« Katherine Mansfield (1888 - 1923) Rodzicom »

Mansfield Katherine „Święto Bankowe”

Gruby jegomość z różową twarzą ma na sobie przybrudzone białe flanelowe spodnie, granatową marynarką z różową chusteczką w kieszonce i słomkowy kapelusz o wiele na niego za mały, zsunięty na czubek głowy. Gra na gitarze. Mały człowieczek w białych płóciennych pantoflach, z twarzą ukrytą pod filcowym kapeluszem, podobnym do złamanego skrzydła, dmie we flet, a wysoki, chudy chłopak, w popękanych trzewikach — wydobywa ze skrzypiec długie, skręcone, wijące się wstęgi. Stoją bez uśmiechu (ale bynajmniej nie poważni) w jaskrawym świetle na wprost owocarni; dłoń jak różowy pająk uderza w gitarę; mała krępa rączka z miedzianym pierścieniem z turkusem znęca się nad niechętnym fletem, a ramię skrzypka usiłuje przeciąć skrzypce na dwoje.Zbiera się tłum ludzi. Wszyscy zajadają pomarańcze i banany, zdzierają łupiny, dzielą się, częstują wzajemnie. Jakaś młoda dziewczyna ma nawet koszyczek z truskawkami, ale ich nie je. — Czyż nie są rozkoszne? — Wpatruje się w maleńkie spiczaste owoce, jakby się ich lękała. Australijski żołnierz śmieje się: — No, dalej! Możesz je połknąć na raz! — Ale i on nie chce, aby je jadła. Z przyjemnością patrzy na jej małą wystraszoną twarzyczkę i podniesione ku niebu zakłopotane oczęta. — Czyż to nie cudo? — Wypina pierś i uśmiecha się. Stare, grube kobiety w aksamitnych stanikach niby stare zakurzone poduszeczki do szpilek; chude stare wiedźmy niby zniszczone parasolki, w chwiejących się czepeczkach na czubkach głów; młode kobiety w muślinach, w kapeluszach, które mogłyby rosnąć na żywopłotach, i w spiczastych pantofelkach na wysokich obcasach; mężczyźni w mundurach, marynarze, wyszarzali urzędnicy, kilku młodych Żydów w eleganckich sukiennych garniturach z wywatowanymi ramionami i szerokimi spodniami; chłopcy z przytułku ubrani na niebiesko — wszystkich odnajduje słońce, a donośna, śmiała muzyka łączy ich przez chwilę w jeden olbrzymi węzeł. Młodzi dokazują, popychają się na chodniku, trącają, figlują; starzy gawędzą. — …Powiedziałam do niego: jeżeli chcesz doktora, to go sobie wezwij.                — …A kiedy się już ugotowało, nie było co wziąć w garść. Spokojnie zachowują się tylko obszarpane dzieciaki. Stoją tak blisko orkiestry, jak to jest w ogóle możliwe, z rączkami założonymi do tyłu, z szeroko rozwartymi oczami. Tu i ówdzie podskakuje nóżka, porusza się rączka. Maleńkie bobo obraca się dwa razy dokoła, uroczyście siada na ziemi i znowu wstaje.

— Czy to nie cudo? — szepcze mała dziewczynka z rączką przy buzi.Muzyka rozpada się na wesołe kawałki i łączy znowu i znowu rozpada się i niknie, a tłum rozprasza się, idąc powoli pod górę.Na skręcie drogi widać pierwsze kioski.

— Łaskotki!… Łaskotki za dwa pensy… kupujcie, chłopcy. — Małe miękkie miotełki na drucikach. Żołnierze kupują je z zapałem.

— Kupujcie kukły. Za dwa pensy kukła.

— Kupcie skaczącego osiołka! Jak żywy!

— Guma do żucia, najwyższy gatunek. Kupujcie chłopcy, kupujcie.

— Kupujcie róże… Różę dla twojej damy, chłopcze. Róże, proszę pani?

— Pióra, pióra. — Jak trudno im się oprzeć. Prześliczne rozłożyste pióra, szmaragdowozielone, szkarłatne, jasnoniebieskie, kanarkowożółte. Nawet maleńkie bobasy mają pióra zatknięte za czepeczki.Jakaś stara kobieta w trójkątnym papierowym kapeluszu krzyczy, jak gdyby było to jej ostatnie pożegnalne zlecenie,jedyny sposób ratunku czy też jedyna nadzieja przemówienia ludziom do rozsądku: — Kup trójkątny kapelusz, kochanie, i włóż go na głowę.Pogoda jest zmienna: to świeci słońce, to wieje wiatr. Gdy słońce się chowa, przemyka cień; gdy ukazuje się znowu — praży ogniście. Kobiety i mężczyźni czują, że spala im plecy, piersi, ramiona; czują, że coś ich rozpiera, że zaczynają żyć… mężczyźni robią szerokie, pieszczotliwe gesty, unoszą ramiona bez żadnego powodu, wyrywają się ku dziewczynom, wybuchają śmiechem.Lemoniada! Cały dzban stoi na stole przykrytym serwetą, a cytryny jak zdechłe ryby pływają w żółtej wodzie. Woda w grubych szklankach wygląda jak galareta. Czemuż nie potrafią jej pić, nie rozlewając? Każdy rozlewa i zanim odda szklankę, wylewa resztki na ziemię.Dokoła wózka z lodami, z daszkiem w pasy i jasną metalową przykrywką, gromadzą się dzieci. Małe języczki oblizują rożki z lodami i małe kwadraciki wafli. Podnosi się przykrywka, zagłębia się drewniana łyżka; dzieci przymykają oczy, aby lubować się smakiem, spożywając w milczeniu.

— Proszę tutaj, do mnie, te małe ptaszki powiedzą ci przyszłość… — Przy klatce stoi skurczona Włoszka w nieokreślonym wieku, zaciskając i rozchylając ciemne szponiaste palce. Twarz jej — cudo o delikatnie rzeźbionych rysach — obwiązana jest zielonozłotą szarfą. A wewnątrz swego więzienia trzepoczą się papużki, wyciągając dziobki ku papierkom na tacce z ziarnem.

