Wiersz dość oczywisty na sierpień – sierpniowy. W tamtym czasie właśnie wracałem (z lekka oszołomiony) z pierwszej podróży z rodziną po Europie (samochodem – Polska-Czechosłowacja-Austria-Włochy-Francja-Szwajcaria-Austria-Czechosłowacja-Polska), a Szanowny Autor wiersza, jak widać, łączył rzeczywistość amerykańską z wierszem siedemnastowiecznego angielskiego poety.
Tamten sierpień przeszedł do historii meteorologii, ale jestem pewien, że pobił go kolejny – lub nawet więcej kolejnych sierpni – z ostatnich lat. W każdym razie wizja miasta tętniącego gorączkowym rytmem i trawionego upałem, jest jak najbardziej aktualna, mimo upływu ponad 30 lat.
________________________________________________
Sierpień 1988
Wystukiwałeś wierszy mych rytm; gdy w nim zbłądzę
Dziś, o kulawość strofy twoją śmierć posądzę:
Utrata palca (wybacz, że w żałobne smutki
Pcham kalambur) wiersz stworzy o stopę za krótki…
Thomas Randolph (1605-1635), “Na utratę małego palca”
Ten sierpień przejdzie do historii meteorologii.
The Boston Globe
Ten sierpień przejdzie, już przeszedł do historii mojego ciała
jako epoka mokrych koszul, pod którymi skóra nie wiedziała,
czy skrapla się na niej pot, czy rekordowa wilgotność powietrza;
czas, gdy przez błękit smogu drwiła z płuc zwierciadlana powierzchnia
Hancock Tower, wzniosłej żyletki postawionej na sztorc w środku miasta;
gdy uszy chłonęły chłodne, kompetentne łkanie syren, gumiasta
od upału jezdnia w Roxbury utrwalała ślad dotyku
opon karetki, a w środku młodociany handlarz narkotyków,
trafiony w brzuch serią z uzi, szarzał pod maską tlenową,
pędząc w banalny, jedyny los, jaki ktoś mu planował;
gdy w oczach, wpatrzonych w ekran, punktowane śmiechem spikerki
płonęły samoloty na pasach, wytryskały znad miast fajerwerki,
groził powodzią Ganges, ściskał dłonie kandydat, trajkotał
komik w reklamie Toyoty, narastała sytuacja strajkowa
w Polsce, afrykańsky dyktator na trybunie stroszył epolety;
gdy na gołym, wilgotnym kolanie tłumaczyłem fraszkę poety,
który trzy i pół wieku wcześniej żegnał swój mały palec,
ucięty w karczemnej bójce; gdy w każdej sekundzie ospale
toczyły się wody rzek, krew krążyła w miliardach krwiobiegów,
nad wszystkim, jeśli istniał, czuwał niewidzialny opiekun
lub tylko obserwator, nie wiem; czas, gdy pod stopą rozprażał
się chodnik, gazety pisały o znajdowanych na plażach
odpadkach ze szpitali, o przemianie w klimacie globu;
gdyśmy konali, jak zwykle, w katastrofach, na raka, z głodu;
gdy któregoś dnia, pod prysznicem, obracając w głowie zmienianą
bez końca pointę przekładu, wybrałem: “…widzę z niemałą
udręką: / Trzeba będzie na własny palec machnąć ręką”;
gdy włączaliśmy klimatyzację, biliśmy kolejny rekord,
mdleliśmy na torturach, prześladował nas motyw z kwartetu
e-moll Mendelssohna, poranek powierzał nas otwartemu
oknu słońca, ze skrzynek wyjmowaliśmy listy i kartki,
strzelał do nas patrol graniczny, całowaliśmy delikatny
puch na karku, zastawki otwierały się miarowo w sercu,
gdy przez każdy moment i miejsce przewlekała się nitka sensu,
którego nie chcieliśmy dociec, a na naszych przegubach ucięty
palec Thomasa Randolpha wystukiwał bezgłośne akcenty.
