« Miś i Harpie . Wojciech Młynarski „Żurek” »

Lajkonik i galopująca wyobraźnia

Pan Ignacy Lajkonik oparł się o ścianę stodoły i usiłował złapać oddech. Nic dziwnego, siedzący tryb życia i praca przed komputerem sprawiły, że szybki sprint był dla niego dużym wysiłkiem, a tym razem sprint był wysoce wskazanym sposobem, by opuścić miejsce dotychczasowego pobytu. Który z Czytelników chciałby zostać i stawić czoła grupie rozwścieczonych Kaszubów? Bo pan Ignacy na pewno nie.

Stał teraz i dyszał, dziwiąc się zarazem samemu sobie. Co go podkusiło, żeby pod koniec września, w samym środku urlopu w sercu Kaszub, kiedy pobliski las cały stał już w złocie, bo nie w zieleniach przecież, zamiast chodzić na spacery albo jeździć na rowerze, zacząć z miejscowymi dyskusję na tematy językowe? Było trzymać język za zębami, strofował sam siebie, a nie kłapać, co ślina przyniesie. Zresztą nie było to znowu takie kłapanie, o nie, nawet dość rozsądne rozważania. Kłopot w tym, że Kaszubi są bardzo przywiązani tak do języka, jak i tradycji, a na punkcie swojej tożsamości bywają niezwykle drażliwi.

Dlatego pan Lajkonik musiał salwować się ucieczką z kaszubskiej karczmy. W innych okolicznościach jej wystrój sprawiłby mu zapewne sporą satysfakcję estetyczną, jako że właściciele ze smakiem wypełnili ją przedmiotami codziennego użytku, pozbieranymi za bezcen po okolicznych wsiach, kiedy jeszcze ceny zabytkowych (czy też po prostu starych) mebli i sprzętu gospodarstwa domowego nie osiągnęły pułapu drenującego ponad miarę portfel. Od tamtej pory wszakże miejscowi zauważyli popyt na stare maglownice, kredensy, czy nawet pasterskie piszczałki, i uznali, że warto z tego popytu skorzystać.

W związku z tym osobom mniej zamożnym pozostały do nabycia standardowe pamiątki z regionu: deszczułki z wypisanym tekstem popularnej kaszubskiej piosenki „To je krôtczé, to je dłudzé”, miniaturki burczybasów i diabelskich skrzypiec, czy też nalepki na samochody z literami CSB, lub proporczyki z godłem – czarnym gryfem na żółtym tle. Właśnie to godło, wiszące na poczesnym miejscu, oczywiście nie jakiś tam nadruk, ale kunsztownie, ręcznie wyszywane, stało się zarzewiem konfliktu.

Co mnie podkusiło, myślał ponuro pan Ignacy, żeby się wymądrzać? Tak przy wszystkich? To zakrawa na grecką tragedię, w której okazałem hybris i niewiele brakowało, by lokalni bogowie surowo mnie za to ukarali. „Gryf”, no i dobrze, niech sobie będzie gryf, piękne słowo, europejskie, z bogatą historią i skojarzeniami. Ale nie, pokręcił głową, ja musiałem kręcić nosem, że to nie nasze, nie polskie! Że dla takiego stwora z głową orła i ciałem lwa powinno się znaleźć inną nazwę, lepiej opisującą jego kształt. O, choćby na przykład „orlew” – krótkie, celne i od razu wszyscy rozumieją, o co chodzi.

Może i wszyscy, ale na pewno nie w tej karczmie. Tutaj w reakcji na perorę pana Lajkonika gwar ucichł, a znad stołów podniosły się wrogie spojrzenia. Barman wyczuł snadź nastrój, bo mruknął pod nosem: „Wkurzyłeś pan miejscowych, radzę się ulotnić…”, a pan Ignacy, urwawszy wpół słowa rozważania, czy może lepszy byłby „lworzeł”, rozejrzał się wokoło i pospiesznie opuścił lokal. W samą porę – ledwie trzasnęły solidne drewniane dźwierza, puścił się biegiem i miał już ładne kilkaset metrów przewagi, kiedy z karczmy wyłoniła się gniewnie pohukująca grupa. Pan Lajkonik biegł więc dalej, aż dotarł do opuszczonego gospodarstwa tuż pod lasem. Tu uznał, że musi odpocząć, i skręcił na podwórko, a z niego – do stojącej otworem stodoły.

