilku tygodni ten sam!), kiedy do jego gabinetu wkroczył dostojnie (na tyle, na ile pozwalał mu katzenjammer) olbrzymi, brzuchaty Janusz Henszon, poprzedzany przez lekko rozdygotanego komendanta straży miejskiej. – Słyszałem, że macie problem z tym tam… – olbrzym machnał za siebie niedbale dłonią – pomnikiem? Burmistrza zatkało. Jako człowiek przyzwyczajony do dobrze wychowanego potomstwa nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby w ten sposób wtargnąć w jego życie. Zwłaszcza to zawodowe. I to poza kalendarzem spotkań i protokołem! Z drugiej strony jednak, jeżeli miało to pomóc w sprawie nieszczęsnego pomnika… Korneliusz Patzan odchrząknął i zażądał wyjaśnień.

Blisko dziesięć godzin później brodaty brzuchacz miał powtórzyć te same wyjaśnienia przed ścisłym gronem, do którego weszło kilku co znaczniejszych radnych koalicyjnych, burmistrz z wiceburmistrzem i lokalny biznesmen. Z grona tego – na zdecydowane żądanie burmistrza Patzana – wykluczono księdza prałata. Jak się miało okazać – nader słusznie!
– Panowie – zagaił burmistrz – przedstawiam wam człowieka, który obiecał wyczyścić pomnik Gaspara de Chvendal… A nie muszę chyba przypominać, że wielkimi krokami zbliża się dwusetna rocznica przybycia tego nauczyciela, wychowawcy i… i… wielkiego człowieka! – zakończył, z braku lepszych epitetów.
Rozległ się gwar głosów:
– No i na co czekamy?!
– Niech czyści!
– Mistrzu, do roboty!!! –

Burmistrz uciszył głosy jednym machnięciem ręki. – Panie Januszu – zwrócił się oficjalnie do gościa – proszę o szczegóły!
– No więc tak – zadudnił brodacz – na początek to dobry wieczór panom. A z tym pomnikiem to się da zrobić, czemu nie. Tyle że nie tak prosto. Ale tutaj – znacząco podkreślił to „tutaj” – nie powinno być z tym problemów.
– Co znaczy „nie tak prosto”? – wypalił wiceburmistrz, zajmujący się finansami miasta – Pan powie, ile to będzie kosztować, bez przesady, mamy fundusz na konserwację, a jak będzie trzeba, to i z nagłych wypadków się przeksięguje!
Janusz Henszon przecząco pokręcił głową. – To nie tak. Mam taki przepis od mojego świętej pamięci pradziadka Franciszka, mówię panom, zajzajer jak trza, wypali wszystko do czystego i nic nie urośnie. I I ten tam syf – machnął w stronę majaczącego za ratuszowym oknem pomnika – też wyżre, jak nic. Gwarantuję. No i to nie jest drogie, byle dobrze wymieszać. Ale w to wchodzi jedna rzecz – no, taka bardziej niezwyczajna. Mogę? – pytająco zwrócił się do burmistrza. Pan Patzan pokiwał głową – No, słowem to chodzi o to, że tam trzeba na koniec dolać litr krwi najgrzeczniejszego dziecka w okolicy.

W gabinecie zaległa głucha cisza. Pierwszy przerwał ją radny Krzesimir Retyn: – Co pan nam tu za średniowiecze sprzedaje! – wybuchnął – jaka krew?!!! Za kogo pan nas ma! To jest jakaś prowokacja! Pana tutaj opozycja nasłała!
Henszon spokojnie siedział na swoim krześle i tylko przecząco kręcił głową. Potok wściekłych oskarżen przerwał sam burmistrz. – Nie, panie Krześku – powiedział z wysiłkiem – to nie jest prowokacja. Pan Janusz wygrzebał ze swojego samochodu resztkę tej… mieszaniny, której kiedyś używał. Pokazał mi jej działanie na pomniku. Na wiele nie wystarczyło, ale lewy obcas jest czysty, już od paru godzin. Sami zobaczcie…

