Właśnie odwieźliśmy Najjuniora i jego dziewczynę na pociąg, którym pojechali w swoich sprawach na kolejny fantastyczny konwent i wracaliśmy na Swoje Miejsce (chociaż wynajęte) na Kaszubach, kiedy przyszło nam do głów, żeby skręcić tam, gdzie dotąd jechaliśmy prosto, i sprawdzić, co znajduje się nieco dalej. A dokładnie rzecz biorąc, żeby sprawdzić, jak wygląda rzeka Łupawa tam, gdzieśmy jej dotąd nie widzieli.
Nie, tak do niczego nie dojdziemy. Od początku: ponieważ od czasu do czasu lubimy sobie spłynąć kajakami, nic na siłę, ale czasem nachodzi nas taka chętka, zastanawialiśmy się, czyby pewnego pięknego sierpnia, kiedy zwykle urlopujemy w Swoim Miejscu, nie spłynąć właśnie Łupawą, którą mamy względnie w pobliżu. Jednak liczne przewodniki ostrzegają, że jej górny bieg przeznaczony jest raczej dla zaawansowanych kajakarzy, pełen kamieni, zwalonych drzew i bystrzy. Aż nam się nie chciało uwierzyć, więc zjechaliśmy z głównej drogi do miejscowości Flisów, żeby rozejrzeć się z tamtejszego mostku i ocenić, jak to wygląda.
Flisów to doprawdy nieduża miejscowość: człowiek do niej wjeżdża i już widzi, że za chwilę wyjedzie (patrz zdjęcie). Zatrzymaliśmy się kawałek przed mostkiem (kawałek balustrady widać na zdjęciu) i małżonka ruszyła na rekonesans, a ja, z natury leniwy, zatrzymałem się przed mostkiem, oparłem o balustradę i spojrzałem z przyjemnością na nurt. Faktycznie, mknął wartko. Z góry doskonale było widać większe głazy, których z kajaka najpewniej bym nie dostrzegł, tym bardziej, że często maskowały je długie, gęste wąsy jaskrawozielonych wodorostów. Powyżej i poniżej mostku nad nurtem zwieszały się nisko drzewa, których opadłe konary w paru miejscach wystawały z wody.
Na betonowej płycie nad rzeką siedział młody człowiek i wpatrywał się w nurt. W pierwszej chwili wziąłem go za wędkarza, ale nie, nie miał przed sobą – ani nawet przy sobie – żadnych akcesoriów: ani przynęty, ani wędki, ani podbieraka, ani też wiadra na ryby. Był również ubrany zgoła nie na ryby: elegancka, krótka skórzana kurteczka w odcieniu butelkowej zieleni, turkusowe dżinsy i jasnoniebieskie sportowe buty z jaskrawocytrynowymi wstawkami. Ponieważ z rękawów i nogawek kapała mu woda, myślałem, że wpadł do rzeki i teraz szuka czegoś, co wypadło mu z kieszeni, lecz na jego twarzy malowało się raczej znudzenie niż panika w związku z np. zgubionymi kluczami albo co gorsza telefonem. Dlatego szybko zorientowałem się, z kim mam do czynienia.
– Dzień dobry, jak panu idzie wodnikowanie? – zapytałem, specjalnie wymawiając ostatnie słowo niewyraźnie, tak żeby ktoś postronny mógł je wziąć za „wędkowanie” i przyjąć, że rozmawiam z wędkarzem. Wodnik – bo któżby inny – spojrzał na mnie zaskoczony, ale opanował się błyskawicznie, uznając, że nie ma sensu zaprzeczać, a w pobliżu i tak nie ma innych ludzi. – No dzięki, pełnia sezonu, człowieki do wody się garną, nic, tylko brać, wybierać. Ale dzisiaj piętnasty, to wie pan, wolne mam – zastrzegł. – A tak ogólnie? Nie nudzi się panu? Myślałem, że was, wodników, można spotkać tam, gdzie jest więcej wody. W większych rzekach, takich jak Soła w Żywcu, albo w jeziorach. Przecież tu w pobliżu jest mnóstwo jezior?
– Wie pan, to jest tak – uśmiechnął się chytrze wodnik – jak u człowieków z samochodami. Są tacy, co będą jeździli spychaczem. Albo ciągnikiem siodłowym, czy tam autobusem. Wielkie, potężne maszyny. A są i tacy – tu wyprężył się, tak żeby nie było wątpliwości, że ma na myśli siebie – co wolą sportowy samochód. I do tego kabriolet. O, widzi pan, jak to zasuwa? – wskazał dłonią Łupawę, która niewątpliwie tutaj płynęła wartko. Po czym dodał z niechęcią: – Poza tym w jeziorze to… roboty sporo, ryby policzyć, kaczki pogonić, wczasowiczki na kąpielisku popodszczypywać. Wodnik-uwodnik, zna pan to powiedzenie? No, fach zobowiązuje. A u mnie roboty niewiele, wszystko samo płynie, samo się robi.
– E, chyba nie tak do końca samo – stwierdziłem z powątpiewaniem. – Kajakarze spływają w większych grupach, pstrągarni psy pilnują, no i jeszcze letnicy w kąpieli, a co z wędkarzami?
– Z wędkarzami nic, do mnie prawie nie przyjeżdżają, a tam, gdzie pstrągi chodzą, to już nie mój odcinek, kolegi pan zapyta – odparł obcesowo. – Do pstrągarni nie zaglądam, bo mnie interesuje tylko naturalne koryto. Rozumie pan, ekologia. A kajakarze, czy letnicy… Z nimi też nie mam za wiele roboty. Dlaczego? Proste, wystarczy napuścić jednych na drugich. Młodzi kolesie przyjeżdżają tu w okolice, piwko, testosteron buzuje, a mnie wystarczy tylko trochę zioła koło mostu rozpylić, pan wie, jakiego – mrugnął do mnie porozumiewawczo. – I już, po sprawie. O, widzi pan ten kawałek krawężnika? – pokazał paluchem z paznokciem o zielonej obwódce. – To w zeszłym roku próbowali trafić w kajak ze spływu Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego. A potem poprawili znakiem drogowym. „Uwaga, dzieci”. Nie trafili, ale gdyby, to ja już czekam tam w dole rzeki. Ten znak mi zresztą pasuje – może jak go nie będzie, to kierowcy będą rżnęli, ile fabryka dała, w końcu któryś nie wyrobi i bęc! A dla mnie profit.
Słuchałem tego z rosnącym niesmakiem, aż w końcu nie wytrzymałem: – Według tego wszystkiego to pan się tu nieźle obzielenia! Robota żadna, a dostaje pan tyle samo, co uczciwy wodnik z dużego jeziora!
– A nieprawda! – zaperzył się mój rozmówca. – Tamci mają jeszcze różne dodatki, trzcinastkę, zasiłki przydenne i szczupakowe, w końcu szczupak to jest król wody, jak lew jest król dżungli! A ja co? Płynę z prądem i mam z tego minimalną krajową! Nic się pan na tym nie zna, ale oczerniać biednego wodnika to tak, każdy potrafi.
– Z kim rozmawiasz i dlaczego tak wrzeszczysz? – zainteresowała się z drugiego końca mostu wracająca ze zwiadów małżonka. Spojrzałem na nią, potem znów pod most. Zielona skóra zniknęła, tylko po wodzie rozchodziły się kręgi, łamane szybkim nurtem. Pod powierzchnią zobaczyłem sporą żabę, zmierzającą w dół rzeki.
– Z nikim – mruknąłem. – Wydawało mi się… a zresztą nic, jedźmy już na Swoje Miejsce.
– Koniecznie! – przytaknęła. – Marzę, żeby się wreszcie wykąpać w jeziorze!
Z drugiego brzegu Łupawy zarechotało coś szyderczo i znacząco.
________
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany na madagaskar08.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i przedruk tylko za zgodą autora.
Dzień dobry chyba?
Udało się opublikować, hmm, wczesnym rankiem, powiedzmy. Idę lulu, na komentarze pozwolę sobie odpowiadać jutro…
Brak mi słów, żeby to opisać