Stąd obserwował przez szpary w drewnianych ścianach, jak ścigający go tłum przechodzi mimo, kierując się do lasu. Najwyraźniej ktoś uznał, że pan Ignacy mieszka na osiedlu letniskowych domków, leżącym może z półtora kilometra za lasem i teraz miejscowi postanowili udać się tam i zażądać satysfakcji. Albo i gorzej, pomyślał zaniepokojony pan Lajkonik. Odwrócił się w kierunku wyjścia i wtedy coś potężnie błysnęło.

Trzask.

– Panie Ignacy kochany! – ogrodnik, pan Bonifacy, promieniał życzliwością – jakże się cieszę, że znalazł pan dla mnie czas!
Pan Lajkonik rozglądał się z ciekawością po otoczeniu. A było na co patrzeć: po obu stronach ogrodowej alejki stały rzędy wysokich szklarni, w których rosły krzaki pomidorów, pięły się jakieś pnącza, a gdzieniegdzie na wysokich regałach piętrzyły się baterie doniczek z sadzonkami. W głębi, na końcu alejki stał nieduży, skromny domek, a przed szklarniami na żwirowym parkingu stało kilka dostawczych samochodów. Każdy z nich miał na burcie logo, przedstawiające piękne, dojrzałe jabłko.

– Oj, a nie miał pan z tym problemu? Amerykańscy prawnicy urządzają ostatnio na całym świecie prawdziwe polowania na firmy, które używają jabłka jako znaku towarowego – zatroszczył się pan Ignacy. Gospodarz tylko się uśmiechnął – A wie pan, kochany panie, że mieliśmy. Ale niedługo… – Nie może być, znalazł pan na nich sposób? – autentycznie zdziwił się pan Lajkonik. – Czy ja wiem? – uśmiech pana Bonifacego stał się jeszcze szerszy – proszę sobie wyobrazić, że – nie wiem, jakim cudem – do koperty z pismem odpowiadającym na ich żądania dostał się pyłek chichrawki uporczywej, ridensium pertinax. Zadzwoniliśmy tam następnego dnia po doręczeniu i patrz pan, nikt nie odbierał, tylko automatyczna sekretarka, a i ta ledwie powstrzymywała się od śmiechu. I tak przez tydzień. Więcej pism nie było, ha ha ha! Pan Ignacy przez chwilę myślał, że to efekt działania chichrawki, ale po chwili zrozumiał, że nie, i przyłączył się do swobodnego rechotu gospodarza.

– Ale my tu gadu gadu, a tam robota czeka – zatarł ręce pan Bonifacy, po czym uprzejmym gestem wskazał gościowi drogę. Wąski, niepozorny chodniczek wiódł krętą trasą pomiędzy szklarniami, szopami i praczami, co jakiś czas dla niepoznaki pojawiały się zbijające z tropu i z trasy drogowskazy, prowadzące na boki: „Tędy!”, „Do głównego duktu”, „Teraz tutaj”, a na sam koniec przechodziło się przez furtkę z tabliczką: „Główny skład obornika”. – To dla zmylenia szpiegów – uprzedził pytania pana Lajkonika gospodarz i otworzył kluczem, pieczołowicie wybranym spośród tuzina podobnych, drzwiczki wyjątkowo małe i wąskie. Przeszli przez nie…

