Pewnego dnia bogini Parwati, spacerując po Dolinie Katmandu, usłyszała płacz kobiety, której zmarł mąż. Poruszona jej rozpaczą, poprosiła swojego małżonka Śiwę, by sprawił, aby kobiety z Doliny nigdy nie wdowiały. Śiwa spełnił prośbę, czyniąc Narajana-Wisznu panem młodym, którego od tej pory miały poślubiać wszystkie Newarki…
Jest ich sześć.
Niewiele.
Przepuszczam kilka z godnością drepcących osób i ponownie skupiam się na obserwowaniu uroczystości.
A jest na co patrzeć…
To prawdziwe piękności.
Nic w tym dziwnego – newarskie dzieci wyróżniają się urodą wśród innych nacji, a bohaterki ceremonii mają po nie więcej niż pięć, siedem lat.
Stoją w rządku, nieporuszone, jakby nieco przytłoczone zamieszaniem, którego są przyczyną.
Od paru dni wszystko kręci się wokół nich.
Bliższe i dalsze krewne nie posiadają się z dumy, że ich nieopierzone pisklątka wyglądają dziś jak boollywoodskie księżniczki.
Zerkam na pełne skupienia twarzyczki. Okolicznościowy makijaż nie jest w stanie ukryć dziecięcych rysów. Plamki na czołach pulsują czerwienią.
Wczorajszego ranka w każdym z sześciu domów zapanował radosny nastrój, umiejętnie podsycany wygrywanymi na bębnach, rytmicznymi melodyjkami i żartobliwymi przyśpiewkami bliskich.
Miękkie, niskie tony mardali i dźgające przestrzeń uderzenia dholaków zainicjowały rytuał mangni. Matka przyszłej panny młodej okryła głowę i ramiona córki ozdobną amarantową chunni. Szorstki, przechodzący z pokolenia na pokolenie szagrynowy szal, wyjęty ze zdobionej płaskorzeźbami skrzyni rozsiewał korzenny zapach dzikiej róży z nutką cytrynowej goryczki. W trakcie drapowania pod palcami cichutko trzaskały fantazyjne sploty drobnych, przesuwających się koralików. Haftowane różnokształtnymi cekinami spirale rzucały na twarze asystujących krewnych tęczowe refleksy. Wprawne ręce jednej z kuzynek upięły czerwoną stułę na czubku głowy dziewczynki i namalowały na jej czole łezkowatą kropkę – tilakę. Podobne pandruki pojawiły się u reszty osób biorących udział w rytuale, osadzając się na brwiach i rzęsach torfowymi gruzełkami brunatnej, wydobytej ze świętej rzeki glinki zmieszanej z sandałową papką.
Popatruję na otoczone tłumkiem zestresowanych krewnych dziewczątka. Przez zwoje ich haftowanych sari prześwitują szczupłe przedramiona.
Wczoraj atmosfera była swobodniejsza. Po przystrojonych kolorowymi balonikami i kwiatowymi łańcuchami pomieszczeniach pomykały uśmiechnięte kobietki w barwnych szatkach, dające upust radości spontanicznym tańcem i podśpiewywaniem. Mantryczne dźwięki wprawiały powietrze w drgania, a furkot zwiewnych bindalli kusił tajemniczością. Odcienie nasyconego oranżu, słonecznej żółcieni i rozbłękitnionego fioletu przyjemnie pobudzały. Snująca się wokół goździkowa mgiełka wywoływała miły szmerek w głowie.
Zapach prażonej gałki muszkatołowej i kardamonu poprzedził pojawienie się kobiety w szmaragdowych zwiewnościach.
Wśród żartów i przekomarzań starsze dziewczęta zawiodły gościa do jednego z pokoi i wreszcie mógł się rozpocząć rytuał mehendi. W kropkowaniu dłoni skomplikowanym wzorem hennowego tatuażu uczestniczyło nie tylko przygotowywane do ceremonii ihi dziewczątko, ale także reszta kobiet. Zdobienie stóp należało do przywilejów przyszłej panny młodej.
Zgodnie z tradycją, nanosząca symbole artystka powinna była nie tylko posiadać odpowiednie zdolności, ale sama także być szczęśliwą mężatką, by nie zapeszyć przyszłego powodzenia tatuowanych krewniaczek.
