Z nadejściem kalendarzowej jesieni (roku 2014) kopnąłem się do Portugalii. Słówko „kopnąłem” pojawia się tu nie przypadkowo. Zazwyczaj, kiedy przygotowuję się do wycieczki, robię plan zwiedzania, czytam o zabytkach, historii i komunikacji. Do Porto natomiast wybrałem się niemalże z marszu. Jeśli coś niecoś o nim wiedziałem, była to wiedza na tyle pobieżna, że zostawało sporo miejsca na niespodzianki.
Dałem się zaskoczyć już pierwszego wieczora, gdy prosto z lotniska dotarłem do stacji metra w śródmieściu. Schody ruchome wyniosły mnie na poziom chodnika a przed oczami stanął zgrabny kościółek, którego ściany niemal w całości pokrywała słynna portugalska ceramika – azulejos (fonetycznie: azuleżios). Mój hotel stał w pobliżu, więc kiedy później przechodziłem obok, za każdym razem wgapiałem się w niebieskie kafelki tworzące imponujące malowidło. Barokowe wnętrze nie zrobiło na mnie szczególnego wrażenia, ale może komuś z was się ono spodoba – kościół nazywa się Capela das Almas, często obok niego widywałem żebrzące Cyganki. Na skwerku po drugiej ulicy zatrzymywałem się czasem przy wózku z pieczonymi kasztanami.
Barok moich zachwytów nie budzi, jednak jadąc do Porto liczyłem się z tym, że się przed nim nie schowam. Większość portugalskich kościołów, nawet tych powstałych w głębokim średniowieczu nosi barokowe piętno, co wynika bezpośrednio z faktu, że największy rozkwit gospodarczy Portugalii, osiągnięty dzięki zyskom z kolonializmu i handlu niewolnikami, przypadł na wiek XVII i XVIII. Wtedy dekorowano i upiększano co się dało, wtedy również budowano okazałe, bogato zdobione kościoły, gigantyczne pałace i klasztory. W Porto z tego okresu pochodzi barokowa (z domieszkami stylu rokoko) Wieża Kleryków (Torre dos Clerigos), z której szczytu najlepiej widać panoramę miasta.
Wybrałem się tam w niedzielne przedpołudnie, wcześniej padał deszcz, było więc dość mglisto a przy tym parno. Wspinaczka po stromych schodkach wielu osobom dawała się we znaki. W ciasnym wnętrzu wieży przez długi czas słychać było przyspieszone oddechy, przez wąskie okienka dolatywał z ulicy głos trąbki, to uliczny grajek wdzięcznie wydmuchiwał temat z drugiej części „Ojca Chrzestnego”.
Melodia jakimś trafem całkiem dobrze pasowała do pory dnia i krajobrazu, ale muzyczne peregrynacje zostawiłem sobie na późniejszą porę, tymczasem w rytmie coraz gwałtowniejszych uderzeń serca pokonałem 200 schodków i stanąłem na kamiennym tarasie. Odgłosy miasta ucichły, oddech wracał do normalności. Rozmawiano w wielu językach, trzaskały migawki aparatów i aparacików. W dole gęstwina czerwonych dachów, wśród nich dwie wieże katedry wyglądające jak ustawione pionowo szyszki, poniżej leniwie płynie rzeka Douro, na niej barki i statki wycieczkowe. Za rzeką i rzędem cyprysów po łagodnym zboczu pną się magazyny, w których dojrzewa najsłynniejszy tutejszy trunek – porto. To mały paradoks, że porto nie pochodzi z Porto lecz sąsiedniego miasta o nazwie Vila Nova de Gaia. Na degustację było stanowczo za wcześnie, ale wypadało już zejść z obłoków na ziemię, żeby poocierać się o tkankę tysiącletniego miasta, pozaglądać w jego zaułki, pokonywać jego stromizny.
Miasto znajdowało się dokładnie 75 metrów poniżej moich stóp i mojego obiektywu. Kiedy zacząłem schodzić w dół, zegary akurat pokazały południe i po chwili we wnętrzu wieży rozbrzmiały metaliczne dźwięki karylionu, przyspieszyłem kroku, żeby zobaczyć ten niezwykły instrument w akcji. Zdążyłem na czas, ale kiedy stanąłem tuż pod dzwonami, musiałem rękami zatkać uszy. Dla oczu radości było w sam raz, ale dla uszu o kilkanaście decybeli za dużo.
