Opowieść druga: Kasia i kawka
Co roku wiosną na przykościelnych kasztanowcach kawki darły się wniebogłosy. W kwietniu, gdy trawa już dobrze zielona, a liście na kasztanowcach jeszcze nie są zbyt duże, w gniazdach pojawiają się młode. I co roku miejscowy głupek Rysiu wspina się po drabinie na drzewa i długaśnym drągiem strąca gniazda nieszczęsnych kawek. Spadają rozbijając się o gałęzie na tysiące czarnych iskier a wraz z gniazdami spada ich zawartość: małe kawczęta. Leżały potem w trawie: biedne, z ogromnymi łbami i otwartymi dziobami. Różowe dzioby w szarej masie.
Rysiu sam wyglądał jak wielka kawka. Chodził w szarej drelichowej kurtce i w czarnym kaszkiecie. Baliśmy się go bardzo, choć co odważniejsi chłopcy rzucali mu czasem w plecy: „głupi Rysiu Kawka!” Trudno było dociec, skąd wziął się jego przydomek: czy bardziej od ptasiej postury, czy jednak w związku z przeprowadzaną co roku, na życzenie proboszcza, masakrą małych kawek.
Po tych masakrach, kiedy akurat byliśmy blisko, czekając na lekcje religii w przykościelnej salce, podchodziliśmy pod drzewa i zbieraliśmy pisklęta. Jeszcze nieopierzone, z rozdziawionymi dziobami, jakby wołające o jedzenie i litość. Trach, trach – leciały kolejne gniazda. Trach!
Chłopcy patrzyli na nie z obojętnością, my, dziewczynki starałyśmy się ratować nieszczęsne kawczęta.
– Kasia, daj mi jednego, ty już masz trzy! – wołała moja najlepsza koleżanka Gosia. Zawijałyśmy małe kawki w chusteczki do nosa, chowałyśmy je do kieszonek non-ironowych, niebieskich fartuszków. Nieraz przez parę godzin nosiłam w kieszeni swoją biedną kawkę, brzydką, łysą. Obiecywałam sobie, że zaraz po zajęciach nakopię jej dżdżownic, sklecę ciepłe gniazdko ze szmatek i poszukam w kurniku piórek, w którym pisklaczek będzie się mógł umościć. Na razie chuchałam na bezradne maleństwo, ściskając je w dłoni. Niech tylko lekcje się skończą. Kaw, kaw! – wołały matki, szukając swych małych. Rysiu kończył robotę. Powoli, beznamiętnie złaził z drabiny. Na nas nawet nie patrzył. Kawki w naszych kieszonkach właśnie zdychały. Robiłyśmy im potem uroczyste pogrzeby w miękkiej ziemi pod drzewami, spiesząc się, by zdążyć przed zmrokiem.
Był ten Rysiu w naszym miasteczku chyba od zawsze. Niepozorny, szary, zawsze mruczał coś pod nosem albo się śmiał. Woleliśmy trzymać się od niego z daleka. Nie wiadomo, co mu mogło strzelić do głowy. „Nieszkodliwy wariat” – mówili ludzie między sobą. Wczesną jesienią można było go spotkać znaleźć na rynku. Kręcił w dwóch palcach strzępek szarej szmatki (dlaczego to robił, nikt nie wiedział) i uśmiechał się pod nosem. Jeśli coś mówił, to po cichu, do siebie, albo do wiewiórek przy kościele, które z ufnością do niego podchodziły. Czapkę nosił szarą, mocno już zniszczoną leninówkę. Wiedział, że jak idzie ksiądz, weterynarz albo sołtys – to trzeba jej uchylić. Zazwyczaj siedział na ławce pod wierzbą, tam, gdzie wieczorami przesiadywała młodzież przy tanim winie, i czekał, aż zechce go ktoś poczęstować albo wysłać na grzyby. Bo Rysiu był najlepszym zbieraczem. Zamówienia były szczegółowe: jedni woleli kurki lub maślaki, inni kozaki albo prawdziwki. Rysiu dostarczał zawsze według zamówienia. Za zapłatę przyjmował najczęściej flaszkę wina lub bochen chleba i kawałek pasztetowej.