Dziewczęta z namaszczeniem przyglądały się skupionej na pokrywaniu skóry grubą warstwą pasty rysowniczce. Drobinki ususzonych i roztartych liści lawsonii wzmocnionych proszkiem z kurkumy wirowały wokół, łaskocąc podniebienie. Gdy podsychający barwnik zaczął pękać, tatuatorka zaimpregnowała rysunki mieszanką białego cukru z cytrynowym sokiem i nałożyła kolejną porcję hennowego błotka. Ciasno owinięte płótnem dłonie i stopy unieruchomiły na kilka godzin uczestniczki obrzędu. Przymusowa nieporadność nie zważyła im humorów – wciąż podśpiewywały, delektując się aromatycznym ćajem i owocowym poczęstunkiem, w którym uczestniczyła także uzdolniona kuzynka.
Po zmyciu zastygłej brei ukazał się nikły, jasnopomarańczowy wzór. Od jego intensywności i trwałości miała zależeć pozycja przyszłej żony w nowej rodzinie, więc tatuatorka skrupulatnie zakonserwowała mehendi dziewczątka olejem z ziaren sezamu i pozostawiła, by utleniło się i nabrało pięknego brązowego koloru z refleksem gorącej, wróżącej pomyślność na resztę życia czerwieni.
Na placyk, gdzie odbywa się ceremonia, napływa coraz więcej postronnych obserwatorów. Dziewczątka przyjmują to z wystudiowanym spokojem.
Przypatruję się ich małym, trzepocącym dłoniom z krótkimi, pociągniętymi brokatowym karminem paznokietkami.
Na przegubach pobrzękują bordowe i kremowe choora. Bransoletki mają dla tamtejszych kobiet ogromne znaczenie, a te przedślubne, podarowane przez najstarszego brata matki pełnią szczególną rolę – stanowią rodzaj energetycznego medium w trakcie wypowiadania życzeń. Przeważnie wykonane są ze szkła albo kości słoniowej.
Żadna z dziewczynek nie mogła zobaczyć swoich choora, póki nie znalazły się na jej nadgarstkach.
Wtedy nagle zaroiło się od uradowanych krewnych pragnących dotknąć biżuterii, by powinszować przyszłej oblubienicy.
Płatki rododendronu o barwie starego wina szeleściły, gdy rodzina obsypywała nimi oszołomioną dziewczynkę. Filigranowe kaliry w kształcie roślinek i totemicznych zwierzątek podzwaniały przy przewiązywaniu bransoletek. Srebrne i złote ozdóbki były nie tylko gwarancją zdrowia i dostatku, ale także zapewniały młodej żonie zwolnienie z prac domowych, póki pozostawały na rękach. A mogła je zdjąć nie wcześniej niż po czterdziestu dniach, i nie później niż po roku.
Przyglądam się niepokaźnym figurkom. Wciąż pozostają obojętne na poruszenie podekscytowanego tłumu. Wyglądają na zmęczone i lekko zalęknione.
Dzień ceremonii rozpoczął się wczesnym rankiem od zapalenia czterech lamp. Blask umbreli oświetlał skurczoną twarz zasiadającej naprzeciwko dziewczynki.
Dym wciąż dolewanego oleju lepką smużką wił się między kuzynkami, gdy maściły ciało dziewczątka wydzielającą osobliwą woń vantą. Utarta wcześniej pasta z chroniącej przed demonami kurkumy, sproszkowanego drewna sandałowego i pobudzającego olejku musztardowego miała uczynić skórę przyszłej panny młodej miękką i aromatyczną, a ją samą – piękniejszą.
Następnie dziewczątko poddało się obrzędowi ghara ghardoli. Najważniejszym składnikiem przyprawionej wonnościami kąpieli była woda przyniesiona z pobliskiej świątyni. Towarzyszący ablucjom spłaszczony dźwięk mrydangi w połączeniu z nieco płaczliwymi, refrenicznymi dhrupadami wzbudzał niepokój i dziwaczne tęsknoty. Po wszystkich zakamarkach niosły się słowa mantry, mającej wypełnić dom i jego mieszkańców pozytywną energią.
Po ceremonialnym obmyciu oblubienica z radością pozbyła się codziennych, noszonych przez kilka ostatnich dni ubrań i poddała końcowemu etapowi przygotowań: czesaniu i ubieraniu.
Nim kuzynki zajęły się układaniem włosów, przesypały je uważanym za afrodyzjak, indygowym proszkiem. Po jakimś czasie pasma nabrały barwy głębokiego granatu. Upięte w kunsztowne, przetykane złotymi ozdobami węzły, efektownie kontrastowały z nasyconą czerwienią sari.
Tłum faluje, pomrukując przyjaźnie. Gdzieniegdzie słychać pojedyncze, nucące coś głosy. Ciepły podmuch przywiewa ostry zapach indygo, który miesza się z oddechami oczekujących.
Nie wiem, czy to dziewczątka kiwają się nieznacznie, czy może wiatr porusza misternie upiętymi puklami.
