Pan Ignacy Lajkonik był w siódmym niebie. Nie dość, że spędzał wakacje w jednym ze swoich ulubionych miejsc, to znaczy w gospodarstwie pani Moniki i pana Tadeusza, gdzie zawsze był mile widziany, nie tylko ze względu na bliskie pokrewieństwo z gospodynią, ale także na gotowość do pomocy przy większości prac, to jeszcze pani Chandra skończyła chwilowo załatwianie wszystkich spraw, które miała do załatwienia, i udzieliła sobie sama urlopu. Pan Ignacy popędził więc na dworzec w prysiudach, mimo że samochodem, przywiózł panią C. do domu, udekorowanego specjalnie na tę okazję bukietami świeżych polnych kwiatów – i właściwie nic już więcej do szczęścia nie potrzebował. No, może tylko tyle, żeby ta chwila trwała wiecznie (pan Goethe z zaświatów sceptycznie pokręcił głową).
Pani Chandra doskonale się bawiła. W Indiach rzadko miała okazję delektować się truskawkami, a tutaj jadło się je niemalże prosto z krzaczka. Poza nimi był jeszcze kwaskowaty agrest, jeszcze kwaśniejsze porzeczki, a w pobliskich lasach – poziomki i jagody, które wyjątkowo obrodziły tego roku. Pani C. pozostawiła więc w mieście swoje czarujące sari i churidary, a założyła szorty i koszulkę – i korzystała ze wszystkich uroków wiejskich wakacji. Odwdzięczała się za gościnę w kuchni, wbrew początkowym protestom gospodyni przyrządzając pyszne indyjskie dania, sosy i desery, których z kolei państwo Tadeuszostwo, smakosze całkiem nie zaściankowi, nie mogli się nachwalić. Tradycyjnej kaszmirskiej kahva, wbrew nazwie będącej zieloną herbatą, nie chwalili w ogóle, ale tylko dlatego, że głos im odbierało z zachwytu.
Siódme niebo pana Lajkonika poza tymi wszystkimi zaletami miało też jedną wadę – tuż nad nim rozciągało się całkiem zwyczajne niebo, a na nim rozgrywały się wydarzenia całkowicie już niezależne od naszych bohaterów. Jako że nie ma nic za darmo, ciepła i mokra pogoda, która tak służyła owocowym krzaczkom w lasach i ogrodach, co jakiś czas przynosiła też burzowe chmury. Zazwyczaj pojawiały się one godnie i dostojnie, oznajmiając swoje nadejście już z daleka potężnym dudnieniem, powoli i z namysłem przesuwały się nad gospodarstwo pani Moniki, polewając je kurtynami deszczu. Taka burza akcentowała ważniejsze momenty spektaklu pojedynczymi piorunami i przeciągłym, huczącym grzmotem, a kiedy uznała, że wszyscy już przyjęli do wiadomości jej nadrzędną pozycję, żegnała się rzednącym kapuśniakiem i odpływała pomału postraszyć i zmoczyć sąsiednią gminę.
Tego dnia jednak nawałnica zachowała się całkiem inaczej. Nadeszła niespodziewanie, skradając się bezgłośnie zza horyzontu, i właściwie gdyby nie dziwne zachowanie psa Pciucha, który od rana nie potrafił znaleźć sobie miejsca, kręcił się po podwórku i domu, zakłopotany i dziwnie rozdrażniony, nikomu nie przyszłoby do głowy, że coś się kroi. Na minutę powietrze stanęło bez ruchu, a potem dmuchnęło, i to jak. Pani Monika wybiegła na podwórko, na gwałt ściągając pranie ze sznurków, i w samą porę, bo zaraz potem nad dom nasunął się wał granatowych, wybrzuszonych chmur, zasłaniając słońce. Burza metodycznie przykryła całe gospodarstwo – w tym czasie z pola nadbiegli pan Ignacy z panią Chandrą, pozamykali okna w samochodzie – i wtedy wybuchła z całą wściekłością, na jaką było ją stać. W jednej chwili z nieba lunęły strumienie wody, a rozgałęzione pioruny zaczęły z ogłuszającym trzaskiem walić w ziemię, próbując trafić w jakieś wrażliwe miejsce. Na szczęście pan Tadeusz zadbał swego czasu o odgromienie zarówno domu, jak i stodoły, pioruny mogły więc sobie walić, ile wola – ale faktycznie, domownikom zrobiło się nieprzyjemnie, zwłaszcza Pciuchowi i tajemniczym kotom, mieszkającym na strychu. Przez szparę w drzwiach wiało i wyło.