— Pani dobrodziejka ma wielką siłę charakteru. Poślubi pani rudego mężczyznę i urodzi mu troje dzieci. Należy się wystrzegać blondynki. Uwaga! Uwaga! Auto, prowadzone przez grubego szofera pędzi z góry. Wewnątrz blondynka nadąsana, popychana naprzód — pędzi przez pani życie… Uwaga! Uwaga!

— Panie i panowie. Jestem licytatorem z zawodu i jeżeli to, co wam powiem, nie jest prawdą, mogą mi odebrać patent i skazać na ciężkie więzienie.Na piersi trzyma swój patent; pot spływa mu po twarzy na papierowy kołnierz, oczy mają szklisty wygląd. Kiedy zdejmuje kapelusz, na czole widać głęboką bruzdę gniewu. Ale nikt nie kupuje zegarka.Popatrzcie znowu! Ze wzgórza zjeżdża, kołysząc się, ogromna kolasa, a wewnątrz niej dwoje starych, bardzo starych dzieci. Ona trzyma koronkową parasolkę, on ssie rączkę swojej laski; grube stare ciała chwieją się w takt ruchów pudła, a parujący koń, zbiegając ze wzgórza, pozostawia za sobą kupki nawozu.Pod drzewem koło chorągiewki stoi profesor Leonard w czapeczce i todze. Przyjechał tu „na jeden dzień” z wystawy londyńskiej, paryskiej i brukselskiej po to, aby z twarzy wyczytać ci przyszłość. Stoi uśmiechając się zachęcająco jak niezdarny dentysta. Gdy ci wielcy mężczyźni, którzy przedtem biegali i klęli, podają mu sześciopensową monetę — stają się nagle poważni, niemi, nieśmiali, omal że nie czerwienią się, gdy zręczna ręka profesora zagina drukowaną kartę. Są jak małe dzieci, które przyłapał na zabawie w ogrodzie właściciel, ukazując się nagle spoza drzewa.Jesteśmy już na wierzchołku góry. Jak tu gorąco! Jak pięknie! Gospoda jest otwarta, tłoczą się ludzie. Matka siedzi przed domem z dzieckiem, a ojciec wynosi jej szklankę napełnioną ciemnym, brązowym płynem; potem przeciska się z powrotem przez tłum. Zapach piwa zalatuje z gospody, a także głośny stuk i gwar głosów.Wiatr ucichł i słońce pali goręcej niż przedtem. Przed obrotowymi drzwiami tłoczy się zbita masa dzieci niby muchy przed otworem słoika z czymś słodkim.A pod górę wchodzą ludzie z łaskotkami i kukłami, z różami i piórami. Coraz wyżej i wyżej, w światło i upał, krzycząc, śmiejąc się, piszcząc, jak gdyby popychało ich coś, co zostało daleko w dole, a ciągnęło jaśniejące w górze słońce — ciągnęło w pełny, jasny, oślepiający blask… ku czemu?

123 komentarze

  1. misiekpancerny pisze:

    Kiedyś przegrałem bitwę na reumatyczne uniesienia,zostałem „załatwiony” panią Mansfield,a konkretnie „Pokojówką Jaśnie Pani” i dobity bezlitośnie „Panną Brill”,od tamtej pory poznałem wroga.
    Dzisiaj wrzucam najmniej rzucającą mnie po kątach powiastkę,ale i tak,że tak się wyrażę,to prawdziwy horror,porównywany jedynie do „Naszej szkapy” 🙂

  2. Incitatus pisze:

    Dzień dobry: ))
    I nie wiadomo czy to prowincja przychodzi po nas, czy my wracamy na prowincję. A może nigdy z nas nie wyszła i wszędzie niesiemy ze sobą jej smak, zapach i brak światła??

  3. Incitatus pisze:

    PS A swoją drogą chciałbym wiedzieć co w tej całej Mansfield widzą czytelnicy jej „grafomanii”, jak zdarzyło się samej autorce określić przenoszone na papier jej duszopłody!
    No i jak to się dzieje, że Poe najlepiej pisał przytruwany tlenkiem węgla z gazowego oświetlenia, Hemingway zalany w trupa, Witkacy naćpany po uszy, choć ponoć pod kontrolą lekarzy….
    Czyżby znaczna część literatury wysokich i niskich, do diabła, lotów tworzona była przez umysły – nie bójmy się tego słowa – spaczone i tylko Pan Henryk Sienkiewicz, noblista, był jedynym „in universo” piszącym na trzeźwo, choć i tak zarzuca mu się nieprzystojną skłonność do małych dziewczynek ?

    • Incitatus pisze:

      PPS O mistrzach pędzla i palety obcinających sobie uszy by namalować kolejny bohomaz też trzeba wspomnieć, bo w porównaniu z brudzącymi papier atramentem, mażący wszelkiego rodzaju farbami po wszystkim co się da „geniusze pędzla” są arcymistrzami w niszczeniu zupełnie niewinnych płócien, desek, sklejek i tym podobnych materiałów. Należy wszakże oddać im sprawiedliwość i z nieznośnym bólem serca stwierdzić, że akurat nikt tak jak oni nie potrafił sięgnąć do kabzy baranów gotowych zapłacić majątek za wizerunek puszki Coca-Coli czy zupy pomidorowej !

      • Incitatus pisze:

        PPPS
        Pozwolę sobie jeszcze dopisać, że podziwiam ludzi, którzy wpadają w zachwyt patrząc na „Kobietę” namalowaną przez Pablo Ruiz Diego José Francisco de Paula Juan Nepomuceno María de los Remedios Cipriano de la Santísima Trinidad Ruiz y Picasso (szlag by tych bykobójców za te wielopiętrowe nazwiska trafił!! Im bliżej arcytrudnego zajęcia – zwanego przyziemnie pasaniem krów – byli przodkowie takiego dona, tym dłuższe sobie ich potomkowie lepili nazwisko!)
        Jeden Salvadore Dali choć raz w życiu skromną prawdę powiedział, że jeden jego obraz jest więcej wart niż wszystko co w okresach żółtym, zielony, czerwonym i czarnym (o, pardon, Czerwone i czarne to Stendhal popełnił!), różowym i sraczko-buraczkowym Picasso namalował! Ponieważ wiem, że i Dali równo i mocno był stuknięty w cerebrum et cerebellum, nie pozostaje mi stwierdzić nic ponadto, że „od 1800 r. nie powstało nic wielkiego!” I tym cytatem z niezrównanego mistrza pędzla, złodzieja cudzych żon, kochanka Federika Garcia Lorki kończę swą epistołę!
        Mogli pisać listy Cezar, Krasiński, Czechow i ta baba, to mogę i ja!!