No i proszę, minęło trzydzieści sześć lat, a sierpnie dalej gorące 😉
Bardzo ekspresyjny opis stanu umysłu w ekstremalnym upale. Autor, aby oderwać się od dokuczliwej rzeczywistości, usiłuje skupić się na palcu utraconym przez T. Randolpha (n.b. świetny przykład na to, jak na pozór najbardziej prozaiczne przypadki można przetwarzać w poezję!). Rzeczywistość jednak ewidentnie rozprasza, odwraca uwagę, męczy… Jest to wyrażone także w warstwie formalnej: rymy, początkowo starannie dobrane, zaczynają się potykać, prawie całkiem się rozsypywać, by na sam koniec wrócić do precyzji — gdy myślom Autora (czy podmiotu lirycznego; tutaj są to postaci chyba tożsame) skupiają się znowu na rozważaniu straconego palca.
Tak, potykają się i rozsypują, jak ten „wiersz o stopę za krótki” z motta 🙂 w ten sposób autor/ podmiot liryczny odtwarza w pewnym sensie pisanie poprzednika sprzed wieków.
Spacer rzeczywiście spełnił swoje zadanie:)
Wymykałyśmy się jeszcze w promieniach zachodzącego słońca, ciepełku sierpniowego wieczoru, które słabły z każdym spacerowym krokiem.
Lubię te wczesnosierpniowe, szmerliwe wonie dojrzewających na leszczynach orzechów, rozkołysanych dębowo żołędzi, trzepocących grabowych skrzydlików:) Te chwile krzepkozielonych liści, dzierżących w ryzach rozchwierutane korony drzew, ten stan tuż przed frasobliwym marsem koralowych jarzębinowych liczek, nasyceniem wilgotną miękkością kalinowych rakslotów:)
Powrotnie przyświecały nam gwiazdy – zapowiedź nieodległych meteorytowych deszczów i wyszeptywanych pragnień:)
Dobry wieczór na nowym pięterku, Wyspo:)
Dobry wieczór. Musiałyście dzisiaj spacerować po naprawdę nieziemskim krajobrazie 🙂
🙂
Sierpień to czas graniczny – zmienia się faktura i kolorystyka dziennego słońca, nocne niebo ciemnieje, zmienia wielkość i barwę księżyca. I najdobitniej daje się zauważyć różnice temperaturowe – nocką już z lekka zaciąga arktycznym ziąbikiem:)
Ha, granice, coraz częściej słyszę i czytam u różnych osób, że to jedyne, co jest naprawdę interesujące.
Chyba jednak nie w moim przypadku:)
Granice to po prostu jeszcze jeden, godny odnotowania fragment mojego dookołu:)
Dobry wieczór, Leno!
Twój opis wieczornego spaceru jet swoistym kontrapunktem do panaBarańczakowego umordowania światem — prawdziwą apoteozą natury, piękną i poetycką 🙂
Dziękuję.
Umęczam się światem we dnie:)
I nie widzę powodu, by umęczać nim także Was.
Na spacerach staram się światem odpoczywać, do czego i Was próbuję zaprosić:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Poezja St. Barańczaka często kojarzy mi się z utworami J. Brodskiego.
Podobna rytmika, podobna tematyka, podobne obrazowanie. Podobna opozycyjność wobec wdzierającego się we wrażliwość poety, okrutnego, nieprzyjaznego świata:)
Szczerze mówiąc, obu wolę w krótszych, mniej zepikowanych formach:)
Szczególnie u pana Stanisława widać tę rozbieżność, gdy musi trzymać na wodzy swoje zamiłowanie do narracji, podążając za formą narzuconą przez innego (czytaj: przekładanego) twórcy.