Burza poszła sobie w końcu, tak nagle, jak przyszła. Wywścieczyła się, wyprztykała z piorunów, usiłowała zakręcić powietrze w trąbę, ale jej nie wyszło, więc chyłkiem, ciszkiem uniosła spódnicę z chmur w górę i po minucie było widać już tylko granatowy rąbek umykający gdzieś za horyzont. Za to na niebie pojawił się kolorowy łuk. No tak, burza okazała się częścią tej siły, co zła pragnąc, i tak dalej. Pan Ignacy przez chwilę intensywnie obserwował piękną, dorodną tęczę, po czym zapytał przytulonej do jego boku (błyskawice i grzmoty skończyły się całkiem niedawno) pani Chandry:
– Przejdziemy się zobaczyć świat po burzy? W sieni stoją dyżurne kalosze rozmiarów męskich, żeńskich i nijakich!
I poszli.
Pan Lajkonik od początku miał na ten spacer jakiś sekretny pomysł. Pani Chandra dostrzegła to od razu, ponieważ pan Ignacy wcale nie przyglądał się pogniecionym i połamanym roślinom, nie mierzył głębokości kałuż, ani też nie witał się ze ślimakami, które wychynęły po deszczu. Trzymając ją za rękę, prowadził zdecydowanie w kierunku, który już po chwili stał się dla niej jasny. Oto na środku mokrej, zielonej łąki, pełnej wielkich, złotych kaczeńców, zaczynała się – a może właśnie kończyła? – dziwnie przekrzywiona tęcza. Chandra od razu zwróciła uwagę na ten fakt, a pan Lajkonik wyjaśnił jej, że właśnie tak – w skrócie perspektywicznym – widzi się tęczę z bliska, a dokładnie z jednego końca. Po czym zaczął się intensywnie rozglądać, a najwyraźniej nie widząc tego, co spodziewał się zobaczyć, posmutniał. Pani Chandra czekała, aż coś powie, ale on nie kwapił się z wyjaśnieniami, więc westchnęła tylko i zaczęła zbierać kaczeńce. Chodziła po łące i już miała zamiar wrócić do pana Ignacego i poprawić mu humor kipiącym, soczystym bukietem, gdy sięgając w wyjątkowo dorodną kępę, zobaczyła wystający z rowu but.
Trzeba przyznać pani C., że opanowała pierwszy odruch, by krzyknąć. Zamiast tego zawołała swoją brzydszą (hmm?) połowę. Pan Lajkonik ucieszył się na widok buta, a kiedy zobaczył jego dalszy ciąg – wręcz rozpromienił. Dalszym ciągiem okazał się być chrapiący rozkosznie w rowie niewysoki facecik w ciemnozielonym paletku i wystrzępionych portkach. Pod głową w charakterze poduszki miał kapelusz, na którym dało się jeszcze rozpoznać odcienie szmaragdu. Zaśniedziała klamra przy kapeluszu najwyraźniej nie sprawdzała się jako poduszkowy dodatek; facecik cmokał przez sen, wzdychał i kręcił się. Nic więc dziwnego, że w końcu się obudził, a jego pierwsze spojrzenie padło na pana Ignacego.
Z podziwu godnym refleksem zerwał się na równe nogi i przybrał postawę prosząco-obronną. W wyciągniętej dłoni trzymał kapelusz, wodził wzrokiem od pana Lajkonika do pani Chandry, a w końcu odchrząknął z wysiłkiem i ochrypłym głosem poprosił:
– Szefie, pan da parę złotych… mogą być złote… monety!
¬– Czy pan jest… czy pan jest leprechaunem? – zapytał niepewnie pan Ignacy
– A jaak! – zaśmiał się leprechaun, niewątpliwie mocno sfatygowany, wietrząc w tym pytaniu obietnicę sowitego datku.
– Ale… oryginalnym, irlandzkim leprechaunem? – wolał doprecyzować pan Lajkonik.
– Pewnie, że tak! No bo tak: tęcza jest? Jest. Ja jestem? Jestem! Na zielono? Na zielono. Tera tylko trochę grosza sypnąć… – zachęcająco potrząsnął kapeluszem karzeł.