I oto oczom pana Ignacego ukazało się wysokie rusztowanie, na którym rozpięte były grube, zielone łodygi, a z nich, na różnych wysokościach, zwisały wielkie, żółte i pomarańczowe dynie. W sumie wyglądało to jak sala przygotowana na imprezę pod lampionami, z tą różnicą, że rusztowanie kołysało się i niebezpiecznie trzeszczało. – Panie Bonifacy, to ma być ten nowy, wspaniały pomysł? Nie wygląda to za dobrze… – wyraził swoje obawy pan Lajkonik. – Z początku myśleliśmy, żeby sprzedawać je jako gatunek idealnie nadający się do zbierania maszynowego – zahuczał gdzieś z boku głos gospodarza – rozumie pan, dołem jedzie ciągnik z przyczepą, a od góry tylko odpowiednia piła obcina owoce… Ale tego muszą ludzie pilnować, a wtedy koszty się robią nie-o-pła-cal-ne. Nawet kaski dla budowlańców nie wytrzymywały.

– Może wojskowe hełmy z kevlaru? – poddał pan Ignacy. – A, może i tak, ale wiesz pan, ile to kosztuje? – żachnął się ogrodnik, wyłaniając się zza zielonej ściany pnączy. – Już mieliśmy zaorać tę grządkę, ale wpadłem na taki pomysł… – tu nachylił się do ucha pana Lajkonika i zaczął naszeptywać. – Eee… Myśli pan? – popatrzył sceptycznie pan Ignacy – bo mnie się wydaje, że hasło „Posadź nasze dynie w ogródku teściowej” nie chwyci.
W tej chwili dynia jakieś pięć metrów nad głową pana Lajkonika stwierdziła, że bardziej dojrzała już nie będzie.

Łup!

– Szanowny panie, sprawa jest jasna – pan Lajkonik wstał zza biurka i, zdenerwowany, zaczął krążyć wokół pokoju – mamy do czynienia z ordynarnym oszustwem!
– A czemu? – zdziwił się jego rozmówca.
– Panie Modeście, no jak to? Nie widzi pan, co jest grane? Chcą, żeby pan sprzedawał ten szajs, a jeżeli pan sprzeda więcej niż konkurencja, to…
– Ano tak – podrapał się po głowie pan Modest, właściciel straganu na bazarku i ulubiony dostawca owocowo-warzywny pana Ignacego, siedzący aktualnie w gabinecie tego ostatniego na miękkim krześle. – To mogę wygrać wycieczkę do Wenecji, z zakwaterowaniem i pełnym wyżywieniem.
– Od razu widać, że w tym musi być jakiś haczyk! – zżymał się pan Lajkonik. – Od kiedy to za sprzedaż miodu oferują takie premie? I co to w ogóle za miód?
– No tak jak pan widzi na słoiku – pan Modest mało kulturalnie, ale za to nie pozostawiając cienia wątpliwości, pokazał palcem. – Lipowy.
– Wie pan co, otwórzmy ten słoik – zdecydował pan Ignacy – i spróbujemy, a jakby wypłynęła kwestia kosztów to umówmy się, że ja to od pana kupiłem, zgoda?

Pięć minut później obaj krzywili się z niesmakiem. – Fuj, co to w ogóle jest? – denerwował się straganiarz. – Po mojemu, proszę pana, woda z jakimiś parszywymi dodatkami, cukrem, aromatem i pewnie jakimiś zagęszczaczami – ocenił pan Lajkonik. – Dobrze, że przyszedł pan z tym do mnie. Zobaczmy, co tu na etykiecie napisali… Po chwili potrząsał już głową z niechętnym uznaniem. – Mistrzowskie. Karygodne, skandaliczne i oszukańcze, ale w swojej kategorii – mistrzowskie. Proszę spojrzeć, widzi pan tę nazwę?
– A widzę. „Miód lipowy” – przeczytał pan Modest.
– Niee, panie szanowny – uśmiechnął się triumfalnie pan Ignacy – jak pan popatrzy z bliska, widać, że to nie jest litera „o”, tylko stylizowane „a” z ledwie zaznaczoną laseczką. Wszystko rozbija się o krój pisma, o czcionkę, rozumie pan?
– Nie rozumiem – przyznał jego rozmówca – To co to ma być? Miód… lipawy? Nie ma czegoś takiego!
– Ma pan rację, nie ma. To znaczy jest, w tym słoiku. I nawet rozumiem, o co chodziło producentom: to jest produkt niepełnowartościowy, tak jak w chemii, słyszał pan może? Miód lipowy i lipawy – jak kwas siarkowy i siarkawy na ten przykład. Już sama nazwa to mówi!

