Przy okazji poprzedniego wpisu o Teatrze Ludowym, wspominałem, że mam jeszcze w planach kilka spektakli. Chciałbym dziś o nich krótko opowiedzieć.
„Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Małgorzaty Bogajewskiej.
Klasyczna sztuka Arthura Millera, z 1949 roku, mogłaby być postrzegana jako ramotka sprzed lat — tymczasem odbiera się ją zupełnie współcześnie. Sytuacja Willy’ego Lomana, ambitnego przodownika korporacyjnego „wyścigu szczurów”, którego świat nagle się wali, gdy nie jest w stanie utrzymać się w czołówce, jest dla widzów jak najbardziej realną perspektywą, bynajmniej nie złagodzoną upływem czasu. Postaci z amerykańskiej rodziny , borykające się z problemami wzajemnego niezrozumienia, niedopasowania do świata i jego oczekiwań — takie typy każdy z nas mógłby wskazać we własnym otoczeniu, a wiele cech i problemów także w sobie samym. To wszystko można wyczytać w scenariuszu. Ale słowo — pisane — to nie wszystko. Niezwykle pomysłowa i oryginalna scenografia, której przestrzeń jest raz salonem, raz biurem, a raz garażem (z kompletnym na pozór samochodem w środku, a rzecz się dzieje w piwnicach głęboko pod wieżą Ratuszową!) tworzy harmonijne, niedominujące tło dla aktorów. Aktorów zaś zespół Teatru Ludowego ma wspaniałych — osią dramatu jest konfrontacja ojca (Piotr Pilitowski) z synem (Piotr Franasowicz), lecz zasłużone brawa zebrała cała obsada spektaklu. Jako ciekawostkę dodam, że w roli żony Willy’ego obsadzono dwie aktorki: Beatę Schimscheiner, oraz jej córkę Lenę (w epizodach retrospektywnych).
Zdjęć oczywiście nie robiłem, ale w sieci dostępna jest obszerna galeria zdjęć ze spektaklu.
„VIA-GRA” Freda Apke w reż. Tomasza Obary
Na pozór spektakl całkowicie odmienny: komedia, z podtekstem męsko-damskim, relaksowy. I żadnego z tych określeń spektakl nie sfalsyfikował, ale dodał znacznie więcej. Problem porozumienia i poziomu zaufania między ludźmi: w małżeństwie, w przyjaźni, w stosunku do ogółu społeczeństwa; ile na tym tracimy, a ile zyskujemy — te refleksje towarzyszyły nam, często przykrywane rozbawieniem, przez cały czas trwania przedstawienia. Śmiejąc się z perypetii bohaterów, nie sposób było nie myśleć o pytaniu, kończącym „Rewizora”: z czego się śmiejecie?
Opisując dowolny spektakl Ludowego nie sposób nie pochwalić gry aktorów: z każdej postaci, każdej sytuacji potrafią wykreować szczerość i życiowość, wbrew tkwiącej w samej formule sztuki teatralnej umowności. Tu główne role grali Beata Schimscheiner i Kajetan Wolniewicz, towarzyszył im Piotr Pilitowski.
Nieco uboższa galeria zdjęć w sieci.
„Wujaszek Wania” Antoniego Czechowa w reż. Małgorzaty Bogajewskiej.
Kolejna klasyczna (1897 r.) sztuka na scenie pod Ratuszem. Tu realia przedstawiane dawno już odeszły w historię: mały dworek ziemski, XIX-wieczne stosunki społeczne, brak lub umowność ról życiowych bohaterów, to wszystko jest znacznie dalsze niż Ameryka sprzed 70 lat Arthura Millera. Świat się zmienia, lecz okazuje się, że ludzie zmieniają się o wiele wolniej. Sytuacje ludzi, którzy poprzez wspaniałomyślne decyzje w przeszłości pozbawili się kontroli nad własnym życiem, jak tytułowy Iwan Wojnicki (Piotr Pilitowski); egocentrycznych fałszywych autorytetów jak prof. Sierebriakow (Kajetan Wolniewicz); pięknych i próżnych kobiet, jak druga żona profesora, Helena (Roksana Lewak); szarych, pracowitych myszek, zrezygnowanych, lecz niepogodzonych ze swoim życiem jak jego córka Sonia (Maja Pankiewicz); wypalonych aktywistów jak doktor Astrow (Piotr Franasowicz) są ponadczasowe, występują we wszystkich epokach i na całym świecie. Nie muszę chyba dodawać, że perfekcyjna gra aktorów ukazywała nam to naocznie i przekonująco?
Spektakl uzyskał wiele nagród na festiwalach. O wyrównanym poziomie może świadczyć wyróżnienie specjalne Festiwalu Boska Komedia 2021 dla Jadwigi Lesiak — za rolę zdemenciałej niani, całkowicie epizodyczną 🙂 (przyznam, że na mnie też zrobiła wrażenie!).
Również tutaj dostępna jest w sieci obszerna galeria zdjęć ze spektaklu.
Podsumowując, podkreślam jeszcze raz profesjonalizm zespołu Teatru Ludowego i rewelacyjną grę aktorów. Jak łatwo zauważyć, nazwiska wykonawców powtarzają się, aktorzy grają różne role, lecz na żadnym z dotychczas oglądanych przedstawień nie dostrzegłem śladów dominacji wykonawcy nad postacią. Niezależnie od rodzaju granej postaci, przekonująco ukazują nam tę postać — i chwała im za to! Jeżeli ktoś z was będzie miał okazję, warto odwiedzić sceny Ludowego!