  4. Incitatus pisze:

    A tak wiwogóle to witaj, Pancerny!:))
    Warteś w ucho przyjacielu, za wyciągnięcie tej baby z naftaliny! Fuj, ależ mnie w nosie kręci!!

    • misiekpancerny pisze:

      Witaj Senatorze :)Z nabożną czcią przeczytałem Twoje przemyślenia
      na temat sztuki wszelakiej,albowiem podpisałbym się wszystkimi czterema łapami pod nimi :)Dla mnie mistrzostwem świata marszandów,jest wciśnięcie ludziom kubizmu,ekspresjonizmu zwłaszcza abstrakcyjnego,surrealizmu czy innego postmodernizmu jako sztuki w ogóle i sprzedanie za ciężką kasiorę bohomazów,które jest w stanie namalować średnio rozgarnięty manualnie przedszkolak,jakim trzeba być baranem,żeby dać sobie wcisnąć za 140 milionów dolków „obraz” Jacksona Pollocka „No.5”,
      który wygląda jakby autor nakichał na płótno,albo „dzieło” “False Start” – Jaspera Johnsa za drobne 80 milionów, przedstawiające wybuch gaci w hawajskim stylu.Może się nie znam i nie jestem koneserem,ale dla mnie człowiek na obrazie powinien przypominać ludzia,a nie skrzyżowanie UFO z rozdeptanym pomidorem.:)

      • Incitatus pisze:

        No tak, ale z nas znawcy jak z koziej……trąba, przyjacielu i dlatego w naszych domach nie zawiśnie nigdy (mam nadzieję) wiekopomne dzieło, którego autor zwyczajnie na płótno defekował. …..Po spożyciu pinacolady zmieszanej z trzema opakowaniami proszku do pieczenia podpartej tortillas nadziewanymi lokalnymi warzywami celem uzyskania większej ekspresji…….tworzenia!: )))

      • Bożena pisze:

        Ależ Misiu, liczy się nazwisko! Artysta! Jakiś debil go wykreuje, a snoby to kupują za ciężkie pieniądze i są szczęśliwi. A może to nie taki znów debil? 🙄

  5. Incitatus pisze:

    Dzień dobry Państwu: )))
    Gdyby tak ktoś z Szacownych z moimi sądami tu wylanymi jak żółć na talerz mnie się nie zgadzał, to dziś proszę do mnie z rohatyną! Jak będzie jutro to się zobaczy!

    • Wiedźma pisze:

      Witaj Senatorze…. żadnych rohatyn ! Rozbawiły mnie filipiki obu Szanownych … 🙂 tyle pasji włożonej w tępienie gustów niezgodnych z własnymi, że Savonarola by się nie powstydził 🙂

      • Incitatus pisze:

        Dzień dobry: ))) Zaraz Savonarola, wzór niedościgły!: ) Musisz wszakże przyznać, Wiedźmineczko roztomiła, że racji w naszych wywodach wiele, że już nie powiem, iż kryniczny zdrój samej prawdy z nich tryska! Niech mnie świnia powącha jeśli kupując pikassowskie dzieła zapłaciłbym za coś innego jak tylko za nazwisko! To tak jak z butami = Adidas rżnie grubą forsę za markę, nie za cudownych właściwości obuwie! Mój Szwarc, krawiec doskonały, szył garnitury, przy których cała reszta mistrzów z Savile Row mogłaby mu ewentualne igły nawlekać, o ile – naturalnie – łaskawie by im pozwolił!

  6. Incitatus pisze:

    Aha, bom sięgnął we wczorajszą daleką i mglistą przeszłość – Misiu, dlaczego Ty masz trupistyczne ciągoty i dlaczego akurat Wiedźminka ma z ciebie jakichś nieboszczyków wyciągać?? : ))

    • misiekpancerny pisze:

      Mam bo lubię 🙂 O ileż ciekawsze są mroczne opowieści E.A.Poe niż pani Mansfield,poezja Blake`a,Bursy,czy Baczyńskiego od poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej,Konopnickiej czy pani Samozwaniec. Zawsze uwielbiałem horrory,mroczną fantastykę i poezję,nie kryje się za tym żadna tajemnica,ja to po prostu lubię i już 🙂

      • Incitatus pisze:

        Mnie proszę czytać dokładnie, ja rzadko piszę to czego nie chciałem napisać i nie o turpizm, a o trupizm mi chodzi! Niby to samo, a jednak nie do końca!: )))

        • misiekpancerny pisze:

          Faktycznie,trupizm,biję się w pierwsi za przeoczenie,to zmienia zupełnie postać rzeczy,zamiłowanie do trupizmu pojawiło się u mnie gdym będąc pacholęciem i ciurą obozowym zdarłem z pewnego rycerza po bitwie grunwaldzkiej buty wraz ze zbroją,od tamtej pory zakodowałem sobie,ze truposz może być dostarczycielem wielu uciech doczesnych o ile posiada pełny trzosik i porządne buty 🙂

      • Wiedźma pisze:

        Słusznie Miśku…. jeszcze tylko dodaj ….” dla mnie”,w drugim zdaniu, a reszta ludzkości niech ma cień szansy na własne zachwyty….. 🙂

        • misiekpancerny pisze:

          A niech,Wiedźminko :)Mam mały konkursik,ciekawe czy ktoś jest w stanie opublikować wiersz miłosny prawdziwie radosny,taki w którym autor nie cierpi mąk piekielnych,nie jęczy poraniony okrutnie miłością,nie wzdycha,nie marudzi i nie chce się targnąć na swój żywot,ciekaw jestem,czy się komuś uda ta sztuka.Acha miłość ma być do człowieka,nie dziecka,dzbanu wina,czy ukochanego psa,zapraszam 🙂

          • Wiedźma pisze:

            A weź sobie popatrz co napisał Gałczyński, zawadź o Leśmiana a i Tuwim niezgorszy…. Wygrałam walkowerem i nie domagam się nagrody. O Pawlikowskiej nie piszę zebyś nie dostał wysypki 🙂