Robię krok w przód i spoglądam ponad głowami gapiów.
Zwoje haftowanego pozłacaną nicią jedwabiu szeleszczą i mienią się w blasku zachodzącego słońca.
Najpopularniejszym sposobem zakładania kilkumetrowego pasa tkaniny jest zawijanie i marszczenie części materiału w talii, by zakryć nogi, i przerzucenie drugiej przez ramię, by zasłonić piersi.
Dzisiejszego ranka krewne poświęciły upinaniu sari znacznie więcej uwagi, czyniąc zeń skomplikowany i wyjątkowo czasochłonny rytuał. Dzięki temu materia miękko oplotła delikatne ciałko, eksponując ledwo zarysowujące się wcięcie w talii i spłynęła ku dołowi, łudząc, że haftowane oleandry za chwilę osuną się i rozkwitną u stóp dziewczynki.
Z poruszenia zebranych wnioskuję, że coś zaczyna się dziać.
Rzeczywiście.
Pojawia się mężczyzna, w którym domyślam się kapłana.
Do każdej z dziewczynek podchodzi odświętnie odziany krewny, by po chwili wprowadzić podopieczną pod biały, ozdobiony wymyślnie uplecionymi wiankami baldachim.
Stojący pod mandapą ołtarz zachwyca barwnością i niemal ugina się od mdlącego zapachu fiołkowych azalii. Na długim, zaścielonym mozaikowym kobiercem podium królują naczynia z roztopionym masłem, ryżem i mlekiem oraz owoce i kokosy. Eksplozja kwiatowo-przyprawowego bukietu wzmaga uczucie głodu. Rozpoczyna się pudźa symbolizująca duchowe oddanie się bogu. Dziewczątka klękają przy podwyższeniu – każda naprzeciw niewielkiej figurki czwororękiego Narajana.
Widzę ich usta szepcące modlitwę przy niemej aprobacie medytujących obserwatorów. Wiatr przynosi duszący nieco dym palonych kadzideł i subtelną melodię dzwoneczków.
Wreszcie kapłan rozpala ogień w ściętej piramidce z cegieł, a bohaterki ceremonii wrzucają w płomienie ziarenka ryżu, by oczyścić się z grzechów. Wokół rozchodzi się kleista woń palonego ziarna.
Dziewczątka obsypują małe jadeitowe posążki płatkami kwiatów i na horyzoncie ponownie pojawiają się opiekunowie.
Przy akompaniamencie łkających strun rudry viny i uderzeń mrydang każda z dziewczynek zaciska dłonie na bladozielonym, gruszkowatym owocu belu, którego przetłumaczona przeze mnie nazwa wzbudza wśród sąsiadów salwy śmiechu. Kleiszcze jest nie tylko smakowite, ale ma też skórzastą, wyjątkowo odporną na urazy skorupkę, może więc przetrwać lata w nienaruszonym stanie. Symbolizuje wieczność i Narajana – boskiego oblubieńca. Pierwszego nieśmiertelnego męża, którego poślubienie pozwala Newarkom uniknąć wdowiego losu, jeśli ziemski małżonek odejdzie wcześniej.
Dziewczątka wyciągają przed siebie ręce z owocem i wśród wibrujących śpiewów robią siedem pierwszych kroków wokół świętego ognia. Kościane bransoletki choora klikają rytmicznie, a obserwatorzy pomrukują do wtóru. Mantryczne modlitwy powtarzają się, a kiedy ceremonia dobiega końca, najbliżsi obsypują poślubione dziewczynki i symbolicznych mężów kolorowym ryżem, kwiatami i gromadnie skandują życzenia.
Owoce zostają powierzone starszyźnie i dopełnia się ostatni rytuał. Tuż po zaślubinach świeżo upieczone żony unoszą ręce i potrząsają swoimi choora nad głowami poprzedniczek z wcześniejszych lat, a ta, na którą spadnie jakikolwiek element przywiązanej ozdóbki może mieć nadzieję, że niebawem stanie przed ołtarzem z mężczyzną z krwi i kości.
Oficjalna część zostaje zakończona. Za chwilę rozpocznie się połączona z tańcami uczta.
Unoszę głowę i w tłumie uroczystych twarzy wyławiam jedyną bliską.
Malini.
Moja opiekunka z dzieciństwa.
Nadal jest piękna. Ma ten sam uśmiech i wciąż nazywa mnie Lalima, choć od naszego ostatniego spotkania upłynęło już prawie dwadzieścia lat. Podchwytuje moje spojrzenie. Uśmiecham się i przenoszę wzrok na właśnie poślubione dziewczątka.
