W połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku przez rok mieszkałem w Kopańcu, wsi położonej w Górach Izerskich. Moi koledzy wtedy studiowali, pracowali w kopalni albo służyli w wojsku, a ja zamieszkałem w poniemieckiej chałupie, żeby nie dzielić ich losu. Odrzucenie niektórych norm cywilizacji i ucieczka na odludzie to jeszcze nie szaleństwo.
Mieszkałem w wynajętej chałupie, pisałem bajki, wiersze i listy, (wtedy jeszcze pisywało się listy), cieszyłem się z samotności, która służy mi do dziś. Z pobliskiej łąki miałem widok na takie zachody słońca, dla których warto było znosić niewygody wiejskiego życia. W pogodne dni chodziłem do lasu, czasem wypuszczałem się PKSem do Jeleniej Góry po zaopatrzenie. Po sąsiedzku mieszkali moi przyjaciele-artyści, którym pomagałem w codziennych pracach, wliczając w to opiekowanie się dziećmi, których mieli bodajże szóstkę. Rodzice pracowali do późna, rano spali dłużej, zatem na mnie spadało przygotowanie dziatwy do szkoły. Dzieci mnie lubiły, dziewczynkom zaplatałem warkocze, chłopcom zapinałem guziki mundurków i poprawiałem białe kołnierzyki. Popołudniami czytałem dzieciom bajki albo bawiłem się z nimi w teatr cieni. Huśtawka zawieszona na konarze wielkiej lipy w pobliżu domu to także była moja robota.
Jesienią pomagałem gospodarzom w zbiorach, wszak byłem wolnym najmitą. Pamiętam jeden powrót z pola, kiedy po całodziennym zbieraniu ziemniaków bolały mnie wszystkie mięśnie i pomyślałem sobie, “bolą, więc są – powinien powiedzieć wiejski Kartezjusz”.
Zimą podziwiałem botaniczne wzory za zmrożonych szybach, dokarmiałem sikorki albo – jeśli dzień był suchy i słoneczny – wspinałem sie krętą drogą na wzgórze ponad wieś, aby stamtąd podziwiać widok na dolinę a po drugiej południowej stronie oglądać masyw Karkonoszy. Na szczycie połoniny, która w miesiącach letnich służy sarnom za pastwisko, a teraz pokryła się dziewiczym skrzącym śniegiem wydeptałem ogromną spiralę, największą, jaka się tam zmieściła. Wyobraziłem sobie, że ktoś kto spaceruje po bulwarach stratosfery, bo tam też akurat jest ładna pogoda, zerknie być może mimochodem na naszą ziemię i może dostrzeże moją spiralę, która nie miała być przecież niczym innym jak pozdrowieniem wysłanym w kosmos. To nic, że będę miał mokre buty. Nie wolno myśleć tylko o sobie.
Zima tamtego roku była tęga, miałem w sypialni kaflowy piec, do którego przysunąłem łóżko, jedno okno zostawiłem odsłonięte, inne obłożyłem kocami i starymi płaszczami, żeby nie wywiewało mi ciepła. Uczyłem sie sztuki przetrwania. W kuchni metalowy kubek przymarzał nocą do blatu. Rano odrywałem go, stawiałem na elektryczną maszynkę i podgrzewałem wodę do mycia zębów. Zima stulecia zimą stulecia, ale o higienę jamy ustnej trzeba dbać. Na tej samej kuchence przygotowywałem sobie śniadanie, potem dopiero zabierałem się za rozpalanie ognia w kaflowej kuchni. Ale zdarzało się tak, że aby rozpalić, musiałem najpierw odśnieżyć ścieżkę do szopy, w której trzymałem drewno i kilka cennych grudek węgla. Czasami na moim podwórku pojawiał się sąsiad, który w stajni obok trzymał konia. Wtedy całe podwórko odśnieżaliśmy razem. “Kiedyś – mówił sąsiad – zimy były ciężkie, ale takiej jak ta, to nie pamietam. A żyję tu panie już czterdzieści lat. No, będzie równo czterdzieści, bo my w czterdziestym siódmym przyjechali.”