Pan Modest wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki dużą chustkę i wytarł spocone ze zdenerwowania czoło. – I ja miałem to sprzedawać – mruknął, rozgoryczony.
– A co to panu wypadło? – zainteresował się pan Lajkonik. – A to… to umowa, co ją miałem podpisać, że zgadzam się na warunki promocji – machnął ręką straganiarz. – Może mi pan ją pokazać? Pan Ignacy otworzył szufladę i wyjął wielką lupę. Przez dłuższą chwilę studiował dokument, po czym uśmiechnął się z przekąsem. – Dobrze, że pan jeszcze tego nie zrobił – zwrócił się do pana Modesta – wie pan, co tam jest napisane drobnym druczkiem o wycieczce? Przeczytam panu: „Zakwaterowanie i wyżywienie w ośrodku 'Kujawianka’ w Gąsawie. W programie: przejazd kolejką wąskotorową z Wenecji do Biskupina, zwiedzanie rekonstrukcji grodziska i rejs wycieczkowy po jeziorze Żnińskim.”

W tym momencie zadzwonił telefon.

Drrrrrrńńń!!!

– Dzień dobry, szanowny Autorze – głos z taśmy ociekał niebezpieczną słodyczą. – Mówi pani Chandra. Pan się świetnie orientuje, KTÓRA Chandra, a oboje doskonale wiemy, że pan tam jest, tylko nie podnosi pan słuchawki. Wszystko jedno, i tak pan tego wysłucha. Do rzeczy: rozumiem, że zaczyna się jesień i sezon grypowy. Rozumiem, że pana muza nie jest w stanie pełnić swoich obowiązków. Ale jak mi pan, do licha, jeszcze raz zatrudni z agencji pracy tymczasowej muzę z ADHD, to przyjadę tam do pana i będzie pan miał ze mną do czynienia. A tego, proszę mi wierzyć, pan nie chce, oj nie! A teraz – mówiąca zawiesiła głos – idziemy z Ignacym na spacer, na którym nie będzie, słyszy pan, NIE BĘDZIE ani żądnych krwi tłumów, ani spadających dyń, a kiedy skończymy spacerować, wszystko wróci do normy. Rozumiemy się?

Klucz zachrobotał w zamku.

Pani Chandra z panem Ignacym wytarli buty i weszli do środka. Na stole stała taca z ciasteczkami i dwoma kubkami parującej herbaty, a pod ścianą – wielki bukiet jesiennych, ozdobnych słoneczników. Tak dla przypomnienia. Cały pokój oświetlały promienie zachodzącego na pomarańczowo słońca, które przypominało wielką dy… Które w sumie wyglądało, jakby ktoś powrzucał do niego wszystkie słoneczne dni, mocno zamieszał i postawił nad horyzontem.
______________

Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.

166 komentarzy

  1. Quackie pisze:

    Dzień dobry. Podobnie jak piętro niżej, jest dłużej niż zwykle. I w ogóle nietypowo. Zapraszam do lektury, wiercąc się niespokojnie.

  2. Incitatus pisze:

    Hm. No comment!

  3. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ! 🙂 a to dopiero….szpas ! Delighted

  4. Quackie pisze:

    Senatorze, jedyne, co mi przychodzi do głowy w związku z Komanczami, to że Tata Quackie w młodości bywał w Komańczy. Czy to się liczy?