Nie na darmo często nazywamy Cię Mistrzem Q.
Świetne opowiadanie
Dzień dobry, dziękuję za uznanie
Gwoli ścisłości – zdjęcie u góry faktycznie z Flisowa, natomiast zdjęcie ze znakiem pod wodą – z miejscowości Łupawa (przez którą przepływa rzeka Łupawa), też z mostu.
He he.
I ta „nieduża miejscowość”.
Bjuti.
Senk ju
Cześć. Godzinę temu wyszliśmy na Szyndzielnię. Nieprawdopodobna cisza na górze. Wpis Q przeczytam w spokoju później.
Ooo. Fajnie. Posiedziałbym sobie w takiej ciszy. Nad jeziorem zawsze jednak coś kwacze, kumka albo hałasuje (wczasowicze w ośrodku, kosiarki, piły łańcuchowe…).
Giiieeeeenieeeee!

Dzień dobry. To ja już jestem i zanim robota, pobędę.
Ciężko się wraca do pracy po urlopie. Oj, ciężko.
Ja w ogóle nie jestem przytomna… Nawet że nie pół.
No właśnie sobie zaktualizowałem sytuację za pomocą Szkiców między innymi. W sumie jednak do przodu na wielu frontach?
Do przodu. Nawet Madre powlokła się dziś ostentacyjnie do przychodni. Tylko ja jestem totalnie wypompowana…
Pewnie wyłącznie dlatego nie zabiłam jeszcze Pitera…
No to chociaż jeden plus.
Dla niego z pewnością
Dzień dobry,
Weszłam tu dziś w takim podłym nastroju, że nic tylko się napić (mogło być zamiast napić-powiesić, ale powieszanie jest trudniej odwracalne niż upijanie), a tu takie przyjemne opowiadanie.
Lubię słowiańskie upiory bo rozumiem, że ten wodnik to utopiec był?
Mam traumę z dzieciństwa;) Koło domu mamy taką niedużą rzeczkę, w niedzielne letnie popołudnia chadzaliśmy tam rodzinnie się chlapać (wiadomo teraz basen na każdym podwórku a wtedy trzeba było wziąć koce, napompowaną oponę jak kto miał, ręcznik i przedzierać się przez chaszcze do rzeki. To były też czasy, że dzieci się straszyło różnymi południcami czy innymi topielcami czy strzygami. I z tych krzaków nad rzeką wychodzi wychudzona południca: policki zapadnięte, zębów brak, włos rzadki a roztrzepany- wierzcie mi do dziś pamiętam ten strach jaki wtedy poczułam. To wujek mój był, on rzadko przyjeżdżał, więc mogłam go nie rozpoznać, wujek mało dbał o siebie stąd ten przerażający widok, do tego lubił sobie wypić, a z powodu braku zębów seplenił straszliwie. I jak tu nie wierzyć w południce czy inne wodniki?
No i humor mi się zdecydowanie poprawił.
Dziękuję
Ja bym się jednak napiła. Tylko za gorąco.
napij się schłodzonego;-)
No to za chwilę fajrant, a po nim przerwa.
Jakie to trudne i męczące, wrócić do pracy po urlopie!!!
To ja sobie pójdę. Dobranoc.

Jak dobrze, że jako dziecko nie byłam niczym (nikim) straszona…mogłam więc przeczytać opowiadanie bez strachu, że będą mi się wodniki śniły. Mam nadzieję w każdym razie. Dobranoc Wyspo!
Spokojnej!
Dzień dobry
Huczy, błyska i leje wodę wiadrami… podlewanie ogródka mam z głowy 
U mnie burza co się zowie
A co straszenia… nigdy nie byłam straszona (najwyżej paskiem, jeśli będę niegrzeczna). Swoich dzieci też nie straszyłam, a jak kiedyś teść naopowiadał synowi bzdur o jakimś dziadzie z czarnym worem, w który łapie niegrzeczne dzieci, to najpierw obsztorcowałam teścia, a potem wytłumaczyłam synowi, że to bajka. Po co komu niegrzeczne dzieci?
Krótkie ustalenie co się stało i znowu tłumaczenie. Najpierw synkowi, bo trzeba było go uspokoić, a potem teściowej i nie obchodziło mnie, że się wnerwi



Innym razem teściowa szykowała na obiad placki ziemniaczane. Dała synowi polizać takiego tarkowanego ziemniaczka. A potem powiedziała, że jak się je surowe ziemniaki, to się umiera. Gdy wróciłam z pracy, syn aż spazmów dostał, tak płakał.
I jak sobie pomyślę, to tylko syna straszyli. On jest bardziej uczuciowy i emocjonalny. Córka nigdy takich gadek nie brała do głowy
Ale to są uroki mieszkania z teściami…
Ale się temat przy okazji jednego młodego wodnika wywołał!
Mnie chyba też nikt nie straszył, tzn. ani rodzice, ani dziadkowie. Już prędzej rówieśnicy, bajkami o czarnej wołdze i takimi tam.
O czarnej wołdze, to i ja słyszałam, ale jakoś mnie to nie wystraszyło, bo od razu włożyłam to między bajki
Chyba za duża byłam, żeby w takie bujdy wierzyć 
Dzień dobry.