„Nieszkodliwy wariat” – mówili ludzie między sobą. Przy czym zawsze ktoś przypomniał, że Rysiu nie był głupi od urodzenia, ponoć kiedyś studiował. Nie mogliśmy jakoś w to uwierzyć. Głupi Rysiu Kawka i tyle.
Pewnego dnia po wykopkach jechałam z ojcem furą załadowaną pastewnymi burakami. W rowie przy drodze do Krzydłowic leżał Rysiu. Klęczał przy nim lekarz z ośrodka zdrowia. Ojciec zatrzymał wóz, lekarz wstał, sięgnął do lekarskiej torby. Na specjalnym formularzu wypisał aktu zgonu.
Podobno Rysiu zapił się na śmierć. Tak stwierdził lekarz i tak potem powtarzano w miasteczku. Dorośli nie muszą wiedzieć wszystkiego, ale my wiedzieliśmy: zadziobały go kawki w odwecie za uśmiercone pokolenia piskląt. Gdy zwłoki Rysia zabierała karetka, trzy czarne ptaki siedziały obok siebie na gałęzi i niemo patrzyły na ludzkie zbiegowisko. W ich wzroku nie było współczucia.
« Żeby ci czasem nie zaszkodziło | Narzekanie, ptaki, ryby i Egipt » |
06
lut 2024
Druga opowieść z kobieco-ptasiego cyklu powstała na podstawie wspomnieniowej relacji mojej znajomej. Nie, ona nie ma na imię Alfred, ani jej nazwisko nie zaczyna się na H. Tak, czy owak, oprócz obserwacji obyczajowych, groza się w tej opowieści pojawia. A teraz znikam, może pojutrze się odezwę. Jakbym się jednakowoż nie odzywał – wybaczcie. Rano lecę w gościnę do starego kraju, może być trudno. Ukłony
Udanej podróży! 🙂
Jak z każdej opowieści, i z tej warto wyciągnąć jakąś naukę, potocznie zwaną morałem. w tym wypadku zalecenie brzmiałoby jakoś tak:
– Dziewczęta! Nie pijcie zbyt wiele! A już w żadnym wypadku nie mordujcie wcześniej kawczych piskląt! 😉
Doprawdy nie wiem, jakim cudem znalazłeś tam ten morał. Miał być inny, związany z dziewczętami upadłymi, ale przecież nie będę nic sugerował. 🙂
Dobry wieczór, Laudate:)
Chyba byłam nietypową dziewczynką, gdyż zdarzało mi się strącać wronie gniazda:) Puste, bo sedno zabawy nie tkwiło w eksterminacji obcego gatunku, a w wykazaniu własnej sprawności. Już kiedyś o tym pisałam na Wyspie, więc nie będę się powtarzać.
Co do opowiadania natomiast…
No cóż – ponoć zemsta jest rozkoszą bogów:)
A że niejaką Thesan, etruską boginię świtu i początku życia, ze względu na czarne skrzydła, utożsamiano z kawką (która to ptaszyna była też ponoć świętym zwierzęciem owej bogini), niewykluczone, iż rzeczona Thesan postanowiła wynurzyć się z mroków swej Pyrgijskiej Świątyni i wziąć odwet za tak jawny brak szacunku dla jej (nie)skromnej osoby:)
Nie bez znaczenia wydaje się też fakt, że ukaranym występcą okazał się osobnik płci męskiej, ponieważ zazwyczaj przedstawiano ją jako większą od tejże płci osobników, co miało symbolizować, że jest od nich potężniejsza i ważniejsza;)
A teraz już dobranoc, Wyspo:)
Dzień dobry, Leno. Nawet nie przypuszczałem, że tak banalną opowiastką (której nie do końca czuję się autorem) dotknę materii mitologicznej i archetypicznej. Chwała bogini Thesan!