    • Incitatus pisze:

      Oczywiście i to jak!! Zmiękczenie „n” na „ń” poświadcza położenie Komańczy na wschodzie naszego pięknie sławojkami zabudowanego kraju i świadczy o potędze „sledzikowego zaciągania”, panie dziejaszku. Ani chybi była ta dziura własnością jakiegoś Komancza, tak jak Janowo Jana, a Władysławowo Władysława, że się tu tak mocno królem podeprę!: ) I bez to, że Pan Tata Quackie do Komańczy trafił, wszystko później się zdarzyło! I dynie, i chichrawka, a przede wszystkim Pan Autor, dzieło Taty Quackie niezrównane!: )

  5. Bożena pisze:

    Komancze – Komańcza… Brzmi podobnie. Ja bym to zaliczyła. 🙂

  6. Jasmine pisze:

    Dzień dobry. 🙂
    Dla mnie też nie za długie a i „chaotyczność” absolutnie mi nie przeszkadza, bo czyta się świetnie. 🙂
    Wyobraźnia często galopującą bywa. Podziwiam Autora, że cały czas, nie tylko w tym przypadku, za nią nadąża. 🙂
    Każdy, na szczęście, odbiera tekst tak, jak mu w duszy gra. Mnie się skojarzyło ze świadomym śnieniem. Tam takie przeskoki to coś zupełnie normalnego. Tu snem jest wyobraźnia Autora, który śniąc Pana Lajkonika zawsze w porę reaguje, żeby nasz ulubieniec przypadkiem nie doznał jakiejś krzywdy. 🙂
    Muszę zapamiętać żeby nigdy, przenigdy, nie wdawać się z ludnością przywiązaną do swojego języka i kultury, w takie dyskusje jak ta powyżej. 🙂
    Bardziej niż dynia spodobała mi się chichrawka. Wolałabym odmianę mniej uporczywą. 🙂
    Kończąc ten przydługawy komentarz na koniec dodam tylko
    THANK-YOU Quackie. 🙂

    • Quackie pisze:

      Cieszę się i dziękuję bardzo. Pomysł, że to świadomy sen, nie przyszedł mi do głowy, natomiast co do chichrawki, sądzę, że coś takiego jest na świecie, tylko ewentualnie inaczej się nazywa, co nie zmienia faktu, że zapewne znajduje się na liście substancji zakazanych 😉

      • Incitatus pisze:

        Ależ jest taka substancja, to gaz rozweselający. Oto jej prezentacja za Wiki (i na jej odpowiedzialność!): „Podtlenek azotu jest dopuszczony do użytku jako dodatek do żywności. Jest doskonale rozpuszczalny w tłuszczach, co wykorzystano w przemyśle spożywczym do tworzenia piany, szczególnie z bitej śmietany w sprayu. Wypełnia się nim również opakowania zawierające łatwo psujące się produkty, takie jak chipsy ziemniaczane. Na liście dodatków spożywczych legalnie dopuszczonych w Unii Europejskiej, tzw. liście E posiada numer E942…” Teraz już wiecie czemu spożywający czipsy i pijący kawę z bita śmietaną (jedzący z nią ciastka takoż!) zwykli się śmiać jak głupi do sera!!: )

        • Quackie pisze:

          Hemm, ale nie rośnie na krzaczkach? W sensie, że naturalnie w przyrodzie nie występuje chyba? Oczywiście, że znam podtlenek azotu, ale trudno by go było wsypać do koperty wysyłanej do nielubianego prawnika 😉

          • Incitatus pisze:

            A gorejący krzak widziałeś?? A jednak gore!! Pan Bonifacy, ogrodnik-eksperymentator mógł wyhodować wydzielającą nad czy podtlenek roślinkę, wydzielinkę sproszkować, do koperty go…. et cetera, et cetera, et… wszak tak??: )

  7. Jasmine pisze:

    Na szczęście nikt nie pyta co Autor miał na myśli i można odbierać tekst jak się chce. 🙂
    Nie taką chichrawkę miałam na myśli. 😆 Kiedyś posiadałam swojego osobistego wewnętrznego Chichraczka. Był zaraźliwy, bez substancji wspomagających, tych uznanych za legalne też. 🙂 O coś takiego mi właśnie chodzi. 🙂

    Znowu zapisało się nie tam gdzie chciałam. Miało być w Odpowiedz. 🙂

  8. lukrecja pisze:

    Mógłby być z tego gotowy scenariusz, dobry reżyser nakręciłby arcydzieło filmowe. A na razie mamy literackie 🙂

    • Quackie pisze:

      Hm, dziękuję, mimo wszystko trochę to poszarpane, chociaż może właśnie nowoczesne formy tak mają.