Powiem tyle: warto pójść do dobrego teatru!
Wieki nie byłem w teatrze, a wygląda, że warto. Chociaż akurat do Ludowego mam kawałek 😉
Tak się zastanawiam, 1949, to trochę niezwykłe – USA były świeżo po II wojnie światowej, na pozycji supermocarstwa, epoka lat pięćdziesiątych/początku sześćdziesiątych, kiedy pracujący mąż mógł utrzymać rodzinę 2+2 albo i większą plus dom wolnostojący i 1-2 samochody, była jeszcze przed nimi, prosperity się rozkręcało – a tymczasem tutaj taka ponura w gruncie rzeczy akcja, jakby pod prąd nastrojów?
W tym właśnie rzecz, że mógł utrzymać rodzinę, gdy ani na moment nie zwalniał wysiłków. Wypalenie zawodowe, emerytura czy choćby, jak w przypadku Lomana, spadek skuteczności spowodowany wiekiem był szokiem dla rodziny, niszcząc american dream. Miller bardzo przenikliwie ukazał problem, który ówczesna propaganda starannie maskowała…
Dzięki za wyjaśnienie. W tym kontekście ten okres, o którym wspomniałem, wydaje się jeszcze większą wydmuszką…
Dzień dobry na Twoim pięterku, Tetryku:)
Dobra sztuka nie jest zła:)
Tragedię A. Millera, oczywiście, znam. Pamiętam też ekranizację.
O wizji pani Bogajewskiej nie wypowiem się z oczywistych względów, ale zarówno treść, jak i „Ionescowa” kompozycja zrobiły na mnie wrażenie, a Biff Loman chyba już zawsze będzie miał dla mnie twarz Kevina McCarthy’ego:)
O Via-grze słyszałam, ale najbardziej kojarzę Kurę na plecach F. Apke, dobrze się przy niej bawiłam, więc nie dziwiły mnie pochlebne opinie o wspomnianej przez Ciebie sztuce. Żałuję, że nie miałam okazji jej zobaczyć:)
Nie wiem, na ile obejrzany przez Ciebie spektakl oddawał realia sztuki, ale też uważam, że Wujaszek… znajduje się na przeciwległym biegunie do Komiwojażera – inna mentalność, inne tło kulturowe, inne czasy. Tylko problemy jakby podobne:) Cierpienie, brak miłości, utrata złudzeń… I ten czas, nieubłaganie płynący, destrukcyjny, sugerujący, że wszystkie ludzkie dramaty są tylko igraszką w konfrontacji z tego czasu nieśmiertelnością:)
Dzień dobry, Leno!
Tak się poskładało, że trzy sztuki, na pozór każda z innej bajki i konwencji ułożyły się w trójgłos na te same tematy: starości, odpowiedzialności, poszukiwania miłości…
🙂
Cóż… odpowiedzialność, przemijanie to tematy uniwersalne, zawsze i wszędzie aktualne.
A poszukiwanie miłości chyba najsilniej motywuje, niezależnie od wieku i stopnia dorosłości:)
I tak, powoli acz nieubłaganie nadeszła pora wietrzenia się:)
Ale dziś chyba ekspresowo, bo pogoda nie zachęca do eskapad:)
Tymczasem po przerwie. Obejrzałem na Netfliksie „Zabójcę” z Michaelem Fassbenderem. Wysmakowany, estetyczny film o płatnym zabójcy. No nie porwał mnie jakoś, tzn. od strony właśnie estetycznej chętnie bym odwiedził większość tych lokalizacji – Paryż, Dominikanę, Florydę, Nowy Jork – ale powtarzane filozoficzne maksymy były nieco, hm, nużące.
Aha, jeżeli widzieliście kiedyś zwiastun tego filmu, to prawdopodobnie widzieliście już wszystkie sceny akcji.
Jako się rzekło – żadnych robinsonad dziś:)
Las wietrzny, mżysty dziś, pokropiony niczym na aborygeńskich obrazkopowieściach z Czasu Snu:) I muzyka od drzew i krzewów płynąca też jakby z odległej, nie do końca realnej Krainy:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Och, ten pejzaż dzisiaj brzmi bardzo plastycznie i tajemniczo, jak z filmu, np. „Parku jurajskiego”? Dżunglowo niemalże!
Dobry wieczór!
🙂
Mżawka jest bardzo tajemniczotwórcza. Szczególnie gdy rozmyte konstrukcje drzew wsiąkają w mroczny cień, a wiatr wygrywa melodie podobne do szumu przyłożonej do ucha, egzotycznej muszli:)
Mżawka z muszli to już w ogóle brzmi tajemniczo i egzotycznie – rozumiesz, ta dżungla kończąca się przy plaży, piasek, muszla, morze…
Wychodzisz z dżungli, idziesz brzegiem plaży, ciepłe fale szkicują koronkowe wzorki, mżysta mgiełka nieco rozmywa widok przed tobą, pochylasz się, by podnieść muszlę i posłuchać jej śpiewu, i nagle dostrzegasz na linii wody i piasku ślady bosych stóp…
A wiesz przecież, że wyspa, na której się znajdujesz, jest bezludna…
🙂
Tu włącza się muzyka ze „Szczęk” – tumtum tumtum…
I na obłoczku morskiej piany triumfalnie przybywa syrekina 🙂
I przy okazji wyjaśniło się, czym ona te ślady na piasku…
Czekaj, ale wtedy to by były dwa prawe cały czas…
Myślisz, że zdążyłbyś połączyć wątki, zanim…
…byłbyś pod jej całkowitym urokiem?