Przeliczył się jednak, ponieważ pan Ignacy zmarszczył brwi i natarł na niego:
– Ależ jak to! Tak nie można! Co za strój, co za maniery! Przecież to urąga godności leprechauna!!! A poza tym – co z garnkiem złota na końcu tęczy?!? Natychmiast proszę się wytłumaczyć!
Leprechaun jakby się skurczył (o ile to możliwe), cofnął o pół kroku i wyraźnie zaczął kręcić:
– Eee, no był garnek, szefie, był, ale jakżem się z chłopakami na Euro wybrał, to i za przejazd trza było zabulić, i za piwo, i za mecz, a potem jeszcze za piwo, hotel, żarcie, piwo… A na koniec nasi przegrali, to jeszcze poszli my na piwo… I tyle tego Euro… – tu leprechaun machnął desperacko ręką – To tera gdzie tęcza, tam i ja, zbieram na nowy garnek. To jak – podniósł wzrok na pana Lajkonika z nową nadzieją – wrzuci mi pan co, szefie?
Pan Lajkonik poczerwieniał niebezpiecznie, i już, już wydawało się, że zamiast wrzucić jakiekolwiek środki pieniężne do kapelusza, nawrzuca raczej jego właścicielowi, i to słowami takimi, jakich jeszcze w tych opowiadaniach nie czytano, kiedy do sprawy wtrąciła się przytomnie pani Chandra. Dotychczas słuchała tylko, zdumiona, tej wymiany zdań, ale teraz uznała, że trzeba interweniować. Położyła więc dłoń na ramieniu pana Ignacego, który dzięki temu przypomniał sobie o jej obecności i o tym, co mu przystoi, a co – nie. – Jeżeli dobrze zrozumiałam – powiedziała spokojnie, zwracając się do leprechauna – dysponował pan pewnymi pieniędzmi, które pan przepuścił. Teraz chce je pan odzyskać, tak? – Zaczekała, aż karzeł zaczął gorliwie potakiwać, po czym wyjaśniła: – W Indiach w takim przypadku zwracamy się do Kubery, bóstwa opiekującego bogactwami. Może przemyślałby pan taką możliwość?
Leprechaun otworzył szerzej oczy, poślinił paluch i wystawił go w górę, jakby sprawdzając kierunek wiatru, wciągnął powietrze nosem, mruknął: „Oho, nad Gangesem leje!”, po czym zakręcił się w miejscu i – zniknął. Tęcza nad ich głowami zaczęła blaknąć, rozwiewać się i niknąć w oczach. A pani Chandra, nagle stropiona, odwróciła się do pana Lajkonika.
– No i nie wiem, czy dobrze zrobiłam. A on się pospieszył…
– Dlaczego nie wiesz? – nie zrozumiał pan Ignacy – Jeżeli dostanie pieniądze od tego… Kubery, to przecież dobrze. Najwyżej dziwnie to będzie wyglądać, indyjskie monety w irlandzkim garnku. Ale tym niech się martwią inni.
– Wiesz co, ale Kubera nie udziela nikomu swoich bogactw ot, tak – tłumaczyła cierpliwie pani Chandra – jak udzielił kredytu na wesele samemu Wisznu, to ten do dzisiaj spłaca odsetki!
– Aaa… – docenił powagę sytuacji pan Lajkonik – Czy myślisz, że ten leprechaun może o tym nie wiedzieć?
– Tak, właśnie tego się obawiam – pokiwała głową pani C. – pożyczy pieniądze, a co może dać jako zabezpieczenie? Tęczę?
– O rany, a jeżeli? – przeląkł się Ignacy – I nie spłaci pożyczki, tylko na przykład pójdzie na piwo?
– No cóż, wtedy… – westchnęła Chandra – wtedy, żeby obejrzeć tęczę, będziemy musieli pojechać do Indii.
_____________
Tekst chroniony prawem autorskim (wszystkie części cyklu o p. Lajkoniku). Opublikowany w witrynie www.kontrowersje.net oraz na blogu madagaskar08.pl . Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry. Tak mi się zebrało na podsumowanie Euro… i burz… i wakacyjnych wyjazdów… Miłej lektury!