            • misiekpancerny pisze:

              A jakiś przykład,malutki choćby 🙂

              • Wiedźma pisze:

                A nie ! W całej dyskusji jedynie Quackie operował argumentami, Ty i Senator wręcz ” zakrzyczeliście ” K.M. Picassem i puszką zupy, oraz przekonaniem o Waszej wyłącznej racji, więc nie podrzucę Ci żadnego bryka ” co autor miał na myśli „…. w takie klocki się nie bawię 🙂

                • misiekpancerny pisze:

                  No zraniłaś mnie teraz okrutnie wprost na wskroś,że niby mła nie mam duszy reumatycznej ? To straszne pomówienie,albowiem w mych ócz błękitach odbija się cały egzystencjalny żal za miłością prawdziwą,aczkolwiek niespełnioną,którą się wierszem nie da wyrazić,a tym bardziej prozą,ale jeden maluśki wierszyk miłosny niecierpiętniczy,to nawet,takiemu prochowi marnemu jak jak ja się należy,jak ta micha bezdomnym kotkom 🙁

                • Wiedźma pisze:

                  Drabinka się skończyła, z żalem donoszę, że absolutnie nie watpię w Twą duszę na wskorś reumatyczną i dlatego zamieściłam poniżej śliczną piosenkę o miłości aż poza grób 🙂

  7. Bożena pisze:

    Dzień dobry 🙂 Jakże mogłabym nie zgadzać z Pańskimi słowami, Senatorze kochany, wszak ja także twierdzę, że większość tzw. arcydzieł powstała pod wpływem… i dlatego komuś normalnie myślącemu trudno je zrozumieć. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to jest snobem.

  8. Alla pisze:

    Dzień dobry:) Tak mi się widzi, iż Katherine, bardzo nie lubiła kobiet:))”..Stare, grube kobiety w aksamitnych stanikach niby stare zakurzone poduszeczki do szpilek…” Tak może tylko kobieta o kobiecie:)))
    Bywa egzaltowana, złośliwa i zarazem poetycka:) Już zamówiłam „listy”, o! I tyle pożytku z krytykowania tej pani:)))

  9. Alla pisze:

    „Katherine Mansfield posiada umiejętność wydobywania uroku i piękna z rzeczy powszednich, świetna znajomość psychologii, głęboki humanizm, piękny język – wszystko to sprawia, że jej utwory są wciąż czytane z niesłabnącym zainteresowaniem.”

    Hmmm, przeczytamy – się przekonamy – czy zainteresują :)))

  10. Alla pisze:

    Złote pioruny, orzeł i egida.. Nawet się nie zbliżam.. Czuprynę lubię mieć w nieładzie.. Lecz artystycznym – jedynie..:)))

  11. Quackie pisze:

    Dzień dobry! Dzisiaj będę pojawiał się i znikał, ale póki jestem pojawiony, przyznam, że zmysł obserwacji pani Mansfield miała doskonale rozwinięty. Wprawdzie nadal da się odczuć mizantropijny filtr w oku obserwatora, ale moim skromnym zdaniem wynika to z analitycznego spojrzenia; jak się zanalizuje szczegółowo i (co najgorsze) w zbliżeniu czyjąś posturę, twarz, cechy charakterystyczne, to nader często wychodzi obserwatorowi karykatura. I tak mi się to właśnie czyta; jak katalog słabości i brzydoty bliźnich. Co nie zmienia faktu, że summa summarum jest to doskonałe świadectwo epoki, ale żeby tak na to spojrzeć, trzeba z kolei zsyntetyzować tę analizę 😉

    • Incitatus pisze:

      Ja tak kiedyś złodziei broniłem! To nic, że łotr bez czci i wiary, to nic, że zbrodzień zakamieniały, aliści w każdym coś dobrego drzemie i jak mu z bliska się przyjrzeć, to parszywiec ma piękne błękitne oczy w czarnej rzęs oprawie!: )

      • Quackie pisze:

        Tylko że pani Mansfield nic nikomu nie ukradła. No, może nieco czasu, potrzebnego na lekturę? A poza tym oświadczam, na tym forum być może po raz pierwszy, że w młodości tej nieco bardziej cielęcej byłem dotknięty syndromem Pollyanny, czyli dostrzegania w każdej rzeczy przede wszystkim pozytywów. I czasem mi to się objawia : )

  12. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry Kwaku ! 🙂 To jest to…. ale ponieważ trup się tu i tam nie poniewiera, a ludzikowie nie są wystarczająco demoniczni……. to jest to „Nasza szkapa” ( a co w niej złego?) :).

    • Incitatus pisze:

      W „Naszej szkapie”? Podsuwanie jej dzieciom. Do dziś jej los pamiętam. I na cholerę mi łzy wówczas wylane? Mogła autorka „nad losem się pochylić” i grosiwem całe życie choć garstkę ludzi wspierać, a ona napisała duszoszczypatielnuju nowelę, zainkasowała za nią wynagrodzenie i już….A szkapę szlag trafił.
      Ja na pokarm dla swoich bezdomnych kotów zbiórek publicznych nie urządzam, nie epatuję ich losem rzesz potencjalnych czytelników moich postów, tylko sam sobie z siebie…. I już…:(

      • Incitatus pisze:

        PS Wiem, wiem – pilnuj szewcze kopyta, boś nie Konopnicka…..A i nowa Rota teraz psu na budę by się zdała!: ((

      • Wiedźma pisze:

        A… mamy pożytek z „Naszej szkapy”… karmisz i leczysz kocie przybłędy, omal od ust sobie nie odejmując, wrażliwość Ci nie stępiała po tych ślozach nad losem szkapy 🙂
        A pani Konopnicka….. z niejakim trudem koniec końcem wiązała…

  13. Wiedźma pisze:

    Dzień dobry ogólnie 🙂 „Gdyby każdy miał mój gust, to chciałby mieć moją żonę”…. powiedział stary Indianin. 🙂

  14. Quackie pisze:

    A jak już jesteśmy przy lekturach, to na wakacje poza paroma innymi autorami wybrałem sobie opowiadania o Conanie z Cymerii, część czytanych, część – nie. Po sporej dawce tychże stwierdzam z lekkim smuteczkiem, że mimo mięsistych opisów i barbarzyńsko-przygodowego klimatu, gdzie trup ściele się gęsto, a krew i pot leją nieustannie, sporo spośród nich jest pisanych od szablonu, więc ciąg dalszy można przewidzieć z dużym prawdopodobieństwem – zazwyczaj pozostaje tylko pytanie, czy głównemu bohaterowi w beznadziejnej sytuacji przeciwko czarnemu charakterowi pomoże zaprzyjaźniony czarownik, piękna kobieta, czy też wróg jego wroga.