Jakby zaśpiewała? W życiu Warszawy!
🙂
Mżawka namacalna jak odległe konary i bliskie witki — coś w tym stylu?
W sensie nakładania się kilku obrazo-szumów z powodu mżawkowych mini-soczewek, które dają efekt wielowymiarowości wizualno-dżwiękowej?
Tak:)
🙂
Też się już będę zwijać, bo mnie dziwnie morzy:)
Miłych snów, Wyspo:)
Spokojnej i Tobie. Również zmykam!
Witajcie!
O! jakie kwieciste powitania 🙂
Dzień dobry, Tetryku:)
Dzień dobry, plenerkowa Leno! 🙂
Dzień dobry, za oknem piękna pogoda – wystarczyło tylko pospać dość długo, żeby dać jej się rozwinąć 😀
A pani kelnereczka w takim razie proszona z drugim śniadaniem, albo nawet lanczykiem!
No i co przyniosła?
Skromnie: kawka, ciasteczka, szklankę z suplementem diety na stawy. Ale nic więcej nie oczekiwałem 🙂
Skromność usatysfakcjonowana: to brzmi wręcz idealistycznie! 😉
…tym bardziej, że obiad zjedliśmy w pewnej restauracji niedaleczko, niekoniecznie b. obfity, ale smaczny
My zaprosiłyśmy Kelnereczkę (i resztę personelu) na śniadanie na trawie:)
A obiad zjadłyśmy pośród zwalonych brzozowych pni, moszcząc się plandecznie na zeszłorocznym mchu:)
Na pierwsze miałyśmy wodziankę w plastikowej zastawie, na drugie – serowo-żeberkowe (jedna z nas) oraz żeberkowo-żeberkowe (ta druga) kanapki z (obie) zielonym ogórkiem, a na deser słoik brzoskwiniowej konfitury, w której z wdziękiem (jak nam się wydaje) maczałyśmy (znów ta jedna) kawały, odrywanej z pierwotnie niemal półmetrowej, wspominanej ostatnio na Wyspie, drożdżowej buły, którą pochłaniałyśmy (obie) z wielkim zadowoleniem, popijając (ta pierwsza) termośną herbatą oraz pierwszo-daniową (obie) wodzianką:)
Dzień dobry, Quacku:)
Brzmi smakowicie.
Masz może zdjęcie żeberkowo-żeberkowej kanapki? Czy ona również zawiera jakieś pieczywo (poza żeberkami)?
I, czekaj, te ogórki miałyście, hmm, o b i e ???
I smakowało smakowicie 😉
Nie, niestety, ale następnym razem zrobię:)
Żeberkowa kanapka składa się z niepoddanych obróbce termicznej: żeberka wierzchniego i spodniego, przełożonych żeberkiem środkowym:)
Tak, Ruda lubi ogórki i nic jej po nich nie jest:)
Tak żem czuł (w kwestii kanapki).
No, jak nic jej po nich nie jest, to na zdrowie. To w końcu głównie woda.
Korzystając z rześkiej, słonecznej niedzieli, postanowiłyśmy poszukać silnych ramion (bo Mokosz bardziej rada byłaby raczej do swego łona przytulać panów;)) Simargła:)
I, bez wątpienia, budzi się bóg Natury, budzi. Ale jeszcze niesporo, opieszale… Tu wypuści badawczo leszczynowy pączek, ówdzie – wierzbinową miotełką strzepnie grudkę konarowej szarości, z rzadka maźnie szczotlichową zielenią, gdzieniegdzie pacnie przylaszczkowy listek:)
Ale już mrugnie figlarnie, puści żartobliwie oczko, a nawet – od czasu do czasu – pośle promienny uśmiech czy słonecznego buziaka 😉
Poplenerkowe dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry. Brzmi optymistycznie, żeby jeszcze nie przyszedł Died Moroz i nie pościnał tych wszystkich listków, pączków i zieleni.
🙂
Dzied Maroz przynajmniej rekompensuje zmrożoną atmosfereę podarunkami;)
Ja się bardziej obawiam, żeby nam tu na gościnne występy nie zawitała słomiana wdowa Skadi 😉
Aż musiałem sobie guglnąć. Niech nie zawituje, niech patrzy sobie z dala!
Pierwsze koty za płoty- część tych listków polegnie pod przemocą Zimnego Dziada, pojawią się nowe — a wspomnienie słonecznego buziaka pozostanie!
Twój optymizm, Tetryku, jak zawsze budujący!
Piękna niedziela, ale i pracowita, rozebrałem na części i zniosłem (z małżonką) wielki, ciężki stół, a także odkurzyłem mieszkanie.
A teraz na przerwę.
🙂
A nam udało się z tydzień temu ześliznąć wspominaną szafkę w czeluści piwniczne, czym zapomniałam się pochwalić wcześniej, może na skutek moszczenia się w wygodnym siedzisku:)
A, i idziemy na spacer, bo o tym miałam napisać – nie o szafce:)
Nigdy dość spacerów, prawda, Ruda?
🙂
Psiuł mówi, że spacerki to to, co zaraz po jedzonku Rude lubią najbardziej:)
I po spacerku:)
Szybko, miejsko. Przymroziło, więc na niebie gwiezdnie, a i pan Księżyc już pogarbaciał:)
Miasteczko też rozświetlone, uliczki puste, a po drzewnych przyległościach spaceruje delikatny Wietrzyk:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Hm, czyli jednak – mrozik przybył. Ale delikatny, wnoszę, jak wszystko w opisie?