Hem……: )
Hem, hem…..sprawdziłem go! Cytuję: „Kubera, także Kuvera lub Kuber) – w mitologii indyjskiej król Jakszów, bóg bogactw (Dhanapati), opiekun kierunku północnego. Żyjąc w ubóstwie i ascezie przez tysiąc lat, został wynagrodzony przez Brahmę nieśmiertelnością. Również władca podziemi i ciemności. Według Wisznupuranay pożyczył Wisznu pieniądze na jego ślub z Padmawati[1], z których do końca Kalijugi będzie pobierał odsetki: „
Ha, staram się pisać jeżeli nie realistycznie, to przynajmniej spójnie : )
A ja wszystko sprawdzać: ))
Ponieważ zaufanie zaufaniem…. ; )
Otóż to!: )
Dzień dobry :)Dobrze zrozumiałem,że to Kaligula będzie odbierał odsetki od biedaka ? 🙂
Cześć, Misiu: ))) Ja mogę za Kaligulę, po co on ma się męczyć! : ))
Dobre masz serducho 🙂
Mnientkie takie! : ))
Świetne opowiadanie,tak lekko i dowcipnie napisane,przyjemnie się czyta,jak zresztą wszystkie Panalajkonikowe 🙂
Szanowni, chwilowo mogę być niedostępny, proszę się nie zniechęcać brakiem natychmiastowej odpowiedzi 🙂
A jeśli Leprechaun rzeczywiście zabierze nam tęcze? Ostatnio po burzy była bardzo piękna, wyraźna. Opisana tu burza też jakby niedawno widziana…
W ubiegłym roku tęcza za tęczą u nas była, a w tym ani jednej nie widziałem!
Tęcze to ja widuję niemal po każdym deszczu,podwójne też już mi się opatrzyły,ale pełny potrójny łuk widziałem tylko 3 razy,to jest coś 🙂
Proszę, takiemu to dobrze….Wody ognistej w promieniu paru kilometrów dla innych brakło, jak sądzę??: ))
Poważnie,mieszkam na wzgórzu,z jednej strony mam Odrę z drugiej Regalicę,jak pada,to zawsze tworzy się tęcza miedzy tymi rzekami,
bo zawsze nad którąś z nich przestaje padać wcześniej,wystarczy błysk słońca i tęcza gotowa :)))
No to rzeczywiście masz fajnie!
Głos mi odebrało z zachwytu, dlatego tylko burzliwe oklaski.
Kłaniam się Autorowi i Czytelnikom, do zobaczenia z Panem Lajkonikiem w druku!
Cóż za gość! Witamy: ))
Proszę mnie witać ostrożnie i z umiarem, bo zaraz pęknę. Nie wolno dodawać do już i tak wyniosłego mniemania, chyba że się życzy yoli kariery politycznej albo równie celebryckiej, jakby chwały było mało.
Serdeczności i proszę pamiętać, nie mam miejsca na więcej powietrza.
Zatem, ja Pana witam ostrożnie i z umiarem…
Pan możesz pęc???
Nie, nie będę podglądać przez tę dziurkę od klucza:))
W życiu, Bogowie nie pękają, co najwyżej, gdy mają dość w sobie, tworzą nowe światy albo jeden stary wywracają do góry nogami.
Można podglądać, ale przez dziurkę od klucza widać tylko z jednej strony.
Pozdrowienia
Pana wizyta na Wyspie, to jak wywrócenie nie tylko tego STAREGO do góry nogami:))
A wie Pan, że jak zwykle ma Pan rację? 😀 Może jednak, założyłby Pan godną Pana szatkę?? ❓
Oczywiście, również pozdrawiam i to serdecznie..
To ja udam, że Pana nie widzę i witała nie będę, proszę Pana Yo Li.:) Jak mi się uda to nawet widać nie będzie jak bardzo się cieszę.:)
Co mnie Pani nie widzi, kiedy wszedziem obecny? Niech będzie pochwalona, a w sercu wieczna radość.
Wzajemnie z się z Panem, proszę Pana.:) Bywaj tu, a radości będzie tyle, jakby Słońce wyszło z chmur.:)
Brak miejsca na więcej? Ależ drogi Panie, cóż za problem serdecznym uściskiem ze świstem sporo go ująć….
– Żebra nadwyrężone leczy znakomicie Szpital Kliniczny nr 1 ul. Pasikonika 13.
Polecam, własność prywatnego szwagra!: )
Post zawiera lokowanie produktu!