A ja mu wierzyłem, bo w swoim krótkim życiu również nie widziałem, żeby zaspy wznosiły się powyżej płotów. Na niektóre chałupy tyle śniegu nawiało, że gospodarze musieli odkopywać zupełnie zasypane okna, aby wpuścić światło do domu. Mieszkaliśmy w najwyższej części wsi, gdzie nawet pługi śnieżne nie dojeżdżały. Zakupy ze sklepu wciągało się na sankach, brnąc po ścieżynce wydeptanej wśród wielgachnych zasp. Co rano trzeba było zwieźć na dół bańki z mlekiem, bo przecież krowy nie przestały się doić. Ciągnęło się je po śniegu jak sanki. Bywało, że jeden gospodarz zabierał także sąsiedzkie mleko, “po co wszystkie mamy chodzić z jedną bańką? Niech dziś się jeden pomęczy, a jutro drugi.” Ludzie całkiem naturalnie nieśli sobie pomoc, rozumiejąc, że w pojedynkę trudniej przeciwstawić się żywiołom.
Czekaliśmy na wiosnę, ale ta nie nadchodziła. Co noc dosypywało śniegu, powyżej mojej chałupy wysłużony Zaporożec czekał na odwilż. Zatrzymał się tam tego wieczora, kiedy zaczęły się te wielkie opady, kierowca nawet przybiegł do mnie w poszukiwaniu łopaty, ale po kilkunastu minutach przyniósł ją z powrotem, bo wysiłek odgarniania śniegu spod kół okazał się daremny. Zaporożec miał czekać do marca, tymczasem był początek lutego, wespół zespół odgarnialiśmy z sąsiadem śnieg. Dzień był słoneczny, mozolnie rzucaliśmy puszysty śnieg na wysoką pryzmę, a pan Stefan, zazwyczaj mrukliwy i nieufny, przy monotonnej pracy rozgadał się.
Na wsi, panie, to nigdy nie ma łatwego życia, nawet jak zima lekka, a nie dopiero taka. Nawet jak wiosna, to też błoto i robić ciężko, orać ciężko, bydło się brudzi, trzeba więcej koło tego chodzić, myć, słomy podścielać. W lecie znów spiekota, a robota pilna, nie odłożysz sianokosów czy żniw na później jak będzie chłodniej, bo jak będzie kurwa chłodniej, to znaczy, że już nie masz po co na pole wychodzić, bo tam już wszystko zgnite. Łatwe życie na wsi to ma ksiądz, może nauczyciel a reszta, panie, szkoda gadać…
Przez chwilę machał łopatą w milczeniu, jakby zastanawiając się , czy podjąć temat, który mu chodził po głowie, po czym wrócił do opowieści.
Zależy zresztą na jaką kto trafi kobitę, jak ma dobrą i spokojną, to przy takiej nawet robota nie straszna, zawsze się nią pocieszy, jest z kim pogadać. Ale jak się któremu trafi pyskata i skąpa, to dopiero ma dopust boży. Co byś chłopie nie zrobił będzie źle. Jak się piwa napijesz to jej żal tych paru groszy, jak zwieziesz siano za wcześnie i zacznie pleśnieć w stodole, to twoja wina, jak zostawisz na polu i deszcz przyleje, to też twoja, bo czegoś nie zwiózł przed deszczem. A chłop to nie jest, kurwa, żaden jasnowidz, co by miał naprzód wszystko wiedzieć. Skąd ma wiedzieć na przykład, czy na przyszły rok lepsze ceny będą za wieprzki czy za buhaje. Józef Rojek, co pan teraz mieszkasz w jego chałupie, to baba mu tak dokuczyła, że się powiesił, o, tu w tej stodole, jakoś z sześć lat temu będzie. Mówią ludzie, że na złość tej babie, co mu całe życie dokuczała, grosza skąpiła. Ksiądz nie chciał go pochować, bo kościół samobójców nie uznaje, bo to wiesz pan, wielki grzech, ale zięć Rojka, co ma firmę budowlaną poszedł do proboszcza, porozmawiał mu do kieszeni i znalazło się miejsce na cmentarzu. Grzech jakby się rozmył. Byłeś pan na naszym cmentarzu? Nie? A może to i lepiej, nie ma tam czego szukać. Śmierć to jest, panie, siostra snu, nie gorsza od niego, tyle że głupsza, bo zapomina obudzić.
Witajcie, dawno tu nic nie zamieszczałem, ale, pomimo milczenia, zawsze miałem życzliwe baczenie na tę Wyspę – wszak sam jestem z wyspy. Mieszkam w Irlandii, ale mam sporo wspomnień z ojczystego kraju i jednym z nich postanowiłem się podzielić. Nie ma chyba nic niestosownego, by w środku upalnego lata przywołać niegdysiejsze śniegi, co?