Dobry wieczór.
Na czwórkę z minusem. Póki co:)
Tak, prawie się go nie odczuwa.
Za to na parkowych trawnikach i pod drzewami zalegają stadka Chybaniedźwiedzi Szarośnieżnych. A może to Czyżbyfoki Chruplodowe?
Na wszelki wypadek nie podchodziłam za blisko, a nuż któreś chciałoby się zaprzyjaźniać…
😉
Ej, przecież to były wymysły francuskie i angielskie, że u nas zimą to białe niedźwiedzie… ? A może jednak nie?
Wydaje mi się, że już pisałam o moich okolicach, ale z przyjemnością powtórzę, że w Miasteczku stała temperatura oscyluje w granicy -19 stopni, w ładne dni pod oknami biegają białe niedźwiadki, które pod wieczór umykają do parku i chowają się w muszli koncertowej w obawie przed zamarznięciem. Nie mamy tu samochodów, ale sanie zaprzężone w pingwiny są bardziej ekologicznym środkiem transportu. Poza tym mamy taką tradycję – gdy młody Miasteczkanin (lub Miasteczkanka) chce się oświadczyć swojej wybrance (wybrankowi) zamiast pierścionka zaręczynowego wręcza obrączkę osobiście zdobytą na/od foki, lub zimową wylinkę białego niedźwiedzia.
Za bardzo sympatyczny prezent walentynkowy uważa się natomiast jajo podebrane puchaczowi śnieżnemu, czeczotce tundrowej albo maskonurowi pacyficznemu, którego zdobycie (jedno z pary) i wysiedzenie (drugie z pary) ma być wróżbą na przyszłość związku 😉
Jeśli chciałbyś więcej ciekawostek, chętnie służę, gdy tylko je zbiorę od okolicznych mieszkańców:)
Z Kolbergiem po kraju!
– Tata, czy to jest dźwiedź?
– Niedźwiedź, synku.
– To jak nie dźwiedź, to co?
🙂
Jest taka przyśpiewka ludowa, a w niej słowa:
Lepij byś madźwedzi wodziuł
niż z pannami w tany chodziuł!
Na ćwiczeniach z dialektologii puściłam ją i jedna z koleżanek, po wysłuchaniu, spytała:
Czyją mać on woodziuł?
🙂
Ostatnio, jak spotkałem pana Wietrzyka na ulicy, ten, na pozór spokojny, nagle zaczął szarpać mnie za brodę… Trzeba uważać na pozory delikatności! 😉
Cichy wietrzyk brody rwie… 😉
Kochani, umykam dzisiaj wcześniej, coś mnie morzy, zupełnie jakbym wstał o szóstej, a nie o jedenastej
Spokojnych snów, Quacku:)
To i ja będę zmykać:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry, za oknem siąpi i tyle na ten temat. Kawa bardzo przydasię!
Pani Gieniu, poprosimy, po weekendzie z nową energią.
Witajcie!
Na kawę zapracuję dopiero za godzinę 😉
Odrobinęsennopogodowe dzień dobry, Wyspo:)
Za chwilę szybki obiadek, a potem albo koralikowanie na okoliczność zrobionego sweterka, albo sweterkowanie na okoliczność nowej biżuterii:)
Nie wiem jeszcze – i jedno zaczęte, i drugie:)
Najważniejsze, żeby mieć wybór! 😉
A u nas leje. Płynę do domu…
Dopłynąłem. Nawet nie było tak strasznie, jak wcześniej.
Żeglujże, żeglarzu… 😉
A u nas od godziny sypie śnieg:)
I bardzo miło siedzi się z robótką przy kuchennym oknie i zerka od czasu do czasu na puszyste płatki:)
Dzień dobry, Tetryku:)
Dzień dobry, Leno!
Ja niestety za oknem mam deszczowy poniedziałek, który wcale nie dostarcza mi estetycznych satysfakcji.
🙂
A wiesz, że nie ma chyba pogody, która by mnie w jakiś sposób nie inspirowała i nie nastrajała pozytywnie:)
Nawet najgorsza ohyzda wydaje mi się mniej paskudna, gdy pomyślę sobie, że w perspektywie mam coś miłego – choćby powrót do ciepłego domu, kubełek gorącej herbaty albo grzanego wina i radosne pląsy Rudej, która bez względu na długość mojej nieobecności, wita mnie, jakbym wracała ze zsyłki na Syberii:)
No to umykamy na spacerek:)
Pozdrawiam z Sarajewa.
Czytać i odnosić się do wpisu będę jak wrócę.
Szosy i pobocza pobieliło, poprószyło leśne wąwozy i polanki, pocukrzyło drzewa i krzewy:)
Brzozy i czerwone dęby podzwaniają soplowymi owocami, dygają zeszłoroczne szyszki w kryzach i koronkach, jeżą się śnieżnie omszałe rokitniki i głogi.
Pod zaokienną latarnią płatki podskakują jak kule w komorze maszyny losującej, a Psiuł tak zmachany po spacerze, że zakopał się w poduszkach i tylko wysunięty nosek drga mu nieznacznie:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Ha, to „pocukrzyło” od razu skierowało moje skojarzenia w stronę słodyczy, mimo że później ani słowa o tym. Ale się cieszę, że macie tak pięknie wieczorną porą 🙂
Niechże P. sobie odpoczywa, a ja mówię Wam dobry wieczór!
Dobry:)
Śnieżny, niemal baśniowy.