Dopiero teraz opada z nich napięcie, wreszcie zaczynają przeczuwać ważkość wydarzenia. Patrzę na ich przywiędłe, zniekształcone makijażem twarze i myślę sobie, że ani trochę nie przypominają małych dziewczynek. Raczej duże, egzotycznie ubrane lalki. Nie ma w nich nawet odrobiny dziecięcej trzpiotowatości i rozbrykania.
I nagle uświadamiam sobie, że zanim naprawdę wyjdą za mąż, czeka je za kilka lat jeszcze jeden ślub. Z bogiem słońcem Surją …
Witam:)
Zapraszam do krótkiej wycieczki w Kotlinę Katmandu.
Mam nadzieję, że okażę się interesującym przewodnikiem, czego sama nie jestem do końca pewna, bo pełnię tę funkcję po raz pierwszy nie tylko na Wyspie, ale – w ogóle:)
Ponieważ mało się znamy, przedstawiłam się także we wpisie prywatnym.
Pozdrawiam:)
Och, jakie sugestywne! Kolory, dźwięki, zapachy – wszystko tu jest!
Piękny (jak słusznie napisał Q -sugestywny) opis.
Gratuluję udanego debiutu i przyłączenia do grona Pomponików.
Trochę mi chyba żal tych egzotycznych lalek, że gdzieś ktoś im zabiera
dziecięcą trzpiotowatość i rozbrykanie.
Ale może nie mam racji?
Witaj, Makówko.
Dziękuję. Bardzo się cieszę, że da się to czytać:)
Ja też miałam mieszane uczucia, przyglądając się tamtejszym obyczajom, ale lepszy chyba życie z małżonkiem-bogiem niż spalenie na stosie z mężem-człowiekiem:(
Pozdrawiam:)
Leno!
Najlepsze jest życie z małżonkiem kumplem i przyjacielem, czyli drugim człowiekiem, z którym się lubi spędzać czas, jest o czym porozmawiać i na którego można liczyć w trudnych chwilach.
Znów pewnie myślę przez pryzmat naszej kultury, choć bynajmniej nie uważam, że jakaś jest lepsza lub gorsza.
Pomysł, że kobieta nigdy nie jest wdową ma swoje dobre i złe strony zapewne.
Witaj, Qackie.
Dziękuję.
Nepal pachnie i dźwięczy, a ja jestem na to wyczulona:)
Cieszę się, że udało mi się pokazać, jak odbieram świat:)
Pozdrawiam:)
Subtelnie, bo taką Jesteś. Na pewno
Niestety już zmykam, ale zostawiam dobranockę jeszcze piętro niżej.
Dziś coś wyjątkowo wcześnie zmykasz panie Q!
Należy domniemywać, że weekend spędziłeś ciekawie i aktywnie.
I wyczerpująco zapewne?
Miłej i spokojnej nocki:)
Dziwną się wydaje myśl, że nasze obyczaje i rytuały mogą być w czyichś oczach podobnie egzotyczne i niezrozumiałe… nawet tak pięknie opisane!
Tak mi teraz przyszło do głowy, że niektóre nasze obyczaje i rytuały wydają mi się czasem niezrozumiałe. Taki już miewam mały rozumek widać.
Myślę, że one po prostu są nie do ogarnięcia, zważywszy, że każdy region, a nawet miejscowość miewa własne:)
Pozdrawiam:)
To też Leno. Jednak miałam tu na myśli nie tylko lokalne zwyczaje, które dodają kolorytu danemu regionowi i często stanowią atrakcję przyciągającą turystów.
Pisząc o małym rozumku miałam na myśli obyczaje, które są w pewnym sensie psychicznie wymuszane, gdyż niepoddawanie się nim spotyka się z dezaprobatą w danym środowisku.
Witaj, Tetryku.
Dziękuję. Fajnie, że Ci się podobało.
Bo „nasze” zawsze jest najbliższe i najbardziej oczywiste oraz uzasadnione:)
Pozdrawiam:)
Aromatycznie i dźwięcznie – wróciłam na moment w Dolinę Katmandu, dziękuję Leno
Witaj, Zocho.
Też cieszę się, że mogłam dać Ci parę minut oddechu wśród Newarów:)
Proszono mnie o nierobienie zdjęć i bardzo dobrze, bo są lepsi ode mnie w te klocki:)
Pozdrawiam:)
Dzisiaj rozmawiałam o tym, że pora wrócić do Nepalu… po Twoim opisie zatęskniłam jeszcze bardziej.
Cudnie:)
Znaczy – opis ma tę moc:)
Leno, wybaczysz, że na Twoim pięterku wniosę toast ?
Sytuacja jest jednak wyjątkowa -fb mi właśnie doniósł, że Max ma dzisiaj urodziny.
Maksiu Wszystkiego Najlepszego!
Za Twoje zdrowie!
Nie znam Maxa, ale dołączam do toastu.
Bez obrazków wprawdzie, ale – równie szczerego:)
Pozdrawiam:)
Najlepszego, Maxiu!
Wypiję po pracy 🙂
Dziękuję serdecznie całej społeczności Madagaskaru i też przesyłam każdemu z osobna serdeczne życzenia wszelkiej pomyślności w życiu osobistym w w tym co wokół nas się dzieje
Maksiu!