Gienia po urlopie to i dzień się inaczej zaczyna!
Słusznie, kawa od Gieni zawsze w ceni(e).
Dzień dobry mocno przelotne, bo zaraz muszę jechać coś tam załatwiać…
Dzień dobry.
Czy tak późno to Gienia jeszcze kawę podaje?
Odnoście straszenia świetny tekst popełnił kiedyś Artur Andrus niestety przyznać trzeba że to jest co najmniej tyle samo straszne co i śmieszne.
Z cyklu: Rozmowy z BlueBoyem.
Rozmawiamy na temat bieda kuchni. Dałam mu do przeczytania artykuł o życiu chłopów pańszczyźnianych (w zasadzie do przedwojnia) i potem, przy omawianiu, rozszerzyliśmy zakres analizy o robotników wędrujących za chlebem do Ziemi Obiecanej.
Próbka postrzegania przez mojego aspergerowego syna:
– Ale dlaczego chłopi nie jedli mięsa?
– Bo nie mieli.
– A nie mogli sobie kupić?
– A skąd mieli wziąć pieniądze?
– No z banku!
Długa to będzie lekcja. Na razie nauczyciel musi ochłonąć… Przerwa 15 minut.
I co po przerwie?!
Pytanie…
OCZYWIŚCIE dałam radę.
Pokolenie „ciepłej wody w kranie”? Ciekawa jestem czy wiedzą o tym, że później , trochę później mięso było „na kartki”? A najlepszym środkiem płatniczym była paczka papierosów lub butelka wódki:)
W tym przypadku to chyba raczej wynika z aspergerowo-autystycznej specyfiki…
Oczywiście tak.
Niestety, część młodego pokolenia tego nie rozumie. I nie chodzi mi tylko o autystycznych chłopaków Jo.


Jeszcze innej części, już nie tak młodego pokolenia, „pozajączkowało się” w głowach. Nie tak dawno jeden pisał, że strajki w 80 r. były odpowiedzią na wprowadzenie kartek…
Może już jestem podstarzała, ale aż takiej sklerozy nie mam. Jeszcze potrafię ułożyć wydarzenia w porządku chronologicznym
Przynajmniej niektóre wydarzenia…
Panie! Panowie!

Czas na trochę rozrywki!
Faktycznie perełeczka. Wysłuchałam z przyjemnością. Dobranoc Wyspo!
Ja dopiero zbieram się do spania…

Miłego środowania się życzę wszystkim Wyspiarzom
Dziękuję w imieniu!
Dzień dobry.

Najpierw Gieniusia.
Tak jest, pięknie dziękuję i poproszę jak zwykle kawę lungo, czarną i gorzką.
Poświętowałam wczoraj, potańczyć nie potańczyłam, ale przynajmniej pośpiewałam
A dziś z rana przeczytałam, że opiekunniepełnosprawnego dziecka nie może siedzieć z nim non stop w domu, bo dostanie pierdolca. I że otoczenie powinno mu pomagać. No to się jeszcze uśmiałam. Jak norka.
Postulat w zasadzie słuszny, a że w Twoim przypadku otoczenie postępuje tak jak mu wygodnie…
Dzień dobry szybkie, zaraz jeszcze wracam, tylko muszę coś załatwić (z komputera).
Cześć wyspiarze. Lecę w wir obowiązków w tym zalatanym świecie. Właściwie to wybieram się na spacer z psem.

A nam właśnie przybył pies na gościnne występy (opiekujemy się psem znajomych pod ich nieobecność).
Łączę się w bólu:-)
No więc zobaczymy. Akita inu, młodziutka suczka, prześliczna, ale charakterna.
No i przebodźcowana nieco, w dodatku zestresowana (bo jak jej wyjaśnić, że państwo za tydzień czy 10 dni wracają?) i zaczęła warczeć na Juniorów i na nas jakby też… Ale może to dopiero na razie tak.
Witam, witam Wyspo …do lekarza pędzę. Ale pan doktor młody, przystojny, zawsze miły…gdybyż tak wszyscy byli!
Dzień dobry. Nie wiem, czy to wszędzie, zawsze i wszystkim lekarzom tak, ale bycie miłym z czasem mija.
Witajcie!
Jeden wodnik to mały problem. Dziś płanetniki atakują nas z wszystkich stron, a zwłaszcza z góry… 😉
Płanetniki, ci to dopiero mają fuchę, z góry na dół i z powrotem, te loty służbowe, te diety zagraniczne, te piorunujące kariery, te oberwania chmur!
Witaj!
A przynajmniej łatwiej będzie sobie z nimi poradzić…
Posyp im mąki na wiatr, może będą przychylniejsi
Dzień dobry. Fajrant. I chyba zaraz przerwa.
I po przerwie, minął kwadrans, oba zespoły wychodzą na murawę odświeżone, po wysłuchaniu uwag od trenerów, pełne energii, więc myślę, że z czystym sumieniem możemy zaprosić państwa przed telewizorami na drugą, miejmy nadzieję, bardziej emocjonującą połowę meczu.
Ja się pożegnam. Albowiem znowu mi siadło. Może jutro będzie lepiej?

Dobranoc Wszystkim!
Tym co opiekują się psem, tym co atakowani przez Wodniki lub Płanetniki i wszystkim innym.I Wszystkim życzę, aby wokół Was byli sami tacy lekarze, którzy nie przestają być mili.
Bo „mój pan doktór pierwszego kontaktu” nadal jest miły dla starych i młodych, dla pań i dla panów.Dziś w kolejce pewien pan powiedział do mnie,że jak rano sobie przypomniał,że ma wizytę u pana doktora to mu się zaraz humor poprawił.Myślałam, że tylko ja tak mam, bo młody, bo przystojny, bo czarująco uśmiechnięty.
Czyli uśmiechajmy się do siebie , bo jak Jo. słusznie napisała złym humorem nic się nie przyśpieszy, a uśmiechem można.
Och, Kochani, dobrej, spokojnej nocy. To jest niesamowite, co może ludzka życzliwość. I należy sobie życzyć, żeby podobnie było u lekarza, piekarza, mechanika, urzędnika…
Dobranoc, dziękuję Lordowi W. za lampkę!
Dzień dobry, z opóźnieniem, albowiem wczoraj w nocy, jak widać po poprzednim komentarzu, zadziało się trochę, siła by gadać, ale skończyło się tym, że w przemiłym towarzystwie wytrąbiliśmy w środku tygodnia półtorej butelki niezłego włoskiego wina i skończyliśmy po pierwszej w nocy.
Dawniej zalecano kwaśne mleko na te no…białe mewy.
Miłego dnia Wszystkim życzę…takiego w którym spotkacie tylko życzliwych uśmiechniętych ludzi.
Mewy?

Ktoś powiedział: MEWY???
Iii, jak się pomieszka 20+ lat, to już człowiek nie słyszy mew, zlewają się z tłem [usiłuje ukryć coraz dłuższy nos].
Dziękuję Wam bardzo, jakoś sobie radzę, nie bez medykamentów wszakże…
Ścięła mnie z rana migrena, ale już powracam.
To może ty odpracowałaś za mnie kaca?

Że niby jak ten kot?
Tak, dokładnie, ten od Mrożka.
Fajrant. I przerwa.
I pies w tle
Idę spać.