A Rude właśnie się przecknęło i przyszło po wieczorną porcję głaskotania:)
No! Jakby były dostępne jakieś zdalne środki, sam bym pogłaskał. Jak lubi najbardziej? Po podgardlu? Między uszami? Po nosie? U nasady ogona? Po brzuszku? (No, tu już trzeba zyskać pewne zaufanie danej psiulki).
Po brzuszku:)
Dobrej nocki, Quacku, zmykam:)
Całe popołudnie siedziałem w knuciu, a teraz już prawie śpię…
Też miewam takie dni.
Kiedyś musisz napisać, jak już będzie można, co teraz knujecie, po październiku (i grudniu).
Może mięciutki
przytulisio będzie niejaką pociechą:)
Trochę pomogło!
Chyba na mnie ta śnieżna kołysanka (bo chyba nie kogutka o czwartej trzydzieści?) podziałała, i też oczęta mi się zamykają, więc:
spokojnej nocki, Wyspo:)
Spokojnej! Też będę umykał.
Makówko, jeżeli się pojawisz, dobrej zabawy w Sarajewie 🙂
Dzień dobry.
Z leciutkim tylko poślizgiem. I nawet już dość na jawie.
Ale zawsze można być bardziej przytomnym, w tym celu kawa.
Paniu Gieniu, poprosimy.
Witajcie!
Mr Q. z leciutkim, ja ze znacznym poślizgiem. A przecież wcale nie jest ślisko…
Dzień dobry na koniec dnia i koniec pracy. Dzisiaj bardzo jestem zadowolony, bo wyprzedziłem normę, tylko tak dalej – ale w ogóle nie wychodziłem z domu. Nie żeby było warto, akurat nie było żadnych potrzeb zakupowych, jutro na pewno będą.
A teraz na przerwę.
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
W Miasteczku uliczki odtajały, a trawniki wyglądają wstydliwie spod skąpych woali:)
W plenerze koronki, tiuliki, trochę szklanej biżuterii. I nocna symfonia na sople, krople, lepki śnieg.
🙂
Dobry wieczór, jestem, nieco zdyszany 🙂
Ta nocna symfonia mi brzmi jak „Taniec cukrowej wróżki” z „Dziadka do orzechów” Czajkowskiego 🙂 a scenografia koronkowo-tiulikowa tylko to poczucie wzmaga.
🙂
Całkiem trafna analogia:)
A ja musiałam jeszcze haracz w postaci głasków i rzutów dzwoniącą (tą niegdyś zachachmęconą) piłeczką zapłacić za całodzienne niebycie:)
Och, och, jak już nadmieniłem, w głaskach chętnie bym zastąpił!
A nie ma sprawy – jak będziesz w okolicy, daj znać – udostępnię Rudą:)
I zobaczymy, jak się to potoczy… 😉
Hawrr, hawrr, cap za obcą łapę, co się chce spoufalać!
Och! Ojazgocze Cię na pewno:)
Ugryźć jeszcze nikogo nie ugryzła (albo nikt się nie przyznał;)), ale nastraszyć umie:)
Jest natomiast pewien sposób na obłaskawienie bestii, taki dla odważnych:)
O, a jaki? Wiem, że spokój, nienarzucanie się i zejście do poziomu bestii potrafią zdziałać wiele, ale jeżeli piszesz „dla odważnych”, czuję się zaciekawiony!
Wersalka.
J e j wersalka.
Trzeba na tej wersalce u s i ą ś ć 🙂
Czekaj, znaczy – zająć jej miejsce? Czy też jest to magiczna wersalka, na której jest miejsce o b o k Psiulki i zajęcie tego miejsca czyni cuda?
Trzeba na tej wersalce po prostu usiąść.
Jeśli jest pusta, Rude przychodzi, obwąchuje, wskakuje i bezradnie patrzy na intruza, a potem kładzie się obok i pozwala pogłaskać.
Gdy Rude już leży, wstaje, bezradnie patrzy na intruza, kładzie się znowu i pozwala pogłaskać.
Odkrył to przypadkiem jeden z kolegów Smarkactwa, który przysiadł niewiednie, żeby włożyć buty:)
To jak się będę wybierał kiedyś, poproszę o koordynaty na wersalkę 🙂
Nie ma potrzeby – trudno ją przegapić:)
Miłej nocki, Quacku, będę uciekać:)
Pańcię czy Rudą?
Pańcię w głaskaniu Rudej
Twoje Miasteczko jest znacznie bardziej romantyczne niż moje Mieścicho!
Jeśli nawet, to najprędzej z powodu okolicy, w której się znajduje, Tetryku:)
Załatwiłem parę spraw, odbyłem kolejne spotkanie i nagle zrobiła się 23…
Kurczę, już? Na tym polega chyba względność czasu…
Wybyłam przed siódmą, wróciłam za kwadrans dwudziesta… Dobrze że są te spacerki, bo przynajmniej trochę tlenu mogę łyknąć po całym dniu w różnych murach:)
Miło tu bardzo, ale jutro znowu wcześnie zaczynam dzień, więc będę się już żegnać:
dobrej nocki, Wyspo:)
Spokojnej! Też zaraz umykam, więc dobranoc wszystkim tuwchodzącym!
Witajcie!
Udało mi się wstać! Pierwszy sukces dzisiaj! 😉
A jak z przebudzeniem?
Na razie nie można go wykluczyć…
Dzień dobry, dzisiaj względnie o czasie. Za oknem… aaa, w sumie nieważne. Zanosi się na dobry dzień i dobry tydzień, z tym że już od piątku mamy gości, więc obawiam się, że w weekend nie pobędę na Wyspie.