Za każdym razem jednakowo zadziwia mnie ten jego niepohamowany pęd do gadulstwa we własnych wierszach. Nie, to nie jest zarzut, refleksja raczej nad różnorodnością stosowania środków wyrazu jednej piszącej osoby przez tę drugą:)
Towarzyszy mi też wówczas myśl o braku gradacji przedstawianych obrazów, problemów, sytuacji, o braku punktu (punktów) kulminacyjnego, czym samym wyłania się – kwestia napięcia. Kompletnie nieepicka, od pierwszego do ostatniego wersu naładowana ekspresją, nastrojami permanentnego, nigdy niekończącego się podminowania. Jakby każdy element był równie istotny, a wszystkie razem – wyjęte z równie żywiołowego, pozbawionego wyciszeń, odpoczynków zewnętrza:)
Podobne wrażenie mam, czytając Sierpień… – bez początku, bez zakończenia, otwarty i cykliczny obraz-fragment rzeczywistości:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Dobry wieczór! 😀
To prawda, wśród tłumaczy szczególnie da się napotkać stanowisko, że Barańczak przegaduje i dopisuje.
Owszem, ale moim skromnym zdaniem czasem w imię jasności i zrozumiałości dla czytelnika języka docelowego.
Uważam, że jako tłumacz St. Barańczak spisuje się na (złoty) medal:)
Ma cudne skojarzenia, błyskotliwe, celne i utrafione w punkt, także formalnie.
Folguje sobie we własnych utworach:)
Co może być męczące czy irytujące, ale na pewno nie wynika z indolencji autora. To po prostu jego licentia poetica.
Osobiście *w poezji dążę do maksymalnej skrótowości i to moja licentia poetica, do której również mam prawo, czyż nie? 🙂
* uzupełniłam, bo w pośpiechu mi jakoś umknęło:)
Ależ oczywiście.
Mnie się zdarza dopisywać – dla jasności. Zwykle zaznaczam to w komentarzu i pozostawiam ocenie redakcji, czy takie dopisanie jest uzasadnione, czy nie.
Nie wiem, czy masz na myśli zarówno prozę jak i poezję.
Uważam, że w prozie nie da się czasami uniknąć dopisywania. Zwłaszcza przy idiomach bądź regionalizmach czy prowincjonalizmach.
Z poezją jest nieco inaczej, rozmawialiśmy o tym przy okazji Twojego tłumaczenia The grammar police🙂 Tu albo idzie się na koncept własny albo – z autosadyzmem mozoli z oddaniem formy i treści pierwowzoru:)
A w przekładach poezji Barańczaka? W tych lżejszych, grosłownych, zdarzało mu się tworzyć po kilka wariantów, zupełnie różnych i w gruncie rzeczy innych od pierwowzoru.
Nie mam nic przeciwko wielu wariantom tłumaczenia poezji.
Uważam, że ważna jest konsekwencja.
Wydaje mi się, że bardzo rzadko (jeśli w ogóle) da się własny koncept spasować z konceptem tłumaczonego poety, by zadośćuczynić obu sposobom – przeforsowaniu tego własnego konceptu i byciu wiernym konceptowi (formie i treści) pierwowzoru:)
Niezwykły wiersz i jakże udatne komentarze. Masz rację Leno, ten rozgadany wiersz ledwo spięty klamrą zamiast puenty nie ma żadnego punktu kulminacyjnego. Jakby Autor chciał zakomunikować, że Wszystko Jednakowo Ważne. Ogólnie z przesłaniem zgoda, ale czyta się to dość karkołomnie. (O tej porze dnia)
PS. Zaczynam googlować, o jaki kwartet Mendelssohna chodziło, albowiem lubię wiedzieć.
Dobry wieczór 🙂
Tak, tę Jednakową Ważkość Wszystkiego miałam na myśli, pisząc o braku gradacji:)
Uważam ten wiersz także za bardzo wiarygodny opis procesu twórczego. Nie jako aktu czegoś nadzwyczajnego, napiętnowanego oczekiwaniem na wenę, męczarniami tworzenia, ale – toczącego się w trakcie, pojawiającego się i znikającego w plątaninie niezwiązanych z tym aktem kreacji wydarzeń. Jakby znalezienie konceptu było tylko jedną z wielu, równorzędnych, toczących się równolegle, ani mniej, ani bardziej ważnych spraw:)
Dobry wieczór, Laudate:)
„któregoś dnia pod prysznicem” – masz rację Quackie, lata mijają, a sierpnie tak samo gorące, wprawiające w pomieszanie i słowotok…
Witaj, Laudate!