BEZ kota (hopefully).
Dobranoc.
Spokojnej obu Paniom! Lecę po dobranockę
Kto inny imprezuje, a kto inny ma kaca. Taki jawny brak sprawiedliwości to chyba tylko na Waszej Wyspie ?
No właśnie się odwołałem do opowiadania Mrożka pt. „Kotek”. Tam uratowany kotek bierze na siebie konsekwencje grzechów właściciela (włącznie z kacem). A na Wyspie to chyba się zdarza pierwszy raz?
Fiu fiu! Trzycinastka!? W mordę! :))))
Witaj dawnoniewidziany Miśku

Zawsze miło Cię widzieć
Nawet jeśli wpadasz na krótko…
Dzień dobry Panu! Tak było!
Dzień dobry

W piątek ma być jeszcze chłodniej i ma spaść do 22C 
Ale zawsze to jakaś przerwa w upałach i można szeroko otworzyć okna 
W czwartek było chłodniej
Co wcale nie oznacza zimno
Co prawda tylko dwa dni, bo potem znowu ma skoczyć do ponad 30C
Od trzech miesięcy śpię przy otwartym.
U nas się nie da w ten sposób. W nocy gorąco i tylko nagrzalibyśmy dom. Klimatyzacja i tak chodzi na okrągło…
Piąteczek mam wolny


Oni wiedzą jak się to nazywa. Ja nie muszę 

Kuchenka była kupiona na jego kartę i to on (teoretycznie) jest właścicielem. 
Chociaż chyba wolałabym iść do pracy
Dwieście pięćdziesiąt tysięcy rzeczy czeka na mnie.
Rano do dealera. Muszę być o 7:30, czyli jak otwierają. Czas najwyższy wymienić świece. W Siennie jest ich 6. 3 małżonek sam by wymienił, ale pozostałe 3 są gdzieś tam za silnikiem i bez rozebrania połowy samochodu nie da się tego zrobić. Kosztuje to tyle, że głowa mała…
Wspomniałam, że skoro będą rozbierali pół samochodu, to czy nie mogliby przy okazji sprawdzić czemu ogrzewanie mi w samochodzie nie działa. To znaczy działa tylko przy kierowcy. W reszcie samochodu nie ma. Sprawdzą. Ale to dodatkowo kosztuje, bo świece wymieniają podnosząc maskę, a ogrzewanie sprawdzają wyjmując „szufladę” wewnątrz… Bałam się pytać ile kosztuje naprawa… niech sprawdzą…
Muszę też zadzwonić do serwisu naprawczego. Nienawidzę tego. Powinnam sobie przygotować ściągę, bo nigdy nie pamiętam jak się te różne części po angliczańsku nazywają
Z wymianą świec było łatwo. Zajechałam, wyjęłam z torebki jedną świecę i powiedziałam, że chcę wymienić TO. I że mam tego 6 sztuk… prawda, że proste?
Ale przez telefon, to zupełnie co innego. Nie da się pokazać, trzeba wytłumaczyć…
Mąż mnie pogania, bo czas leci, a kuchenka potrzebuje specjalisty. Znowu „spychoterapia”
6 świec czyli 6 cylindrów. Czyli silnik V6. Czyli od 3 litrów w górę. Szanuję.
Tak, załatwianie czegoś tak specjalistycznego jak serwis samochodu po angielsku musi być stresujące, współczuję.
Dziękuję za współczucie.
Rozmowa ze mną o wymianie czegoś, to jak gadka ślepego z głuchym o kolorach…


Pisałam już nieraz, że ja nawet po polsku nie zawsze wiem, jak się jakaś część nazywa, a co dopiero mówić po angielsku?!
Co prawda mają u tego dealera Toyoty Polkę i jeśli mam być szczera, to wolałam iść do niej. Ale ona była zajęta klientem i jak ten Steven się przyplątał i zapytał w czym mógłby mi pomóc…
Ostatecznie pokazując nic nie muszę mówić. On sam wiedział co to jest i nawet to fachowo nazwał, ale już nie pamiętam jak
A silnik musi być duży, bo i samochód do malutkich nie należy. Toyota Sienna to minivan.
Ja chcę vanaaaa…
Się nie dziwię, Jo. To duży i wygodny samochód. I pomyśleć, że wiele lat temu wydawał mi się ZA DUŻY.
Mój Grand Voyager zmarł dwa tygodnie temu. Po 14 latach wspólnego życia.
Jestem w nieutulonej żałobie, bo nie stać mnie na nowszego.
Ekhm, no tak, ceny tego modelu w Polsce się zaczynają od 33 tys. zł za Siennę 12-letnią (ponoć bezwypadkową), a kończą na 160-170 tys. za zeszłoroczną (zależnie od wyposażenia).
No dobra, ponarzekałam i dość

Miłego dnia wszystkim życzę
Dzień dobry.
Chociaż w sumie zaczął się tak sobie.
5:30 – coś na ulicy ryknęło silnikiem. Pies szczeka.
6:20 – śmieciarze łomoczą śmieciami. Pies szczeka.
6:30 i dalej – burza. Pies szczeka.
To nie był dobry poranek.
5:30, to jak dla mnie wcale nie aż tak bardzo wcześnie

Zwykle wstaję między 5 a 6 rano. Nawet jak mam wolne i nie muszę iść do pracy
No więc ja jednak funkcjonuję w innych godzinach. Tylko jak to wyjaśnić psu?!?
Ciesz się, że nie macie również kota.
Cieszę się i nie planuję. Swoją drogą, być może minęła mi alergia na sierść, bo jak na razie nie mam żadnych objawów.
Aha, natomiast być może piesek przywlókł nam dodom pchły, bo coś mnie jakby pogryza, i inni domownicy też się przyznają do takich wrażeń.
Ups.
No to faktycznie!!! Pchły w domu, to nic przyjemnego
I przyznaję rację Bożence. U nas też się trochę różnych psów i kotów przewaliło przez dom, ale żaden pcheł nie miał. Tępiło się wszystko w zaraniu i żadne takie… po domu nam nie skakały.
No więc ja nigdy nie miałem ani kota, ani psa, stąd niepewność co do pcheł. Suczka też się trochę gryzie i drapie, ale na pewno nie przez cały czas… więc może to jednak nie pchły, ale w jej przypadku linienie, a w naszym – alergia.
Witam, u mnie 28 stopni, ale niebo zachmurzone. Ciepły wiatr -coś mi pachnie deszczem. W ogóle jakoś tak czuć nadchodzącą jesień, a „mnie jest szkoda lata..”.
Jesień w powietrzu, jesień życia -jedyny ratunek to uśmiech (na zewnątrz) i życzliwość (skoro do innych, to może do siebie -też?)
Dzień dobry. Lakonicznie. Nie wiem kiedy będę pisał mniej lakonicznie. Kawa południowa się zbliża.
No to ja mam fajrant i przerwę.
Pies szczeka, a mnie gołębie gruchają nad uchem [dosłownie] będzie już tydzień czasu punkt 5:30. Zaczęło się niewinnie, balkon otwarty na noc i nad ranem przeparadował po mnie ptak jakiś bladym świtem. Nic to pomyślałem, śpię dalej, ale ten łazęga zaprosił damę na zwiedzanie sypialni i nie dość, że łazili po łóżku w te i z powrotem to zaczęli wydawać głośne odgłosy paszczą czym mnie całkowicie wybili ze snu. Połapałem więc bydlątka i wyrzuciłem na dwór, ale to był dopiero początek. Na drugi dzień wywaliłem parkę ponownie i znalazłem coś na kształt gniazda pod łóżkiem. Na trzeci, zamknąłem balkon, ale zostawiłem otwarte okno w innym pokoju i znowu wymiatałem gniazdo spod łóżka. Trwa to już tydzień, jeśli jest gdzieś w mieszkaniu otwarte okno to kawalerka pakuje się jak do siebie i życie sobie układa, skończyły już mi się pomysły, doszło do tego, ze kiedy wracam z pracy chłopina siedzi na stole i czeka żebym go wziął i wyrzucił przez okno, a jego dama siedzi na parapecie zewnętrznym i się na mnie gapi. Wariactwo jakieś:)))))
Rozwiązanie: nabyć moskitierę (pigeonierę?) i wstawić w okno.
W razie jeżeli nie zadziała, plan B (uwaga, okrutny): zaprosić na parę dni kota.
Nie ma za co.
No to masz wesoło, Miśku

