W czwartek dałem sobie duży luz. Część ekipy pojechała na Ścieżkę Króla (jak wygląda, opisała tutaj Zocha; wobec przeżyć gibraltarskich uznałem, że gdybym tam pojechał, lęk wysokości popsułby mi całą przyjemność z wycieczki), a część, w tym ja, została w Sewilli. Uzgodniliśmy, że tego dnia nie włóczymy się całą grupą, ale chodzimy samopas. Wyleżałem się do późna, wypiłem nieśpiesznie kawę, a potem znalazłem na mapach najbliższą pocztę i powoli ruszyłem w jej kierunku. Miałem do wysłania kilka pocztówek, kupionych jeszcze w Kordobie, które udało mi się wypisać któregoś wieczoru. Po niedługim spacerze znalazłem urząd pocztowy, schowany w głębi jednej z uliczek, a wtedy okazało się, że nie ma tam skrzynki! Na szczęście jedna z pracujących tam pań bez problemu przyjęła ode mnie wypisane i ofrankowane kartki. Podziękowałem i wyszedłem. Świeciło słońce, powietrze miało jeszcze w sobie poranną rześkość, ale było już całkiem ciepło… Cóż miałem robić z tak pięknie rozpoczętym dniem?
W drodze na pocztę między domami mignęła mi większa otwarta przestrzeń – publiczny plac z ławkami. Udałem się tam, wyciągnąłem z plecaczka „Pismo” i ładując w słonecznym blasku bateryjki, przeczytałem sporą część, z papugami i gołębiami latającymi nad głową. Po chwili zainteresowało mnie jednak najbliższe otoczenie – sprawdziłem w sieci i okazało się, że oto zawędrowałem na Alameda de Hercules, plac o kształcie wydłużonego prostokąta (czy też wielokąta), wysadzany topolami białymi (stąd nazwa – w dosłownym przekładzie na polski mogłoby to brzmieć „Topólno Herkulesa”). U jego południowego krańca, a jakże, stoją dwie kolumny, niczym legendarne Słupy Herkulesa. To oryginalne rzymskie kolumny ze świątyni poświęconej temu herosowi (uważanemu za założyciela Sewilli), jego posąg stoi na jednej z kolumn, a na drugiej – statua Juliusza Cezara.

Stamtąd poszedłem sobie powolutku na południe, mijając kioski z różnościami, kawiarnie (na ogół już otwarte), bary tapas (na ogół jeszcze zamknięte), sklepy i sklepiki z różnościami. Były między nimi i sklepy muzyczne, z wracającymi od ładnych paru lat do łask płytami winylowymi, koszulkami z nazwami zespołów i innymi gadżetami. W jednym z zaułków znalazłem antykwariat, w którym sprzedawano nie tylko książki, ale i malarskie miniatury, grafiki, ekslibrisy… Powiało atmosferą miasta uniwersyteckiego. Tego aspektu Sewilli nie mieliśmy dotąd okazji poczuć, mimo że wcześniej, w drodze do Plaza de Espana mijaliśmy zabytkowe budynki miejscowej uczelni.

Dalej, dalej na południe, ku komercyjnej części miasta! Poprzez kolejne uliczki, w których otwierały się często niespodziewane widoki na sklepiki, kluby, kina, hotele, dotarłem do bardziej ruchliwej części miasta. Na Plaza del Duque kręcili się ludzie, stały stragany, na których czarnoskórzy sprzedawcy oferowali paski, torebki, chusty o egzotycznych wzorach, wokoło jeździły autobusy, a lodziarnia na rogu notowała niezłe obroty. Na środku placu moją uwagę zwrócił pomnik malarza Diego Velasqueza, zabezpieczony przed gołębiami, przez co artysta wygląda trochę jak jeż.

Za rogiem sacrum przenikało się z profanum – kościół św. Antoniego Opata sąsiadował ze sklepikami, starsi ludzie, zapaliwszy świeczki na dziedzińcu, wychodzili w gwarną uliczkę i mieszali się bezkonfliktowo z tłumem turystów ze wszystkich stron świata – bo też widać było tu mnóstwo Azjatów i słychać wiele języków, niemiecki, holenderski, zdaje się również skandynawskie – no i polski (a nie był to nikt znajomy). Wąskimi ulicami obszedłem komercyjną część dzielnicy, oglądając z dala sklepy z modą i innymi równie (nie)ciekawymi rzeczami, aż mój wewnętrzny zegar stwierdził, że czas na obiad. Posiliwszy się prostym burrito, na szczęście niezbyt ostrym, wróciłem spacerkiem na „naszą” Plaza de la Encarnacion i tam już zostałem, pijąc popołudniową kawę a potem wino w barze na dole, bezpośrednio pod naszą kwaterą.