Zdrówko!
Dziękuję 🙂

I ja się do życzeń dołączę


Najlepszego, Maksiu!!!
Niech Ci się wiedzie i szczęści we wszystkim…
Twoje zdrowie
Dziękuję serdecznie 🙂
I ja, i jaaa Maxiu: wszystkiego najlepszego i dużooo zdrówka!!

Dobranoc Wyspo!
Miłej nocki:)
Dzień dobry. Dzień się zapowiada ciekawie i pracowicie.
Witajcie!
Słoneczny dzień po prawie mroźnej nocy pokazuje nam efektowną warstwę smogu, napływającą z tzw. „obwarzanka”…
Bry….
Jak ja dawno nie stałam w korku!
A dziś w planie:
-kardiolog
-kolezenskie pogaduchy
-knucie uliczne
Tymczasem zamiast jechać posuwamy się z prędkością pieszego.
Skowronku gdzieś jest?

W naprawie byłam
A co sobie naprawiałaś ,jeśli to nie wielka tajemnica ?
Lapcia

Pięknie opisane zwyczaje

Masz talent, Leno
Z tego wszystkiego nawet się nie przywitałam

Dzień dobry
Dzień dobry, Mirelko
Dzień dobry Miral(ko)
Natchnione dusze nie mają do takich drobiazgów głowy;)
Dziękuję.
Bardzo się cieszę, że Ci się w „mojej” Kotlinie Katmandu podobało.
Pozdrawiam:)
Dzień dobry


Ależ cudnie opisane. Mam ochotę rzec: i ja tam byłam, subtelny dźwięk dzwoneczków słyszałam i mdlący zapach fiołkowych azali wdychałam
Witaj Leno na Wyspie i dzięki za tę ucztę
Dzień dobry, Allu.
Dziękuję bardzo.
Tam był przesyt wszystkiego:)
Wydaje się, że nasza kultura do minimalistycznych nie należy, ale ilością tamtych bodźców czułam się zbombardowana.
Ciekawe, jak reagują na wschodni nadmiar tacy na przykład Skandynawowie:)
Pozdrawiam:)
Gwarno się widzę zrobiło na Wyspie.A ja znów w korku.Stare kąty pożegnałam,stare zdjęcia pooglądam czas wrócić do knucia.
Owocnego knucia życzę Maczku!!
Nie wiem, czy było ono owocne. Wróciłam zmarznięta i pozbawiona energii.
Coraz więcej widzę w suwerenie obojętności albo wrogości.
Może należy już odpuścić?
Zmęczenie materiału, tak myślę.
Czasem to się zastanawiam, kogo ta kampania obchodzi oprócz samych kandydatów, komentatorów zawodowych i może garstki ideowych wyborców…
Alla!
Nastąpiło zmęczenie materiału zapewne. Dziś dodatkowo spotęgowane, gdyż w czasie knucia zaatakowana zostałam smsem od syna w sprawie dotyczącej drugiego mojego dziecka. Więc zanim sytuacja się wyjaśniła nastąpiło to ulecenie energii. Z podwójnego powodu.
Quacki!
Chyba jestem tą właśnie garstką. Chyba zawsze taka byłam.
To jeszcze tydzień. Odpuszczę w poniedziałek.
Ja też należę do tej garstki…
Efekty niestety dotkną nas wszystkich… 🙁
Nie wszyscy o tym wiedzą Tetryku.
Albo… wolą nie wiedzieć?
Pisaliśmy równocześnie -komentarze o tej samej 22:42
Wiem ,że przychodzą chwile zwątpienia ale myślałam ,że o tym wiesz .Powiedz jak z tym Holterem? Trzymaj się zdrowo .Pozdrawiam i przytulam
Witaj Elizo!
Emocje nie kierują się wiedzą. Jednak nie całkiem rządzą mną skoro planuję knuć jutro, pojutrze…itd., a w niedzielę będę obserwującym knujcem.
Holter oddałam -były jakieś tam wyskoki ciśnienia, ale szczegóły będą na wizycie u lekarza 22 października. To był Holter ciśnieniowy.
Też pozdrawiam, dziękuję za troskę i przytulenie.
Dzień dobry:)
U nas też zimnica.
I dzień jakiś taki płaczliwy, aż się nie chce nosa spod piernatów wyściubiać:)
Szczęśliwi, którzy mogą…
Witaj, Tetryku.
Też im zazdroszczę:)
Wróciłam do domu przesiąknięta deszczową mgiełką. Cieszę się, że zdążyłam przed nocnym mrozkiem, bo w lodowym płaszczyku trochę trudno się poruszać:)
Pozdrawiam:)
U mnie fajrant i przerwa.
I po przerwie!
I co dalej?
Ogarnianie wszystkich spraw, których nie ogarnąłem w ciągu dnia. Wymyślanie dobranocki. Zastanawianie się, co dalej. O, właśnie zobaczyłem karteczkę od najżońszej milusi na świecie – mam zrobić różne przelewy.
Nie nudzę się.
Dobrze, że przynajmniej kolacja zjedzona 🙂
O! Dobrze, że przypomniałeś! Oczywiście, że jeszcze nie!
Dobranoc SzanPaństwu
Spokojnej.
Miłych snów tym, co śnić już są gotowi:)
Dobranoc!
Skoro mamy śnić o zakochaniu taki mały cytat:
„Kochałem ją za jej dobroć, urodę i jej miłość do mnie, ale nie kochałem się w niej nigdy.”.
Ciekawa jestem, jaką widzicie różnicę między kochałem ją a kochałem się.
Po namyśle widzę różnicę, ale jestem ciekawa Waszej interpretacji.
Różnica jest oczywista – przedmiot uwielbienia…
Przedmiot? Możesz jaśniej Tetryku?
ją – ona
się – ja…
Hm…ciekawa interpretacja Tetryku.
To ja jeszcze jedno zdanie przepiszę z tej samej książki.
„Dlatego możecie się tylko kochać.Ale nigdy kochać w sobie”
(Leopold Tyrmand „Siedem dalekich rejsów”)
Witajcie, Makówko i Tetryku.
Lepiej bym tego nie ujęła, Tetryku:)
Kochać kogoś albo kochać siebie w kimś.
Pozdrawiam:)
Moim skromnym zdaniem chodzi o element zafascynowania drugą osobą, nie tylko akceptację tego, co tamta osoba nam daje (dobroć, uroda, miłość…).
Q! Też tak to rozumiem, że wielka miłość to fascynacja drugą osobą z jej zaletami i wadami. Dotyczy zarówno cech charakteru, osobowości, jak i wyglądu. Prawdziwa miłość jest bezwarunkowa. Wtedy nawet starzenie, choroba itd. nie zmienia stanu uczuć.
Wydaje mi się, że sprawa miłości jest bardzo indywidualna. Każdy inaczej ją pojmuje i każdy inaczej przeżywa.
Czytałam kiedyś, że kocha się kogoś nie za coś, ale pomimo czegoś…
I na tym moim skromnym zdaniem polega Miralko różnica w kochaniu za (dobroć, urodę, miłość do mnie), a kochaniu się (czyli kochaniu całokształtu obiektu miłości).
W gruncie rzeczy to jednak tylko gra słów.
Bry…
Do…
Witajcie!
Niby ładny dzień powinien pobudzać do życia, a u mnie dziś to tak nie działa… 🙁
Czy może Pan ze mną porandkować 5 min? Bardzo byłabym wdzięczna.
Witam niepobudzonego Pana Ukratka
Ależ oczywiście! Z pewnością mnie to pobudzi!
Dzień dobry, komu słoneczko będzie świecić, to będzie. U mnie ma padać. I kolejne trzy dni również. Jeden dzień słońca w tygodniu ma mi wystarczyć ?
Dzień dobry, całkiem jakoś od środka pozytywny (bo np. za oknem już mniej).
To tak od Szczecina nadciąga? Witaj Panie Q.
Już po kawie?
A nawet nie wiem, nie patrzyłem, skąd nadciąga.
Bez kawy bym nie siadał do komputera.
Troszkę wrzasku się przyda z rana