Chwała!
A raczej – lode!
A nawet – lauda…te!
😉
Dzień dobry, mam nadzieję, już Szczęśliwie Przybyły Laudate:)
Dzień dobry
Bardzo ciekawe okienko




Z kawkami jestem (poniekąd) związany od dawna, gdyż moja ukochana co jakiś czas dostawała od okolicznych dzieci małe kawczątka na wychowanie…
W naszych stronach nie było zwyczaju zwalania gniazd ale co jakiś czas kawki wypadały z gniazda i dzieci (w ramach akcji ratunkowej) przynosiły pisklaki mojej ukochanej…
Tak więc pamiętam kilka (może więcej) kawcząt, które pod opieką ludzi wyrastały na dorosłe kawki…
Z reguły wyglądało to tak, że ptak rósł, uczył się latać (kawka śmigająca z pokoju do kuchni lotem koszącym to niezapomniany widok)
A potem następowało usamodzielnienie…
Kawka wylatywała z domu, początkowo wracała, aż przestawała przylatywać w ogóle i zaczynała nowe życie w stadzie…
Tak to już jest z młodymi
Przestrzegałbym jednak przed zabieraniem młodych kawek bez potrzeby, bo kawcze stada są bardzo zhierarchizowane i taka, wychowana przez ludzi, kawka spada automatycznie na samo dno kawczej drabiny społecznej… A u kawek (podobnie jak u ludzi) podniesienie swojej pozycji jest bardzo trudne…
Pogoda nie rozpieszcza:)
A nocką tak szemrzyście sypało… Szkoda że dzień postanowił się przedwiośnianie pomarcowić:)
Dzień dobry, Wyspo:)
Dzień dobry i tu 🙂 Owszem, zawirkowany jak zwykle…
Deszczowo, wietrznie witam!
Dopiero teraz?
Lepiej późno niż wcale.
Poprzednicy wyciągnęli morały, a u mnie dziś bardzo kiepsko z myśleniem i inwencją twórczą, więc nie będę na siłę wymyślać morału.
Natomiast nigdy nie zrzucałam żadnych gniazd ani nie opiekowałam się młodymi kawczętami, więc i w tej kwestii mam zerowe doświadczenie.
Przyszedłem do domu i musiałem się zdrzemnąć przez chwilę. Chyba tetryczeję… 😉
A za chwilę Klub książkowy: dzisiaj Mniej znaczy lepiej.
Chciałabym mieć tyle sił co stetryczały Tetryk, który pracuje prawie całą dobę.
Bardzo zmęczone dobry wieczór, Wyspo:)
Nie mam nawet siły opisywać spacerkowych atrakcji:)
Śpij dobrze! Może złoży ci się nobelon przez sen? 😉
Ty również:)
Może…
Po północy, a lampki brak …
Dobranoc.
Dobrej nocki, Wyspo:)
Witajcie!
Trochę mi się wczoraj Klub przeciągnął, choć w tym przypadku więcej – mam nadzieję – nie znaczy gorzej. Za to teraz więcej śpiący jestem, i to chyba faktyczne jest gorzej…
Witajcie!
Gienia woła na pierwsze, a kto już jadł drugie śniadanie.
Ile pączków dziś zjedliście?
Cztery…
Wczoraj dwa. Dziś dwa, ale dzień się jeszcze nie skończył.
Jednego.
I dwie bułeczki z serem:)
Dobry wieczór, Makówko:)
Dobry wieczór Leno!