      • lukrecja pisze:

        No, mają tak i to nie tylko najnowocześniejsze. Powstaje coś w rodzaju łamigłówki. Np. niedawno cytowany przeze mnie E.T.A,Hoffmann swego Kota Mruczysława tak skomponował, że jesen rozdział był o kocie, następny był biografią kapelmistrza Jana Kreislera. I tak na przeplatankę. Zmuszało do powrotów. A jakby Pan Lajkonik miał sobie liczyć 500 stron, to też by tak było?

        • Quackie pisze:

          Nie, nie sądzę. Ja w ogóle jestem (tak mi się wydaje) niezdolny do przeprowadzenia intrygi dłuższej niż 3-4 strony opowiadania, dlatego taka formuła, a nie inna, że bohaterowie jednego opowiadania (poza głównymi i rodziną Lajkonikową) rzadko wracają w innych (ogrodnik Bonifacy, Szeherezad, Modest… hmm, chyba wszyscy powracający drugoplanowi?). Przyznam się szczerze i bez bicia, że po prostu jestem zbyt nieporządny i roztrzepany, bez żadnego ADHD zresztą, żeby konsekwentnie trzymać się założeń, np. cech takiej czy innej postaci – wolę wymyślać nowe fabułki i nowych bohaterów, z którymi stykam pana Ignacego, tak mi po prostu łatwiej, a i PT. Czytelnicy się nie nudzą. Co do objętości, to tak w ogóle, to zbliżamy się z odcinkami do pół setki :), więc może nie 500 stron, ale ze 120-150 by się uzbierało; nigdy nie przypuszczałem, że tyle napiszę na jakiś temat, mniej czy bardziej spójnego 😉

          • misiekpancerny pisze:

            Lukrecja ma rację, jakby tak rozwinąć fabułę, to niechybnie by się w końcu zazębiła i wszystkie trybiki trafiłyby na miejsce 🙂

  9. Incitatus pisze:

    Dyskusja na manowce zapiernicza!!
    Może by tak jeszcze „Ulissesa” do niej dołączyć?: (
    Szesnaście razy zaczynałem to czytać i dalej niż do dwudziestej strony nijak nie szło dojechać. To może mi go kto opowie. Tak swoimi słowami, jak o golonce!

    • Quackie pisze:

      No więc to jest o tym, jak pan Ignacy Lajkonik… a nie, tam jest inny bohater… szlaja się przez całą noc po knajpach Dublina, zanietrzeźwiając się i snując mniej lub bardziej filozoficzne rozważania, a od inwencji autora i/lub stopnia zanietrzeźwienia bohatera zależy, na ile te rozważania są (nie)czytelne. Tak z grubsza w warstwie fabularnej.

    • lukrecja pisze:

      „Zakopanoptikon” Struga proponuję zamiast Ulisesa, z którym też sobie zreszta nie poradziłam. Chociaż Zakopanoptikon też może być trudny, bo jest hermetyczny. Tylko bywalcy Zakopanego a i to nie wszyscy się tym bawią.

      • Incitatus pisze:

        Hermetyczny to jest słoik typu „twist”!!

        • lukrecja pisze:

          Nie zawsze. Wystarczy drobne odgiecie pokrywki, lub ukruszenie gwinta.
          Ktoś, kto nie „żył” historią Zakopanego, nie załapie, o co chodzi i uzna, że głupie.