    • Incitatus pisze:

      „Magia i miecz”!! Quackie, te „Conany”, które Howard napisał zupełnie spokojnie można czytać, ot, taka guma do żucia dla mózgu, jak ja tę literaturę zwykłem nazywać, ale już te jego następców, jakiś Spraque de Camp i Lin Carter to już nie to i choć w swoim dorobku mają oni pozycje tego rodzaju, to kudy im – jak Wiech mawiał – do pierwowzorów! Ja mam cały cykl o Conanie, jeno częściowo się wziął i rozlazł po rodzinie i znajomych: )

      • Quackie pisze:

        Ano właśnie, skupiłem się na „oryginalnych” opowiadaniach Howarda, guma do żucia w sam raz na wakacje, doprawiona sosem okrucieństwa (właśnie przeczytałem, jak to ukrzyżowany Conan jest uwalniany z matni, oswobodziciele zaczynają od rąk, a jak bohater ma je już wolne, to sam sobie wyciąga hufnale z nóg, brr). W sumie jakbym nawet nie wiedział, że Howard był Teksańczykiem, to po takich opisach mógłbym się zacząć domyślać ; )

  15. Jasmine pisze:

    Dzień dobry. 🙂

    Zaproponowane przez Miśka opowiadanie nie zachęciło mnie do zapoznania się dogłębniej z twórczością autorki.
    Za to dyskusja pod onym w szczery zachwyt wprawiła. 🙂 Aż zawołać by się chciało Autorzy! Autorzy! Autorzy!. 😆

    Co do puszek arcydzieł to największe wrażenie zrobił na mnie Piero Manzoni. Nie wszystkie swoje dzieła uważał za „dzieła”. Po tym jak w 1958 roku stworzył 45 „pneumatycznych rzeźb” – na życzenie nabywcy wypełnionych oddechem artysty, chciał zaszokować odbiorców swojej „sztuki” i udało mu się.
    W maju 1961 roku Manzoni dokonał defekacji do 90 niewielkich puszek, które następnie zostały fabrycznie zamknięte i opatrzone napisem „Gówno artysty” („Merda d’artista”). W kolejnych latach trafiły one do licznych zbiorów sztuki na całym świecie i osiągały wysokie ceny. Wiele z nich eksplodowało, zapewne z powodu korozji i nadmiernego ciśnienia powstałego gazu.
    Proszę nie odsądzać od czci i wiary Manzoni`ego. Swoim „dziełem” chciał udowodnić jakimi debilami są nabywcy, którzy za cenę, gówno na wagę złota, kupili owe arcydzieła.

    Na razie się pożegnam. Zaganiany dzień mam, w dodatku staram się podglądać Olimpiadę.:)
    Serdeczności nieustające przesyłam i do popotem. 🙂

    • misiekpancerny pisze:

      Ależ Jasminko,nie poddawaj się tak łatwo,może inne opowiadanie przypadnie Ci bardziej do gustu np.”Pokojówka Jaśnie Pani ” 🙂
      Jedenasta godzina. Stuknięcie do drzwi. — …Chyba nie przebudziłam pani. Nie spała jeszcze pani, co? Ale właśnie zaniosłam mojej pani herbatą i pozostała jeszcze filiżanka. Myślałam, że może…
      …Ależ wcale nie, proszę pani. Zawsze na końcu gotuję herbatę. Wypija ją w łóżku po odmówieniu modlitwy, aby się rozgrzać. Stawiam imbryk wtedy, kiedy pani klęka, i mówię mu: „A ty nie potrzebujesz się zbytnio śpieszyć ze swoją modlitwą”. Ale zawsze, zanim moja pani dochodzi do połowy, woda się gotuje. Widzi pani, znamy taką masę ludzi, a za każdego z nich trzeba się pomodlić, za każdego. Moja pani ma spisaną całą listę nazwisk w czerwonym notesiku. Och, mój Boże, kiedy przychodzi do nas ktoś po raz pierwszy, a potem pani mówi do mnie: „Ellen, podaj mi mój czerwony notesik”, ogarnia mnie wściekłość. Myślę sobie zaraz: „Oto jeszcze jeden, przez którego będzie klęczała dłużej koło łóżka, bez względu na temperaturę”. I, proszę pamiętać, że nie można jej dać poduszki; klęczy na twardym dywanie. Aż mnie ponosi, gdy na nią patrzę, znam ją przecież tak dobrze. Próbowałam już ją oszukać; podłożyłam pierzynkę. Ale za pierwszym razem, gdy to zrobiłam — och, spojrzała na mnie takim wzrokiem… to był wzrok świętej, proszę pani. „Czy Zbawiciel nasz miał pierzynkę, Ellen?” — zapytała. Ale ja… byłam wówczas młodsza… miałam ochotę powiedzieć: „Nie, ale Zbawiciel nasz nie był w pani wieku i nie miał pani lumbago”. Niegodna myśl, co? Ale ona jest zbyt dobra, naprawdę zbyt dobra. Kiedy otuliłam ją teraz w łóżku i spojrzałam na nią, leżącą spokojnie z rękami na kołdrze i z głową na poduszce, a taką ładną, nie mogłam odpędzić od siebie myśli: „Teraz wyglądasz zupełnie tak, jak twoja kochana matka, gdy układałam ją do trumny”.
      …Tak, proszę pani, wszystko to na mnie spadło. Och, wyglądała naprawdę słodko. Ułożyłam jej włosy na czole, takie miękkie, całe w ślicznych lokach, a z jednej strony wsunęłam wiązankę najpiękniejszych fioletowych bratków. Z tymi bratkami wyglądała jak obrazek, proszę pani. Nie zapomnę ich nigdy. Dziś wieczorem, kiedy patrzyłam na swoją panią, pomyślałam sobie: jeśliby tu tylko były bratki, nikt by nie dostrzegł różnicy.
      …Dopiero w ostatnim roku, proszę pani. Potem, gdy stała się trochę, no, jakby to powiedzieć… trochę słaba na umyśle. Ma się rozumieć, nigdy nie była niebezpieczna; taka słodka staruszka. Ale kiedy to na nią przychodziło, zdawało jej się, że coś zgubiła. Nie mogła usiedzieć. Nie mogła zachować spokoju. Przez cały dzień była na nogach, to tu, to tam; spotykało się ją wszędzie: na schodach, w przedsionku, w drodze do kuchni. I tylko popatrzyła na człowieka, skarżąc się jak dziecko: „Zgubiłam to, zgubiłam”. „Niech pani idzie ze mną — odpowiadałam na to — postawię pani pasjansa”. Ale ona chwytała mnie za rękę — ja byłam jej ulubienicą — szepcząc: „Odszukaj mi to, Ellen, odszukaj”. Smutne, prawda?
      …Ach nie, nigdy już nie wróciła do zdrowia. W końcu miała atak. Ostatnie jej słowa, a powiedziała je bardzo powoli, były: „…Zobacz tam… zobacz” — i to było wszystko.
      …Ach nie, proszę pani, nie zauważyłam nic podobnego. Może inne dziewczęta. Ale widzi pani, to jest tak — nie mam nikogo na świecie prócz jaśnie pani. Matka moja umarła na suchoty, kiedy miałam cztery lata, a potem mieszkałam u dziadka, który prowadził zakład fryzjerski. Całe dnie siedziałam tam pod stołem czesząc lalkę: chyba dokładnie naśladowałam fryzjerów. Wszyscy byli dla mnie tacy mili. Robili mi małe peruczki we wszystkich kolorach, najmodniejsze fasony. Siedziałam tak przez cały dzień, cicha jak myszka — klienci wcale nie wiedzieli o mnie. Tylko od czasu do czasu podglądałam spod serwety.
      …Ale pewnego dnia udało mi się zdobyć nożyczki i — czy pani uwierzy? — obcięłam sobie włosy… pasmo po pasmie, jak małpka. Dziadek był wściekły. Chwycił rurki — nie zapomnę tego nigdy — a potem złapał mnie za rękę i ścisnął mi palce rurkami. „To cię nauczy” — wrzasnął. Sparzył mnie okropnie. Do dziś dnia mam znak.
      …Widzi pani, on był taki dumny z moich włosów. Brał mnie na ręce i sadzał na kontuarze, gdy jeszcze nie było klientów — i robił istne arcydzieło z moich włosów: ogromne, miękkie loki, puszyste na czubku głowy. Pamiętam, że fryzjerzy otaczali nas kołem, a ja byłam taka uroczysta z pensem w ręku, który dziadek dawał mi do trzymania, podczas gdy robił mi fryzurę… Ale potem zawsze odbierał tego pensa. Biedny dziadek! Był nieprzytomny ze złości, gdy zobaczył, co za szkaradę z siebie zrobiłam. Ale i ja najadłam się strachu. Czy wie pani, co się wtedy stało? Uciekłam. Tak, uciekłam prosto przed siebie, z ulicy w ulicę… sama już nie wiem, jak daleko. Och, mój Boże, musiałam wyglądać okropnie z ręką zawiniętą w fartuszek i z wystającymi resztkami włosów. Ludzie pewno zaśmiewali się na mój widok…
      …Och nie, proszę pani, dziadek nigdy mi tego nie wybaczył. Nie mógł już potem znieść mego widoku. Nie mógł nawet jeść obiadu, gdy ja byłam w pobliżu. Toteż wzięła mnie do siebie ciotka. Była kaleką, tapicerką. Takie maleństwo. Gdy miała robić oparcie sofy, musiała stawać na siedzeniu. Właśnie, kiedy jej pomagałam, poznałam moją panią.
      …Nie tak bardzo, proszę pani. Miałam już skończone trzynaście lat. I nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuła się — no, jakby to powiedzieć… dzieckiem. Widzi pani, miałam ten swój specjalny strój, no i jedno z drugim. Jaśnie pani kazała mi od początku nakładać kołnierzyki i mankiety… Och tak, raz jeden. To było zabawne. Było tak: do jaśnie pani przyjechały dwie małe siostrzeniczki — mieszkałyśmy wtenczas w Sheldon — i właśnie odbywał się jarmark.