Na twojej wyspie w realu chyba żyje się nieco przyjemniej w ten czas…
Są blaski i cienie. Umilam sobie ten czas jak mogę. I odliczam dni do wyjazdu do PL. Ale nie lecę tam w poszukiwaniu słońca…
I prysznic coraz słabiej pomaga 🙁
Dobranoc wszystkim!
Witam na sierpniowym pięterku.
Melduję, że jestem w Krakowie, w domu.
Upał? Nawet upalny wiersz nie potrafi mnie ogrzać, bo jakoś tak chłodnawo się zrobiło.
Dobranoc!
To ja lecę się sukieńczyć:)
Do oporu. Do zdrętwienia palców i sklejenia powiek;)
Bo jutro laba.
Miłych snów, Wyspo:)
Witajcie!
Piątek, czyli wstęp do weekendu 🙂
Mam nadzieję, że wszystkim udało się bezstratnie rozkleić powieki!
Dzień dobry
A ja wręcz przeciwnie… Specjalnie wróciłem z urlopu do pracy przed weekendem, żeby nadrobić zaległości
Dzień dobry, z tym bezstratnie to już różnie 😉 ale generalnie chyba tak.
Czas na panią Gienię i wszystkie dobrocie, jakie ze sobą niesie. Poprosimy.
Witajcie!
Hej! Jak powieki?
Usiłowały się rozklejać ok. 8, ale ostatecznie zrobiły to około (wstyd się przyznać!)10.
Dzień dobry



Sierpień 1988… Ech dawne czasy…
Pamiętam, że w sierpniu 1988 byłem bardzo zajęty bo w sierpniu zgłosiłem się do Akademickiego Komitetu Solidarnościowego (czy jakoś tak się nazywali) żeby pomagać przy strajku w Stoczniach Gdańskich.
Pamiętam, jak rofesor Głębocki (późniejszy minister) wręczył mi zaświadczenie, że jestem członkiem AKS i wysłał z zaopatrzeniem żywnościowym dla strajkujących załóg…
Tak więc sierpień przebiegał mi na zakupach i noszeniu (na mrówkę – z plecakiem) żywności do Stoczni Gdańskiej…
A lato było piękne tego roku…
Witaj Krzysztofie!
Brawa dla Ciebie. Cóż, ja wtedy jako matka dwóch narowistych chłopaków godziłam pracę z domem i nie miałam jak zaangażować się czynnie w życie społeczno-polityczne. Teraz trochę nadrabiam.
Sierpień 1988 był kontynuacją maja 1988…


Już po zakończeniu (spacyfikowaniu) strajków w maju, w których my – studenci – też braliśmy udział – można było przypuszczać, że społeczeństwo tak sprawy nie zostawi…
W połowie sierpnia zjechałem właśnie z gór i coś mnie podkusiło, żeby podejść do Domu Studenckiego DS2 Politechniki Gdańskiej
A tam już się niosły wieści, że Stocznia znowu strajkuje…
Tak więc następnego dnia zjawiłem się na uczelni (UG) i zgłosiłem do pomocy strajkującym stoczniowcom…
Niewiele jest w życiu takich momentów, kiedy wiemy, na pewno, że robimy to co trzeba!
To był właśnie taki moment
Takie chwile nadają sens życiu!
Qrcze!
zmieniamy temat 


Zrobiło się jakoś tak kombatancko…
Koniec,
W 1988 jadłem najsłodsze gruszki (klapsy) jakie pamiętam w życiu
Nigdy już później nie jadłem tak soczystych i słodkich
Poczucie, że robi się to, co trzeba to jedno z ważniejszych uczuć w życiu.
Ma sens jeśli robi się to z radością, a nie poświęceniem, bo „wypada”.
Dotyczy to także jedzenia słodkich gruszek! 😉
Dzień dobry, Krzysztofie!
Również!
I INNYCH przyjemności.
Umykam.
Kierunek -Prądnik Czerwony! Ulica -Rozrywka! (Tetryku już się bój!)
Zgarnęli cię? Na trzeźwo? 😉
Ależ skąd na trzeźwo!
