W części trzeciej było trochę chmurek, kalamary i marina z krzywą wieżą.
https://madagaskar08.pl/2023/01/12/cypr-w-listopadzie-czesc-3/
Teraz więc kontynuacja.
26.11.22
Jak pisałam (w części trzeciej), poprzedniego dnia postanowiliśmy najpierw zwiedzić marinę, a potem podejść na plażę i popływać w morzu, ale ulewa popsuła nam plany.
Dlatego na następny dzień, gdy zobaczyliśmy błękit nieba, postanowiliśmy skorzystać z możliwości pływania w ciepłym morzu w listopadzie, zanim jakieś chmury nam to popsują.

Z plaży widać krzywą wieżę, do której doszliśmy poprzedniego dnia.
Należał więc nam się dzień pływania, plażowania i rzucania ringiem.

Gdy pochłodniało, zrobiliśmy oczywiście spacerek wzdłuż wybrzeża aż do momentu, gdy zapadła ciemna noc.



27.11.22
Poprzedniego dnia było plażowanie, więc kolejny dzień trochę „wspinaczki górskiej” – zdobywanie szczytu Cape Greco. W poprzednich częściach pokazywałam zdjęcia, jak byliśmy blisko tego szczytu, ale od drugiej strony, od której przejście było zagrodzone (tereny wojskowe).

Rozpoczynamy wspinaczkę.


Wśród skał oczy cieszą kwiatki.

Szczyt Cape Greco zdobyty! (na tym słupku pisze Cape Greco).

Cape Greco to nie tylko nazwa tej skały co całego przylądka i terenu wokół, który jest parkiem.
Obok miejsca, gdzie stoję, jest taki pomnik.

W drodze powrotnej spotykam nurków. Nie są to jednak hiszpańscy nurkowie w poszukiwaniu bursztynów; dwie osoby są Polakami, którzy przyjechali tu tylko na urlop.
W czasie naszego tygodniowego pobytu na Cyprze nie było dnia, abyśmy wielokrotnie nie natknęli się na Polaków, którzy jak się okazało, bardzo lubią przyjeżdżać na Cypr jesienią i nie tylko jesienią.


Schodzimy nad morze, aby nacieszyć oczy takimi widokami.

No i stanąć na takiej skale (tak, tak ta osóbka z rękami do góry to ja!)

To nie koniec wędrówki tego dnia. Wracając, idziemy do parku pełnego rzeźb wykonanych przez rzeźbiarzy z całego świata, a między rzeźbami kolorowych kwiatów.









28.11.22 to dzień powrotu do kraju.
Po śniadaniu, zdaniu kluczy nie siedzimy oczywiście w hotelu.
Aby wczuć się w atmosferę zbliżających się Świąt, oglądamy dekoracje świąteczne.

Jak zakończyć tę czteroczęściową relację? Może tak?