Lekkomroźne dobry wieczór, Wyspo:)
Dzień biegano-dreptany, pogodowo jakby się zawiesił:) Po nocnym sypaniu śnieg postanowił nie stopnieć, więc ażurowo było wokół, mróz postanowił nie umknąć, więc podszczypywało odrobinę tu i ówdzie, wiatr postanowił uciąć sobie dłuższą drzemkę, więc niczego nie wywiało:)
A domowo tłustoczwartkowy galopik wokół kuchenki:)
A tu cały dzień pada deszcz.
Miłych snów, Wyspo:)
Pochmurne dzień dobry!
Gienia czeka z gorącą herbatą, kawą i dobrym śniadaniem.
Proszę składać zamówienia. Dla tych, co jedli już śniadanie Gienia może zaproponować jakiś owoc albo tylko kawę.
Witajcie!

Przyznaję się: mimo kategorycznego zakazu Makówki zjadłem kolejnego pączka!
Ja napisałam „objadania się”, a nie jakieś tam „jeden pączek”.
Witaj Tetryku!
Teraz objadałem się obiadem 😉
Droga okrężną jadę na pocztę główną,a potem spotkanie towarzyskie.
Dziś wolałam nie ryzykować jechać przez Mateczny.
Tetryku jak było dziś na Matecznym?
Jużdomowe dzień dobry, Wyspo:)
Aktywnie było i biegająco:)
A objadanie się zaplanowałam na kolację, w związku z czym zagniotłam ciasto na kopytka:)
Uszami wyobraźni słyszę już stukanie tych domowych kopytek! 🙂
🙂
One są mięciutkie niczym kocie poduszeczki;)
Dzień dobry, Tetryku:)
Dzień dobry!
No takich koncepcji, jak raciczki z poduszeczkami, to nawet średniowieczne bestiaria nie przewidywały!
🙂
Jaki sosik je poleje?
La jednych skwareczkowy, la innych grzybowy:)
Wolałbym być innym!

🙂
My z Rudą wolałyśmy ten pierwszy, ale innym borowikowy bardzo przypadł do gustu.
I tak po kopytkach zostało tylko mgliste wspomnienie:)
Skwareczki można jeść nawet na chlebie, a sosik borowikowy najlepiej smakuje z kopytkami, kluseczkami itp., ew. ziemniaki też mogą być.
Albo z klopsikami, czy też pieczenią rzymską:)
I jeszcze do zrazów, ale wtedy obowiązkowo z kaszą gryczaną:)
A zrazy z ziemniakami polane sosem chrzanowym…
A do ryżu sos curry:)
Dość!
…ale czasem się zdarzy, że się człowiek rozmarzy… 😉
…Bo i człowiek marzenia swe ma… 😉
W życiu nie jechałem o tej porze równie bezproblemowo!
Ludzie się wystraszyli, połowa koleżeństwa zrezygnowała z normalnie używanych samochodów, żadnych korków!
Ja pojechałam tramwajem, ale faktycznie nie widziałam korków ani ciągników.
A na Poczcie Głównej -pani siedzi w okienku samotnie. Nikogo nie ma.
Więc pytam gdzie jest pomieszczenie, gdzie mogę nadać polecony.
A pani „proszę wypełnić druczek”.
Na mojej osiedlowej poczcie godzina stania to minimum.
Może niektórych myli, że od frontu są zamknięte drzwi i jakieś brudne szyby i nie idą szukać gdzieś tam z boku?
Nastawiona na korki, na długie czekanie na poczcie napisałam na WhatsApp, że spóźnię się na spotkanie, a byłam przed czasem.
Spotkanko klasowe było przemiłe
Zastanawiam się, jak często można by zapraszać rolników do Krakowa?
Nie ryzykowałabym jednak zbyt często.
A my na spacerek:)
No i śnieży tak sobie drobniutko:) Płatki pod latarnią, niczym rój platynowych ćmianek, zdają się czerpać nieopisaną radość ze swoich zwariowanych pląsów:)
A zamiejsko przyjemnie, lekki mrozik i bezwiatr przytajony wśród żywiczno-iglastych zieloności:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
Dobranoc!