Znacznie przyjemniejszy okazał się na dole dźwięk dzwonka tramwaju, którego trasa prowadzi obok Wieży Kleryków. Tramwaju oczywiście zabytkowego, nie tylko Lizbona ma słynną linię 28. Przejechałem kilka przystanków do placu, nad którym dominował inny barokowy kościół z frontonem obłożonym wszechobecnym azulejos. O ile pamiętam, był to kościół Karmelitów. Nie zaglądałem do środka, żeby nie natknąć się na nabożeństwo, wolałem po kocich łbach zejść przesmykiem między wpół-zrujnowanymi kamienicami. Zaglądałem w ciasne podwórka i zadzierałem głowę w stronę balkonów, gdzie też migotały ceramiczne płytki, a ponad rdzewiejącą balustradą i suszącym się praniem podfruwały gołębie.
Dzień wcześniej chodziłem po elegantszej części Porto, nie ma mowy o jakimś przepychu, drugie miasto Portugalii to jednak nie Mediolan, ale jednak klasy i elegancji śródmiejskim dzielnicom nie można odmówić. Nie można się też nimi zachwycić, dlatego mnie urzekło to brzydsze Porto. Zapuszczając się w kręte i strome uliczki wytyczone w średniowieczu, czułem, że dotykam czegoś prawdziwszego a chcąc poznać charakter miasta, muszę omijać miejsca gwarne, bo serce miasta bije nie tam, gdzie tłumami przewalają się turyści (katedra, dworzec, nadrzeczna promenada i ulica drogich butików), ale w strefach zasiedlonych przez tubylców, oddalonych od głównego traktu. Spędziłem tam parę godzin a kiedy poczułem głód, zacząłem szukać lokalnego wyszynku. Znalazłem. Lokal nazywał się Casa Marlindo, jego witrynę zdobiły porcelanowe figurki marynarzy, obok prezentowały się strugane ptaszki oraz koślawe liski pokryte sztucznym futerkiem. Nad tą menażerią górowała błękitna lala w spłowiałym welonie i z koroną na głowie. Szyld zakładu namalowany na szybie w kolorach czarnym i srebrnym nawiązywał do stylistyki cmentarnej. Pod nazwą lokalu dopisek vinhos, petiscos czyli wina i przekąski. We wnętrzu kilku bywalców pogrążonych w rozmowie, popijających czerwone wino z kieliszków na krótkich nóżkach. Właściciel, o dziwo, anglojęzyczny, zaprasza i zachęca. Bywalcy częstują paluszkami rybnymi, uśmiechają się kiedy chwalę, że dobre. Zamawiam zupę i danie, zajmuję miejsce na zewnątrz przy metalowym stoliku, tuż pod głośnikiem, z którego płyną rzewne piosenki lat sześćdziesiątych.
Z bramy sąsiedniej kamienicy wychodzi starszy mężczyzna o wyglądzie kloszarda, zatrzymuje się przed lśniącym Audi, wyciąga grzebień i patrząc na swoje odbicie w szybie starannie czesze długa brodę i włosy opadające na ramiona. Scena jest przednia, światło nie za ostre, przez chwilę żałuję, że aparat mam schowany w futerale, a futerał w plecaku. Jestem jednak zbyt leniwy, żeby po niego sięgać, zresztą elegant kończy się czesać, a kelner akurat stawia na moim stole talerz z daniem i dzbanek lokalnego wina. Obiad okazał się smaczny a wino nalewane z pięciolitrowego kartonu niezwykle tanie. Dziękuję kelnerowi, (zdążyłem przyswoić słówko obrigados), dopijam wino, tymczasem uczesany starszy jegomość znika we wnętrzu Casa Marlindo, słyszę jak wita się ze wszystkimi, po chwili uśmiechnięty wychodzi z kieliszkiem wina w kościstej dłoni. Do mnie też się uśmiecha, podnosi kieliszek w geście pozdrowienia. Odwzajemniam. Chyba dobrze, że nie zrobiłem mu zdjęcia.