Na takie dictum zebrani zerwali się z miejsc, nastąpiła ogólna przepychanka do wyjścia i gremialne sprawdzanie obcasa – który rzeczywiście lśnił metalem, tym lepiej widocznym, że reszta złośliwego nalotu nadal tkwiła na swoim miejscu. Niewierni Tomasze wracali na swoje miejsca, milcząc. Kiedy ostatni z nich usiadł, burmistrz przerwał ciszę. – Panowie. Chyba mamy jasność; oferta pana Janusza jest wypróbowana. Pozostaje ustalić, czyj potomek jest, hm, najgrzeczniejszy w okolicy. Co będzie trudne, ponieważ jak pan Janusz zapewne doskonale się orientuje, nasze potomstwo należy do najgrzeczniejszych, najlepiej wychowanych… – tu czytelnicy, którzy uważnie śledzą tok tego opowiadania od początku, mogą sobie darować.

Umilkł pan burmistrz Patzan, a jego goście popatrzyli jedni na drugich jakby niepewni, co teraz powiedzieć, jakby z ukosa. Pierwszy odezwał się radny Retyn:
– Moja Marcysia, jakby to powiedzieć, nie jest w sumie taka grzeczna, jakby przewidywało nasze słynne pomrockojasne wychowanie… Otóż wyobraźcie sobie, że przedwczoraj, kiedy wysyłałem ją do spania, przedłużała moment pójścia do łóżka o całe siedem minut!
Tak jakby to szczere wyznanie było kamykiem, który porusza lawinę, inni obecni również zaczęli przypominać sobie przeróżne grzeszki swoich dzieci:
– Wadimek posprzątał zabawki dopiero po trzeciej prośbie…
– Patrysia założyła inną sukienkę, niż mama jej wyłożyła…
– Kwintylianek zostawił na talerzu dwa kawałki ziemniaka…
i tak dalej, i tym podobne.

Janusz Henszon słuchał tego wszystkiego, chłonąc łapczywie kolejne głosy. Kiedy zaś ostatni z gości burmistrza skończył opowiadać o tym, jak dalekie od perfekcji było wychowanie jego dziecka, tfu, przepraszam, potomka, zerwał się na równe nogi i ryknął całkiem innym głosem niż dotąd: – Aach, więc to tak? Tak wygląda wasze pomrockojasne wychowanie i najgrzeczniejsze dzieci w okolicy? Wyszło szydło z worka! Poczujcie gniew tego, który grzeczne dzieci nagradza, a dla niegrzecznych ma rózgę! Poznajcie moją prawdziwą twarz!

Po czym zerwał z siebie kraciastą, flanelową koszulę, jednym susem wyskoczył ze znoszonych ogrodniczek i… okazało się, że pod spodem ma czerwony kubrak z białą lamówką i takież spodnie. Zza paska wyciągnął czerwoną czapkę z białym pomponem, kocio zwinnym ruchem przemknął pomiędzy sparaliżowanymi tak nagłą zmianą radnymi, burmistrzem, wicebur… i tak dalej, stanął w wielkim ratuszowym kominku i dmuchnął, a dmuchnięcie to uniosło go wzwyż – zniknął w czeluściach komina, a w dół niosło się tylko huczące: – Wiedzcie, że w tym roku prezentów nie będzie!!!

A przynajmniej tak właśnie, jak powyżej opowiedziano, przedstawili sprawę tatusiowie z Pomroków Jasnych swoim dzieciom. Dlatego też dzieci nie były zdziwione, ani zawiedzione, że pod choinką nie znalazły żadnych prezentów, a tylko postanowiły, że w następnym roku postarają się być jeszcze grzeczniejsze. I o to właśnie chodzi!