Widocznie liczą na ciepełko zimą i na pełną michę 

Pewnie wyczuły Twoje dobre serducho i dlatego są takie nachalne.
Ale w sumie to dziwne, że zakładają gniazdo pod jesień
Jedyna rozsądna rada, to siatka w oknach. Ja mam we wszystkich i nawet owady rzadko kiedy się przedostają do domu. Gołąb nie ma szans się przedostać, bo między siatkę i okno nie wejdzie
Ja jednak wybiorę bramkę numer jeden Mirelko i pożyczę kota od siostry. Na fajerwerki nie liczę, bo spasiony jest jak beczka i prędzej na zawał zejdzie niż gołębia złapie, ale może zadziała odstraszająco :))))))))
Tak się zastanawiam, czy na gołębie sam zapach by nie podziałał? (w sensie kociego moczu na ten przykład?)
Co tam się będziesz głowił, zastanawiał, brodę czochrał po próżnicy, wyślę Ci słoik kociego moczu, tylko nie szalej. Na początek trochę wetrzyj we włosy, tak ciut ciut i ruszaj na spotkanie gołębi. Ahoj przygodo.

To ja raczej sprawdzę, czy działa na mewy!
Z kotem bym uważała. Niby gruby, niby leniwy, ale gołąbki może złapać, gdy się w nim instynkt odezwie… nawet nie podejrzewasz co takie grube koty potrafią!!!
Problem w tym, że koty mnie nienawidzą, jestem psubratem i koty jakoś instynktownie to czują. Na mój widok dostają kompletnego świra, charczą, plują, jeżą się, prężą i fruwają po ścianach. Spaślak mojej siostry jest jedynym kotem, który mnie toleruje, ale pogłaskać się nie da gad, syczy jak zaraza kiedy próbuję:))))
Dziwne…
Zasadniczo wolę psy niż koty. Ale koty na ogół mnie lubią. Jakoś tak lgnął. Kiedyś Holly mało zawału nie dostała, gdy zobaczyła jak jeden z jej kotów siedzi u mnie w ramionach i się tuli. Gdy ją zobaczył dał nura i już go nie było. Powiedziała mi, że do nikogo nie szedł i rzadko kiedy zdarzało się, żeby dał się pogłaskać. Na ręce nie szedł nigdy… do mnie przyszedł… 
Potrafi posikać się z emocji… 
Co z nimi jest nie tak?
To samo mam z psami. Mary i Jeff wzięli takiego młodego, uratowanego z uciążliwej niewoli. Ich syna omija z daleka i pomimo kilku miesięcy spędzonych w tym domu, wieje i chowa się po kątach na sam widok. Do mnie przylgnął niemal od razu. Czasami mam z nim tzw. „krzyż pański” bo skacze z radości, że mnie widzi i dostaje wariacji. Tylko go głaszcz i drap
Także i jedne i drugie mnie lubią… Ciekawe dlaczego Ciebie nie?
Dobranoc Wyspo. Oby do jutra.

Spokojnej!
Coraz bardziej się denerwuję. Oddałam swój samochód do naprawy (o 7:30 rano) i jakoś nie dzwonią…


To znaczy raz dzwonili. Facet powiedział mi, że moje chłodzenie słabo chodzi, bo trzeba dolać „kulantu” i oni mi to zrobią za 4 stówy i coś tam. Zdziwiłam się grzecznie, bo o chłodzeniu w samochodzie nie wspomniałam ani słowa. Chodziło mi o ogrzewanie. To nawet nie są podobne wyrazy, więc nie ma mowy o pomyłce. „Air conditioning” i „heating” znacznie różnią się od siebie. Powiedział, że przekaże technikom i oddzwoni za kilka minut. Ponad godzina minęła, a telefon milczy.
Mieli naprawiać 4 godziny, a minęło już 7. Czy będę miała swój samochód dziś, czy dopiero po niedzieli?
Jak ja nienawidzę tego czekania!!!
No, to brzmi trochę tak, jakby Cię przetrzymywali – „zaczekajmy jeszcze godzinkę i zgodzi się na wszystko, włącznie z wymianą silnika na nowy.”
Jeśli na to liczą, to się przeliczyli. Im dłużej to trwa, tym większa furia mnie ogarnia. I tym trudniej będzie im się ze mną dogadać. Mieli tylko wymienić świece i sprawdzić ogrzewanie. Nic więcej! I na nic więcej nie mają mojej zgody
Racja. Tak trzymać.
I napisz, jak to się skończyło.
W naszym serwisie zawsze wszystko uzgadniają, każdą pierdołę, regulację i w ogóle wszystko, co generuje jakiekolwiek koszty.
No i oddzwonił. Naprawa ogrzewania kosztowałaby $1836. Powiedziałam mu, że poradzę mężowi, żeby zimą cieplej się ubierał. Taniej nas to wyniesie. Coś tam pękło, coś tam wycieka i żeby to zrobić muszą rozebrać od środka pół samochodu. Przynajmniej tyle zrozumiałam. Oczywiście nie mam pojęcia co tam pękło, ani co wycieka. Coś…
Ale mam dzisiaj pecha!!! 
Tu też uzgadniają każdą pierdołę, bo przecież mogę się nie zgodzić i nie zapłacić. Z resztą nie zgodziłam się na dodatkowe sprawdzania. Niby „tylko” $130, ale kto wie czy na tym by się skończyło.
A tak przy okazji… pytał mnie, czy mają po mnie przyjechać. Powiedziałam, że nie wiem, bo nie wiem o której mąż wróci z pracy. Powiedział, żeby oddzwonić. Zadzwoniłam do męża. Nie wie kiedy wróci, bo mają dużo roboty. Próbowałam dodzwonić się do tego Stevena i za groma nie mogę. Na piechotę nie dojdę. Trochę za daleko. A dojechać nie mam czym
Coolant Mirelko to nic innego tylko płyn chłodniczy, jeśli faktycznie miałaś poziom tego płynu bliski zeru, to nie działało ogrzewanie. Klimatyzację nabija się zazwyczaj freonem, albo substancjami szybko wrzącymi i ma to wpływ na chłodzenie. Jeśli chcesz mieć ciepło, musisz zadbać o płyn chłodniczy, taki paradoks językowy 🙂 400$ za dolewkę płynu, który w Polsce kosztuje ok. 30 złotych czyli 7$ za 5 litrów, to niezłe przegięcie, tym bardziej, że cała operacja polega na odkręceniu korka zbiorniczka wyrównawczego i dolaniu płynu do linii. Minuta roboty.
No ale jeżeli coś faktycznie pękło i ten płyn wycieka, zwłaszcza w jakimś trudno dostępnym miejscu? (Oczywiście równie możliwe, że chcą naciągnąć Mireczkę, ale tego nie będziemy wiedzieli).
Chyba bardziej chodzi o naciągnięcie. Pękło przy ogrzewaniu, ale chłodzenie mam, tyle że trochę słabsze. To nie jest tak, że klimatyzacja w ogóle nie działa. Oni chyba specjalnie wymyślają, żeby więcej kasy wyciągnąć. Jak mi powiedział ten Steven, naprawa ogrzewania zajmie im 10 godzin. I tak sobie pomyślałam, że oni chyba ten samochód rozbierają na leżąco.