Witaj Yo la…. Ty tak miło i dywersyjnie, żeby leprechaun zdążył wziąć pożyczkę i wrócić z tęczą ?:)
No to leprechaun nie spłacił pożyczki 🙁 Jak nic przepuścił na piwo. Booo ja tęczy tego lata jeszcze nie oglądałam 🙁
A tak mnie jakoś naszło.. i stwierdzam, iż tegoroczna wiosna.. i..lato – wyjątkowo burzliwe są…:)))
Witaj Skowroneczku. :):*
Pewnie tęcza jest tam, gdzie piwo lubiący się znajdują. 🙂 Widziałam ją kilka razy tego lata. 🙂
MAZOWSZE? Hę??:)))) Witaj:)
Były u mnie dwie tęcze…. ta właściwa i jej echo, ale masz rację, coś ich mało 🙂
Nu i kant ja tu zwietrzywszy!! O chrapy moje!!: )
O, już demonstrui: „…Żyjąc w ubóstwie i ascezie przez tysiąc lat, został wynagrodzony przez Brahmę nieśmiertelnością….” Nu, jak on taki w ubóstwie i ascezie żyjący i na dodatek tysiąc lat, to skąd on wziąwszy te pieniendze co to ich Wisznu pożyczył i to na dodatek na lichwiarski procent, skoro un golas był bidny jak mysz kościelna, a!??
Zapewne podejrzewasz go, Senatorze, o najgorsze a on pewnie tylko pierwszy milion ukradł, dobrze zainwestował i bogaty się stał. Każdy przecież tak może, nawet ja, ale mi się nie chce.:)))
Może to nawet właściciel niejakiego Providenta, tfu, na psa urok!, we własnej osobie?:)))
Ot, widzisz, Jasmineczko jakich to znajomków ma Mistrz Quackie! Ja tam nic nie mówię, ale ten podiwaniony milion – choć ładnie gotówką pachnie – to jednak, po głębszym zastanowieniu, cóś podśmierdiu. Całkiem jak dawny radziecki odiekałon „Duchi wiesny”! Jak ktoś niezwyczajny ukrytej w nich mocy sztachnął się do głębi płuc ich wonią, to kołowaty od tego traktamentu ze dwa dni łaził!!; )
Miało być: „podśmierdui”! A co wyszło??: (((
Przeczytałam jak być miało, nie jak wyszło.:)))
Pewien Dyrektor wpadł na kontrolę do jednego z podległych mu biur ,pociągnął nosem i wrzasnął :Kowalski do cholery ! Co tak tu śmierdzi ! Panie dyrektorze ,odpowiedział Kowalski – jak pana nie było ,to nie śmierdziało !
Cześć, Max: )) Ciekawe czy dostał podwyżkę..
Cała nadzieja w Pani Chandrze, Mistrzu Incinatusie, może udało się jej odesłać ladaco daleko i już szkodzić, to znaczy pożyczać, nikomu nie będzie? A już go zdążyłam polubić, jako kibica irlandzkiego. Nawt piwo chciałam mu postawić.:(
Wdzięcznam Ci przeogromnie za iście stachanowską czujność, Senatorze.:)))
A!! A ten irlandzki pijus to nie hinduski lichwiarz. Stróż garnka ze złotem spod stóp tęczy to leprechaun! Dramatis personae letko Ci się pomerdały!: ))
Jak zwał, tak zwał, Senatorze.:))) Grunt, że Irlandczyk piwo lubi.:)))
Tak prawdę powiedziawszy to nie przepadam. No, ale znacznie bardziej je lubię niż czerwone wytrawne wino!: (
Witajcie! Mistrz jak zwykle niezawodny 🙂
Opowiadanie urocze tak jak jego bohaterowie, a ja dzięki nim poznałem nieznanego dotychczas irlandzkiego skrzata. Jest mi bliski, bo jest złośliwy i lubi piwo!
Dobry wieczór, Tetryku. A nie lepiej miast piwa jakiś koniaczek? Nie musi go być akurat kropelka: )
Każdy wybór ma swoje zalety… Ważne, żeby był wybór!