Znudzonych moim opisem zachęcam do kliknięcia tu:
https:/home/u194284526/domains/madagaskar08.pl/public_html/www.podrozepoeuropie.pl/cape-greco-cypr/
Za oknem śnieg na zmianę z deszczem, pochmurno, wieje… zapraszam więc na małą porcję błękitu nieba i morza, kolorowych kwiatów i rzeźb nagromadzonych w jednym parku.
O, i na to czekałem. Już idę się przejść po pięterku
Bardzo fajna relacja, widać, jak dobrze się tam czułaś!
Spodobał mi się ten park rzeźb — zdaje się, że u nas w kraju też gdzieś coś takiego było organizowane, ale już nie pamiętam gdzie i z jakim skutkiem.
Dziękuję Tetryku za miłe słowo. Faktycznie czułam się dobrze, choć i też bywało różnie, bo jednak te wędrówki, gdy akurat przygrzało słońce były nieraz męczące. Wtedy byłam zła na kolegę, który nie chciał dłuższego plażowania i pływania. Teraz gdy oglądam te zdjęcia uważam, że jednak warto było trochę się pomęczyć, a krócej pływać.
A jeszcze: czy ta skała pod Makówką z rękami do góry jest tak sperforowana, że przez nią morze widać? Jeśli tak, to jednak lepiej tam nie pozować…
Kochani, ja się już pożegnam na dzisiaj, spokojnej nocy wszem wobec.
Udało się:) Super!
Poczytam jutro, a teraz:
dobrej nocki, Wyspo:)
Witam Państwa !
Dzień dobry, tutaj pogoda nieco zwariowana, na zmianę oślepiające słońce i porządna zamieć, i tak falami. Niż Pit daje o sobie znać.
A ja się całkiem wyspałem.
Może bym coś przekąsił?
Notabene: dieta działa, zgodnie z planem, co oznacza powoli, ale działa 🙂
Witajcie!
Po zakupach, po śniadanku i paru jeszcze innych sprawach mogę zajrzeć na Wyspę!
A ja wręcz przeciwnie, muszę wyjść na pocztę i niewielkie zakupy. Ale myślę, że będę z powrotem względnie niedługo.
O, i z powrotem, i po obiedzie.
A ja przywiozłem żonę po zabiegu i po obiedzie jadę na otwarcie nowego biura…
Wszystko w porządku, jak tuszę?
Tak, to drobny zabieg.
To dobrze, że drobny i dobrze, że w porządku.
To się cieszę!
Po obiedzie też jadę na otwarcie biura.
Czyżbyśmy jechali Tetryku na tą samą parapetówkę?
Zdumiewające! Chyba tak…
A wydawałoby się,że Kraków to duże miasto!
Zupełnie na marginesie – pozwoliłem sobie zmienić awatara na czaplę zielonawą.
Dostrzeglim! Spodobała się! 🙂
Też mi się podoba!
Dziękuję!
Do zobaczenia wieczorkiem
Do zobaczenia! Ja się na razie nigdzie nie ruszam.
(I na razie przerwa sobotnia. Może być trochę dłuższa)
Jestem!
Naładowana dobrą energią po spotkaniu z ludźmi, którzy nadają na takich samych falach.
Och, w pierwszej chwili przeczytałem „napadają”!
No wiesz! Quacku o Koderach pomyśleć takie rzeczy!
Właśnie dlatego tak mną wstrząsnęło w pierwszej chwili!
No! Żeby mi to było ostatni raz!
No i wróciłem — cały, zdrowy i trzeźwy jak nie przymierzając, świnia.
Jednak samochód jest skuteczniejszy niż esperal
Ja też jestem -cała i zdrowa. O trzeźwości wolałabym nie dyskutować po wypiciu różnych win, szampana i na koniec jeszcze czegoś zachwalanego „wypij, bo bardzo dobre”.
Cieszę się, że oboje jesteście bezpiecznie w domu. I bez atrakcji takich jak kilkugodzinne korki.
Mroźne dobry wieczór, Wyspo:)
I ja wróciłam:)
I mam luz do poniedziałkowego poranka:)
A spacerek miejscowy, bo Psiuł pasał się dziś zagrodowo. Do domu wpadał tylko łyknąć wody.
Towarzysko chyba też udanie – przepędził stado wron, jakiegoś burego Strzępoucha i rowerzystę-zygzakowca:)
Witaj Leno, miło, że już wróciłaś do domu i na Wyspę.
Witaj, Maczku:)
Wróciłam jakiś czas temu, ale chciałam najpierw uporać się z upieczeniem chleba, który moja kuzynka bardzo lubi. Przy okazji (czytaj: jednym bałaganie) postanowiłam upiec drożdżówki, a że mam fazę na różyk, wymyśliłam sobie, że posmaruję je lukrem malinowym:)
I mogę już wreszcie powiedzieć – finito! 🙂