_____________

Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net i na blogu www.madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

110 komentarzy

  1. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Oryginalnie opublikowane w… sierpniu 2011 roku. Akurat wtedy miałem natchnienie. Nie da się ukryć, że dużo lepiej pasuje do okresu pomiędzy 6 a 24 grudnia!

    Niby o prezentach, Gwiazdorze vel Mikołaju, a w sumie – całkiem o rzeczywistości.

  2. Tetryk56 pisze:

    Bo rzeczywistość jest uniwersalna i ponadczasowa 😉
    Sprawdzałem na Wyspie Dnia Poprzedniego – standardowy WordPressowy adres <adres_bloga>/blog/author/<nick_autora> tam niestety nie działa. Onet nawet WordPressa potrafi spieprzyć 🙁

    • Quackie pisze:

      Zaczynam się zastanawiać, czy dobre wychowanie jest równoznaczne z przyjmowaniem z góry, że rozmówca mówi prawdę i brakiem weryfikacji?

      • Tetryk56 pisze:

        A skąd taka teza? Thinking
        [Edit:] Raczej z niezakładaniem z góry, że rozmówca na pewno chce nas oszukać…

        • Quackie pisze:

          W sumie z puenty opowiadania. Dzieci grzecznie przyjęły, że rodzice mówią prawdę, i zaczęły się starać być jeszcze bardziej grzeczne. A może gdyby sprawdziły, czy tak rzeczywiście było, to okazałoby się, że ktoś usiłuje je wystawić do wiatru, żeby na nich zaoszczędzić, a jednocześnie je zmotywować?

          • Tetryk56 pisze:

            Dobre wychowanie w stosunku do rodzica to trochę co innego niż dobre wychowanie w stosunku do rozmówcy (dowolnego). To znacznie bardziej skomplikowany związek.
            Czu kiedykolwiek interpretowałeś uwagi wychowawcze swojego ojca pod kątem (jego) dobrego wychowania? Thinking

            • Quackie pisze:

              No, tak to nie. Ale np. znalazłem Małego Chemika przeznaczonego pod choinkę na pawlaczu, mimo że Rodzice zapewniali, że nic podobnego.

              • Incitatus pisze:

                Ja kiedyś zażądałem wglądu w ojcowe świadectwo gdy z mego niejakie niezadowolenie okazywał i wyobraźcie sobie, że z zimną krwią moje wystąpienie całkowicie zlekceważył! Zastanawiałem się nad wystąpieniem pisemnym, ale doszedłem do wniosku, że ta petycja – jak i moja słowna interpelacja – może również pozostać bez odpowiedzi!!

                • Quackie pisze:

                  Ja nigdy nie żądałem, a błąd, jak się po latach okazało! Tak to jest, że to, co istotne, na wierzch wychodzi po latach. Natomiast maminych świadectw mogłem sobie żądać, zostałyby okazane z wyraźną satysfakcją… Więc nie żądałem. W końcu wiem, kiedy ustąpić.

                • Wiedźma pisze:

                  Ano tak! mamy z reguły miewały dobre świadectwa!

          • Wiedźma pisze:

            Wyjątkowo ufne te dzieciaczki były 🙂 Wink

      • Wiedźma pisze:

        Na pewno nie ! :)Dobre wychowanie nie wyklucza przecież zmysłu krytycznego wobec tego, co nas spotyka 🙂

        • Quackie pisze:

          Aaa, bywa, że to bardzo cienka granica – w sensie poczucia, że dobre maniery nie pozwalają skrytykować. Asertywność, oto czego potrzeba dzieciakom, ale niełatwo je tak pokierować…

  3. korab1 pisze:

    Litr krwi ??? Niewygórowana cena za pozbycie się złudzeń :)))

    • Quackie pisze:

      Tak myślisz? W tym przypadku od JEDNEGO człowieka, a co gorsza, dziecka. W punkcie krwiodawstwa pobierają naraz nie więcej niż 450 ml, i to od dorosłego.