      „Słuchaj, Ellen — rzekła — chciałabym, abyś zabrała panienki na przejażdżkę na osiołkach”. Poszłyśmy we trzy: były takie miłe i kochane. Ale kiedy zbliżyłyśmy się do osiołków, panienki bały się wsiąść. Wobec tego przypatrywałyśmy się tylko. Jakie to były prześliczne osiołki! Pierwszy raz w życiu widziałam je luzem, nie przy wózku… ot, jakby to powiedzieć… dla przyjemności. Miały cudowną, srebrnoszarą sierść, maleńkie czerwone siodełka, niebieskie lejce i dzwoneczki, dzwoniące przy uszach. Jeździły na nich zupełnie duże dziewczęta — starsze ode mnie — i takie wesołe. Wcale to nie było wulgarne. Och nie, tak się po prostu bawiły. Sama nie wiem, co mi się stało, ale gdy zobaczyłam ich maleńkie nóżki, oczy… takie łagodne… i uszy… takie mięciutkie… zapragnęłam bardziej niż czegokolwiek na świecie przejechać się na osiołku. …Naturalnie, że nie mogłam tego zrobić. Musiałam pilnować panienek. I jakżeżbym wyglądała na osiołku w swoim stroju pokojówki! Ale przez całą resztę dnia tylko osiołki tkwiły mi w głowie, tylko osiołki. Zdawało mi się, że pęknę, jeżeli komuś o tym nie powiem, a komuż mogłam była powiedzieć. Ale kiedy położyłam się do łóżka — a spałam w sypialni pani James, była ona u nas wtenczas za kucharkę — gdy tylko zgaszono światła, stały już przede mną moje osiołki z dzwonkami przy uszach, ze zgrabnymi nóżkami i smutnymi oczami… No, czyby pani uwierzyła? Przez długi czas czekałam, udając, że śpię, aż nagle siadłam na łóżku i zaczęłam wołać, jak mogałm tylko najgłośniej: „Chcę pojechać na osiołku; chcę pojechać na osiołku”. Widzi pani, czułam, że muszę to koniecznie powiedzieć, a zdawało mi się, że nie będą się ze mnie śmiać, jeżeli udam, że mówię przez sen. Chytre, co? Ale cóż innego mogłoby wymyślić takie niemądre dziecko?
      …Och, nie, proszę pani, teraz już nigdy.Rozumie się, był czas, kiedy o tym myślałam. Ale to się nie miało stać… Miał małą kwiaciarnię tuż na naszej ulicy, po drugiej stronie. Śmieszne, co? A ja strasznie lubiłam kwiaty. W tym czasie mieliśmy zawsze dużo gości — i ja ciągle musiałam biegać do kwiaciarni; pełno mnie tam było, jak się to mówi. Ja i Harry (nazywał się Harry!) sprzeczaliśmy się, jak trzeba układać kwiaty — i od tego właśnie się zaczęło. Kwiaty! Nie uwierzyłaby pani, jakie kwiaty mi przynosił. Niczego mi nie żałował. Nieraz były to konwalie; wcale nie przesadzam. Ma się rozumieć, że mieliśmy się pobrać i postanowiliśmy zamiesekać nad sklepem, i wszystko miało być po dawnemu, i ja miałam urządzać wystawę. Och, jakżeż ja przystrajałam tę wystawę w każdą sobotę! Nie naprawdę — rozumie się, proszę pani — tylko tak, jakby to to powiedzieć, w marzeniach. Przystrajałam ją jemiołą na Boże Narodzenie i liliami na Wielkanoc, ze wspaniałą gwiazdą z żółtych narcyzów pośrodku. Wieszałam… ale co tu o tym mówić. Nadszedł dzień, kiedy miał przyjść po mnie, abyśmy poszli wybrać meble. Czy zapomnę o tym kiedykolwiek? Był wtorek. Jaśnie pani nie czuła się dobrze tego popołudnia. Nie po wiedziała nic, och, nie; ona nigdy nic nie powie. Ale poznałam po sposobie, w jaki się otulała, pytając, czy jest zimno… a jej mały nosek był taki zmarznięty. Nie miałam ochoty jej zostawić; wiedziałam, że przez cały czas będę niespokojna. W końcu spytałam, czy nie chciałaby, abym to odłożyła na inny dzień. „Och, nie, Ellen — rzekła — nie kłopocz się mną. Nie powinnaś robić zawodu swemu narzeczonemu”. Taka była pogodna, proszę pani — zupełnie nie myślała o sobie. Było mi coraz bardziej przykro. Zaczęłam się namyślać… wtem ona upuściła chusteczkę i schyliła się, aby ją podnieść sama, czego nigdy nie robiła. „Co pani robi?” — zawołałam, podbiegając, aby ją zatrzymać. „Widzisz — odpowiedziała uśmiechając się. Może to sobie pani wyobrazić! — Widzisz, muszę zacząć się przyzwyczajać.” Och, musiałam powstrzymywać się ze wszystkich sił, aby się nie rozpłakać. Podeszłam do gotowalni i udawałam, że wycieram srebro, ale nie mogłam sobie dać rady i zapytałam, czy nie wolałaby raczej, abym ja… wcale nie wychodziła za mąż. „Och, nie, Ellen — powiedziała (a mówiła zupełnie takim głosem, jakim ja mówię do pani). — Nie, Ellen, za nic na świecie.” Ale kiedy to mówiła — patrzyłam właśnie w lustro, a ona naturalnie nie mogła wiedzieć, że ja widzę— położyła swoją maleńką rączkę na sercu — tak zupełnie, jak to robiła jej droga mateczka, i podniosła oczy… Och, proszę pani! Kiedy Harry przyszedł, miałam już przygotowane jego listy i pierścionek, i broszkę z ptaszkiem, którą mi dał — ze srebrnym ptaszkiem, trzymającym w dziobku łańcuszek, a na końcu łańcuszka — serce przebite sztyletem. Prześliczna rzecz! Otworzyłam mu drzwi. Nie dałam mu przyjść do słowa. „Masz tu — rzekłam. — Zabierz to wszystko — rzekłam. — Wszystko się skończyło. Nie wyjdę za ciebie. Nie mogę zostawić swojej pani”. Zbladł! Zbladł jak kobieta. Musiałam zatrzasnąć drzwi i stałam, dygocąc cała, aż nabrałam pewności, że poszedł. Gdy potem otworzyłam drzwi — niech mi pani uwierzy lub nie — okazało się, że naprawdę poszedł. Wybiegłam na ulicę — tak jak stałam, w fartuchu i pantoflach rannych — i stanęłam pośrodku ulicy patrząc przed siebie. Ludzie musieli zaśmiewać się, jeżeli mnie widzieli.
      …Wielki Boże! Co to? Bije godzina! A ja tu nie pozwalam pani spać. Och, proszę pani, powinna mi pani była przerwać… Czy mogę otulić pani nogi? Zawsze otulam nogi swojej pani, co noc, akurat tak samo. A ona mówi: „Dobranoc, Ellen. Spij mocno i obudź się wcześnie!” Nie wiem, co bym zrobiła, jeśliby cośkolwiek… Ale nie, nikomu nic dobrego nie przyjdzie z myślenia, prawda, proszę pani? Myślenie nic nie pomoże. Nie robię tego często. Ale zawsze, kiedy przyłapuję siebie na tym, mówię sobie ostro: „Znowu to samo, Ellen. Znowu to samo, głupia dziewczyno! Jakbyś nie miała nic lepszego do roboty niż rozmyślać!…”