A od Gieni dzisiaj poproszę dolewkę 🙂
Dzień dobry
Latem o tej porze już widno…
Jaki u mnie będzie dzień, to nie do końca wiem, bo za oknem ciemno
Według tego co piszą w prognozach, ma być słonecznie, ciepło, z lekkim wiaterkiem… eh, wymarzona pogoda na wycieczkę


A tu trzeba wybierać się do pracy
Co za głupi tę pracę wymyślił? Chętnie bym mu łomot spuściła…
Czas zostawić kolorową i pachnącą Dolinę Katmandu, rozważania o miłości za coś albo mimo wszystko oraz kochanych Wyspiarzy i zejść na ziemię, a raczej ulicę.
Najpierw powiedziałam, że rozmowy uliczne z namiotem na zapleczu to ok, ale takie ulotkowanie zwykłe to ja nie potrafię się przełamać.
Potem powiedziałam, że jak trzeba to trzeba, ale z kimś.
Dziś koleżanka „od pary” się rozchorowała więc wyszło na to, że tylko krowa nie zmienia zdania.
„Ja mówiłam, że sama to ja nie? Ja?”
Do popotem więc…
Dzień dobry:)
U nas mroźno i pachnie listopadem.
Taki urok mojego Miasteczka – ten zapach drzew, z których liście jeszcze nie opadły, ale już drzemią:)
No i fajrant. Drugi dzień nowego zlecenia, a praktycznie jak pierwszy. Fajrant i przerwa.
Byłem wczoraj u lekarza w innej sprawie i wróciłem przeziębiony. Życie to nie bajka, niestety.
Tak, tak, niestety… życie to nie je bajka…
A może i dobrze — wszak bywają i bajki okrutne i złe!
Panie Q!
Zgłaszam oficjalny protest! Czyżbyś mi przekazał wirtualnie swojego wirusa? Bo coś nietęgo się czuję!
Jakoś mi dziwnie zimno pod kołdrą i w polarze na pidżamę.
To byłby pierwszy taki przypadek, żeby ludzki wirus się przeniósł przez sieć…
Zawsze jest ten pierwszy raz!
Dobrze, już nie kaszlę w ekran ani w klawiaturę w takim razie!
Nie mogłeś tak od razu panie Q ?
Do głowy mi nie przyszło, że się przeniesie!
Miałam knuć sama,a tymczasem znalazło się towarzystwo do knucia.
Mama w trochę lepszej formie,nawet dziecko jakby zdrowsze.
Życie to nie bajka,ale raz jest lepiej ,raz gorzej. Cieszmy się z tych lepszych chwil.
Zdrowiej,nie choruj panie Q!