      • korab1 pisze:

        Znakomitym dzieckiem był przecież sam burmistrz, jemu można by utoczyć nawet i 1,5 litra. Jego urocza i dziecinna naiwność pozwalała na takie rozwiązanie. Poza jednym, oczywista oczywistość. Czy rzeczywiście był najgrzeczniejszy ???

  4. Incitatus pisze:

    Dochodzenie który szczaw był najgrzeczniejszy skazane z góry było na niepowodzenie! Grzecznych dzieci bowiem nie było, nie ma i nie będzie! Krwi można było utoczyć któremukolwiek, decyduje skład mieszaniny, a nie jej pochodzenie. Ostatecznie, krakowskim targiem (tu ukłon w stronę Tetryka i Stateczka), można było ustawić w szereg całe nieletnie tałatajstwo, każdemu zafundować solidną fangę w kinol i skrzętnie pozbierać spływającą po tym zabiegu posokę. Ewentualny nadmiar zamrozić na przyszłość!: )

  5. Quackie pisze:

    Muszę się oddalić gdzieś na godzinkę lub półtorej…

  6. Tetryk56 pisze:

    Jak zwykle smakowite są imiona i nazwiska bohaterów. Można by się założyć, że inicjałem imienia radnego Retyna będzie K.
    I za nic nie mogę sobie przypomnieć drugiego dna nazwiska Henszona… 🙁

  7. Incitatus pisze:

    Ludzie, wy też tak zaiwaniacie!!?? Tired

    • Quackie pisze:

      No. I wcale jeszcze nie świątecznie!

      • Incitatus pisze:

        Ja już mam dosyć! Takiego cugu nabrałem, że trzeba będzie jeszcze z jedną lodówkę z potężnym zamrażalnikiem kupić. Spiżarenka też już trzeszczy w szwach, a obiecywaliśmy sobie z Senatorową umiar i powściągliwość tym razem!! Weary

  8. Jasmine pisze:

    Witam wieczorową porą. Hi

    Tekst prawie od samego początku mi się przypomniał Mistrzu Quackie. Delighted W tym miejscu, dosyć nietypowo, ślę ukłony Autorowi i sobie. Autorowi, bo tekst okazał się wart zapamiętania, co niniejszym czynię. Poklon Sobie, bo mimo przymulenia totalnego tekst sobie przypomniałam. Ukłon pominę. Trochę głupio padać przed samą sobą na twarz. Wink

  9. Wiedźma pisze:

    Dobry wieczór ! 🙂 Bardzo udatny tekścik Kwaku….. początkowo naiwnie sądziłam, że ojcowie bronią swych dzieciąt przed wykrwawieniem w ofierze ! Wink a tu proszę…. smrodek dydaktyczny, jakby rzekł mistrz Wańkowicz! Happy-Grin

    • Wiedźma pisze:

      … i czysta oszczędność miejsca w pokojach dziecinnych… jako, że wspólcześnie dzieci mają ” zabawków jak mrówków ” 🙂

      • Quackie pisze:

        Dobrym sprawdzianem, jak dzieci zostały wychowane (albo nie), jest zarządzenie co jakiś czas, raz na 2-3 lata czystki – „czym się nie bawisz, a jeszcze jest używalne, to idzie do domu dziecka”. I patrzymy, jak bardzo dzieci są przywiązane do ruchomości.

        • Wiedźma pisze:

          Moje wnuczęta są poddawane takim zabiegom i całe szczęście, bo po dwudziestym piątym pluszaku straciłam ochotę na dalsze liczenie…. 🙂

          • Incitatus pisze:

            Mój Michał, chłop przecie żonaty i dzieciaty nie pozwoli wyrzucić ani jednej ukochanej śrubki co to ją dziecięciem umiłował! Potężny taki bolec do mocowania szyn do drewnianych podkładów skądsiś swego czasu przywlókł (z pół kilo to waży!), dał jakiemuś kumplowi do pochromowania czy tam poniklowania i do dziś strzeże go przed żoną jak źrenicy oka! Kable od nieistniejącej już wieży Gocha odkryła po ponad roku małżeństwa i najnormalniej to graciwo wyrzuciła! Piekło gorące jakie zrobił cała rodzina studzić musiała!
            Zawsze mówię, że w tej mojej rodzince niejeden szurnięty diabeł mieszał! Tears