Opuszczam towarzystwo, idę oglądać kolejne fascynujące fasady, kolejne trotuary wyłożone mozaiką. Na Placu Wolności szybko mijam fontannę i pomnik bohatera, podziwiam masywne kamienice i szklane pawilony, omijam szykowne aleje i sklepy pachnące perfumą, skręcam między rozpadające się domy, w ciasne zaułki opanowane przez dzikie koty, między krzywe przybudówki i płoty okalające opustoszałe place budowy. Kiedy krajobraz zaczyna być zbyt przygnębiający, za rogiem jak kwiat w ciemnym lesie pojawia się lśniąca porcelaną willa z osiemnastego wieku albo zamknięte na głucho drzwi barokowego kościoła. Trasa prowadzi w górę i w dół. Pod koniec dnia mam prawo być zmęczony. Ale nie przystaję. Dopóki jest widno – a przecież na zachodnim krańcu kontynentu słońce zachodzi najpóźniej – maszeruję po Porto. Wciąż niesyty tej egzotyki, kontrastów i nowego rodzaju piękna. Azulejos i do przodu!










Pora roku jest akurat taka, że raczej krzątamy się wokół własnego domostwa i doglądamy kaloryferów, ale co szkodzi wybrać się w podróż wirtualną do klimatycznego miasta na rubieżach Europy.
P.S. To tylko fragment opisu tamtej wizyty.
Faktycznie pora roku zachęca do pozostawania w domu i wspominania miłych wyjazdów. Jednak, jednak spacery po białym śniegu też bywają przyjemne. A już szusowanie na nartach…eh!
Ale trudno porównywać to z wrażeniami z Portugalii.
Miło się czyta i wspomina wraz z Tobą Laudate.
Nie umiem otworzyć pojedynczych zdjęć, a są warte tego, aby każde obejrzeć w całości. Co robię źle?
Dobry wieczór, Laudate:)
Klimatyczne wspomnienie.
Horror vacui spotkać można w wielu kulturach, a azulejo jako remedium wydaje się być nienajgorszym wyjściem:)
Był czas, że fascynowała mnie ceramika, trochę o niej czytałam, miałam okazję to i owo obejrzeć, a nawet przypatrywać się procesowi zdobienia płytek w pewnej manufakturze:) Ale to było dawno:)
W Węgorzewie kiedyś natknąłem się na panią, która miała własny piec ceramiczny i oferowała kolonio-kursy dla młodzieży…
No popatrz, a ja musiałam pół świata przejechać, żeby czegoś takiego spróbować 🙂
Dobry wieczór, Tetryku:)
Na praktyce studenckiej w Mirostowicach robiliśmy guziki, bransoletki, własne wzorki na kubkach i potem wypalaliśmy w piecu.
Gdzieś tam mam jakieś takie guziki. Miałam bransoletkę, ale niedawno mi upadła i się rozbiła.
Mogę zrobić zdjęcie i kiedyś pokazać jakieś guziki ceramiczne.
Nie wiem jak inni, ale ja chętnie je obejrzę:)
Dzień dobry, Makówko:)
Znajoma z roku ma taką pracownię pod Poznaniem.
Trochę ci zazdroszczę tej umiejętności przeżywania widoków starych miast /nowego otoczenia. Zdjęcia ciekawe i zaprawdę godne wystąpić w całej okazałości. Podlinkowałem ci trzy pierwsze — kolejne przy próbie linkowania zmieniają rozmiar, a nie chcę ci zmieniać kompozycji
Czyli to, że nie mogłam obejrzeć całych zdjęć nie wynikało z tego, że coś robiłam źle? Ufff.
Dobry wieczór! Piękny opis, niby ograniczony do jednego dnia (a może nawet pół), szczerze mówiąc nawet przez chwilę pomyślałem, że tak plastyczny, że nawet zdjęć nie trzeba (tym milsza niespodzianka, że są na dole 🙂 ). Scenka z jegomościem przed trattorią (że tak sobie z włoska pozwolę) niewyjęta, jakbym film oglądał, więc jeszcze lepsza niż zdjecia 🙂 A o porto trochę mi Rodzice opowiadali, bywszy tam kiedyś na wycieczce połączonej z degustacją, więc znakomicie to się uzupełniło.
Miłej nocki, Wyspo:)
Dobranoc!
Spokojnej wszystkim, umknę również. Weekend natomiast zapowiada się – na razie przynajmniej – spokojnie, tfu tfu, nie zapeszyć.
Dzień dobry, nieco spóźnione.
Teraz należy przyspieszyć, a w tym celu zacząć od kawy. Z przyległościami. Pani Gieniu, poprosimy.
Witajcie!
Niechaj piąteczek będzie spokojniejszy 🙂
Witam zimowo!