Idę karmić koty! Dobranoc: )))
Sprytny i zachłanny ten leprechaun… toż powinien mieć tę monetę co to do niego sama wraca…a tu proszę, pana Ignacego chce obłupić z gotówki 🙂 Szczęśliwie.. trafiła kosa na pana Ignacego:)
A pani Chandra w życzliwości swojej wysłała leprechauna do lichwiarza 🙁 Ciekawa musiała być ta rozmowa 🙂
Może miała nadzieję, że jako istoty nadprzyrodzone się dogadają? A może chciała go po prostu spławić? 😉
Pani Chandra mogłaby ” spławić ’ to stworzenie ? hmmm… raczej to pierwsze, choć leprechaun subtelny w swoich żądaniach i obyczajach nie był 🙂
A co jak rzecywiście do Indii ją zabierze? Widziałam niedawno po burzy – piękna, szeroka, kolorowa… Szkoda by jej było.
E nie, rusałki nie miałby z czego uszyć sukienek…. a leprechaun, choć sprytny, nie jest okrutny 🙂
Ja tam żadnym Leprechaunom nie wierzę… Kogoś mi przypominają…
W gruncie rzeczy to dość niewinny stwór Bożenko….drobny opój i krętacz… takie zielone licho 🙂
Kwaku… niezwykły jest ten świat pana Ignacego, a opowieść poetycka i urzekająca:)
Dobry wieczór! Się zadziało tutaj, rodzinnie i tak dalej, ale już jestem.
Bardzo dziękuję wszystkim za wizytę i wyrazy uznania, primus inter pares panu Yo li, który umiejętnie kształtuje podaż swojej osoby tak, że popyt nic, ino rośnie!
Wszystkich zaniepokojonych spieszę zawiadomić, że na razie jeszcze irlandzki leprechaun nie dotarł z ziemi polskiej do indyjskiej, a może tez jego podanie o kredyt rozpatrzono odmownie, ponieważ tęczy widziałem już w tym roku sporo, aczkolwiek niektóre jakby niedokończone, bo ja wiem, w budowie? Jak autostrady albo drogi ekspresowe, np. S7 Gdańsk-Warszawa, której całkiem rozsądny odcinek już niedługo przybędzie, dzięki czemu, mam nadzieję, będzie się szybciej i milej jeździć stamtąd-tu i odwrotnie.
Sam leprechaun wzorowany jest na Irlandczykach, których miałem okazję podziwiać (?) w Polsce, zarówno piłkarzy na otwartym treningu w Gdyni, jak i kibiców w różnych miejscach i okolicznościach, ale zawsze z piwem w dłoni, ponoć w Sopocie w grę wchodziły i mocniejsze rzeczy, ale tam mnie akurat zabrakło. Oczywiście ani kibice, ani piłkarze nie byli obdarci, ale za to w znakomitej większości – na zielono : )
O tak, Kwaku… Yo la niczym Deus ex machina… 🙂 leprechaun zbladł przy nim i dlatego nie przeszkadzał mu deszcz na Gangesem, zwłaszcza, że do deszczu nawykły 🙂
Tu nurtuje mnie pytanie, czy pora deszczowa w Indiach to nie jest czas wytężonej pracy dla leprechauna? Tzn. czy deszcz tamże skutkuje czasem tęczą?
Podejrzewam, że to wie wyłącznie pani Chandra… a liczba bóstw i bóstewek w Indiach chyba wystarczyłaby na stwarzanie tęczy ?:)
A mnie się ten leprechaun spodobał – i co ja na to poradzę, biedny miś?
Oczywiście nie w opozycji do Yo li – jego samoobjawienie to doprawdy zupełnie odrębna przyjemność 😉
Eeee, jaka tam opozycja, co najwyżej drobna złosliwostka ode mnie, ale faktem jest, że Yo lę wszyscy lubimy 🙂
Mnie sie też to zielone licho podoba i nawet zastanawiałam się, czy mamy jakiś polski odpowiednik ? Szewca na pewno nie 🙂
Z deszczem kojarzyłby się płanetnik, ale on na ziemię nie schodzi i garnka ze złotem nie pilnuje. Skarbami może opiekować się Liczyrzepa (w okolicach Alli?), a może Pustecki albo Skarbnik?
Tak, skarbów w Sudetach pilnuje Liczyrzepa, bardzo lubiłam te opowiadania czy bajki:) Nie kojarzę u nas duszka równie zabawnego jak leprechaun 🙂 Nie jestesmy dość weseli ?
Hm hm, mnie się kibice i piłkarze też podobali, szkoda, że piłkarze pokazali niewiele, ale już kibice całkiem całkiem!