Następny dzień planowałem nieco inaczej, ale ostatecznie zdecydowałem, że również spędzę go w Sewilli. Przed południem spędziliśmy z małżonką na zakupach; nie obkupiliśmy się specjalnie, ale np. nabyliśmy bardzo korzystną rzecz – szaliki z cienkiej bawełnianej tkaniny, zwane internacjonalnie „loop”, czyli pętla, i zaiste, zszyte w pętle, która złożona na trzy bardzo fajnie izoluje szyję od wiatru, zwłaszcza w niskich, lecz plusowych temperaturach, które rano można odczuć w Hiszpanii, a w Polsce podczas cieplejszych zimowych dni – przez cały dzień. Po jednym dla każdego z rodziny. Poczyniwszy niezbyt ciężkie zakupy, udaliśmy się znów do Parku Marii Luizy, tym razem zostawiając z boku Plaza de Espana, a za to koncentrując się na przyrodzie. Na przykład gołębiach i kaczkach z kaczątkami wokół stawu i na nim.


Prawdziwym przebojem były jednak papugi, tego dnia dające się łaskawie fotografować. Kilka dni wcześniej w poszukiwaniu ich nazwy gatunkowej trafiłem na artykuł, opowiadający o ekspansywności i agresywności, wyrażającej się m.in. w wykończeniu endemicznego gatunku sewilskich nietoperzy. Pozostał tylko jeden problem: artykuł mówił o innym gatunku (ilustrowany był zdjęciami, więc nie ma mowy o pomyłce) – mnichy, papugi o wyraźnie jaśniejszym brzuchu i podgardlu. Tymczasem wszystkie papugi, które widzieliśmy, były jednolicie zielone, z czarnym pasemkiem wokół karku – czyli były to aleksandretty obrożne. W parku dołączyli do nasz państwo Szlaczkowie i razem udaliśmy się na obiad, tym razem składający się z tapasów. Poezja, podlana lampką wina! Jeszcze wieczorne pożegnanie z Giraldą…

I tak minął nasz ostatni dzień w Hiszpanii. Następnego dnia rano przejechaliśmy na lotnisko, oddaliśmy samochody i po niedługim oczekiwaniu odlecieliśmy do Frankfurtu. Lotnisko, wiele razy oglądane z zewnątrz (zwłaszcza z autostrady) jest ogromne, toteż nic dziwnego, że podobnie jak na londyńskim Heathrow zamontowano tu ruchome chodniki. Spędziliśmy tu pięć godzin, ale nie nudziło się nam – oprócz sklepów wolnocłowych były tu poczekalnie, niektóre bardzo wygodne, i niekoniecznie tylko płatne, dla posiadaczy złotych kart i innych takich statusów. Przy okazji udało nam się dostrzec i sfotografować dwupokładowego Airbusa A380. Późnym wieczorem wylądowaliśmy w Warszawie, i tak się skończyła historia cała. Za nami została Hiszpania And Aluzja.

Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Ostatnia, uzupełniająca część relacji, ale ponieważ już zupełnie na ludzie, bez katedr, meczetów, pałaców etc., to będzie „i pół”.
A jednak koloryt uchwycony! I przyjemny dzień bez bycia ” na musiku”.
Tak, podczas zorganizowanych wyjazdów czasem brakuje takiego „leniwego” dnia bez planu i pośpiechu. Tym razem jednak decydowaliśmy sami.
Dzień dobry