Pobiegannie porannie się przywituję:)
Piąteczek raczej domowy, więc upłynie mi na upiększaniu moich nawleczek:) Chciałabym już z nimi skończyć, bo mam nowego pomysła i paluszki się mnie niecierpliwią do próby:)
Ale wychowana w myśl zasady:
Wszystko co czynisz – czyń akuratnie, a patrz końca!
nie zostawię niedokończonej pracy:)
Zrobienie jednej lamówki zajmuje mi dwie godziny, obszycie nią nawleczki – cztery, wyhaftowanie na poszwie wzoru – kolejne dwie:)
Zostały mi do zrobienia dwie (z trzech) nawleczki duże, dwie nawleczki małe, półtorej kapy na fotele, dwie kapki pufowe, pięć i pół serwetki małej, dwie serwetki duże… Ciekawe czy w bezprzerwowe osiemdziesiąt osiem godzin bym się wyrobiła… 😉
Leno, nie konkuruj z Pstrowskim ani z Birkutem! Daj sobie czas na cieszenie się poprzednią pracą, zanim rzucisz się na następną! 😉
Ależ radość z wprowadzania w czyn ledwo zarysowującej się idei wcale nie niweczy tej, którą daje myśl właśnie wprowadzana:) Ani nie jest większa. Ona jest po prostu inna:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Witaj, Laudate:)
Wczoraj już nie miałam siły pisać, więc uzupełnię moje refleksje do tekstu dzisiaj:)
Opis Twojej wizyty w Casa Marlindo wywołał we mnie dziwne wrażenie. Nierealności. Zdawało mi się, że chwilę po posiłku wyjdziesz z lokalu, obejrzysz się, a ten okaże się… pustym, dawno zapomnianym przez boga i ludzi miejscem:)
I nawet odrobinę żałowałam, że jednak okazał się realny 😉
Leno, Casa Marlindo istnieje, co nie zmienia faktu, że czasem świat wyobrażony jest o wiele ciekawszy od świata realnego. A zatem wyobraźmy sobie, że opowiadam tę historię jeszcze raz, znowu zamawiam miejscowe przysmaki, popijam czerwone wino, obserwuję długowłosego eleganta w postrzępionej marynarce a potem najedzony odchodzę i kiedy się oglądam, po pustym placyku spacerują koty z wyprostowanymi w górę ogonami. Było tych kotów sześć. A sześć to cyfra oceaniczna, dlatego nazajutrz pojechałem autobusem nad Atlantyk. 🙂
Dlaczego sześć kocich ogonów uniesionych w górę(!) wskazało ci Atlantyk?
No, tego akurat nie wiem i nawet nie próbuję domniemywać. Zdaję się na wyobraźnię, która akurat podpowiada, że sześć kotów z podniesionymi ogonami oznacza wyłącznie to jedno: masz jechać nad Atlantyk. Tam zobaczysz tubylców grających na plaży w karty 🙂
Koci balet z uniesionymi, wyprostowanymi ogonami i – obowiązkowo – na puentach, przypominający uwodzicielskie ruchy tancerek flamenco bez wątpienia może pchnąć ku oceanicznej pokusie 😉
Dobry wieczór, Laodate:)
A teraz umykam do moich robótek:)
Witajcie, wczoraj mnie wcześniej wymiotło sprzed monitora, no i nie zdążylim pogadać. 🙂 Za to dziś odpowiem zbiorczo, ale najpierw podziękuję, że Wam się widokówka z Porto podoba. Zachwyt tym miastem przyszedł znienacka. Wcześniej bywałem tu i ówdzie, głównie Włochy i UK, ale takiego klimatu nigdzie nie wychwyciłem, może to kwestia mojej własnej percepcji ustawionej akurat w tych dniach na „optymalną częstotliwość”, tak czy owak kafelki mnie oczarowały. Potem oczywiście było zwiedzanie kościołów (ach, ta portugalska obfitość zdobień!), wejście do muzeum, degustacja porto w jednym ze „sklepów firmowych” po drugiej stronie rzeki Douro i przechadzka po słynnym moście zbudowanym na pocz. XX wieku przez pana Eiffel’a z kolegami. Minęło już 9 lat od tamtej wizyty – ciągle planuję powrót, ale jakoś tak nie układa się…
Niezbadane są drgnienia serca, i dotyczy to nie tylko kobiet — także, jak widać, miast… 😉
Uf, po pracy i na przerwę, trochę znów się zebrało i poprzeszkadzało, dobrze, że weekend zaraz. A właściwie już.