(napisała Makówka, licząc, że w ten sposób „wywoła” lampkę)
Manipulampka! 😉
Ja jednak też zemknę, poczytam jutro…
Dawno, dawno temu żył pewien człowiek. Na imię mu było Ache.
Ache nie mógł narzekać na swój los, ponieważ wszystko, czego się tknął, przynosiło mu zysk. Miał więc, czego dusza zapragnie, i w zasadzie – czuł się szczęśliwy. Czasami tylko, gdy najciemniejsza noc spowijała świat, odzywała się w nim jakaś trudna do określenia tęsknota…
Zazwyczaj jednak nadchodzący świt przeganiał nieokreślone pragnienia i Ache wracał do swojego stabilnego życia.
Pewnego razu, gdy po szczególnie udanym wieczorze w gronie przyjaciół wracał do swojego domu, usłyszał z oddali dziwną muzykę. Było to zaledwie kilka bardzo cichych dźwięków, ale tak sugestywnych, że zboczył z drogi i podążył w jej kierunku. Muzyka zdawała się przywoływać go ku sobie…
Szedł więc, coraz szybciej i szybciej, aż w oddali dostrzegł drobną figurkę, która grała na przedziwnym instrumencie. Gdy podszedł bliżej, zobaczył mężczyznę o tak pięknej twarzy, że blask tego piękna poraził go. Ache przymknął oczy i wsłuchiwał się w akordy nieznanej melodii, wydobywającej się z nieznanego instrumentu. Coś nie pozwalało mu odejść, stał więc, póki muzyka nie zaczęła cichnąć, i nie umilkła w końcu całkowicie.
Wtedy otworzył oczy. Tym razem bez przeszkód mógł przyglądać się osobliwemu grajkowi. Dostrzegł, że ten nie posiada nóg. Opanowała go wielka litość dla kaleki, ale ten, jakby czytał w myślach Ache, uśmiechnął się i powiedział:
– Moje nogi były złe, więc musiałem je odrzucić.
– Złe? – zdziwił się Ache.
– Tak. Nie pozwalały mi być szczęśliwym…
Po czym ukrył swój instrument i odpełzł w mrok.
Ache nie wiedział, jak znalazł się w swoim domu.
Tej nocy śnił sen o szczęśliwym grajku, a towarzysząca temu snowi melodia zdawała się unosić go dokądś. Nie wiedział – dokąd, ale czuł się dziwnie lekki, pozbawiony wszelkich trosk…
Od czasu niesamowitego spotkania coś się w nim zmieniło. Wielokrotnie wypatrywał grajka. Na próżno. A tęsknota za tamtą melodią znajdowała ujście wyłącznie w snach.
Pewnego dnia podjął decyzję – wszystko, co posiadał, rozdał sąsiadom i przyjaciołom, a sam ruszył drogą, którą, jak mu się zdawało, doszedł kiedyś do tajemniczego grajka…
Długo błąkał się po okolicy, wreszcie, strudzony, przysiadł, by odpocząć. Zmorzył go sen. A w tym śnie znowu usłyszał upragnione dźwięki. Z wysiłkiem otworzył oczy, pełen obaw, że muzyka ustanie. Tak się też stało. Zrozpaczony, próbował ją przywołać, a gdy mu się nie udało, zapragnął wstać i uciec jak najdalej od tego, jak mu się wydawało, przeklętego miejsca z jego przeklętymi czarami.
I nagle zrozumiał, że nie może wstać. Rozejrzał się i ujrzał leżący obok niego nieznany instrument. Uniósł go i, pełen najgorszych przeczuć, skierował wzrok na swoje nogi. Nie miał ich. Przyłożył instrument do ust i nie wiadomo jak, melodia, za którą tak tęsknił, popłynęła przez ciemność.