„Moja” wycieczka do Hiszpanii też byłą zorganizowana bez planu, co nie znaczy, że bez pośpiechu…
Wręcz przeciwnie, w 3 dni byłem zmuszony zwiedzić CAŁĄ Hiszpanię (na tyle czasu dostałem „dyspensę” od domowych obowiązków)
Miałeś teleporter? Albo prywatny helikopter?
Nie. To była wycieczka objazdowa pociągiem – od granicy francuskiej, przez Madryt, Malagę, Granadę, jakąś miejscowość przesiadkową, Barcelonę do granicy francuskiej nad morzem śródziemnym…
ni
A wszystko w 3 d
To trochę jednak tortura w takim tempie. Próbowaliśmy kiedyś oblecieć Londyn (miasto, nie państwo przecież) w 2,5 dnia i to było straszne w sumie.
I to jest własnie to co lubię.. Mój ślubny wie, że nie cierpię słowa „musisz”, więc na „musiku” jestem jak pies na łańcuchu. Nie użyję nic. Fajna relacja 🙂
Uwielbiam hiszpańskie „na pół” – wpisuje się w tamtejszy rytm życia
Tak, to pozwala odetchnąć.
Pełna parą to można Warszawę odbudowywać i jeszcze 300% zrobić, a na pół gwizdka człowiek więcej chłonie 🙂
Bodaj najsympatyczniejsze momenty zwiedzania dalekich miast to właśnie takie indywidualne, powolne smakowanie nastroju miejsca, wszelkimi dostępnymi zmysłami.
Ano właśnie, zapachy też grały rolę, zwłaszcza w tapasiarniach!
Gdy po raz pierwszy znalazłam sie na południu Francji, poza miastami, blisko morza, poczułam zapach powietrza, tak zupełnie inny niż w Polsce. I to tez jest trwałe wspomnienie
Myślę, że może w cieplejszym miesiącu byłoby czuć trochę więcej – roślin, kwiatów, takich aromatów.
Romantycznie wygląda moja ulubiona Giralda na Twoim zdjęciu !
No, aparat w komórce trochę zniekształca kolory, ale niedużo.
Trochę zbyt żółta, ale i tak pięknie
Pobudka
! Gdzie się podziewa wyspiarskie bractwo ?
Okrutna!!!
Oj, dobrze, to może kawa ?
albo hiszpańska gorąca czekolada ?
Cafe con leche, właściwie zawsze tak. Jakoś bez mleka mi nie podchodziła. A inni z naszej ekipy potrafili bez mrugnięcia dziabnąć espresso wielkości naparstka, o mocy ponoć potężnej, sama esencja.
tak bez szklaneczki wody to espresso?
Ze szklaneczką, ma się rozumieć!
A najśmieszniejsze, że w domu właściwie zawsze piję czarną (ale nie espresso).
Ja, w normalnych warunkach – praca, pijam czarną, gorzką…

Ale w szczególnych warunkach z przyjemnością biorę espresso z dużą ilością cukru… To mi zostało z pierwszej podróży do Włoch i pierwszego kontaktu z espresso
Właśnie kończę kawę. Może mnie to obudzi na tyle, żeby coś zrobić w realu?
A musisz coś zrobić
? Nie możesz mieć Dnia Lenia ?
W domu trudno tak do końca leniuchować. Zwłaszcza jak druga połowa na pokładzie.
Dzień lenia mógłbym mieć codziennie, ale już codziennie mam żonę…
Ech…
Żona jest najlepszym sposobem na zakończenie lenistwa…
Właściwie, gdyby nie kobiety, mężczyzna nigdy nie zszedłby z drzewa, na którym siedział w poprzednim etapie ewolucji
A żebyś wiedział. Jest taka hipoteza, że cały postęp cywilizacyjny wziął się z potrzeby ochrony kobiet i dzieci
A monogamia to zwycięstwo kobiet nad mezczyznami
A niektórzy krzyczą „Precz z dyktaturą kobiet” 😉
Piękna wycieczka