Zauważcie, w jakich ciekawych czasach żyjemy: opis pochodzi sprzed dziewięciu lat, wtedy podróżowałem z dużym Canonem lustrzanką, której nie chciało mi sie wyjmować z plecaka podczas posiłku… Teraz sprawa była załatwiona w try-miga. Albowiem każdy szanujący się bywalec restauracji, nawet tak skromnych, jak Casa Melindo, kładzie obok widelca swój smartfon gotowy do strzału. Jeśli pan kloszard jeszcze żyje, tym razem nie uniknie uwiecznienia w pamięci iPhone’a. Pod warunkiem, że tam niedługo znowu polecę.
No, to jeszcze zależy, jakiej jakości by były te zdjęcia, bo są zaiste różne telefony teraz.
na potrzeby publikacji internetowych obecne iPhone’y są w sam raz. Ale przywołując tamte okoliczności zmierzałem do innej, niezwykle odkrywczej, puenty: że czasy się zmieniły, proszę pana 🙂 i mamy sporo udogodnień, o których zaledwie 9 lat temu nie śmieliśmy marzyć. (bo oprócz telefonów np. widelce 🙂 )
No, te iPhone’y (a zdaje się, że nie tylko) mają wbudowane oprogramowanie, które od razu poprawia zdjęcie – albo nawet robi błyskawicznie dwa i skleja w jedno porządne, tak np. można zrobić zdjęcia ładnego, jasnego, nie przefajnowanego Księżyca i oświetlonego pejzażu miasta pod nim. Co mi najmłodszy Brat Quackie udowodnił jakiś czas temu 🙂 więc to nawet przekracza potrzeby publikacji internetowych momentami.
Ale to te egzemplarze z wyższej półki, a nie taki tani telefonik jak ja mam.
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Miło było rozprostować się i odetchnąć mroźnym powietrzem po godzinach ślęczenia nad igłą:)
A pani Zima w z dnia na dzień (a raczej – z nocy na noc) piękniejszych kreacjach:) Dziś w wieczornych błękitach, popielatościach i srebrnościach. Osnuta obłoczkiem tajemniczości, intrygująco lodowata… 😉
Dostrzegłaś dzisiaj siwy włos na nocy skroni? 😉
I pajęczynkę drobnych spękań wokół oczu 😉
Melduję, że wróciłam. Bardzo zmarznięta, ale zadowolona.
Dziś uruchomili wyciąg na Górze Chełm. Warunki były idealne, ludzi mało, jeździło się bosko!
Widziałem na Facebooku! Zazdraszczam! 🙂
Widziałam, że widziałeś i polubiłeś. Dziękuję.
Kochani Wyspiarze będę umykać.
Ten „wypoczynek” na nartach chyba trochę mnie zmęczył.
Dobranoc!
Dobrych więc, Makówko – wieczoru i nocy:)
Spokojnej, relaksującej te mięśnie, co to człowiek nawet nie wie, że je ma, dopóki nie poszusuje!
Nie planuję jutro zakupów, ale oczy mi już łzawią, więc muszę dać im nieco wytchnienia:)
Posłucham sobie czegoś:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Spokojnej i odpoczynku dla oczu!
Też zmykam w takim razie 🙂
Witam Wyspiarzy!
Dzień dobry. Pospane nie do oporu (to jutro), ale solidnie.
Pogoda nie zachęca. Myślałem, żeby się przejść z aparatem, ale to absolutnie nie jest światło na takie spacery.
Dlatego chwilowo kawa i śniadanie.
Poprosimy!
Poproszę dobre śniadanie. Zamiast kawy dla Makówki -mocna herbata!
Ależ owszem, proszę bardzo. Zestaw śniadaniowy z herbatą dla Makówki. Czy do herbaty dać cytrynę i cukier?
Cytrynę i dobry sok zamiast cukru.
Malinowy? 😉
Bardzo chętnie.
A teraz muszę wybyć na czas jakiś.
Witajcie!
Dzień mi się zaczął kiepsko, Wracając z zakupów wjechałem na świeżutki krawężnik i rozwaliłem oponę — dlatego witam się dopiero teraz.
Teraz już będzie tylko miło!
Obiecujesz? 😉
A co to ja polityk ?
Tylko polityków rozlicza się z obietnic? Myślisz, że dziewczyn nie?