To brzmi jak opowieść o kimś, kto poszedł do pokoju po jedną rzecz, po drodze zobaczył coś, co przywiodło mu na myśl inną rzecz, więc skręcił po tę inną, ale po drodze zobaczył… i tak dalej. Tylko Twoja opowieść jest pozytywna, w sensie że załatwiłaś wszystko, co miałaś i chciałaś, a nawet więcej.
To brzmi jak opowieść o Sprzedawcy Roku w pewnej sieci handlowej, który to tytuł nieoczekiwanie zdobył młody i niezbyt doświadczony handlowiec, który w drugą sobotę po zatrudnieniu sprzedał jednemu klientowi samochód terenowy, motorówkę, przyczepkę pod motorówkę, przenośnego grilla i komplet wędek. Pytany, jak mu się udało wyłuskać z tłumu klienta o tak konkretnych potrzebach, uśmiechnął się i powiedział:
– Ależ szefie, ten pan przyszedł tylko kupić podpaski dla żony. No to ja mu powiedziałem, że skoro z seksu nici, to może wybrałby się na ryby…
Taak to jest przepiękna historia!
Zgadzam się – opowieść z tych nigdy nienużących:)
Ale moja moc perswazji jest mniejsza, gdy chodzi o innych. Najskuteczniej do różnych rzeczy przekonuję siebie:)
Dobry wieczór, Tetryku:)
🙂
Często robię wiele rzeczy jednocześnie.
Szczególnie, gdy część z nich jest ciastowa. Dobija mnie to bezproduktywne siedzenie i czekanie, aż ciasto urośnie, zamarznie, czy co tam jeszcze może mu przyjść do głowy:)
Podobnie mam z gotowaniem – jeśli tylko nie trzeba zbyt często latać, przy okazji siedzenia w kuchni robię coś dodatkowego:)
A czasami jest odwrotnie – koralikuję, przy okazji coś pichcąc:)
I – tak – wędrówki „po coś” i na mnie działają inspirująco:)
Boziu, jakie Ty masz pozytywne podejście do tego wszystkiego
A – dziękuję:)
Chyba inaczej nie potrafię, a jeśli jeszcze jest to niepotrafienie pozytywne – tym milej:)
Co to Strzępouch? Inny czworołapiec?
Edit: oczywiście dobry wieczór!
Witaj, Quacku:)
Najpierw myślałam, że średni pies, ale sądząc z darcia pyszczka – obstawiam, że to był jednak kocur:) Wyjątkowo duży i zawadiacki:)
I – jaki cudniechaberkowy awatarek:)
A dziękuję. Wbrew kolorowi jest to (w tle) Morze Czerwone
Ha, z kocurem to nie przelewki! Gratulacje dla P.!
Psiułka dziękuje i mówi, że ona takie Strzępouchy zjada przed śniadaniem;)
Ona tylko tak kozaczy:)
Poza wspomnianym kiedyś bezskorupkowcem innych ofiar nie wypatrzyłam:)
Witaj, Makówko:)
Chlebkując i bułeczkując, pospacerowałam z Tobą wśród cypryjskich osobliwości.
Najbardziej urokliwy wydał mi się Park Rzeźb, może dlatego, że nie miałam okazji w nim być:)
Piękne są te rzeźby. Szczególnie ta pod napisem Sculpture Park. Miękkością linii przywodzi mi na myśl „Miłosny Uścisk Wszechświata” Fridy Kahlo:)
I strelicje – wyjątkowo dekoracyjne. Znam piękną legendę o tych kwiatach.
Gdy już uporam się z lukrowaniem upieczonych bułeczek, wreszcie coś zjem i nie zasnę na siedząco od skoku cukru, mogę ją przytoczyć, jeśli chcesz:)
Witaj Leno!
Cieszę się, że spodobał Ci się Sculpture Park. Mnie bardziej zachwycają twory skalne nad morzem, ale ponieważ było ich sporo w poprzednich częściach celowo w czwartej części pokazałam więcej rzeźb, a skał mniej, aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Poszukam dla Ciebie jeszcze jakieś rzeźby, ale już nie dziś, bo teraz walczę z wyszukiwarką połączeń PKP.
Bardzo proszę o legendę.
🙂
Maczku, jutro opowiem, bo już mi się literki mylą:)
Bardzo proszę. Jestem w domu, chętnie poczytam.
Dobranoc wszem wobec!
Miłej nocki, Quacku:)
Idę się oprzytomniać:)
Czy Wy dziś nie idziecie spać?
Aaaalampka gdzie?
Skoro przepędzasz, to – idziemy…
A poważnie – sztuka oprzytomniania tym razem słabo działa, więc wszystko odkładam do jutra:)
Ależ gdzieżbym śmiała!
Niżej napisałam „bawcie się dobrze”.
Hm…teraz dopiero pomyślałam, jaka to ze mnie gospodyni pięterka co to wygania do spania.
Dobranoc!
Bawcie się dobrze, ja umykam:)
Dobrej nocki, Wyspo:)
Witajcie!