No i nikt nic o pięknych kaczeńcach…. a pani Chandra cały bukiet zebrała.
Oj, prawdaż. Zniknął gdzieś bukiet złotych kaczeńców w ferworze dyskusji o złotych monetach – samo życie.
Jak się przenoszą leprechauny ? bo przeciez nie na smudze dymu ? To może własnie na tęczy ?:)
Chyba tak właśnie? Bo gdyby musiał biegać po ziemi za tęczą, to by nie wyrobił chyba. Albo musiałby wyglądać tak bardziej jak gepard.
Hihi…. gepard z kuflem piwa ! 🙂
Leperchauny przenoszą się z ust do ust, z prędkością proporcjonalną do powagi gawędziarza…
Brawo Tetryku ! 🙂 To jest to ! 🙂
Dzisiejszy wieczór uznaję za nader owocny pod względem dyskusji 🙂 Dobranoc i oby więcej takich!
Dobranoc i śnij kolejne Lajkoniki! 🙂
Dobranoc Kwaku … i koniecznie więcej pani Chandry, choć te kaczeńce mnie oczarowały 🙂 W deszczowe i pochmurne dni…. cudo i juz ! 🙂
Dzień dobry 🙂 Piękne kaczeńce, Wiedźminko 😆
Dzień dobry: )))
Se wybrzydne – dzie Wy dziś chcecie kaczeńce znaleźć, na zmeliorowanej łące?
Pani Chandra pewnie ostatnie zerwała!: ((
Nie wszystkie łąki są zmeliorowane. Jeszcze się znajdują mokre grunta, gdzie kaczeńce rosną. Sama takie widziałam 🙄 na własne oczy 🙄
Dzień dobry: ))) Szczęściara! W rezerwacie?
Gdzie Ty żyjesz człowieku? W Wielkopolsce jest jeszcze wiele uroczych miejsc…
Gdzie??
PS Wielkopolska to ta kraina, gdzie tambylcy za totem mają pyrę??: )))
Stana niet? Się biorę za pracę.. Miłego 🙂
Idę w Twoje ślady 🙂
Dzień dobry, melduję się. Kaczeńce jednak nie są jak krasnoludki, ponieważ w przeciwieństwie do krasnoludków nie starają się schować : )
Cześć: ) Ciekawe jaki mają stosunek do mleka…: )
Troszkę się zakręciłem, Senatorze. Chodzi o stosunek do mleka kaczeńców, czy krasnali? A może chodzi Ci o garbate karzełki pana Mrożka??? ; )
O krasnoludki! Te ponoć sikają do mleka. Ciekawe czy równie rzadkie kaczeńce też!: )))
Kaczeńce nie podejdą pod drzwi, jak gospodarze mleko na kwaśne wystawiają, więc nie sądzę : ))
Też tak myślę. Więc to jednak krasnoludki…..
: )))))))) Bożenko, to moje strony, to Polesie, wiesz??: ))
To ja pamiętam Krowie Bagno, które kiedyś ze szwagrem przemierzałem cały dzień, bośmy obaj ścieżki pomylili, a wrócić już nie było jak! Skąd, jak myślisz, wzięła się jego nazwa? Krowy w nim tonęły! Rosły tam takie trzcinowiska i chaszcze, że nawet słońcem nie można się było kierować! Już nie ma Krowiego Bagna, polski rolnik postępowy zmeliorował je do szczętu by mieć pastwiska. Tylko że tam porządnej trawy nie ma, rosną takie ostre i twarde np kostrzewa, że żadne bydło ich nie ruszy. Potężne pokrzywy, sitowie i marna trzcina pospolita. I nic więcej. Nieużytek.
To ja wpakowałem się w bagno przy jeziorze Lipiniec na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim tak, że gdyby nie odrobina szczęścia i pomoc kolegów-wędkarzy, to bym sobie do dna bagna powędrował!
Lipiniec jest malutkie, wszystkiego 4 ha., ale ryba w nim jest. Dojść do niego można jedynie dwiema wąziutkimi dróżkami, a jakże, przez bagno i to skacząc z kępy na kępę wśród drzew i krzaków mokrych i paskudnych. Na całym brzegu, na całej jego długości są tylko dwa miejsca, gdzie dwóch zgiętych jak chińskie paragrafy ludzi może jakoś z biedą tuż obok siebie przycupnąć. Oprócz tego wszędzie grząsko, bagnisto i zwyczajnie niebezpiecznie…
Ja znam Polesie: ))
No tak, ja nie znam Polesia, nigdy tam nie byłam a na filmach wygląda tak pięknie, sentymentalnie, swojsko. Ale tę piosenkę wstawiłam tu ze względu właśnie na mokradła, bo gdzie są one to rosną kaczeńce. Nawet na tym filmiku występują.