I po przerwie. Zaraz jakieś lekarstwa muszę, bo bez tego będzie kiepściunio.
Kuruj się, bracie!
Zajrzyj na pocztę…
Wyciągnęłam ze spamu, zainstalowałam, czytnik kart działa, a to jest najważniejsze. Dzięki
Witam!

A Pani co tak sama? Witam, witam i o zdrówko pytam
Sama nie wiem, czy to była tylko reakcja na mający za chwilę spaść deszcz (jestem klasyczną meteopatką)i zmęczenie itd.
Trochę boli mnie gardło-zaraz będę płukać.
Miałam się szczepić na grypę -jednak odpuszczę, poczekam.
Rozumiem, że Pani dołączyła do mnie z filiżanką ?
Również, Proszę Pani, bo Gienusia to tam wyżej się wtarabaniła.
Nie daj się Maczku, przyhamuj, odpocznij
Tak zrobię, bo dziś na szczęście nie zapisywałam się na knucie uliczne, gdyż planowałam iść na spotkanie z Owsiakiem.
Witam.
Przykro mi, że Cię łamie, Makówko.
Jeśli znudziły Ci się tradycyjne sposoby, polecam czary orientalne:
1 łyżeczkę pasty z kurkumy (1/2 szklanki gotującej się wody + 3 łyżeczki kurkumy + szczypta czarnego pieprzu)
zmieszaną z 1 szklanką podgrzanego mleka roślinnego lub zwierzęcego (a w mleku: szczypta chili, cynamonu, kardamonu + goździki w ilości ulubionej + 1/2 łyżeczki imbiru).
Pastę odparowuje się około ośmiu minut, a mleko z ingrediencjami nie powinno się zagotować.
Mi pomaga:)
Pozdrawiam:)
Czary najlepiej działają w obecności Wiedźmy…
Kiedyś w pracy szef mawiał do mnie CZAROWNICA, ale raczej nie miał na myśli umiejętność czarowania co jędzowaty charakter. W przypływie dobrego humoru wołał z jednego pokoju do drugiego „Czarowniczko …”
Leno, dziękuję za przepis, ale właśnie w dość silnym deszczu wróciłam w tej chwili do domu. Zapakowałam się do łóżka i zrobiłam sobie to co było w domu. Chleb z czosnkiem. Herbata z sokiem malinowym, imbirem i goździkami. A kolanka posmarowałam maścią końską.
Wszystkie składniki Twojej mikstury mi pasują oprócz mleka, która wzbudza we mnie odruch wymiotny.
Czary mary, kadzielnica,
Jestem sobie czarownica.
Kulę mam i trzy puchacze,
I kukułkę, która gdacze.
W garniec wrzucam ucho śledzia,
Stary kalosz, kieł niedźwiedzia,
Żabie udko, kocie wąsy
I wyczyniam różne pląsy:)
Myślę, że mleko można spokojnie zastąpić winem:)
Nie znam końskiej maści, a kolanko smaruję miodem gryczanym.
Zresztą, każdy sposób jest dobry, jeśli skuteczny.
Owocnej kuracji więc:)
Pozdrawiam:)
Wersja z winem mi odpowiada!
Czary bardzo mi się podobają.
🙂
Dzień dobry, uprasza się Szan Wyspiarzy o nieprzenoszenie (poprawnie napisane? Czy o nie przenoszenie?) wirusów! Ponieważ zainfekowanych Wyspiarzy zmuszeni będziemy umieścić w izolatkach!!
Masz tyle izolatek Skowroneczku, czy wszyscy zainfekowani w jednej?
Tak pytam, bo lubię wiedzieć.
Pracujemy nad tym z Ukratkiem! Kwarantanna musi być!
Dzień dobry 🙂 Wczoraj coś mnie podkusiło i zaszczepiłem się , aby nie zarazić sympatycznej załogi Madagaskaru . Zatem , przekazuję tylko dobre wirusy popierające Ukratka i Makóweczkę w ciężkiej pracy przed 13 pazdziernika .
Maksiu!
W imieniu moim i Ukratka dziękuję za słowa poparcia. Nie tylko przed 13 października, jak również w tym dniu, gdyż jesteśmy w OKW tyle, że w różnych Komisjach.
Co do szczepienia na grypę kupiłam już szczepionkę. Czeka w lodówce. Na …chwilę czasu, aby pójść do Przychodni, bo procedura jest taka, że najpierw musi być badanie lekarskie, a przecież do lekarza terminy na za parę dni.
Dzień dobry. Od rana na badaniach, potem na chwilkę na pocztę, a teraz na Wyspie się przywituję i do pracy…
Dobry niech będzie Panie Q!! Zdrowia życzę!
A zdrówko jak panie Q?
Dziękuję bardzo, zdrowie bez zmian, mimo leków. Nie wiem, co z tym zrobić, tym bardziej, że jak jeszcze tak chwilę pobędzie, to będę musiał odwołać ważny branżowo weekendowy wyjazd.
A dziękuję, coś zwłaszcza na kaszel przydałoby się…
Okład z młodych piersi jest jeszcze lepszy jak miś!
Czy sugerujesz potrzebę stosownej zazulki?
Tak, ale do stosowania dla panów. Natomiast dla pań to chyba serce wystarczy? Bo nic lepszego do głowy mi nie przychodzi…

Tam od razu zazulki…
Dzień dobry
Witaj zapracowana Miralko!
Witaj zabiegana Makóweczko!