Była i nalewka i taki pyszny jakiś różowy drink.
Ale już grzecznie wracam do domu.
Hej hej, dzień obfitujący w wydarzenia, w tym wizytę dawno niewidzianego kolegi z dawien dawna, posiedzieliśmy i pogadaliśmy jak nigdy 🙂
A poza tym jak zwykle, praca, zakupy, takie tam.
A teraz na przerwę.
Po dość chłodnym (+12) poranku posłoneczniało i dzień okazał się wymarzony do plenerkowania:)
Spędziłyśmy go w uroczym Leśnym Zakątku, pływając, opalając się i spacerując.
Nocka przywitała nas uśmiechem nieśmiałych nieco gwiazdek, tajemniczymi szelestami sitowia i nokturnem pokląskw i rokitniczek:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Jaki miły dzionek! Dobry wieczór, Leno 🙂
Bardzo:)
Nocka też niczego sobie:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
O, czyli że dzisiaj nie tylko wieczorny spacer, ale i cały dzień?
Pysznie! 😀
Trzeba od czasu do czasu te prackowe godziny odreagować, a weekend wydaje się do tego idealny:)
Pięknie.
🙂
Wróciłam z ulicy Rozrywki. Przy okazji dowiedziałam się, że nazwa ulicy pochodzi od nazwy rzeczki, nad którą dawniej bawiła się miejscowa ludność.
Kiedyś burdel, teraz Izba Wytrzeźwień.
Mam tu małe perturbacje z netem, więc korzystając z jego przychylności, powiem już:
dobrej nocki, Wyspo:)
Spokojnej, zmykam również!
Dobrej nocy!
Dzień dobry, sobota nieco pracująca, więc już na nogach (ale jutro mam zamiar sobie pospać).
Kawa na rozruch obowiązkowa. Poprosimy!
Deszczowe dzień dobry!
Czy tylko w Krakowie tak pada?
Witajcie!
W Krakowie całkiem miły deszczyk!
Miły?
Spokojny, niezbyt zimny, chwilami rzęsisty, chwilami zanikający. Niezbyt chłodny. Czegoż jeszcze chcieć od deszczyku?
Zrobiłem zakupy, wróciłem prawie tak samo suchy jak przed, bez użycia parasola…
Czegoż chcieć? Aby dziś się wypadał i jutro już nie padał.
od wczoraj pada no i cóż
niebo zakatarzone nieco
zamiast błękitu blady róż
a słońca szukać choć ze świecą
i na mnie krople dwie lub trzy
spadły rozochocone trochę
czoło zmoczyły rzęsy brwi
i razem z burzą przeszły bokiem
a ta ostatnia kap na nos
jakby sprawdzała czy to lubię
jakby czekała aż o włos
spod parasola nos wyściubię
(krok w deszcz)
😉
Dzień dobry, Tetryku:)
Raz dziewczę z Miasteczka wśród burzy
sprawdzało, czy deszcz jej nie służy.
Że burza odeszła,
gdzieś w bok od niej pierzchła,
Ku kropli na nosie wzrok mruży…
Dobry wieczór, Leno!
Teraz dziewczę z Miasteczka w Jeziorze
Wespół z Psiułką się tapla. Mój Boże!
Jedna cuda wyczynia,
Drugiej zaś rzednie mina,
Bo ta druga bez futra, niebożę!
Dobry wieczór, Tetryku:)
Ach, ludzie! Gdybyście widzieli
te obrazki z ich wspólnej kąpieli!
Rude w wodzie figluje i straszy,
żabki, rybki a też mniejsze z ptaszyn,
druga sama w jezioro wypływa
bo tam czuje się wolna, szczęśliwa.
A gdy Psiułkę na koniec ogarnie
wnet do domu wracają już karnie.
jakiż to psiułek rudej urody
i cóż to obok za pani
brzegami ciemnej jeziora wody
idą przez las pod gwiazdami
ona się w bezdeń spienioną rzuca
a psiułek już przemyśliwa
o braku jadła to go zasmuca
bo ona pływa i pływa
pośród srebrzystych pląsa otchłani
on z głodu łka pod modrzewiem
co to za psiułek kto jego pani
wrócą do domu ja nie wiem
😉
🙂
Kochani, w Trójmieście ani kropli, dość ciepło, ale trochę chmur zasłania słońce.