Witam Wyspiarzy,witaj Laudate!
Przeczytałam z przyjemnością.
Zadumalam się nad solidarnością,której dawniej między ludźmi było więcej.Nie tylko na wsi,w ogóle.
Natomiast w kwestii rozmywania grzechów nic się nie zmienilo,albo jest gorzej jak dawniej.
Jakaś taka niedzielna cisza?
Wyspiarze poszli szukać zimowych rzeczy?
W środku upalnego lata? Ten upał ostatnio bardzo zelżał.Jestem w długich spodniach i w koszuli z długim rękawem i bynajmniej nie jest mi za gorąco.No ale ja w lesie jestem
Jak pisał Tuwim w „Panu Maluśkiewiczu”: nagle wyspa kichnęła! A w tym wypadku wyspiarze zniknęli – miejmy nadzieję, że na chwilę, że ich pochłonęły zakupy, plaża albo kreskówki Disneya… Jeśli do wieczora się nie znajdą, biorę winę na siebie 🙂 Czuj duch!
Byłem na dyżurze u mamy, stąd niejakie opóźnienie w reakcji. Szkoda, że nie dałeś w poprzednim wątku sygnału o publikacji…
Są tacy co są pochłonięci pracą w ogrodzie.
Witaj, dawno niewidziany! Wspomnienie bardzo wyraziste; któż z nas nie zna jakiegoś pana Stefana… Ten czas miał zapewne także i cienie, jednak z opowiadania bije ciepło wspomnień 🙂
Cień był jeden podstawowy: ukrywałem się tam przed niechybną służbą wojskową, wykorzystując ten czas najlepiej jak umiałem.
Dzień dobry, właśnie wróciłem z wojaży (za tydzień następne, ale już ostatnie w te wakacje).
Ależ gawęda nam tu wyrosła, bardzo dziękuję Autorowi. Mimo że jestem miejskim człowiekiem raczej, doceniam takie wspomnienia, przede wszystkim dlatego, że teraz już nawet na wsi jest prościej, mnóstwo rzeczy uległo automatyzacji, owszem, solidarność pozostała (najczęściej), ale zasp, jakby się zdarzyły, nie odgarnia się już łopatą, tylko traktorami z dopiętymi pługami (albo, jeżeli gmina bogata, dojeżdża wynajęty pług specjalistyczny). Przynajmniej na tych wsiach, które ja znam. Inna sprawa, że te zaspy to coraz częściej czysta teoria, bo śnieżne zimy coraz rzadsze.
No i smaczki, „porozmawiał mu do kieszeni”, przepiękne!
Cześć Quackie, gawęda jest z cyklu „w nas, mimo zmian tych, nic się nie zmienia”. Przywołałem te (pozornie) beztroskie czasy, żeby na chwilę wejść w zimowe buty tamtego chłopaka, który uznał, że świat zasługuje, aby mu się przyglądać i podsłuchiwać różne takie smaczki. 🙂
Ja mam problem z pamięcią, wydaje mi się, że smaczków zauważam mnóstwo, gorzej z ich zapamiętaniem.
No i przed służbą wojskową nie musiałem się chować, jako osoba, która poszła do szkoły rok wcześniej, skorzystałem – zdałem na studia i do WKU trafiłem już jako student I roku, więc w zasadzie kategoria (bodajże) A1 niczym mi nie groziła.
Dzień dobry, Laudate:)
Nie rozwodząc się przesadnie nad formą, bo fajnie się czytało, przejdę od razu do treści.
I śmieszne to, i straszne to. Troszeczkę:)
Taka makabreska bukoliczna odrobinę.
Pewnie wielkim nietaktem będzie zapytać (ale – co mi tam – zapytam), jak Ci się mieszkało z duchami przeszłości, gdy się już o ich istnieniu dowiedziałeś? 😉
Pytanie jak najbardziej zasadne, rzeczywiście stodoła budziła lęk, bo świadomość, że pod którąś belką nastąpiło wyzionięcie ducha była zbyt silna, żebym mógł ja ignorować. Starałem się nie wierzyć w duchy ani w wibracje, lecz jednak w powietrzu mej wyobraźni stale „coś”(nomen omen) wisiało. Stodołę zatem omijałem, ale w samym domu czułem się OK. Nawet grałem na harmonijce ustnej. 🙂 Zdrowia!