Ale politycy są specjalistami do rzucania obietnicami bez pokrycia.
Och, współczuję
Jedna znajoma, z którą kiedyś jeździłem, na dziurawych/ wyboistych drogach zawsze jęczała rozpaczliwie „Moje kółka!”, tak jakby była jednością z samochodem.
Z dawnych czasów pamiętam opowiadanie jednego ze znanych wówczas sajensfikserów pod tytułem „O człowieku, którego bolała sprężarka”…
[Edit: Witold Zegalski, 1972]
Nie znałem, ale już patrzę…
Kurczę, jak się ta anatomia ludzka zmienia… Ja urodziłam się już bez sprężarki… 😉
Jednością z samochodem powiadasz?
Zazwyczaj się mówiło, że to panowie utożsamiają swoją wypasioną brykę z …no to swoją najważniejszą częścią
Tak, znam takie osoby. Niektóre skromnie, a inne muszą od razu iść w potężne amerykańskie krążowniki szos albo sportowe maszyny (Corvette, Trans Am czy coś w podobie) 🙂
A poważnie, jak szwagier prowadził gracika (po całonocnym czuwaniu na pogrzebie nie miałam odwagi siąść za kierownicę) i nie zwalniał przed przejazdami kolejowymi, to też mi się coś robiło w środku… I słusznie, bo skończyło się to pękniętym mostem…
Ojojoj. A co to za model? Bo przecież jeżeli nie zwalniał przed przejazdami (czy, ogólnie, nierównościami podłoża), to znaczy, że sądził, że gracik da radę?
Niby terenowy, ale…
Daj spokój, Quacku…
Najpierw zarżnął swój (ruszanie z dwójki, jazda na ręcznym, i tym podobne wyczyny), tylko dłużej to trwało. Mój po jednym spotkaniu był do remontu…
Och. Kiedyś też mi się zdarzyło ruszyć na ręcznym, jeszcze fiatem 125p. Ale raz, potem już nie powtarzałem.
Każdemu się czasem zdarzy, ale – jak napisałeś – stara się tego nie powtarzać:)
Ranek wstał zmarznięty:) Aż się nie chciało wystawiać stópki (o reszcie części zaspanej osoby nie wspominając) spod kołderki:)
Na szczęście już jestem w ciepłym domu i z filiżanką gorącej herbaty w dłoni mówię:
dzień dobry, Wyspo:)
Ja też już wróciłem 🙂
Super, Quacku:)
Miło mi Cię czytać:)
Dzień dobry, Leno!
Ja już za chwilę przy następnym etapie: ciepła zupa 😉
Smacznego, Tetryku:)
My z Rudą dojadłyśmy pomidorówkę z wczoraj:)
A ja dojadłam pomidorówkę zrobioną z wczorajszego rosołu.
Też pysznie:)
Z rosołu (gotuję czysty, kluski są na sypko) to ja robię zupę ryżową i zazwyczaj schodzi, więc na pomidory już się nie załapuje:)
Chwila przerwy.
My tu gadu-gadu, a ja tymczasem, po cichutku, pomalutku, skończyłam drugą kapę na fotel i obszyłam jedną dużą nawleczkę
Cały spacer sypało:)
Ocukrzyło sosenki i świerczki, a mijane domeczki wyglądały jak chatki z piernika:) Polukrowało płoty. I bramy. I kominy. I nawet zgarbiony zazwyczaj strach na miedzy nabrał dostojeństwa w odświętnym garniturku:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Gratuluję piernikowego spaceru i przypudrowanego pejzażu. Ale przyznaj, że w ciepłym pokoiku bardziej przyjazne myśli przychodzą do głowy 🙂 No i oczywiście przybywa apetytu na twórczość.
Jedna z moich ciotecznych Babć zwykła była mawiać, że jeśli nie da się czegoś wyeliminować, to trzeba – pokochać. Jej refleksja dotyczyła wprawdzie polnych, szukających późną jesienną porą schronienia w Ich maleńkim domku myszy, ale…
Świetnie się sprawdza także przy spacerkach. Nie mogę nie wyjść z psem, czerpię więc z tych wyjść tyle przyjemności, ile się da:) Zimową porą odpowiednie odzienie potrafi zdziałać cuda, a gdybym uważała te spacerki za pańszczyznę, ograniczałabym się do kwadransowego wybiegnięcia przed dom, zamiast dwugodzinnych włóczęg:)
A zauważenia, które Wam serwuję – zbieram w drodze i przywożę już gotowe do opowiedzenia:) Nie jesteście, zresztą, jedynymi, którym regularnie zdaję relację z wieczornych spacerków:)
Dobry wieczór, Laudate:)
Laudate w ciepłym pokoiku różne myśli przychodzą do głowy, nie zawsze przyjazne.