Następny weekend zaś mamy wyjazdowy.
No cóż, póki co, poprosimy panią Gienię.
Dobry wieczór, po pracy, zakupach i pozałatwianiu paru spraw niedaleko domu.
Dzień owocny, nie powiem 🙂
A teraz już na przerwę.
Dobry wieczór!
Jestem w domu po niezwykle ciekawym spotkaniu z kandydatem an stanowisko Prezydenta m. Krakowa. A teraz biegnę na kolację…
Smacznego, Tetryku:)
I dobry wieczór:)
Dziękuję!
Mokrość:)
Dzień biegany, między bardzo drobnymi kroplami deszczu, pomigującymi od czasu do czasu słonecznym uśmiechem:)
Spacer w tonacjach rozczulających, aż do pociągania (tropiąco-węsząco u jednej i czyżbytojużwiosennieczyotako u drugiej) noskami włącznie. Dziś Las mlaskał, plaskał i bulgotał, serwował mokro-listne wonie i bardzo dynamiczne, abstrakcyjne błotoryty, których, nie śmiąc zignorować takiej gościnności, sporo przywiozłyśmy (obdarowując po drodze gracika, garażowe kafelki, klatkowe schodki i holową podłogę) do domu:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Stare przysłowie powiada, że dobry gospodarz zwozi do domu, co się da! 😉
Dobry wieczór, Leno!
🙂
Nie połączyłam kropek w odpowiednim czasie:)
Mogłam rozłożyć przed wyjściem płótno w korytarzu i po powrocie miałabym interesujący deseń na co bądź;)
Dobry wieczór, dzisiaj dźwiękowo zdecydowanie – jak dżungla na Kurdlandii w „Wizji lokalnej” Lema 🙂 A że się nanosi – no cóż, taki mamy klimat. O tej porze. Roku.
🙂
Te kwiatołapki nawet ładne, wahałam się chwilę, czy zmywać 😉
Ha. Może trzeba było uwiecznić? I np. wykorzystać jako wzór? Kurczę, usiłuję sobie przypomnieć, co któraś z bohaterek Chmielewskiej(?) w jednej z powieści wykorzystała w charakterze powtarzalnego wzoru do nanoszenia (drukiem?) na materiał – i nic mi nie świta.
Kastaniety?
Hm, a to nie była zawartość paczki we „Wszystko czerwone”, która przypomniała Alicji o tym, gdzie spędzali wakacje i kto jest na zdjęciach?
Pamięć mam jak rzeszoto
Wydaje mi się, że w „Całym zdaniu nieboszczyka” przy okazji opowieści o cudownym kleju puchnącym, Joanna wspomina, że któraś z przyjaciółek robiła deseń przy pomocy kastanietów. Ale też nie jestem pewna:)
Rany, może i tak.
Ale nie będę teraz brał i czytał, ani nawet kartkował, bobym skończył pewnie jutro nad ranem 🙂
O! To, to!
Też nie umiem kartkować obojętnie, bez wciągnięcia się w fabułę:)
Coś strasznego, prawda?
A jeszcze od kiedy przekładam, nie jestem (na ogół) w stanie opędzić się od „trybu tłumacza” („Aha, skoro po polsku jest idiom igrek, to w oryginale zapewne było iks, znajdźmy oryginał i sprawdźmy koniecznie, bo mnie ciekawość zeżre!”) albo od „trybu redaktora” („Przecież tu jest błąd składniowy, kto ten tekst pisał, ja cie nie mogie!”).
Czasem czytam zdanie i zaczynam zastanawiać się, jak można by to napisać lepiej, bardziej przyswajalnie:)
Albo błędy rzeczowe, typu: kasztanek szortowy, zamiast: szrotówek kasztanowcowiaczek, doprowadzają mnie do bulgotu:)
I to jest właśnie tryb redaktora!
Bardzo irytujące, musi mnie naprawdę wciągnąć fabuła, żeby mi się taki tryb – jeden czy drugi – wyłączył.
To jeszcze sobie poutyskuję chwilę z perspektywy autora tekstów. Bardzo krótkich tekstów poetyckich.
Bardzo się staram, by nie wkradały się do nich żadne literówki, więc licho mnie bierze, gdy ktoś przeinacza słowa, pół biedy jeszcze, jeśli neologizmy, gorzej, gdy – powszechnie znane:) Ale, oczywiście, nie komentuję tej niedbałości czytającego, nigdy:)
Raz zdarzyło mi się walnąć literówkę w pospolitym słowie, dostałam sygnał, że tam jest, poprawiłam i dodałam (co było zgodne z prawdą), że wysyłałam z komórki. Myślałam, że sprawa wyjaśniona. Myliłam się:)
Dostałam instrukcję obsługi trybu powiększania tekstu w komórce:)
No cóż, ciśnie mi się na usta słowo „wyższościowy” (co do tej instrukcji powiększania tekstu).
🙂
Niektórzy własne niedostatki rekompensują sobie, czyhając na potknięcia innych:)
Mieliśmy kiedyś na studiach kolegę, który wyszukiwał i, z wielką satysfakcją, prezentował potknięcia językowe uznanych, nieżyjących poetów i pisarzy. Pamiętam, jak jedna z naszych pań Profesor zgasiła go krótkim zdaniem:
Jaki jest sens pana pracy, oni przecież nie są już w stanie tego poprawić? 🙂
Ha. Może trzeba było uwiecznić… – patrz dwa komentarze wyżej 🙂
Ale przed zmyciem, za pomocą komórki na ten przykład – albo innego aparatu fotograficznego?