I pewnie ten północny krajobraz mentalny też robił swoje:)
Chociaż, ponoć, jak nie można się czegoś pozbyć, trzeba to polubić, więc granie eterycznemu sąsiadowi na harmonijce z perspektywy czasu wydaje się udatnym sposobem na koegzystencję;)
Jużpodeszczykowe dzień dobry, Wyspo:)
Wybaczcie brak wczorajszego pożegnania, ale dzień upłynął mi na wyczynach (pierwszych w tym roku) pływackich, a wieczór na nocnych Polaków rozmowach.
Zakończyłam je dość późno i (trochę wstyd przyznać) nie do końca świadomie, bo kiedy otworzyłam oczy, zza okna uśmiechało się do mnie poranne słońce, a każda komórka dobitnie dawała mi do zrozumienia, że spędzanie nocek na dyżurnej kanapie już raczej nie na moje lata, chlip… 🙂
Dzień dobry. Tutaj trochę w kratkę, raz wybywam sprzed komputera, raz wracam, ale generalnie staram się dzisiaj trzymać rękę na pulsie.
🙂
Na (touch)padzie chyba 😉
Ja próbuję trzymać pion przy żelazku, więc każdą pojawiającą się na horyzoncie chmurkę witam z zapałem godnym lepszej sprawy;)
A chmurkę z żelazka? (Czy też nie polewasz prasowania wodą?)
Wodą polewa żelazko, albo parzy obłoczkami. Ale takim akurat chmurkom niekoniecznie byłam rada:)
A teraz opuszczę Was na trochę i zajmę się tym, co zaniedbałam, haniebnie ulegając własnej słabości oraz tym, co zaniedbałam haniebnie, ulegając własnej słabości 🙂
Kreatywna interpunkcja, to lubię!
Kreatywna interpunkcja to, lubię!
O tak! Też lubię.
O! Tak też lubię.
🙂
Dzień dobry, Quacku:)
🙂
🙂 😉 , 🙂
🙂 , 😉 🙂
Dzień dobry, Tetryku:)
Koła w ruch!
Para buch!
Nie mam zautomobilizowanego żelazka ale i tak – przerwa 🙂
Ochłonęłam, pora zatem ponownie zanurzyć się w opary absurdu;)
A ja za chwilę zmykam na spotkanie z prof. Sadurskim…
Udanego spotkania:)
Też bym poszła gdybym była w Krakowie.
Wybrałam jednak wycinanie krzaków i wieczorne oglądanie księżyca.
(Niedzielna przerwa)
Łomatko!
Do tej pory walczyłam z wpisem u siebie. Udało mi się go wstawić jeszcze wczoraj 🙂
Ale nie mogłam sprawdzić, bo sprzęt się przy okazji zawiesił…
Więc jednak
Oo, a ja nie rozumiem. „Leżało na mnie jak ulał. Szkoda tylko, że pojedynczo”? Z dalszego ciągu wnoszę, że jednak nie jak ulał
Ale po odnudzeniu efekt wygląda – mimo braku zawartości – nieco, hm, frywolnie?
O! Zajrzałeś, dziękuję, Quacku:)
Każda z części włożona do czegoś innego (podarowana bluzka do wąskich spodni, podarowane spodnie do gorsetowej bluzeczki) leżała jak ulał, nigdzie nie odstawała, w nic nie piła, włożone razem też pasowały na mnie, tyle, że dawały efekt walca – zero ramion, zero talii, zero bioder (a wszystko to, wierz mi, posiadam;)) taki się ze mnie mamo-tat robił:)
To przecież letnie wdzianka, więc odrobina frywolności im nie szkodzi:) A i mnie daleko jeszcze do statecznej matrony, więc mogę sobie pozwalać na nieco żartobliwe stroje 🙂
To nie zarzut
Dobranoc.
Nie odebrałam Twojego pytania jako zarzutu. Nie kwalifikujesz się na „czepiacza” – na to masz, Quacku, zbyt duże poczucie humoru:)
Spokojnej nocki:)
Ten brak zawartości też mnie nieco zasmucił!
Zawartością trzeba sobie uzupełnić samemu 😉
Dzień dobry, Tetryku:)
No coś ty! Nie wszedłbym w te ciuszki!!!
Podejrzewam, że wszedłbyś, Tetryku, ale tylko raz… 😉
Dobranoc!
Spokojnej!
Dobranoc, Makówko:)
Miłej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Zaczynamy kolejny tydzień, a wirek kręci się coraz szybciej!