          • Incitatus pisze:

            Lukrecjo, wybacz szczerość! Zachwyt Zakopanem to wymysł kilku nudzących się jak mopsy inteligentów-dekadentów, którym od nadmiaru gorzały i innych używek mózgi się zlasowały i w pospolitym chamstwie piękno znaleźli! Góral ówczesny, z Zakopanego czy też z Murzasichla, był takim samym ćwokiem jakim dziś jest jego potomek! Inteligencja zawsze miała nierówno pod kopułą i na siłę, inaczej mówiąc „na chamego”, doszukiwała się piękna w prostocie, solidnie myląc ją z prostactwem. Żyjący ze spłachetka lichej ziemi i kawałka łąki starczającej na pięć owiec – nie więcej – sprytny tatrzański chłopek odkrył źródło dudków w kieszeniach „panów”, którymi w gruncie rzeczy gardził – dawali się obdzierać do gołej skóry i dna sakiewki bez specjalnego z jego strony zachodu. Tatry, a szerzej – góry, stały się modne, wypadało tam bywać. No i bywali… Nigdzie wóda tak dobrze do łbów jak w górach nie wchodzi. Pokolenia ceprów-bałwanów to wypraktykowały, a góralicek se o nich dbał i, psiamać, za każdy kubek wody liczył!!
            Przyciągały tam nazwiska, nie będę ich wymieniał, wszyscy je znamy. Niektórzy, nawet Wyspiański, żenili się z chłopkami (Rydel się też kłania), a później dramaty o tym pisali. Nota bene to Wyspiańskiemu kiła mózg wyżarła, toteż jego zachwytom nad Podhalem się nie dziwię. A Przerwa-Tetmajer? Młoda Polska, bohema…
            Dziś też w Zakopanem wypada bywać….Ale mnie między tę ogólnopolską hołotę przewalającą się Krupówkami nie ciągnie….Może dlatego, że ja wiem w jakiej porze roku doi się owce i sam dojonym być nie chcę kupując, jak rok okrągły, świeże oryginalne owcze oscypki robione z „krówskiego mleka”! Jak powiadają górale!: ((

            • Tetryk56 pisze:

              Senatorze, nazbyt pochopnie lubisz oceniać stan mózgowia ludzi różniących się zachowaniem czy poglądami. Dla wielu faktycznie istotą pobytu w Zakopanem są Krupówki i knajpy w okolicy; nie brak jednak podobnie zwiedzających Kraków, Warszawę czy dowolne inne miejsca. Poza knajpami i dość smętnym, zatłoczonym miasteczkiem są jeszcze góry – i to one przyciągają wielu interesujących ludzi, nie tylko przeżartych kiłą etc. A górale skubią turystów jak mogą – i nie sądź że gdziekolwiek indziej, gdzie jest masowa turystyka jest inaczej.
              Pośród ciemnego, jak piszesz, góralskiego ludu zdarzały się i wybitne osobowości – jak i wśród innych grup ludzi.

              • Incitatus pisze:

                Witaj, Tetryku: ) Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że problem nieco przejaskrawiam….Mógłbym użyć też innych słów, zwrotów…Potrafię….Ale we mnie burzy się krew, gdy natykam się na mityczny „genius loci” jakiegoś miejsca równie sztuczny jak śnieg z armatek na stokach narciarskich..
                Piszesz – natura…tak, to mogę zrozumieć. Ludzie mi tam niepotrzebni.

                • lukrecja pisze:

                  Raczej sie zgadzam z Tetrykiem, ale się zmywam.

                • Wiedźma pisze:

                  Miasto Zakopane jest brzydkie i przereklamowane, ale nie góry wokół. To z Kuźnic ruszałam kolejką na Orlą Perć i była to wspaniała wędrówka… Schronisko w Pięcu Stawach i Murowaniec też czule wspominam. 🙂

              • Quackie pisze:

                Panowie, ja też, będąc w Zakopanem, najchętniej unikam Zakopanego, ale nawet mieszkając w Murzasichlu trzeba się przetrajdać przez to miasto, żeby np. dotrzeć do Kościeliskiej czy Chochołowskiej na ceperski spacerniak. Plus dojazd i powrót, od którego i zęby, i wprost przeciwne części ciała bolą 🙁 jak wspomnę powrót z Pienin kilka lat temu – zakopianką właśnie.