Natomiast ja po pracy (dzisiaj symbolicznie), zakupach, teraz obiad jeszcze i niewielka robótka w okolicy. Naprawcza, nie mokra 😉
A w międzyczasie Wyspa.
Wyspa, czyli wpis reportaż z Twoich wakacji?
Ależ Waćpani niecierpliwa 🙂 Może i tak, może zdążę.
Chyba byłam za górką jak rozdawali cierpliwość.
To co, jutro?
Już do tego siadam 🙂
To co, jutro w ciągu dnia wrzucić? 😀
Zaliczyliśmy dziś atak na stronę, przy przeładowywaniu strony pojawiały się żądania potwierdzenia dziwnych zgód. Wydaje się, że problem jest usunięty, jeżeli ktoś akceptował żądania zalecałbym przeskanowanie urządzenia.
Nic nie akceptowałam, ale na wszelki wypadek pytam -na czym polega przeskanowanie urządzenia?
Zapewne programem antywirusowym.
Programem antywirusowym.
To znaczy co mam zrobić?
Skoro nic nie akceptowałaś, to nic nie musisz specjalnego robić.
Tu sobotnio pogoda dopisuje – pięknie jest, słonecznie, odrobinę wietrznie, więc i upał nieprzesadnie odczuwalny:) Wciąż waham się – zostać czy wracać już do cywilizacji. Nocką wprawdzie nieco się ochłodziło, nie na tyle jednak, by nie można było sobie posiedzieć na zewnątrz. Póki co odpoczywamy na (jedna) i przy (druga) leżaku, konsumujemy (obie) szarlotkę z lodami i bitą śmietaną, i zastanawiamy się, czy bardzo nam doskwierają kaprysy netu:)
Plenerkowe dzień dobry, Wyspo:)
Obie szarlotkę?
Zakładam, że to już przetestowane, że nie zaszkodzi?
Dzień dobry Wam w dobrobycie!
Jak już kiedyś pisałam, Rudemu mało co szkodzi:) Na pewno jest bardziej odporne ode mnie. A w szarlotce mojego wypieku nie ma niczego, co zaszkodziłoby którejkolwiek z nas:)
*Sklepowej bym jej nie dała. Ale i sama bym pewnie nie jadła:)
Dobry wieczór, Quacku:)
Bym spróbował! 🙂
Może nadarzy się okazja:)
Widzę po komentarzach, że u Was ciągle nastrój wakacyjny – podróże, orzeźwiające kąpiele, odpoczywania i spotkania…
I tak trzymać! Obiecałem onegdaj, że umieszczę tu tekst, w którym występuje Rusałka i dziś, u schyłku irlandzkiego lata słowa dotrzymuję. Trzy krótkie epizody pochodzą z większego opowiadania, którego akcja rozgrywa się w posiadłości pewnych państwa na przedmieściach Dublina.
Zapraszam na nowe pięterko
Plenerkowo-gwiezdne dobry wieczór, Wyspo:)
Całkiem przyjemnie, nocne kąpiele mają swój urok, choć wyobraźnia potrafi stopować nie słabiej niż temperatura wody:)
Dobry wieczór. Myślałem, że przy tych temperaturach powietrza i woda się dogrzeje?
Temperatura wody jeszcze jest znośna, ale coraz zimniejsze noce robią swoje:) Mniej więcej w połowie sierpnia będzie już od dna ciągnęło zimnem, choć mi to nie przeszkadza – pływam do końca września:)
Bardzo też lubię myć włosy w Jeziorze, są potem cudnie miękkie i podatne na rozczesywanie bez odżywek. I – używam wtedy kosmetyków, które nie szkodzą ani faunie, ani florze:)
Ha, wiedziałem, że Laudatemu skądś się wzięła ta rusałka!
A tak:)
Ona się wzięła z Dominiki, co była, jak Ciebie nie było 🙂