Dziś cały dzień przesiedziałam w domu (oprócz tego co na zakupy), ale jednak wolę wczorajsze marznięcie i szusowanie.
Tak, plenerki to i w moim przypadku gejzer przyjaznych emocji, Makówko:)
Miewam też, oczywiście takowe w domu, zwłaszcza kiedy uda mi się wcielić w życie jakiś pomysł.
A te wredne umieszczam w niekończącym się opowiadaniu…
Zaczęłam to opowiadanie dawno temu w bardzo czarnym czasie, z myślą, by umieścić je po skończeniu na Kartce…, ale doszłam do wniosku, że nikt nie zasługuje na czytanie takich depresorów, więc pisze się od czasu do czasu dalszy ciąg i tyle 🙂
Dobry wieczór! A nie było tam jakiejś czarownicy czyhającej na łakome dzieci? 😉
🙂
Skorośmy dotarły w nienaruszonym stanie, to chyba nie było…
Ale też nie próbowałyśmy objadać chałupkowych przyległości, więc pewności nie mam:)
No, Psiulka by tam wyniuchała, jakby coś wartego objedzenia było 🙂
Bez wątpienia:)
Oczyma duszy zobaczyłem pod tą relacją ilustrujący ją rysunek J. M. Szancera…
Relacja warta pędzla takiego Mistrza?
Co za miłe słowa:) Dziękuję, Tetryku:)
Dobranoc!
Spokojnej.
Mnie też coś morzy, będę się ewakuował za chwilę.
Witajcie!
Witajcie!
Dobry ranek, chciałoby się rzec.
Witajcie. Coś dziwnego się zadziało, miałem spać do oporu, no i zasadniczo niby tak spałem, ale paskudnie, budziłem się co godzinę, co pół(?) i jestem koszmarnie niewyspany 🙁
Śniadanko może ukoi trochę nerwy. Poprosimy.
Współczuję. I podpowiadam krótką dżemkę regeneracyjną. Po obiadku na przykład.
Dzień dobry, Quacku:)
Oddałem swój głos na ręce znudzonej komisji, a raczej do tradycyjnej, nieprzeźroczystej urny. Byłem jedynym głosującym, jak wychodziłem, pojawiła się kolejna pojedyncza osoba.
Całą noc śnieżyło.
Ranek leniwie wyglądał spod pierzynki, nim wygramolił się do niedzielnych zwykłości.
A dalej już jakoś poszło… 🙂
Puszyste dzień dobry, Wyspo:)
Hm, no więc jestem z przerwami, ale – pewnie przez to niedospanie – z minuty na minutę coraz bardziej wkurzony. Próbowałem drzemki, ale się nie dało 🙁 chyba na wieczór będę musiał wziąć coś nasennego w tej sytuacji.
A teraz znów przerwa. Idę się wkurzać dalej (oby nie, ale kto wie).
Melduję, że jestem.
Dziś do członków Koła PTTK przyszedł Mikołaj i przyniósł rózgi, cukierki i pendrive ze zdjęciami z wycieczek.
Potem były kiełbaski, ziemniaki z ogniska, różne dodatki na ostro typu ogórki z papryką habanero, domowy chleb, ciasteczka i przeróżne trunki.
Prosto z imprezy poszłam zagłosować (byłam tylko ja i Komisja), a potem poszłam się grzać pod kołderkę.
Ale już jestem!
Papryka habanero niekoniecznie, ale cała reszta brzmi, ha, znakomicie 🙂
Co to za głosowanie, Twoje i Tetryka?
Dobry wieczór!
Do Rad Dzielnic!
Zwykłe ogórki konserwowe też były.I chrzan. I pyszna pasta do chleba. I sałatka itd.itp.
Chrzan! Do dobrej wędlinki, co za dodatek!
Dobry, nawet gdy wędlinka jest do chrzanu… 😉
U nas podaje się go również do galarety:)
A na Wielkanoc – do jaj na twardo:)
I jak to tak, jaja na twardo BEZ MAJONEZU?!?