Gardło mnie boli.
Spakowana już,ale jednak nie jadę na wycieczkę.
Mądrze. Z wycieczki mogłabyś wrócić z czymś gorszym niż bolące gardło
Plecak spakowany, kanapka i inne jedzenia (kiełbasa na ognisko również) przygotowane. Wstałam (nawet akurat wyjątkowo bez „bólu” wstawania), ale z bólem gardła. Zmierzyłam temperaturę -ok.
Ale gardło boli i w kolanach „łupie”.
Pogoda dobra na wędrowanie…
Mimo to pomyślałam tak jak Quacku napisałeś, że jeśli to znak, że wirusy mnie zaatakowały to lepiej dziś nie wychodzić z domu.
Będę więc dziś domowa i wyspowa.
No i może trochę… wyspana?
To też. Choć już byłam zwarta i gotowa do wyjścia, ale jakiś głos rozsądku mnie zatrzymał i postanowiłam nie bagatelizować mojego gardła i stawów. Potem jeszcze udało mi się zasnąć.
Więc jestem rozczarowana, ale bodaj wyspana.
Nie lekceważyłbym wyspania, mam wrażenie, że z wiekiem to coraz ważniejsze!
Dzień dobry, myślałem, że wybiorę się dzisiaj na spacerek, ale tylko pod warunkiem, że będzie słońce, światło i w ogóle warunki do zdjęć.
Warunków nie ma.
Ale jest ta pani.
Tą panią poproszę o jakąś rozgrzewającą herbatę, witaminki i dobre śniadanko.
Się robi!
No więc jednak wychodzę. Ale na krócej i bez aparatu (za to do paczkomatu).
Witajcie!
Raz na tydzień trzeba się trochę przespać, nieprawdaż?
Prawdaż!
Tymczasem byłem właśnie na spacerze, który okazał się całkiem całkowicie długi. Paczkomat również załatwiłem.
Masz jakieś zdjęcia?
Będę miał
pewnie takie same jak poprzednio, ale co tam.
Takie na osobne pięterko czy na pokazanie tu w komentarzu?
Na pięterko, ptaszkowe, bo dawno nie było! Niedługie, ale będzie.
Dawno, dawno temu, w jednym z klanów ludu Khosa żyła bardzo urodziwa dziewczyna. Ale spośród rówieśniczek wyróżniała ją także umiejętność przepięknego wyplatania. Jej maty i naczynia były znane i podziwiane w całej okolicy. Szybko zwróciła uwagę miejscowego igkirhy. Niestety, dziewczyna wzgardziła jego uczuciem. I to wcale nie dlatego, że był ułomny. Po prostu jej serce należało do młodzieńca z sąsiedniego klanu. Upokorzony uzdrowiciel postanowił zemścić się na niej. Wyczekał momentu, gdy jej ukochany opuścił osadę, by rozpocząć przedmałżeński rytuał przejścia, i oskarżył dziewczynę o czary. Dowodem miały być przedmioty, które wyplatała. A że wśród mieszkańców było wielu zazdrośników, szybko podchwycono oskarżenie i skazano dziewczynę na śmierć. Przerażona – postanowiła uciec przed wyrokiem w dzikie ostępy. A choć uciekinierom zazwyczaj dawano spokój, ufając, że i tak zostaną oni pożarci przez dzikie zwierzęta, albo zginą z rąk wrogich plemion, tym razem, za namową mściwego igkirhy – urządzono polowanie. Uzdrowiciel twierdził, że dziewczyna jest tak potężną czarownicą, że na pewno przeżyje i unicestwi osadę.
Zaszczuta dziewczyna długo myliła tropy, błąkając się po bezdrożach. Wciąż miała nadzieję, że uda jej się dotrzeć do – odbywającego na jednym ze świętych wzgórz swój rytuał milczącego odosobnienia – narzeczonego. Niestety, w końcu opadła z sił i postanowiła poddać się losowi. Przycupnęła pod jakimś korzeniem i nasłuchiwała okrzyków zbliżających się tropicieli.