Po chwili pierwsze krople ciepłego deszczu zawtórowały muzyce, którą grał. Wydawało mu się, że ten deszcz zmywa z niego wszystko, że wypełnia go niewysłowiona błogość. Zapamiętał się w tym graniu, a kiedy wreszcie wygrał to, co gromadziło się w nim od tak dawna – umilkł. Gdy pochylał się, by odłożyć instrument, dostrzegł w kałuży własne odbicie – oblicze bożka Pana…
🙂
Zamiast bajki na dobranoc, będzie bajka na dzień dobry:)
A przecież Pan nie był kaleką – miał silne i sprawne koźle racice…
Cokolwiek by o tym sądzić, pogoń za marzeniami często prowadzi do zatracenia.
Miło, że jednak zaczekałeś, Tetryku:)
A ja dopiero mam chwilę, więc spróbuję jeszcze parę słów dodać:)
Kiedy przeczytałam tę opowieść, pomyślałam sobie, że wygrywający tajemniczą melodię grajek może nie być realny, pojawiać się jako echo dawnego życia bohatera, może poprzedniego, zapomnianego wcielenia, a może tylko, miłosiernie ukrytego przez dobroczynną pamięć, wspomnienia:)
Kopyta natomiast zawsze symbolizowały istnienia pierwotne, nieokiełznane, barbarzyńskie, w swojej epoce po prostu funkcjonujące bez wartościowania ich postępków, w późniejszym czasie – uznane za (eufemizując) niepewne moralnie:) Stąd, być może, to drastyczne nieco pozbycie się symbolu wszystkiego, co nie da się okiełznać, co nie pasuje do nowych standardów Dobra i Zła:)
Muzyka sama w sobie (w sensie aksjologicznym, nie – technicznym) nie jest ani dobra, ani zła. Podobnie przekazujący ją instrument. To wykonawca/twórca bywa obarczony odpowiedzialnością za to, dokąd dźwięki dowiodą słuchacza:) Dać władzę nad symbolicznym rządem dusz istocie tak pierwotnej, pochodzącej z mrocznej dość epoki, istocie, której widoczne atrybuty kojarzą się zbyt jednoznacznie, niesie za sobą niebezpieczeństwo podejrzenia o sprzyjanie niepewnym moralnie ideom:) Tym bardziej, że bożka Pana za wzór cnót uznać trudno:)
Myślę, że zabieg ten miał na celu odczłowieczenie go, uczynienie bardziej boskim. Taki Pan już nie skupia się na doczesności, nie ulega (niskim) zachciankom, a to pozwala mu skupić się na tym, co mu jako bogu przystoi:)
Z czystym sumieniem można powierzyć mu rolę wiodącego ku Światłości Pasterza:)
A przystoi mu wzbudzanie lęku, nie na darmo zwanego panicznym…
Mnie ta historia nasunęła inne skojarzenie: oto historia popadania w nałóg! Porządny i spokojny człowiek przypadkiem skosztował heroiny, drobną dawkę, zaliczył niewielki odlot — i zaczęło mu tego uczucia brakować… A poszukiwania doprowadziły go do całkowitego upadku i zatracenia.
Tak, tak również mogło być.