😉
Może być majonez, może być chrzan, może być ćwikła, może być sól:)
Wspomniałam o chrzanie, bo u niektórych budziło to zdziwienie:)
Mmmm, ćwikła! (Z chrzanem 🙂 )
Dobrze, że zdążyłaś. Ciekawe, czy frekwencja osiągnie dwucyfrowy wynik…
Wracałam po 17. Było za zimno, aby dłużej siedzieć. Nawet przy ognisku. Nie było więc ryzyka niezdążenia.
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dobry wieczór!
Witaj, wyspacerowana! 🙂
Dobranoc Państwu!
Spokojnej. Coś czuję, że też już długo nie posiedzę :/
Pół wieczoru z nogami na krześle obmyślałam strategię pozbycia się z kuchni wielgachnego kątnika czy innego sidlisza bez konieczności bezpośredniego kontaktu. Hipnoza nie pomagała. Chwilę temu do kuchni weszła Psiuła, zobaczyła potwora, podbiegła, kłapnęła dwa razy zębami… Resztki trafiły do odkurzacza. Brrr.
Rany, co to jest kątnik czy inny sidlisz?
Obrzydliwe (chlip), szare (chlip), wielkie (chlip, chlip), kosmate (szloch) pajęczysko, Tetryku.
Dobrze, że nie byłaś sama!
Myślałam, że jestem sama.
To dziadostwo zamieszkuje jeden róg piwnicy. Czasami zaczaja się na klatce, ale do domu wlazło mi drugi raz. Za pierwszym poradziło z nim sobie Smarkactwo…
Sieć twierdzi, że to pożyteczne stworzenie, wyżera muchy i meszki, a nie atakuje Len…
No właściwie to można by zatrudnić do takich celów, jak wyżeranie much, gekona, aczkolwiek w naszym klimacie to może być kłopot. Poza tym Psiuła też by pewnie gekonowi nie przepuściła.
Toteż on mnie nie atakował, przyczaił się w rogu między oknem a szafką i od czasu do czasu nerwowo dreptał to w jedną, to w drugą stronę. Był wielki (z 5cm z odnóżami). Nie jestem panikarą, ale średnio odpowiadała mi, alergiczce, jego nocna wizyta i ugryzienie, gdybym go przez sen przycisnęła…
Chociaż, jak się pomyśli o Piasecznikach G. R.R. Martina…
Hehe, ponieważ Lena nie ma w domu piasku, tylko kąty, to… 😀
BNŚ, Tetryku…
🙂
… i Quacku.
🙂
Też umykam po pełnym pajęczych wrażeń wieczorze.
Dobrej nocki, Wyspo:)
Dzień dobry.
To znaczy taki sobie, gardło mam zawalone, nos muszę odetkać, czuję się paskudnie, dobrze, że gorączki nie ma. Chociaż to akurat może zasługa końskiej dawki paracetamolu z wczoraj.
Niemniej cisnę, bo nie ma to tamto. Śniadanie by się przydało? Pani Gieniu, poprosimy. Plus coś bez recepty na to gardło.
Zdrowiej Quacku!
Witajcie!
Z rańca bylem u krwiopijców, ale już dotarłem do pracy 🙂
Odwilżowo (plus 8 stopni) witam!
Po robocie, nos się zaczyna odtykać (po całym dniu smarkania i brania leków), stan podgorączkowy falami ustępuje i wraca (na szczęście nie skacze mi wyżej niż 37,3).
Na przerwę.
hej! Cieszycie się? Wczoraj była „Ta ostatnia niedziela” a dziś zaczął się karnawał 🙂
Ależ oczywiście, cieszę się, tylko chwilowo trochę bez sił… 🙂
Chyba warto to wirtualnie opić?!
Od paru godzin nic innego nie robię, tylko oglądam nagrania z Sejmu i opijam (mieszając trunki) 🙂
Tak długo na to czekaliśmy!
Bacz, aby ci szczęście nie rozkwitło pawiem!
Zdam relację jutro w porze południowego hejnału 🙂
Tullamore Dew jest bardzo smaczna, cóż poradzę 🙂
To jest 198 komentarz, więc myślę, że pięterko urosło na tyle, że zapraszam piętro wyżej.
Nie będzie to Portugalia, lecz tylko Kołobrzeg.
Portugalia też jest koło brzegu!
To chyba pocieszające? Jakieś cechy wspólne!