Takie leniwe łażenie bez celu…to jest właśnie powód, dla którego wolę jeździć samodzielnie, niż z zorganizowaną grupą. Nie ma pośpiechu, że się czegoś nie zdąży obejrzeć, a co zostało zaplanowane. Sama planowałam i sama mogę te plany zmienić.
Co do ptactwa. Białe gołębie są cudne, tak samo jak malutkie kaczuszki. Nie rozpoznałam gatunku, także nie wiem co to za kaczka.
Nie wiem, czy to mnichy wytępiły nietoperze. One nie korzystają z żadnych dziupli (jak aleksandretta), ale budują swoje kolonie na drzewach. Wiem, bo w Chicago jest kilka kolonii mnich. Mieszkają tam na stałe. Chyba nawet pokazywałam zdjęcia z tej wycieczki… czytałam też w jaki sposób powstaje taka kolonia. Jedna para buduje gniazdo na drzewie, a pozostałe „doklejają” do niego swoje. Rozmiary takich kolonii przechodzą ludzkie pojęcie. Według tego co piszą, średnica zgrupowania gniazd może dochodzić do 3 metrów, a ciężar nawet do 200 kg.
W sumie piszą, że mnichy są jedynymi papugami, które nie zasiedlają żadnych dziupli, ani jam, a samodzielnie budują gniazda…
Także nie wiem w jaki sposób mnichy mogłyby wytępić nietoperze
No popatrz, to może dziennikarz coś namieszał? A może myślał o aleksandrettach, a napisał o mnichach (bo podobne i zielone)? To był chyba tekst w „Guardianie” albo innej brytyjskiej gazecie, to może też mieć znaczenie w sensie takim, że dziennikarz był z daleka.
Ja się nie znam. Może i w jakiś sposób nie pozwalały nietoperzom żyć? To samo pożywienie? Nietoperze, w zależności od gatunku, żywią się albo owadami, albo owocami. Mnichy wcinają i jedno i drugie
Ale z drugiej strony, mnichy są ptakami dziennymi, a nietoperze nocnymi ssakami. Nie powinny żywieniowo kolidować ze sobą. Sama nie wiem… 
I tak niczego nie zmienimy… 
Pisałeś, że w artykule były zdjęcia nie zostawiające wątpliwości o który gatunek papug chodzi. Także nie wiem jak można się aż tak pomylić? Musi coś w tym być… Za małą mamy wiedzę, żeby sami coś wykoncepić
Oglądałam dziś domek dla nietoperzy.Gospodarz pokazywał plany i etap pt.” w trakcie robienia”
Nawet nie wiedziałem, że takie są. Szybkie guglanie pokazuje parę wzorów – bardzo fajne, nietypowe (w sensie, że lokator podlatuje od spodu, a nie z okrągłą dziurką jak dla ptaków).
Taki właśnie będzie,a czy się sprawdzi jeszcze nie wiadomo.
Kiedyś do mojej chatki w Stróży wleciał nietoperz i usadowił się na półce.
Ja widziałam domki dla nietoperzy w sklepach, a także w parkach – zamieszkałe. Takie domki wieszają dość wysoko na drzewie, żeby ciekawscy się nie mogli dostać. A jeśli niżej, na palikach, to na takim gruncie, że bez woderów nie da się dojść.
I bardzo dobrze!!! Przynajmniej nietoperze mają święty spokój z intruzami i nikt im nie przeszkadza w dziennym spaniu 
Pojęcia nie miałam, że aleksandretty są takie agresywne i pchają się wszędzie. Dolny Śląsk, a dalej ? Pewnie cała zachodnia Polska.
Tylko, że obcych gatunków mamy już co najmniej kilka…
raki, wiewiórki, szop pracz, a wszystko amerykańskie, hieny złociste i co jeszcze ?
Hieny?!? A nie szakale? Szopy na Kaszuby chyba jeszcze nie dotarły (a może incydentalnie?), ale to pewnie kwestia czasu.
Jednak szakale.. jedno i drugie z Polską mi się za nic nie kojarzy, a już są.
Ale gdzieś opłotkami tylko, w Bieszczadach, nie? Chyba że coś się zmieniło i teraz już dalej na północ zaszły?
Nie wiem, Wiedźminko, jak to jest, ale wszystko co złe od razu przypisuje się Ameryce


Aleksandretty obrożne pochodzą ze środkowej Afryki i Półwyspu Indyjskiego. Co prawda były introdukowane do Ameryki, ale ich kolebką ta Ameryka nie jest. Mnichy faktycznie pochodzą z Ameryki, tyle że Południowej.
O rakach nie słyszałam, za to żółwiach tak. Żółwie czerwonolice były ulubionymi gadami hodowanymi w domach. Wiele z nich zostało wypuszczonych na wolność. Ich byli właściciele nawet nie pomyśleli jak bardzo szkodzą naszym rodzimym, polskim…
Wiewiórka szara (ta amerykańska) została introdukowana przez Anglików i przez Włochów. Rozprzestrzeniła się na niemal całą Europę, wypierając naszą rodzimą – rudą.
Szopy pracze, to uciekinierzy z hodowli, nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech. Były hodowane dla pięknych skórek… i pod tym względem, cieszę się, że nawiały
W sumie, to nie popieram żadnych introdukcji, bo moim zdaniem są bez sensu. Niech każdy zwierzak żyje tam, gdzie powinien. Chociaż muszę przyznać, że miło mi oglądać za oknem i wróbelki i szpaki, które były introdukowane z Europy. Tak samo jak łabędzie…
Rude wiewiórki to już prawie przeszłość, a czarne i owszem. Jest ich sporo i jakieś takie niebojące się za bardzo.
Wróbelka jeszcze gdzieś uświadczysz. Stad, jak kiedyś, już nie ma. Może dlatego, że koniki zamieniono na konie mechaniczne z mocnym kopem 😉 i pola snopkami zboża nie stoją
Brawo wszystkim zaangażowanym!