Zwłaszcza że mowa tu o niedosycie, braku zadowolenia z własnego życia. Może zbyt łatwo bohaterowi wszystko przychodziło…
Ja odczytałam tę historię jako pozytywną – o uwolnieniu się od tego, co nie pozwala być szczęśliwym:)
No tak — na tym polega idea nirwany. A heroina to droga na skróty…
Chyba jednak narkotyki to zniewolenie, nie – wolność:)
Stan błogości jest mgnieniem w porównaniu z okresami świadomości, a nirwana to stan wiecznej szczęśliwości:)
Droga na skróty — to i skutek skrócony. Czy ktoś na dobre pogrążony w nirwanie może wrócić do zwykłego życia? Choćby pomyśleć o nakarmieniu ciała? Gautamo Siddhartha siedział ponoć pod drzewem 10 lat, i odszedł tylko dzięki niezłomnej woli niesienia nauk w lud 😉
Małpa doświadczalna, której dano dostęp do dźwigni wyzwalającej poprzez impuls elektryczny produkcję endorfin w mózgu, zaniechała odżywiania, zajmując się wyłącznie naciskaniem dźwigni. Heroinista odda nogi, nerkę czy cokolwiek innego, byle poczuć dopływ narkotyku — bo nikt go nie podłączył do takiej dźwigni. Nirwana, narkotyk czy dźwignia: efekt jest ten sam, ustanie czynności życiowych. Jedyna różnica to ozdobienie efektu odpowiednikiem chrześcijańskiej duszy, która w nirwanę odchodzi szczęśliwa.
Czy my wciąż jeszcze rozmawiamy o przytoczonej opowiastce? 😉
Nie rozeznaję się za bardzo w religiach dhamicznych, ale z tego, co kojarzę, nirwana jest stanem, w którym osiąga się oświecenie umysłowe, sprowadzające się z grubsza do zniwelowania/zakończenia cierpienia, a tym samym wyzwolenia siebie:) Nauczanie/wspomaganie przez oświeconego innych kroczących ścieżką ku nirwanie jest pożądane, ale nie – konieczne.
Zanik pragnień nie sprowadza się, moim zdaniem, do tych czysto fizycznych, mowa tu raczej o niepożądaniu rzeczy materialnych, gdyż te przeszkadzają, rozpraszają chcącego osiągnąć oświecenie:)
Wydaje mi się też, że jedną z zasad pozwalających ów stan osiągnąć jest nakaz trzeźwego umysłu, za czym idzie zakaz używania środków odurzających; przy tym i pozostałe kroki wydają się być dziwnie zbieżne z, choćby, chrześcijańskimi przykazaniami:)
Z tego, co pamiętam, różnica sprowadza się do cykliczności bytów i niezachwianej kosmicznej równowagi, bo nawet prawo karmy da się utożsamić z karą za grzechy i nagrodą za dobre uczynki:)
Tyle w kwestii przywołanej przez Ciebie nirwany:)
O eksperymencie z małpą… Cóż – wyjątkowe bestialstwo. Taki eksperyment badacz powinien przeprowadzić na sobie, istniałby cień szansy, że świadomy obiekt zdoła wyperswadować sobie destruktywność nieprzerwanych fizycznych doznań…
Uzależnienia to jeszcze inna sprawa, nie bez powodu uwolnienie się z nich sprowadza się do leczenia. A uzależnić się (i co za tym idzie – doprowadzić się do szeroko pojętej ruiny) można od bardzo wielu rzeczy, choćby od chipsów czy orzechowych batoników, bo ważniejsze od fizycznych stają się tu zależności psychiczne. Także ta, że po jakimś czasie nie chodzi już o uzyskanie przyjemności, lecz wymuszenie na sobie (swoim organizmie) w miarę normalnego funkcjonowania:)
Musimy to obgadać na fonii przy okazji…
Na Sobótce?
Już widzę te miny Kneziowiczan, gdy my tak o nirwanie… 😉
Dobrej nocki, Wyspo:)
Cofło, więc – bardzo dobrej nocki, Wyspo:)
Dobrej! Zobaczmy, jakie melodie nam się przyśnią. 🙂
Witam!
Ja już wyjechałam z KRK
Tu słońce.A w KRK?
A ty gdzie wyfrunęłaś?
Nie na wycieczkę.Na pogaduchy.Na słoneczku w ogródku w Bielsku-Białej jestem teraz.
Witajcie!
Śniadanko mi już Gienia (na moim własnym grzbiecie) dostarczyła. Słoneczko nieśmiało zagląda. Nastrój drzemliwy nadal…
Czemu na własnym grzbiecie?