Jest Polesie i Polesie. To, które ja dobrze znam to Polesie Lubelskie, kawałek wielkiej całości, boć ono i w Polsce i na Białorusi, i, jeśli mnie pamięć nie myli, to i na Litwę też się rozciąga. Przyjęło się, że to kraina lasów, wody no i trzęsawisk i bagien. Ale ładna: )))
Dzień dobry ! A jakie duszki mieszkają na poleskich bagnach ? 🙂
Dzień dobry: ))) Czy ja wiem, Wiedźmineczko….nie znam lokalnych baśni….może białoruskie, te gdzieś mam, może ukraińskie – te też. Wyszedł kiedyś taki zbiór, pięknie zresztą ilustrowany,: „Baśnie narodów Związku Radzieckiego”. Kupiłem, przejrzałem, chłopcy też. Gdzieś w domu powinien być. To taki wieloksiąg był….
Trafił się nam nadmiar szczęścia … 🙂
Głupkowatym….wytłumacz, proszę: )
PS Czyżby chodziło o jednoczesną akcję Twoją i Quackie?: )
Tak, Senatorze…. i oboje zrobiliśmy to co moglismy; ja na Twoim komentzrzu, Kwak oddzielnie. Ale to nic…. tak naprawdę 🙂
Witam serdecznie Wszystkich. 🙂
Piękne te Wasze rozmowy Kochani. 🙂
Kaczeńce w mojej okolicy, bliziutko do nich miałam, też już zniknęły. Rzekę, pośrodku której była wyspa z wierzbą, wyprostowali, porobili tamy, woda opadła, łąki wyschły. Nawet pieczarek już nie ma.
Jeszcze nie bardzo dawno, gdy wprowadziliśmy się do nowego domu, kilkanaście lat temu zaledwie, do zagłębionych piwnic wchodziła woda. Dziś już nie. To i dobrze, ale coś za coś. Zamiast rzeki po której pływać można było łódką, miejscami szeroką bardzo, mamy rów. Czasem opowiadam gościom jak to wcześniej wyglądało, ale coraz trudniej w to uwierzyć. Szkoda…:(
Przy dzisiejszej zwichrowanej pogodzie Jasminko,to moąe i dobrze,że nie ma tej rzeczki wedle chałupy,bo pewnego razu mogłabyś wypłynąć z niej na łóżku w siną dal 🙂
Witaj Miśku.:)) Czyżbyś raczył obrażać moją rzekę nazywając ją rzeczką?:)) Wkra wszak brzmi dumnie, nie jak jakiś tam, za przeproszeniem, Świder.:));)
PS: Chciałam się czymś z Wami podzielić. Muszę tylko jeszcze zaczekać aż plik zatwierdzą na wrzucie, jeszcze nie ma.
Kiedy będę ewentualnie mogła? Nie chcę się nikomu wciąć.:)
Tak i na cóż czekasz, serdeńko??: )))
Witaj Senatorze Kochany.:))):*
Czekam aż zatwierdzić raczy co na wrzutę wrzuciłam. Straszyło, że pojawi się dopiero za kilka godzin. Czy 3 to już kilka?, bo jeszcze nie ma.:((
Nic to, wychodzę do sklepu a jak wrócę to może już będzie.:)
Jakaś leniwa ta wrzuta , Jaśminko ? >)
Bardzo…Wiedźminko.:(((
Trudno, najwyżej obejdzie się bez. Sprawdzę jak wrócę a teraz idę, bo mi sklep zamkną.:)))
Na miejsce w kociołku ? 🙂
Szanowni, żegnam się już na dzisiaj – do zobaczenia i dobranoc : )
Dobranoc, Quacku! A dzień dobry wszystkim pozostałym 😉
Ja też do jutra! : )))
A to dopiero…. jedni się żegnają, innie nie pokazują … czy to wina jesieni tego lata ?:(
Zmarzłaś, Wiedźminko? 🙂
Dobranoc, do jutra. Czas na mnie, więc miłych snów życzę