W pewnej chwili usłyszała jakiś szelest za plecami. Odwróciła się i dojrzała powracającego narzeczonego. Tak ją to uradowało, że, nie bacząc na niebezpieczeństwo, poderwała się, by pobiec do ukochanego. Chłopiec też ją dostrzegł i przyśpieszył. I kiedy już, już mieli chwycić się wyciągniętymi dłońmi, czyjaś włócznia ugodziła dziewczynę prosto w serce. Upadła wprost w ramiona narzeczonego.
Myśliwi, widząc, że dziewczyna jest martwa, zostawili chłopca z jej ciałem i zaczęli odchodzić. Wtedy ten, zrozpaczony, zawołał na pomoc patronkę swojego klanu – boginię Mghai. Nie poprosił jednak o karę dla morderców. Błagał, by bogini pozwoliła mu połączyć się z ukochaną. Czystość jego serca wzruszyła boginię. W dziczy pociemniało jeszcze i nastała przerażająca, nienaturalna cisza…
Następnego ranka zaniepokojone kobiety z osady wyruszyły na poszukiwanie swoich mężów i braci. Drogę znaczyły im ciała bliskich. Wśród lamentów dotarły wreszcie do polanki. Na jej środku ujrzały niewielki krzew, a między listowiem – dwa, jakby przytulające się do siebie, bajecznie kolorowe kwiaty.
Pod krzewem poniewierał się bezgłowy zewłok, w którym rozpoznały podłego igkirhę.
Ponieważ nigdy nie odnaleziono jego głowy, nie można było przeprowadzić pośmiertnego rytuału przejścia do Krainy Obfitości. Uzdrowiciel został skazany na wieczną tułaczkę po okolicznych ostępach pod postacią złego ducha. Fatum zaciążyło też nad osadą – szybko marniała pod nawałem klęsk. Ludzie zaczęli ją opuszczać…
Minęło wiele lat. Po osadzie nie został nawet ślad. Tylko mała bylinka rozrastała się. Kwitła. Rodziła owoce…
Owoce do złudzenia przypominające zaginioną głowę igkirhy…
Dzień dobry, Wyspo:)
Witaj, Leno!
Piękna opowieść z cyklu „porządkujemy świat”. Szkoda, że w większości zostały wyparte przez jedynie słuszne wyznania…
Witaj, Tetryku:)
Dziękuję.
Opowiadał nam ją przewodnik (niecypryjski:)).
Tak. Też żałuję, bo w mitologiach wszelakich tyle jest interesujących motywów, że aż w głowie się kręci:)
Próbowałam dodać zdjęcie owoców strelicji królewskiej, ale nie znalazłam takiego, które biblioteka raczyłaby zaakceptować:)
Świetne! Lubię takie opowieści, gdzie sprawiedliwość triumfuje. Szkoda trochę, że mało w nich szczęścia, ale to z kolei bardzo życiowe.
🙂
Dziękuję, Quacku.
Pewnie dlatego nie są zbyt radosne, że najpierw musi stać się niesprawiedliwość, żeby sprawiedliwość mogła zatriumfować;)
Tak, też brakuje mi szczęścia. Jest tylko triumf sprawiedliwości, ukaranie zła, a nie ma nagrody dla dobra.
„I żyli długo i szczęśliwie…” to zbyt nudne?
W sumie nie wiadomo, może jako kwiaty na krzaku byli właśnie szczęśliwi?
Ale tego jako ludzie się nie dowiemy. I w tej niewiedzy część uroku baśni. 
I to jest pytanie -czy kwiat odczuwa szczęście ?
Wszak rośliny jednak (biochemicznie) „czują ” ból.
No i drugie pytanie, banalne, wiem „co to jest szczęście”?
Przecież to tak bardzo relatywne jest.
Tu można zadać jeszcze bardziej elementarne pytanie: co to jest czucie?
Pamiętam z dawnych lat opowiadanie sf pod tytułem: „O człowieku, którego bolała sprężarka”
Dziękuję Leno za opowieść.
A teraz na przerwę.
Nieoczekiwanie przemroźne (-11) dobry wieczór, Wyspo:)
Zmarzniętonoskowe tym razem. Dobrze, że miałyśmy czapki i kubraczki:)
Oo, jak mróz, to chociaż w ciągu dnia słoneczko, nie?
Tak. Słoneczko świeciło pięknie:)
Też bym chciała się przemrozić, a nie gnić w domu.
Na wycieczce mieli idealną pogodę -lekki mrozik, trochę słońca, łatwa trasa, ognisko…