O ogrzewanie pytaliśmy też w Firestone, warsztacie, gdzie regularnie zmieniamy olej, opony (co jakiś czas) i robimy drobne naprawy. Wycenili to na $1300, co wydawało mi się strasznie drogie. Tu mam o $500 więcej i myślę, że to zdzierstwo. Świece też byśmy wymieniali w Firestone, ale oni nie wstawiają świec kupionych przez klienta. A mąż chciał mieć jakieś super dobre. To kupił takie.
Jak rozmawiałam z mężem, to aż się wystraszył, że się zgodziłam na tę naprawę (chyba uważa mnie za wybitnie nierozgarniętą). Przecież on pracuje przy naprawie i instalacji klimatyzacji. Więc freon ma w sporych ilościach. Co prawda to domowa klimatyzacja, ale freon chyba ten sam
Tym bardziej, że ja w zasadzie nie używam chłodzenia w samochodzie, bo mi szkodzi. W największe upały po prostu otwieram okna. Może nie robi się chłodniej, ale ruch powietrza (a jak jeżdżę autostradami to ten ruch jest spory) łagodzi wysoką temperaturę. Także nie potrzebuję niczego naprawiać pod tym względem. Niech się cmokną (przez grzeczność nie napiszę, że w d… grzeczność) 
No tak, jeżeli mąż się zajmuje tymi systemami, to i na temat samochodowego powinien mieć niejakie pojęcie.
No i dlatego się wystraszył.
Cztery stówy piechotą nie chodzi i szkoda by było wywalić na coś, co tyle nie kosztuje. Tym bardziej, gdy można to zrobić za darmo… 
Problem rozwiązany i samochód mam już w domu (to znaczy na parkingu)


Wściekła, że wszystko idzie jak po grudzie, poczekałam aż synek będzie wychodził z pracy i napisałam mu na Skype, że jak będzie wracał do domu, niech do mnie zadzwoni. Zadzwonił, powiedział że zaraz przyjedzie i zawiezie. W pół godziny był, zawiózł. Był nawet na tyle miły, że wszedł ze mną do środka, żeby w razie czego wspomóc. Nie było to potrzebne, ale zawsze miłe. Oczywiście tego Stevena nie było już w pracy. Ale inny serwisant zgarnął papiery, wziął kluczyki i elegancko zaprowadził nas do kasy (otwierając przed nami drzwi z ukłonem). Zapłaciłam trochę ponad sześć stówek i do domu.
Ale muszę przyznać, że samochód chodzi teraz niemal jak nowy. Małżonek coś tam wspominał, że powinno się wymieniać świece co ileś tam tysięcy kilometrów. Moja Siennka ma ponad 400 tys. kilometrów i jeszcze ani razu świece nie były wymieniane… No to teraz są
Po 400 kkm! To niezły wynik, powinnaś napisać do Toyoty, oni lubią sprzedawać takie historie jako dowód na niezawodność swoich samochodów!
Dzień dobry. Ja dzisiaj jestem krótkodystansowy słomiany wdowiec i z tej okazji radośnie sobie zaspałem
Dzień dobry
Ale to pewnie wynik pogody, bo za oknem chmurno i durno 


Cały rok jej nie widziałam…
Ja też dzisiaj zaspałam. Wstałam o 7, co mi się bardzo rzadko zdarza.
Kaweczka i do roboty
Za tydzień będziemy pod namiotem i nie mogę się już doczekać
A w środę przylatuje córeczka z Colorado i w końcu będę mogła ją uściskać
Miłego dnia życzę
Kaweczka! Wiedziałem, że o czymś zapomniałem!
Byłem na spacerze z suczką, co ją gościmy.
Jeżeli jest jakaś rasa, która mogłaby mnie zniechęcić do posiadania psa w ogóle (a pamiętajcie, że psy jako takie generalnie uwielbiam), to właśnie ta. Shiba inu. Uparta bardziej od jamnika, nerwowa bardziej od pinczerka, zaborcza bardziej od samniewiemjakiejrasy. Najpierw przez pół godziny namawiałem ją, żeby w ogóle wyszła, potem przez kwadrans musiałem przeczekać, żeby nie zeżarła z chodnika gofra, który komuś upadł, przez cały ten czas odganiając ludzi, zwłaszcza dzieci („Pieseł!”). Te memy robią więcej złego, niżby się można spodziewać. To tak nierodzinny pies, że hej.
Poczytałam na internecie na temat tej rasy. Łatwa nie jest. Ale to bardzo młody pies… taki psi nastolatek, który ma jeszcze zielono w głowie.