Ten akurat wzór jestem w stanie odtworzyć z pamięci o każdej porze dnia i nocy:)
Chodziło mi raczej o dość nietypową formę zdobnictwa, przy której pierwszą reakcją jest myśl:
Ależ z tej Olki leń i brudas!
A drugą:
A nieeee, to wzór…
😉
Aa, oczywiście. To jak z tym moro, które przy bliższym poznaniu okazuje się kwiatkami, albo i czymś innym. Ale niewątpliwie w kolorach maskujących.
Makówka zdalnie pozdrawia i skarży się na słabość netu w hotelu 🙂
Odpozdrawiam i życzę Makówce dobrej zabawy:)
O, dziękujemy! I współczujemy.
W Egipcie – o czym nie wspominałem, bo i okazji nie było – też było bardzo różnie, na ogół sieć hotelowa się wyświetlała z adnotacją „Internet niedostępny”, a po zalogowaniu urządzenia przepuszczała chwilami, ale częściej nie. Coś czuję, że za dużo użyszkodników naraz korzystało.
A w ogóle skala wpatrzenia w komórkę w Egipcie jest niespotykana, mam wrażenie, że tylu ludzi w Polsce nie widzę na ulicy, co w Egipcie (Edit: z nosami w komórkach).
Siedzi facet i nożykiem przycina trawnik równo z chodnikiem, a obok niego leży komórka na głośnomówiącym i rozmawia – chyba z córką, sądząc po głosie z telefonu. Wracam tą samą dróżką 15 minut później, a on dalej siedzi i rozmawia. Wykonując równocześnie prace manualne, żeby nie było.
A inni mniej interaktywnie wpatrzeni – filmiki jakieś, wideoklipy, takie tam. Albo i interaktywnie, gry.
A żeby było odmienniej, tam dzieci prawie nie wgapione w komórki (czyżby nie było ich stać?). Już prędzej kopią piłkę albo coś tam zbierają, albo gapią się na turystów. Raczej młodsi i starsi dorośli.
No i wydało się, że mam egipski sznyt, bo jeśli tylko mnie nie widać, też tak wykorzystuję czas rozmów telefonicznych: na głośnik i coś sobie robię jednocześnie:)
Ale oni to robią, jak ich widać, zupełnie naturalnie i bez krępacji. Rozumiem, że turyści na ogół nie rozumieją egipskiego arabskiego, ale po terenie hotelowym łażą też różni kierownicy i menedżerowie (na ogół w marynarkach i pod krawatami) i jakoś żadnej ze stron to nie przeszkadza 🙂 wiesz, w zaciszu domowym i w prywatności to ja też czasami do południa pracuję w piżamie, w firmie bym nie mógł. Noale co kraj, to obyczaj.
Nie widzę problemu – jeśli porządnie wywiązują się ze swoich obowiązków, to nie ma znaczenia, co sobie przy tym robią:)
Mnie irytują tylko te sytuacje, w których robienie czegoś innego sprawia, że muszę powtarzać wygłoszone kwestie po kilka razy:) Ale nauczyłam się z tym sobie radzić, po trzecim powtórzeniu tego samego mówię: widzę, że ci przeszkadzam, więc odezwij się jak znajdziesz wolną chwilę na rozmowę ze mną. Cześć! – i rozłączam się:)
Tak, ci menedżerowie chyba też wychodzą z tego założenia – dopóki robota jest wykonana, a goście się nie skarżą, to róbta, co chceta.
Po cichutku, pomalutku przydreptała północka:)
Oczy mi się kleją, więc:
dobrej nocki, Wyspo:)
Spokojnej! Czyli i na mnie czas.
Dzień dobry, dzisiaj z lekkim poślizgiem, ale tak to wygląda właśnie.
Za oknem wcale pogodnie, parę rzeczy do załatwienia wszakże jest poza normalną pracą… Szykuje się pracowity dzień.
Pani Gieniu, pod tę pracowitość, poprosimy cosik na rozpęd!
Witajcie!
Znowu zacząłem pisać powitajkę, coś mnie oderwało… i wróciłem teraz 🙁
No bywają takie dni, trudno 🙂
A ja właśnie skończyłem pracę w całkiem satysfakcjonującym wymiarze, załatwiłem parę spraw i umykam na przerwę.
A ja za chwilę włączam się w zebranie…
Czyżby wielkie wichry albo – NDB – oszalała trąba powietrzna nad stolicą Małopolski? 😉
Dobry wieczór, Tetryku:)
Dzień, z tych satysfakcjonująco-męczących, rozjaśniany uśmiechem Jego Słoneczności:)
Na spacerze ze strony pani Aury mniej wylewnie niż wczoraj, zachowanie Psiuły natomiast pod tym względem nie uległo żadnym ograniczeniom:)
Nad głowami (dalej) firmament nieusiany gwiazdami i (bliżej) oszczędna pantomima wierzbowych witek. Pod nogami mnóstwo kamieni, mniejszych, większych, bardzo gładkich i kolistych. Zamiast szumu fal akompaniował nam klekot otoczaków, co doprowadziło nas do podejrzenia, że pełen cieni Jutrzejszy Wąwozik mógł być (pełnym wody) Wczorajszym Strumyczkiem:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór, Leno!
Aż narzuca się pytanie, czym był dzisiaj Wczorajszy Strumyczek/Jutrzejszy Wąwozik? Może Gościńcem Krągłobrukim?