Dzień dobry


I proszę, Mistrz Q zabrał Bożenkę do Sewilli
Bożenko skasuj nr telefonu z komentarza, tak dla bezpieczeństwa
Miły spacer, a Diego Velasquez dzięki najeżeniu stoi czyściutki i lśniący!
Przepraszam, a w tej And Aluzji lody smaczne mają?? Malinowe na ten przykład… Mniaammm
Papużki tak wdzięcznie wyglądające to niby takie agresywne mają być ?
Tak, Velasquez czysty, zapewne dzięki jeżowym kolcom.
A lodów nie próbowałem, być może w poczuciu, że lody w lutym to jakoś dziwnie jeść. No i trochę się bałem załatwić gardła.
Zdaje się, że wdzięczny wygląd to część ich uzbrojenia – „takie cudne”, że nikt ich nie rusza, a one tymczasem nogę odgryzą przy samej głowie!
Masz rację!
Pozdrawiam z Opoczna.Dziekuje Q za chwilę miłego leniuchowania w ładnej scenerii.Zerkam na Wyspę,ale nie komentuję,bo nie chcę smedzic, a otaczającą mnie przykra strona życia nie sprzyja żartom.Jutro pogrzeb w Warszawie,pisałam o tym.Taka seria w rodzinie.Milego niedzielowania Wam życzę.
Trzymaj się
Pozdrawiam Cię ciepło. Myślałam, że już wróciłaś do domu.
Dziękuję za uściski i misia.Wczorajszy dzień -oprócz pogrzebu dwie karetki.Jedna zabrała syna zmarłej,druga brata zmarłej po pogrzebie.Syn upadł przy trumnie,dostał ataku,nie był na pogrzebie.Nie mogę się z tego otrząsnąć.A i inne problemy do tego.Zycie w brutalnej odsłonie,ale nie na filmie,to rzeczywistość.Przepraszam,już znikam.
Nie przepraszaj, zbyt wiele na Ciebie spadło.
Tulam

To jedyne co mogę zrobić…
Trzymaj się, ściskamy zdalnie!
Spokojnej
I tu też spokojnej.
Spokojnej tym co już śpią!
Jeszcze nie, ale już za chwilę…
Spokojnej i tobie!
Dobrej nocy, Wyspo!
Spokojnej!
Zanim będzie lampka jeszcze się zjawiłam i oprócz spokojnej nocy życzę Wam kolorowych snów.
Takich snów,w których każdy robi to co najbardziej lubi.Najlepiej w towarzystwie kogoś kogo najbardziej lubi.
A potem ,aby się na jawie spełniło…
Piękne
spokojnej i Tobie.
Cicho i spokojnie, prawie wszyscy już poszli spać ….
Prawie…
Witam.

Dzień dobry, śpiąco jakoś
A dziękuję, najlepiej rano smakuje

Sprawdziłam termometr za oknem i też + 8 i niebo czyściutkie!!
Dzień dobry. Deszczyk za oknem i w ogóle (przed)wiosennie.
Dzień dobry. Słońce przebija się zza chmur. Będzie dobrze.
Ps. Ciągnie mi się ten tydzień w pracy
Słoneczne dzień dobry! Kubek podstawiam
I tu wychodzi słońce, przebijając się między kroplami. Dzień dobry!
Witajcie!
Sieć w firmie szwankuje, więc tylko ppozdrawiam przez telefon…
Poskarżyłeś administratorom sieci Tetryku?
Oczywiście!
…i chyba pomogło
Ogólne dzień dobry
! Pan monter właśnie mi powiedział, że mam telefon do wymiany, bo kabelek się obluzował 
Dzie się ten kabelek obluzował?? To Ty masz jeszcze tradycyjną słuchawkę na kabelku?? Hmmm… z widełkami bazę ???