Ale faktem jest, że w zależności od tego, czego się nauczy w tym wieku, zależeć będą jej relacje z otoczeniem.
Nie Twój pies, więc nie Ty będziesz się martwił
Wakacje właścicieli szybko miną. Oddasz im zwierzaka całego i zdrowego i po sprawie.
No właśnie się zastanawiam, jak przeżyję(-emy z psem) ten tydzień.
Ja się jakoś dogaduję, ale w tygodniu będę trochę dla odmiany wychodził z domu…
A teraz przerwa – Junior wyciąga mnie do kina…
Psy, koty, gołębie, samochody…Na samochodach się nie znam.
Psy miewałam . Zawsze bardzo kochane i zawsze „rasowe kundle” -Trop był takim „mniejszym wyżłem”, a Pokerek znów takie pomieszanie ogara z wyżłem ,czyli oba psiaki na długich łapach.
Gołębie miewały gniazdka na skrzynce na kwiaty.Jak już były pisklaki tym bardziej nikt nie miał sumienia wyrzucić.
Kot Florek przed chwilą łaził mi po nogach.
A… jeszcze był temat pogody -wczoraj burze z bardzo intensywnym deszczem . Dziś pada albo nie pada, ale słońca ani na chwilkę, więc już za nim tęsknię, bo jak już pisałam „mnie jest szkoda lata…”
Chyba przywieźliśmy norweską pogodę… Lądowaliśmy na suchej płycie, a ledwo wyszliśmy z budynku – zaczęło lać…
Kundle to chyba najmądrzejsze ze znanych mi psów. Poza spanielami, bardzo mądrymi.
Witajcie!
Donoszę uprzejmie, ze powróciłem w całości i zdrowiu. Jak się trochę ogarnę, to postaram się pokazać trochę obrazków z Norwegii
Brawo!
Miło powitać powróconego

Na obrazki (oczywiście z komentarzami) z chętnością poczekam i z przyjemnością zobaczę
Miło widzieć, jak Wyspa powakacyjnie wraca do życia.

Ja niestety dzisiaj wręcz przeciwnie, więc się pożegnam tradycyjnym buonanotte.
Spokojnej. I tak, cały czas trzymamy kciuki.
Dzień dobry.
Leje od rana, a potomstwo żąda naleśników…
Na szczęście deszcz nie wyklucza zrobienia naleśników. To już jakiś plus.
No i podlewać ogródka nie trzeba…
O. Co pozwala zaoszczędzić czas potrzebny np. do usmażenia naleśników!
Ciesz się, że nie musisz smażyć parasoli…
Ale fasolę to bym zjadła…
Dzień dobry. Tutaj lało wieczorem i nocą, teraz już wyschło. Po porannym spacerze złapałem jeszcze trochę snu, na szczęście pies nad ranem nie szczekał, mam nadzieję, że się przyzwyczaił.
Quackie! Psa można nauczyć . Mąż (typ skowronka) przed 6 rano wyprowadzał zawsze Pokerka.Jednak jak zostawałam z psem sama gdy rano próbował mnie budzić mówiłam „Pokerek jeszcze śpimy!”, zapraszałam do łóżka i psinka czekała aż wstanę. Gdy tylko się ruszyłam oczywiście natychmiast zachowywał się pt „ja już dłużej nie wytrzymam!”, więc wyjście z nim było pierwszą rzeczą, ale póki spałam grzecznie leżał.
Natomiast Trop został nauczony sikać do nocnika. Jak bardzo się dopominał zapraszało się go do łazienki i podstawiało nocnik.Ale oczywiście spacery były obowiązkowe , dużo takich „za miasto”, aby mógł pobiegać, a nie tylko człapać na smyczy „za potrzebą”.
No tak, gdyby to był mój pies, to bym na pewno spróbował go nauczyć, ale to suczka znajomych, opiekujemy się nią jeszcze przez tydzień (mam nadzieję, że do soboty).
A co do zapraszania psa do łóżka, to osobiście wolałbym nie. Swojego czy nie swojego.
Natomiast rozwiązanie z nocnikiem znakomite, gdyby się tak dało, byłoby świetnie.
Tylko że ta „nasza-nie-nasza” suczka wcale się nie spieszy z wychodzeniem ani z sikaniem (o grubszej potrzebie nie wspominając). Znajomym trzeba oddać, że nauczyli ją wychodzenia o swoich porach, a u nas i tak się nie spieszy – dzisiaj przekonywałem ją do wyjścia od 7:30 co parę minut, o 8:00 się łaskawie zgodziła. I pęcherz jej wcale nie popędzał. A znajomi mówili, że gdyby czuła potrzebę, to sama by piszczała pod drzwiami (jeszcze się nie zdarzyło).
Wiem, że nie Twoja, więc nie ma sensu zmieniać przyzwyczajeń. Moje psy „zasadniczo” wiedziały, że im nie wolno wchodzić do łóżka.Więc to moje ranne zapraszanie to był rodzaj przekupstwa, abym mogła dalej spać.
Sikanie do nocnika było bardzo wygodne, ale nigdy nie było tak, że eliminowało spacer.Ktoś (mama lub tata) wymyślił, że zamiast uczyć psa „na gazetę” może spróbować podstawiać nocnik. To było na etapie malutkiego szczeniaczka.Jak już Trop był dorosły i w domu nie sikał nadal umiał do nocnika. Dostawał za to zawsze nagrodę tzn coś dobrego do jedzenia.
Tak, konsekwencja + nagroda. To skutkuje.
Konsekwencja to jakoś nigdy mi nie wychodziła -ani do zwierząt ani (tym bardziej) do ludzi. Raczej determinacja w moim głosie, że wstawanie o takiej godzinie to zupełnie wykluczone.
Quackie – coś niedopieszczone te nasze zwierzaki dziś, bo mój Florek też co chwilę domaga się głaskania, a on nie ma tak zawsze.
A może po prostu to lubi?
Tetryk! Kto i co lubi? Trochę się gubię, który komentarz jest do której wypowiedzi:)
Jeżeli dobrze zrozumiałem, to było o Florku i głaskaniu. Znaczy że może w ogóle lubi, a dzisiaj się nie hamuje w kwestii domagania się pies-czot?
A może i o tej suczce u nas?
Florek, oczywiście
Och, determinację to ta „nasza-nie-nasza” suczka ma ogromną. Chwilami większą od mojej. No i zęby jakby ostrzejsze niż ja.
Florek to typowy kot indywidualista. To on decyduje kiedy chce być głaskany. I przez kogo.Pewnie lubi, ale jak typowy facet czasami udaje, że „jest mu to obojętne”.
Suczka „Quackiego” to po pierwsze pies, a po drugie -kobieta.Psy są wierne i nie mają tak rozdmuchanego ego jak koty.A kobiety zazwyczaj lubią być głaskane.
Wiem, wiem wszelkie uogólnienia są często przykładem na to, że istnieją od nich wyjątki.
Uczenie psa załatwiania potrzeb do nocnika przypomniało mi kota naszego znajomego. On swoje potrzeby załatwiał na sedes (i mam na myśli kota, nie kumpla, bo że kumpel, to nic dziwnego). W domu w ogóle nie było kuwety
Musieli pamiętać tylko o zostawianiu otwartych drzwi do łazienki… 
Kumpel złościł się jedynie, że nie może kota nauczyć spuszczania wody po sobie. Jakiś taki głupi i uparty kot
Świetne!
A ja to chyba mam dzisiaj dzień na dobre pomysły – co do spuszczania wody, wystarczyło zrobić kibelek z górnopłukiem, a na łańcuszku powiesić jakąś futrzaną zabawkę.
No chyba żeby kot spuszczał wtedy wodę na okrągło, to mógłby być problem.
Witajcie!
Trochę późno – ale urlop to dobry wynalazek
Dzień dobry. O ile nie trzeba po nim odpoczywać…
Dzień dobry