      • Jasmine pisze:

        Litości, Miśku! 😆 W tak dużej dawce mogę nie zdzierżyć owych opowiadań, zachwyt nad nimi zabić mnie może. Chyba, że o to Ci chodzi, to dawaj dalej. 😆
        Z tego zachwyciły mnie „ranne pantofle”. Postrzelone zostały Senatorem czy nożem ranione, dlatego ranne? 😆
        Mówiłam, że nie mam dziś czasu? Mówiłam! 😆 ;p

        I jeszcze: Zbladł jak kobieta! Muszę przyjrzeć się dokładniej, kobietą wszak jestem, czym różni się moje blednięcie od męskiego. 😆

      • Incitatus pisze:

        Nu, w mordę!! Wiedźmineczko, Quackie, taż to tu artyzm godny Zoli! Tylko dokładnych opisów krzeseł i innych sprzętów mi tu brakuje, ale nie ma co żałować, ich znajomość dogłębna z Germinalu mi została!:((
        Wiesz MIśku, tu właśnie, w tym dziele, turpizmem jedzie. Vivat naturalizm!! Psiakrew!!

      • Alla pisze:

        Bywa, że nie mam nic lepszego do roboty niż rozmyślanie..:)) I nawet lubię bardzo.. Rozmyślać.. No, a Bridget Jones w zimie, to na gołe stopy zakłada sportowe buty, na samą bieliznę sweter i tak wybiegła za Markiem.. Cudna scenka była:)))

  16. misiekpancerny pisze:

    Howard popełnił też kilka wierszy,oczywiście w swoim klimacie 🙂
    Robert E. Howard – Zmierzch nad Stonehenge

    Pod zamyślonym niebem olbrzymie kolumny
    Jak giganci z zaświatów, wyniosłe i dumne,
    Rzucają w głąb lądu swoje długie cienie.
    Plączą się z nimi słońca ostatnie promienie,
    Gdzieś ponad leci mewa – samotna i szara.
    Księżyc tli się jak gałąź wyciągnięta z żaru,
    I wśród tych cieni ciosanych rękami Tytana
    Tańczą kształty nieludzkie z mgły czarnej utkane.

    Krwawy księżyc wspina się na nieba strome stoki,
    Ciemność cofa się wolno i pierzchają mroki.
    Z moczarów, z szeptem wiatru morskiego przygnany
    Dudni jazgot posępny, bębnow rytm zapomniany,
    Budząc duchy samotne co wśród ptaków i węży
    Drzemią w Celtów ostatniej opuszczonej twierdzy.

    • Wiedźma pisze:

      I warto było te duchy budzić ?:)

    • Bożena pisze:

      Ten wiersz przypomina majaki chorego… A może jestem za głupia, żeby z tego coś zrozumieć?
      Dla mnie wszystko musi mieć jakąś treść lub przesłanie, np:
      PATENT NA UŚMIECH
      Od kiedyśmy przyszli na ten ziemski padół,
      Uśmiech nigdy nie był naszą główną wadą.
      Francuski jest lekki, ciężki jest tyrolski,
      Angielski jest dziwny… Jaki jest ten polski?
      Można to prześledzić już od wieków paru –
      Nie lubi uśmiechu ni władza, ni naród.
      Skrzetuski się nie śmiał w domu ani w polu,
      Pan Zagłoba śmiał się, lecz po alkoholu,
      Jagiełło był smutny jak cmentarne brzózki,
      A Stańczyk? Wystarczy zobaczyć „Hołd Pruski”…
      Spróbuj się uśmiechnąć nagle na deptaku:
      – Ty się z kogo śmiejesz, cholerny ciapciaku?
      W biurze przełożony uwagę ci zwraca:
      – Żadne chichy-śmichy, tu jest, panie, praca!
      Uśmiech na zebraniu też burzę rozpęta:
      – On się śmiał z wytycznych oraz z prelegenta!
      W szkole nauczyciel przy elementarzu:
      – Ja co się pośmieję, ty jakiś gówniarzu!
      Student na wykładach też słyszy:
      – Kolego, nasza ekonomia, to nic wesołego…
      Nie śmiej się przed grzechem, podczas, i po grzechu:
      – Ja ci się oddałam, a tobie do śmiechu…
      Nie śmiej się bo kościół, urząd, sekretariat,
      Każdy kto się śmieje to wróg albo wariat.
      Więc kiedy mnie czasem ktoś zahacza krótko:
      – Wam z jakich powodów jest tak wesolutko?
      Wariackie papiery wydobywam z buta:
      – Cretin satiricus chichrajtis acuta!
      Napisał Andrzej Waligórski

    • Quackie pisze:

      Ooo, to jest całkiem lovecraftiańskie w klimacie. A obaj panowie (R.E. Howard i H.P. Lovecraft) znali się i korespondowali również (jak już jesteśmy przy korespondencji). Co więcej, istnieją szkice opowiadań o Conanie, w których Howard wymienia wśród Pradawnych Bóstw właśnie Cthulhu!

  17. Quackie pisze:

    Kochani, nadciągają goście, więc wybywam, nie wiem do kiedy… Grilla czas rozpalać!

  18. Alla pisze:

    Tak troszkę poza tematem, ale tylko troszkę:)
    “Czechow czytał bardzo mało. W ogóle trzeba byłoby kiedyś ułożyć tablicę wielkich pisarzy i podzielić ich na czytających dużo, jak np. uczony Turgieniew lub samouk Gorki, czytających za dużo, jak Mereżkowski; nic prawie nie czytających, jak Dostojewski, który czytał ciągle w sobie, którego myśl pracowała tak intensywnie i w takim nerwowym pośpiechu, że czytanie cudzych myśli przeszkadzałoby mu, i wreszcie nie biorących książki do ręki z wrodzonej niechęci do czytania, jak Andriejew.”
    Stanisław Mackiewicz,Odeszli w zmierzch. Wybór pism 1916-1966

    Jak to Stateczek zwykł mawiać: “więcej mamy piszących książki niż je czytających” Zapewne niedosłownie zacytowałam, za co Stateczka z góry przepraszam:)

    A Wiedźminka ma 100% rację.. O!:)*

  19. Alla pisze:

    Już nie zaglądnę dnia dzisiejszego.. zatem życzę dobrej nocy 🙂

  20. Incitatus pisze:

    Dobranoc:)))

  21. Incitatus pisze:

    Dzień dobry: )))
    Czy to nie wczoraj była rocznica śmierci Baczyńskiego?

  22. Incitatus pisze:

    „Widziałem Marynę raz we młynie,
    Jak lazła do góry po drabinie….”: ))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[+] Zaazulki ;)