Dzień dobry, dzisiaj kawy w realu nie piję, ale u Gieni mogę.
Poprosimy!
Pochmurne,ale bezdeszczowe dzień dobry!
Idziemy na małą wycieczkę,pa
Jużpopsiułkourlopowe dzień dobry, Wyspo:)
A także słoneczne, ciepłe, ale nie upalne, bo lekko wietrzne:)
Wielką była radość? 🙂
Ogromna! Jednej z nas mało nie odpadł ogonek 😉
Przelotem w domu — za chwilę wybywam na knucie 🙂
Po pracy, na przerwę.
A ja dopiero wracam z wycieczki,ostatnio zapominam o knuciu,taki reset.
To my po kilku dniach domowienia się – na spacerek:)
A! I jeszcze chciałam zapytać, jak z naszą patronką?
Ktoś? Coś?
Czy Lena?
Zmykam, bo Psiuł się rozbisurmanił, siedzi naprzeciwko, z wyrzutem patrzy w oczy i ostentacyjnie dyszy:)
Co do patronki, mogę poszukać czegoś adekwatnego, nie ma problemu.
Oczywiście – jeśli tylko masz ochotę:)
Ale może, skoro (jak czytam wyżej) masz w planach zbudowanie podróżniczego pięterka, ja zrobię patronackie, żebyś nam tu z sił, Quacku, nie opadł? 🙂
Od kręcenia prędzej niż od szukania
Okej, zrób.
Kręcenie prawie nigdy nie wychodzi na dobre, Quacku;)
Wierszydełko przygotowane – po północy oficjalnie na nie zaproszę:)
To jest ten szczególny przypadek, kiedy – ponoć – wychodzi.
Zobaczymy, ile jeszcze tego. Tym razem pod opieką lekarską…
Nieustająco trzymam kciuki za efektywność:)
Jestem w chatce.
Miły dzień -słonie, wieża widokowa,a z niej ładne widoki,spacer po Parku Zdrojowym,bulwarem wzdłuż rzeki,teraz pierogi z borówkami na kolację i czekanie na księżyc.
SŁONIE?!?
Tak Quacku,słonie.
Taka fontanna w Rabce.
Na Wyspie kiedyś może pokażę,ale nie umiem z komórki dodać na Wyspę.
Jest zdjęcie na fb.
Najpierw pomyślałem, że się pochowały w truskawkach… 😉
Słonie się chowają w jarzębinie.
A ja może spróbuję pokręcić dzisiaj?
I kręcąc w myślach szukaj „czegoś adekwatnego”.
Pospacerkowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dziś w przyjemnym, letnim chłodku przemierzyłyśmy sobie dziko-klonową Dzisiejszą Drogę. Klony, młode i wesołe, gawędziły sobie z urwisowatym Wiaterkiem, a pan Księżyc, z dobrotliwym uśmiechem na swym złotym obliczu, zdawał się w pełni aprobować niewinne igraszki:)
Dobry wieczór. Z czyim stylem mi się to kojarzy? Jakiegoś brytyjskiego autora, na pewno, tylko nie jestem pewien, którego. Może Kennetha Grahame’a (w przekładzie Zofii Baumanowej)?
Tego od „O czym szumią wierzby”?
Bardzo dziękuję, Quacku.
Ależ ja się stylowo rozwijam 😉
Tegoż. A z tym rozwijaniem, to na pewno, chociaż niekoniecznie na pewno tak, jak ja to odczytuję. Tzn. że moje wrażenia nie są przecież stuprocentowo trafne!
Ważne, że odczytujesz;)
Bo ja bardzo lubię pisać te (szczególnie wieczorne) sprawozdanka na Wyspie, a ich styl w dużej mierze zależy od nastroju, jaki wywołało we mnie właśniezobaczone🙂
No i po knuciu. Uff… może uda się położyć spać około północy 😉
Znikam na trochę, by spragnionych napoić i głodnego nakarmić:)
Spokojnej!
Ja rozumiem,że księżyc w pełni świeci pięknie,ale czyżby miał być zamiast lampki?
My tu gadu-gadu, a tymczasem nadeszła północ, więc – po niby-mroźnych, a jednak rozgrzewających serca wspomnieniach Laudate – zapraszam na sierpniowe refleksje Zuzanny Ginczanki:)
Wywiązałam się z pięterkowych zobowiązań, więc zostawiam Was z utworkiem i żegnam się jeszcze tu:
spokojnej nocki, Wyspo:)