🙂
No właśnie trochę ciemno było, ale tak na (moje) ucho… chmmmm… Tuteraźnym Wąmyczkiem 😉
Dobry wieczór. To chyba najzwięźlejsza refleksja nad zmiennością przyrody, jaką czytałem 🙂 ale jakże trafna!
Dziękuję, Quacku:)
Zazwyczaj jestem nowelowa, dziś zebrało mi się na wierszowanie 😉
Więc? 😉
Krtko 😉
Makówka przesyła kolejne pozdrowienia wraz z ostrzeżeniem, że z soboty na niedzielę wraca
Ostrzeżeniem, powiadasz…
Super:)
Jednak zdecydowałam się na towarzystwo pana W., umykam zatem:)
Spokojnych snów, Wyspo:)
Spokojnej! To i ja zmykam!
Witajcie!
Po nocy spędzonej w miarę spokojnie z panem M. w miarę przytomnie zaczynam dzień. Niech nam będzie dobry!
Dzień dobry w takim razie, z leciutkim poślizgiem, ale nie z zaspania, tylko jeszcze z jednej pilnej konwersacji ws. zawodowych, zakończonej (niewielkim, ale jednak) sukcesem 🙂
Trochę mi się od niej ciśnienie podniosło (nie dlatego, że mnie ktoś wkurzył, raczej ja kogoś), ale kawa i tak się przyda. Pani Gieniu, sakramentalnie poprosimy!
Po robocie na dzisiaj, właśnie goście zjechali, więc odmeldowuję się do niedzieli (zobaczę, jakie będą warunki do wchodzenia na Wyspę, ale pewnie raczej żadne).
Bawcie się dobrze, doczekamy twojego powrotu 😉
Udanego goszczenia, Quacku.
I dobrego wieczoru:)
Szybkoprzedspacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Umykam, bo Rude nie spuszcza oskarżycielsko-palącego wzroku… 🙂
Hej, Leno!
Czyżby ci Ruda zadała karne okrążenia?
Sama poczułam się zobowiązana:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Sumienność godna podziwu!
Dobry , choć późny 🙂
Piąteczek nieoczekiwanie wyjazdowy i przyjemny równie nieoczekiwanie:)
Spacer przedłużony w ramach rekompensaty za niebycie:)
Dżdżysto-wełnisty, szeleszczący, w mgiełce grabowo-jesionowych woni, owocujący kolejnymi posadzkowo-błotnymi wzorkami:)
Rude próbowało się zaprzyjaźnić z niedojedzonym wafelkiem przełożonym masą kakaowo-mrówkową w polewie(?) z dość żwawego żuka-giganta. Odpańciowa interwencja skutkowała pełnym rozpaczy spojrzeniem i półdrożnym fochem:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Okrutna!
Chińczycy twierdzą, że mrówki są znakomitą i w dodatku pożywną przyprawą. Zresztą lata temu, gdy mieliśmy paroletnią inwazję faraonek, trzeba je było wytrzepywać z każdej kromki — a i tak zawsze się parę zjadło, bez szwanku…
Tak, też nie mogłam znieść okrucieństwa Rudej, dlatego wafelek poszybował w dal 😉
Nam się kiedyś latem wprowadziły pod schody hurtnice pospolite i robiły wycieczki do kuchni. Przyszedł pan fachowiec, spytał, gdzie jest szafka ze słodyczami, obejrzał, nic nie znalazł, więc ze śmiechem stwierdził, że krótko są. Popsikał czymś wokół mini-mrowiska, zostawiając zapałczaną ścieżkę do okna, i se poszedł, zaznaczając, żeby się kontaktować, jeśli w ciągu trzech dni się nie wyprowadzą. Wyprowadziły się:)
A, i zapomniałam napisać, że te wafelkowe mrówki to jakby może wiosny znak?
A ten chrząszcz-gigant (ok. 4 cm) to chyba był któryś z rohatyńców, nie przyjrzałam się, ale miałam przy kontakcie lekki wzdryg (niedobrze) i rękawiczki (bardzo dobrze).
Może i wiosny? Kto wie?
Ja jednak obstawiam jeszcze zimę na Wielkanoc 😉
Może to były ferie od zimy na uzupełnienie zapasów:)
Miłych snów, Wyspo:)
Witajcie!
Witam się szybciutko i biegnę na Rynek, wspierać demonstrację przeciwko wojnie i agresorom!
Pozdrawiam już z UE.
Do domu jeszcze długa droga.
Szerokiej drogi! Wracaj szczęśliwie!
Dojazdu bez perypetii:)
Dobry wieczór, Makówko:)
Dobry wieczór Wyspo! Widzę, że pięterko się zapełniło, a bywalcy oddalili się na z góry upatrzone pozycje, dlatego pozwolę sobie zaprosić Szanowne Towarzystwo do lektury najnowszego opowiadania z cyklu „Trzy kobiety, trzy ptaki”.
Późne dobry wieczór i pod dobrą nocką, Wyspo:)
Nie miałam możliwości uczestniczyć w życiu Wyspy w czasie tygodnia „poza Unią”. Tym bardziej żałuję, że teatr to temat mi wyjątkowo bliski.
Byłam ostatnio na paru spektaklach w Ludowym, ale tych opisanych przez Tetryka nie widziałam.
Potwierdzam natomiast jego opinię, że warto odwiedzić Teatr Ludowy.
No to następnym razem, jak będziesz, wrzucisz swoją recenzję? 🙂