Wpadłam rano, żeby się chociaż przywitać. Nie zawsze mam na to czas, chociaż rano wstaję (ostatnio przed 5)
Pada,pada,pada…sobie deszczyk…do popotem
Dzień dobry:)
Wczoraj pokonało mnie zmęczenie, nawet pożegnać się nie zdążyłam.
Za to dziś jestem już w domu – zwarta i gotowa:)
Na początek posłuchałam pięknej kołysanki i pokontemplowałam kaganek:)
Pozdrawiam:)
Dzień dobry, fajrant i za chwilę przerwa, ale zanim, to jeszcze się przejdę po drabince.
Padam.
Spokojnej
Spokojnej!
A ja własnie po przerwie wpadam.
Dobrych snów wszystkim życzę:)
Dobranoc.
Dobranoc!
206 komentarzy !
Jak rano wstanę mam nadzieję, że przywitam się już na nowym pięterku, a nie będę tu ryzykować złamania karku.
Zocha, a potem Lena tak zawyżyły poziom, że nikt nie ma odwagi?
Uważajcie, bo jak nikt nic nie zbuduje w końcu ja zacznę coś budować!
Dzień dobry. Ponoć cieplej. Wieje i moczy na zewnątrz. Gardło, hmmm. Jakoś tak nie wiem, ale chyba nie gorzej. Tak samo? Troszeczkę, malutką, lepiej? Aż się boję zapeszyć.
Lepiej, lepiej, coraz lepiej i …całkiem dobrze! Mam na myśli gardło Q.
Czy zgodnie z sugestią Bożenki ktoś już buduje pięterko o Maurycym Bieniowskim albo jakieś inne?
Czy mam ja zacząć budować?
Mogłabym dokończyć moje ostatnie, bo miał być cd.
Jednak czy po egzotycznych podróżach Zochy i Leny będziecie chcieli czytać o Dobczycach?
Dzień dobry 🙂 Moim zdaniem , przy takim obecnie zgiełku z okazji 13 pazdziernika , każda podjęta próba zbudowania czegokolwiek ,nie ma większego sensu . Wprawdzie , nam Polakom zawsze się wydaję , że jesteśmy silni , zwarci i gotowi , ale jak mówi historia – po dwóch tygodniach z tego mocarstwa nie zostało nawet śladu . Ostatnie nasze osiągnięcie w obaleniu ’ Komuny ’ jest trochę zaplamione , bo sprawę rozgrywały dwa mocarstwa USA i ZSRR . I efekt jest taki ,że amerykańskie CIA wspierało Wałęsę , a radzieckie GRU Kornela Morawieckiego ,i to oni wywiezli Kornela do Wiednia . Efekt tego sporu rozstrzygnął Gorbaczow , rozwalając ZSRR , a Wałęsa i Morawiecki brali w tej zabawie tylko udział i nie powinni się kłócić , bo nasz wpływ na politykę globalną jest niewielki . W nadchodzących wyborach powinniśmy wspierać mądrą politykę proeuropejską , bo jest to jakaś szansa , że nie przytrafi nam się przygoda z oddaniem ostatniego „guzika ”
Witaj Maksiu!
Pięterka na Wyspie też nie należy budować?
Cieszmy się więc z Nobla dla Olgi Tokarczuk!
BRAWOOOO
każda podjęta próba zbudowania czegokolwiek,nie ma większego sensu napisał Max.
Ja jednak spróbowałam zbudować pięterko, abyśmy zanim ktoś nie wymyśli czegoś lepszego nie musieli tak wysoko się wspinać (226 komentarzy-Brawa dla debiutantki na Wyspie!)
Zapraszam.
Napisałem tak , w trosce o Twoje zdrowie , a tu taka podzięk , że to ja idę trochę się przespać …(idę sam )
No coś Ty Maksiu?

Doceniam Twoją troskę, ale przecież wiesz, że lubię się droczyć!
Sam? Dołączyłabym, ale wkrótce muszę wyjść z domu.
No widzisz ? To jest właśnie w życiu ten czas , kiedy okazje przechodzą koło nosa .
Nie płacz Maksiu! Wirtualnie Cię przytulam.
Dziękuję wszystkim za ciepłe przyjęcie i sympatyczne komentarze pod moim debiutem na Wyspie:)
Rekordowa ilość komentarzy -230 !
Zasłużyłaś na taki debiut Leno!