Bo Gienia to słaba niewiasta…
Dzień dobry, wróciłem, tym razem bez przygód, jeżeli nie liczyć soczystego liścia w buzię od pogody tutaj; przeskok od 26 stopni C, bezchmurnego nieba i lekkiego wiaterku do 1 stopnia, mgły/ chmur do samej ziemi i świeżego, mokrego śniegu już na lotnisku (w Gdańsku) jest doprawdy okrutny. A potem zaczął padać deszcz, w porywach ze śniegiem. Topniejącym.
Pranie się kręci, a ja się zabieram za zdjęcia…
Witaj, powrócony! 🙂
Witaj, Quacku:)
Witaj, witaj!
Czekamy na pięterko!
Coś spróbuję sklecić na dniach…
Znowuzimowe dobry wieczór, Wyspo:)
Dopołudnie feriowo-latane, potem trochę kucharzenia, przedwieczór zaś upłynął mi na walce ze zdjęciami:)
A zaraz spacerek. I dobrze, bo muszę gdzieś odreagować tkwienie przed laptopem:)
Odprężającego spacerku! 🙂
Dziękuję. Był bardzo odprężający, bo w tempie marszowym, niemal ze śpiewem na ustach;)
Dobry wieczór, Tetryku:)
Ten niemal śpiew brzmi mi w uszach! Czy to aby nie pieśń Pana?
Kto wie, kto wie:)
Wyżej też na ten temat trochę napisałam:)
Ja też (też? co za porównanie?!) wróciłam do domu.
Jak pisałam nie wycieczka, ale pogaduchy.
No, tam też się niekiedy gadało
Z niecierpliwością czekam na pięterko.
Będzie, hm, ptaszkowe, rybne i mieszane
To mieszane mnie najbardziej zaintrygowało.
I o to chodziło!
Kochani, dzisiaj wstałem około czwartej w nocy (trzeciej naszego czasu), żeby zdążyć na autobus na lotnisko, a potem na samolot. Udało się wszystko, ale padam z nóg.
Dobranoc!
Dobrej nocy! Już spieszę z lampką…
I dobrej nocki, Quacku:)
Zima. Zima. Zima.
Pani Zima jakoś woli towarzystwo pani Natury, choć i w Miasteczku dzisiaj zostawiła swój śnieżno-koronkowy szal:)
A w Lesie może nie piernaty, ale taki całkiem miękki pledzik:)
I jakieś salopki na świerkach, sosnach i jałowcach. A nawet trochę perłowej biżuterii na brzozach, topolach i klonach:)
Dobry wieczór, Wyspo:)
W K. dzisiaj duet: pani Jesień z panią Wiosną wygryzły konkurencję.
Czyli siła złego na jednego:)
Pora się pożegnać, bo dzień należał do tych intensywnych:)
Miłych snów, Wyspo:)
Dobranoc!
Dzień dobry, chyba nadal działam wg urlopowego zegara, w niedzielę raczej wstałbym później.
A na razie poprosimy kawę i śniadanie weekendowe.
Witajcie!
Ja poproszę do termosu,bo już jestem w drodze.
Proszę odkręcić i nadstawić w kierunku Wyspy!
Autobus LRO nie pojechal
A cóż się stało?
Czyżby globalny spisek w celu udomowienia Makówki?
To są jeszcze dzikie Makówki???
Poczekaliśmy 30 min i pojechaliśmy 310.Zadne udomowienia mimo,że deszcz pada cały czas
Brawo za hart ducha!
Witajcie!
Spanie to ogólnie dobra rzecz, ale dziś chyba przesadziłem…
Czy ja wiem, dopiero co południe minęło…
Łazimy po deszczu.
Deszczu, deszczu, idźże precz
A gdzie pójdziesz, twoja rzecz.
Zapraszam przytomnych (w znaczeniu staropolskim) na nowe pięterko 🙂