I jak tu się wybrać na wycieczkę? Po kilku krokach będziemy mokrzy jak podczas ulewy
A i zdjęcia nie wyjdą jak trzeba, bo powietrze wręcz widać, tak jest gęste od wilgoci… 
Potrzebujemy kilku rzeczy (chociaż moglibyśmy się bez nich obejść
). Nie lubię zakupów, ale dobrze jest się wynieść na trochę z domu 
Po dwóch dniach normalnej temperatury znowu parzy. A może nie tyle parzy, ile wilgotność wzrosła niesamowicie. Rano (o 5 rano) nic przez okna widać nie było, bo się zaparowały… od zewnątrz
A przecież w domu nie mamy „lodówki”, jest ok. 23C… to jak musiało być na podwórku?
Na dziś zapowiadają jakąś niesamowicie wysoką wilgotność, co w połączeniu z wysoką temperaturą (36C) da odczuwalne 42C
Chyba się wybierzemy do jakiegoś sklepu
Rozwiązanie nieomal genialne: zrób zdjęcia (i relację) ze sklepu! Może nie będzie tam ptaków, ale…
Nie ma za co.
Jakbyśmy się wybrali do Cabela’s, to mogłabym obcykać nie tylko ptaki, ale i zwierzaki
To sklep dla myśliwych, wędkarzy, turystów… itp. Można tam kupić wiele rzeczy. Od broni długiej i krótkiej, po skarpetki. Faktem jest, że drożyzna niesamowita
Ale mają ciekawy wystój wnętrza. Na środku jest jakby wysepka z różnymi wypchanymi ptakami i zwierzakami. Także można obcykać i zdać relację 
I wtedy się ruszyła i przeleciała na sąsiednią półkę… to był szok 

Albo mogę się wybrać do ogrodniczego sklepu. Tam często jest trochę rozsypanego ziarna (karma dla ptaków, albo nasiona traw na trawniki) i zawsze jakieś ptaki się tam plączą. A że sklep duży, to i mają gdzie latać. Kiedyś nawet widzieliśmy w takim sklepie gęś. Siedziała wysoko na półce i się gapiła. Początkowo myślałam, że to jakaś figurka i nawet powiedziałam mężowi, że wygląda idealnie, jak prawdziwa
Także za podpowiedź dziękuję (i mam od razu odpowiedź „Nie ma za co” 😀 )
Nie wiem czy skorzystam, ale jakiś pomysł jest…
Ej, ale co tam robiła żywa gęś?!? Tzn. jak się tam dostała i czy nikomu (również z obsługi) to nie przeszkadzało? Chyba bym musiał zobaczyć ten sklep (choćby na zdjęciach), żeby zrozumieć.
To są wielkie hale, częściowo na świeżym powietrzu. Najczęściej latają po nich wróbelki, ale też gołąb i mewa się trafi. Gęś widzieliśmy tylko raz.


Jeśli klienci nie skarżą się, obsługa nie reaguje. Im jest wszystko jedno.
Szkoda, że nie przeczytałam Twego postu wcześniej, przed wyruszeniem w drogę. Specjalnie bym zajechała, żeby obcykać taki sklep. Co prawda na gęś bym nie liczyła, ale zawsze mógłbyś zobaczyć jak wysoko sięgają te półki i jakie są wielkie. Na pewno łatwiej byłoby Ci zrozumieć
Będę musiała sobie zapisać i pojechać którego dnia… nie w tym tygodniu ofkoz. Mam dużo pracy przed wyjazdem. Nie tylko w pracy, ale i w domu. Trzeba się przygotować do wyjazdu. W środę przylatuje córka (o czym pisałam już chyba z 200 razy 😉 ). A w piątek rano wyjeżdżamy. Nie będę miała kiedy.
Och, z tym to się kompletnie nie spieszy.
Otóż właśnie zauważyłem, że pod tym wpisem jest niemal 300 komentarzy.
Uprasza się PT Wyspiarzy o nowe pięterko.
No i byliśmy nad jeziorem
Co prawda nie nad Lake Michigan, a nad Mallard Lake, ale zawsze to woda 

To ile musiało być wcześniej, w pełnym słońcu?
A przecież w domu mamy stałą temperaturę, 23C. I wcale nie jest to jakiś mróz!!! 

Ludzi nie było za dużo. Pewnie dlatego, że w Mallard Lake nie wolno się kąpać. Nie ma plaży…
Gorąc był taki, że po 50 metrach wędrówki zauważyłam na placach męża (na koszulce) ciemne plamy potu. Zanim doszliśmy z parkingu do jeziora, całe plecy miał mokre. A to może ze 100m wolnego spacerku…
Nie poszliśmy (jak zwykle) dokoła części jeziora. Przeszliśmy się kawałek i wrócili na parking. Oboje mokrzy do ostatniej nitki. Ptaki też się pochowały przed tym upiornym słońcem.
Nie wiem dokładnie jaka była temperatura, bo przecież nie noszę ze sobą termometru, ale gdy wieczorem (przed 19) wyszłam podlewać ogródek, termometr pokazywał 36C (oczywiście w cieniu)
Gdy wróciliśmy, wejście do domu było odczuwalne jako wejście do lodówki
Mam tylko nadzieję, że pod koniec tygodnia temperatura trochę spadnie. Ciężko będzie wytrzymać pod namiotem, że o spaniu nie wspomnę… a wiem z doświadczenia, że o zimnym prysznicu (na polu namiotowym) nie ma co marzyć. Z kranu leci niemal ukrop…
To tak w skrócie opis naszej wycieczki

Nawet nie za bardzo co mam pokazać… 
Zdjęć za dużo nie mamy, bo jedynie kilka krzyżówek, jaskółka dymówka i dwie ważki… to co to jest?!!! Tak jak nic…
I tak jak wspominałam wcześniej. Zdjęcia nie są rewelacyjne, bo pogoda nie sprzyjała. Za duża wilgoć w powietrzu… trudno było wyostrzyć obraz
Chciałam dać „poczekajkę” zanim Ukratek się ogarnie po wyjeździe, ale gdzieś wcięło galerię

Może spróbuję inaczej…
Jakoś to wyszło. Może nie dla wszystkich ciekawe, ale zawsze nowe pięterko, które pozwoli przetrwać czas oczekiwania

Zapraszam piętro wyżej