                • Bożena pisze:

                  Będąc dwa tygodnie w Tatrach, w Zakopanem nocowałam tylko dwa razy- pierwszą i ostatnią noc. Zakopane jest przereklamowane, ale stamtąd chyba najlepiej wyrusza się w góry. Niestety, teraz Tatry są „zadeptane”. Jak widzę te kolejki na Giewont,to żal tych gór. Jak ja tam byłam, to napotkaliśmy tylko jedną wycieczkę, która akurat wracała.To już nie te same góry… Sad

            • Wiedźma pisze:

              Rozpędziłeś się, Senatorze, temperament Cię poniósł.Wyspiański, owszem, opisywał wesele Rydla, ale pierwszym , który ożenił się z chłopką z Bronowic był Włodzimierz Tetmajer….i było to udane małżeństwo. Się czepiam dla porządku ..
              Górale zakopiańscy należeli do biedniejszych, bo nie było ich stać na kolorowe ciuchy i nosili białe…. ku pogardzie takich np.nowotarskich, lepiej się mających.

      • Wiedźma pisze:

        Dotarłam do końca. Kreciu… przyznaję, że bawiło mnie to mniej więcej do połowy:)

  10. Quackie pisze:

    Muszę teraz wybyć na chwilę, zaraz wracam.

  11. pan pisze:

    Moje ukontentowanie ruszyło galopem po wczytaniu kolejnej historii pana L.
    Ukłony.

  12. Tetryk56 pisze:

    Witajcie!
    Mistrzu, kolejny znakomity odcinek – wcale nie za długi, a i suspensu tyle ile trzeba. Approve
    Przy okazji – nie macie wrażenia, że zaczyna się nam na Wyspie objawiać efekt synergii? I-got-an-idea

  13. Quackie pisze:

    Znowu zaraz wracam :]

  14. Alla pisze:

    Trzy razy próbowałam przeczytać, ale ciągle mi przeszkadzano.. Nareszcie się udało:)
    Głowę już mam jak ta spadająca dynia.. Albo, jakby na lądowisko upatrzyła se.. właśnie mą łepetynę..
    Miód – miodopodobny 🙂 chichraczek znakomity i w ogóle dziękuję p.Q, za coraz dłuższe odcinki. Bo, że się podoba to wiadomo:))

  15. Alla pisze:

    Lukrecjo!! Się nie zmywaj!!
    Dobranoc 🙂
    PS Jutro Tetryka Zenek z Kryśką nas przywitają Happy-Grin

  16. Quackie pisze:

    Jestem, ale nie za długo już dzisiaj 🙂

  17. misiekpancerny pisze:

    Ja mam usprawiedliwienie, dalej walczę z bibliotekami komputrowymi, ale powoli zaczynam wygrywać, na wszelki, solidny młotek mam na podorędziu Mad

  18. Quackie pisze:

    Oj, no i już muszę uciekać. Dobranoc! Całkiem spójnych i ciągłych snów życzę…

  19. Wiedźma pisze:

    i już dobranoc ? eeeee, jeszcze nie zima !

  20. Bożena pisze:

    Dzień dobry Wyspiarze 🙂 Happy-Grin

  21. Yo la pisze:

    Panie Kłaczku,

    W kraju, po którym uroczo stąpam, byłby Pan noszony na rękach, a doskonale Pan wie – i jak mało kto – że nigdy nie brakowało w nim talentów. Wydaje się również, a skoro ja to mówię, jest to wręcz pewne, że nawet tak zauroczony Pańskim pisaniem czytelnik jak ja, nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, z jakim wyjątkowym formatem Pisarza ma przyjemność obcować.

    Pana się czyta jak wyobraźnię, proszę nigdy nie dać skromności sobie wmówić, że jest inaczej.

    Brawo i dziękuję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)