Gdy wracałyśmy do domu, na sąsiednim pasie przed światłami stanął jakiś i…nny kierowca. Z niewiadomego powodu trąbnął tak głośno, że gwałtownie obejrzałam się w lewo. Tak mi łupnęło w karku, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy. Czerwone! Myślałam, że już mi tak zostanie, ale powoli, rzucając zaklęcie mobilizujące za zaklęciem mobilizującym, udało mi się spojrzeć prosto. Zdążyłam nawet przed zmianą świateł (ot! co znaczy moc magii wk… poirytowanego kierowcy płci żeńskiej). Dobrze jednak, że było już blisko i w prawo do domu… Jakoś udało mi się na czuja wjechać do garażu. Teraz siedzę i syczę, bo wciąż zapominam o tym urazie. Mam nadzieję, że do jutra przejdzie, bo rano wyprawiam się po rodzinującą się kuzynkę.
🙂
Och, no patrz, jak ktoś wjedzie komuś w auto i wywoła ten tam kręcz karku, to ma szansę zarobić zarzuty prokuratorskie za obrażenia powyżej 7 dni 🙁 a tak jak opisałaś, nic temu trąbiącemu nie grozi.
Niestety.
A nie da się zakazać używania klaksonów na drogach.
Nic to – nasmarowałam się na grubo (czuję się jak pajda świeżego chleba:)) jakimś rozgrzewającym paskudztwem i czekam na efekt. Śmierdzi tak, że nie ma szans, żeby nie pomogło… 😉
Czy to dotyczy każdego lekarstwa -im bardziej śmierdzi, tym skuteczniejsze?
A (przepraszam, że spytam) jedzenia też? Pewnych serów zapewne tak.
Ach jak ja uwielbiałam domowy zgliwiały ser (taki przysmażony z żółtkiem i dużo kminku). Te sery co są dostępne teraz w sklepach to jakoś inaczej się zachowują, chyba mają za dużo różnych składników zapobiegających psuciu itd.
Oby, Maczku, oby dotyczyło choć tego lekarstwa:)
Niby jakość zapachu to sprawa indywidualna (nie jadłam nigdy sera tak przyrządzanego, jak opisałaś), co jednym pachnie, to innym – niekoniecznie:)
Osobiście jestem bardzo wrażliwa pod tym względem, więc nieodpowiednia woń potrawy potrafi mnie odstraszyć na zawsze. Przykładem – żurek:) Albo – karp:)
A podobnie jest z mlekiem – kiedyś stawiało się je na zsiadłe, teraz z tego sklepowego robią się cuchnące, zielone bomby…
Moja mama też taki robiła! Ja niestety nie potrafię… 🙁
Z kupnych czasami w Krokusie trafiam na ser harceński, który nieco przypomina mi dawne smaki…
Ja potrafię, ale nie wiem, skąd wziąć taki ser?
Może gdzieś na Kleparzu?
Rozgrzewające zawsze na korzonki pomagało, mam nadzieję, że i na kark pomoże!
Podobnie mówiła koleżanka (ta od papuga), wciskając mi wsłoiczkowe mazidło.
Jak przyjechałam, to też akurat była ze swoim psem na spacerku, widziała, jak się męczę z zamknięciem bramy, spytała – co mi, i (sama z siebie) chwilę późnej zapukała z maścią do mych drzwi:)
Jeśli nie macie nic przeciwko temu, to mam wiersz patronki przygotowany do publikacji. Chyba że ktoś ma jakiś inny wybór, bardziej lutowy 😉
Nie mam nic przeciwko!
Ty to umiesz zaskoczyć, Tetryku:)
*proszę mi wybaczyć dzisiejsze literówki – nie bardzo mogę się nachylać, bo leworamiennie – bolę:)
Jeśli tylko wirtualny masaż może ci pomóc, aplikuję ci go natychmiast!
Dziękuję, Tetryku:)
Ja też! Nie mam nic przeciwko.
Zapraszam zatem na krótką chwilkę na patronackie pięterko…
A czemu krótką i chwilkę?
Bo teraz będziemy budować częściej? -hurra!
Kochani, jeszcze tu się pożegnam, padam na dziób. Dobranoc!
Dobranoc, Quacku:)
Skoro wszyscy jeszcze tu to i ja krzyknę cypryjskie dobranoc.