Nieee bij
A jakie telefony mają wiedźmy? Takie sprzed stu lat 😉

Myśmy wywalili domowy, bo był podobny do tego, co ma TAXI i bez przerwy dzwonili, żeby ich gdzieś zawieźć, a mój ślubny mówił, że nie zawiezie, bo obiad je, bo ogląda mecz, bo kocha się z żoną itp..

Szczery taki, czy żartować lubi?
Żartować lubi 🙂
Oj tam, przecież wiadomo, że stacjonarny służy do odszukiwania komórki
A do czego służył jak jeszcze nie było komórek?

Do sprawdzania czy ktoś jest w domu
„To nie tak powinno być,nie powinniśmy tu się spotykać, przecież jest jeszcze karnawał,młodzi powinni się bawić…” powiedział ksiądz nad trumną.
30 lat, zaręczony,planowali ślub.Syn najmłodszego brata mojego męża,te dzieciaki kiedyś razem się bawiły wszystkie…To ta śmierć o której kiedyś pisałam,ale dopiero dziś był pogrzeb.
Trudno po czymś takim się otrząsnąć..
Trudno.A jednak na pogrzebie wszyscy płakali,a potem w domu rodziców zmarłego żartowaliśmy.Jego brat i siostra też.Powiedzieli,że TERAZ jest im to potrzebne.
Oczywiście, to naturalne.. Pogrzeb to bardzo emocjonująca chwila. Trzeba ją jakoś rozładować, bo można oszaleć. Poza tym dusze, które odchodzą nie lubią zbytniego opłakiwania, bo podobno bardziej wtedy cierpią.Trzeba zachowywać dobre, radosne wspomnienia..
A tegp akurat nie rozumiem, tak mam. Pewnie po to są stypy z alkoholem, że by odreagować.
Ani na obiedzie w restauracji, ani potem jak byłam u rodziców zmarłego nie było żadnego alkoholu.
Była natomiast NORMALNA rozmowa. Również o filmie Szumowskiej „33 sceny z życia”. Podałam ten film jako przykład i wszyscy się ze mną zgodzili, że miewali podobne sytuacje. Film ten kiedyś spotkał się z ogromną krytyką, że ludzie w obliczu śmierci się tak nie zachowują, więc ja przypomniałam pewne sytuacje, gdy umierał mój ojciec, a oni (rodzice, rodzeństwo) przypomnieli podobne sceny z traumatycznego okresu między śmiercią a pogrzebem, który jednak był dość długi, gdyż od 13 lutego do 4 marca.
Cóż każdy jest inny…
To nie była aluzja do Ciebie, Makówko. Każdy ma swój własny sposób przeżywania najtrudniejszych chwil.
Wiedźminko! To nie jest sposób, to są takie chwilowe reakcje na zbyt silny stres.
Np. rodzice i rodzeństwo zmarłego tragicznie Piotrusia opowiadali, że w trakcie układania treści nekrologu nagle zaczęli sobie wyobrażać jaką treść napisałby sam Piotrek i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Potem zazwyczaj następuje najgorszy etap, gdy opadają silne emocje i dociera tragiczna prawda.
Natomiast zupełnie czymś innym jest zabijanie śmiechem własnej choroby, niepełnosprawności, kalectwa -to znów inny temat. Przy okazji osób niepełnosprawnych już coś o tym pisałam (chyba?)
Fajrant i przerwa, miejmy nadzieję niedługa.
Za moich czasów mawiało się,że przerywanie jest niezdrowe Mistrzu Q!
Chyba przestałam lubić jeżdżenie pociągiem…

Jeszcze jedziesz?
Tak,jestem w pociągu.A już bym chciała być w domu i
Otóż i jestem z powrotem.
Myślałem, że posiedzę, ale jednak zmykam
coś jestem w niedoczasie ze snem.
Obejrzałam „Dolinę cienia”…
U mnie objawy klasycznego halnego, niemniej dobrej nocy
W Krakowie deszcz.
Dobranoc Wszystkim.

Nowe pięterko gotowe na odwiedziny
A już powiedziałam Dobranoc, a już miałam iść spać…
Coś