            • Wiedźma pisze:

              Ba! za dobre czytanie Basia dostała ode mnie małego miśka, który czegoś jej przypadł do serca. A pluszaków ma od groma… W czwartki wolno im przynieść zabawkę, więc misio poszedł był do szkoły … i zaginął. Rozpacz i łzy nie miały końca,więc namówiłam ją, żeby się zastanowiła jak odnaleźć misia, zamiast zalewać sie łzami. I wymyśliła ogłoszenie…całkiem zgrabne…. Miś się znalazł w plecaku koleżanki, konieczna była interwencja nauczycielki, żeby ta misia oddała.Bo… koleżanka nie ma na miejscu babci i stąd zabór misia…..od babci. Dziwnie się to plącze 🙂

    • Quackie pisze:

      Hehe, a nie manipulacja dorosłych? I opowiadanie krwawych bajeczek w stylu oryginalnych opowieści braci Grimm, żeby wychować potomstwo w duchu służenia na dwóch łapkach? To smrodek dydaktyczny jawi się dużym eufemizmem, toż to smród na całego!

      • Wiedźma pisze:

        Jasne, że manipulacja, ale….. znasz takie przypadki z autopsji ?
        Prezenty były ZAWSZE ! 🙂

        • Quackie pisze:

          No, parę lat temu Najjunior po wyjątkowo parszywym zachowaniu dostał swoje SIÓDMEGO grudnia. Przy wielkim oburzeniu małżonki i teściowej.

  10. Jasmine pisze:

    Czy Senator zrobił ze Skowroneczka pasztet, bo od rana Jej nie widzę. Thinking Amazed

  11. Incitatus pisze:

    Dzień dobry: )))
    Shout Pić!!!!

  12. miral59 pisze:

    Przeczytałam opowiadanie jednym tchem, chociaż tak jak Bożenka, w pierwszej chwili pomyślałam, że jest strasznie długie Happy-Grin Nie było Wink
    Nie tylko ciekawie napisane, ale i dające do myślenia… Nic tylko Brawo! Brawo! Brawo! i paść do nóżek Poklon

  13. miral59 pisze:

    Padam na dziób Tired Spadam więc na górę Spanko
    Miłego dnia wszystkim Wyspiarzom życząc Buziaczki

  14. Alla pisze:

    Dzień dobry… Kiepsko ze mną, a pracować mus..
    Zdrowia Wszystkim w ten przedświąteczny czas, życzę 🙂

  15. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Dzisiaj muszę ostro wziąć się do roboty.

  16. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ! Zakatarzona, z piaskiem w oczach witam sie i znikam… A wreszcie zaświeciło słońce….. Happy

  17. korab1 pisze:

    Witam słonecznie i wiosennie :)))

  18. misiek pancerny pisze:

    Ho ho ho ! Dzień dobry 🙂 Przednia powiastka, do tego z morałem, choć za oknem pogoda, raczej marcowa, niż grudniowa, ale klimat opowieści, jak najbardziej na czasie, super! 🙂 🙂

  19. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Opowiadanie tak Miśkiem wstrząsnęło, że aż zaczął Santaklausem (ho ho ho!) lecieć… Wink

  20. Tetryk56 pisze:

    Wszyscy się pospali, a ja mam coś od Zenka. Zapraszam piętro wyżej 🙂

  21. Quackie pisze:

    Dobry wieczór. Skaranie boskie z tym telefonem. Pedałuję, pocę się i piszę. Dzień jak dzień, faktycznie dość pracowity. Łagodnie mówiąc. Wrócę jeszcze z dobranocką, na razie tylko daję życia znak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)